Znów przetacza się fala grozy, w polskich szkołach mynister Czarnek walczy z satanistycznym świętem. Jakbyśmy żadnych poważnych problemów w oświeceniu publicznym nie mieli. Na upartego to i w noszeniu chryzantem na groby można się dopatrzeć antychrześcijańskich miazmatów. A w ogóle co to za łażenie we Wszystkich Świętych na cmentarze, do kościoła się chodzi w ten dzień, dla zmarłych to są zaduszki - Commemoratio Omnium Fidelium Defunctorum. Dzień zaduszny to taki ukłon katolicyzmu w stronę wierzeń prekatolickich, w tym bowiem czasie ( na przełomie października i listopada ) Celtowie, Germanie i Słowianie obchodzili własne święta ku czci "drugiej strony życia". Jakby się jeszcze głębiej pogrzebało to wychodzi że termin dnia Wszystkich Świętych tyż jest zawłaszczony. Pierwotnym chrześcijańskim świętem ku czci Wszystkich Świętych i zmarłych była Wielkanoc, niosąca obietnicę zmartwychwstania. Tylko chęć rozładowania nadmiernego oblężenia Rzymu przez pielgrzymów w okresie wielkanocnym jak i polityka synkretyzmu religijnego prowadzona przez papiestwo, spowodowała że mamy święto w tym a nie innym terminie. Mynistru Czarnku walczącemu z miazmatami satanistycznymi mła może podpowiedzieć jeszcze parę fajnych rozwiązań. Na początek wypieprzyć chujinkę, wraże drzewko z germańskim rodowodem ( Sieg Heil! ). Mła to już kiedyś na blogim postulowała z okazji wiadomych świąt i co?! Zero odzewu ze strony czynników sprawczych! Chujinka nadal straszy po szkolnych świetlicach!
Paskudnie magiczna, ubierana w zabawki sugerujące różne nieprzyzwoitości, owoce ( kto to widział jabłka i orzechy na iglaku, dzieciakom się w głowach mętlik zrobi i nici z wysiłków nauczycielstwa "od przyrody" ), w ciasteczka ( w czasach w których walczymy z otyłością i cukrzycą jako chorobami społecznymi, groza! ) a w niektórych rejonach to w opłatki ( no, to już tylko krok i będzie profanowanie hostii ). Mikołajki szkolne odpadajo, historię biskupa z miasta Mira uznano za legendę hagiograficzną, to w zasadzie fejk. W dodatku taki godzący w istotę wiary, bowiem fejkowy św. Mikołaj w wydaniu popkulturowym zagarnął dla się Boże Narodzenie, zasypując żłóbek i Narodzonego tonami prezentów, spod których tej istoty świąt już nie widać. Absolutny zakaz dla kolędników, takich co chodzą z Turoniem od razu relegować ze szkół ( dla drugiej "postępowej" strony ustępstwo zrobić, wywalić czarnego Kacpra bo się z powodu cech etnicznych może rasistowsko kojarzyć i wstawić zgodnie z przekazem jakiegoś Persa, w końcu to Aryjczyk, więc wszyscy powinni być zadowolnieni - oczywiście poza tymi którzy wiedzą co pisał w swojej ewangelii Mateusz ). Mła jest za stara na przebieranki, święta importowane się jakoś jej nie
czymajo ( świętowanie w którym wyrosła też już jej nie rusza ) ale
zadziwienie mła bierze że duszek be a Turoń to cacy a mynister Czarnek nie dopilnowuje! No właśnie, mynister Czarnek czyli wracamy do naszych baranów, mła uważa że trza się zabrać za koszyczek ze święconką i wywalić z niego kurczaczki i zajączki ( baranek może zostać, choć między Bogiem a prawdą - he, he, he - to nie powinna być żadna figurka a po prostu baranina ) i przede wszystkim usunąć te cholerne pisanki.
Zdobione jajka mają taki rodowód że aż wstyd że pojawiają się na katolickich stołach, magia taka że Harry Potter się chowa. Kto to słyszał dzieci z takim badziewiem magicznym do kościoła wysyłać! Potem jeszcze tatarak zielonoświątkowy wyrąbać i w zasadzie mamy załatwione jako tako "bezpieczne" świętowanie dla tych biednych dzieciów. Jako tako, bo głębiej nadal lepiej nie zaglądać. Jak bowiem wytłumaczyć dziecku że spożywa w czasie komunii macę? To właśnie ona podstępnie się ukrywa pod nazwą przaśny chleb. Przaśny czyli bez kwasu i drożdży. W noc wyjścia z Egiptu zaczyn nie zdążył sfermentować i Żydzi na pamiątkę tego wydarzenia w święto wyjścia czyli Paschę nie jedzą innego pieczywa niż przaśne, czyli jedzą macę. Jezus w wieczerzę sederową w święto Paschy wziął macę i wypowiedział pamiętne słowa. Inne pamiętne słowa wypowiedział przy kielichu kiduszowym. No niby nie tak magicznie ale tyż nie po czarnkowemu. Takie to żydowskie ten cały wieczernik! Jak żyć Panie Mynistrze, jak żyć? Jak nie magia i satanizm to maca przemieniona w hostię. Zewsząd atakujo wraże siły. Nie po czarnkowo chrześcijańskiemu to jest! A tak w ogóle to powinno się zakazać spożywania w szkołach bułek i rogali! Tylko krojony chlebek. Czy mynister Czarnek zdawa sobie sprawę jakie świństwa dzieci na przerwach jadajo! Symbole płodności tymi niewinnymi ustami dotykajo, pogańskie! No cóż, mła podsumuje to czarnkowanie starym powiedzonkiem - nadgorliwość gorsza niż faszyzm. Ale jak ładnie ten nadgorliwy kretynizm przykrywa prawdziwe problemy, nieprawdaż?!
W muzyczniku to w zasadzie powinno dziś być cóś w stajlu Black Sabath ale mła nie za bardzo jest w stanie zdzierżyć metalowe granie. Rzadko co jej pasi a jak już pasi to jest to granie z Teksasu i troszkę insze klimaty. No to mła zapoda wesołe piosnki Macieja Zembatego, dwie nawet jakby promujące wartości rodzinne, he, he, he.
Mła miała znów stresa związanego z kotostwem. Mefisiu w czwartek zachorzał, o chorobie Iśki mła dowiedziała się wczoraj. Na szczęście oba choróbska wydają się pod jaką taką kontrolą, znaczy oba zachorzałe jedzą ( dla mła chęć stworzeń do pochłaniania żarła jest wyznacznikiem stanu zdrowia ). Hym ... jak z tej flanki nieco spokojniej, znaczy atak złego jakby lżejszy to mła postanowiła cóś odprężającego zamieścić. No i nie będzie to sprawozdanie z prześmiesznej konferencji prasowej naszych mynistrów od obrony, ani braunowanie ( zakres wolności dla obywateli wg. posła Brauna kończy się tam gdzie obywatele określają się jako osoby nieheteronormatywne, wtedy wolności obywatelskie jakby mniej obowiązujące - to się nazywa zafiskowanie, trafia nawet tych bardziej inteligentnych niż pani Kaja G. ), tym bardziej nie będzie o cudownym Nowym Ładzie, który przy naszej pędzącej inflacji jest niczym innym tylko dodaniem gazu, co nawet tak słabo ekonomicznie ogarnięci jak mła widzą. Będzie za to o stoliczku, który został zanabyty.
Stoliczek stoi sobie w pokoju Cioci Dany i Azy. Nie jest tak do końca jasne czy jest to postój tymczasowy czy miejsce stałe. Wszystko zależy od tego jak mła dopchnie szafkę lekarską po śp. Danieli, mamie Wujka Jo. Jak na razie stolik wjechał w kąt, w miejsce gdzie na ścianie wiszą "dzieła sztuki" o wątpliwym statusie, za to darzone prawdziwym sentymentem ( cejlońskie ptoszki batikowe i Czarna Piękność malowana na szkle w zamierzchłych latach dwudziestych XX wieku ). Mła oczywiście czym prędzej upitoliła na onym stoliczku swoje róziawe zabawki, starannie zbierane ( jeszcze dokupi cukierków do dużego szkiełka i dopiero będzie słodko ). Mła tak pojechała w słodkie klimaty że aż za ostatnie piniądze kupiła w Pierdonce promocyjne różyczki ( no i dynki zamiast kulturalnie halloweenować przy jasnych chryzantemach sztuki jedna - na tyle byłoby mła stać - stoją sobie przy pierdonkowych kwiatuszkach ).
Mła dałaby go głowę że dziś Mrutek dla niej wyśpiewywał "Tango Anawa", ze szczególnym naciskiem na frazę "A pani nigdy nie zrozumie co to jest tango Anawa". No cóż, mła rzeczywiście nie rozumie tych dzikich gonitw, skoków i wyskoków z domu przez okno, kretyńskich podskakiwań do listków niesionych wiatrem i ostatnich motylków. No bo Mruciu ma teraz pełnoobjawowe rififi, rabladoruje po Alcatrazie, Podwórku, mieszkaniu, wyraźnie go nosi. Nic z leniwego kocura Mrutosława w nim teraz nie ma, ADHD nim miota, nadaktywny i najrzydziurny nasz Speedy Mrutello. Tylko jedną sprawę celebruje - żarełko. Przy posiłkach się budzi Mruciu smakosz, nienasycony rzecz jasna. Mła z lekka przerażona Mrutkowym apetytem, z drugiej jednak strony przeca on to zechlane w mig wyrabladoruje. "Tango Anawa" wymaga sporej dawki energii. Hym... a może by tak Mrutka w jakie dynamo zatentego, w dzisiejszych czasach to może nawet na niego dopłata by była jak na OZE, he, he, he. Reszta stada też korzysta ze słonecznej pogody i tego że aura jakby cieplejsza.
Mła dostała zaległe co się należało, jeszcze nie do końca ale na tyle że nią w doniczusie ciepnęło. Na szczęście mła się trzymała z całych sił pionu moralnego i choć on się trochę wygiął ( tylko trochę, mła ma przeca kasę do oddania, nie mogła sobie pozwolić na tarzanie się w rozpuście ) to mła ocaliła środki i tylko jedna doniczusia jej przybyła. No ale za to jaka! Kotosław ciemnoszary, z wyrobionymi pręgami na tłustych boczkach! A w Kotosławie zagadka botaniczna. Mła nabyła roślinkę bo po primo była tania a po drugo to pisało na doniczce Gasteria Duval a na gasterię nie wyglądało. Mła znaczy poczuła w sobie zielonego detektywa i przystąpiła do śledztwa. Odkryła sukinkulenty nazywane x Gasteraloe, znaczy mieszańce gasterii i aloesów. Najczęściej do hybrydyzacji służą gatunki Gonialoe variegata i Aristaloe aristata , są najbardziej "chętne" do współpracy z gasteriamii. Hybrydy po aloesach dziedziczą zdolność do wytwarzania rozet. Rozróżnia się trzy typy gasteraloesów: grey ghost, short green i marble queen.
Z tymi roślinkami z IKEA to jest tak z lekka dupiasto bo i owszem napisane cóś tam ale to niemak w każdym wypadku po pierwsze bajka, a po drugie bajka o bezimiennym królewiczu. Znaczy ani to prawilne oznaczenie gatunku a o nazwie odmiany to już w ogóle zapomnijcie. Mła z wyczytków wyszło że to może być odniana 'D Due' albo jakaś inna 'D Delta', raczej nie odmiana 'Flow' ( zbyt szerokie liście ) choć mła widziała w sieci i takie zdjęcia tejże 'Flow' iż głowę by niemal dała że to jest właśnie to co w Kotowskim rośnie. No cóż, jak na razie przyjdzie mła roślinkę nazywać "Tajemnicą IKEA", też ładnie. Mła nie powinna narzekać, cena zielonego nie była wygórowana bo tak to się jakoś składa że wraz z napisem określającym gatunek czy odmianę cena rośnie. Na mła kieszeń to w zasadzie są dostępne sukinkulenty mix, więc mła nie ma co wybrzydzać. Kto wie jak tak dalej pójdzie to mła będzie mogła kupować tylko takie zielone okraszone napisem "Roślina domowa".
W dziedzinie kwiatownictwa materiałowego mła jakoś nie odnosi sakcesów. Wicie rozumicie, mła by chciała żeby tak bardzo naturalnie było ale w jej wykonaniu cóś wcale nie jest. Niby mła tego...ten... manualna ale zwijanie jedwabnych róż jest o wiele bardziej skomplikowane niż to się wydaje na tych filmikach instruktażowych, przynajmniej dla mła. Mła nawet nie chce myśleć co się może robić przy produkcji kwiatów powojników ( a miała takie ambitne plany ), no groza , Panie tego, groza. Po całości! Nie znaczy że mła się poddawa, co to to nie ale szybko kfiotków w wykonie mła nie zobaczycie ( o ile w ogóle, bo jak jej nie wylezie to mła się nie zamierza klęską chwalić ). Jedno co dobre że jedwab przyjemny w dotyku, mła na pewno rzuciłaby to kwiatkowanie w diabły gdyby miała np. wykonywać z kryształku, tak jak cooleżanka Romi ( mła ma niemiłe wspomnienia związane z tą tkaniną, są dla niej prawie tak nieprzyjemne jak wspominki przedpotopowego ortalionu ).
Teraz o osiągach naszego drugiego kocurka - Pasiaczek został uznany za najbardziej rozmownego kota w naszej kamienicy. Ostatnio przeprowadzał rozmówki z Czarkiem, który zaprawiony w bojach bo jest własnością dwóch starszych kocich dam. Pasiak oczywiście "zaliczał" samochód, znaczy zalegiwał na masce. Czarek oczywiście jechał do roboty, znaczy się spieszył. Najpierw było "Proszę zejdź", Pasiak odburknął, później było "Schodzimy!", tu nastąpiło pultanie Pasiaka i opowiadanie całemu światu jaki to Czarek paskudnie nieuprzejmy. Zdesperowany Czarek ryknął "Wynocha!" i dopiero wówczas poznał siłę kociego głosu! Zdaje się że mógłby też poznać siłę pazura ale ponieważ jest wytrenowany przez swoje gwiazdy to mła usłyszała ratunkowe "Pani..siu, Pani ..siu!". Kiedy Pasiak zoczył mła to się dopiero skarżenie zaczęło i opowieści o "niesłusznym przepędzaniu", mła Pasiaka musiała zdjąć i na glebę postawić a on obrażony ryczał. Obraził się i ruszył do samochodu Pana Krzysia. Pan Krzysiu też wychodził do pracy ale Pasiak stanął przed nim i zaczął obmawiać Czarka i mła znów usłyszała "Pani..siu, Pani ..siu!", tylko Pan Krzysiu nie pokumał i dodał "On jest chyba głodny". Taa... jak Pasiaczek usłyszał słowo głodny to był bieg w stronę chałupy aż się kurzyło i oczekiwanie przy misce. Elokwencja nasza zupełnie jak Mrutazy, micha jest w stanie przerwać wszystko!
Teraz fotki. Głównie Sucha - Żwirowa i chłopcy. Pasiak cinżko obrażony zalegający na jedwabiach i Mruti "komsumujoncy" trawkę ( no nie ma to jak żreć z trudem wyhodowaną z nasionka rarytetność ). Są też fotki Kotowskiego z sukinkulentem "Tajemnica IKEA", z czech stron obfociłam! W muzyczniku, jakże by inaczej, "Tango Anawa"!
Mła wklei teraz wpis o banieczkach, ostatnio tako jedno rozbijała. Bańki informacyjne robią się wówczas kiedy ludzie nie mają zbyt wiele czasu czy też ochoty na śledzenie z jakiego źródła pochodzą dostarczane im informacje. Często dzieje się tak z przyzwyczajenia , sięgamy po źródła które uważamy za sprawdzone, co najczęściej oznacza że są to źródła odpowiadające naszym przekonaniom politycznym i nie tylko. One nas kształtują, utwierdzają i we własnych naszych oczach potwierdzają jacy to jesteśmy: postępowi, patriotyczni, niezłomni, laiccy, katoliccy, tolerancyjni i co tam jeszcze chcecie. Każda i każdy jakieś tam wyobrażenie o sobie ma i w oparciu o nie sięga po to co mu pasi. Nie jest to nic niezwykłego, wszak zawsze tak było. To co się zmieniło na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat to impregnowanie nas na odmienny od naszego własnego światopogląd przez osaczające mendia. Co inszego sięgnąć po gazetkę, co inszego włączyć telewizorek, co inszego być on line przez 16 godzin na dobę. Dawniej mawiało się wyłącz telewizor, teraz powinno się wrzeszczeć rozłącz się i popatrz na ludzi bez okularów jakie nakładają ci mendia.
Czwarta władza powinna być wolna ale wcale nie jest, tkwi w zależnościach biznesowo - politycznych, jest umoczona w sposób jakiego nie przewidzieli np. twórcy amerykańskiej konstytucji ( na ten dokument najczęściej powołujemy się radośnie jeśli chodzi o wolność mediów ). Zdaniem mła czwarta władza stała się tą najważniejszą a jednocześnie tą która straciła swoją istotę, sprowadzono mendia do roli narzędzi. To już tylko propaganda. Kto dzierży mendia ten jest w stanie utrzymać władzę w społeczeństwie informatycznym. Kiedy mendia stają się tak ważne a jednocześnie tak nieważne, bardzo jasno jest widoczna "kuchnia polityczna" - dziel i rządź. Ostro do przodu, odhumanizuj przeciwnika, wspólnotowość podkreśl tylko tam gdzie jest to korzystne dla tych którzy cię utrzymują, zarabiaj! Dzielenie tyż nie odbywa się prosto, mendia przywiązują człowieka do pakietów, znaczy wciskajo mu to samo co insze korpo telekomunikacyjne. To widać choćby na przykładzie naszego koronnego wirusa - wg. podziału mendialnego ( bo nie rzeczywistego ) lewica i centrum w zasadzie covidianie, panikarze, wyszczepy a ci na prawo to foliarze, antyczepionkowcy i płaskoziemcy. Taa... wiecie mła na ten przykład ma uczulenie na posła Brauna, takie z tych ciężkich, zatyka mła kiedy on zaczyna przemawiać i nie ma zmiłuj, mła nie jest w stanie łyknąć posła Brauna w pakiecie ze wszystkim co mówi czy robi. Jednakże mła nie może ( choć bardzo by chciała, bo jest człowiekiem i posła Brauna nie lubi ) nie przyznać mu racji w kwestii przeprowadzania eksperymentów ( zakazanych zresztą polskim prawem ) na dzieciach. Poseł Braun może sobie mieć odloty ale w tej konkretnej sprawie ma rację, co mła z ciężkim żalem przyznaje.
Mła nie podziela poglądów politycznych doktora Wojciechowskiego ale on publicznie mówi o leczeniu chorych na covid to samo co koleżanka mła, będąca lekarzem zakaźnikiem, która ma poglądy polityczne w stylu "Wyklęty powstań ludu Ziemi". Politycznie między jednym dohtorem a drugim Ocean ale medycznie to w jedną dudkę dmą, bo rzeczywistość na covidowych oddziałach jest jaka jest. W mendiach wiedza i doświadczenie medyczne mają teraz "z urzędu" podlegać podziałom, każdy ma swoich specjalistów głoszących jedynie słuszne racje. Fakty można interpretować ale nie można się z nimi nie zgadzać, one są jakie są. W Polsce jest nadmiarowa ilość zgonów w skutek polityki zdrowotnej prowadzonej przez państwo, żadnej polityki nie prowadzi się inaczej niż celowo, tu nie ma przypadków. Kiedy poseł Braun ryczy o żydomasonerii to mła może sobie pokiwać głową, tak, tak, cykliści, jezuici. Jednakże kiedy poseł Braun ryczy o tym że mamy do czynienia z wykańczaniem Polaków, to co mła ma powiedzieć? Liczby są, mam ich nie widzieć?
Mam się zgadzać ze zdaniem rady medycznej przy premierze RP, za którego kadencji ludzie mrą jak muchy? Głównie na wszystko co nie jest covidem! Ta rada medyczna zalecała lockdowny, zamknięcie ambulatoryjnej opieki zdrowotnej ( "po ich owocach ich poznacie" ) a media zarówno rządowe jak i te będące na garnuszkach korporacji nie widzą że skutkiem tego radzenia jest taka a nie inna liczba zgonów? Widzo, widzo, tylko takie one wolne jak ja szczupła. Chcecie mieć jakieś własne zdanie na temat covida złego i nie tylko zajrzyjcie do mendiów tych z drugiej strony. Ci z lewej do tych z prawej i ci z prawej do tych z lewej. Nie dajcie się zniechęcić lewackiej i prawackiej retoryce, posprawdzajcie tylko fakty. U jednych i u drugich znajdziecie zamilczenia i kombinacje ale Wasz obraz świata będzie bardziej rzeczywisty a nie wykreowany bo autorytet którejś ze stron się wypowiedział i tak ma być, od matrixowych niebieskich pigułek nie należy się uzależniać. Wiecie można skończyć jako bateryjka przekonana że jest osobą.
P.S. Zukerberga chcą wypchnąć z sań, on będzie samo zło a my mamy uwierzyć że sweterek samodzielnie zarządzał megakorporacjo. Zdaniem mła Srajsdzbuk ma być kozłem ofiarnym, ale nie wiem czy ludzie się na to nabiorą. Myślę że coraz więcej chce zobaczyć tych których nie widać. EMA ponoć ma zdecydować w sprawie leków na koronnego, ciekawe o tyle że czepionka przeca warunkowo, do czasu znalezienia środków. Wungiel powraca w chwale, wszyscy którzy ogrzewali gazem i prądem kupjo piece i udrażniajo kominy. Tyle w kwestii Zielonego Ładu. Mam w dupie wszelakie łady ale nie wiem jak ten smog zniosę. Dobra, tyle o sprawach poważnych, teraz kaliber lżejszy. Mła sobie zarechotała bo jedna z fundacji walczących z depresją ( ponoć ta która wysyła niby darmowy magazyn o depresji a potem twierdzi że prenumerujesz i żąda kasy ) podziękowała ambasadorce bo ambasadorka ćwierkała o tym że podstawą walki z depresją jest właściwy stajl życia a farmaceutyki to i owszem wspomagajo od czasu do czasu. Przy okazji reklamowała chińskie okularki migające, nie wiem czy Anżeja Dudę jak zwykle ale na pewno potwierdziła wiarę w Wielki Reset oraz wypowiadała się na temat schorzeń coolegów. Wolne mendium nie zdzierżyło a drogi fundacji i ambasadorki się rozeszli. Ambasadorka sama na depresję ponoć cierpiała więc mła przypuszcza że w jej wypadku stajl życia pomógł. Insi się obruszyli bo im nie pomógł, nawet jak depresji nie mieli. Ludzie to majo problemy, mła tyż by chciała takie mieć. No wiecie z cyklu - "Ona powiedziała a to nieprawda bo tamta powiedziała tamto". Może fundacje założę, z tego można żyć jak w bajce a nawet w bańce!
Mła kiedyś tam z netu zapisała sobie na kompie obrazki kwiatów zrobionych z materiału ( szukała ich wtedy pod hasłem "silk flowers" ). Obrazki nijak paszą do tematu wpisu ale mła chciała Wam pokazać skąd się u niej fascynacja tego typu wyrobami wzięła. Mła nie zna autorek czy autorów tych kfiotów, takie bezimienne sobie ściągnęła, przypuszcza że mogą pochodzić z Rosji, głównie dlatego że sporo filmików instruktażowych na Youtubie jest rosyjskojęzycznych. Technika robienia takich kfiotów zdawa się pochodzi z Japonii. Mła jest pełna podziwu, tym bardziej że wie jakim trudnym materiałem jest jedwab. Sama próbuje robić ale cóś jej inaczej wychodzi niż by chciała. Pewnie i w tym wypadku ćwiczenie czyni mistrza, będę nadal próbować. W muzyczniku Kaśka Sochacka.
Mła wczoraj bawiła się z familią, szczęśliwa jak prosię w błocie. Mieliśmy nawet kurtulę, niestety taką hamerykańską. Byliśmy w kinie na nowym Ridleyu ( pozdrowienia dla karnie zamaseczkowanych przed wejściem do sali kinowej i swobodnie rozmaseczkowanych w niej zasiadłych, he, he, he ) choć pierwotna koncepcja była taka że pójdziemy na "Nuevo Orden". Może to i głupie ale poleźliśmy na ten konkretny tytuł bo w sali studyjnej kina w którym grali film Michela Franco stoją krzesełka a mój Tatuś ma swoje lata i lepiej żeby siedział przez te dwie godziny na czymś wygodniejszym. Hym... skutek był taki że nasz Tatuś stwierdził że fotele kinowe są do dupy i że nie wiedział że w XIV wiecznej Francji już kursowało słówko libertyn a rycerze oświadczali że są "spłukani". Zdawa mła się że jedyne co się Tatusiu w filmie Ridleya podobało to zdjęcia. Mła rozumie bo i dla niej atrakcją było piękne filmowanie rycerskiego pojedynku. Niestety chwyty typu wieczna zima w tym średniowieczu i ledwie wiosenny promyk dla kobit na nią nie działają, mła zresztą nie przepada za "historycznym" kinem Ridleya bo jest publicystyczne. Tak to określam. Nic to, przynajmniej się ponabijaliśmy z tzw. smaczków a że zdjęcia rzeczywiście cool więc bez specjalnego wstrętu można było oblookać. Nie wiem czy filmidło powtórzy sukces podobnie zrobionego "Gladiatora", przez te dwadzieścia lat, które minęły od jego premiery publiczność się zmieniła. Mam wrażenie że zmarvelała. Prędzej ludzie skojarzą z mrokami średniowiecza Daenerys Targaryen niż rzeczywistych królów Francji, czy ich wasali. W ogóle o kim, tfu, o czym ja pisze, co to jest wasal, he, he, he?
Później był obiadek, Dżizaas postawiła na klasykę - znaczy ziemniaczki pieczone z ziółkami, kaczka z sosem pomarańczowym i czerwona kapusta. Do tego wychlaliśmy czerwone wino z Chile i Hiszpanii. Kawusia, ciastuńka i tzw. ożywiona dyskusja ( moja trójeczka żyje w bańce informacyjnej ). Koty szaleli i się popisywali, mła oglądała filmik ze zniszczenia przez Baltazara klosza od lampy ( zwisającej z sufitu papierowej japońszczyzny - reakcja Jądrzeja, który ćwierkał "Kto to chodzi w pelerynce?" a potem się zorientował z czego jest pelerynka spowodowała u mła ból przepony ), widoczki ze Skopelos ( która jest chyba dlatego tak urocza bo jej mieszkańcy nie zgodzili się na zafundowanie im lotniska ). Mła wyszła od familii po pierwszej w nocy, kiedy dotarła do domu koty już na nią czekały z awanturą. No bo Małgoś podkarmiła kole czwartej i tyle godzin o suchym pysku siedziały! Najbardziej pultał się Pasiak, mało nie pękł z oburzenia ( nadymał się operował taką skalą głosu jak Dimash ) Mła usłyszała na swój temat. Na szczęście miała gościniec dla kotów, więc się obżarły rarytetną puchą i złagodniały. Szpagetka nawet łaskami obdzielała, starannie ocierając się o mła w celu zabicia zapachów inszych kotów ( ona zawsze to robi kiedy przychodzę od kotów Dżizaasa i Jądrzeja ). To była miła sobota, mła zadowolona bo Tatuś w formie a Dżizaas i Jądrzej po wakacjach też sobie radzą i nie chyrczą ( walić covid, oni grypę potrafią przejść z przytupem ). Co prawda Jądrzej nadal walczy z kręgosłupem ale nie jest to już to co było. Poza tym wielkim sukcesem jest to że mimo nieustających remontów, akcji ogródkowych jeszcze żywią, przeca ta dwójka potrafi podziałać. Mła zawsze drży kiedy pomyśli o tym że cóś chcą remontować bo nigdy nie wiadomo czy to tylko na SORze się skończy. Mła spotkała tyż Dorotę, u niej że tak to określę stabilnie. Człowiek się cieszy tym co jeszcze jest i niech te dobre, choć nieczęste chwile trwają.
Dzisiejsze zdjątka to fotki z Alcatrazu niedzierlnego i efekt piątkowego przesadzania roślinków w nowe doniczki. Porozsadzałam niektóre kaktusy a takie eszewerie jednoodmianowe posadziłam do jednej większej donicy. Kfioty z jedwabiu cóś się nie posuwają, więc nie ma czego focić. W muzyczniku kołyszące klimaty i tekst o radościach szklanki do połowy pełnej.
Wieje tak jakby stado zmęczonych życiem desperatów się obwiesiło. Mła z niepokojem patrzy na przyginane do ziemi drzewka i z jeszcze większym na te duże drzewa, które tyż się gną. Jedno co dobre przy tym wichrze że ciepło i nie leje ( to popadywanie ranne się nie liczy, to było takie cóś w stylu ksiądz kropidłem i nadal było po tym opadzie dość ciężkie powietrze, taki wozduch a nie żaden tam luft ). Koty szczęśliwie jakby kto wątróbkę i sandacza naraz zapodał, głównie przez to że wiatr strąca liście z drzew i one liście lecą, wirują i spadają na Podwórko i ogród. Jakież to można gonitwy urządzać, jakie wyskoki uprawiać, jak w powietrzu takiego lecącego łapać! Sąsiedztwo podziwiało dziś Trójnożną Boginię, która osiągała mistrzowskie wyniki. Wszystkie czterołapne nie mogły tak szybko biegać i z wyskoku wzbijać się w powietrze i niemalże z wiatrem lecieć. Zdaniem ogółu to mła za późno łąpę kocie pozwoliła odjąć, w zeszłym roku nie było takich występów, owszem Szpagetka ganiała ale z podkurczoną "nóżką" nie było takich skoków i osiągów. Mła z tego wszystkiego mało nie zadzwoniła do Dohtora, bo tak jakoś to wyszło że mła kota katowała nie obcinając mu łapki. Na szczęście w porę oprzytomniała i uświadomiła sobie że przeca nikt zdrowej i ukrwionej łapki by nie odjął, łapka dała znać kiedy nie była potrzebna. Tyle w temacie chromej łapki, a tak poza tym to mła musiała gwiazdę dziś zgarnąć z Podwórka przemocą bo wcale się jej do domu wracać nie chciało, tylko by za tymi listkami latała z resztą stada. Mła kocyndry zwabiła na żarło a Szpagetkę musiała przynieść na rękach i to skrzeczącą bo rozkosze michy to prycho przy polowaniu na listki. Na szczęście był tuńczyk, to kota jakoś mła przebaczyła.
Wczoraj to Mruciu dał popis, mła sobie rozmawiała z Panem Krzysiem wypakowującym zakupy z samochodu o tym co się na bożym świecie wyprawia a Mruciu korzystając z tego że Pan Krzysiu odstawił torbę z prowiantem chcąc wzmocnić przekaz na temat drożyzny gestykulacją, poczęstował się pierwsią kurzą bezantybiotyczną. Mła się zorientowała tylko dlatego że reszta stada liczyła na to że Mrutek się podzieli i ruszyła za nim. Biegaliśmy z Panem Krzysiem wokół panakrzysiowego samochodu, pod którym Mrutek postanowił kurczaka rozpakować. Gdyby nie sobkostwo Mrutiego, brak chęci podzielenia się z innymi kotami, to by mu się udało kurze cycki zeżreć. No ale stado tyż wpełzło pod samochód i Mruti poczuł że z samotnej degustacji kurzyny nici i postanowił myknąć spod samochodu w kierunku chałupy. Mła podczas tego myknięcia zrobiła znaną z boisk piłki nożnej robinsonadę ( najlepsi bramkarze by się nie powstydzili takiej akcji jaką wykonała mła ) i Mruti został uchwycony w powietrzu. Cycki kurze mła kotu odebrała ( z trudem ), darła się przy tym tak żeby całe podwórko i sąsiedztwo słyszało jak wychowuje kota. Potem Pana Krzysia przepraszała i zapewniała że zaraz polezie do sklepu odkupować dobro. Pan Krzysiu mła zadziwił bowiem stwierdził że on się Mrutka nie brzydzi, ślady zęba mu nie przeszkadzają a cycki i tak idą do piekarnika. No tak... wielkoduszność Pana Krzysia nie zmienia faktu że Mrutek jest rabusiem. I żeby on nie dojadał! No gdzie tam, spasiony nasz kocur jakby zima stulecia się szykowała.
Dobra, tyle o skarbach, teraz wieści insze. Mła była dziś pojechała z Mamelonem na targ, coby zobaczyć jak z wysortami ( taa... mła już żyje z pożyczonej kasy to jeszcze wysorty chce się jej oglądać ). Na szczęście wysortowi nie dopisali, zdawa się mła że ceny paliwa przemawiajo do wszystkich, każdy teraz kalkuluje czy aby na pewno będzie mu się opłacało jechać a potem jeszcze stać z towarem, placowe zapłacić. Zdawa się że to dotyczy nie tylko wysortowych, nasz ryneczek przeca i warzywny jest i pieczywko na nim dostać można i nabiał. A na ryneczku puchy, jakby to nie był dzień targowy. Ani ulubionych jabłek mła nie było, ani orzechów, mła to szczęśliwa była że pachnącą pietruchę dostała, ładnego kalafiora i na prawdziwe jajka od znajomych kur się załapała. To nie jest tak że mła wybrzydza i wogle, sami ryneczkowi mówili że cienizna i handel cóś cinżko idzie. Hym... ludzie jabłek nie kupują? Ten dzisiejszy ryneczek to bardzo Mamelona i mła zadziwił, zawsze było tam mnóstwo towaru bo to takie miejsce gdzie nie tylko handlarze stoją z towarem ale rolnicy z własną produkcją podjeżdżają.
Na szczęście mniejsze puchy były w pobliskim mini centrum ogrodniczym. Mła wylazła z azalką japonńską 'Schneeperle' ( za pożyczoną kasę rzecz jasna ). To jedna z niższych azalek japońskich, dorasta do 40 cm wysokości, krzew jest raczej szerszy niż wyższy. No i te kfioty, typ hose in hose, mła jest wrażliwa na takie wdzięki. To było czyste łakomstwo, mła ma już przecież krzew tej odmiany ale jak można było nie kupić zażytego krzoczka za 12 pożyczonych złociszy? Tym bardziej że mła ma przecież miejsce po byłych bukszpanach, ono takie w sam raz na azalki japońskie. Torfu wysokiego mam parę worków, więc tylko miejsce przygotować i sadzić. Mamelon kupiła miniaturowy ostrokrzew 'Little Rascal', duży, ładnie uformowany egzemplarz w cenie sadzonki. Rodków impeditum nie było w ogóle, mła sprawdziła bo jej chabrowy kolor rodkowych kfiotów z tyłu głowy siedzi.
To nie był koniec zakupów na dziś, mła opłaciła ( za pożyczone ) stoliczek i co najważniejsze przytaszczyła go do domu. Nie sama, rzecz jasna. Cio Mary pomogła załadować mebelek na taczkę i mła przywiozła stoliczek i władowała do domu, cwanie bo przez okno. Mła dziś była wizytowana przez Cio Mary, która postanowiła ukoić nerwy wizytą u kogokolwiek. Cio Mary usiłuje załatwiać sprawy urzędowe rodzeństwa Wujka Jo, nie sama, dzieci rodzeństwa radzą, mła wtrąca trzy grosze, małżonka jednego z rodzeństwa współczuwa i zagrzewa do boju i robi co może. Najciekawsze że bezpośrednio zainteresowani są najmniej zaangażowani, co wywołuje u Cio Mary stan irytacji i to takiej przechodzącej powoli w stan wkarwu. Wujek Jo i mła się lekko obawiają bo Cio Mary jest z tych którzy zawsze wykonują zadanie niezależnie od tego czy to plan sprzedażowy czy ubijstwo członków rodziny ( Cio jest naprawdę wkurzona, dziś stwierdziła nawet że rodzeństwo Wujka Jo to jakieś podrzutki chyba, bo nie mają nic z Danieli, a i z Jurka nic w nich nie uwidzisz - ostro! ).
Wizyta w sklepie po stoliczek zrobiła Cio Mary dobrze na nerwy, terapeutyczna siła zakupów jest nie do przecenienia. U Cio Mary też pod koniec miesiąca przed grobingiem nie jest z kasą jak u szejków ( choć nie tak jak u mła, Cio Mary jest z tych co potrafią liczyć ) ale zakup wianka adwentowego przecenionego o 80% Cio uznała za konieczny. Jak wspomniałam wyżej jakoś lżej na duszy jej się zrobiło po tym i stwierdziła że tylko pogoni rodzeństwo Wujka Jo i zarzuci pomysł otrucia ich tlenkiem węgla ulatniającym się z niesprawnego pieca ( którego naprawy podjęli się podpisując różnym ludziom różne dokumenty ). Niby zwykły wianek a proszę jakie rezultaty, kto wie czy mła dziś ludzkich istnień tą wyprawą do sklepu nie ocaliła? Tak nawiasem pisząc to tlenek węgla jest miłosiernym rozwiązaniem, mła by tak raczej solidnym młotkiem usiłowała załatwić sprawę. Właściwie tylko z jednym z rodzeństwa, drugie trochę usprawiedliwiam bo wiem że ma też inne sprawy na głowie.
No i teraz mła ma już stoliczek w domu i oczywiście z nim jeździ po całym mieszkaniu. No bo to największa przyjemność tak sobie z mebelkiem pojeździć i próbować jak w różnych miejscach wygląda. Na razie jeszcze mła nie zdecydowała gdzie będzie stał, da sobie troszki czasu. Teraz go będzie oglądać i się nim cieszyć. Mój ty Wielki Architekcie ( wnętrz ), kawałek powyginanej blachy a jaką człowiek ma radość. Dżizaas twierdzi że mła to by się cieszyła nawet z cebulki zwykłego czosnku i obtłuczonego talerzyka. To prawda, mła uważa się za szczęściarę posiadając taką umiejętność. Nie trzeba jej wzdychać do luksusów ( co wcale nie znaczy że mła by z nich nie skorzystała ochoczo jakby się trafiły ), mła może sobie powzdychać do obtłuczeńców, wysortów, ćwierćśmieci i przecenionych stoliczków i też będzie szczęśliwa. Wiecie, jej szklanka jest na ogół z tych do połowy pełnych.
Podczas ładowania stoliczka mła się przyjrzała swojemu okienku tak jakby bardziej dokładnie i postanowiła bohatersko je umyć. Przy okazji sfociła dla Was zaokienny widok. No i sukinkulenty "w naturalnym środowisku" czyli na parapetach. Po tym stoliku to mła się tak rozkokosiła że zamarzyła jej się prawdziwa żardinierka, najlepiej tyż metalowa. Jedyne co mła do głowy przychodzi to wykorzystanie żeliwnych odnóży od starej maszyny do szycia i zamówienie blatu z kamora ( marzyć zawsze można, nawet jak żadna kasa znikąd nie wygląda i kusząco nie szeleści ani nie pobrzękuje, ani nawet się nie karci kredytowo - płatniczo ). Natomiast schody zaczynają się w tym miejscu w którym pojawia się kwestia obramowania kamora coby doniczki nie pospadały ( prawdziwe żardninierki miały takie ustrojstwo ). No cóż, mła zapewne dopiszę żardinierkę do niezrealizowanej szklarenki domowej, w końcu wolno mła mieć jakieś kretyńskie marzenia domowe. Niektórym się marzą własne spa, sauny i jacuzzi, inszym szklarenki i żardinierki. To już tak jest że człowiek nie tylko ręce zatrudnia jak przy tych kfiotach z jedwabiu, które mła z dużym trudem usiłuje wyrabiać ( idzie kiepsko, Mamelon szuka maszynki bo świeca okopca zbyt mocno jedwab, mła przeszła na nagrzewanie łyżeczką i usiłuje zmusić Mrutka żeby zachciał zalegać gdzieś indziej a nie na cinżko wyprasowanych jedwabiach ), w człowieku mózg się czasem zagotowuje od nadmiaru pomysłów z serii "Co by tu?".
Teraz mła troszki odzipnie, może cóś nawet oblooka ( spróbuję tego nowego serialu, który poleca Kocurrek, "Sprzątaczka" mła się podobała ). Politycznie i światowo bandzie krótko - nasze zarzundowe wczoraj poleciały i rypnęły w ścianę więc spodziewajcie się nasilenia info zarówno o uchodźcach jak i o covidzie złym. Jak kasy nam nie dadzą to skończy się na paszporcie covidowym i uchodźcach atakujących z bronią w ręku bo trza czymś będzie lud nasz zająć. Żebyście się nie bali covida złego to przy stopniu zaczepienia naszego społeczeństwa i słabnącym wirusie nie powinno się nic złego dziać ( chyba że zarzund posunie się do robienia złego ). Gorzej się robi tam gdzie ludzie się bez opamiętania czepili wiosną ( tak nawiasem pisząc to czepi się przed sezonem chorób przeziębieniowych a nie w trakcie, no ale to szczegół, podobnie jak to że nie powinno się czepić w czasie trwania epidemii czy pandemii ). Bo skuteczność jest taka: Public Health of England podaje że pomiędzy 13 września a 10 października 2021 wśród osób zmarłych na covid lub z covid 80%
zostało zaszczepionych i że odsetek ten stale rośnie ( w sierpniu wynosił 74% ).
Najwięcej zgonów ( 74% ) jest grupie wiekowej 70+ zaszczepionej w 95%.
Wisienką na torcie jest to że wszystko to przy ogólnej liczbie zgonów 3 razy większej niż w tym samym okresie
2020. Mła się wydawa że to podwyższenie ilości zgonów to nie covid tylko lockdown. Tyle wieści ze świata. Fotki są z ogrodu, stoliczka jeszcze nie fociłam. Z domowych to tylko sukinkulenty, jedwabie i Jej Małpowatość. W muzyczniku Anna Maria Hefele śpiewa. To śpiew polifoniczny alikwotowy, taka technika gardzielna jakby więcej niż tylko jeden dźwięk się wydobywał.