Jest tak wujowo i paskudnie, że mła nawet się w sobotę wieczorem nie wykopała z kocyków i obłożenia kotami żeby pójść z Mamelonem i Sławencjuszem do filharmonii. Całe moje jestestwo mówiło stanowcze "Nie!" dawce kultury wysokiej ( za to nie miał nic przeciwko kompulsywnemu oglądaniu głupotkowej acz miłej serii "Agatha Raisin" ). Mła przeszły Andrzejki bez lania wosku i szczęśliwie bez lania z siebie płynów, co jest o wiele bardziej hym... właściwe w wieku mła niż zabawy z woskiem. Za całą imprezownie robiło ugotowanie zalewajki i "włoski obiad" w niedzierlę, no i wyczynowe chlanie herbatki. Opracowałam stare - nowe sposoby zalegania z Kasiuleńką i resztą stada okopaną na "swoich" pozycjach, posłuchałam zamiast tego co w filharmonii byłoby zaserwowane, czegoś bardziej rozgrzewającego serce mła, czyli bardzo starego Milesa Davisa, takiego z czasów "So What" a potem poleciało mła się w Ninę Simon. Dziś sprzątam jesienne dekoracje, wszak wczoraj była pierwsza niedzierla Adwentu. Jakoś na razie weny nie mam na robienie świątecznych głupotek, lepiej się wezmę za odgruzowywanie. Jutro Mrutek do jedzie z mła Dohtorowej, ucho niby lepiej ale nadal tak se. Teraz odpoczynek od leków żeby jutro można było wziąć wymaz. No i to by było na tyle. Trzymajcie się w tę parszywą pogódkę i starajcie się nie chorować. Dzisiejszy obabrazek jest taki ani jesienny, ani zimowy, jak ten świat u mła za oknem. W Muzyczniku Nina.
