wtorek, 30 czerwca 2015

Wakacyjne rozmyślania i urodne Tatry w niepogodzie

Ostatni czerwcowy wpis jest nieogrodowy. Wakacje, urlopy, czas na podróże - dla mniej zapalonych ogrodowych w tym czasie następuje okres znudzenia ogrodem ( "no bo nic nie kwitnie" - prawda o której  górale  mówią gówno prawda ). Moje letnie wakacje z konieczności króciutkie na ogół spędzam jak najdalej od utartych turystycznych szlaków, bo tłum mam na co dzień w mieście. W tzw. rejony atrakcyjne turystycznie  jeżdżę poza sezonem albo wtedy kiedy pogoda wymiecie "spragnionych słoneczka".



Brzydka pogoda - zachmurzenie, mgły i opady czyli coś co  większości  z  nas nie kojarzy się dobrze z latem i wakacyjnym wypoczynkiem,  nie przekreśla dla mnie urody odwiedzanych miejsc. Źle natomiast znoszę stadka kolonijnych dzieci, nie mniej groźne stadka pań w moim wieku uzbrojonych w  sprzęt do nordic walkingu i statystycznego Kowalskiego, który czuje że oto  wieczorną porą  nadszedł czas na imprezę życia.



Wzburzone morze czy zamglone Tatry "odsączone" z nadmiaru drepczących w poszukiwaniu punktu z żarełkiem i popitką odpoczywających rodaków - czysta radość dla oczu, uszu, nosa! W letnie wakacje, które w naszym kraju wypadają dla wszystkich dzieci w tym samym terminie, dla turysty takiego jak ja zostają do zwiedzania miejsca  dalekie od nazwijmy to - uznanych atrakcji. Nie żebym odmawiała rodakom prawa do odpoczynku, żałowała gór, morza czy jezior ale zastanawia mnie  dlaczego powodujemy taką kumulację turystyki jedynie w dwóch letnich miesiącach.



Czerwiec czy wrzesień są statystycznie niewiele zimniejsze niż lipiec i sierpień, odpowiednie wykrojenie ośmiu tygodni ( nawet z zahaczeniem o maj ) nie powinno być trudne.  Bezczelnie przyznaję że nie rozumiem polskiej tradycji rozpoczynania i kończenia roku szkolnego w jednym terminie.  Jeżeli można było  zorganizować wakacje zimowe w różnych terminach nie widzę żadnej przeszkody aby tego samego nie dało zrobić się z wakacjami letnimi. Szlaki w górach, nadmorskie plaże czy mazurskie wody - wszystko mniej zatłoczone i wypoczynek w większym komforcie ( Magdzioł odetchnęłaby mogąc się normalnie poruszać na  drodze prowadzącej  na Półwysep Helski ).



Jednocześnie w miejscowościach żyjących z turystyki takie przedłużone wakacje zapewniłyby też dłuższy sezon. Podejście miejscowych do turystów, z których żyją a którzy im w miesiącach letnich żyć nie dają ( mieszkałam lata nad morzem, wiem o czym piszę ) też  by się zmieniło. Zawsze to milej być wyczekiwanym gościem ( nawet z lekką pogardą zwanym ceprem ) niż paskudną stonką, masowo atakującą w lipcu i sierpniu. A jak miło podreptać  po górskim szlaku nie ocierając się o innych ludzi czy poleżeć na mniej zatłoczonej plaży ( jak oglądam letnie widoczki z plaży w takim Władysławowie to mam wrażenie że jesteśmy narodem masochistów albo udajemy kolonię fok czy tam innych pingwinów ).



Nic to, za jakiś czas "mądre głowy" pewnie wpadną na to na co w innych krajach wpadli wcześniej i  mniej straszno będzie jechać nad  morze  czy w góry w lipcu i sierpniu. Do tego czasu nie ma zmiłuj - "Dzieci z koloni  z  Nowego Sącza, mnie słyszą! Gdzie są dzieci z koloni z Nowego Sącza?!", "Rysiu babcia Ci nie pozwoliła wchodzić  do wody", "I ja bardzo proszę żeby Państwo się nie rozchodzili", "Eeeee Maaaarek, wow!", "Żaneta skręciła nogę na Giewoncie przez sandał, mówię ci ale jaja", "Ymc, ymc, ymc" - wszystko to w dużym natężeniu i stężeniu będzie  obecne pod Tatrami, nad Bałtykiem i mazurskimi jeziorami. Dla ukojenia dziś wpis ilustrowany  zdjątkami zrobionymi Tatrom przez Rysia ( nie tego co wbrew babci lazł do wody ) podczas tzw. nie najlepszej pogody.



niedziela, 28 czerwca 2015

Bodziszek plamisty czyli od ciemnych liści do białych kwiatów

Bodziszki plamiste Geranium maculatum uprawiam w  trzech odmianach: 'Albiflorum', 'Espresso', 'Elizabeth Ann'. Alcatraz  dość je lubi, więc żyje im się całkiem całkiem, jednak nie na tyle żeby zaczęły się obficie siać. Taka sytuacja bardzo mnie cieszy bo wystarczy mi znajdowanie i eksmitowanie w rejony kompostowe siewek bodziszków żałobnych.  Bodziszek plamisty jest przybyszem z Ameryki Północnej.  Robi tam za bodziszka łąkowego tzn. porasta mniej więcej takie same stanowiska jak łąkowy w Europie. Zasięg jego występowania jest dość szeroki, Kanada, środkowy zachód Stanów i ich wschodnie wybrzeże ( na Florydzie się go jednak nie uświadczy). Przygodę z plamistym zaczęłam od posadzenia odmiany  'Espresso'. Przypadkowo odkryto ją w lasach Pensylwanii a szkółka North Creek wprowadziła ją na rynek.

'Espresso' to taki bodziszkowy średniak, dorasta do 35 cm wysokości więc  jest genialny jeśli idzie o wypełnianie początkowo - środkowej części rabaty  ( nie umiem tego inaczej określić). Dobrze jak ma troszkę słońca ranną albo popołudniową porą, wtedy jego liście nabierają odpowiedniej barwy, południowe słoneczko też zniesie ale trzeba pamiętać że wtedy musi mieć sporo wilgoci. Podczas bardzo ostrej zimy w 2012 po moim solidnie rozrośniętym ( parę roślin ) kawowym bodziu nie zostało więcej niż  jedno rachityczne kłączko, które dłuuuugo zbierało siły.
Dziś znów  czaruje na rabacie, jednak ja już jestem bogatsza w doświadczenia i wiem że ten bodziszek jest nieco delikatniejszy niż taki np. żałobny .  Bezśnieżne zimy to zawsze dla plamistego  o ciemnych liściach ryzyko.

Ta, co to za ogrodowanie bez ryzyka - po owej paskudnej zimie do ogrodu przybyła kolejna odmiana bodziszka plamistego o ciemnych liściach.  'Elizabeth Ann' też pochodzi z Pensylwanii. Została znaleziona w ogrodzie niejakiego pana Graysona i opatentowano ją jako odmianę w 1997 roku. Liście ma nieco jaśniejsze niż 'Espresso', za to genialnie przebarwiające się jesienią. Kwiaty powinna mieć nieco większe i odrobinę ciemniejsze niż kawowa odmiana, ale  te różnice  nie są na tyle widoczne żebym ja je dostrzegała nie uzbroiwszy oka w lupę. Szczerze pisząc to dla mnie kwiaty obu odmian niemal się nie różnią, prędzej rozróżniłabym je po liściach ( rzecz jasna pod warunkiem że rosłyby na tym samym stanowisku ). Ponoć 'Espresso' ma być bardziej wytrzymała na upały, ale z moich obserwacji nie wynika żeby 'Elizabeth Ann' była "omdlewającą pięknością". Napiszę tak - chcecie mieć  bodziszka o ciemnych liściach - możecie sadzić jedną albo drugą odmianę, różnice są niemal niezauważalne. Jak już się nasyciłam ciemnymi liśćmi to wyłudziłam od Basi odmianę 'Albiflorum'. I tu zaskoczka - qurczę, miłość  od pierwszego kwitnienia  -  to jest właśnie mój ulubiony bodziszek plamisty! Mam teraz tylko jedno zdjęcie do dyspozycji, więc mało co da się zobaczyć, to jest tak na "pierwsze kroki kadryla". Genialna odmiana rosnąca nieco wyżej niż te ciemnolistne ( kwiaty też ma większe ). Teraz tak mi po głowie chodzi czy aby nie znajdą w tej Pensylwanii cuda zwichrowanego genetycznie czyli ciemnolistnego plamistego, który będzie kwitł białymi kwiatami.


sobota, 27 czerwca 2015

Felicjan ojcem jeży?!




Ojciec  Felicjan kocha dzieci swoje a ma ich wszystkich ....czworo!  Nie wiem co się w Felicjanie obudziło, ale fakty są jakie są - Felicjan prowadzał się z jeżową a teraz dogląda jej potomstwa.
Na początku maja objawił nam się jak co roku jeż, tupał i fumkał po staremu, właził pod  nogi i to bezczelnie bo na podwórku. Lekko to podwórkowe szarogęszenie irytowało ale bez przesadyzmu, ślimorów się za to  nie uświadczyło.

Potem jeż  na chwilkę zaniknął by objawić się ponownie w towarzystwie czterech jeżątek, dziarsko podreptujących  po ogrodzie. Felicjan oszalał już na etapie jednego jeża,  kolejna czwórka tylko pogorszyła sprawę. W czasie objawienia się jeża, który okazał się później  jeżową, Felicjan zachowywał się jak typowy osobnik, któremu się objawiło. Nie było z jego strony zwykłych wrzasków i prób zaczepiania zwierzaka tylko mało dyskretna adoracja polegająca na zachodzeniu jeżowi drogi, przybieraniu "zabawowych" póz ( łup na grzbiecik, łapska w górze i  uroczy traktorek wydobywający się z wnętrza kotostwa ), odpędzaniu od jeża innych kotów i....ludzi, radosne pomiaukiwania wydawane na widok iglastej i szybkie podbieganie z uniesionym ogonem ( unoszenie ogona przez  idące koty oznacza siódmy stopień w dziesięciostopniowej skali kociej szczęśliwości ). Było nawet coś na kształt próby ocierania się o kolce ( Felicjan masochistą?! ) ale jeż nie dzierżył takich czułości, fumkał i się zmywał.  Profilaktycznie opryskałam Felicjana  płynem antypchelnym ale do jego miłości nie było mi  dane zbliżyć się z aplikatorem. Jeżowa jakby wyczuwała moje intencje i kiedy miałam  przygotowane  "na nią" kropelki nie pojawiała się w zasięgu mojego wzroku. Może i dobrze, bo nie wiem czy płyny antypchelne to jest akurat to co jeżowe matki powinny otrzymywać doigielnie ( właściwie to dosierściowo ).

Kiedy zorientowaliśmy się  że jesteśmy sąsiadami  pięciu jeży, praktycznie przestaliśmy korzystać z Alcatrazu.Ogród zamienił się w Jeżoland - zero pielenia, koszenia i nachalnej obecności ( koncentracja  dziłań ogrodowych - minimalnych w tym roku - głównie na podwórku ). Od czasu do czasu inspekcja z kawą, dyskretne zależenie na trawce z innymi kotami ( Felicjan miał gdzieś nasze towarzystwo, adorował swoją gwiazdę i obserwował jej potomstwo ).  Przyznam się że to mi odpowiadało bo  co innego miałam  na głowie niż solidne ogrodowanie ale teraz mam za to zapuszczenie ogrodu na maksa i przede mną robota typu czyszczenie stajni Augiasza. No zgroza i ból zęba!

Tuż, tuż  lipiec u progu, jeże sobie powędrowały nie wiadomo gdzie, czasem tylko wieczorami słychać to fumczenie i pomrukiwanie. Felicjan, który niemal nie opuszczał ogrodu w czasie kiedy  były w nim małe jeżyki też jakby z lekka znormalniał ( nie mam złudzeń że  Felicjan kiedykolwiek osiągnie stan względnej rówowagi umysłowej - nie ten smok, nie ta bajka ). Nie odpędza już srok,  nie leje wszystkich usiłujących dotrzeć w okolice kasztanowca ( przypuszczalna baza jeży ), nie gryzie mnie po nogach kiedy podnoszę nisko rosnące gałęzie krzaków i nawet jakby zapraszał do zabaw inne koty. Co prawda kiedy słyszy jeżowe odgłosy natychmiast wybiega z domu, ale już bez tych radosnych miauków. Znaczy przeszedł na etap charakterystyczny dla ojców nastolatków - lekkie zmęczenie potomstwem i brak kontroli nad  jego zachowaniem.
Wpis został zilustrowany obrazkami pani nazywającej się Francesca Yarbusova. To z takiej książeczki Siergieja Kozlova "Hedgehog in the Fog" ( ciekawe jaki jest jej rosyjski tytuł? ). Lektura w sam raz dla moich siostrzeńców.

Bodziszek wspaniały i "podejrzany typ"!

Geranium platypetalum uchodzi za koronę stworzenia bodziszkowego światka. "Naj naj" i w ogóle, lubiany, podziwiany król Bodziszkoandii i Geranii z przyległościami. Tylko tralala to nie żaden platypetalum w naszych ogrodach szaleje w czerwcu tylko mieszaniec ogrodowy - "wynik uczucia" pomiędzy Geranium ibericum a Geranium platypetalum, he, he. Dziecię z tego związku oznacza się jako  Geranium X magnificum. To jest właśnie bodziszek wspaniały czyli  jego przepiękność  Bodzio Pierwszy. Do Alcatrazu  pierwszy bodziszek wspaniały trafił via Mamelonoison, Mamelon określała go mianem "babowy" jako że został kupiony na rynku "u baby". Babowy bynajmniej  nie okazał się bodziszkiem dziadowskim, piękną kępę zrobił i Mamelon mógł nim spokojnie obdzielać. Bodziszki wspaniałe nie łażą ani się nie sieją ( jak to mieszańce międzygatunkowe ), mnoży się je przez podział. Piszę to  dla informacji tych wszystkich którzy bodziszkowanie zaczęli od  ekspansywnych "siewczo" bodziszków żałobnych czy łażących bodziszków himalajskich i teraz mają stracha przed wprowadzeniem do ogrodu kolejnych bodziszków.  "Nie lękajcie się!" że zacytuje naszego wielkiego rodaka. Bodziszek wspaniały jest łatwy do opanowania, populacją  wspaniałego sterujemy za pomocą szpadla. Najlepiej sterować w sierpniu ale z mojego doświadczenia wynika że dzielenie w innych porach sezonu ogrodowego wspaniały zniesie z godnością.

Po klasycznym "babowym" do Alcatrazu zawitały dwa bodziszki ze "wspaniałego kręgu" 'Rosemoor' i Turco'. Pierwsza pełnoprawny bodziszek wspaniały, druga typ  podejrzany. Pierwszego dorwałam u Tracza, rozmnożenie drugiego wyżebrałam w Szewczykowie ( teraz jest  "na stałe" w ofercie, czuję się niemal jak wróżka chrzestna wprowadzająca  Kopciuszka na bal, he, he ). 'Rosemmor' to selekt,  jest nieco niższą odmianą, dorasta do 50 cm wysokości ( nie pokłada się, co czasem się zdarza rosnącym w cieniu "zwykłym" bodziszkom wspaniałym ). Kwiaty mają   większe wycięcie płatków niż "pospolity" bodziszek wspaniały (  odmiana 'Rosemoor' jest na fotce nr 3,  bodziszek wspaniały w pospolitej odsłonie na fotce nr 5 ).  'Turco' ( fotki 1, 2 i 4 ) jest bardziej zwarta niż "babowy" i   'Rosemoor', dorasta  maksymalnie od 45 cm wysokości ( netowe info jest takie że do 60 cm wysokości, może w zależności od stanowiska ).


Jest spore zamieszanie z tym bodzichem - raz przedstawiany jako forma Geranium ibericum, raz jako forma Geranium platypetalum ( nazwa' Turco' ma pochodzić od miejsca zebrania nasion, czyli Turcji ), spotkać się też można z opinią że to jednak mieszaniec pomiędzy obu gatunkami. RHS podaje że to Geranium platypetalum , więc skłaniałabym się ku temu ( w końcu botanicy chyba brytyjscy wiedzą co piszą ) ale....... 'Turco' się nie sieje! Nie mniej ciekawie jest z osobą hodowcy - znalazłam info że odmiana wprowadzona została na rynek przez niemieckiego ogrodnika Rolfa Offenthala w połowie 1990 roku, potem łup, i pojawia się Ernst Pagels i  szkółka ze wschodniej Fryzji. No i wiem że nic  nie wiem! Nic to, grunt że 'Turco' ma przepięknie mechate, lekko złotawe liście. Dla nich samych warto sadzić tego bodzicha!


Bodziszki wspaniałe mimo swej wspaniałości nie są jakoś specjalnie wymagające. Rosną dobrze prawie na każdej glebie, nie lubią tylko gleb bardzo ciężkich. Zniosą z godnością zarówno pełne słoneczko jak i spory cień, ale moim zdaniem najlepiej prezentują się na stanowiskach półcienistych. Niestety  i w tej  beczce miodu jest łyżka dziegciu - bodziszek wspaniały jest mieszańcem gatunków ciepłolubnych, nie lubi zbyt mroźnych zim. O ile ma śniegową kołderkę nawet wielkie mrozy mu niestraszne, ale odpływa podczas bezśnieżnych zim. Szczególnie zagrożony jest wówczas gdy rośnie na  glebie trzymającej długo wilgoć. Na szczęście zimy hardcorowe nie są u nas coroczną sprawą, więc  bodziszka wspaniałego możemy spokojnie zapuścić. Naprawdę warto!


czwartek, 25 czerwca 2015

'Gipsy Boy' czyli "Cyganek"- wyczekana bourbonka

Pamiętam jak gdzieś koło roku 2000,  w jednej z angielskich książek o ogrodach  natknęłam się na fotkę tej róży.  Ślinka poleciała ale że były to czasy kiedy nie śniło mi się jeszcze że będę  ściepkować i kupować zbiorowo - forumowo róże "zagramaniczne", była to tzw. róża niedościgła. Parę lat później niedościgła została ściągnięta z Serbii  a moje wyczekiwanie nagrodzone jej wigorem, bujnymi przyrostami i dobrym kwitnieniem. Dziś jest o tyle fajnie że chcący zapuścić sobie tę odmianę mogą ją  kupić w Polsce ( na taki zakup zresztą namawiam bo urodna to różyczka i moim zdaniem warta miejsca w ogrodzie ). W domu 'Gipsy Boy' vel 'Zigeunerknabe' zwany jest "Cygankiem" ( bardzo niepoprawnie politycznie, bo po pierwsze żadnych nawiązań do romskości - moja romska sąsiadka stwierdziła że "Cyganek" w ogóle słabo pachnie jak na to żeby mieć coś wspólnego z różą, którą ona nazwałaby prawdziwie cygańską - zapach preferowany; ciężki, charakterystyczny dla bardzo ciemnych róż, po drugie była taka pioseneczka "Cyganek" wykonywana przez Jana Kobuszewskiego przy której większość ludzi  mojego pokolenia się zarykiwała, a dzisiaj to już mogłoby podpadać pod nabijanie się z mniejszości i to nie tej etnicznej ). Nasz niepoprawny "Cyganek" nie przypomina w niczym kapryśnego bohatera piosenki ( "pójdę, odejdę"  tralala ), jest na tyle lubiany że rozważam zwiększenie ilości krzewów tej odmiany w Alcatrazie

Różę 'Gipsy Boy' wyhodował Rudolf Geschwind, bardzo znany  hodowca z Austro - Węgier. Jak z większością róż tego hodowcy  historia jest nieco zagmatwana.  Nie wiadomo kiedy   się ta różyczka urodziła, za datę urodzin uchodzi data wprowadzenia jej na rynek ( odmiana została wprowadzona do handlu w 1909 roku przez Petera Lamberta pod nazwą 'Zigeunerknabe' ). Jest siewką Rosa Russeliana ( hybrydy Rosa multiflora lub Rosa semprevirens sprzed 1826 roku  ). Krzew dorasta do 180 wysokości i 120 cm szerokości, w zimniejszym klimacie krzew może byś nieco niższy. Kwiaty stosunkowo niewielkie do  8 cm średnicy,  ale dość mocno wypełnione płatkami( 26 - 40 płatków ), kwitnące w klastrach. Cechą charakterystyczną dla odmiany jest ukazywanie się podczas kwitnienia złotych pylników. Zapach kwiatów jest z tych średnio mocnych, w moim odczuciu woń taka sobie, zgadzam się z panią Semirą, powalająco nie jest. Liście  jasne, choroby się ich nie czepiają. Mrozoodporny hardcor! Kwitnie niestety  tylko raz, ale za to jak kwitnie! Jak wszystkie róże raz kwitnące  przycinam i formuję krzew  tuż po zakończeniu kwitnienia.

środa, 24 czerwca 2015

'Lions Rose' ® - malutka floribunda Kordesa

Miało być ślicznie i uroczo, szampańsko i kremowo, a także bezproblemowo a jest tak sobie.  Róże tej odmiany rosną u mnie od  wiosny 2012 roku, powinny już być zażytymi krzaczorkami ale jakoś nie są. Budzą się chyba najpóźniej ze wszystkich moich róż, przyznam że każdego przedwiośnia przeżywam chwilę zwątpienia ( obudzą się aby? ). Skoro rosną tak sobie, mimo dobrego pochodzenia, to widać Alcatraz im za bardzo nie służy.Wielka szkoda, bo ta  róża sadzona w cieplejszym klimacie jest rzeczywiście  fajna i warta miejsca w ogrodzie. Na szczęście jak krzaczorki już się obudzą to przynajmniej się cieszą dobrym zdrowiem, tej odmianie nie zdarzyło się jeszcze u mnie podłapać  grzybka. Kwitną całkiem, całkiem choć nie tak obficie jak ukochany "Henio".

Z nazwą jest nieco zamieszania - róża ta sprzedawana jest w Polsce jako 'Lions Rose'®, ale w innych krajach można ją nabyć pod nazwą 'Champgne Moment', 'Moment' albo 'Lion’s Fairy Tale'. Wyhodował ją Tim Hermann Kordes. Krzew ma zwarty pokrój, dorasta do 60 cm wysokości i 50 cm szerokości, kwiaty dość duże,o średnicy 9 cm. Liczą od 26 do 40 płatków. Zapach średnio silny ale za to sama słodycz. Odmiana otrzymała niemiecki certyfikat jakości ADR w 2002 roku.Ta malutka floribunda nadaje się do  sadzenia w pojemnikach ( w moim przypadku nie ma o tym mowy, rzecz jasna, he, he ). Mrozodporność zaczyna się od strefy  6 b, jednak  moje doświadczenie z marnością pozimową podpowiada żeby  różę tę jednak solidniej okrywać. No chyba że  lubi się ten dreszczyk emocji na przedwiośniu he, he.

wtorek, 23 czerwca 2015

Różanka podokienna


Różanka znajduje się tuż przy domu, właściwie to pod moimi oknami. Nie jest tak do końca jedynie różanką, oprócz róż rosną tam też irysy trzech kategorii (  IB, BB i TB ) lilie orientalne i orienpety, odętka wirginijska 'Variegata', parę odmian marcinków  i jesiennych złocieni, liliowiec, stadko sedumków  i morze lawendy. Na dodatek trzy krzewy berberysów, dwa jałowczyki,  modrzew japoński 'Blue Haze' i złośliwa, wiecznie odradzająca się siewka jesiona. Hym....tego..... róż w tej różance znów nie tak dużo, w porównaniu z innymi roślinami. A jednak tę rabatę podokienną uparcie nazywam różanką, bo to głównie róże stanowią o jej urodzie i to ich  krzewy są dominującymi nasadzeniami.



W mojej różance rosną  zarówno staruszki jak też świeższej daty odmiany. Głównym kryterium sadzenia był kolor kwiatów, a następnie pokrój krzewu. Pod oknami mam dużo różanej bieli, kremików, delikatnej ciepłej różowości,  odcieni złota i moreli. Jak to mawia Dżizaas "Słodko do zarzygania", co nie przeszkadza jej w wyłudzaniu ciętej słodyczy, używanej następnie w charakterze ozdoby dżizaasowego pokoju. Mnie takie kolorki pod oknami jak najbardziej pasują, jasne kwiaty są długo widoczne. Wieczór nad Alcatrazem a one jeszcze błyszczą na rabacie.




Teraz lista obecności: cztery krzewy odmiany róży Davida Austina, czyli tzw.angielki, ochrzczonej na cześć członka  rodziny  nazwą 'CharlesAustin', jeden krzew róży angielskiej odmiany  'Graham Thomas', jeden krzew róży angielskiej odmiany 'Crocus', dwa krzewy róży Meillanda pod tytułem 'Polka', po jednym krzewie odmiany 'Cécile Brünner‍ '​, 'Ghislaine de Féligonde', 'Mme Hardy', 'Jacqueline du Pré', 'Buff Beauty', jedna floribunda 'Hermann Schulze-Delitzsch', dwa "łóżkowe" ( niskie róże na tzw. partery różane, najczęściej floribundy, na Zachodzie z nieznanych mi powodów kojarzone z wyrkiem ) krzaczki 'Lions - Rose'  Kordesa i jeden  krzew mieszańca herbatniego 'Julia's Rose'.


W sumie 17 krzewów tuż pod moimi oknami, w znakomitej większości dużych - jak inaczej nazwać takie nasadzenia jak nie różanką? Różanka szczęśliwie ma swoje ograniczenia ale przyznaję że nieraz mnie kusi, kiedy oglądam w necie różane zdjątka. Jednak żeby coś nowego osadzić trzeba by coś starego wywalić. Takich numerów swoim różom robić nie będę, za bardzo się do nich przywiązałam żeby tak w sumie bez powodów zastosować eksmisję. Po prostu muszę znaleźć  różom, które mi się spodobały jakieś nowe miejsce, może pod oknami nowych pokoi  Dżizaasa. Dam odpór dżizaasowemu bajaniu o ciemnych i krwistych odcieniach  różanych płatków i  zrobię bezczelnie "po mojemu".

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Orliki - radość, zmora i smuteczek rabat bylinowych


Orlików Aquilegia ci u mnie dostatek, czasem mam nawet wrażenie że jest ich nadmiar. Niestety najczęściej sieją się kundelki i nie te orliki, które akurat chętnie bym na rabatach widziała. Wyrywać orlikowe siewki, rosnące nie tam gdzie trzeba też wcale nie jest łatwo ze względu na palowy korzeń. Generalnie uważam orliki za bylinę kłopotliwą i trudną do opanowania ( zawsze jakieś nasienniki umkną mojej uwadze i znajduję potem niespodziewankowe siewki ). Jednak w porze orlikowego kwitnienia, które przypada w Alcatrazie na przełom maja i czerwca, wszelkie pretensje jakie mam do tych roślin gdzieś się ulatniają. Orlikowa łąka to jedno z najmilszych kwiatowych zjawisk w ogrodzie. Sam wdzięk i urok, bez napuszenia i pełnej "ogrodowości" jak w przypadku bardzo cywilizowanych irysów TB czy pełnokwiatowych piwonii. Subtelność orlików jest taka bardziej łąkowego rodowodu. Niech jednak ta delikatność nikogo nie zwiedzie, orlik szybko się zadomawia i wykazuje wszystkie cechy ogrodowego hardcora. Dlatego wszystkim posiadaczom  niezbyt dużych ogrodów radzę - zanim zaprosicie orliki do ogrodu dobrze się zastanówcie. Roślinę trzeba pozbawiać nasienników tuż po kwitnieniu, nie ma zmiłuj - "dyscyplina pracy" jest konieczna.  Raz zaniechacie sprawy a luby  orliczek zamienić się może błyskawicznie w tzw. ścierwo ogrodowe. No i będzie wszędzie, np. wlezie pomiędzy kłącza irysa bródkowego a mało  rzeczy jest równie rozkładających pielącego jak wydobywanie niechcianej rośliny z takiego miejsca.

Pierwszym orlikiem w Alcatrazie  był orlik pospolity Aquilegia vulgaris var. stellata 'Nora Barlow'. Byłam wówczas święcie przekonana że orliki o pełnych kwiatach się nie sieją. Już po roku wiedziałam że moje przekonanie było błędne - orlikowe siewki pojawiały się na rabacie, szczęśliwie w pobliżu rośliny matecznej. Niemal wszystkie powtórzyły cechy mamusi, prawdopodobnie dlatego że powstały w wyniku samozapylenia. Jednak z czasem, wraz z coraz większą ilością siewek zaczęły pojawiać się na rabatach mutanty. Miały jeszcze gwiazdkowy, pełny układ kwiatu, ale były jednobarwne ( najczęściej występowały w kolorze ciemnego różyku ). Postanowiłam  ten różyk nieco odróżykować poprzez dosadzenie orlika pospolitego kwitnącego białymi kwiatami. Los był jednak złośliwy, na rabacie pojawił się orlik o kwiatach w kolorze bordo. Za to kwiaty nie były już gwiazdkowe, choć roślina poprzez nagromadzenie płatków sprawiała wrażenie pełnej. Potomstwo tego orlika było szczęśliwie kolorystycznie niejednorodne. Wyselekcjonowałam całkiem miłe dla oka pastelowe różyki, wszystkie rośliny  kwitnące w kolorach, które mi nie odpowiadały natychmiast likwidowałam ( co nie było łatwe, z powodu mojego lenistwa - młode siewki nie były przesadzane na rozsadnik, czekałam aż zakwitną na stanowisku na którym się same wysiały, no i były potem problemy wynikające z sąsiedztwa innych roślin ).



Po pewnym czasie monotonia orlikowej wszechróżowości zaczęła mnie dobijać. Szczęśliwie nadeszła wtedy paczka od  Dorotki zwanej Danutą a w niej orlik 'Woodside Gold'. Piękna z niego odmiana, kwiaty delikatnie błękitne a liście złotawe ( wiosenną porą są po prostu solidnie żółte ). Tak się rozochociłam orlikowo że po pokazaniu się pierwszych kwiatów tej odmiany, zaczęłam szukać orlików pospolitych kwitnących w kolorach niebieskim i fioletowym. Niestety tak subtelnej niebieskości jak w kwiatach 'Woodside Gold' nie udało mi się znaleźć, nowe nabytki miały tzw."odcienie esencjonalne". Nie  żeby straszliwie dawały po oczach, ale widać je było bezproblemowo z dużej odległości. Pocieszałam się że to głównie przez masowe występowanie. Szczęśliwie odkryłam wtedy że orliki pospolite nie są jedynymi orlikami na świecie i że subtelne odcienie i wdzięk kwiatów delikatnej budowy znajdę u innych gatunków.


W Alcatrazie pojawiły się  orlik wachlarzowaty Aquilegia flabellata i orlik złocisty Aquilegia chrysantha. Pierwszy z nich okazał się być  byliną dość delikatną, niemal się nie rozsiewającą i  jeszcze na domiar wszystkiego dość krótkowieczną. Kolorki owszem, pasowały, ale wzrost i pokrój wachlarzowatego to już nie bardzo. Orliki wachlarzowate są przeważnie sprzedawane w podgatunku pumila. To bardzo niziutkie rośliny, zakwitające wcześniej niż orlik pospolity ( przynajmniej cztery - trzy tygodnie wcześniejsze kwitnienie ), nadające się bardziej na skalniaki niż jako tworzywo klasycznych rabat bylinowych. Malutka odmiana o błękitno - białych kwiatach zwana 'Blue Angel' była  radością dla oczu  przez jakieś dwa sezony, potem bezpotomnie odeszła z Alcatrazu. A szkoda, bo mimo mikrego wzrostu udało mi się ją całkiem ciekawie ulokować na rabacie i cieszyć się jej długim kwitnieniem ( orliki wachlarzowate kwitną niemal trzy tygodnie ). W przeciwieństwie do pospolitych kuzynów azjatycki mały krewniak okazał się delikatesem. Troszkę dłużej, bo jakieś cztery sezony cieszyłam się wyższym orlikiem wachlarzowatym  o różowych kwiatach. Roślina dorastająca do znacznie większych rozmiarów niż 'Blue Angel' została zakupiona bez nazwy odmianowej. Zastanawiam się czy nie był to mieszaniec międzygatunkowy ( może taki z serii 'Spring Magic'), bo kwitł nieco później niż "klasyczne" orliki wachlarzowate choć równie długo. Jego żywotność  też była większa niż "klasyków". Niestety odszedł bezpotomnie, czego bardzo żałuję, bo landrynkowe róże  i  kremowo - złociste tony na jego płatkach bardzo  do mnie przemawiały.

Orliki złociste to moja wielka nieodwzajemniona miłość. Rosną w Alcatrazie jakby nie chciały, grymaszą i mają fumy - ciągle coś je zjada (  oszczędzając orliki pospolite, nieznany sprawca żre wyłącznie złociste ). Nawet nie mam naprawdę porządnego zdjęcia tego gatunku orlika. A takie z nich ładne rośliny! Kwiaty bardzo delikatne, z dłuuuugimi ostrogami, barwy złocisto - białe w tzw. odsłonie subtelnej - no,  miodzio dla wielbicieli roślin wdzięcznych i  nienachalnych. O tym żeby złocisty raczył się rozmnożyć nawet mowy nie ma, cieszę się  jak uda mu się  w Alcatrazie bezproblemowo zakwitnąć. Zostaje mi tylko polowanie po szkółkach bylinowych  na nowe orliki złociste, czasem udaje mi się trafić egzemplarz lub  dwa ( ludziom takie subtelniaki  "nie wchodzą w oczy" - niby powinno być na szczęście, ale wcale nie jest bo roślin "mało pokupnych" nikt jakoś specjalnie produkować nie chce   ). I to by było na tyle o orlikowych przygodach z Alcatrazem - morze wiecznie siejących się pospolitych i  utrapienie z innymi gatunkami. Czy wyobrażam sobie Alcatraz bez  orlików? - ciężko mi to idzie. Mimo z jednej strony paskudnej ekspansywności a z drugiej złośliwego zamierania nie wyobrażam sobie maja i czerwca bez tych roślin w  ogrodzie. Jakoś tak łyso by było, zbyt grzecznie i poprawnie. A poza tym dzięki orlikom odkrywam corocznie nowe pokłady masochizmu w mej duszy, he, he!