poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Maleńcy sąsiedzi - owady w Alcatrazie



Najnowsze doniesienia netowe każą  patrzeć  podejrzliwie na małe ogrodowe zwierzaki - plaga szarańczy w końcu  wygląda i brzmi  groźnie.  W oczach i uszach ogrodnika  wygląda i brzmi wręcz katastrofalnie! Człowiek  natychmiast podejrzliwym wzrokiem  patrzy na maleńkie sąsiedztwo. A tymczasem sąsiedztwo nieświadome tych podejrzeń zajmuje się własnymi sprawami,  zbiera żarcie, pitigrilli się mało dyskretnie, brzęczy i bzyczy ( i jeszcze bzyka ), buduje domki nie biorąc kredytów,  zostawia samopas potomstwo, schodzi ze sceny z powodu wieku ( i nie tylko  ), zjada trupki tych , którzy skończyli swój żywot - po prostu krótko pisząc - żyje.

Niektórzy z małych sąsiadów są mile widziani przez człowieka,  inni zaledwie tolerowani, są też paskudnicy z którymi człowiek czując się właścicielem kawałka gruntu, wszczyna wojnę ( z punktu widzenia "paskudników" jesteśmy  czymś znacznie gorszym niż najbardziej  upierdliwy kamienicznik ). Odnoszę wrażenie że sąsiedztwo nie zaprząta sobie głowy  moim istnieniem,  ale nie znaczy to że nie jestem sąsiedztwu absolutnie do niczego potrzebna. Gdyby sąsiedztwo tak sobie sądziło  to sąsiedztwo byłoby w błędzie.  W końcu krokusy i inne wczesno wiosenne cebulaczki ktoś  posadził, same z siebie w Alcatrazie nie wyrosły!

Ktoś o tych pszczółkach i innych trzmielach myśli wybierając rośliny do ogrodu, ktoś się stara  żeby nie tylko Tyrawnik i  iglaki i to bez profitów w postaci miodu, wosku i kitu pszczelego. Z czystej chęci ugoszczenia bzyczącego towarzystwa planuje się nasadzenia. A bzyczące towarzystwo przyleci, pobzyczy, nazbiera pyłku i tyle je widzę. Zresztą nie ma co narzekać, dobrze że nie zameldowało się na stałe w którejś ze starych szopek ogrodowych. Użądlenie przez owady to nie jest forma kontaktu jaką z  nimi preferuje. Pszczoły czy osy lub trzmiele bardzo pilnują swoich domków, my home is my castle - lepiej się  nie kręcić w pobliżu pszczelej bazy.

Pszczoły i trzmiele są bardzo mile widziane w Alcatrazie, osy i szerszenie znacznie mniej mile.  Po prostu ich się boję, zwłaszcza szerszeni. Z osami miałam tzw. przykre doświadczenia, z szerszeniami na szczęście nie. Boję się też o koty, być może na wyrost  bo nie zauważyłam żeby kociambry polowały na inne owady niż muchy i motyle. Nie jest jednak z tym przywabianiem os przez Alcatraz tragicznie, mój ogród "nie owocuje" letnią porą. Pamiętam że dawniej, w zamierzchłej gruszkowo - jabłkowej przeszłości Alcatrazu osy były  częstszymi gośćmi.  Teraz pojawiają się sporadycznie w porze "szukania mieszkań".  Czasem sobie  niestety upatrzą jakiś z rzadka  odwiedzany zakamarek.  Jednak ostatnimi  lokatorami szopki były dzikie pszczoły.  Jak pisałam - wolę kiedy pszczoły , trzmiele, osy i szerszenie odwiedzają Alcatraz niż kiedy w nim mieszkają.  Jako  gość to nawet szerszeń przedstawia się interesująco, zwłaszcza jak  sobie daleko ode mnie i kotów bzyczy ( dźwięk jak helikopter, he, he ).  Prawdziwą radochę  to mam wtedy  kiedy Alcatraz gości trzmiele. Wyjątkowo do mnie przemawiają te ich grube, puszyste ciałka - czysta radość i charakterystyczny dla tłuścioszków optymizm bije z tych czarno - żółtawych odwłoczków i  malutkich skrzydełek i dużych oczek.  Cud natury  - jak takie malutkie skrzydełka unoszą takiego grubasa?! Ha, chyba dlatego lubię  trzmiele że one są podobne do mnie a jednak fruwają.  Może więc i ja  kiedyś tam pofrunę, he, he.


Pająki to insza inszość. Przede wszystkim to  zanim zaczęłam ogrodować  miałam klasyczną arachnofobię. Taką solidną, z zamieraniem na widok nawet małego pajączka. Wiadomo pająki czyhają żeby wpuścić jad  a potem enzymy i  wyssać.   "Pseudo logiczny" argument że wyssanie mojej osoby zajęłoby  pająkowi całe życie, potem życie jego dzieci , wnuków i  pra prawnuków i że całe pajęcze  pokolenia mogłyby zapaść na pajęczą chorobę związaną z nie przyswajaniem zbyt dużej ilości cukru w wysysanej cieczy,  mają się nijak do atawistycznego lęku, który pojawiał się gdy widziałam charakterystyczny dla ośmiu  nóżek chód. Pająk na mnie  polował i miał gdzieś groźbę zapadnięcia na pajęczą cukrzycę! Ogrodowanie  zmusiło mnie do bliższego kontaktu z ośmionogami, nie da się uniknąć spotkań oko w oko   ( znaczy szczękoczułka i  taka ręka na przykład  ) na tzw. łonie przyrody. Zaczęłam  oswajanie się z pająkami  od kosarzy pospolitych.  Te długie cienkie nóżki wyglądały mało groźnie. Poza tym kosarze  są wszystkożerne, potrafią nawet spijać sok z roślin ( może  wśród nich są  weganie,  wtedy to już bym była absolutnie bezpieczna, he, he ).   Wszystkie mniejsze pająki takie jak czyhaki, czaiki jesienne  ( bosz.... już same nazwy są stresujące ), zamieszkujące szopki zyzusie tłuściochy czy kwietniki starannie ignoruje. Nawet doszłam do pełnej tolerancji jeśli chodzi o  przebywanie tych małych stawonogów w moim pobliżu. Małe są, z jadem u nich tak sobie, co mi tam mogą?

Motyla zaciukać, na biedronkę napaść, muchę zwabić -ot, cały zakres możliwości. Zgoła inaczej postrzegam krzyżaki.  Te egzotyczne wybarwienia robią swoje, natychmiast przypominają mi się wszystkie widziane przyrodnicze dokumenty  z kolorowymi jadowitościami z puszcz Amazonii czy  pustyń Australii. Kolorowe jarzeniowo - znaczy stworzenie może być niebezpieczne.  Jak się jednak człowiek trochę lepiej chce zorientować w temacie krzyżakowym i poczyta, to okazuje się  że jaskrawo wybarwiony krzyżak jest tak groźny dla człowieka jak nie mniej jaskrawo wybarwiona papuga. Kołosze, tygrzyki i krzyżaki powolutku stają się dla mnie mniej straszne. Ot, kolorowi jesienni goście, w "garniturkach" w sam raz pasujących do zaczynających przebarwiać się liści.




W przeciwieństwie do  pająków, złotooki i biedronki zawsze cieszyły się moją sympatią. Po prostu są bezczelnie urocze i nawet o tym nie wiedzą. Małe żuczki  bywają rozczulające , w przeciwieństwie do dużych chraboli.  No i chrząszczyk też brzmi lepiej niż chrząszcz.  Z taką "dorosłą"  nazwą kojarzy mi się niemile cała familia stonkowatych, z wredną poskrzypką liliową  i opuchlakiem truskawkowcem na czele. Biedronki nie żrą roślin tylko mszyce ( no, dojrzałe owoce to się zjada, ale w tym wypadku to ja akurat biedronki dobrze rozumiem ) , fruwają do nieba zanosząc życzenia i w ogóle są cool. Nawet krwiożercza arlekinka, biedronkowy import z Chin,  wojująca z naszą rodzimą siedmiokropką i kąsająca od czasu do czasu ludzi, nie zmniejszyła mojej sympatii dla biedronek.

Złotooki podobnie  jak biedronki żywią się zakałą owadziego świata ( wg. ogrodników rzecz jasna ) czyli mszycami. Z tego powodu są szczególnie mile widziane w ogrodach.  Ja lubiłabym je nawet wtedy, gdyby miały nieco inną dietę . Te siateczkowe  skrzydełka, duże  oczka i podobnie jak u biedronek zabawny wyraz "pyszczka" - no miodzio! Dla takich stworzeń warto domki owadzie budować.  Podobnie jak  w przypadku biedronek uroda złotooków nie jest z tych nachalnych, same owady niewielkiego rozmiaru, trzeba się ogrodowi dobrze przypatrzeć żeby dostrzec życie tych maluchów.

Nie da się za to nie zauważyć ważek, przede wszystkim widać  ten  błysk i już wiadomo że w ogrodzie są ważki. Przypominają owadzie  F 16, pomigoczą, przelecą jak błyskawica i już ich nie ma. Ich "mordki" też mi się tak jakoś kojarzą z zachełmionymi głowami pilotów wojskowych, człowiek qrczę nie odpowiada za takie skojarzenia.  Ważkom do szczęścia potrzeba jedynie trochę wody, tam składają jaja z których potem wykluwają się  paskudnie drapieżne  i żarłoczne larwy. Czasem  mogę zaobserwować polowanko ważek, wiszą wtedy w powietrzu ( rzadka sztuka ) i gotują się do szybkiego "przejęcia" przeciwnika w czasie lotu. Sam moment ataku jest tak  szybki że trudno mi go zarejestrować, głównie wiem po tym zawieszeniu ważki w powietrzu że  mam do czynienia z polowankiem.


Motyle i ćmy to chyba najchętniej witani przez ogrodników mieszkańcy ogrodów.  O ile w fazie gąsieniczej potrafią być zmorą i utrapieniem, o tyle dorosłe osobniki wzbudzają ochy  i achy. A tymczasem to właśnie dojrzałe motylki szukają najlepszych miejsc do złożenia  jaj z których wylęgną się paskudne gąsieniczki.  Nie ma lekko, chcesz  mieć człowieku w ogrodzie motyle,  zadbaj o żer  dla gąsienic. Sprawdza się to z rusałkami ( pokrzywnikiem, osetnikiem, pawikiem, admirałem ), modraszkami, paziami królowej ( wabionymi  "na koperek"  ). Nie tylko sadzić nektarodajne cudne jeżówki czy rozchodniki, trzeba pogodzić się z obecnością w ogrodzie tak  pięknej rośliny jak pokrzywa czy tak  "zwyczajnej" jak koperek.


Świerszcze, pasikoniki - niektórych niemal  nie widać ( ale za to słychać że ho, ho  ), inni są baaardzo dobrze widoczni nawet z daleka.  Świerszcze nie są specjalnie urodne za to pasikoniki zielone to klękajcie narody! Niestety kotom też się podobają! Na szczęście  nie są w Alcatrazie rzadkością.  Uwielbiam je focić , są niezwykle fotogeniczne.  W ogóle lubię się przyglądać życiu  owadziego sąsiedztwa.Bo po prostu lubię moich maleńkich sąsiadów. Oczywiście są wyjątki, z których jeden szczególnie mnie wkurza - nie lubię mrówek. Tratatata wiem, ekologia - ale wpieniają mnie te zakusy na zdobywanie nowych terytoriów pod mrowiska.  Zazwyczaj najlepiej założyć  mrowisko tam gdzie rośnie jakaś rarytetna  roślina. W związku z takim podejściem mrówek do mojej hodowli nasze stosunki bywają  napięte.  Moje brzydkie o nich myśli zamieniają się w mordercze po każdym użarciu mnie przez mrówę. Nie dość że sąsiedztwo się panoszy to jeszcze zabiera do szczękoczynów! No cóż, wspólne życie to nie tylko blaski ale i cienie. I tym filozoficzno - ciotko elkowym stwierdzeniem kończę ten wpis.



5 komentarzy:

  1. Czyżby tylko mrówki spośród wszystkich małych gości nie były lubiane w twoim ogrodzie? A ślimaki? Czyżby nie nawiedzały Twojego azylu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pikutku, mięczaki to osobna bajka. Na szczęście dla mnie i przede wszystkim dla Alcatrazu, jest to też opowieść o łownych jeżach. Adoptowane przez Felicjana jeże niemal wyczyściły ogród ze ślimorów, nawet się martwiłam czy aby się nie zarażą jakimiś nicieniami groźnymi dla jeżowego zdrowia. Na szczęście wyglądają na zdrowe a hosty mają całe liście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżowego przychówku po prostu Ci zazdroszczę. Choć bywają u mnie gościnnie ciągle mam wątpliwości czy gustują w nagusach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy gustują, pewnie jedzą bo są akurat pod zębem. U mnie w tym roku latem zobaczyłam 2 ( słownie dwa ) ślimaki bezskorupkowe, Mamelon dziennie bije z jakieś dziesiąt. Atakują u Mamiego co się da, żeby pozbyć się dziadostwa ślimaczego musiałaby mieć cały ogród w niebieskich granulkach, a pewnie potem nastąpiłoby uodpornienie na truciznę czy cóś w tym guście. Z pogaduszek z sąsiadami z okolicy wiem że ślimory w tym roku to prawdziwa zmora, Alcatrazowi po prostu się udało. Mamelon w lipcu widziała jeża z daleka, jak radośnie fumkał na zadrzewionej i zachynszonej działce sąsiada, ja w moim zapuszczonym ogrodzie widuje je codziennie. Zaczynam dochodzić do wniosku że być może zaniedbanie ogrodów ma swoje dobre strony, he, he.

      Usuń
  4. Zachaszczone części ogrodu i owszem mam, ale jeże bywają u mnie jedynie gościnnie. Myślę że towarzystwo naszego stróża nie jest dla nich przychylne. Drobiazgi muszelkowe w tym sezonie występują w znacznie ograniczonej ilości, ale nagusów mimo upałów jest zatrzęsienie. granulek nie używam ze względu na wyżej wymienionego. Po prostu poszukuję roślin przez ślimaki nie jadanych.

    OdpowiedzUsuń