piątek, 3 marca 2017

O różach dla początkujących ogrodników słów kilka - Hybrid Kordesii, róże kanadyjskie, róże angielskie, Hultemias


Zaczęło się od tego że mieszańce herbatnie i floribundy, które zaczęły  dominować w  programie uprawy róż pod koniec lat trzydziestych XX wieku  ( w drugiej połowie wieku zdominowały  niemal po całości ) cóś nie bardzo ogrodnikom pasowały. Róże zaczęły wymagać coraz większejj ilości fugnicydów, okrywań starannych  na zimę, dostarczania nawozów w ściśle określonych terminach i dopiero po spełnieniu tych wszystkich różanych "muszę mieć" jako tako wyglądały. Znaczy uprawa zrobiła się mocno kłopotliwa, oględnie pisząc, a  mieszańce  herbatnie i floribundy niekoniecznie powalały olśniewającą urodą wskazującą na świetny stan zdrowia ( w latach siedemdziesiątych było  chyba apogeum takiego typu uprawy ). Problem robił się na tyle widoczny że zaczęto obawiać się  że przełoży się na sprzedaż różanych krzewów.  Szczęśliwie  hodowcy nie spali i od ładnych parudziesięciu lat tworzyli  nową różaną jakość.

Rosa kordesii  i  Hybrid Kordesii

Najpierw Wilhelm Kordes poprawił  mrozoodporność róż poprzez stworzenie róż Kordesa - grupy  tetraploidalnych róż hybrydowych  powstałej w latach czterdziestych XX wieku z krzyżówki pomiędzy Rosa rugosa i Rosa wichuraiana , w miarę odpornej na zimowe zawirowania pogodowe ( kocham jedną odmianę zaliczaną do drugiego pokolenia  rosa kordesii - 'Ilse Krohn Superior'  ). No i teraz będzie tzw.  zagwozdka botaniczna o której szerzej napiszę ( o ile dam radę bo Lalek,  zwany  obecnie Dziadosławem domaga się nieustannego smyrania po brzuchu, łepek pod moją pachą, łapy rozłożone "na samolot", dupsko na moich kolanach, wydawane ryki ponaglające ). Początki tej grupy róż to odmiana 'Max Graf', uważano że to typowa bezpłodna hybryda a tu nagle zdziwko -  róża wydała  z siebie dwie siewki, z których jedna przeżyła i okazała się płodna. To róża założycielska że się tak wypiszę, od niej zaczęła się cała grupa  krzyżówek określanych jako  Hybrid Kordesii czyli hybrydy Kordesa. Ta nowa róża, nazwana  Rosa kordesii jest rzadkim zjawiskiem - sterylna ( niby ) diploidalna róża wydała z siebie tetraploidalną siewkę o  dwudziestu ośmiu chromosomach  ( a niby powinno być czternaście ) i była zdolna do krzyżowania z innymi różami. Historia o   amfidiploidalnej roślinie, taki cud nad cudami w roślinnym świecie ( no wiecie, dziewica porodziła i tak dalej ). Rosa kordesii "po botanicznemu" traktowana jest jak gatunek i to jest naprawdę baaardzo rzadki przypadek kiedy gatunek rodzi się w szkółce. Grupa  Hybrid  Kordesii swoje wielkie lata miała w latach pięćdziesiątych  i szęśćdziesiątych XX wieku,  potem nieco o niej zapomniano co nie znaczy że zapomniano powszechnie. To właśnie hybrydy Kordesa zostały  wykorzystane  w Kanadzie  do tworzenia nowej grupy róż. U nas  "kordesy" są bardzo lubiane ze względu na to że są w sumie mało kłopotliwe i dość odporne na mrozy ( 'Flammentanz', 'Dortmund' to róże długopędowe które nie są strasznie wrażliwe na zimno, choć nie aż tak odporne jak to się niektórym wydaje, he, he ).



Róże kanadyjskie Canadian roses

W Kanadzie miłośnicy róż mieli drobny problem - ten cholerny  klimat. No wicie rozumicie - na południu Kanady można róże uprawiać ale spróbujcie je  uprawiać na północy tego kraju. A ogrodnikom spod koła podbiegunowego też się marzyło różanie. W Kanadzie  oczywiście porastają "dzikie" róże -  gatunki takie  Rosa blanda, Rosa woodsi, czy też Rosa acicularis to bardzo odporne różane krzewy, prawdziwe hardcory zasiedlające północne tereny kraju. Felicitas Svejda wpadła na pomysł aby krzyżować tę dziczyznę i róże  z niej powstałe z  Rosa kordesii. W wyniku  tych krzyżowań pojawiła się grupa hardcorowych róż ogrodowych do tworzenia nasadzeń w tzw. niesprzyjających warunkach. Nie znaczy  że przed Svejdą w Kanadzie  nie tworzono w Kanadzie róż będących  hybrydami gatunków miejscowych i innych - Frank  Skinner, Georg Bugnet i inni kanadyjscy hodowcy otrzymywali jednak róże przeważnie kwitnące jednokrotnie, dopiero krzyżówki Svejdy przełamały ten problem ( choć nie do końca - w naszym klimacie róże kwitną raz a dobrze bo drugie kwitnienie jest często takie parokwiatkowe ). Niestety w połowie lat osiemdziesiątych zarzucono na jakiś czas prace nad kanadyjskimi różami. Trochę przez  zbyt mały rynek zbytu jak i niezbyt  bogatą paletę kolorystyczną odmian tych róż oraz ich nazwijmy  to naturalistyczny charme. Ludziska chcieli uprawiać róże ućkane płatkami, w kolorkach morelowo - brzoskwiniowych a tu tylko czerwienie, róże i biele i kwiaty takie "prostackie". Dopiero zwrot ku bardziej naturalnie wyglądającym roślinom jaki dokonał się na przełomie  tysiąclecia zwrócił ponownie uwagę na tę grupę róż. Oczywiście hodowcy  przystąpili do działania i w tej chwili   róże kanadyjskie  krzyżuje się na potęgę z czym tylko się da. Jak to z hodowcami bywa naturalny wdzięk kwiatów i obecne trendy ogrodnictwa nie są jedynymi wytycznymi w hodowli. Odnoszę wrażenie że w najnowszych  różach z genami kanadyjskiej  grupy głównie chodzi o to żeby przy zachowaniu odporności rozszerzyć paletę barw a miłośnikom kwiatów wypełnionych mnóstwem płatków też sprawić frajdę. Mój boszsz... czy to jednak są jeszcze róże kanadyjskie? A może to już zupełnie nowa jakość?



Róże angielskie  English roses

Róże angielskie to grupa róż stworzona przez Davida Austina  a właściwie dwóch Davidów Austinów - Davida Charlesa  ojca i Davida J.C. ( Junior Charles? ) syna. Ten pierwszy podłożył podwaliny, ten  drugi zbudował na nich coś całkiem nowego używając "dobrych, starych sprawdzonych składników".
Austin w pewien sposób stworzył "nową różę XIX wieczną", korzystając obficie z wielkich dokonań hodowców dziewiętnastowiecznych sięgnął do  współczesnych róż, których pewne cechy pragnął przydać starym różom. Można  to w skrócie tak przedstawić - dał XIX wiecznym wspaniałym różom dar niezawodnego powtórnego kwitnienia i świetne nowe  kolory, oraz jakimś cudem ocalił podwyższoną mrozoodporność historycznych twardzielek i  całą gamę zapachów. No żeby jeszcze były "austinki" grzyboodporne to rosomanes nosiliby Austinów na rękach.   Najprościej rzecz ujmując narodziny róży angielskiej wyglądały tak - mieszańce herbatnie skojarzone zostały z pachnącymi, mocnej budowy, krzewiastymi różami XIX wieku. Później kojarzono je z innymi  grupami róż ( stąd np. pojawił się cały bukiet zapachów, między innymi  charakterystyczny zapach mirry, nowość charakterystyczna dla austinek ). Krzewy róż angielskich nie odziedziczyły patykowatości po mieszańcach herbatnich, są wspaniale bujnie krzewiące się jak różane staruszki. Co prawda różany krzew musi posiedzieć w gruncie parę lat żeby zaczął robić wrażenie ale wart  trochę poczekać bo mało co tak  satysfakcjonuje miłośnika róż jak oblepiony klastrami kwiatów dobrze rozrośnięty krzak. Pokrój krzewów odmian austina jest różny - od wąskich niemal pionowych roślin do krzewów z przewieszającymi się  gałązkami do gęstych, szeroko rosnących. Oczywiście są i climbery. Kwiaty odmian mają raczej tradycyjne formy - rozetowe, ćwierć rozetowe, z oczkiem, o różnych stopniach formy kubeczkowej i kulistej. Nie ma charakterystycznych dla mieszańców  herbatnich kwiatów ze spiralnym układem płatków   ( są co prawda odmiany których kwiaty zbliżają się do tego typu układu  płatków, ale jest ich niewiele ). Niektóre z odmian produkują kwiaty tak mocno  wypełnione płatkami i posiadają przy  przy tym kulistą formę że  raczej nie nadają się do sadzenia w okolicach z dużą ilością opadów. Pierwszą angielską różą jest 'Constance Spry',wyhodowana w roku 1960. Zresztą jedno z jej imion to Ausfirst czyli pierwszy Austin ( Austin  tworzy ze swoich róż grupy nazwane od tzw. róż przełomowych np. Leander Groups od odmiany 'Leander' - jest to grupa róż Austina w której odnajdziemy wpływy róż mieszańców Rosa  wichuraiana ). Róże angielskie  odniosły wielki sukces komercyjny i stąd w różanym światku pojawiły się  propozycje innych hodowców  utrzymane w tym typie - to tak zwane róże nostalgiczne. To te różne róże bajkowe itd. proponowane nam przez hodowców niemieckich, duńskich  czy  francuskich.

Mieszańce hultemii Hultemias

 Zacznijmy od tego że Hultemia persica to nie  jest  gatunek z podrodzaju Eurosa z którego pochodzą prawie wszystkie uprawiane w ogrodach róże. Owszem należy do rodziny Rosa ale do podrodzaju Hultemia  - to taki dalszy krewny naszych róż, kuzynostwo znaczy, he, he. Hultemia persica wygląda tak - ma całe liście, a nie pierzaste jak u znanych nam  róż, dorasta  do około pięćdziesięciu cm wysokości,  kwiaty wiąże pojedynczo a  nie w grupach. Kwitnie raz w sezonie. Jest rośliną endemiczną z terenów  Iranu i Afganistanu, porasta rejony Morza Kaspijskiego i Jeziora Aralskiego. Prosta do wyhodowania z nasion, co nie przekłada się niestety na  prostotę uprawy. Zdycha ze złośliwą  lubością. Możliwością krzyżowania tego gatunku z różami innych grup zainteresował się  znany brytyjski  hodowca Harkness ( pierwsza hybryda róży i hultemii której autorem był Julien - Alexandr Hardy  powstała w roku 1835, wystawiono ją w  Ogrodach Luxemburskich i nazwana została Rosa x hardii ). Szło ciężko, bo pierwsze mieszańce okazały się nie tylko mało urodziwe ale i  bezpłodne. Dopiero krzyżówka hultemii z różą piżmową 'Trier' dała coś  na czym  można  było zawiesić oko i co nadawało się do  dalszego rozmnażania - odmianę 'Tigris'. Tą odmianą natychmiast zainteresowało się wielu  hodowców i w ciągu parunastu lat pojawiły się mieszańce hultemii, dość łatwo rozpoznawalne w  katalogach szkółek różanych o z powodu kwiatów z płatkami  pojedynczo lub zaledwie podwójnie ułożonych w  okółku,  z atrakcyjnymi plamami przy pylnikach. Dla różankowych solidnie zakręconych tzw. czad. Ponoć nowa grupa odporna na choroby i solidnie kwitnąca ( w tym momencie pada słówko ciągle ). Niestety dość ciepłolubna ( kopczyki i inne okrycia  w zimniejszych rejonach kraju ) i nie lubiąca nadmiaru wody ( niespecjalnie nadaje się na gleby trzymające zimą w wodę ).

10 komentarzy:

  1. Przeczytałam z zapartym tchem niczym powieść. Poważnie. Próbowałam dojść czy mam taką różę ale chyba nie mam... pięknie musi wyglądać pole z takich róż rozrastających się z odnóży i pełzających po ziemi :) Aż się rozmarzyłam :D
    buziaki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój boszsz... muszę pokazać Ciotce Elce Twój komentarz, Ciotka twierdzi że straszliwie przynudzam na tematy różane ( ale o austinkach to przeczytała dokładnie, he, he ). Róże to wspaniałe krzewy, szkoda ze ludzie wolą tyrawniki i tujostwo.;-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo to tak jak z grzybiarzami albo wędkarzami jak się zejdą to mogą godzinami gadać na jeden temat :P Ja tam uwielbiam twoje posty o roślinach nawet jeśli sie powtarzają, zawsze coś ciekawego dla siebie znajdę albo odświerzę wiadomości. Najgorzej to jak dajesz tę łacinę to opluwam się ale :D
      Pisz pisz, a ciotkę Elę pozdrów :)

      Usuń
    2. Rany to ze mną już tak źle się powtarzam, czas się kłaść i umierać.;-) Z tą łaciną to jest tak - żeby uniknąć niejednoznaczności ( patrz nasturcje to kaczuszki, aksamitki to studenty vel śmierdziuchy a w ogóle to istnieją kwiatki zwane gęsimi pępkami ) dobrze jest czasem coś nazwać o łacinie. Niejednoznaczności i tak się co prawda ne uniknie ( systematycy czuwają, he, he ) ale będzie mniej niejednoznaczna.;-)
      Ciotkę Elkę pozdrowię, strasznie dzisiaj rozrabia - porządki wiosenne!:-)

      Usuń
  3. Dla mnie to też ciekawa opowieść! Kiedyś namiętnie sadziłam róże w moim ogrodzie, niewiele o nich wiedząc. Zmarnowałam np.'Leonarda da Vinci' (to jest chyba austinka...?). Próbowałam zapuścić na płocie różne róże pnące, ale za każdym razem to była porażka. Po tych wszystkich eksperymentach pozostały mi dwa kilkunastoletnie krzaki różane, które nie dały się zabić. Niestety nazw nie pamiętam... Dałam sobie spokój z różami (i klimat nie ten, i ziemia u mnie - sam piach). Ale pooglądać i poczytać o różach to ja zawsze lubię!

    OdpowiedzUsuń
  4. Leonardo to róża Meillanda, konkretnie floribunda. Trochę ciepłolubna. Problem znany mi z autopsji - nie te róże w nie tych miejscach, he, he.;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój Dortmund wygląda na przemarzniętego, tzn. pędy oczywiście. Ten jeden bardzo mroźny tydzień na początku stycznia jednak zebrał żniwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie pędy jednej z austinek wyglądają dramatycznie, no ale wiadomo - nic tak naprawdę do kwietnia a nawet maja na 100% nie jet pewne. Pocieszam Cię i się.;-)

      Usuń
  6. No dzięki :) w ramach samopocieszania zamówiłam kilka nowych u Kamili. W tym kanadyjki.

    OdpowiedzUsuń
  7. O rany, u Kamili już otwarte. Lecę, ja też tam mam swoje typy.:-)

    OdpowiedzUsuń