środa, 30 kwietnia 2014
Szpagetka powypadkowa!
Nie pisałam o tym wcześniej bo bałam się zapeszyć. W piątek wieczorem miałam tzw. nerwy bez powodu. Cholera, moje nerwy bez powodu zawsze mają powód! Żadna tam kobieca intuicja po prostu wrażenie że coś jest nie tak bo jakieś drobne szczegóły realu nie są ze sobą spójne. Szpagetka nie zawsze zjawia się w określonej porze posiłkowej ale na pewno nie odpuściłaby sobie śledzenia siostry przy posiłkowaniu, znaczy jak się pojawia Sztafi to w jakiś czas potem jest i Szpagetka. To było pierwsze ostrzegawcze pik. Drugie nastąpiło przy deszczu - moje dziewczyny nie lubią moczyć futer. Sobotni ranek upłynął mi na szukaniu kota i próbach wmówienia sobie że jest spoko a Szpagetka zaleguje po sąsiadach. Kocia część rodziny zachowywała się jednak dość dziwnie, za bardzo przylepna była i żadne moje samouspokajania nie zadziałały. I dobrze! Po południu znalazłam małą przy szopie, zmoczoną i z niewładnymi tylnymi kończynami. Szybki bieg do Mamelona i Sławek zawiózł nas do całodobowego Veta. Diagnoza - złamania kończyn tylnych, trzeba składać. W myślach pożegnałam się z wyprawą do Ewandki czyli Tajemniczej Krainy Tajojów i z olbrzymią częścią planowanych zakupów roślinnych. Szpagetka została w szpitaliku, gdzie ją ustabilizowali i przygotowali do operacji. W poniedziałek była składana a we wtorek rano ją odebrałam. Jesteśmy właśnie po pierwszej wizycie kontrolnej, pracujemy nad opuchlizną pooperacyjną. Jutro mamy następną kontrolkę i jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli czyli ładnie otęchnie to dostaniemy już leki do domu. Szpagetka je z apetytem co bardzo dobrze wróży, sikandko też w porządku. Powoli oddycham i odstawiłam już uspokajacze ( łyknęłam bo stres związany ze zwierzętami jest u mnie zawsze trudniejszy do opanowania niż ten związany z ludźmi tzn. mogę robić za kierownika od decyzji i pielęgniarko - sprzątacza przy człowieku bez znieczulenia się ale przy zwierzaku już mi bez wspomagacza trudniej ). Szpagetka usiłuje chodzić a reszta kotów powolutku przezwycięża strach związany z jej dziwnym wyglądem ( kołnierz ) i zapachem ( vetowe wonie ). Podchodzić za blisko jeszcze nie podchodzą co jest dobre bo nie mam roboty z pilnowaniem czy aby ktoś nie pomaga przy usuwaniu szwów. Teraz zostaje nam wolniutkie dochodzenie do siebie czyli rehabilitacja. Fotki Szpagetki nie zamieszczam bo wygląda niewyjściowo z łysymi, czerwono sinymi łapkami, a Szpagetka jest z kotów zwracających uwagę na wygląd ( nie to co Lalek zwany inaczej Królem Uświnionych ).
czwartek, 24 kwietnia 2014
Ha! Zaczęło się!
Wcześniej niż zazwyczaj objawiły się moje ukochane maleństwa. Onegdaj na podwórku, na Pumilotonie nr 3 pokazała kwiaty 'Veins Moon'. Robert grozi temu bardzo wczesnemu esdebiakowi eksmisją do kompostownika, ja i inni irysowi bronimy maluszka. Co dalej będzie nikt nie wie, bo Robert uzyskał dla swych planów eksmisyjnych rodzinne poparcie. No, ja najwcześniej kwitnącego z wcześnie kwitnących irysów SDB ( kwitnie razem z półdzikunami ) nie zamierzam nigdzie wywalać. Kolory jak najbardziej paszące do poduch floksa szydlastego w fazie największej atrakcyjności , resztek kwitnącej gipsówki i żagwinu. Przydatna kruszyna z tego iryska do zestawień z innymi roślinami kwitnącymi o tej porze. Nienachalne kolorystycznie, eleganckie w kształcie kwiaty, no i bardzo miłe rozgałęzienie z odpowiednią ilością pąków. Zdrowy i zażyty roślinek. Ale Robert jakiś nieprzekonany, myślę że rozbestwiony po kwitnieniu 'Polish Attache', no i przede wszystkim po kwitnieniu wypieszczonego kłączka, zeszłorocznej faworytki czyli nowej odmiany roboczo nazwanej 'Perełka'. Fakt, 'Perełka' gwiazdorzy ale to nie znaczy że trzeba skreślić tak miłego dla oka, dobrze rosnącego i wcześnie kwitnącego irysa jak 'Veins Moon'. Podejrzewam Roberta o megoizm, he, he. Termin ukułam na cześć znanego hodowcy irysów zza południowej granicy, Antona Mego. Otóż pan Anton znany jest z nader krytycznego podejścia do swoich siewek, nawet te nagradzane na konkursach potrafi wyekspediować na kompost. Tylko najlepsze z najlepszych, najokazalsze, najzdrowsze i w ogóle doskonałe mają szanse na zaistnienie. Rozumiem że megoizm jest reakcją na rejestrowanie i obdarzanie zaszczytną nazwą odmiany roślin, które nie zawsze zasługują na to by być odmianą. Prawdą jest że namnożyło się w roślinno - hybrydowym światku ( to dotyczy nie tylko irysów ) mnóstwo badziewia. Moim skromnym, jadowitym zdaniem malutki irysek 'Veins Moon' do takich roślinnych pariasów się nie zalicza.
sobota, 19 kwietnia 2014
Alleluja!
Święta Wielkanocne tuż, tuż i z tej okazji postanowiłam przyjrzeć się lepiej świątecznej menażerii. Bo obsługa świąt Wielkiej Nocy wydaje się niemożliwa bez gromady kurczaków importowanych z Chin, czekoladowych zajęcy ubranych w "srebełkowe" szatki w kolorach przyprawiających o ból zęba, okrutnych cukrowych baranków najprawdopodobniej będących zemstą cukierników za hasło "Cukier to Biały Morderca". Nic się w zasadzie znaczy nie zmieniło od czasów mego dzieciństwa - no, kurczaki były z farbowanej waty, zające z czekolady nie miały ubranek, baranki były tak samo okrutne. Materiał inny, bardziej siermiężne wykonanie bez fabrycznego picu ale idea zwierzątkostwa nienaruszona. Radosny, przedchrześcijański światek animalsów dodatkowo uzbrojony w pisankę czyli prasymbol odradzającego się życia trzyma się mocno a nawet wykazuje cechy ekspansji. Zauważyłam że zwiększyła się zwierzęca obsada koszyczków. To już nie jeden czy dwa kurczaczki, teraz to kurniki. Pojawili się też nowi bohaterowie przedstawienia, zwierzątka dawniej słabo kojarzone z wiosennymi świętami ( czego to dzieci nie przemycą ).
Już w Wielką Sobotę mimo oficjalnie panującej żałoby zwierzątka czyhają w koszyczkach ze święconką. Bezczelnie ten adoptowany z tzw. pogaństwa zwierzyniec panoszy się przy kiełbasach, kawałkach szynek i babek. Właściwie to jedynie baranek jest tak jakby z lekka usprawiedliwiony, cała reszta towarzystwa uprawnienia ma hym...ten...tego. I co z tego?! Nawet tradycyjnie krzywiący się obrońcy tradycji polsko - świątecznej wiedzą że niewykonalnym jest zadanie dobrania się do pierza i futer - wszak to nie handlowe Walentynki czy inne Halloweeny, nawet św. Mikołaj jest bardziej obcy naszej kulturze niż wielkanocne animalsy. Rodzimi tradycjonaliści nie występują przeciwko rodzimej tradycji, he, he! A że ona taka bardziej czerpiąca z Jarych Świąt niż z paschalnej ofiary. No cóż, Słowianin w nas w końcu siedzi! I nie da się tutaj winy za owo "zezwierzęcenie" świąt zrzucić na wrażych Germanów co to sprytnie nam podrzucili zająca do "świętego koszyczka". To podobno my, Słowianie jesteśmy podejrzewani o to że włożyliśmy tam pisankę - starannie zakamuflowany, jak najbardziej pogański prezencik o starożytnym rodowodzie ( Mezopotamia, Rzym ), największy heilige Handgranate rozsiewający miazmaty dawno minionych wierzeń w największe chrześcijanskie święto! A my już wiemy że jajko to tylko początek a potem to kurza ferma, he, he!
W tym wszystkim z jednej strony lekko mnie wzrusza a z drugiej irytuje i śmieszy wiązanie tej całej spuścizny po wierzeniach Prasłowian z jedynie słusznym, very chrześcijańskim sposobem obchodzenia świąt. Jest to prawie tak zadziwiające jak niewiedza rodaków na temat genezy chrześcijańskiej ofiary z baranka, jej potrzeby i tym podobnych zagadnień, zastanawiająca w nacji deklarującej silne przywiązanie do religii katolickiej . Jak zwykle więcej w nas zamiłowania do obchodzenia obrzędów niż do roztrząsania takich głupich tematów jak - "Dlaczego coś robimy w ten a nie inny sposób i w ogóle po co to robimy?" oraz pasji uprawiania ulubionego sportu - składania tzw. pustych deklaracji ( od polityków zacząwszy na panu Gienku od kafelków skończywszy - sport masowy,znaczy ulubiony ). No cóż, jako naród jesteśmy ponoć głęboko wierzący, z tym że nie bardzo wiemy w co. Zresztą to nie tylko nasza specjalność, ten przerost obrzędowości nad istotą obchodzonych świąt jest powszechny i coraz bardziej się pogłębia, co nieuchronnie prowadzi do wniosku że możemy mieć do czynienia z procesem obumierania owej istoty. Wszystko na tym świecie mija ale i wszystko odradza się i powraca, choć często w zmienionej nie do poznania formie lub też w starej formie którą wypełniono nową treścią ( to tak z obserwacji własnych ogrodowych, he, he, wzejście niektórych roślin z nasion nieraz mnie zaskakuje - to ja to siałam!? ).
I takie myśli z lekka zjadliwe, może nie całkiem wesołe ale i nie pozbawione optymizmu sobie snuję wyciągając z zakamarków komody Cioci Dany moje zajączki, młodociany drób i nieśmiertelnego baranka wraz z pisankami. Alleluja po polsku!
piątek, 18 kwietnia 2014
Przedświąteczny przegląd ogrodowy ( czyniony na chybcika )
Oto szybki przegląd aktualności alcatrazowych. Nieodwołalny koniec fiołków odoratek, jeszcze tylko w najbardziej zacienionych częściach ogrodu dogasają powolutku najostatniejsze kępeczki moich ulubionych fiołków. Duże fiołkwisko pod kasztanem to już tylko liście. W tym roku przepięknie kwitła odmiana 'Sulfurea', nie tylko u mnie zresztą. U Wiesi i Miłki też ta odmiana dała czadu, wyjątkowo udany "sulfureowy" sezon zarówno pod względem rozrośnięcia kęp , jak i kwitnienia. Niestety nie wszystkie Viola odorata zasłużyły na miano "kochanej roślinki mamusi". Dubeltowe fiołki o ciemnych kwiatach okazały się niewdzięcznymi bydlakami, kombinującymi jakby tu się uwstecznić do stanu ledwie żywego półkorzonka. Fuj! Podejmę próbę ratowania tego co z nich zostało ale przyznam że nadziei wielkiej nie mam.
W tej chwili trwa Wielkie Szaleństwo Miodunkowe, to chyba najbardziej widoczne obecnie rośliny zacienionej części Alcatrazu i podwórka. Zeszłoroczny "zrzut" od Mamelona kwitnie jak "nawieziony" a ja zastanawiam się czy jeszcze nie przyszaleć miodunkowo. Mam co prawda już całkiem sporo ciekawych i miłych dla oka odmian ale wiadomo że apetyt rośnie w miarę jedzenia tzn. w tym wypadku sadzenia, he, he. Sama nie wiem co bardziej mnie kręci - czy kwitnienie czy późniejsze liściaste uroki. No niewątpliwie ciągnie mnie w stronę takich rarytetów jak danusino - krysinej odmiany 'Cleopatra', legendarnej miodunki z najprawdziwszej Zamojszczyzny! Na razie sobie tylko snuję ciche gryplany z miodunkami w roli może nie tyle głównej co dostatecznie wyeksponowanej.
A teraz szał ciał czyli zeszłoroczny zakup zainspirowany ( no dobra - zmałpiony ) tabazowymi nasadzeniami z "wdziącznych" powojników. Śmiem twierdzić że to jeden z "najwdziączniejszych" powojniczków jakie widziałam. 'Stolwijk Gold' to powojnik z grupy Atragene, wyselekcjonowany w Holandii przez Hansa Stolwijk'a, gdzieś w połowie ubiegłej dekady. Posadziłam przy cisie odmiany 'Wojtek', zestaw wygląda całkiem miło dla oka. Trochę się bałam czy w tym akurat miejscu powojnik będzie miał odpowiednią ilość światła, ta odmiana lubi mieć słoneczko na listkach, wtedy pięknie się wyzłaca. Korzonki zakrywa mu cis ale listki na szczęście wypełzły na południową stronę ( oczywiście starannie nadzorowałam to porastanie ) i wygląda na to że tam już pozostaną. Naprawdę ten powojniczek doskonale wie gdzie leźć żeby się odpowiednio zaprezentować. Przyznam się że bardzo przeżywam jego drugi sezon w Alcatrazie ( pierwszy sezon debiutancki właściwie się nie liczy ). Nie sądziłam że jest tak wczesny, prezentuje się w pełnej chwale a pozostałe powojniczki tej grupy są w fazie rozwijawczo -liściastej. Oby dalej mu tak dobrze szło, ma szanse na króla wiosennego kwitnienia powojników. Kto wie, może jak się rozrośnie to zdetronizuje samą królową Wszechpowojnictwa ( odmianę 'Arabella' z grupy Integrifolia mam tu na myśli ).
Jakoś tak się porobiło że najbardziej lubię powojniki o drobnych kwiatach, czasem tylko rzuca mną niespodziewanie w hybrydowe wielkokwiatowce typu 'Multi Blue' ( co zazwyczaj bardzo źle się kończy w drugim czy trzecim sezonie uprawy ). Małokwiatowe powojniczki radzą sobie za to w Alcatrazie bardzo przyzwoicie. Uprawiam sporo powojników z grupy Integrifolia, trochę ( stanowczo za mało ) z grupy Atragene, Flammula i Flammula - Recta. Kwiaty odmiany 'Minuet' z grupy Viticella czy 'Anita' z grupy Tangutica to są te rozmiary kwieciszcza, które najlepiej pasują do alcatrazowych nasadzeń. Takie nie narzucające się, że się tak wypiszę. W końcu na rabatach bylinowych królują niemal przecywilizowane irysy, odjechane liliowce czy olbrzymiokwietne lilie orienpety. W porze kwitnienia wczesnych powojników ogród "robią" kwiaty magnolek, które to kwiaty mają tzw. słuszną wielkość. Przy takim wyposażeniu Alcatrazu powojniki o wielkich kwiatach to byłby ten jeden grzybek w barszcz za dużo. No i jeszcze jedna rzecz, która przemawia do mnie bardzo mocno - lubię jak powojniki wspinają się po drzewach czy krzewach, stelaże - trejaże to nie są moje klimaty. Owszem podeprzeć czymś mało widocznym typu pacior ( w naprawdę ciężkich, i to dosłownie, przypadkach żelazny pręt ) albo wesprzeć na koledze to są moje metody uprawy pnączy. Wielkokwiatowe powojniki chyba tych moich metod nie uznają i dlatego odfruwają pod pretekstem grzybowego choróbska.
W "dziale cebulowym" teraz jest czas hiacyntów i szafirków. One królują na słonecznych rabatach Alcatrazu, dzielnie wspierane przez sasanki, najukochańsze ze słońcolubnych bylinek kwitnących w kwietniu. Jest fioletowo - różowo - niebiesko, no i bardzo pachnąco. Jeżeli powróci prawdziwe ciepełko znów będzie można poczuć zapach hiacyntów w całym Alcatrazie, a nie tylko tuż przy słonecznej rabacie. Dojdzie ta woń nawet do Ciemiernikowszczyzny na drugim krańcu ogrodu. Tam już zielenieją kwiaty ciemierników, zmieniając się w eleganckie mumie. Właściwie słoneczne rabaty jak i Ciemiernikowszczyzna, w przeciwieństwie do kwiatów ciemiernika, nie zmieniają się za bardzo. No, może tylko Landryn i Ciemiernikowszczyzna lekko puchną kosztem Tyrawnika. Kiedy oglądam stare zdjątka z wiosennych kwitnień Landryna czy Ciemiernikowszczyzny widzę ten sam obrazek co teraz. Nie wiem czy to jest absolutnie OK ale trudno żebym przesadzała sasanki czy ciemierniki. Tak po prostu chyba już zostanie przez dłuższy czas. Powyżywam się ogrodniczo przesadzając irysy. Tadam, tadam! Przyszła paczka ze ściepkowymi irysami od Roberta! Przybycie naszych australijskich zakupów to jedno z najmilszych wiosennych wydarzeń. W zeszłym roku też była radocha z tego powodu. W tym roku przyjechały do mnie cztery TB - wygapiony u Barashki 'Jeaolus Guy', takoż wygapiony u Roberta 'Tango Amigo', całkiem odjechany 'Smoke And Thunder' i elegancki 'Limerence'. Piąty z zamówionych 'Amber Essence' wygnił u Barrego, więc może i dobrze że ta odmiana nie trafiła do Alcatrazu, który bywa bardziej kapryśny niż australijska ziemia. Jutro sadzę!
A teraz podwórko - Doroczna Kaźń Alergików czyli kwitnienie brzóz właśnie się odbywa! Bierzemy wapno i nie tylko ale widoki za to mamy. Można być uczulonym na pokrzywowy pyłek, czy na produkt nieciekawej topoli a my proszę - uczulenie na prześlicznie kwitnące drzewo!
W tej chwili trwa Wielkie Szaleństwo Miodunkowe, to chyba najbardziej widoczne obecnie rośliny zacienionej części Alcatrazu i podwórka. Zeszłoroczny "zrzut" od Mamelona kwitnie jak "nawieziony" a ja zastanawiam się czy jeszcze nie przyszaleć miodunkowo. Mam co prawda już całkiem sporo ciekawych i miłych dla oka odmian ale wiadomo że apetyt rośnie w miarę jedzenia tzn. w tym wypadku sadzenia, he, he. Sama nie wiem co bardziej mnie kręci - czy kwitnienie czy późniejsze liściaste uroki. No niewątpliwie ciągnie mnie w stronę takich rarytetów jak danusino - krysinej odmiany 'Cleopatra', legendarnej miodunki z najprawdziwszej Zamojszczyzny! Na razie sobie tylko snuję ciche gryplany z miodunkami w roli może nie tyle głównej co dostatecznie wyeksponowanej.
A teraz szał ciał czyli zeszłoroczny zakup zainspirowany ( no dobra - zmałpiony ) tabazowymi nasadzeniami z "wdziącznych" powojników. Śmiem twierdzić że to jeden z "najwdziączniejszych" powojniczków jakie widziałam. 'Stolwijk Gold' to powojnik z grupy Atragene, wyselekcjonowany w Holandii przez Hansa Stolwijk'a, gdzieś w połowie ubiegłej dekady. Posadziłam przy cisie odmiany 'Wojtek', zestaw wygląda całkiem miło dla oka. Trochę się bałam czy w tym akurat miejscu powojnik będzie miał odpowiednią ilość światła, ta odmiana lubi mieć słoneczko na listkach, wtedy pięknie się wyzłaca. Korzonki zakrywa mu cis ale listki na szczęście wypełzły na południową stronę ( oczywiście starannie nadzorowałam to porastanie ) i wygląda na to że tam już pozostaną. Naprawdę ten powojniczek doskonale wie gdzie leźć żeby się odpowiednio zaprezentować. Przyznam się że bardzo przeżywam jego drugi sezon w Alcatrazie ( pierwszy sezon debiutancki właściwie się nie liczy ). Nie sądziłam że jest tak wczesny, prezentuje się w pełnej chwale a pozostałe powojniczki tej grupy są w fazie rozwijawczo -liściastej. Oby dalej mu tak dobrze szło, ma szanse na króla wiosennego kwitnienia powojników. Kto wie, może jak się rozrośnie to zdetronizuje samą królową Wszechpowojnictwa ( odmianę 'Arabella' z grupy Integrifolia mam tu na myśli ).
Jakoś tak się porobiło że najbardziej lubię powojniki o drobnych kwiatach, czasem tylko rzuca mną niespodziewanie w hybrydowe wielkokwiatowce typu 'Multi Blue' ( co zazwyczaj bardzo źle się kończy w drugim czy trzecim sezonie uprawy ). Małokwiatowe powojniczki radzą sobie za to w Alcatrazie bardzo przyzwoicie. Uprawiam sporo powojników z grupy Integrifolia, trochę ( stanowczo za mało ) z grupy Atragene, Flammula i Flammula - Recta. Kwiaty odmiany 'Minuet' z grupy Viticella czy 'Anita' z grupy Tangutica to są te rozmiary kwieciszcza, które najlepiej pasują do alcatrazowych nasadzeń. Takie nie narzucające się, że się tak wypiszę. W końcu na rabatach bylinowych królują niemal przecywilizowane irysy, odjechane liliowce czy olbrzymiokwietne lilie orienpety. W porze kwitnienia wczesnych powojników ogród "robią" kwiaty magnolek, które to kwiaty mają tzw. słuszną wielkość. Przy takim wyposażeniu Alcatrazu powojniki o wielkich kwiatach to byłby ten jeden grzybek w barszcz za dużo. No i jeszcze jedna rzecz, która przemawia do mnie bardzo mocno - lubię jak powojniki wspinają się po drzewach czy krzewach, stelaże - trejaże to nie są moje klimaty. Owszem podeprzeć czymś mało widocznym typu pacior ( w naprawdę ciężkich, i to dosłownie, przypadkach żelazny pręt ) albo wesprzeć na koledze to są moje metody uprawy pnączy. Wielkokwiatowe powojniki chyba tych moich metod nie uznają i dlatego odfruwają pod pretekstem grzybowego choróbska.
W "dziale cebulowym" teraz jest czas hiacyntów i szafirków. One królują na słonecznych rabatach Alcatrazu, dzielnie wspierane przez sasanki, najukochańsze ze słońcolubnych bylinek kwitnących w kwietniu. Jest fioletowo - różowo - niebiesko, no i bardzo pachnąco. Jeżeli powróci prawdziwe ciepełko znów będzie można poczuć zapach hiacyntów w całym Alcatrazie, a nie tylko tuż przy słonecznej rabacie. Dojdzie ta woń nawet do Ciemiernikowszczyzny na drugim krańcu ogrodu. Tam już zielenieją kwiaty ciemierników, zmieniając się w eleganckie mumie. Właściwie słoneczne rabaty jak i Ciemiernikowszczyzna, w przeciwieństwie do kwiatów ciemiernika, nie zmieniają się za bardzo. No, może tylko Landryn i Ciemiernikowszczyzna lekko puchną kosztem Tyrawnika. Kiedy oglądam stare zdjątka z wiosennych kwitnień Landryna czy Ciemiernikowszczyzny widzę ten sam obrazek co teraz. Nie wiem czy to jest absolutnie OK ale trudno żebym przesadzała sasanki czy ciemierniki. Tak po prostu chyba już zostanie przez dłuższy czas. Powyżywam się ogrodniczo przesadzając irysy. Tadam, tadam! Przyszła paczka ze ściepkowymi irysami od Roberta! Przybycie naszych australijskich zakupów to jedno z najmilszych wiosennych wydarzeń. W zeszłym roku też była radocha z tego powodu. W tym roku przyjechały do mnie cztery TB - wygapiony u Barashki 'Jeaolus Guy', takoż wygapiony u Roberta 'Tango Amigo', całkiem odjechany 'Smoke And Thunder' i elegancki 'Limerence'. Piąty z zamówionych 'Amber Essence' wygnił u Barrego, więc może i dobrze że ta odmiana nie trafiła do Alcatrazu, który bywa bardziej kapryśny niż australijska ziemia. Jutro sadzę!
A teraz podwórko - Doroczna Kaźń Alergików czyli kwitnienie brzóz właśnie się odbywa! Bierzemy wapno i nie tylko ale widoki za to mamy. Można być uczulonym na pokrzywowy pyłek, czy na produkt nieciekawej topoli a my proszę - uczulenie na prześlicznie kwitnące drzewo!
sobota, 12 kwietnia 2014
Magnolie kwitnące wiosną
Magnolie to było zawsze moje "uprawowe" marzenie. Egzotyczne, obce swojskiemu krajobrazowi widoczki kwitnących magnolek prześladowały moją wyobraźnię od dzieciństwa. Szczęśliwie się złożyło ( akurat w tym wypadku ) że Alcatraz jest ogrodem miejskim, a tzw. widoczek zapożyczony to fabryczne mury. Gdyby mój ogród leżał sobie wśród lasów i pól to solidnie bym się zastanowiła nad posadzeniem drzew czy krzewów o tak, nazwijmy to "teatralnym wyglądzie" w porze kwitnienia. W miejskich okolicznościach magnolkowe kwiaty, szczególnie odmian "hodowlanie zaawansowanych" nie wyglądają tak jak z całkiem innej bajki. Pierwszorzędną sprawą, nawet w ogrodzie miejskim, jest znalezienie odpowiedniego dla magnolki miejsca. Znaczy takie posadzenie krzewu czy drzewka żeby to nasadzenie ogród naprawdę uświetniało. Łażąc po własnej dzielni przyuważyłam że dość częstą praktyką jest wciśnięcie magnolki na siłę w jakiś zakamarek ( podejrzewam że koniecznie się magnolki zachciało tylko miejsca na nią już nie stało a innych roślin żal się było pozbywać ). Magnolie to primadonny, a takowe w zakamarkach to marnieją i wyglądają jak nieszczególnie urodziwe chórzystki, dokoptowane do zespołu w ostatniej chwili bo właściwy personel ma chorobowe. Prawda jest taka że magnolka potrzebuje tzw. dobrej przestrzeni żeby w pełni zabłysnąć. Można sadzić ją przy ogrodzeniach, można niedaleko domu ale zawsze w wypadku tej rośliny solidnie trzeba przemyśleć przestrzenną koncepcję ogrodu - magnolie potknięć nie wybaczają! Raz posadzisz i amen, bo system korzeniowy magnolii nie jest z tych co to wytrzymają przeprowadzki ( choć mnie zdarzyło się młode stażem ogrodowym magnolki przesadzać z powodzeniem, ale zawsze to ryzyko ).
Moja pierwsza magnolka została zakupiona jako odmianowa Magnolia stellata. Nazwę odmiany zatarł czas , zresztą mam wrażenie że hym....tego.... nie do końca rośnie u mnie odmiana, której nazwa widniała na etykiecie. Niewielkie drzewko o stosunkowo wąskim pokroju ma kwiaty zdecydowanie w typie Magnolia kobus a nie Magnolia stellata. Jedyne co czyni tę magnolię podobną do magnolii gwiaździstej to niski wzrost. Zakwita jako pierwsza z moich magnolek a z kwiatów zawiązują się co roku spore ilości szyszkowatych owoców ( część z nich udaje mi się usunąć, młode owoce mają żywiczny zapach - ślad dalekiego pokrewieństwa "przedpotopowych" magnolii z drzewami iglastymi ). Z powodu bardzo wczesnego kwitnienia jest najbardziej narażona na prawdziwą zmorę spędzającą sen z oczu ogrodnikom uprawiającym magnolki - wiosenne przymrozki. U mnie miała wyjątkowe szczęście, przymrozki dopadały kwitnące nieco później soulengiany a jej białych kwiatów nie pamiętam zniszczonych mrozem. Trafiała po prostu z kwitnieniem w bezprzymrozkowy czas, ot szczęściara. Szczęście szczęściem ale inna sprawa że jest dość odpornym na zimowe ekscesy pogodowe małym drzewkiem ( stąd moje podejrzenia że ma niewątpliwie sporo genów Magnolia kobus ). Jako jedyna z moich magnolek zniosła w zasadzie bezproblemowo ( o ile nie liczyć poprzemarzanych pąków kwiatowych ) pamiętny mroźny luty 2012 roku.
Następną magnolkę posadziłam w Alcatrazie dopiero w następnym sezonie. Zajęła miejsce po gruszy, które trzeba było odpowiednio przygotować. Magnolia soulengiana 'Alexandrina' to nie był jakiś specjalnie wyszukany wybór, ta odmiana magnolii mieszańcowej vel pośredniej jest chyba najczęściej sadzona. No i słusznie bo to wg. mnie jest najmniej problematyczna ze wszystkich soulengian. Staruszka bo wyhodowana w 1831 roku przez Cels'a , jedna z pierwszych odmian ogrodniczego hitu tamtych lat - nowej magnolii otrzymanej ze skrzyżowania Magnolia denudata x Magnolia liliiflora wykonanego przez pana Formont w 1820 roku i nazwanej na cześć dyrektora Ogrodu Botanicznego w Montpelier Pierre'a Soulanga, Magnolia soulangiana. To był wielki francuski wkład w ogrodnictwo, nawet niechętni francuskim nowinkom ogrodnicy będący poddanymi miłościwie panującej królowej Wiktorii musieli to przyznać. Nowa grupa magnolii, o efektownych kwiatach rozwijających się na nagich pędach, dość odporna na mróz była bardzo chętnie sadzona przy pałacowych parkach i w innych tzw. "lepszych" ogrodach.
Kolejną powołaną na stanowisko w moim ogrodzie magnolką została odmiana soulengianki 'Lennei'. Odmiana wyhodowana ok. roku 1850 we Włoszech. Pan Joseph Salvi w mieście Vicenza powołał do życia ten cud. Następny cud zdarzył się w roku 1905 kiedy Otto Froebel skrzyżował odmianę Magnolia soulengiana 'Lennei' x Magnolia denudata. Tak narodziła się prawdziwa Wenus, jedna z najpiękniejszych magnolek - odmiana Magnolia soulengiana 'Lennei Alba'. Obydwie "lennejki" mają piękny, czarkowaty kształt kwiatów i obydwie są niestety znacznie bardziej narażone na przemarzanie pędów. Z moją starą 'Lennei' posadzoną mniej więcej w tym samym czasie co 'Alexandrina' pożegnałam się w zeszłym roku. Niby okropne, bezśnieżne mrozy w lutym 2012 zniosła ale oberwała tak że szanse na przeżycie były nikłe, to tak naprawdę było odchodzenie rozłożone na raty. Olbrzymia część czterometrowego krzewu po prostu przemarzła a to co zostało żywe nie zdołało magnolki utrzymać. Z bólem serca wykopałam smętnie nagiego krzaczora, przygotowałam nową glebę i z wieczną nadzieją typowego ogrodnika posadziłam odmianę 'Lennei Alba'. Na puste miejsce po alcatrazowej forsycji szykuje się już nowa 'Lennei', nie wyobrażam sobie Alcatrazu bez jej pięknych, dwukolorowych kwiatów. Ponadto cenię sobie tę odmianę za regularne powtarzanie kwitnienia w lipcu i sierpniu.
Kiedy zaspokoiłam apetyt na duże magnoliowe kwiaty zaczęłam rozglądać się za czymś może nie tak spektakularnym ale za to wdzięcznym. No i wpadłam na magnolie zwane magnoliami Loebnera. To grupa mieszańców pochodzących z krzyżowania magnolii japońskiej i gwiaździstej, odporna na mrozy i dobrze kwitnąca w naszym klimacie. Mnie skusiła pochodząca z siewki odmiany 'Balerina', prześliczna 'Powder Puff'. Wyhodował ją w 1987 roku August Kher w szkółce Hendersonville w Karolinie Północnej. Mimo że niby z Hameryki to pochodzenie jak najbardziej azjatyckie he, he i prześliczne maleństwo zakwita przed rozwinięciem liści. Nie kwitnie u mnie tak wcześnie jak kwitną magnolie gwiaździste czy japońskie. Ta odmiana zakwita wraz z soulengianami. Nie sadzę żeby to była kwestia stanowiska na którym jest posadzona, myślę że to raczej sprawa odmiany. Magnolia x loebneri w ogóle zdaje mi się magnolią kwitnącą nieco później niż magnolia gwiaździsta, wchodzenie w czas kwitnienia zależy od odmiany ale generalnie nie zgodziłabym się z tym że jest magnolia bardzo wcześnie kwitnącą. Palma pierszeństwa w tym zakresie należy bezsprzecznie do Magnolia stellata. Wiele osób patrząc na zdjęcia może mylić kwiaty Magnolia x loebneri 'Powder Puff' z kwiatami Magnolia stellata 'Kikuzaki'. W realu nie do pomylenia - 'Kikuzaki' ma kwiaty różowe w pąku, 'Powder Puff' jak ma jakieś różowości to takie że z lupą ich szukać, ba nawet z mikroskopem! Kwiaty tej odmiany nie są też tak masywne jak w przypadku 'Kikuzaki' ( do 30 tepali liczy sobie kwiat tej 'Kikuzaki', odmiana 'Powder Puff' ma najwyżej 25 tepali ). Najważniejszą cechą jaka moim zdaniem odróżnia kwiaty tych dwóch odmian jest lekkie wzniesienie płatków 'Powder Puff'w pełni kwitnienia, które rzeczywiśce sprawia że odmiana wygląda jak "pełnokwiatowiec"
Po posadzeniu niewielkiej wzrostem wdzięcznej "loebnerki" przyszedł dla Alcatrazu czas na zmierzenie się z Magnolia liliiflora. Zanim przeszłam do "rozcieńczonego" potomstwa, rzuciłam się najpierw na odmianę gatunku czyli magnolię 'Nigra'. Znalazł ją w Japonii w 1867 roku James Veitch. No cóż, najciemniej kwitnącą z magnolii purpurowych określę krótko - franca! Trzy razy podjęłam próby z tą gadziną, kupowałam nie jakieś maleństwa a całkiem spore krzaczki i trzy razy było "nie bo nie"! Jako jedyna z magnolii ma dożywotni zakaz wstępu do Alcatrazu, nigdy więcej tego niewdzięcznego krzaczora nie przyjmiemy na łono. Sprawa jest o tyle dziwna że niedaleko nas rośnie piękny, solidnie rozrośnięty egzemplarz Magnolia liliiflora 'Nigra', znaczy podłe magnolisko uwzięło się tylko na Alcatraz. Za co to szykany nie wiem. Nic to, wzięliśmy do siebie potomstwo niewdzięcznej. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku w National Arboretum w Waszyngtonie Francis DeVos i William Kosar wyhodowali tzw. serię "The Girl Magnolias", ośmiu mieszańców magnolii purpurowej i magnolii gwiaździstej, którym nadali żeńskie imiona. Do Alcatrazu trafiły dwie "amerykańskie dziewczynki" 'Susan' i 'Betty'. Pierwsza to krzyżówka Magnolia liliiflora 'Nigra x Magnolia stellata 'Rosea'.
'Susan' to bardzo wcześnie wchodząca w okres kwitnienia magnolka, widuje się nieduże krzaczki z pąkami kwiatowymi. Jest prawdziwym hardcorem, nic w sobie nie ma z delikatności kapryśnej mamusi. Alcatraz z miejsca ją pokochał, w następnym sezonie uspokojona porządnym zachowanienie "Zuźki" dokupiłam jej siostrzyczkę. 'Betty' okazała się bardzo podobnym drzewkiem, rosnącym bez fum i wydziwiań a kwitnącym jeszcze większymi kwiatami. Od kwiatów 'Susan' kwiaty odmiany 'Betty' różni nie tylko wielkość ( 'Suzan w porywach ma 25 cm średnicy kwiatu, dla 'Betty' 30 cm to normalność ). Tepale 'Betty' są szersze i znacznie bardziej jasne po wewnętrznej stronie, 'Betty' sprawia wrażenie magnolii o dwukolorowych kwiatach, może nie aż tak bardzo jak w przypadku soulengianki 'Lennei' ale to zróżnicowanie koloru jest dość łatwo zauważalne. Na małych fotkach na pierwszym planie kwitnie 'Betty', na dużej fotce poniżej prezentuje się 'Susan' - różnica pomiędzy odmianami jest łatwo zauważalna. Żeby jednak nie było za słodko to wszystkich miłośników olbrzymich magnoliowych kwiatów uprzedzam - 'Betty' jest odmianą delikatniejszą niż 'Susan'. Mrozy znosi dobrze ale przy bardzo silnym i długotrwałym mrożeniu ilość przemarzniętych młodych gałązek i pąków kwiatowych jest znacznie większa niż w przypadku twardzielki 'Susan'. Sadzić jednak warto tak 'Betty' jak i 'Susan', spektakularne kwitnienie zapewnione a zapach kwiatów wręcz odurzający. Mnie przypomina trochę zapach różowych pwionii i starych róż, jest odmienny od ciężkawej ale delikatnie wyczuwalnej woni soulengian.
Jak już było w Alcatrazie w porze kwitnienia magnolii do obrzydliwości różowo postanowiłam dodać trochę kremowej bieli.I tak pojawiła się w ogrodzie Magnolia denudata 'Double Diamond'. Za wiele o niej nie wiem, w zasadzie tylko to co widziały "łoczęta" - kwiat o podwójnej ilości tepali, piękny i kremowy. Delikatna jak większość magnolii nagich, kwitnie razem z soulengianami. Przypuszczam że "wynaleziono" ją w Chinach czyli ojczyźnie Magnolia denudata, nie udało mi się znaleźć o niej więcej info. Mimo że delikatna i niespecjalnie dobrze znosi mrozy jest dla Alcatrazu takim "must have" magnoliowym. W porze kwitnienia jest powalająca. Zainspirowała mnie do stworzenia projektu tzw. Żółtego Magnolnika, który pojawić ma się na miejscu po wyburzonej szopie. Ta zamagnoliowa in spe część ogrodu ma się składać w dużej części z mieszańców Magnolia denudata . W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w Brooklyn Botanic Gardens w Nowym Jorku rozpoczęto próby hodowlane z mieszańcami Magnolia acuminata x Magnolia denudata. Z tego amerykańsko - azjatyckiego krzyżowania uzyskano magnolie, które dziś w handlu określa się jako "żółte magnolie" No cóż, miłośnicy forsycjowych kwiatów mogą spać spokojnie, magnolie brooklińskie vel żółte są raczej w odcieniach koglo - moglowo - kremowych ( moim zdaniem na szczęście, he,he ). Kwitną nieco później niż soulengeanki, niektóre odmiany zaczynają wypuszczać liście razem z kwiatami. W moim Żółtym Magnolniku ma znaleźć się odmiana 'Elizabeth' ( pierwsza i moim zdaniem najładniejsza z brooklinek )otrzymana w 1956 roku przez panią Serber, nazwana w 1978 roku na cześć dyrektorki Brooklyn Botanic Gardens, pani Elizabeth Scholz. Jest też miejsce na nieco późniejszego mieszańca o nieblaknących kwiatach. Odmiana 'Butterflies' została uzyskana z krzyżowania Magnolia acuminata 'Fertile Myrtle' x Magnolia denudata 'Sawada's Cream'( choć istnieje wersja że do krzyżówki została użyta siewka nieznanej odmiany magnolii nagiej ) przez Philipa J. Savage w Bloomfield Hills w stanie Michigan około roku 1988.
Miejsce honorowe w Żółtym Magnolniku jest jednak zarezerwowane do magnolii 'Honey Tulip'. I tak doszliśmy do magnolek autorstwa nowozelandzkich hodowców, panów Jury. Jury dla uprawiaczy magnolii to odpowiednik marki Ferrai dla zmotoryzowanych. Szkółka w Tikorangi co i raz wypuszcza na świat magnolkę że palce lizać. W Polsce pierwszą "jaskółką nowozelandzką", była odmiana 'Iolanthe', pięknie kwitnąca z tym że nie w chłodnym klimacie. Niestety geny Magnolia campbellii są odpowiedzialne nie tylko za urodę kwiatów ale i za specyficzne wymagania. Znacznie lepiej ponoć sobie radzą w naszych warunkach dwie inne magnolki z Tikorangi - 'Genie' i 'Black Tulip'. Ja oczywiście zamiast kulturalnie spróbować tego co inni zachwalają i przetestowali, uśmiechnęłam się jak głupi do sera do magnolki 'Vulcan'. Piękność owa będąca wynikiem krzyżowania siewki nienazwanej hybrydy Magnolia liliiflora z odmianą 'Lanarth', po przodkach od strony magnolii 'Lanarth' odziedziczyła kwiaty w typie Magnolia campbellii. Nawet nie chce mi się myśleć co odziedziczyła jeszcze, trwam w kretyńskim optymiźmie. Sam hodowca napisał o tej odmianie że zniesie stosunkowo ostrą zimę ale lato musi być ciepłe i dobrze jak jest wilgotne. Ponoć w chłodniejszym klimacie jest "cieniem samego siebie"i jego kwiaty nie starzeją się z wdziękiem ( ouć, bolesne słowa pana Jury ). Jak na razie 'Vulcan' zniósł tegoroczną, łagodną zimę, teraz zostaje mi wyprosić u Wielkiego Ogrodowego odpowiednie dla niego lato. Wygląda na to że Alcatraz go polubił ale nie wszystko zawsze zależy od Alcatrazu, z tzw. pomyloną magnolką ( najprawdopodobniej odmianą 'Burgundy' ) z poniższego zdjęcia pożegnaliśmy się po zimie w 2012 roku, mimo ze Alcatraz bardzo się starał ( cóż to były za przyrosty ). Kwiat przepiękny ale mrozoodporność mniejsza niż u innych soulengianek jak się okazało. No cóż, cześć jej pamięci! Może 'Vulcan' będzie miał więcej szczęścia!
Moje magnolki sadzę w lekko zakwaszonej torfem ziemi. Wszystkie mają takie samo podłoże,i te kwitnące wiosną i te dające czadu latem ( hoduję i takie ). Jestem zapamiętałym wyznawcą teorii "dobrodziejstwa skórek bananowych", zmuszam rodzinę i sąsiadów do pożerania bananów ( ach jakie pyszne i zdrowe, he, he ) a skórki wędrują pod magnolki. Zasypane dyskretnie kompościkiem uwalniają dyskretnie bananowe dobrutki, które bardzo służą magnolkom. Owocki staram się usuwać na etapie "tużpokwitnieniowym" żeby magnoloe pracowały nad przyszłorocznymi kwiatami a nie zajmowały się przygotowaniem owoców. Nie zawsze udaje mi się usunąć wszystkie małe "szyszeczki"i czasem jesienną porą coś tam się wśród zżółkłych magnolkowych liści zaróżowi i zaczerwieni. Bardzo te moje drzewka i krzaczorki magnoliowe lubię, w końcu muzealne prawie jak miłorząb czy inna metasekwoja.
Moja pierwsza magnolka została zakupiona jako odmianowa Magnolia stellata. Nazwę odmiany zatarł czas , zresztą mam wrażenie że hym....tego.... nie do końca rośnie u mnie odmiana, której nazwa widniała na etykiecie. Niewielkie drzewko o stosunkowo wąskim pokroju ma kwiaty zdecydowanie w typie Magnolia kobus a nie Magnolia stellata. Jedyne co czyni tę magnolię podobną do magnolii gwiaździstej to niski wzrost. Zakwita jako pierwsza z moich magnolek a z kwiatów zawiązują się co roku spore ilości szyszkowatych owoców ( część z nich udaje mi się usunąć, młode owoce mają żywiczny zapach - ślad dalekiego pokrewieństwa "przedpotopowych" magnolii z drzewami iglastymi ). Z powodu bardzo wczesnego kwitnienia jest najbardziej narażona na prawdziwą zmorę spędzającą sen z oczu ogrodnikom uprawiającym magnolki - wiosenne przymrozki. U mnie miała wyjątkowe szczęście, przymrozki dopadały kwitnące nieco później soulengiany a jej białych kwiatów nie pamiętam zniszczonych mrozem. Trafiała po prostu z kwitnieniem w bezprzymrozkowy czas, ot szczęściara. Szczęście szczęściem ale inna sprawa że jest dość odpornym na zimowe ekscesy pogodowe małym drzewkiem ( stąd moje podejrzenia że ma niewątpliwie sporo genów Magnolia kobus ). Jako jedyna z moich magnolek zniosła w zasadzie bezproblemowo ( o ile nie liczyć poprzemarzanych pąków kwiatowych ) pamiętny mroźny luty 2012 roku.
Następną magnolkę posadziłam w Alcatrazie dopiero w następnym sezonie. Zajęła miejsce po gruszy, które trzeba było odpowiednio przygotować. Magnolia soulengiana 'Alexandrina' to nie był jakiś specjalnie wyszukany wybór, ta odmiana magnolii mieszańcowej vel pośredniej jest chyba najczęściej sadzona. No i słusznie bo to wg. mnie jest najmniej problematyczna ze wszystkich soulengian. Staruszka bo wyhodowana w 1831 roku przez Cels'a , jedna z pierwszych odmian ogrodniczego hitu tamtych lat - nowej magnolii otrzymanej ze skrzyżowania Magnolia denudata x Magnolia liliiflora wykonanego przez pana Formont w 1820 roku i nazwanej na cześć dyrektora Ogrodu Botanicznego w Montpelier Pierre'a Soulanga, Magnolia soulangiana. To był wielki francuski wkład w ogrodnictwo, nawet niechętni francuskim nowinkom ogrodnicy będący poddanymi miłościwie panującej królowej Wiktorii musieli to przyznać. Nowa grupa magnolii, o efektownych kwiatach rozwijających się na nagich pędach, dość odporna na mróz była bardzo chętnie sadzona przy pałacowych parkach i w innych tzw. "lepszych" ogrodach.
Kolejną powołaną na stanowisko w moim ogrodzie magnolką została odmiana soulengianki 'Lennei'. Odmiana wyhodowana ok. roku 1850 we Włoszech. Pan Joseph Salvi w mieście Vicenza powołał do życia ten cud. Następny cud zdarzył się w roku 1905 kiedy Otto Froebel skrzyżował odmianę Magnolia soulengiana 'Lennei' x Magnolia denudata. Tak narodziła się prawdziwa Wenus, jedna z najpiękniejszych magnolek - odmiana Magnolia soulengiana 'Lennei Alba'. Obydwie "lennejki" mają piękny, czarkowaty kształt kwiatów i obydwie są niestety znacznie bardziej narażone na przemarzanie pędów. Z moją starą 'Lennei' posadzoną mniej więcej w tym samym czasie co 'Alexandrina' pożegnałam się w zeszłym roku. Niby okropne, bezśnieżne mrozy w lutym 2012 zniosła ale oberwała tak że szanse na przeżycie były nikłe, to tak naprawdę było odchodzenie rozłożone na raty. Olbrzymia część czterometrowego krzewu po prostu przemarzła a to co zostało żywe nie zdołało magnolki utrzymać. Z bólem serca wykopałam smętnie nagiego krzaczora, przygotowałam nową glebę i z wieczną nadzieją typowego ogrodnika posadziłam odmianę 'Lennei Alba'. Na puste miejsce po alcatrazowej forsycji szykuje się już nowa 'Lennei', nie wyobrażam sobie Alcatrazu bez jej pięknych, dwukolorowych kwiatów. Ponadto cenię sobie tę odmianę za regularne powtarzanie kwitnienia w lipcu i sierpniu.
Kiedy zaspokoiłam apetyt na duże magnoliowe kwiaty zaczęłam rozglądać się za czymś może nie tak spektakularnym ale za to wdzięcznym. No i wpadłam na magnolie zwane magnoliami Loebnera. To grupa mieszańców pochodzących z krzyżowania magnolii japońskiej i gwiaździstej, odporna na mrozy i dobrze kwitnąca w naszym klimacie. Mnie skusiła pochodząca z siewki odmiany 'Balerina', prześliczna 'Powder Puff'. Wyhodował ją w 1987 roku August Kher w szkółce Hendersonville w Karolinie Północnej. Mimo że niby z Hameryki to pochodzenie jak najbardziej azjatyckie he, he i prześliczne maleństwo zakwita przed rozwinięciem liści. Nie kwitnie u mnie tak wcześnie jak kwitną magnolie gwiaździste czy japońskie. Ta odmiana zakwita wraz z soulengianami. Nie sadzę żeby to była kwestia stanowiska na którym jest posadzona, myślę że to raczej sprawa odmiany. Magnolia x loebneri w ogóle zdaje mi się magnolią kwitnącą nieco później niż magnolia gwiaździsta, wchodzenie w czas kwitnienia zależy od odmiany ale generalnie nie zgodziłabym się z tym że jest magnolia bardzo wcześnie kwitnącą. Palma pierszeństwa w tym zakresie należy bezsprzecznie do Magnolia stellata. Wiele osób patrząc na zdjęcia może mylić kwiaty Magnolia x loebneri 'Powder Puff' z kwiatami Magnolia stellata 'Kikuzaki'. W realu nie do pomylenia - 'Kikuzaki' ma kwiaty różowe w pąku, 'Powder Puff' jak ma jakieś różowości to takie że z lupą ich szukać, ba nawet z mikroskopem! Kwiaty tej odmiany nie są też tak masywne jak w przypadku 'Kikuzaki' ( do 30 tepali liczy sobie kwiat tej 'Kikuzaki', odmiana 'Powder Puff' ma najwyżej 25 tepali ). Najważniejszą cechą jaka moim zdaniem odróżnia kwiaty tych dwóch odmian jest lekkie wzniesienie płatków 'Powder Puff'w pełni kwitnienia, które rzeczywiśce sprawia że odmiana wygląda jak "pełnokwiatowiec"
Po posadzeniu niewielkiej wzrostem wdzięcznej "loebnerki" przyszedł dla Alcatrazu czas na zmierzenie się z Magnolia liliiflora. Zanim przeszłam do "rozcieńczonego" potomstwa, rzuciłam się najpierw na odmianę gatunku czyli magnolię 'Nigra'. Znalazł ją w Japonii w 1867 roku James Veitch. No cóż, najciemniej kwitnącą z magnolii purpurowych określę krótko - franca! Trzy razy podjęłam próby z tą gadziną, kupowałam nie jakieś maleństwa a całkiem spore krzaczki i trzy razy było "nie bo nie"! Jako jedyna z magnolii ma dożywotni zakaz wstępu do Alcatrazu, nigdy więcej tego niewdzięcznego krzaczora nie przyjmiemy na łono. Sprawa jest o tyle dziwna że niedaleko nas rośnie piękny, solidnie rozrośnięty egzemplarz Magnolia liliiflora 'Nigra', znaczy podłe magnolisko uwzięło się tylko na Alcatraz. Za co to szykany nie wiem. Nic to, wzięliśmy do siebie potomstwo niewdzięcznej. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku w National Arboretum w Waszyngtonie Francis DeVos i William Kosar wyhodowali tzw. serię "The Girl Magnolias", ośmiu mieszańców magnolii purpurowej i magnolii gwiaździstej, którym nadali żeńskie imiona. Do Alcatrazu trafiły dwie "amerykańskie dziewczynki" 'Susan' i 'Betty'. Pierwsza to krzyżówka Magnolia liliiflora 'Nigra x Magnolia stellata 'Rosea'.
'Susan' to bardzo wcześnie wchodząca w okres kwitnienia magnolka, widuje się nieduże krzaczki z pąkami kwiatowymi. Jest prawdziwym hardcorem, nic w sobie nie ma z delikatności kapryśnej mamusi. Alcatraz z miejsca ją pokochał, w następnym sezonie uspokojona porządnym zachowanienie "Zuźki" dokupiłam jej siostrzyczkę. 'Betty' okazała się bardzo podobnym drzewkiem, rosnącym bez fum i wydziwiań a kwitnącym jeszcze większymi kwiatami. Od kwiatów 'Susan' kwiaty odmiany 'Betty' różni nie tylko wielkość ( 'Suzan w porywach ma 25 cm średnicy kwiatu, dla 'Betty' 30 cm to normalność ). Tepale 'Betty' są szersze i znacznie bardziej jasne po wewnętrznej stronie, 'Betty' sprawia wrażenie magnolii o dwukolorowych kwiatach, może nie aż tak bardzo jak w przypadku soulengianki 'Lennei' ale to zróżnicowanie koloru jest dość łatwo zauważalne. Na małych fotkach na pierwszym planie kwitnie 'Betty', na dużej fotce poniżej prezentuje się 'Susan' - różnica pomiędzy odmianami jest łatwo zauważalna. Żeby jednak nie było za słodko to wszystkich miłośników olbrzymich magnoliowych kwiatów uprzedzam - 'Betty' jest odmianą delikatniejszą niż 'Susan'. Mrozy znosi dobrze ale przy bardzo silnym i długotrwałym mrożeniu ilość przemarzniętych młodych gałązek i pąków kwiatowych jest znacznie większa niż w przypadku twardzielki 'Susan'. Sadzić jednak warto tak 'Betty' jak i 'Susan', spektakularne kwitnienie zapewnione a zapach kwiatów wręcz odurzający. Mnie przypomina trochę zapach różowych pwionii i starych róż, jest odmienny od ciężkawej ale delikatnie wyczuwalnej woni soulengian.
Jak już było w Alcatrazie w porze kwitnienia magnolii do obrzydliwości różowo postanowiłam dodać trochę kremowej bieli.I tak pojawiła się w ogrodzie Magnolia denudata 'Double Diamond'. Za wiele o niej nie wiem, w zasadzie tylko to co widziały "łoczęta" - kwiat o podwójnej ilości tepali, piękny i kremowy. Delikatna jak większość magnolii nagich, kwitnie razem z soulengianami. Przypuszczam że "wynaleziono" ją w Chinach czyli ojczyźnie Magnolia denudata, nie udało mi się znaleźć o niej więcej info. Mimo że delikatna i niespecjalnie dobrze znosi mrozy jest dla Alcatrazu takim "must have" magnoliowym. W porze kwitnienia jest powalająca. Zainspirowała mnie do stworzenia projektu tzw. Żółtego Magnolnika, który pojawić ma się na miejscu po wyburzonej szopie. Ta zamagnoliowa in spe część ogrodu ma się składać w dużej części z mieszańców Magnolia denudata . W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w Brooklyn Botanic Gardens w Nowym Jorku rozpoczęto próby hodowlane z mieszańcami Magnolia acuminata x Magnolia denudata. Z tego amerykańsko - azjatyckiego krzyżowania uzyskano magnolie, które dziś w handlu określa się jako "żółte magnolie" No cóż, miłośnicy forsycjowych kwiatów mogą spać spokojnie, magnolie brooklińskie vel żółte są raczej w odcieniach koglo - moglowo - kremowych ( moim zdaniem na szczęście, he,he ). Kwitną nieco później niż soulengeanki, niektóre odmiany zaczynają wypuszczać liście razem z kwiatami. W moim Żółtym Magnolniku ma znaleźć się odmiana 'Elizabeth' ( pierwsza i moim zdaniem najładniejsza z brooklinek )otrzymana w 1956 roku przez panią Serber, nazwana w 1978 roku na cześć dyrektorki Brooklyn Botanic Gardens, pani Elizabeth Scholz. Jest też miejsce na nieco późniejszego mieszańca o nieblaknących kwiatach. Odmiana 'Butterflies' została uzyskana z krzyżowania Magnolia acuminata 'Fertile Myrtle' x Magnolia denudata 'Sawada's Cream'( choć istnieje wersja że do krzyżówki została użyta siewka nieznanej odmiany magnolii nagiej ) przez Philipa J. Savage w Bloomfield Hills w stanie Michigan około roku 1988.
Miejsce honorowe w Żółtym Magnolniku jest jednak zarezerwowane do magnolii 'Honey Tulip'. I tak doszliśmy do magnolek autorstwa nowozelandzkich hodowców, panów Jury. Jury dla uprawiaczy magnolii to odpowiednik marki Ferrai dla zmotoryzowanych. Szkółka w Tikorangi co i raz wypuszcza na świat magnolkę że palce lizać. W Polsce pierwszą "jaskółką nowozelandzką", była odmiana 'Iolanthe', pięknie kwitnąca z tym że nie w chłodnym klimacie. Niestety geny Magnolia campbellii są odpowiedzialne nie tylko za urodę kwiatów ale i za specyficzne wymagania. Znacznie lepiej ponoć sobie radzą w naszych warunkach dwie inne magnolki z Tikorangi - 'Genie' i 'Black Tulip'. Ja oczywiście zamiast kulturalnie spróbować tego co inni zachwalają i przetestowali, uśmiechnęłam się jak głupi do sera do magnolki 'Vulcan'. Piękność owa będąca wynikiem krzyżowania siewki nienazwanej hybrydy Magnolia liliiflora z odmianą 'Lanarth', po przodkach od strony magnolii 'Lanarth' odziedziczyła kwiaty w typie Magnolia campbellii. Nawet nie chce mi się myśleć co odziedziczyła jeszcze, trwam w kretyńskim optymiźmie. Sam hodowca napisał o tej odmianie że zniesie stosunkowo ostrą zimę ale lato musi być ciepłe i dobrze jak jest wilgotne. Ponoć w chłodniejszym klimacie jest "cieniem samego siebie"i jego kwiaty nie starzeją się z wdziękiem ( ouć, bolesne słowa pana Jury ). Jak na razie 'Vulcan' zniósł tegoroczną, łagodną zimę, teraz zostaje mi wyprosić u Wielkiego Ogrodowego odpowiednie dla niego lato. Wygląda na to że Alcatraz go polubił ale nie wszystko zawsze zależy od Alcatrazu, z tzw. pomyloną magnolką ( najprawdopodobniej odmianą 'Burgundy' ) z poniższego zdjęcia pożegnaliśmy się po zimie w 2012 roku, mimo ze Alcatraz bardzo się starał ( cóż to były za przyrosty ). Kwiat przepiękny ale mrozoodporność mniejsza niż u innych soulengianek jak się okazało. No cóż, cześć jej pamięci! Może 'Vulcan' będzie miał więcej szczęścia!
Moje magnolki sadzę w lekko zakwaszonej torfem ziemi. Wszystkie mają takie samo podłoże,i te kwitnące wiosną i te dające czadu latem ( hoduję i takie ). Jestem zapamiętałym wyznawcą teorii "dobrodziejstwa skórek bananowych", zmuszam rodzinę i sąsiadów do pożerania bananów ( ach jakie pyszne i zdrowe, he, he ) a skórki wędrują pod magnolki. Zasypane dyskretnie kompościkiem uwalniają dyskretnie bananowe dobrutki, które bardzo służą magnolkom. Owocki staram się usuwać na etapie "tużpokwitnieniowym" żeby magnoloe pracowały nad przyszłorocznymi kwiatami a nie zajmowały się przygotowaniem owoców. Nie zawsze udaje mi się usunąć wszystkie małe "szyszeczki"i czasem jesienną porą coś tam się wśród zżółkłych magnolkowych liści zaróżowi i zaczerwieni. Bardzo te moje drzewka i krzaczorki magnoliowe lubię, w końcu muzealne prawie jak miłorząb czy inna metasekwoja.
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Forsycje czyli pospolitość niezastąpiona
Forsycja nie cieszy się specjalną estymą wśród wytrawnych ogrodników. Ot, krzew w sam raz dla zieleni miejskiej. Prosty w uprawie, wymagający silnego cięcia po kwitnieniu ( niekiedy parę razy w sezonie ) i w zasadzie ozdobny tylko w marcu czy kwietniu. No nic co wprawi w zachwyt konesera krzewów. Pospolitość nad pospolitościami rzec by można i trywialność nad trywialnościami. Ja jednak bez kwitnących krzewów forsycji nie wyobrażam sobie wiosny. Wspominki dziecięce się we mnie budzą, pierwsze gałązki kwitnące wiosną układane przez moją Mamę w dzbankach z Cepelii, wędrówki w kierunku zakazanym dla pięciolatki ( przejście przez jezdnie ) po to by obejrzeć obsypane słonecznymi kwiatami krzewy, przeczucie bliskich świąt Wielkiej Nocy. No, same miłe obrazki mi się z forsycją kojarzą. Pewnikiem dlatego była forsycja jednym z pierwszych krzewów, które posadziłam w Alcatrazie. Dzisiaj co prawda z lekka się pozmieniało, w Alcatrazie o tej porze roku królują kwitnące magnolki ale forsycje za to opanowały podwórko. Zamiast jedynaczki w Alcatrazie na podwórku rośnie całe ich stadko. Trzy duże krzewy, córeczki pierwszej forsycji pozyskane z odrostów, dwa malutkie drzewka forsycjowe ( dzieło rąk moich własnych, wiecznie skubane i obcinane pędy w końcu utworzyły kulę na solidnym paciorze ) i trzy forsycje o kolorowych liściach. Te ostatnie posadziłam bliżej domu bo są ozdobne nie tylko w porze kwitnienia i pasują do żółtolistnego tła części podwórkowej rabaty. Moją faworytką jest odmiana 'Golden Times', pewnie dlatego że jej liście mają sporo słonecznej barwy i że mocno przyrasta. 'Kumson'i 'Fiesta' rosną znacznie wolniej, nie kwitną też tak spektakularnie jak 'Golden Times'. W każdym razie na początku kwietnia to u mnie forsycja roulez!!!
niedziela, 6 kwietnia 2014
Niedzielne kwietniowe popołudnie
Jak to miło gdy w niedzielne kwietniowe popołudnie świeci człowiekowi słoneczko i można poszaleć w ogrodzie! Pogoda nie była może z tych wymarzonych i rozleniwiających ciepełkiem, ale w słonecznych miejscach było dziś na tyle miło że przyjemnie się ogrodowało. Popracowałam, podoglądałam i nawet trochę pomarzyłam. Nad fiołkowiskiem unoszą się ostatki upojnej a delikatnej woni. Moje odoratki jak co roku nie zawiodły co odnotowuję z prawdziwym zadowoleniem. Zamierzam im zrobić w tym roku lekki zabieg odmładzający bo przestraszyły mnie odoratkowe problemy Basi, której fiołki odoratki wyraźnie się postawiły ( tajemnicze zanikanie i udawanie roślin jednorocznych ). Odmłodzenie starszych kęp i trochę kompostu jeszcze żadnym moim fiołkom nie zaszkodziło. Poczekać tylko będę musiała z tym zabiegiem na deszczyk bo sucho się nam zrobiło. Kończy się unoszenie nad Alcatrazem fiołkowego zapachu a zaczyna się panowanie cięższej, hiacyntowej nuty zapachowej. Oczywiście najmocniej pachnie hiacynt 'Delft Blue', chyba najpopularniejsza na rynku ogrodniczym odmiana. Udało mi się odbudować jakieś 40% hiacyntowych nasadzeń sprzed zimy 2012, w tym roku jak finanse pozwolą zajmę się przywracaniem dla Alcatrazu następnych hiacyntowych "placków". Nauczona doświadczeniem z okrutnym "meksykańskim" kolorkiem jaki pojawił mi się na hiacyntowym stanowisku parę lat temu, stawiam na odmiany w pastelowych odcieniach i na "pospoliciaka" 'Delft Blue' ( no, może jeszcze być 'Ostara' ). Żadnych podwójnych kwiatów ani przecudnie odblaskowych amarantów, ten etap mamy z Alcatrazem za sobą!
Z zadowoleniem odnotowuję sukces zeszłorocznego dzielenia przylaszczek - wszystkie gadziny pięknie się przyjęły. Oczywiście najbardziej się obawiałam o rarytetną Hepatica nobilis 'Rubra Plena' otrzymaną od Wiesi. Ha, rarytetna zaskoczyła aż miło, nie dość że "rozsadzonki" się przyjęły to jeszcze kwitły! Nawet ta najmniejsza wypracowała jeden kwiatek! Może moje marzenie o łączkach z przylaszczek w różnych kolorach w końcu się ziści. Nie hoduję przecież bardzo delikatnych odmian przylaszczki japońskiej , moje przylaszczki są znacznie bardziej hardcorowe, Hepatica nobilis i Hepatica transsilvanica mrozy znoszą w Alcatrazie z godnością. Szczególnie nobiliska zachowuje się prawdziwie szlachetnie - kwitnie mimo kaprysów aury. Znaczy łączka wydaje mi się sprawą niedalekiej przyszłości, część przylaszczek rozsieje się sama a odmianowe po prostu będę rozsadzać. Mam nadzieję że numer wykonywany z przylaszczkami uda mi się powtórzyć z jeszcze paroma cieniolubnymi roślinami, które uchodzą za rarytetne ( choć ta rarytetność często oznacza nie tyle trudność uprawy rośliny co raczej jej niedostępność na naszym rynku ogrodniczym ).
Oczywiście weekend tylko z Alcatrazem a bez akcji z Mamelonem byłby niepełny. Mamelon wydzwoniła mnie w sobotę i udałyśmy się na pierwszy prawdziwy szkółking tej wiosny. Jak co roku wiosenne bylinowanie najlepiej zaczyna nam się od Szewczykowa. Jakoś się jeszcze nie zdarzyło żeby z tej szkółki przyszło nam wracać bez łupów. Tym razem uwiozłyśmy Morina longifolia na moją suchą rabatę ( czytaj przyszłe żwirowisko ) i na szarawo - trawiasty zakątek mamelonowej rabaty przed domem. Podsypiemy żwiru pod korzonki i będziemy zmawiały dyskretne modlitwy do Muczenicy Dorofieji aby zimowa wilgoć oszczędziła nasze morinie. Mamelon oprócz bylinki dostała w sobotę tzw. uśmiech od losu. Mamelonowy brat dopadł wymarzone przez Mamelona drzewko pod tytułem "Platan ale nie za duży" czyli Platanus x hispanica 'Alphen's Globe', zaszczepione na zawrotnej wysokości 280cm. Przybycie drzewka zostało uczczone zalewajką ( brat Mamelona jest znanym zalewajkowo - żurowo - barszczykowym smakoszem ) i Crêpe Suzette i to served flambé! W związku z tym dzisiejszy aktywny wypoczynek w ogrodzie był jak najbardziej wskazany, he, he. No naprawdę to było odpowiednie zakończenie ogrodowego weekendu. Prawdziwe niedzielne kwietniowe popołudnie( choć na blogowym zegarku nadal pacyficzne okolice jedenastej rano )!
Z zadowoleniem odnotowuję sukces zeszłorocznego dzielenia przylaszczek - wszystkie gadziny pięknie się przyjęły. Oczywiście najbardziej się obawiałam o rarytetną Hepatica nobilis 'Rubra Plena' otrzymaną od Wiesi. Ha, rarytetna zaskoczyła aż miło, nie dość że "rozsadzonki" się przyjęły to jeszcze kwitły! Nawet ta najmniejsza wypracowała jeden kwiatek! Może moje marzenie o łączkach z przylaszczek w różnych kolorach w końcu się ziści. Nie hoduję przecież bardzo delikatnych odmian przylaszczki japońskiej , moje przylaszczki są znacznie bardziej hardcorowe, Hepatica nobilis i Hepatica transsilvanica mrozy znoszą w Alcatrazie z godnością. Szczególnie nobiliska zachowuje się prawdziwie szlachetnie - kwitnie mimo kaprysów aury. Znaczy łączka wydaje mi się sprawą niedalekiej przyszłości, część przylaszczek rozsieje się sama a odmianowe po prostu będę rozsadzać. Mam nadzieję że numer wykonywany z przylaszczkami uda mi się powtórzyć z jeszcze paroma cieniolubnymi roślinami, które uchodzą za rarytetne ( choć ta rarytetność często oznacza nie tyle trudność uprawy rośliny co raczej jej niedostępność na naszym rynku ogrodniczym ).
Oczywiście weekend tylko z Alcatrazem a bez akcji z Mamelonem byłby niepełny. Mamelon wydzwoniła mnie w sobotę i udałyśmy się na pierwszy prawdziwy szkółking tej wiosny. Jak co roku wiosenne bylinowanie najlepiej zaczyna nam się od Szewczykowa. Jakoś się jeszcze nie zdarzyło żeby z tej szkółki przyszło nam wracać bez łupów. Tym razem uwiozłyśmy Morina longifolia na moją suchą rabatę ( czytaj przyszłe żwirowisko ) i na szarawo - trawiasty zakątek mamelonowej rabaty przed domem. Podsypiemy żwiru pod korzonki i będziemy zmawiały dyskretne modlitwy do Muczenicy Dorofieji aby zimowa wilgoć oszczędziła nasze morinie. Mamelon oprócz bylinki dostała w sobotę tzw. uśmiech od losu. Mamelonowy brat dopadł wymarzone przez Mamelona drzewko pod tytułem "Platan ale nie za duży" czyli Platanus x hispanica 'Alphen's Globe', zaszczepione na zawrotnej wysokości 280cm. Przybycie drzewka zostało uczczone zalewajką ( brat Mamelona jest znanym zalewajkowo - żurowo - barszczykowym smakoszem ) i Crêpe Suzette i to served flambé! W związku z tym dzisiejszy aktywny wypoczynek w ogrodzie był jak najbardziej wskazany, he, he. No naprawdę to było odpowiednie zakończenie ogrodowego weekendu. Prawdziwe niedzielne kwietniowe popołudnie( choć na blogowym zegarku nadal pacyficzne okolice jedenastej rano )!
środa, 2 kwietnia 2014
Najwcześniejsze tulipanki
Zacznę od tego że najwcześniejsze tulipki są przeze mnie najbardziej lubiane. Dwie są przyczyny tego stanu rzeczy: urok dziczyzny właściwy gatunkom i łatwość hodowli ( czytaj brak jazdy z wykopywaniem cebul ). Najulubieńszymi z ulubionych są tulipany turkiestańskie Tulipa turkestanica ( wszystkie małe fotki i duża fotka nr 1 ). Wyłażą jako pierwsze z tulipków i cieszą oczy wtedy kiedy na dobre rozkwitną drobne cebuliszcza pierwszej fazy wiosennych kwitnień opisane w poprzednim poście. Można zatem spokojnie wciągnąć je na listę roślin zdatnych do kompozycji z cebulowymi wcześniakami. Pamiętać tylko należy że tulipkami nie podsadza się drzew. To stepowe rośliny i lubią mieć ciepłą i nagrzaną ziemię także w okresie spoczynku. Alcatraz ma sporo takich "słonecznych placków", więc jest gdzie sadzić malutkie tulipki. Przyznam bez bicia że niemal każdej jesieni kupuję kolejne cebulki Tulipa turkestanica , w związku z czym Alcatraz jest solidnie "zaturkiestanicowany". Nie uważam jednak żeby solidnie znaczyło wystarczająco, marzą mi się łany tej drobnicy w trawiastych okolicach Alcatrazu i podwórka. Zanim odbiją trawy człowiek będzie mógł podziwiać wiosną urodę tulipanich karzełków.
Kolejnym gatunkiem wcześnie kwitnącego tulipana upiększającego Alcatraz jest Tulipa polychroma ( to ten z dużego zdjęcia nr 2 ). Znacznie większy i solidniej zbudowany kwiat niż w przypadku tulipana turkiestańskiego. No cóż, może nie ma tego motylego wdzięku delikatnych kwiatów turkiestańczyka ale trzeba przyznać że na swój sposób jest uroczy. Przede wszystkim zewnętrzna strona płatków z delikatnym pistacjowym smużeniem ( na trzech solidniejszy kolor, na tych "wewnętrznych" czyli najpierw się zamykających delikatny paseczek - mniam ). Ponadto duża powierzchnia kremowej bieli wewnętrznej strony płatka czyni go wspaniałym "rozświetlaczem" rabaty. Swoją przygodę z tym gatunkiem tulipana rozpoczęłam trzy lata temu, cebulom udało się jakoś przetrwać zimę 2012 z olbrzymim mrozem bez śniegu ale zachwytu nie było. Dopiero cebule dosadzone w następnym sezonie pokazały kwiaty z prawdziwego zdarzenia. Obecnie jestem na etapie silnego zauroczenia, jesienną porą Tulipa polychroma jest pewniakiem na liście cebulowych zakupów. To chyba będzie dla mnie po prostu kolejny "must have" po Tulipa turkestanica.
Ostatni z tulipków dziś opisywanych to tulipan późny Tulipa tarda ( duża fotka nr 3 ), jak sama nazwa wskazuje kwitnący później niż Tulipa turkestanica i Tulipa polychroma. W sumie to on jest umieszczony w tym poście zdrowo na wyrost, bo z naprawdę wcześnie kwitnącymi tulipkami to on ma tylko tyle wspólnego że też jest "czystym gatunkiem". Może ta późniejsza pora kwitnienia sprawia że człowiek już nie jest tak zauroczony tulipanimi kwiatami, a może to zbyt nachalnie błyszcząca żółć, w za dużej jak na mój gust plamie rozłożonej na płatkach. Rozstrzygnąć mi ciężko ale fakt jest faktem - ten tulipan mimo uroku dziczyzny emanowanego przez kwiaty jakoś najmniej mnie rusza. Sadzę go jednak bo świetnie wygląda przy białych "poduszkowcach" typu gęsiówki, kwitnących w kwietniu i przy niskich żonkilach ( tzn. sprawdza się w moich tzw."zestawach papieskich" ). Nad zakupem kolejnych cebulek zawsze się jednak zastanawiam. W tym samym czasie co Tulipa tarda kwitnie znacznie więcej ciekawych gatunków tulipanów, że o mieszańcach ogrodowych ledwie napomknę. Te trzy przedstawione tulipki to nie są jedyne gatunki tulipków znanych pod nazwą botaniczne, które uprawiam. W Alcatrazie rośnie równie wcześnie kwitnący Tulipa pulchella var. violacea , z zachwytu jednak nad nim nie pieję więc pominęłam go w tym wpisie. Może kiedyś jak mi się odmieni i zacznę doceniać jego kolorek ( obecnie uważam że jest lekko zjadliwy ) to napiszę coś tam na jego temat.
Kolejnym gatunkiem wcześnie kwitnącego tulipana upiększającego Alcatraz jest Tulipa polychroma ( to ten z dużego zdjęcia nr 2 ). Znacznie większy i solidniej zbudowany kwiat niż w przypadku tulipana turkiestańskiego. No cóż, może nie ma tego motylego wdzięku delikatnych kwiatów turkiestańczyka ale trzeba przyznać że na swój sposób jest uroczy. Przede wszystkim zewnętrzna strona płatków z delikatnym pistacjowym smużeniem ( na trzech solidniejszy kolor, na tych "wewnętrznych" czyli najpierw się zamykających delikatny paseczek - mniam ). Ponadto duża powierzchnia kremowej bieli wewnętrznej strony płatka czyni go wspaniałym "rozświetlaczem" rabaty. Swoją przygodę z tym gatunkiem tulipana rozpoczęłam trzy lata temu, cebulom udało się jakoś przetrwać zimę 2012 z olbrzymim mrozem bez śniegu ale zachwytu nie było. Dopiero cebule dosadzone w następnym sezonie pokazały kwiaty z prawdziwego zdarzenia. Obecnie jestem na etapie silnego zauroczenia, jesienną porą Tulipa polychroma jest pewniakiem na liście cebulowych zakupów. To chyba będzie dla mnie po prostu kolejny "must have" po Tulipa turkestanica.
Ostatni z tulipków dziś opisywanych to tulipan późny Tulipa tarda ( duża fotka nr 3 ), jak sama nazwa wskazuje kwitnący później niż Tulipa turkestanica i Tulipa polychroma. W sumie to on jest umieszczony w tym poście zdrowo na wyrost, bo z naprawdę wcześnie kwitnącymi tulipkami to on ma tylko tyle wspólnego że też jest "czystym gatunkiem". Może ta późniejsza pora kwitnienia sprawia że człowiek już nie jest tak zauroczony tulipanimi kwiatami, a może to zbyt nachalnie błyszcząca żółć, w za dużej jak na mój gust plamie rozłożonej na płatkach. Rozstrzygnąć mi ciężko ale fakt jest faktem - ten tulipan mimo uroku dziczyzny emanowanego przez kwiaty jakoś najmniej mnie rusza. Sadzę go jednak bo świetnie wygląda przy białych "poduszkowcach" typu gęsiówki, kwitnących w kwietniu i przy niskich żonkilach ( tzn. sprawdza się w moich tzw."zestawach papieskich" ). Nad zakupem kolejnych cebulek zawsze się jednak zastanawiam. W tym samym czasie co Tulipa tarda kwitnie znacznie więcej ciekawych gatunków tulipanów, że o mieszańcach ogrodowych ledwie napomknę. Te trzy przedstawione tulipki to nie są jedyne gatunki tulipków znanych pod nazwą botaniczne, które uprawiam. W Alcatrazie rośnie równie wcześnie kwitnący Tulipa pulchella var. violacea , z zachwytu jednak nad nim nie pieję więc pominęłam go w tym wpisie. Może kiedyś jak mi się odmieni i zacznę doceniać jego kolorek ( obecnie uważam że jest lekko zjadliwy ) to napiszę coś tam na jego temat.
Subskrybuj:
Posty (Atom)