czwartek, 4 lipca 2019

Garaletka, macedonka i salceson z królika


Bywajo takie sploty okoliczności że człowiek łączy swoje przyjemne z cudzym pożytecznym. U mnie spotkała się okoliczność  śmieciowa ( przyjemne ) z okolicznością owocową ( dieta  Małgoś  - Sąsiadki ). O tej porze roku mła zazwyczaj smażyła dżemiki ale w tym roku owoc drogi a w dodatku często jakości paskudnej ( nasi plantatorzy przeżywajo fascynację tzw. odmianami przemysłowymi, tak w przeciwieństwie do mła która owoc przemysłowy określa mianem  pasza ). Dżemikowanie, powidlenie oraz marmoladowanie cóś się nie zapowiada, owoc w tym roku pożerany  będzie w stanie surowym. Oczywiście nie wszystkim stan surowy odpowiada, są tacy którzy muszą surowizny zjeść tyle  o ile ( wg. własnego mniemania i zaleceń prozdrowotnych z epoki króla  Ćwieczka ).  Mła znalazła sposób coby trochę surowizny do diety krnąbrnych staruszek przemycić i teraz aż  się sama nadziwić  nie może jak to surowizna zapodana szczwanie jako deserek nie wykazuje właściwości morderczych w stosunku do dziewięćdziesięcioletniego układu pokarmowego. Małgoś - Sąsiadka domaga się znacznie więcej deserków z surowizny  niż to się cukrzykowi należy i trzustka z wątrobą nie protestują! Ba, ostatnio zakupiła  śmietanę i  zażądała  "włoskiej garaletki", niepomna  że polewa z surowych truskawek miała   katować starczy żołądek z przyległościami ( o tej śmietanie to w  ogóle nie ma co pisać, w końcu  niektórzy wierzą w cudowną moc  ostropestu i co im tam te 30% tłuszczu - strawi się ). Doszło do tego że mła surowiznę wydziela bo przestraszyła się własnego sukcesu - Małgoś - Sąsiadka zapowiedziała że  jak  wrócą upały to ona będzie się żywiła tylko deserkami. Taa... a niezmiksowane maliny to trucizna!





Namiętność  Małgosina  do deserków  tak ładnie wpisała się w zbieractwo mła. Od zawsze przeżywałam fascynację formami i foremkami wszelkiego rodzaju. Wykrawaczki, formy do ciast, formy  do galaret i kremów, foremki do lodów i czekolady.  Mła kolekcjonuje, przeważnie na śmieciach  i wystawkach. Wicie rozumicie, fascination. Mła ma różne kuchenne zdziwności poutykane po kątach i od czasu do czasu wyciąga. Ha, teraz to ich  praktycznie  nie chowa bo w domu garaletkujemy na okrągło! Mła  nie przepada za tzw. garaletką chemiczną co to zawsze ma smak owocowy  zbliżony do smaku konkretnego owocu, mła zdecydowanie jest stara szkoła. Znaczy woli mniej  klarowny sok owocowy potraktować  żelatyną niż wykonać ersatz. Komuna się kłania i jej bida, chemiczna "galaretka z owocami" czyli trzema truskawkami jako alibi to był  hicior deserowy przełomu lat 70 i 80 XX wieku. Wraz z krokantem orzechowym z palonej fasoli i gumowatym sernikiem na zimno, taka galaretka z owocami spowodowała u mła nieprzemijająca traumę.  Dobrze  że się w nocy z krzykiem nie budzę, he, he, he. Dziś jakbym się chciała ukarać to cóś podobnego sprzedaje  barek w IKEA, no ale nie będę się pastwić nad firmą nad którą już się pastwi  Ministerstwo Sprawiedliwości ( mam wrażenie że personel tego ministerstwa zaniża poziom IQ całej rzundzącej nam ekipy, ostatnio przebili nawet matołków z  Ministerstwo Środowiska ). W garaletkach wykonywanych przez mła jest znacznie więcej owoców  niż garaletkowej cieczy, tak po prawdzie  to mła wykonywa garaletkę z owoców mieszanych czyli macedonkę.





Macédoine to sałatka owocowa  lub warzywna zalana galaretą. Nazwę wywodzi się albo od spopularyzowanego w epoce zachwytu nad  starożytnością ( czyli tak pod koniec XVIII wieku ) pojęcia wieloetniczności Imperium Aleksandra Macedońskiego , albo od kociołka etnicznego na Bałkanach jakim była XIX wieczna Macedonia Osmańska ( mła się wydaje  że ta druga teoria dotycząca powstania nazwy dania jest bliższa prawdy ). Domowe macedonki mła to takie nawiązanie do prawdziwych, wiktoriańskich galaret wykonywanych w niesłychanie skomplikowanych formach.  Były to często  galarety wielokolorowe, partiami mleczne i nieprzejrzyste.  Czasem nie   barwiono galaret o ile  wewnątrz nich zatapiano różnokolorowe owoce. Bardzo lubiano galarety przygotowane na bazie  alkoholu, nie żeby galaretyzowano alkohole wysokoprocentowe ale takie ponczyki, lekkie wina, coś na kształt prekoktajli to jak najbardziej. Czasem i mła zdarza się  jakies promile  dolać. Mła na ogół zanurza formę w ciepłej wodzie i wychlupuje garaletkę z formy, czasem jej się  nie udaje bo garaletki są złośliwe ( nie wolno zbyt długo trzymać  formy w wysokiej temperaturze ). Jak  mła czuje  że wychlupanie się nie uda to odpuszcza i wyżeramy garaletkę z formy.

Oprócz garaletek mła wykowywa salcesony ze zmiksowanych owoców, pistacji albo migdałów ( pistacje lepsze ), jogurtów, śmietanki a czasem jak już nie ma z czego  to z białek od jajek, które to białka solidnie ubija na parze. Ostatnio jej ulubionym salcesonem jest ten z królika. Mła była jakiś czas temu z Mamelonem na swoim cotygodniowym "oddechu od  rzeczywistości" czyli na śmieciach, wysortach i w salonie odrzuconych i naszła króliczą formę, taką akurat na pół litra płynu. Zawzięcie się targowała bo widziała oczami tej kulinarnej części  swojej duszyczki salceson wykonany w króliku. Mus było się  wypyszczać  o cenę  bo jakby się mła nie targowała to mogłoby nie starczyć na części składowe salcesonu, a to muszą być dobre  "miąsa". Oczywiście salceson można robić we wszystkim foremnym a nawet nieforemnym czyli w pucharku, ale wiecie - królik to całkiem insza inszość! Hym... no i napisałam post prawdziwie kulinarny, chyba  go podwieszę pod dział szaleństw  Dżizaasa.



24 komentarze:

  1. A dzie salceson z królika wyjęty ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj był robiony, jutro po południu będzie wyjmowany. Staram się nie walić za dużo żelatyny bo nie lubię jeść gumowatego salcesona więc proces troszki trwa. :-)

      Usuń
    2. Podasz jakieś proporcje? Ja jakoś niesprawna jestem żelatynowo i zawsze albo mi wychodzi za rzadko albo beton niezbrojony.

      Usuń
    3. Z żelatyną jest ten problem że ona jest w dwóch formach sprzedawana: w listkach ( moim zdaniem jakby lepsiejsza ) i w proszku ( proszek niby zawsze powinien być taki sam i żelować tak samo ale nie zawsze jest ). Napiszę o proszkowej żelatynie bo jest łatwiejsza do dostania. Żeby zestalić czysty płyn, taki bezfarfoclowy i przejrzysty trzeba wziąć pięć do sześciu łyżeczek do herbaty na litr płynu ( jak chłodno może być pięć, jak upały to sześć ). Jednakże o ile mamy żelować przecier owocowy, śmietankę, masę jajeczno - mleczną to dajemy tej żelatyny mniej. I tu zaczynajo się schody bo trzeba po prostu rozpoznać w boju do jakiego płynnego dobra ile tej żelatyny ładować. Im płyn gęściejszy z natury rzeczy tym żelatyny mniej. Możesz przyjąć roboczo że do tworzywa salcesonowego trzeba dać jedną, a nawet jedną i pół ( w wypadku bardzo gęstych przecierów to dwie ) łyżeczkę żelatyny na litr płynu mniej. Po mojemu to wygląda tak - im dłużej się praktykuje galaretyzm tym lepiej to wychodzi ( z formy ). :-)

      Usuń
    4. Spróbuję i dzięki!

      Usuń
    5. Oby się udały! :-)

      Usuń
  2. Wspaniałe owoce i galaretki! Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, siedzę w pracy z kanapką i ślinię się do Twoich zdjęć! Fantastycznie wyglądają! Poproszę każdą jedną galaretkę :)
    Na razie mam codziennie walkę z suszą, taki "dzień świstaka" od 2-3 tygodni. Ale jak spadnie deszcz to pomyślę nad zrobieniem galaretek.
    Formy świetne. Takie "salony odrzuconych" to ja też uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, a ja właśnie wróciłam z zakupów "cotygodniowych". Sprytnie przesunęłam sobie na jutro część zajęć bo kolejnego weekendu "w kolejce po" mogłabym nie zdzierżyć ( ciekawe jak przy coraz powszechniejszych kasach automatycznych będą uzasadniali zakaz handlu w niedzielę i mus przepłacania na państwowych stacjach benzynowych ). U mnie tyż susza, to że chłodno nie znaczy że mokro. :-/
      Co do salonów odrzuconych to w tym tygodniu było marniutko, nie zawsze cóś się upoluje. No ale za to jaka zabawa. :-)

      Usuń
  4. No tak, wlazłam głodna...
    A tu takie coś.
    I się ślinię. Dobrze, że wieczorem mam u koleżanki wyżerkę. Ona taka Profesjonalna Pani Domu, skorzystam z jej kompulsji :-)
    Ale foremki, zwłaszcza ta królicza. Nawet nie widziałam, że takie są. Pokażę tej koleżance, jak nic, znajdzie, zakupi i zrobi :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Udanego żerowania życzę, zawsze to dobrze mieć kogoś z natręctwem kulinarnym w otoczeniu. ;-) Wiem z doświadczenia, ponieważ Małgoś - Sąsiadka wykonała dziś swój mistrzowski barszczyk czerwony zabielany. Absolutna klasyka gatunku czyli zup szczerzepolskich. :-) To nie są wszystkie foremki mła, wstyd się przyznać że mła jest bardzo foremkowo zakręcona i ona nie pokazuje rozmiarów swojego foremkowego uzależnienia. :-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie to wszystko trzymasz i jakich rozmiarów jet ten magazyn?

      Usuń
    2. Solidnych!;-) Ale cóś zaczyna brakować miejsca. :-/

      Usuń
  6. ale, ze ci się chce :D :D :D
    szczerze mówiąc z galaretek najbardziej lubię bito śmietanę. w życiu nie widziałam, o jeściu nie wspominam, salcesonu z galaretek. bardzo sobie natomiast cenię salceson czarny, odzwierzęcy :)
    tubylcza macédoine (nazwa wg. tubylców wywodzi się od onego tygla macedońskiego) jest bez gararety, to zwykła sałatka warzywna lub owocowa. po dodaniu majonezu staje się sałatką rosyjską (warzywna ofkors), która na Bałkanach chodzi pod nazwa sałatki francuskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak szczerze to średnio mła się chce ale od kiedy dwa lata temu Małgoś odwaliła ten numer ze złamaniem szyjki kości udowej to nie ma zmiłuj - człowiek zaprzyjaźnił się z żelatyną. Małgoś chodzi o lasce, nie o kuli, nie o balkoniku, no i żadnym złamań kompensacyjnych kręgiegosłupa ni ma. Katuję ją zatopioną w galarecie wołowiną, białym serem tłustym potraktowanym żelatyną ( i tak ma niski cholesterol ) a teraz przemycam owoce w stanie surowym. Garaletka jest dobra na wszystko, he, he, he.
      Z tymi wędrówkami nazw potraw to jak z wędrówkami nazw chorób wenerycznych. ;-) Polacy twierdzą że pozarażali ich Francuzi, Francuzi że Włosi ale ci z Neapolu to prawie jak Hiszpanie, Holendrzy którzy prowadzili w XVI wieku wojnę z Hiszpanią podzielali pogląd francuski, z tym że z czasem Francuzom się zmieniło bo całe zło jak wiadomo pochodzi z Anglii. Rosjanie twierdzą że kiła to choroba polska. ;-)

      Usuń
    2. A Mongołowie, że ruska?

      Usuń
    3. Może tak być. U nas za to mongolizmem nazywaną inną przypadłość, pewnie poczuliśmy się nieco winni wobec Rosjan i tak w ramach retorsji. ;-)

      Usuń
    4. aaaa ..., to insza inszość, znaczy suplementy diety. onegdaj byłam skarmiana zupa na cielęcych ogonach, gdy fiknęłam na kawałku oblodzonego chodnika wracając ze szkoły i złamałam kościec piszczeli wzdłuż. ortopeda wróżył mi 3 miechy gipsu, skończyło się na 6 tygodniach. oprócz zup były tez galaretki owocowe ale już wtedy stawały mi kościo ;P to wtedy powstały moje pierwsze krzyżykowce, które do dziś dnia nie doczekały się oprawy ale ciągle w rodzinie.

      Usuń
    5. Zupa ogonowa byłaby częściej ( zimą rzecz jasna )ale spróbuj dostać ogony. Katuję tzw. fałszywymi zimnymi nóżkami i jakoś to idzie. Co do ortopedów to jeden ostatnio brzydko patrzyła na Małgoś bo nie porusza się o balkoniku a to niebezpieczne i Małgoś mi stwierdziła że więcej do ortopedy nie pójdzie bo podejście jej nie odpowiada - "Najbezpieczniej to by było jakby leżała a ten teflon w biodrze by się marnował!". czuję że będę miała jazdę z następną kontrolą bo się solidnie pultała.

      Usuń
  7. Z żelatyną nie jestem za pan brat, szczegolnie , że jak już chcę się bratać, to konczy się to zbrylonymi kawałkami co to trzeba wypluwać z np.ciasta galaretkowato smietanowego.Czasem udaje sie , ale podchodz jak do jeża.

    OdpowiedzUsuń
  8. Garaletkizm niestety wymaga ćwiczeń i kwiczeń, znam ból. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. ta sama zasada co przy dodawaniu śmietany do zupy, oba składniki musza mieć zbliżoną temperaturę. cytata (https://www.mojewypieki.com/post/ujarzmiamy-zelatyne) :
    Żelatynę najlepiej dodawać w 3 etapach:

    - 1 łyżeczkę masy serowej (lub innej, wg przepisu) dodać do żelatyny, wymieszać do połączenia

    - kolejną pełną łyżkę masy dodać do żelatyny, dokładnie rozprowadzić

    - tak rozprowadzoną żelatynę wlewać powoli, strużką do masy deserowej, nie zaprzestając miksowania, do całkowitego połączenia mas.

    OdpowiedzUsuń
  10. No i proszę, kolejna metoda. Ćwiczyć dziefczyny, ćwiczyć! ;-)

    OdpowiedzUsuń