poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Codziennik - deszczowo i snujnie

Przerwa od  Łańcuta  bo  ileż  można, mła wyprodukuje wpis w stosownym czasie. Teraz  domowizna. Szpageton zakończyła kurację, Pasiak i  Mrutek pokłóceni na skutek jej intryg, Okularia przywabia chłopaków z sąsiedztwa a Sztaflik na nich napada. Zdawa się mła  że dziefczynki zadowolnione z tego układu, chłopaki z fabryki chyba cóś mniej bo Okularia musi niemal  syrenie śpiewy z siebie wydobywać żeby choć przez płotek przeleźli. Pasiak i Mruti mają gdzieś te rozkoszne miauki i lanie  chłopaków bo oni o łaskę cesarską walczą. W dziwny sposób. Mrutki na ten przykład ubzdurał sobie że Szpagetkę  napadnie  i tym samym będzie się z nią bawił w rabladorowanie. No cóż, schorzała  spuściła  mu taki wpiendrol że   mła musiała interweniować ( Mruti jest  dżentelmen, nie będzie małej koty tak naprawdę bił - co innego rabladorowanie ) i Mrutiego ratować.  Teraz jest obraza i Jej Burkliwość faworyzuje  wyraźnie  Pasiaka.  Mruti również obrażony  śpi w kartonie  paczkowym. Mimo deszczu koty wyłażą dzielnie na dwór, choć mła ma wrażenie że one tak naprawdę tłuką się po szopkach z dala od czujnego ślepia mła. Małgoś -  Sąsiadka ma ostrą fazę jajeczną - na śniadanie jajecznica, na obiad jajko w sosie koperkowym, na kolację jajko na miękko z masełkiem. Dziś jajka na szpinaku były a strach się bać  co będzie jutro.

Co prawda jajka trafiły nam się wyjątkowo smaczne, więc mła raczej narzeka na pewną monotonię a nie na jakość posiłków. Z ogrodu dziś oczywiście  nici  bo jak mam dzień luźniejszy to leje! Jakoś tak się porobiło  że najlepsza ogrodowa pogoda jest właśnie kiedy mła ma mnóstwo ważnych zajęć, ot złośliwość lekka losu. Nic to zrobiłam poprania i teraz kombinuję jak tu nie myć podłóg. Dżizaas wyrusza jutro na drugą część urlopu, zaurlopuję wyspę Skopelos,   którą mła nazywa speculoos ( ten mylny błąd to od tych ciastków, mła widać spragniona pierniczenia ). Jądrzej zamierza pływać a Dziżaas ostrzegać szkarłupnie przed Jądrzejem ( dzięki kontaktom ze szkarłupniami Dżizaas przetestowała sycylijską pomoc doraźną, grecko  - wyspowej nie ma zamiaru testować - biedny  Jądrzej nawet nie wie jakie mu się szykują  obeszczenia ). Mła się  marzą grzybobrania wyczynowe, siedzenia nad  bajorem i tym podobne  klimaty. Jak słyszy o testach to ją otrząsa.  Nie dość że metoda do dupy i gdyby nie ona to pandemii by po prostu nie było, to jeszcze teraz segregacja. Sorry ale beyać faszystów. Mła się cóś ostatnio robi radykalna  do bólu, no ale  trudno się nie robić kiedy człowieka na bezczela się  uszczęśliwia. Mła już jeden taki system uszczęśliwiający przeszła, demokracja ludowa to się nazywało. Teraz ma powtórkę z rozrywki  i tradycyjnie daje odpór jako i tamtejszemu  uszczęśliwianiu dawała.

Wszystkim cinżko przestraszonym z powodu choroby  grypopodobnej o znikomej  śmiertelności, jeżeli  jeszcze któś zawierza zarzundzającym i np. sądzi że "dobrowolne" szczepionki to kwestia walki  z  chorobą,  polecam wizytę u psychiatry i zapisanie się na terapię. Może troszki ostro ale trza się w końcu otrząsnąć bo ten strach robi się społecznie bardzo szkodliwy, służy odbieraniu praw obywatelskich. Środków przeciwlękowych lepiej zbyt  długo nie brać, bo się od nich człowiek uzależnia. Dobrze jest poczytać o zakażeniach wtórnych ( i nie pieprzyć jak potłuczeni o "długim covidzie" ).  Psychoterapia i szukanie informacji zalecane na lęki. Najświeższe dane są takie że  ostatnia fala ciężkiej  grypy w 2017 miała większą  śmiertelność niż ten cały covid. Za to jakoś ucichło w kwestii wariantów, tylko jakaś nyndza z RPA.  Być może dlatego że kwestia istnienia wirusa i tego czym on właściwie jest robi się coraz ciekawsza. W sprawie chińskiego laboratorium  jest dokładnie tak jak Wróżka Edna ćwierkała,  Hamerykanie umoczeni więc cicho i lepiej zająć ludzi czym innym.  Np. taką ewakuacją z Kabulu. Tyle w temacie, bo tu już tak jasno że  trzeba czegoś  nie chcieć widzieć  żeby nie zobaczyć. No może tylko tyle dodam że Wróżkę  Ednę zapiszę do jakiego stowarzyszenia  wróżów i jasnowidzących bo ma  osiągi.  Jak się kryzys pogłębi to Wróżka Edna  będzie mogła jaki gabinet  łokultystyczny otworzyć i troszki zarobić, coby z kotami z głodu z tego świata nie zejść.

Prasówkę mła zrobiła, wywiad przeczytała  Sroczyńskiego z Kamilem  Janickim na temat jego książki o pańszczyźnie.  No cóż, mła już po tym wywiadzie  wie że książki nie przeczyta.  Mła od zawsze gdzie tylko  może pisała i pisze o polskich chłopach jako o soli ziemi, o wiejskości głęboko w nas tkwiącej a niechcianej, nie raz i nie dwa na blogim o durnej szlachetczyźnie i jej stosunku  do chłopstwa zapiski czyniła.  Ciężko z niej robić piewczynię Rzeczpospolitej szlacheckiej.  Jednakże mła  nie znosi pisaniny pod tezę, takiej "pornografii  historycznej". Jak sobie wywiad z historykiem poczytała to już wie  z czym mogłaby  mieć do czynienia. No cóż, nadgorliwość  gorsza niż faszyzm. Biedne   te chłopy pańszczyźniane, jeszcze dziś  się na ich  plecach piniądz robi. Mła szkoda czasu na czytanie zdziwnych bajek, woli te tradycyjne. W cichość załatwia się sprawa "stacyjki" telewizyjnej, było jak zwykle - tramtatam, tramtatam, dup! - cicho sza, cicho sza, jakoś  się da, jakoś  się da. Jak któś sądził że będzie inaczej to albo nie śledzi albo ma problemy z pamięcią. W kraju ponadto rozkręca się tzw. wojna kulturowa, temat zastępczy jak ideologia  LGBT czy 32 uchodźców na granicy. Katolicy  mają być okrawani, tym razem przez państwo ( do tej pory okrawała ich "wspierając" głównie instytucja  kościelna ). Hym... no tak, w tym kraju katolikiem wcale nie jest być łatwo, na szczęście Najwyższy ma wylane zarówno na instytucję  KK jak i na państwo, jest spora  szansa że katolicy sobie poradzą w stosunkach z Najwyższym bez "wsparcia"  ze strony jednych, jak i  "okrawania" ze strony drugich. Takie są skutki zblatowanie tronu z ołtarzem że się obrywa za politykę, mła polskim katolikom życzy spokoju, żeby się od nich zarówno hierarchia jaki zarzund odwalili. Cena kaszanki nieustająco rośnie i zdawa się  że zarzund to wreszcie zauważył. Pytanie co z tym zrobi, moim zdaniem cokolwiek wymyśli będzie to kiepskie bo  zarzund  ma jakąś zdziwną przyjemność w  wymyślaniu kiepskich  rozwiązań.


Czekamy jak na zmiłowanie na pieniążki ukochane bo jedziemy na oparach. Leczenie gwiazd nie należy do tanich, szczególnie jak  gwiazda tego i tamtego nie może i jeszcze z oburzeniem ryczy kiedy ma się poruszać komunikacją miejską. No tak, mła musi rozważyć zakup Rolls - Royce'a. Wiecie jaka  jest Szpagetka, ona by obrożę nawet nosiła gdyby ta była wykonana z jednokaratowych przynajmniej brylantów. Po prostu grande  dame z niej! Przypominam że u Psicy Zasweterkowanej czekają koty chcące adoptować ludzi. Tylko poważne oferty!!!  Wśród oczekujących jest kot twórca domowego  ogniska, reszta towarzystwa jest w trakcie nabywania od niego tej cennej umiejętności.

Dzisiejszy wpis ilustrują prace Leonarda Tsukuhara Foujity. Po raz kolejny na blogim pojawia się jego sztuka, bo dobrego mało więc trza się dopieszczać. Mła nie wie czy się nie powtarza jeśli idzie o wybór prac, no ale trudno. W muzyczniku Krysia z piosenką o deszczu, mła się wydawa że to o letnim dżdżu.

sobota, 28 sierpnia 2021

Łańcut znaczy zamek - część pierwsza

Tak się jakoś porobiło że większości Polaków nazwa Łańcut kojarzy się z zamkiem. Resztka po ordynacji szczęśliwie się zachowała przez czas wojennych zawieruch i tzw. sprawiedliwości dziejowej w wykonaniu komuny.  Nikt zamku nie rozszabrował ( bo to co wywiózł ostatni ordynat w żaden sposób pod szabrowanie nie podpada - wywoził swoje, nie cudze jak to wmawiano zwiedzającym zamek w ramach wycieczek szkolnych i pracowniczych   odbywanych w czasach słusznie minionych ) a pracujący w nim ludzie usiłowali zachować substancję obiektu w jak najlepszym stanie. Niemieccy okupanci nie zadzierali za mocno z ustosunkowanym Alfredem  Potockim, który w końcu był potomkiem tych którzy zasiadali w austro - węgierskiej Izbie Panów, a żołnierze radzieccy skutecznie zwiedzeni wywieszoną na drzwiach rezydencji nazwą "Muzeum Narodu Polskiego",   którą nadał zamkowi zarządca ordynackich dóbr Juliusz Wierciński ( niech mu to Najwyższy Kustosz wynagrodzi jakim eksponowanym   miejscem w anielskim chórku ),  nie dopuścili się trofiejstwa. Dalej poszło tym tropem, bardzo wcześnie  bo już w 1952 roku zaczęto na poważnie myśleć o utworzeniu muzeum.  I tak nam pięknie łańcucki zamek jako muzeum dotrwał do XXI wieku.

A jak to z zamkiem w Łańcucie się zaczęło? Przy okazji wpisu dotyczącego łańcuckiej synagogi, mła troszki napisała o historii miasta. Wymieniła tam nazwiska Pileckich, Stadnickich czy Lubomirskich i Potockich, kolejnych właścicieli dóbr  łańcuckich. Gdzie konkretnie stał zamek Pileckich herbu Topór nie wiadomo,  wiadomo od roku 2017, kiedy przeprowadzono archeo wykopki.  Siedziba tego rodu znajdowała się na północ od miejskiego rynku,  na tzw.  Łysej  Górze, tam gdzie wznosiły się później budynki probostwa.  Jak wyglądał za bardzo nie wiadomo bowiem nie zachowała się żadna ikonografia. Przypuszcza się że był to zameczek obronny, z murowaną wieżą w środku fortyfikacji,  otoczony palisadą. Na pewno było to miejsce ważne, wszak tu w roku 1410 król Władysław Jagiełło spotkał się z wielkim księciem litewskim  Witoldem coby się namówić w sprawie krzyżackiej. Było to jeszcze w czasach kiedy nikt nie myślał że królową Polski zostanie Elżbieta Granowska de domo  Pilecka. W roku 1576 Krzysztof Pilecki zapisał dobra swej żonie, Annie Siemieńskiej, które zamieniła je  na inny majątek  ( musiała, długi kobiecina miała ) ze Stanisławem Stadnickim, herbu Szreniawa.

Stadnicki nie miał dobrej opinii, nazywano go   Diabłem  Łańcuckim, jak najbardziej słusznie. Charakter awanturniczy niebieskokartowy ( chyba po mamusi , z domu Zborowskiej ), wyrokami sądów mógłby płaszcz podbijać jak niejaki Łaszcz, uczestniczył w rokoszu Zebrzydowskiego, był sprawcą śmierci potomka Kacpra Karlińskiego, napadał, gwałcił, rabował a na końcu palił, prowadził dzikie wojny sąsiedzkie - największą, która kosztowała go życie, ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim ( ponoć za ubicie Stadnickiego Opaliński załatwił Tatarowi o imieniu Pers szlachectwo - odtąd to był Pers - Macedoński ) i generalnie był dopustem bożym nie tylko dla okolic Łańcuta. Bano się go tak że po śmierci na wszelki wypadek ucięto mu  głowę, coby nie upiorzył. Stadnicki zostawił trzech synów, którzy dorobili się miana Diabląt, znaczy wdali się w tatusia. Najmłodszy Diabełek, Stanisław junior zasłynął tym że zamordował ponoć dwie z trzech swoich żon, a nadto własnoręcznie "pożegnał ze światem" w Rudawce ćwierć setki ludzi jednego dnia. Diabełek jaki nastolatek podczas konfliktu z starostą przemyskim Marcinem Krasickim,  schronił się przed słusznym starościńskim  gniewem   u piszących się  tym samym  herbem Lubomirskich. To im sprzedał a częściowo przekazał  za długi dobra łańcuckie.

Jak wyglądał zamek za czasów Stadnickich?  Hym... niewątpliwie były w nim lochy, sławne na całą Koronę! Jednakże to czy znajdowały się one w starym zamku czy na miejscu wznoszonego nowego zamku to zagadka.Przypuszczalnie na terenie obecnego zamku istniała wówczas wieża strażnicza. Być może była to jedna z obecnych wież zamkowych, ta z zegarem, południowo - zachodnia. Tak się przypuszcza bowiem powstała na innym planie niż pozostałe  wieże.  Najprawdopodobniej  to do niej  dobudowano zamek. Z akt procesu z jednym z sąsiadów wynika że Diabeł  Łańcucki kradł na potęgę kamień z kamieniołomów należących do owego sąsiada, którego zresztą uwięził i szlachectwa odmawiał ( tylko dlatego że sąsiad był synem przybysza z Krety, uszlachconego  kupcem ).  Z tego kamiennego budulca i cegły wypalanej w Łańcucie mógł wznieść zamiast drewnianej wieży strażniczej, jej murowaną wersję. Do tej wieży najpierw przytulił się drewniany dwór a na początku XVII wieku  nowy zamek założony na planie podkowy, zwrócony frontem na południe, z murem kurtynowym zamykającym założenie i budynkiem centralnym po północnej stronie. Jak dokładnie wyglądał nie wiadomo, bowiem wchłonął go budynek który postawił ten, którego dziś uważamy za właściwego twórcę zamku.  Po Stadnickich nie zostało nic oprócz ducha Diabła Łańcuckiego kręcącego się po zamku. W 1629 zamek nabył  Stanisław Lubomirski, herbu Szreniawa bez  Krzyża i zaczęło się poważne budowanie. Lubomirscy w XVI wieku należeli do średniozamożnej szlachty, w ich posiadaniu  były cztery wsie i dwa działy na wioskach.  Sebastian Lubomirski, stryjeczny dziadek  Stanisława był znanym krętaczem i łapówkarzem na tyle jednak cwanym że zawsze pływającym po morzu prawa ( no chyba że łupił zagranicą, na Słowacji ).

Nie było to niczym wyjątkowym ani u nas, ani w inszych częściach Europy - tak toczy się światek i tak wzrastały ( hym... i nadal wzrastają ) olbrzymie fortuny.  Dzięki zabiegom  stryjecznego dziadka i kontynuującego jego dzieło tatusia ( wzbogacił asortyment dziań o lichwiarstwo ),  Stanisław Lubomirski był już fortunatem, magnatem całą obfitą gębą! Był też człowiekiem wykształconym, ciekawym świata i zdecydowanym kontynuować dzieło ojca i  pomnażać dobra i czynić swój ród jeszcze bardziej wpływowym. Od cesarza Fryderyka III przyjął tytuł księcia cesarstwa ( tatuś byłby dumny, on z rączek cesarskich otrzymał tylko tytuł hrabiowski ), z którym  rozsądnie nie afiszował się wobec szlacheckiej braci. Wychowanek jezuitów który wraz z księciem Zbaraskim odważył się na wojenkę z zakonem u szczytu jego potęgi, to musiał być facet z głową na karku, znaczy tak rozsądnym coby się nie dać zatopić w politycznych odmętach. W 1642 roku do Lubomirskiego należało 293 wsie w  województwach od krakowskiego  do kijowskiego, roczne dochody wynosiły około 600 000 złotych polskich ( to było nieraz więcej niż dochody skarbu Korony ). Było z czego budować i budowanie uprawiał Stanisław  namiętnie. Co prawda największą i ukochaną rezydencją Stanisława  był zamek  w Wiśniczu ale i na łańcucki zamek nie pożałował grosza. Do dziś z jego czasów zachował się barokowy kartusz nad  boniowanym portalem zamkniętym  łukiem z inskrypcją, tarczą herbową i należycie utoczonym puttciakiem. Z inskrypcji  dowiadujemy się że zamek  miał służyć  nie tylko chwale rodu ale też obronności Rzeczypospolitej - " Ażeby zaś pożytkowi wspólnemu mógł służyć, twierdze dołączył w Roku Chrystusowego 1641". Lubomirski wzniósł na dotychczasowych założeniach czteroskrzydłowy zamek z dziedzińcem pośrodku i flankującymi  go czterema wieżami typu puntone. Wchodziło się doń  poprzez sień umieszczoną w głównej fasadzie na której zachował się ów wspomniany portal.

Z sieni głównej można było dopiero przejść  do korytarza i  klatką schodową  dostać  się na  piano noblie - piętro reprezentacyjne.  Do dziś w zasadzie zachował się układ  barokowy, którego nie zmieniły w sposób jakoś bardzo znaczący  późniejsze przebudowy.  Jednak same  wnętrza uległ znacznym zmianom, właściwie tylko pokój "pod stropem" widoczny na fotkach powyżej (  w malaturze modrzewiowego stropu umieszczono datę 1642 ) i komnata w wieży  północno - zachodniej z zachowanym  stropem autorstwa znakomitego sztukatora Falconiego to jedyne zachowane we wnętrzu zamku widoczne ślady po czasach pierwszych Lubomirskich na łańcuckim zamku. Reszta śladów barokowego budowania, np. olbrzymi komin dawnej  kuchni ( pomieszczenia gospodarcze w zamkach dawnej Polski umieszczano na parterze budynków ), takiej w której całego  wołu można było upiec, jest niewidoczna dla oka, schowana pod warstwami kolejnych  przebudowań. Niegdyś Sala Pod Stropem wraz  z częścią korytarza zachodniego i dzisiejszą Jadalnią Nad Bramą były jednym pomieszczeniem - zamkową sienią zwaną  Wielkim Przedpokojem.  Dziś barokowe są w niej oprócz stropu wiszący drewniany puttciak z lichtarzami oświetlającymi wnętrze i cud szafa z pierwszej ćwierci XVII wieku, fornirowana orzechem kaukaskim. Troszki niby mało ale jak dla mła to w sam raz.  Barok lepiej widoczny jest z zewnątrz, te hełmy wież, ziemne fortyfikacje widoczne jeszcze w części północno wschodniej założenia, pięcioboczna forma przykryta dziś przez dwustusetletnie  aleje lipowe z czasów  Księżnej  Marszałkowej. Za całą to obronną architekturę, palazzo in fortezza,  odpowiadał Krzysztof  Mieroszewski, ten od szańców Jasnej  Góry.  W roku 1642 doszło podziału dóbr  między synów dokonanego przez Stanisława Lubomirskiego.  Panem  na  Łańcucie został Jerzy Sebastian Lubomirski, późniejszy marszałek wielki koronny.  Szczęśliwie się złożyło  że za jego panowania na nic się to ufortyfikowanie   łańcuckiego zamkowi  nie przydało. Szwedzi  Karola  Gustawa z głównymi siłami nie dotarli a Jerzy II Rakoczy zadowolił się spaleniem Łańcuta, zamek odstąpił ( całkiem słusznie bo Lubomirski wybrał się z rewizytą do Siedmiogrodu ), za to   zostawił  w ramach  wykonania  zobowiązań odszkodowawczych wobec  Korony dwóch szlachciców o których pisał Pasek - "...zrazu wino pijali i na srebrze jadali  w Łańcucie; jak nie widać było okupu, pijali wodę, potem drwa do kuchni rąbali i  nosili, i w tej nędzy żywot skończyli".

Po numerach w wykonaniu siedmiogrodzkiego  księcia   postanowiono zamek dodatkowo wzmocnić. Ulepszenie  fortyfikacji przypadło w udziale synowi  Jerzego Sebastiana, Stanisławowi Herakliuszowi, który sprawił że  sam  Tylman van Gameren, jeden z najwybitniejszych architektów polskiego baroku, zajął się obronnością zamku. Stanisław Herakliusz był kolejnym w rodzie  marszałkiem  koronnym, lecz znany był nie tylko z racji pełnienia urzędu. Dzięki swej erudycji  ( zaliczył  członkostwo   pierwszego stowarzyszenia geograficznego  - włoskiej Accademia Cosmografica degli Argonauti),  często nazywany Salomonem  Polskim, Stanisław Herakliusz był postacią nietuzinkową. "Pan poeta, Pan poeta" ale budować  to lubił jak  Bob Budowniczy.  Co prawda najbardziej znany jest ze zbudowanie daleko leżących od Łańcuta warszawskich  Łazienek i z budowy letniej rezydencji w Puławach ale ponoć nie zaniedbywał przy tym wcale  łańcuckich dóbr. Po pożarze który zniszczył łańcucką twierdzę  w roku 1688 odbudował zamek. Syn Stanisława Herakliusza był troszki dziwny bo jakoś słabo wybitny, ledwie generałem został. W dodatku melancholik, zginął śmiercią samobójczą  i to  bezpotomnie, rzecz słabo wybaczalna u arystokracji która chciała mieć dziedzica choćby po lokaju.  Następcą na stanowisku pana  na Łańcucie został jego brat, Teodor.  No cóż Teodor okazał się jeszcze bardziej dziwny,  a przede wszystkim potwornie ambitny ( tak na granicy ostrej megalomanii ). Stanowił prawo dla siebie, ożenił się ponoć z miłości  z krakowską mieszczką, byłą żoną kupca o nazwisku  Kristicz,  z którą przedtem żył w konkubinacie. Skandal był potworny bo choć  powszechnie się szlajano to ożenku właściwego  dobre rody pilnowały. Ponieważ Teodor walczył najpierw z Augustem II Sasem a potem z  Augustem III Sasem ( o koronę polską bo mu się roiła ) w nagrodę w 1733 roku oddziały wojskowe odwiedziły  Łańcut i nawet wypróbowały fortyfikacje zamku ( przy okazji okazało się ze  50 lat to cała epoka w sztuce wojennej, zamek został zdobyty ). Dla Polski ten  Lubomirski się nie przysłużył, taka marszałkini W.   to przy nim prycho, Teodor nie takie ustawy uwalał.  Dochrapał się stanowiska  marszałka polnego, po czym popadł w dewocję i zszedł z tego łez padołu, podobno ku uldze wielu ludzi zarówno w Austrii ( nabył tam dobra ) jak i w Polsce.

Po Teodorze Łańcut i zamek odziedziczył jego bratanek, Stanisław, jak najbardziej prawidłowo ożeniony z Elżbietą, która wolała nazywać się  Izabelą,  z Czartoryskich (  co prawda o  małżonce Stanisława, kolejnego marszałka wielkiego koronnego w rodzie, krążyły  ploty - na temat związku miłosnego onej z własnym ojcem ale takiego skandalu jak mezalians to na pewno nie było - Czartoryscy to była jedna z tych  naprawdę porządnych XVIII wiecznych polskich familii, he, he, he, za narząd nikt nie złapał, ploty za to chodziły  ).  Stanisław, związany  interesami rodowymi  ( był bratem stryjecznym matki Izabeli, którego ponoć dama ta darzyła swego czasu szczerym afektem ) jak i politycznymi ( to się zazębiało ) z tzw. Familią czyli stronnictwem Czartoryskich  był  jednym z wybitniejszych polityków  XVIII Polski. W przeciwieństwie do teścia był znacznie bardziej trzeźwy w ocenie działań zaborców, August Czartoryski jak na polityka był cóś zbyt kwaśny albo słodki, duże problemy z utrzymaniem smaku, klarowności i  bukietu. Mam wrażenie że gdyby marszałek pożył troszki dłużej ( zmarło mu się w 1783 roku ) polska polityka w latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku mogłaby być bardziej wyważona.  Jak  to ładnie ujął Charles Maurice de Talleyrand, naszą tragedią nie było to że mieliśmy więcej niż inne  narody polityków przekupnych,  tylko  to że mieliśmy więcej polityków  głupich.  Stanisław Lubomirski zbytnio dobrami łańcuckimi i samym zamkiem się nie zajmował, miał insze sprawy na głowie, za to wdowa po nim wybrała  Łańcut na swoją siedzibę ( członkowie Familii zdecydowanie ciążyli ku Austrii, jako ich zdaniem  bardziej cywilizowanemu zaborcy  niż Rosja i związali swoje losy z ziemiami które z czasem znalazły się pod austriackim zaborem - no,  ale to było później ).

Księżna Marszałkowa po śmierci męża wyjechała do Paryża, ówczesnej stolicy świata. Tak po prawdzie to musiała. Poplotkujmy jeszcze o księznej. Niepilnowana przez niegłupiego męża, zacietrzewiona tocząc prywatną wojnę ze Stanisławem  Augustem ( od miłości do nienawiści blisko )  wdała się w rozróbę  z niejaką Dogrumową, niezłym  numerem,  w roli głównej. Intryga trucicielska  była tak zawiła że ci od  pospolicie oszukańczej naszyjnikowej afery we Francji mogą się schować. W naszej aferze wszyscy pozywali przed sądy wszystkich, kto wie,   może to wówczas po raz pierwszy księciu Talleyrand zaświtało że z Polakami to można organizować jedynie chaos.  La Princesse Maréchale nie dopiekła znienawidzonemu "Ciołkowi" ( znaczy królowi, któren pieczętował się  herbem  Ciołek ), za to spowodowała spadek znaczenia Familii i mnóstwo plot. Przezornie ewakuowała się zagramanicę. Bajecznie bogata korzystała na całego z wszystkiego co Paryż i Wersal mogły zapewnić takim jak ona. Dopiero Wielka Rewolucja, kiedy skończył się czas buduarów a zaczął czas gilotyny, przygnała księżnę z powrotem w rodzinne, nieco spokojniejsze strony ( hym... rok 1791 cóś był mało spokojny w różnych częściach Europy ). Nie wróciła do Łańcuta sama, wraz  z nią zjechała masa arystokratycznych emigrantów, którym przebogata  księżna chciała pomóc ( był wśród mich brat Ludwika XVI, hrabia  Prowansji czyli późniejszy Ludwik XVIII, książęta de  Burbon, spowiednik Marii Antoniny - Ludwik de Sabran i słynna Madame de Staël ).

No a po Wersalu to łańcucki zamek wydał się damie trochę nie tego... ten... Trza było kurnik jakoś ogarnąć  by  pożyć  na poziomie i Księżna Marszałkowa rzuciła się w wir pracy, zmieniając rezydencję w duchu klasycyzującego rokoka francuskiego, a z czasem klasycyzmu i  romantycznej nowatorszczyzny w stylu Rousseau, tak miłej jej sercu ( ukochaną córkę nazwała imieniem bohaterki ulubionej swej powieści tegoż autora  "Julia czyli Nowa Heloiza" ). Księżna Marszałkowa zwiozła ze sobą arystokratyczne fumy i kaprysy w stylu ancien régime  a także francuski dobytek, obrazy, rzeźby, meble, a nawet  wyposażenia gabinetów z panelami  boazerii. Wszystko to trzeba było gdzieś ustawić, powiesić, zamontować i tak zaczęła się wielka przebudowa zamku. I nie tylko zamku. Zniwelowano wówczas stare wały forteczne, splantowano je a na tych miejscach posadzono aleje lipowe, skomponowane tak  aby na zakończeniu każdej  perspektywy rosło drzewo. Do przebudowy zamku  Księżna  Marszałkowa  ściągnęła najlepszych architektów w kraju. Szymon  Bogumił Zug, oprócz Sali Kolumnowej w której ustawiono posąg Henryka Lubomirskiego ( dziecięcia  które księżna porwała i to ponoć dosłownie  i obwoziła po całej  Europie, bo takie urodne było ) dłuta  Antonio Canovy, pracował przy kompozycji niektórych wnętrz piano nobile, między innymi sypialni  Księżnej Marszałkowej. Jan Chryzostom Kamsetzer, Jan Geiesmeyer i przede wszystkim Piotr Aigner, to architekci którzy pracowali przy przebudowie rezydencji. Sama śmietanka architektów polskiego klasycyzmu. Aigner zaprojektował Oranżerię i tzw. Zameczek Romantyczny ( naprawdę romantyczny, ma wszystkie cechy tego stylu ) na miejscu dawnego arsenału. Jest też autorem wystroju najpiękniejszej zdaniem mła Sali Balowej w polskich rezydencjach, oraz  Wielkiej   Jadalni  i teatrzyku dworskiego ( z lekka prowizoryczny wystrój teatrzyku odtworzono w trwalszych materiałach na przełomie wieków XIX i XX ). Stiuki Fryderyka  Baumana czynią z tych komnat obiekty wysokiej klasy, to jest naprawdę najwyższa półka.


Mła przyznawa że pokoje które powstały za czasów Księżnej Marszałkowej to jej ulubione pomieszczenia w tym zamku.  Po pierwsze są pełne  eleganckiego umiaru, czuć w nich to co mła nazywa duchem Francji. To jest takie wyważenie proporcji, które nawet w czasach francuskiej Regencji, w dobie szalonego roccoco, odróżniało francuską sztukę dekoracji wnętrz od tego co uprawiano np. w księstwach  niemieckich  czy w Italii.  Po roku  1755, wraz z modą na coraz bardziej nawiązujące do antyku formy, styl francuskiego rokoka uzyskał zdaniem mła swoją najdoskonalszą formę.  Przełom panowania Ludwika XV i XVI to złote lata ebenistów, sztukatorów, producentów jedwabnych tapiserii, no i przede wszystkim projektantów wnętrz.  Wielka sztuka stworzyć wnętrza  reprezentacyjne które by nie przytłaczały, Francuzom to się udało. Sala Balowa łańcuckiego zamku została zaprojektowana około  roku 1800, mła ja nazywa ostatnim tchnieniem epoki Dyrektoriatu - wielka ale nie przesadnie monumentalna. Mnóstwo światła ( sala  ma dwie kondygnacje wysokości ), "marmurowe" czyli z polerowanego stiuku w kolorze złotym  ściany  poprzecinane białymi fryzami i panelami  z wzorami nawiązującymi do antyku, sufit na bogato wypełniony stiukami à la grecque, z centralną częścią z iluzjonistycznie malowanym "wiosennym" niebem.  Do tego dwa popiersia kominkowe: Melpomena z końca XVIII wieku, wykonana w Italii i biskwitowa podobizna przyjaciółki Księżnej Marszałkowej, Marie Antoinette wykonana w 1783 roku w manufakturze w  Sevres.  Z czasem dostawiono do nich  angielskie figurki parianowe ( z glinki porcelanowej wypalanej w jeszcze wyższej niż biskwit temperaturze, tzw. porcelana samoszkliwna )  z drugiej połowy XIX wieku - Ariadnę na panterze i bliżej nieznana kobitę na lwie. Po połowie XIX wieku pojawił się też nowe żyrandole. Beau, magnifique, superbe! Nie mniej piękna jest Wielka Jadalnia, też dzieło duetu Aigner - Bauman, powstałe  w latach 1802 - 1805, w specjalnie dobudowanym do bryły zamku od strony południowej pawilonie.

W tym pomieszczeniu kolor stuków to biel i delikatny, ciepły róż. Zachowały się tak  jak i w Sali Balowej, oryginalne kominki z początku XIX wieku. Na nich stoją cenne zegary z pozłacanego brązu i kandelabry, wykonane  wykonane w tym samym czasie. Na konsolach ustawiono wazy z porcelany  z japońskiej manufaktury Arita, której wyroby cieszyły się wielką estymą na przełomie wieków XVIII i XIX. Na ścianach zawieszono misy i talerz z tejże  manufaktury. Obraz nad kominkiem to kopia wykonana w drugiej połowie XIX wieku portretu Zofii z Czartoryskich ( hym... tego... raczej z Branickich  tak po prawdzie,  wszyscy  wiedzieli że Izabela z Flemingów Czartoryska prowadziła się jak ferrari, znaczy lekko ) Zamoyskiej, tej  pięknej Zosi której wnuczek tak czcił pamięć "matki Rodu Zamojskich" w Kozłówce. Konsolowy stół przyjechał pod koniec XIX wieku z Wiednia, podobnie jak  myśliwska figura ceramiczna firmy Samson.  Nieco wcześniejsza, bo z roku 1861, jest figura tańczących Flory i Zefira, dłuta włoskiego rzeźbiarza Benzoniego, hym... pamiątka z Rzymu ( nie  mieli lodówek ani magnesów biedacy ).  Z Sali Balowej można zajrzeć do pomieszczenia dworskiego teatrzyku, szumnie nazywanego Teatrem Zamkowym.  Wnętrze powstało tuż po powrocie Księżnej  Marszałkowej z Francji ( spragniona była kobita rozrywek na prowincji ). W 1792 roku zaprojektował je Jean-François Thomas de Thomon, ale na początku XIX wieku przeprojektował Aigner. Jego dzisiejszy wystrój pochodzi z 1911 roku, miał być przywróceniem pierwotnych projektów  z XVIII i początku XIX wieku a jest dziełem wiedeńskich architektów, Fellnera i Hellmera.

Galeria Rzeźb to było cóś  najmodniejszego pod koniec XVIII wieku w budownictwie rezydencjonalnym. Pieniężne a eleganckie ludzie czuły że mieć muszą bo nie dość że podnosiło prestiż rezydencji to jeszcze świadczyło o "naukowych" aspiracjach właścicieli. Wszak jest to czas gromadzenia wielkich zbiorów sztuki, które stały się zalążkiem współczesnych muzeów. Księżna  Marszałkowa oczywiście stanęła na wysokości zadania, do stworzenia tego uroczego miejsca  użyto projektu autorstwa Thomas de Thomon, powstałego w latach  dziewięćdziesiątych XVIII wieku. Miała to być wizja ruin antycznych zamienionych w altanę. Wyszło bosko! Zdaniem mła  motyw winorośli i malw autorstwa Vincenzo Brenny jest bajeczny ( mła o wiele bardziej podobają się te roślinki niż  zimne motywy pompejańskie które kiedyś tam oglądała w pokojach na II piętrze ). W ściany wprawiono obrazki wykonane w technice pietra dura i siedemnastowieczne majoliki włoskie.  Zawartość Galerii Rzeźb to zarówno   rzeźby antyczne jak i ich nowożytne, XVIII i XIX wieczne kopie. Niekiedy  księżna straszliwie przepłacała i kupowała bzdety.  Jednakże trafiła na parę niezłych sztuk. Chyba najciekawszy  jest Bachus na panterze. To zw. składak - pantera powstała w II wieku n.e., korpus Bachusa jest jeszcze wcześniejszy, wykonano go w I wieku n.e. , głowa posągu to hym... głowa satyra, powstałą w I wieku n.e. rzeźba  jak najbardziej antyczna  ale przekomponowana w XVIII wieku, co było praktyka nader częstą. Kolekcjonerzy chętnie nabywali składaki, święcie przekonani ze mają do czynienie z oryginalnymi koncepcjami rzeźbiarskimi antyku. No mieli do czynienia z koncepcjami, z tym że one były późniejsze. Czasem zdarzało się tak jak w  wypadku Amora  na lwie, różnica w  wieku rzeźb to cóś kole 1500 lat, lew powstał w  II wieku n.e. a  podszywający się pod antyk rzymski Amor został wyrzeźbiony w  wieku XVIII. Merkury na baranie to antyk nastojaszczi, powstał  na przełomie wieku i i II n.e. , tak jak i niewielki posąg Jupitera pochodzący z tego samego  okresu.  Jednakże większość rzeźb powstała wiekach XVIII i XIX.  Mła zauważyła że te najpóźniejsze, stworzone pod koniec XIX wieku są trochę  mało klasyczne, np. Diana ma diadem z księżycem założony na fryzurę rodem z XIX wiecznego żurnala. Oprócz antyku i XVIII oraz XIX  wiecznych nawiązań do niego, mła odnalazła też  ślad renesansu - płytę  z herbem papieża Juliusza II della Rovere, tego wykłócającego się z Michałem  Aniołem.

Z Galerii Rzeźb przechodzi się do Sali  Kolumnowej, która powstała w latach 1783-1785, znaczy w  czasie  kiedy Księżna Marszałkowa podróżowała,  według projektu Szymona Bogumiła Zuga w miejscu dawnego pokoju bilardowego. To  sala nawiązująca do stylu angielskiej wersji klasycyzmu, z czterema parami stiukowych kolumn w centralnej części. Za kolumnami niby apsyda z otworem okiennym umieszczonym centralnie. Normalnie Adam's Brothers Style ( Brytole to nazywali Adelphi ), taki projekt mógł by spoko zaistnieć w Kenwood albo jakim innym manor czy  palace. Naszym rodzimym wtrętem jest tu wykorzystanie tkaniny, Polacy kochali kilimy, makaty, gobeliny, arrasy, tapiserie czy dywany.  Od czasu naszych ściślejszych kontaktów ze wschodem, które tak naprawdę zaczęły się  wraz z pojawieniem się na tronie polskim Jagiellonów, ta skłonność  do zawieszania tkanin na ścianach, obecnych zarówno w siedzibach  możnowładców  jak i w skromnych dworkach była cóś większa  niż w innych częściach Europy.  Nam nie wystarczyły  jedwabne obicia w modne wzorki - trza to było jeszcze doprawić inszymi tkaninami. Mła tym tłumaczy pojawienie się w tym pięknym klasycystycznym wnętrzu chińskiej jedwabnej  tkaniny z przełomu wieku XVII i XVIII na której wszystkie ptaki składają hołd ptakowi  Feng. Na tle ostrej czerwieni jedwabiu Henryk Lubomirski présenté dans son état naturel przez  Antonio Canovę w roku 1786 ( kolejna pamiątka z Rzymu ), należycie doświetlony światłem padający z okna za posągiem,  wygląda zjawiskowo. Gdyby nie to że mła posiada tę wiedzę  że rzeźba   jest późniejsza niż projekt sali, to  mła by sobie dała rękę uciąć ( i zostałaby inwalidką )  że sala powstała pod posąg a nie odwrotnie. Henio błyszczy białym karraryjskim marmurem przedstawiony jako Amor z łukiem, z przyrodzeniem odkrytym jakby nie był pomny że on kasztelanic kijowski. To dopiero było wstydliwe wspomnienie z dziecięctwa, fotografię  własną z gołym tyłkiem w wieku lat trzech człowiekowi zrobioną  można podrzeć, marmur dłuta Canovy czyni sprawę bardziej skomplikowaną. Tę nagość młodego Henia zresztą radośnie wyszydzano  na warszawskich ( i nie tylko ) salonach.  Jońskie kapitele kolumn mła się ścięło ale mła pamięta  że Agatek koncentruje się na podłogach, he, he, he.

Obok tzw. Apartamentów Reprezentacyjnych z czasów  Księżnej  Marszałkowej zachował się też Apartament Chiński. Tak jak Sala Kolumnowa powstał jeszcze w latach osiemdziesiątych XVIII wieku. Apartament składa się z salonu i z sypialni urządzonych w przedziwnej manierze chińsko - pompejańskiej. Tak, tak, pompejańskiej - nie przewidzieliście się. Salon został ozdobiony dekoracją opartą na motywach znanych z wykopalisk z zasypanych popiołami Wezuwiusza miast. Zawieszone na ścianach salonu gwasze ( pochodzące z 1800 roku ) nawiązują wprost do malowideł odkrytych w Herkulanum.  Jakby  było mało to  a akwaforty autorstwa Giovanniego Volpato z 1780 roku przedstawiają widoki rzymskich ruin.  No bardzo, bardzo chińsko, he, he, he. W sypialni wzorowanej na brytyjskich "apartamentach  chińskich" sztuki orientalnej  jest znacznie więcej. Orientalnej bo mamy tu do czynienia z wyrobami z Chin jak i Japonii.  Część mebelków nie ma nic wspólnego z Dalekim Wschodem, przyjechały w XVIII wieku z Wysp  Brytyjskich, w których wiele wytwórni produkowało kopie mebli orientalnych lub opracowało wzory mające nawiązywać do modnego stylu chinoisierie. Autentycznie chiński jest na pewno fotel  z XVIII  wieku.  W tym apartamencie widuje się Białą Damę, Julię  Potocką o której mła napisze więcej  poniżej. Z czasów  Księżnej  Marszałkowej ostał się też Apartament Turecki i tzw. pokoje Brenny ale niestety ta wycieczka była koronawirusowa, znaczy trasa zwiedzania zamku została okrojona. Na szczęście wejścia  do Apartamentów Damskich  okroić  nie było jak i dzięki temu mła pokaże Wam co się z XVIII wieku w zamku zachowało. Przede wszystkim Gabinet Lustrzany który nazywany był również Gabinetem Rokokowym, zaliczany jest ten pokój do najcenniejszych wnętrz zamkowych. Ściany oraz wnęki okienne i drzwiowe pokryte są białą snycerską boazerią ze złoconymi ornamentami. Boazeria została wykonana najprawdopodobniej w Paryżu, gdzieś tak około 1740 roku. Do zamku zjechał  gabinecik wraz z Księżną Marszałkową pod koniec wieku XVIII. Był już wówczas troszki démodé ale Księżna Marszałkowa lubiła błękity ( ponoć jako Błękitna  Markiza ukazuje się od czasu do czasu spragnionym wrażeń duchowych ludziom kręcącym się po zamku ).


Od tego pomieszczenia rozpoczyna się ciąg intarsjowanych podłóg o wzorze dywanowym, zaprojektowanych przez Karola Chodzińskiego,które zostały wykonane w latach 1830-1835. No ale w roko0kowym najważniejsze jest rokoko. Znaczy szezlong jak najbardziej XVIII, któremu zdecydowanie bliżej do stylu Ludwika XV niż Ludwika XVI, cud biureczko w typie bonher - du - jour, z warsztatu Charlesa Topino, scena pasterska w porcelanie z Wiednia datowanej na lata 1770 - 17780, miśnieńska waza z cyklu "Cztery Żywioły" ( nie jestem pewna czy to trzecia część XVIII wieku czy jednak XIX wieczna jej wersja ), chiński parawan z przełomu wieku XVII i XVIII. Elementy XIX wieczne nawiązują do stylu rokoka, np. francuski żyrandol z pasterką. W Polsce to właściwie jedyny chyba w zborach muzealnych  gabinecik rokokowy z autentycznymi panelami ściennymi z epoki, cacuszek! Mła jest sobie w stanie wyobrazić Księżnę Marszałkową w porannym dezabilu w kolorze jasnego błękitu chowającą dyskretne liściki ( donosy piśmiennej służby, he, he, he, choć naprawdę to raczej listy od kochanków ) w  szufladach uroczego biureczka albo malowniczo upozowaną na szezlongu i obsługiwaną prze lokaja Ambrożego, prawdziwą atrakcję  zamkową o której  plotkowali sąsiedzi ( z racji czarnego koloru skóry ów lokaj budził podziw i zazdrość majętnych  z aspiracjami - takie to były czasy ). Mła widziała troszkę autentycznych apartamentów  w stylu rokoka, głównie zagranicą bo u nas jak wiecie z autentykami cienkawo, Salon Lustrzany uważam za jeden z piękniejszych przykładów stylu. Bardzo kameralny i nieprzeładowany, snycerka paneli na najwyższym poziomie i jak na rokoko oszczędne  gospodarowanie ornamentyką. No jest na czym zawiesić oko. Ta późniejsza posadzka nie razi, jakoś to się wszystko ładnie razem ułożyło.

Wspomniana wcześniej sypialnia Księżnej  Marszałkowej zaprojektowana przez Zuga i Kamsetzera to również nadzwyczaj urodne pomieszczenie. Wystrój ma cechy bardzo wczesnego klasycyzmu, ściany pokrywa biała boazeria o bogatej dekoracji snycerskiej. Pierwotnie płyciny boazerii wypełniała tkanina chińska, jednak ze względu na jej zużycie została zastąpiona pod koniec XIX wieku nową, wykonaną we Francji. W 1944 roku to obicie ścian zostało wywiezione przez ostatniego właściciela Łańcuta Alfreda III Potockiego. Obecnie na ścianach znajduje się jej kopia wykonana gdzie? - w mieście Łodzi pod koniec XX wieku zrobiono  te miłe wzorki! W sypialni mebelki angielskie z ostatniej ćwierci  XVIII wieku i udrapowane łoże. Ten konkretny baldachim wykonano  koło 1800 roku. U nas takie łóżka nazywało  się z niebem lub podniebiem, niekiedy mówiono o pawilonach. Taa... łóżko lidżans, tak u nas przerobiono nazwę lit d'ange, mamy te zdolności przyswajania sobie obcych wyrażeń. łoże  Księżnej  Marszałkowej wygląda mi jednak raczej  na konstrukcję zwaną à la  Dauphine. Przed  łóżkiem położono turecki dywanik modlitewny. Sama nie wiem czy to sarmackie zamiłowanie czy moda na przedmioty tureckie.  Na początku lat osiemdziesiątych XVIII Europa szalała za urządzaniem wnętrz à la turque.


Zresztą nie tylko wnętrz, tzw. suknie tureckie namiętnie nosiła Marie Antoinette i wszystkie jej przyjaciółki takoż.  Były bardziej swobodne te ciuszki  niż formalne suknie z bawetem. Niestety mła się nie udało dywanika porządnie zdjąć, tak jak i słynnego zegara "Bańki mydlane" który został zmajstrowany przez Pierra Thomire w 1800 roku. Za to ampla z końca  XVIII wieku  widoczna. Kiedy mła oglądała  łańcucką rezydencję jakieś trzydzieści lat temu z hakiem ( sporym ) na ścianach tej sypialni królowały  beżowo kremowe paseczki.  Pokój  był miły ale mdły.  Kiedy wróciły właściwe kolory zrobił się radosny i uroczy, zupełnie niemuzealny. Nagromadzenie antyków nie przytłacza jak to w muzeach , pewnie dlatego że to antyki z wysokiej półki - Księżna Marszałkowa nie kupowała byle czego! Na tle tej barwnej  ściennej tkaniny alabastrowe posążki wreszcie wyglądają należycie, są tam  "od zawsze" ale jakoś zlewały się z tłem, tymi kremo - beżami i mła nie zapamiętała ich z czasów pierwszej wizyty. A  to piękne okazy, najładniejsze "pamiątki" z włoskich wypraw i zakupy "dla uzupełnienia wystroju". Na ścianach powieszono portrety dam z rodziny, tak mła się przynajmniej wydaje. Pewna jest  tego że wisi tam portret Julii z Lubomirskich Potockiej pędzla Lampiego, namalowany najprawdopodobniej w 1789 roku.  Giulietta la bella jak zwano ją na salonach, ukochana córka Księżnej  Marszałkowej. Być ukochaną córką takiej  damy jak Elżbieta vel Izabela Lubomirska było bardzo ciężko, po prawdzie to Księżna Marszałkowa miała  charakter od jasnej cholery. Opiekunka włościan kształcąca chłopów, postępowa dama która w swoich pałacach usiłowała naśladować  praktyki z Wersalu rodem - szał etykiety, zwolenniczka mesmeryzmu w którym upatrywała "krynicy zdrowia i urody", masonka któregoś tam stopnia a w domu potwór. Ten jej patriotyzm to też był taki typowy dla XVIII wiecznej arystokracji, Księżna Marszałkowa protegowała swego zięcia, zdrajcę Seweryna Rzewuskiego. Ojczyzna ojczyzną ale Stanisławowi Augustowi trza było  dowalić. Cóż, ponoć furia wzgardzonej  kobiety gorsza od piekła. Nieślubny syn księżnej i  króla, Antoni  Klewański,  zmarł w młodości  i księżnej nic nie hamowało.

Julia nie odziedziczyła po mateczce zajadłości, słodka istota z niej   była wg. jej współczesnych. Miłośniczka teatru i utalentowana tancerka, ponoć mazura tańczyła niezrównanie. Miała trzy siostry ale to z nią z jakichś dziwnych powodów Księżna Marszałkowa wiązała największe nadzieje. Może to kwestia urody ( "naturalnie" zaróżowione policzki, które okazały się być zwiastunem choroby odziedziczonej po  ojcu ), może charakteru, kto wie? Julia uchodziła za bezkompromisową jedynie w kwestii ocen polityki ( w przeciwieństwie do księżnej zdecydowanie skłaniającej się do konserwatywnego podejścia do monarchii, Julia była hop  do przodu ), poza tym była pod pantoflem matki, jak i reszta córek ( maman kochała pozostałe córki na pograniczu nienawiści z tego powodu że nie były  synami,  no i trzymała kasę rodową - szokowała albo wielką rozrzutnością, albo nieuzasadnionym skąpstwem. ). Wydana za Jana  Potockiego ( a juści! ), bodajże najlepszą oprócz króla i księcia Pepi partię w kraju, w małżeństwie nie była szczęśliwa. Podobno dlatego że jej maman mąciła na całego. Pewnie złośliwe plotki he, he, he, maman narobiła sobie mnóstwo  wrogów a Jan Potocki miał swoje za uszami. Mimo tego że Jan Potocki uchodził za ekscentryka i generalnie osobę niezbyt nadającą się do małżeńskiego pożycia, początkowo Julia okazywała jakieś tam przywiązanie  do męża i na pewno podzielała jego poglądy polityczne. Do szczęścia małżeńskiego to nie wystarczyło, z francuskich  wojaży małżonkowie  wrócili osobno - Potocki pozostał w Niemczech a Julia przyjechała  do Krakowa. Julia nie byłaby prawdziwą  XVIII wieczną damą gdyby z jej  osobą nie wiązał się skandaliczny romans. Wybrankiem serca pani  Potockiej został książę Eustachy Sanguszko, facet od ratowania  życia wodzom w bitwach. Najpierw ocalił księcia Pepi a później Tadeusza Kościuszkę. Romans nawet jak na stanisławowskie czasy był szokujący  bo absolutnie jawny.  Biedna Julia zmarła z dala od rodziny w sierpniu 1794 roku, zabrała ją gruźlica. Miała ledwie dwadzieścia  siedem lat.  Na wieść o jej śmierci, książę Sanguszko w przebraniu mieszczanina przedarł się przez linie nieprzyjaciela i dotarł do grobowca ukochanej. Taka to była miłość. Jeden z synów Julii, Alfred, w przyszłości zostanie dziedzicem dóbr łańcuckich, jemu przypadnie w udziale tworzenie nowej dynastii właścicieli. A Księżna Marszałkowa w przeciwieństwie do ukochanej córki cieszyła się wprost końskim zdrowiem, zmarła w wieku lat osiemdziesięciu, co w jej czasach uchodziło za niebywałe. Nawiasem pisząc księżna miała trzech zięciów o nazwisku Potocki - Stanisława Kostkę ( tego od Wilanowa ), jego brata Ignacego i Jana. No dobra, dość tych plotek o Białej Damie, wracamy do zamku.

Salon Bouchera dawniej zwany Pokojem  Paradnym to kolejne pomieszczenie  którego wystrój jest dziełem  Zuga i Kamsetzera. Dzisiejsza nazwa pochodzi od wiszących dawniej w tym pomieszczeniu obrazów, które  uważane był za dzieła jednego z najbardziej znanych malarzy francuskiego rokoka - François Bouchera. Ściany zdobi biała boazeria w stylu Ludwika XVI, a płyciny tym razem  wypełnia tzw.  mora ( tkanina jedwabna lub bawełniana w której wątek i osnowa są tak splatane że tworzą efekt prążków moiré przypominający nieco słoje drzewa albo fale wodne  stąd nazwa jedwabiu wodnego ) w kolorze jasnej zieleni, w bogatym snycerskim obramowaniu.  W salonie jest na czym zawiesić oko,  kominek projektu Zuga i piec z początku XIX wieku, obrazy Gottlieba Schiffnera, mebelki i instrumenty muzyczne z epoki. Harfa zdobiona laką i motywami chińskimi jest dziełem  Georges'a Cousineau, który był nadwornym  lutnikiem  królowej Francji ( powstanie instrumentu datuje się na rok 1789 ), instrument klawiszowy to tzw. fortepian buduarowy  ( pochodzi z Niemiec, powstał około roku 1810 ).  W gablocie umieszczono zbiór szkła polskiego i saskiego, a także  angielskiego  z wieku XVIII i XIX, są tu eksponaty z Naliboków i Urzecza. Na kominku stoi waza porcelanowa z monogramem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z manufaktury w Korcu ( cache-pôt? ), z końca  XVIII wieku.  Fotele w stylu Ludwika XVI z oryginalnym obiciem gobelinowym, wyprodukowane we Francja gdzieś  około  1780 roku.  Na sztalugach umieszczono portret Julii z Potockich księżnej Lichtenstein, pędzla Anny Rajeckiej de Gault de Saint-Germain ( dziełko powstało w I  XIX wieku ). Hym... cennie i uroczo.

To by na razie było tyle, zamek z czasów facetów z rodu Stadnickich i Lubomirskich oraz chère et belle princesse Lubomirska macie przybliżony.  To miejsce stworzone dla   fête galante w których tak lubowała się Księżna Marszałkowa. Tę salkę teatralną, gdzie bawiono się w tzw. théâtre de société ( wystawiono tam "Parady" a właściwie to "Recueil des Parades représentées sur le théâtre de Łańcut dans l’année 1792" Jana Potockiego, dedykowane Annie Potockiej ale napisane ku uciesze teściowej ), kapela zamkowa z opłacanym kapelmistrzem i nadwornym kompozytorem, którym był Marcella Bernardiniego de Capua, zbiory muzyczne i biblioteczne, kolekcje antyków i obrazów - wszystko to zawdzięcza łańcucki zamek pani nie najmilszego charakteru. Jak to mało uprzejmie ujął król Staś "kąkol potworny niezgody" siała ta kobieta ale kolekcje obrazów miała niewiele mniejszą niż on sam. Stworzyła nie tylko budowlę, stworzyła ognisko kultury, które w jakimś stopniu oświecało i tych mniej uprzywilejowanych  niż  księżna. Była osobą która odcisnęła największe piętno na zamku w Łańcucie. Szczęśliwie w wielu miejscach niezatarte przez czas. Hym... cud że większość z jej wnuków nie odziedziczyła charakteru babuni, Alfred i Artur na jej tle wypadali blado. Właściwie tylko Wacław Emir  Rzewuski  miał to coś po babce. Zamkiem łańcuckim za czasów Potockich mła zajmie się w kolejnym wpisie.