wtorek, 1 grudnia 2020

Castel Gandolfo - ogrody papieskie



Ogrody papieskie zostały otwarte  dla  publiczności ledwie parę lat  temu, Franciszek cóś  nie lubi wypoczynku w stylu poprzednich  papieży. Teraz zamiast limuzyn wiozących monsignorów  na widzenie z papieżem, w Castel Gandolfo jest więcej zwyczajnych turystów tupiących na własnych odnóżach. Dżizaas i mła dosłownie przechlupało z kolegiaty do wejścia  do Pałacu Papieskiego z którego odjeżdża się do  ogrodów. Tak, tak, odjeżdża  bo po pierwsze primo maksymalna wysokość odnotowana na terenie zamku to 425 m n.p.m.  a ogrody są nieco  poniżej a tupanka góra - dół i dół - góra męcząca i po drugie secundo na terytorium watykańskim mają bzika  na punkcie bezpieczeństwa i ogrody zwiedzacie jadąc ( co mła sprytnie przedstawiła  Dżizaasowi jako niesamowite udogodnienie, Dżizaas była sceptyczna  ale podczas ulewy cóś zmiękła i pocieszała się myślą o suchym samochodziku ). Mła nie wykupiła  biletów na zwiedzanie pałacu bo szczerze pisząc zachowywała siły na Palazzo Barberini a rano tego samego dnia którego miała zwiedzać  papieskie ogrody oglądała kolekcję obrazów w Gallerie Corsini i widziała genialnego Rembrandta, więc uznała że pałac nie jest jej potrzebny do  szczęścia i nie będzie sobie po takim obrazie niczym psuć smaku. Dość  szybko  zorientowałyśmy się z Dżizaasem że  ludzie  z  "naszej  wycieczki" albo wykupują  bilety coby przeczekać  burzę w pałacu albo rezygnują. Dżizaas zaczęła patrzeć w kierunku pałacu wzrokiem żałościwym ale ją zabiłam spojrzeniem. W końcu pod  podcieniami w oczekiwaniu  na wycieczkę stałyśmy tylko  my dwie i starsza niemiecka para. Ja mierzyłam ich spojrzeniem woja spod Cedyni oni Dżizaasa i mła mierzyli wzrokiem stalingradzkim. Jeżeli liczyli że odpuszczę i sami będą zwiedzać  ogrody to się pomylili. Nie ma Nur für Deutsche!



Zrezygnowani przewodnicy ( kto chciałby się przy takiej pogodzie ruszać z suchego ) przygotowali  dla naszej czwórki  busik starannie owinięty w folię przez którą rzecz oczywista  nie było nic widać. Wsiedliśmy do busu który miał nas zawieźć na poziom Villa Barberini i parowaliśmy.  No i busik  nas zawiózł, z tym że do ogrodu nie mógł wjechać bo jakieś  superauto,  maserati - srati,  zaparkowało na wjeździe a kierowcy nie sposób  było znaleźć. Zawsze można  liczyć na to że w sytuacji podbramkowej Dżizaas dostanie głupawki i zacznie rechotać. Śmiech jest zaraźliwy, mła się udzieliło, potem kierowcy który nam oświadczył "Questa è l'italia" a w końcu zarechotali i Niemce  i zrobiło się naprawdę sympatycznie. A potem stał się cud, otworzono bramę i nasza grupka dostała w prezencie od losu za wytrwałość  to czego nie można kupić za pieniądze - zwiedzaliśmy ogrody na własnych nogach. Przewodnik nasz co prawda opanował po angielsku głównie zwrot  "follow me" (  mła się czuła  jak tłusty jumbojet wyprowadzany na płytę lotniska ) ale pięknie mówił po włosku że "Domiziano andava a  cavallo, si, si... tuk tuk tuk" i podawał przepisy na  pastę z kurkami które radośnie zbierał na trawnikach ( co bardzo dziwiło Niemiaszków bo na porządnym, echte trawniku rośnie przeca trawa ). Dobra, teraz troszki o historii tego miejsca.



Mła zacznie od willi bo one mają duży wpływ na wygląd ogrodów. Villa Publio Clodio Pulcro, czyli willa Publiusza ( u nas znanego raczej jako  Klodiusz  chyba z tej  przyczyny że nazwisko to on miał po facecie któremu dał się adoptować  a tak naprawdę pochodził z rodu Klaudiuszy - nazwisko Klaudiusz uprościł bo zbratał się z plebsem, więc trudno żeby nazywał się  jak patrycjusze  )  wspomnianego w poście o miasteczku Castel Gandolfo, szczwanego polityka z czasów Republiki Rzymskiej,   przetrwała w ten sposób że jej resztki znajdują się wewnątrz  obiektu Villa Santa Caterina. Tak  do końca  to nie jest pewne  czy te   resztki to jest  willa należąca do Klodiusza. Willa ta bowiem, miała  znajdować się na obszarze miasta Alba Longa, a z umiejscowieniem tego miasta to jak wiecie  są  spore kłopoty. Cyceron piszący o tym gdzie  owa willa się znajdowała musiał  być  świetnie poinformowany bo przeca razem z Klodiuszem kręcili w polityce aż niemile miło dopóki się nie pożarli tak że nie było czego zbierać i składać. Taa... skąd my to znamy. Hym... szkoda że ta willa taka trochę niepewna ( bo wszak to nie jedyna willa z czasów republikańskich, która wyrosła kole jeziora Albano ) bo miejsce byłoby mocno historią nasiąknięte, bowiem w tejże willi a raczej w jej ogrodach  w roku 54  p.n.e. Klodiusz został zabity przez zabójców nasłanym przez przeciwnika politycznego Tytusa Anniusza Milona.  Z domniemanej Publiuszowo - Klodiuszowej willi zachowały się kamienne drzwi wejściowe, część ganku peperino i cała północno-zachodnia bryła, datowana na II wiek p.n.e.  Cały budynek powstał z małych bloczków z tufu , to  była typowa technika budowlana epoki republikańskiej.



Willa cesarza Domicjana znana w starożytności jako Albanum  Domitiani lub Albanum Cesareis została zbudowana w latach 81 - 96. Skąd to to określenie Albanum? Starożytni Rzymianie byli zdrowo zakręceni na punkcie miasta Alba Longa. Toż ono było starsze od  Rzymu więc sobie  wymyślili że są spadkobiercami tej kultury. Alba Longa uległa zagładzie w VI wieku p.n.e. ale wiele nazw geograficznych nosiło w sobie cząstkę pamięci po półmitycznym mieście - Mons  Albanus, lacus Albanus, ager Albanus. W czasach republiki wypadało mieć willę w tych starożytnych rejonach, patrycjusze chętnie budowali je wokół jeziora Albano zapewne sądząc że długa historia cywilizacji w tym miejscu uczyni ich rody jeszcze bardziej  godnymi nobilitacji. Wicie rozumicie, my tu od niepamiętnych czasów. Te wszystkie wille patrycjuszowskie u zarania cesarstwa w różny sposób przeszły  na własność państwa. Od czasów Oktawiana Augusta to już była własność cesarska, Albanum Cesareis.    W pierwszych willach cesarskich   ( znaczy najbardziej luksusowych post republikańskich  ) pewno pomieszkiwali Tyberiusz, Kaligula, i Neron. Domicjan zdecydował się na budowę nowej willi, bardziej dogodnie położonej, znaczy takiej z której terenów można było podziwiać widoki zarówno w kierunku morza jak i jeziora, wyposażonej w nowe okazałe budowle, takie jak hipodrom czy teatr. Projekt powierzono prawdopodobnie Rabiriusowi, architektowi Pałacu Domicjana na Palatynie. Zagadnieniami dotyczącymi stosunków wodnych w okolicy i całą hydrauliką zajął się zarządzający wodami w Rzymie Alypus. Po śmierci osiadłego tu na stałe Domicjana, willa była rzadko  ( lub wcale ) używana przez jego cesarskich następców. Po 197 roku rozpoczął się upadek willi, spowodowany zanikiem silnej władzy cesarskiej. Legioniści i ich rodziny osiedleni tu przez Septymiusza Sewera zaczęli plądrować budowle willi, aby wykorzystać materiał do nowych konstrukcji, tworząc osiedle z którego później wyrosło Albano Laziale . Drugie zamieszkane centrum rozwinęło się na północnym skraju majątku cesarskiego, w średniowieczu nosiło nazwę Cuccurutus i dało życie miasteczku Castel Gandolfo.




Wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego zniknęła wszelka nadzieja dla  cesarskich budynków willi - cesarska willa Albanum obróciła się w ruinę. W średniowieczu willa stała się kamieniołomem marmuru i inszych materiałów budowlanych, spotkał ją los podobny do losu innych starożytnych budowli. Wiadomo na pewno że marmury z niej pozyskane w XIV wieku zostały użyte do budowy i pokrycia katedry w Orvieto ( Savelli się do tego przyczynili - pobożnisie! ) W tzw. wiekach średnich w ogóle różności się działy z resztkami willi - około X wieku poświęcono starożytne nimfeum willi, włączone w epoce seweriańskiej do kompleksu Castra Albana - narodziło się sanktuarium Santa Maria della Rotonda. Taa...charakter miejsca zachowano, przeca czczono boginki to teraz cóś jakby boginię się czci. Pozostałości willi Domicjana stały się częścią róznych willi renesansowych czy manierystyczntch, jakie pojawiły się w końcu XVI wieku nad jeziorem Albano.. W 1619 roku na terenie pałacu Domicjana powstał kościół Santa Maria Assunta z klasztorem Braci Mniejszych Reformowanych. Papież Urban VIII czyli Maffeo Barberini, był pierwszym papieżem, który spędzał wakacje w Castel Gandolfo, jego bratanek Taddeo Barberini w 1631 roku kupił willę należącą do prałata Scipione Viscontiego, która zawierała najbardziej godne uwagi pozostałości willi Domicjana, stanowią one dziś wraz  z ogrodami największą atrację  obecnej Villa Barberini. W 1929 roku Pakty Laterańskie uznały 55 hektarów papieskich willi w Castel Gandolfo za eksterytorialne obszary Stolicy Apostolskiej we Włoszech. Tym samym większość ruin willi stała się częścią Państwa Watykańskiego. Strefa eksterytorialna została r rozszerzona w 1948 roku przez nowe Włochy. Tzw. papieskie wille zostały poddane radykalnej przebudowie na polecenie papieża Piusa XI. Nawet pozostałości archeologiczne, takie jak cryptoporticus i aleja nimf, zostały oczyszczone i wkomponowane w nową całość.




Tarasy willi Domicjana są dość wąskie i mają około 500 metrów długości. Jednakże  tak dawniej  jak i dziś sporo budynków się  na nich zmieściło. Pałac Domicjana stał na trzecim tarasie, dokładnie w rejonie kościoła San Francesco d'Assisi i sąsiedniego budynku Propaganda Fide. Na północ od niego znajdował się drugi taras, z którego rozciągał się panoramiczny widok zarówno na jezioro ( od wschodu ), jak i na morze ( od zachodu ). Wreszcie znajdował się dolny taras, na którym mieściły  się tor wyścigowy i wejścia do willi. Ten tarasowy układ właściwie niewiele się  przez stulecia czy też tysiąclecia zmienił. Oczywiście Villa Santa Caterina i Villa Barberini, obie wyrosłe na starożytnościach, to nie jedyne wille w kompleksie. Villa Cybo (  nie mylić z Palazzo Cybo  ) zbudowana przez kardynała Camillo Cybo, została  przyłączona do kompleksu papieskich willi za czasów papieża Klemensa XIV, który kupił ją w 1773 roku od ówczesnego właściciela, księcia Modeny za sumę 80 000 scudi. Villa Torlonia zbudowana w XVI wieku przez rzymską rodzinę Giustiniani, która to posiadłość przeszła następnie  na własność księcia Bracciano Giuseppe Torlonia. Obecny wygląd zawdzięczamy renowacji z 1829 roku , sfinansowanej przez księcia Carlo Torlonia. Willa posiada piękny widok na Agro Romano. Jest jeszcze Villa Chigi, zbudowana przez kardynała Flavio Chigi, bratanka papieża Aleksandra VII, w wyschniętym kraterze Laghetto di Turno niedaleko Pavony. Historycznie związana z całością ale dziś ponoć  jest siedzibą klubu golfowego. Tak po prawdzie to trzon papieskich posiadłości składa się z Villa Cybo, Villa Barberini i Pałacu Papieskiego.



Oczywiście najważniejszym budynkiem całego kompleksu jest  Pałac Papieski. Został zbudowany w 1628 roku ( znaczy wtedy zaczęła się budowa ) z inicjatywy papieża Urbana VIII wg.  projektu Carlo Maderno na istniejącej wcześniej strukturze starożytnego Castrum Gandulphorum, tego zamku, który należał do rodów Gandolfi i Savelli. Obecny wygląd nadano mu w 1660 roku za papieża Aleksandra VII . Ostatnie prace wykonano przy nim w roku 1930 ( wówczas zbudowano obserwatorium ).  Przy pałacu znajdował się   ogród  zwany Giardino del Moro, skromny i dość prosty. Taka klasyka z dobrymi proporcjami,  znaczy  kilka ścieżek przecinających  przestrzeń i dzielących ją na  kwadraty, obsadzone żywopłotami z mortelli  czyli mirtu. Ponieważ ogród był naprawdę niewielki papieże nie mieli gdzie dreptać, straszny wstyd bo nie jeden byle kardynał w  XVII posiadał potężne ogrodziszcze. Problem dopiero rozwiązał w  XVIII wieku Klemens XIV. Aby zapewnić posiadłości bardziej odpowiednią przestrzeń do spacerów,  w marcu 1773 roku zakupił sąsiednią Willę Cybo. Tak, tak, nie o budynek przy tym zakupie chodziło a o przestrzeń na zielone. 




Kiedy po Traktatach Laterańskich ogrody wzbogaciły się o powierzchnię zielonych terenów Villa Barberini zabrano się  na poważnie za ich urządzanie. Nie mogło być inaczej, postawiono na rodzimą klasykę. Po pierwsze tereny Villa Barberini to w zasadzie jeden wielki park archeologiczny, trudno byłoby w takim miejscu  urządzać np. japoński ogród. Po drugie to nie zakupiono kawałka pustyni a miejsce w którym rosły  ponad dwustuletnie drzewa wzdłuż alej. Trzeba było uważać coby nie zepsuć. Nasz przewodnik kiedy tylko pokumał że ma do czynienia z niemiecko - polską grupką natentychmiast oświadczył nam  że znajdujący się na górnym tarasie Giardino della Madonnina to ulubione miejsce w ogrodzie dwóch papieży - Jana Pawła II i Benedykta XVI. Z powodu  trudności  językowych mła się nie mogła dowiedzieć kiedy pod dębami wyrastającymi z murów pozostałych po willi Domicjana ustawiono  figurę Madonny. Mła była ciekawa  bo kapliczka nie wyglądała na mocno wiekową.
 


Miejsc związanych z papieżami z Polski i Niemiec jest w tych ogrodach więcej, obaj lubili przyjeżdżać tu na wakacje.  Benedykt  XVI jak mu zdrowie pozwala spędza tu któryś z letnich miesięcy, klimat łagodniejszy niż w Rzymie, latem dobry dla staruszków. Aleje należycie zacienione, można podreptać do Madonny. No ale nie samym zielonym cieniem człowiek żyje, w ogrodzie są też miejsca gdzie słońce operuje na całego, dobrze że dużo wilgoci  w powietrzu.  Bardzo formalny i nawiązujący do włoskiej renesansowej tradycji ogrodowej jest  Giardino del Belvedere,  ogród który najpiękniej prezentuje się oglądany z wysokości ( i dlatego  jest nad nim odpowiedni taras i balkoniki ). W dole ciągnie się szereg  geometrycznych parterów, otoczonych wysokimi cyprysami, rozłożystymi   koronami pinii i niebiesko-zielonymi cedrami. Całość sprawia wrażenie unoszenia się nad zamglonym krajobrazem poniżej. Kiedy przez deszczowe chmury zaczęło przebijać się światło słońca  nawet przemoczona Dżizaas była zachwycona. To jest naprawdę wow! Także ze względu na skalę założenia.  Jest z jednej strony mocno  geometrycznie i to w  wielkiej palecie mnóstwa odcieni  zieleni a z drugiej strony  powietrze  przesycone wodą i łamiące światło, które czyni  krajobraz poniżej pejzażem impresjonisty. Wiosną ogrodnicy sadzą   w tym ogrodzie mnóstwo jednorocznych, wyhodowanych w miejscowych szklarniach ale mimo wielu barw jakoś to wszystko gra razem, mła  nie odczuła "gryzawki".



Nieco z boku formalnego ogrodu znajduje się  kryptoportyk willi Domicjana - taki długi tunel w którym cesarz i jego goście odbywali  letnie spacery w miłym chłodku. Pozbawiona wszelkich dekoracji naga i postrzępiona cegła kryptoportyku kontrastuje z tymi wypielęgnowaniami zielonego do perfekcji. Graffiti i poczerniałe od ognia plamy rozpełzające się po ścianach przypominają o tysiącach ludzi, którzy schronili się tutaj przed nalotami aliantów podczas II Wojny Światowej. Ten  przykryty sklepieniem chodnik  pamięta nie tylko sielskie zabawy Domicjana, tak po prawdzie to te naloty mają wszystkie cechy zbrodni wojennej, alianci  byli wielokrotnie zapewniani przez Watykan że w Castel Gandolfo nie ma umocnień niemieckich. Mła stwierdziła że nie lubi żadnych tunelowatych pomieszczeń, nawet kryptoportyków antycznych i spokojnie zajęła się kontemplacją rozkosznego skalniaczka z rozmarynami, które mimo chłodku i wilgoci rozsiewały wonie.


Wracając do  formalnych ogrodów to mła szuka  ich historii w czasie kiedy Camillo Cybo polecił architektowi Francesco Fontana zaprojektować dla się  budynek, który miał stac w pięknym otoczeniu. Znaczy prawdziwa willa. Camillo dokupił do budynku działkę o powierzchni około trzech hektarów, która graniczy na górze z miejscowością Castel Gandolfo, a na dole, w kierunku morza, z drogą zwaną "Galleria di sotto" . Tę właśnie działkę  zamieniono  we wspaniały ogród, pełen marmurowych posągów i fontann cudnie zaprojektowanych. Mła tak naprawdę nie wie czy to te ogrody natchnęły do renowacji Giardino del Belvedre ale lubi myśleć że tak właśnie się stało. Są tu takie atrakcje  które Camillo na pewno by docenił - w trójpoziomowym Giardini del Belvedere na drugim poziomie znajdują się baseny w których pływają koi i fontanna, w której klasyczne bóstwa wodne wypełniają trzy nisze. Mła zauważyła wśród  formalnych nasadzeń wybijające  z gleby żółte sternbergie. Mój boszsz... jak one pięknie wyglądały z rozmarynami! Niestety żadne z robionych im zdjątek nie nadaje się do publikacji. U nas  niestety nie można sternbergii spokojnie  sadzić. Problem ten sam co z rozmarynami - wymarzną.



 
Niestety w kwestii botanicznej nasz przewodnik opanował  jako tako mykologie. O kurkach, truflach i prawdziwkach można by z nim pogadać, jeśli  chodzi o rośliny kwitnące to i owszem ciclamini  nie były mu obce ale jak zapodał są velenoso. Ogrodnik z niego  żołądkowy, jak z Tatusia mła. Czego  się nie da zeżreć to nie jest godne uwagi.  Pewnie to nie jest jego ulubiona część rezydencji, w 55 hektarowej posiadłości znajduje  się   25 hektarowa  farma i to nie byle jaka. Kury mieszkają tam w kurnikach zaprojektowanych na modłę starożytnych  rzymskich domów przy antycznych ulicach postawionych. Mleczarnia cała w niebiewskich  kafelkach coby  krowom się miło mleko oddawało. Sery i jogurty z papieskiej  mleczarni są bardzo poszukiwane. Papieska farma słynie z produktów bardzo wysokiej jakości.  Oczywiście karmi Watykan ale nie tylko. Czasem  można  dostać ręcznie ręcznie robione sery,  prawdziwe jogurty, jajka od normalnie karmionych kur, no i dobre mleko. Papieżowi Franciszkowi wysyłają kalafiory i brokuły których jest fanem.  Hodują tu  krowy, owce  i osły,  mają w związku z tym świeże pecorino, mozzarellę, mleko i ricottę. Żeby była  pełnia szczęścia to są tu też pięknie utrzymane sady i winnice oraz ponad 1000 drzew oliwnych wokół farmy. I tego wszystkiego zwiedzać się nie da! Niestety. 



 
Mła udało się jednak jakoś tam uczestniczyć w farmianych radościach, mła szczwanie wykupiła posiłek  z miejscowych produktów zapodawany w altanie nad ogrodem  z dużą magnolią zimozieloną ( chyba ). Zapodano miejscowy chlebek z chrupiącą skórką, na drożdżach i mące pszennej, inszy niż u nas ale bardzo smaczny. A do chlebka porchetta pachnąca rozmarynem, liściem laurowym i jałowcem. Nie przepieczona, soczysta ( mła miała wyrzuty sumienia w stosunku  do świnki ale trza przyznać że kucharz potraktował ją z szacunkiem ). Do tego wino, albo lekkie czerwone albo  białe. Mła mimo tego że bardziej pasiło czerwone wybrała  białe bo cóś czuła  że to wino  w typie frascati. No i się nie pomyliła, wytrawne ale żaden kwach ( co niestety zdarza się często kiedy ma się do czynienia z wytrawnym białym winem ), aromatyczne i w odpowiedniej temperaturze podane. Nawet Dżizaas która pije tylko winne ulepki stwierdziła że  dobre. Na deser pożarłyśmy migdałowe ciasteczka i pławiłyśmy się w słoneczku, które raczyło wyleźć po burzy. W  altance siedziałyśmy schnąc i czekając na następną wycieczkę która po objeździe busikiem zabierze  nas z powrotem do Castel Gandolfo.  Wrócona wycieczka ćwierkała że  wonderful, mła myślała sobie że  co tam oni wiedzą o wonderfull, wszak nie  podłazili do tysiącletnich murów z których wyrastają wiekowe dęby, nie oglądali marmurowych pozostałości , nie zbierali kurek na trawnikach, nie czuli jak pachną rozmarynowe kwiaty na skalniaku.




Niestety wszystko ma swoją cenę, ten spacerek w deszczu z podbieganiem ( bo leje, bo tu jeszcze trzeba  zajrzeć, bo zróbmy tempo samochodu a tu się zatrzymajmy  ) cóś mła zaszkodził na kręgosłup. Mła nie wie czy dlatego że namokła, czy dlatego że latała jak wściekła - jej pion się wziął i zbuntował. Nie to że pobolewał, zaczął cóś mła napiendralać. Mła zamiast leżeć w wyrze nie odpuściła sobie  Palazzo Barberini,  wzięła ibuprofen którego brać  nie może  a który pomógł na krótko. Mła wróciła do kraju z bolącym kręgosłupem i zatruciem lekowym. Womitowała dalej  niż widziała i zastanawiała się czy bardziej ją boli przepona i gardło czy jednak kręgosłup  na odcinku piersiowym i lędźwiowym. Dobrze że koty  były do opatulenia bo mła mogłaby się w bólu zatracić, a tak  to się przy niej kładziono i leciutko ogrzewano i co najważniejsze współczuto mrucząco. Jednakże mła uważa  że wycieczka w dżdżu warta była tych cierpień ( tym bardziej że ibuprofen to mła sobie zadała z głupoty, trza jej było zabrać  z domu ketonal który mła znosi ). Obejrzała z bliska ogród który turyści widzą z samochodu.



9 komentarzy:

  1. Ogrody ogrodami, ale gdzie ten przepis na pastę z kurkami ???
    A tak bardziej serio, to trochę żałuję, że nie zostałam papieżem- robota niezbyt forsowna, a wypocząć można w pięknych okolicznościach przyrody- tego rozmarynu to im zazdroszczę niemożebnie ! No i sam człowiek nie ryje w ziemi i kręgosłupa nie forsuje - zawsze mogą mu lektykę podstawić :-) Wspaniale, że udało Wam się zwiedzić ogrody per pedes, zbieg okoliczności taki, że trzeba było od razu ichniego totka kupić, może wygrana też na lektykę i willę na drugim terasso by wystarczyła ?
    A Polak- Niemiec dwa bratanki, przynajmniej u nas na zachodnim zachodzie Polski to się sprawdza :-) Braci W. jakoś mi ostatnimi czasy Siła Przewodnia obrzydziła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasz przewodnik tak radośnie na temat funghi trajkotał że to było molto presto i mła tylko tyle zrozumiała że makaron penne jest niezbędny i dobry szpinak. Co do bycia papieżem to ja odpuszczam bo mła w bieli cóś niedobrze, tak niewyględnie. Niemiaszki okazały się naprawdę sympatyczne, mła ma wrażenie że to jakieś kuzyny po orodniczeniu, znaczy że sami w ziemi grzebią bo całkiem rozsądnie o uprawie niektórych roślin na północ od Alp ćwierkali. Co do bratanków, u nich tak jak u nas, niektórych mocno pogięło a reszta paczy i nie za bardzo wie co z tym pogięciem robić. Pewnie tyż czekajo aż rozumu przez tyłek ichniemu suterenowi przybędzie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemnie mi się czytało tego posta. Umilił mi na podziw dzisiejszy powrót do domu. Ale ponieważ do domu dopiero co weszłam, na porządnie o parę rzeczy jutro zapytam. Teraz muszę przeprosić futerka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany! Te Twoje dyżury w hucie to jest dopiero pańszczyzna. I jeszcze dziś na dodatek zimno jak cholera. :-/

      Usuń
  4. Jesteś wytrawną zwiedzaczką, przyjemnie się oglada i czyta wszelkie ciekawostki. Tych bolesci mogl Ci los oszczędzić, źle sie wojażuje z bolokiem.
    Chodzi za mną penne ze szpinakiem, popelnię, a nawet popije winkiem 😉

    OdpowiedzUsuń
  5. Mła tyż się marzą włoskie klimaty kulinarne, ale mła nie dysponuje właściwie przygotowanym boczkiem. Mła Małgoś - Sąsiadce i sobie zrobi spagetti alla carbonara, które będzie przypominało to włoskie. Małgoś jest wielką fanką tej potrawy. Mła lubi jeździć choć tak po prawdzie to ona jeździ do miejsc znanych i na ogół zatłumionych. Czasem spod tego zatłumienia wygląda kawałek urodziwości prawdziwej. Mła na swój sposób jest wdzięczna koronce za umożliwienie oblookania niektórych rzeczy w normalny sposób, bez asysty tłumu który sam nie za bardzo po co przyjechał.

    OdpowiedzUsuń
  6. No i zezarło mi pytania. Wina tego, że pociąg nie zawsze w zasięgu sieci. Ech. O drzewa pokręcone na smoczo chciałam dopytać (to te dęby? czy może oliwki?), o kuliste wazy czy one przypadkiem nie rzymskie pojemniki np. na fermentowaną rybkę lub oliwę, o to gdzie Maryjka.
    I zachwyty też muszą być powtórzone, bo tęczowo jakby, egzotyką wionie.
    I jaki to luksus i fuks pieszyzna tam gdzie normalnie przez szybkę i z daleka - nawet przy przelaniu i póżniejszych kłopotach.
    Ładniej napisałam, ale sens powtórzyłam. Kończę, bo zaraz kolejna smuga cienia, tj. brak zasięgu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od Maryjki, jest powyżej trzypoziomowego Giardino dell Belvedere, na końcu długiej alei. Co do waz to one są stare ale mła nie wie czy bardzo wiekowe. Co do drzew to mła usłyszała że te pokręcone to liczi, mła się zastanawia czy się nie przesłyszała bo Litchi chinensis to jej się tak bardziej tropikalnie kojarzy i nie po włosku. Nasz przewodnik botanicznie nie był zbyt mocny. Jedyne czego jest w miarę pewna to informacji o tym że drzewa mają około dwustu lat. Mła tyż uważa że jej się pofarciło, mimo tego cholernego bólu kręgosłupa.

      Usuń
  7. Byłam kiedyś w takim ogrodzie i cały czas wspominam...to było wspaniałe wydarzenie. W takich ogrodach wcale nie brakuje kwiatów, szczególnie róż. Najpiękniejsze są te jeśli chcecie u siebie zasadzić https://florexpol.eu/roze/1994-roza-wielkokwiatowa-chopin.html . Ja mam już 4 różne a myślę, że to dopiero początek.

    OdpowiedzUsuń