No i powolutku ale nie po cichutku przychodzi bardzo, bardzo młoda wiosna. Nie po cichutku bo skoro się tylko przejaśni po nocy ptocy zaczynają pruć dzioby, do ptoków dołącza koci chórek no i nie ma lekko - "jak dobrze wstać skoro świt". A jeszcze nie tak dawno na sosnowych igłach szadź a na glebie śnieg a tu proszę zaczyna nam się przedwiośnie. Kwiatami oczarów się zaczyna, kiełkami przebiśniegów, krokusów i pączuszkami cyklamenów dyskowatych, kotkami wyłażącymi na wierzbie i kotami wytrwale towarzyszącymi mi w ogrodzie. Jeszcze jest szarawo i beżowo, zdechło słomianie i w ogóle trochę nijako ale w powietrzu czuć zapach ziemi, coś po czym rozpoznaję bezbłędnie koniec zimy. Nawet jakby przyszło teraz ochłodzenie to będzie to coś przejściowego, wiosenne kaprysy ale już nie prawdziwa zima. Przede mną teraz solidniejszy przegląd pozimowy roślin, pobieżnie wygląda na to że nasadzenia w Alcatrazie trzymają się jako - tako. Nie wiem co z kłączami irysów, rozejrzę się w pierwszych dniach marca, kiedy zabiorę się za wycinanie umarłych części bylin. Paprocie zimozielone wyglądają nieźle, magnolia wielkokwiatowa też nie wygląda na poszkodowaną przez mrozy, trochę oberwał ostrokrzew i berberysy zimozielone ( ale bez przesadyzmu ). Przyznam że rozpieszczona przez dwie ostatnie zimy spodziewałam się w tym roku większych uszkodzeń pędów delikatniejszych krzewów czy roślin zimozielonych, jednak jak na razie widzę takie tam kosmetyczne problemy a nie poważniejsze historie. Krasnale przeżyły zimę bez szwanku!
Korzystając ze sprzyjającej aury usiłuję coś tam z doskoku w ogrodzie zdziałać. Trochę to robota głupiego bo jest tak dużo do roboty a ja jestem tylko jedna "ogrodowa" i skazana przez to na "skakanie z tematu na temat". Na początku marca mam dzwonić do ludzi od przycinania, coby pomogli z higieną kasztanowca i formowaniem korony podwórkowego jesionka, przecinką gdzie nie gdzie, no i wywózką "chrustu". Teraz mam brzydkie przeczucie że mimo wcześniejszego umawiania mogę się w tej ogólnopolskiej siekierezadzie, prawdziwym szale wycinki, nie załapać na normalne, korekcyjne cięcia. Inne klienty, o tzw. większej sile nabywczej mogą mnie wykukać z kolejki, bo oni ciąć muszą dlatego że już za minutkę, zaraz i chwileczkę ten karnawał się skończy. I one, te klienty, zapłacą znacznie więcej niż ja jestem w stanie zapłacić bo ich czas goni ( już słyszę te tłumaczenia w słuchawce "Pani rozumie, jest taka sytuacja" ). Taki może być dla mnie skutek ustawy drzewno - przewałowej, Ministerswto Tartakownictwa i Ochrony Środowiska Deweloperskiego urządziło tradycyjny bajzel, z elementami maskarady ( to nie oni, to posłowie - akurat! ) a ja podejrzewam że będę musiała się z tym bujać. Pewnie Mamelon i Piesa w Swetrze będą działały uspokajająco na moje pultania, ale szlag mnie chyba trafi jak życie potwierdzi moje obawy.
No nic, na razie trzeba się będzie brać za to co sama dam radę zrobić. Przede wszystkim muszę w Alcatrazie pozbierać zeszłoroczne liście i zacząć je przerabiać na kompost. Trzeba usunąć resztki bylin i przyciąć róże. Nie narzekać i wyczekiwać pomocy tylko zebrać się w sobie, wziąć piłkę ręczną i nożyce do gałęzi i ciąć to czemu dam radę. Nie ma zmiłuj! Jeszcze przy okazji uważać żeby się nie przerobić bo jak padnę to dopiero się zrobi bajzel ( nie ma nic gorszego jak chcesz coś zrobić a nie możesz bo złośliwe cielsko odmawia posłuszeństwa ). W ramach relaksu będę sobie oglądała wychodzące cebulaczki, ciemiernikowe pączki, włochate zaczątki pastorałów paprotników i tym podobne atrakcje. No i oczywiście będą zabawy z kotami, nie mam złudzeń że prace ogrodowe nie będą przerywane od czasu do czasu donośnymi miaukami na temat "Dlaczego nie zwracasz na mnie uwagi?". Grabienie liści i odpieranie ataków kota na grabie lub pielenie kolanowe z kotem lub kotami na grzbiecie na dłuższą metę jest męczące. Lepiej się z nimi wybawić, usatysfakcjonowane tym że mi dołożą w naszych gierkach, zajmują się swoimi sprawami a ja mogę swobodnie popracować. Oby ładna pogoda utrzymała się jak najdłużej!
wtorek, 28 lutego 2017
poniedziałek, 27 lutego 2017
Bratki ogrodowe - więksi kuzyni fiołków
Bratek ogrodowy Viola x wittrockiana to efekt trwających ponad dwieście lat prac howowlanych z udziałem gatunków z sekcji Melanium w rodzaju Viola - Viola altaica, Viola tricolor, Viola lutea i Viola cornuta. W ciągu dwóch stuleci powstało wiele grup bratków i odmian, różniących
się wielkością kwiatów, ich kolorem, kształtem płatków a także terminem kwitnienia czy mrozoodpornością. Bratki ogrodowe zaliczane są do roślin dwuletnich, choć niektóre grupy mieszańców można zaliczyć do krótkowiecznych bylin. Roślina jest nadal bardzo popularna wśród ogrodników, głównie dlatego że uprawa bratków nie jest bardzo skomplikowana i nawet rozpoczynający przygodę z ogrodem sobie z nią poradzi. Czasem zdarza się nawet tak że radzi sobie z nią aż nazbyt dobrze bo bratki sieją się wszędzie, he, he. Mnie akurat to snu z powiek nie spędza, lubię bratkową inwazję ale są ogrodnicy którzy parę lat temu posadzili słodkie brateczki a teraz tropią bo rabatach wraże siewki ( dotyczy to zwłaszcza odmian o drobnych kwiatach ). Bratki robią dziś głównie za rośliny obwódkowe, wyposażenie skrzynek balkonowych i tzw. zieleń miejską. Coś mi się wydaje że raczej już mało kto wysiewa w pod koniec maja i w czerwcu nasiona bratków, przynajmniej w dużych miastach w których centra ogrodnicze oferują w sezonie wczesnowiosennym hurtowe ilości kwitnących sadzonek. Bratki powoli zamieniają nam się w jednoroczne rośliny sezonowe.
Dobra, teraz trochę o bratkowej historii. Na początku XIX wieku lady Mary Elizabeth Bennet, angielska dama żyjąca w latach 1785 - 1861, córka hrabiego Tankerville , uprawiała w ogrodach rodowej posiadłości ojca Walton - upon - Thames w hrabstwie Surrey wszelkie znane wówczas w Anglii formy Viola tricolor. Głównym ogrodnikiem w hrabiowskich ogrodach był niejaki pan William Richardson i tak naprawdę to jemu zawdzięczamy pierwsze krzyżówki Viola tricolor ( ponoć lady bratki krzyżowała sama ale pod główno - ogrodniczym nadzorem, z angielską arystokracją nigdy nie wiadomo - może być to info prawdziwe ) . W roku 1812 pierwsze bratki promowane przez lady Bennet pojawiły się "na salonach", a już rok później pan lee, znany szkółkarz, rozpoczął uprawę tych roślin. Na bratki zaczęła panować moda, były delikatne i romantyczne, odpowiadały duchowi epoki w angielskim wydaniu.
Niemal w tym samym czasie kiedy lady Bennet wraz z panem Richardsonem krzyżowo mnożyli Viola tricolor, James Lord Gambier pod okiem swojego ogrodnika Williama Thompsona,w swoim ogrodzie w Iver krzyżował pochodzącego z Rosji Viola altaica i Viola lutea. Krzyżówki te wraz z krzyżówkami lady Bennet były podstawą do stworzenia nowej klasy hybryd nazwanych na cześć szwedzkiego botanika Veita Brechera Wittrocka Viola x wittrockiana. W 1833 roku znanych już było około 400 odmian różnych bratków ( nie wszystkie dałoby się podciągnąć pod Viola x wittrockianama , istniało mnóstwo "prostszych" krzyżówek ). Pragnienie hodowców aby uzyskać okrągłe w kształcie kwiaty o nakładających się płatkach powolutku nabierało kształtów. W późnych latach trzydziestych XIX wieku pojawiły się pierwsze bratki z plamami ciemnego koloru na dolnym płatku ( kiedyś nazywaną to buźką ). Słynna odmiana 'Medora' z ogrodów w Iver była pierwszym tego typu bratkiem, którego uznano za na tyle udaną roślinę że postanowiono zaprezentować szerokiej publiczności ( rzecz miała miejsce w roku 1839 ). Bratki robiły się coraz bardziej okazałe, "tyły" wraz z królową Wiktorią. Stawały się też bardziej wymagające. Miłośnicy bardziej naturalnych klimatów i mniej wymagających roślin nie zostali pozostawieni samopas - pojawiły się hybrydy stworzone przy udziale Viola cornuta, rośliny mniejsze, zwarte i mniej wymagające ( to one tworzą grupę krótkowiecznych bylin ). Tę "bratkową rewolucję" zawdzięczamy dwóm panom - James Grieve i Charles Stuart stworzyli podstawy pod moje ulubione formy bratków.
A jak uprawiam bratki w Alcatrazie? Kupuję odmiany, najczęściej drobnokwiatowe, wpadające mi w oko, wsadzam a one się sieją wśród innych roślinek lubianych w czasach królowej Wiktorii - niezapominajek. Delikatniejsze odmiany o większych kwiatach dosadzam do towarzystwa hiacyntom ( lubię to połączenie ). Bratki urosną prawie na każdej ziemi ( nie lubią zbyt dużego kwachu w glebie , a poza tym są baaardzo tolerancyjne jeśli chodzi o podłoże ), dobrze im będzie w półcieniu a odmianom wielkokwiatowym w pełnym słoneczku.
Dobra, teraz trochę o bratkowej historii. Na początku XIX wieku lady Mary Elizabeth Bennet, angielska dama żyjąca w latach 1785 - 1861, córka hrabiego Tankerville , uprawiała w ogrodach rodowej posiadłości ojca Walton - upon - Thames w hrabstwie Surrey wszelkie znane wówczas w Anglii formy Viola tricolor. Głównym ogrodnikiem w hrabiowskich ogrodach był niejaki pan William Richardson i tak naprawdę to jemu zawdzięczamy pierwsze krzyżówki Viola tricolor ( ponoć lady bratki krzyżowała sama ale pod główno - ogrodniczym nadzorem, z angielską arystokracją nigdy nie wiadomo - może być to info prawdziwe ) . W roku 1812 pierwsze bratki promowane przez lady Bennet pojawiły się "na salonach", a już rok później pan lee, znany szkółkarz, rozpoczął uprawę tych roślin. Na bratki zaczęła panować moda, były delikatne i romantyczne, odpowiadały duchowi epoki w angielskim wydaniu.
Niemal w tym samym czasie kiedy lady Bennet wraz z panem Richardsonem krzyżowo mnożyli Viola tricolor, James Lord Gambier pod okiem swojego ogrodnika Williama Thompsona,w swoim ogrodzie w Iver krzyżował pochodzącego z Rosji Viola altaica i Viola lutea. Krzyżówki te wraz z krzyżówkami lady Bennet były podstawą do stworzenia nowej klasy hybryd nazwanych na cześć szwedzkiego botanika Veita Brechera Wittrocka Viola x wittrockiana. W 1833 roku znanych już było około 400 odmian różnych bratków ( nie wszystkie dałoby się podciągnąć pod Viola x wittrockianama , istniało mnóstwo "prostszych" krzyżówek ). Pragnienie hodowców aby uzyskać okrągłe w kształcie kwiaty o nakładających się płatkach powolutku nabierało kształtów. W późnych latach trzydziestych XIX wieku pojawiły się pierwsze bratki z plamami ciemnego koloru na dolnym płatku ( kiedyś nazywaną to buźką ). Słynna odmiana 'Medora' z ogrodów w Iver była pierwszym tego typu bratkiem, którego uznano za na tyle udaną roślinę że postanowiono zaprezentować szerokiej publiczności ( rzecz miała miejsce w roku 1839 ). Bratki robiły się coraz bardziej okazałe, "tyły" wraz z królową Wiktorią. Stawały się też bardziej wymagające. Miłośnicy bardziej naturalnych klimatów i mniej wymagających roślin nie zostali pozostawieni samopas - pojawiły się hybrydy stworzone przy udziale Viola cornuta, rośliny mniejsze, zwarte i mniej wymagające ( to one tworzą grupę krótkowiecznych bylin ). Tę "bratkową rewolucję" zawdzięczamy dwóm panom - James Grieve i Charles Stuart stworzyli podstawy pod moje ulubione formy bratków.
A jak uprawiam bratki w Alcatrazie? Kupuję odmiany, najczęściej drobnokwiatowe, wpadające mi w oko, wsadzam a one się sieją wśród innych roślinek lubianych w czasach królowej Wiktorii - niezapominajek. Delikatniejsze odmiany o większych kwiatach dosadzam do towarzystwa hiacyntom ( lubię to połączenie ). Bratki urosną prawie na każdej ziemi ( nie lubią zbyt dużego kwachu w glebie , a poza tym są baaardzo tolerancyjne jeśli chodzi o podłoże ), dobrze im będzie w półcieniu a odmianom wielkokwiatowym w pełnym słoneczku.
niedziela, 26 lutego 2017
Przylaszczki pospolite - problemy z mniej pospolitymi
O przylaszczkach pisałam już w zeszłym roku we wpisie Przylaszczkarnia , dość szczegółowo "odbębniłam" wtedy europejskie Hepatica nobilis. Dziś będzie tak bardziej o wykorzystaniu przylaszczek w ogrodzie i o tym że jednak nie każdą przylaszczkę wystarczy tylko posadzić w odpowiednim podłożu, w cieniu drzew a jej uroda porazi nas przy pierwszym kwitnieniu. Niestety tak prosto z przylaszczkami nie jest. Nie da się ukryć że przylaszczki najlepiej wyglądają w ogrodzie naturalistycznym, trudno je sobie wyobrazić jako na przykład tzw. rośliny obwódkowe czy sąsiadujące z topiarami. No nie ta bajka. Jak wszystkie maluchy przylaszczka najlepiej wygląda sadzona masowo, czasem jednak masowe sadzenia "jak w naturze" nie załatwia sprawy. Tak się dzieje kiedy nas podkusi i postanowimy sobie zafundować odmianową przylaszczkę o zwiększonej ilości płatków albo ciekawych pylnikach, albo cud cieniowanych płatkach ( odmiany o płatkach innego koloru ale jednorodnie wybarwionych nie są tak wymagające, często są mutacjami powstałymi na "łonie przyrody" więc są na tyle silne by na tym łonie przetrwać ) lub marmurkowych liściach. No mamy okaz, chcielibyśmy go jakoś pięknie wyeksponować a tu kicha bo okaz nam niknie w towarzystwie "dzikich" przylaszczek.
Metoda nr 1 - załatwienie problemu przez zahandlowanie przylaszczką ( odmianowe przylaszczki są cholernie drogie ) lub jej wydanie. Pozbywamy się wszelkich zmartwień wraz z przylaszczką. Mało kto jest jednak w stanie twardo wymóc na sobie pozbawienie się takiej słodkiej, małej i niewinnej przylaszczki szczególnie jak na nią od dłuższego czasu polował, więc najczęściej bierzemy na klatę wszystkie "ale cósie" ( od "ale cóś ona tu nie pasuje, ta roślinka" ). Metoda nr 2 - w masie siła, więc mnożymy przez podział i kibicujemy. Zonk, przyjęły się podziałkowe egzemplarze ale rosną trochę wolniej i nie kwitną tak obficie jak dzielone w tym samym czasie przylaszczki "czystogatunkowe". Śliczne egzemplarze z marmurkowymi liśćmi przyrastają średnio, pełnokwietne odmiany na ogół przyrastają bardzo dobrze ale ich kwiaty nie są zazwyczaj tak okazałe jak kwiaty zwyczajnych, poczciwych przylaszczek. Nie da się ukryć że dwu czy trzyletnie kępy ogrodowych odmian nie wyglądają zbyt ciekawie zestawione z gatunkiem. Nie ta siła rażenia, że się tak wypiszę. Dowody przytaczam poniżej, na ostatniej fotce w tym wpisie na pierwszym planie widać zwyczajne przylaszczki a gdzieś tam w tle majaczą różowości odmianowej 'Rubra Plena', kępki w tym samym czasie były dzielone i rozsadzane. Przylaszczki o niebieskich kwiatach zmieniły się w w dobrze widoczne rośliny natomiast odmianówki niby widać. Znaczy żeby uzyskać efekt podobny do tego jaki tworzą pospolite przylaszczki niepospolitość potrzebuje znacznie więcej czasu. Możemy się z tym pogodzić i twardo realizować wizję kęp odmianówek przerastających łany dziczyzny, co nam dobrze wpłynie na charakter ( ćwiczymy cierpliwość ) lub zastosować metodę nr 3 na odmianową przylaszczkę.
Metoda nr 3 - odmianową przylaszczkę traktujemy jak roślinę "mocno ogrodową", żadnych zestawień z dziczyzną które ujawniają że ogrodowa rarytetność w przypadku Hepatica nobilis przekłada się na mniejszy wigor i tym samym na mniejsze efekty wizualne. Przylaszczka odmianowa rośnie sobie osobno a my traktujemy ją jak prawdziwą osobliwość - specjalnie wydzielone miejsce w ogrodzie, najlepiej eksponowane ( w końcu zdobyta i rarytetna ) i zestawienie z roślinami które jej nie przytłoczą. A że niemal wszystkie rośliny ją w nasadzeniu zdominują człowiek zaczyna się rozglądać za innymi odmianowymi przylaszczkami, w tym samym tempie przyrastającymi i kwitnącymi równie delikatnymi kwiatami. No tak, otchłań kolekcjonerstwa już czeka i ani się obejrzymy a zaczynamy polować na piciumy sprzedawane za setki złotych. Jeżeli kochamy przylaszczki i kolekcjonowanie ich odmian sprawia nam przyjemność to czemu nie, ale jeżeli chcemy mieć po prostu dobrze widoczne stanowisko przylaszczki odmianowej to lepiej jednak pozostać przy jednej odmianie rarytetnej, stworzyć z niej więcej kępek i czekać aż urosną na tyle by ich kwitnienie naprawdę mogło cieszyć oczy. Jak widzicie i metoda nr 3 jest z tych ćwiczących charakter, he, he. Dobrą jej stroną jest to że nie denerwuje nas widoczna różnica pomiędzy wigorem dziczyzny a ogrodowych odmian. Teraz jeszcze uwaga na koniec wpisu - przylaszczki japońskie są mniej odporne od europejskich kuzynek, ich odmiany ogrodowe to naprawdę delikatesy nadające się do nasadzeń kolekcjonerskich. W ich wypadku nawet nie ma co marzyć o dzikich łanach, he, he.
Metoda nr 1 - załatwienie problemu przez zahandlowanie przylaszczką ( odmianowe przylaszczki są cholernie drogie ) lub jej wydanie. Pozbywamy się wszelkich zmartwień wraz z przylaszczką. Mało kto jest jednak w stanie twardo wymóc na sobie pozbawienie się takiej słodkiej, małej i niewinnej przylaszczki szczególnie jak na nią od dłuższego czasu polował, więc najczęściej bierzemy na klatę wszystkie "ale cósie" ( od "ale cóś ona tu nie pasuje, ta roślinka" ). Metoda nr 2 - w masie siła, więc mnożymy przez podział i kibicujemy. Zonk, przyjęły się podziałkowe egzemplarze ale rosną trochę wolniej i nie kwitną tak obficie jak dzielone w tym samym czasie przylaszczki "czystogatunkowe". Śliczne egzemplarze z marmurkowymi liśćmi przyrastają średnio, pełnokwietne odmiany na ogół przyrastają bardzo dobrze ale ich kwiaty nie są zazwyczaj tak okazałe jak kwiaty zwyczajnych, poczciwych przylaszczek. Nie da się ukryć że dwu czy trzyletnie kępy ogrodowych odmian nie wyglądają zbyt ciekawie zestawione z gatunkiem. Nie ta siła rażenia, że się tak wypiszę. Dowody przytaczam poniżej, na ostatniej fotce w tym wpisie na pierwszym planie widać zwyczajne przylaszczki a gdzieś tam w tle majaczą różowości odmianowej 'Rubra Plena', kępki w tym samym czasie były dzielone i rozsadzane. Przylaszczki o niebieskich kwiatach zmieniły się w w dobrze widoczne rośliny natomiast odmianówki niby widać. Znaczy żeby uzyskać efekt podobny do tego jaki tworzą pospolite przylaszczki niepospolitość potrzebuje znacznie więcej czasu. Możemy się z tym pogodzić i twardo realizować wizję kęp odmianówek przerastających łany dziczyzny, co nam dobrze wpłynie na charakter ( ćwiczymy cierpliwość ) lub zastosować metodę nr 3 na odmianową przylaszczkę.
Metoda nr 3 - odmianową przylaszczkę traktujemy jak roślinę "mocno ogrodową", żadnych zestawień z dziczyzną które ujawniają że ogrodowa rarytetność w przypadku Hepatica nobilis przekłada się na mniejszy wigor i tym samym na mniejsze efekty wizualne. Przylaszczka odmianowa rośnie sobie osobno a my traktujemy ją jak prawdziwą osobliwość - specjalnie wydzielone miejsce w ogrodzie, najlepiej eksponowane ( w końcu zdobyta i rarytetna ) i zestawienie z roślinami które jej nie przytłoczą. A że niemal wszystkie rośliny ją w nasadzeniu zdominują człowiek zaczyna się rozglądać za innymi odmianowymi przylaszczkami, w tym samym tempie przyrastającymi i kwitnącymi równie delikatnymi kwiatami. No tak, otchłań kolekcjonerstwa już czeka i ani się obejrzymy a zaczynamy polować na piciumy sprzedawane za setki złotych. Jeżeli kochamy przylaszczki i kolekcjonowanie ich odmian sprawia nam przyjemność to czemu nie, ale jeżeli chcemy mieć po prostu dobrze widoczne stanowisko przylaszczki odmianowej to lepiej jednak pozostać przy jednej odmianie rarytetnej, stworzyć z niej więcej kępek i czekać aż urosną na tyle by ich kwitnienie naprawdę mogło cieszyć oczy. Jak widzicie i metoda nr 3 jest z tych ćwiczących charakter, he, he. Dobrą jej stroną jest to że nie denerwuje nas widoczna różnica pomiędzy wigorem dziczyzny a ogrodowych odmian. Teraz jeszcze uwaga na koniec wpisu - przylaszczki japońskie są mniej odporne od europejskich kuzynek, ich odmiany ogrodowe to naprawdę delikatesy nadające się do nasadzeń kolekcjonerskich. W ich wypadku nawet nie ma co marzyć o dzikich łanach, he, he.
piątek, 24 lutego 2017
Śledztwo w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem
- Kto do cholery po raz kolejny narżnął na półpiętrze?!!!
Brak reakcji, zero drgnień, zapluszczone ślepia. Wkurzona tym bezruchem ryczę dalej.
- Wiem że to któreś z was!
Uniesienie czterech głów, Lalek dalej twardo nieporuszony.
- Tę szczeżuję która obsrywa korytarz potraktuje jak szmatę i wytrę nią obsrane miejsce ( w domyśle chlor, potem woda, potem ocet ).
- Spiendralaj - cicho wymrukuje Felicjan - to na pewno nie ja, jakbym to był ja to postarałbym się żeby to była rzadka sraka.
Czuję że może Felicjan jest niewinny, konsystencja guana rzeczywiście nie wskazuje na najzłośliwszego z kotów ale on coś wie. Nie ma zmiłuj, Felicjan jakoś jest w tę sprawę zamieszany, bo skąd to harde pyskowanie i zjadliwie złośliwe spojrzonka. Strzelam jednak z zaskoczenia w innym kierunku.
- To może być zarówno męskie gówno jak dziewczęca kupa!
Obruszenie panieńskie.
- Ja nie chodzę na półpiętro! - jednogłos oburzony Okularii i Sztaflika, której sie zapomniało że jest prawie samcem.
- Za mnie kupę robią podwładni - dystyngowanie cedzi Szpagetka, po czym dodaje - Sedes jest tylko mój.
Damskie oburzenie przechodzące u Sztaflika w pultanie się w temacie skatologicznym zdecydowanie kieruje moje podejrzenia w kierunku samców. Ryczę
- Po mojemu to jest gówno a nie kupa!
Felicjan zezłoszczony moim rykiem zeskakuje z kuchennego kaloryfera i pomrukując brzydkie wyrazy pod nosem przenosi się na kaloryfer pokojowy, Lalek twardo śpi. W tym momencie następuje olśnienie, jak można spać przy takich wrzaskach?! A zaraz potem uświadamiam sobie kto najczęściej wizytuje sąsiadów i w ogóle pęta się po kamienicy. Felicjan też się kręci ale rzadko zapuszcza się poza schody, dziewczynki wolą spacerować po podwórku i ogrodzie. No tak, to on, Lalenty Hedoniusz narżnął, najsłodszy z kotów! I tak, Felicjan na pewno wiedział o przestępstwie bo on Lalka śledzi z tych niższych partii schodów na które się za Lalkiem wdrapuje. Jak dla mnie sprawa wyjaśniona. Lecę, mało nóg nie połamię by powiadomić o wyniku przeprowadzonego śledztwa Małgoś - Sąsiadkę i Ciotkę Elkę, która rano odkryła przestępstwo. No a tu zaskoczka, Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka też wydają z siebie jednogłos.
- To na pewno nie był Lalek!
a potem dalej w ten deseń
- On jest bardzo grzeczny i dobrze wychowany.
- W ogóle nie jest złośliwy, nie tak jak niektóre inne kocury - ( w domyśle Felicjan rzecz jasna ),
w tym momencie przypominam Ciotce Elce skrytonapaści na Puszka, Ciotka odpala
- Ale to było dawno i się nie liczy!
W końcu Małgoś - Sąsiadka daje z najcięższej armaty
- To na pewno były inne, obce koty, te co się tu kręcą!
-Ale one nie wchodzą do kamienicy! - oponuję już niemal takim rykiem jaki stosowałam podczas przesłuchania kotów
-Ale chciałyby! - zgodnym chórkiem odpowiadają Małgoś i Ciotka.
Dotarło do mnie że Lalek został nowym świętym i właśnie przechodzi mentalne męczeństwo jako "niesłusznie oskarżony" i jakkolwiek moja dedukcja jest prawilna to Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka w życiu nie przyjmą jej wyników do wiadomości, a Lalek w razie złapania na gorącym uczynku jeszcze będzie broniony ( obsrywanie z podżegania albo coś w tym stylu ). Tak, tak, nasz Lalenty Hedoniusz jest obywatelem poza wszelkim podejrzeniem! Dumając nad tym udaję się "do miasta" w celu nabycia repelentu.
czwartek, 23 lutego 2017
Codziennik - resztki karnawału i deszczowy snuj
Siedzę sobie sama z sobą i staram się sobie nie przynudzać ( ciężko idzie ale w końcu ze sobą jest się come rain or come shine ). Koty mnie zlewają bo marzec za pasem, Ciotka Elka w pączkach, Cio Mary zalatana po szpitalach ( mama Wujka Jo walczy nie tylko z chorobą ale też z Narodową Fikcją Zdrowia, dobrze że szpital wielkomiejski bo mogłoby być jeszcze groźniej - choroba pryszcz ale NFZ może być śmiercionośny ), Mamelon ma nastrój podobny do mojego więc na duchu mnie raczej nie podtrzyma. Męska część rodziny wyalienowana, męscy przyjaciele i kumple takoż ( co to się z samcami porobiło ). No do doopy nastrój nierozświetlany przez wizję zbliżającego się przedwiośnia. Nierozświetlany bo leje i cóś nie zamierza przestać. Znaczy nici z przycinania róż i grabienia byłego Tyrawnika, nici z różnych innych ogrodowych prac - jak tak dalej pójdzie to do Alcatrazu będę płynąć łódką. W dodatku zeszłe śniegi ujawniły całą mizerię łysego ogrodu - smętek nad smętkami. Serbinów miejscami.
Polityczni urządzają ostatki - rzundzący właśnie wpadli na pomysł że z tą wycinką drzew to chyba jednak nie tego. Wszystko w zgodzie z najlepszą tradycją słusznie minionego ustroju, który głównie likwidował problemy które sam starannie stworzył. W bonusie mamy Himalaje arogancji oraz szybkich i wściekłych + dobrego batiuszkę i złych bojarów. Łopozycja jest przeciw a nawet za, no a mnie pomysł ustawienia wszystkich politycznych przed cekaemem coraz bardziej się podoba. Takie marzonka w stylu Tarantino, wicie rozumicie - krew po ścianach i śmiech szaleńca.
Ostatnio zrobiłam sobie leciutką powtórkę z Tarantino , "Pulp Ficktion" obejrzawszy z przyjemnością, Mój boszsz... jakoś łatwiej mi zrozumieć Marcelusa Wallace'a niż bohaterów współczesnych hiciorów kinowych ( taa, niełatwo człowiekowi identyfikować się z komiksowymi postaciami ). Na szczęście nie tylko hiciory produkują na tym świecie - oblookałam dwa porządne nowe filmy, z których jeden wydaje mi się być czymś więcej niż tylko dobrze nakręconą historią ( nie ma zmiłuj, nie dostanie żadnej porządnej nagrody, zbyt trudna historia zbyt prosto opowiedziana - nie ma artystowskiego zacięcia tak obecnie cenionego przez różne jury - po prostu świetne kino ). Dobra, zacznę od tego który zrobił na mnie mniejsze wrażenie, "Manchester by the Sea" czyli jak żyć z rzeczą z którą żyć się nie da. Prosto opowiedziana hamerykańska historia, która mogłaby być "okruchem życia" gdyby nie dobry scenariusz i świetne aktorstwo. Dobre kino, uciekające od jednoznaczności i uproszczeń. Na hicior rzecz jasna się nie nadaje ale jak dla mnie to trzy półeczki wyżej niż faworyt oskarowy Srala land. Natomiast na całkiem innym regale znajduje się "Milczenie" Scorsese, film niełatwy w odbiorze, przegadany ale taki z którego obrazy zostają w pamięci ( nie tylko dlatego że za kamerą stał Rodrigo Prieto ). Bardzo się boję że ten film będzie traktowany ideologicznie, zagorzali wyznawcy chrześcijaństwa i ateizmu poplują się i zajmą się przywalaniem światopoglądami na potęgę ( potrafią się popluć nawet przy "Sausage Party" ), nie zwracając uwagi na to czego tak naprawdę dotyczy film. Przyznaję że historia opowiedziana z perspektywy jezuitów będzie trudna do zrozumienia dla kogoś kto nie wyrósł w chrześcijańskiej kulturze ( nie chodzi o poglądy religijne ale o nieuświadomione a obecne wciąż w nas zanurzenie w chrześcijaństwie - w przypadku wzmiankowanego wyżej "Sausage Party" wyglądało to tak: "Słuszna krytyka wciskania bajek ale ten seks to całkiem niepotrzebny" ).
Ludziom niewyrosłym w kulturze religii monoteistycznych, z których każda na pewnym etapie miała okres misjonarski łatwiej za to będzie zrozumieć japońskie "nie" nie tylko dla powiązań religii chrześcijańskiej z polityką ale nie dla chrześcijaństwa w ogóle ( w Japonii do dziś boją się zbyt gorliwej wiary made in Bliski Wschód, stąd dziś problem z muzułmanami w tym kraju ). W naszym kręgu kulturowym ten film powinien być prosto przyswajalny ( o ile ideologia nie zaślepi ) i odczytywanie znaczeń ( he, he, rzecz jest o wieloznaczności ) nie powinno sprawiać kłopotów. Ostrzegam - w tym filmie jest dużo słów, dla niektórych może być zbyt dużo, obraz jest ich dopełnieniem co absolutnie nie jest filmowe i kłóci się z przyjętym kanonem sztuki ( krytycy zaczną rozpaczać - mniej filmoznawstwa więcej borykania się z treścią słów, opowiadaniem bardziej literackim niż filmowym ), przypomina nieco ilustrowaną przypowieść a nie sztukę w której źródłem przekazu jest obraz. A jednak robi wrażenie i to dobra filmowa robota bo to obrazy przypisane do słów zostają w pamięci. Tak nawiasem pisząc ból dupy krytyków będzie na pewno - jakim to grymasem czółka wyrazić aktor powinien wyrazić bardzo skomplikowane egzystencjalne rozterki i wywnętrzyć wnętrze, dlaczego młodzi aktorzy rozpaczliwie żarliwie grają tak rozpaczliwie żarliwie wierzące postacie ( bo młodzi jezuici tak jak i młodzi zetempowcy z natury rzeczy pogłębioną refleksję trenują, taa ), dlaczego tak dużo słów w filmie który mówi o ich rozumieniu i tralalala, dlaczego to nie jest "ten" Scorsese od mafii i wilków byznesa. Znaczy tam gdzie kino przestaje być tylko sztuką i zaczyna się "coś z całkiem innej beczki" sporo krytyków filmowych się potknie. Tak to bywa gdy film wychodzi z ram. W każdym razie jeżeli macie ochotę zobaczyć film o potrzebie religii i całkowitej zbędności onej religii, lub o zbędności potrzeb a trwaniu w nas duchowości jakby na przekór owej zbędności lub też o cenie jaką płacimy za potrzebę wiary to nie pomińcie tego filmu, warto go obejrzeć choć nie jest to tak do końca przyjemne. Jak dla mnie to najlepsza przypowieść o to czym jest lub może być wiara od czasu "The Mission" Joffé. Qrcze, równe trzy dychy musiałam czekać!
Dobra, po przeglądzie filmowym przegląd zakupowy. W tym roku wcześniej wyszła oferta Mid - America, sporo interesujących nówek, niestety w cenach zaporowych jak dla mnie ( albo najnowsze odmiany albo podróże ). W związku ze związkiem kupiłam nie aż takie świeżynki ale też bez przesadyzmu, nie są to jakieś staruszki - wszystkie odmiany urodziły się w tym tysiącleciu. Jest tylko jeden SDB ale za to uroczy - ciemno lawendowe bródki i plikata w kolorze "orchid" na białym, znaczy 'Lucky' Blacka z 2016 roku ( no, to jest prawie świeżynka ). W tym roku nie ma sprowadzania odmian IB ale są zamówione dwie odmiany TB - 'Enter The Dragon' Blytha z 2009 roku i 'Bronze Heart' Johnsona z 2013 roku. Skromniutko ale za to sporo maluchów przyjedzie od Roberta i szykuję się na jedną jego TB. Dodać australijskie zakupy i planowane odwiedziny Irysowa i wychodzi na to że pewnie znów poszerzę suchą rabatę. Nie ma lekko, he, he. Ofert pozairysowych na razie nie przeglądam, styczniowe odwiedziny stronek utwierdziły mnie w przekonaniu że egzoty atakują i trzeba poczekać na żywcowy ogląd zielonego i majowe szkółkingi. Poza tym są plany oddrzewiająco - zadrzewiające ( przecineczka ) i renowacyjne oczkowe, co nie będzie tanie i pochłonie kasę zazwyczaj przeznaczaną na rośliny. No ale na braki roślinne nie mam co narzekać, poradzę sobie z obsadzaniem nowych rabat "zasobami własnymi" ( może tylko paprociumów będę trochę potrzebować ). Staram się nie grzeszyć postanowieniami wstrzemięźliwości zakupowej w szkółkach, czy tam abstynencji ofertowo - netowej. Zazwyczaj jak podejmę decyzję o tym że koniec z roślinnym zakupochlizmem to dopiero mnie się durchfall zakupowo - zieloniasty robi. Lepiej zatem zbytnio się nie zarzekać. Wystarczy że dziś zwycięsko wyszłam bez łupów z Leroya ( rzucili kapersy - byłam ponad to! ), w przyszłości mogę natrafić gdzieś na coś czemu się nie oprę. Bo ja taka łatwa jestem, he, he, normalnie sama siebie czasem nie szanuję.
Oho, koniec pisania - faraonka Szpagetka zwróciła uwagę że służbę pełnię niedbale. Czas na przekąskę międzyposiłkową a ja się zajmuję waleniem w klawiaturę zamiast sprawami wagi państwowej. Dzisiejszy wpis ilustrują pocztówki autorstwa Sofii Chiostri, najczystsze karnawałowe Art Deco! Przynajmniej niech ilustracje będą niesnujne.
Pisałam wczoraj, wklejam dziś. Pogoda dalej snujna ale szczęśliwie już nie leje. Ciotka Elka od bladego świtu smaży te pączki co się do nich wczoraj przygotowywała. Może mnie się lepiej zrobi po onych w Ogólnopolskim Dniu Zwalczania Depresji. Naprawdę ten Tłusty Czwartek wiedział kiedy wypaść w tym roku.
Polityczni urządzają ostatki - rzundzący właśnie wpadli na pomysł że z tą wycinką drzew to chyba jednak nie tego. Wszystko w zgodzie z najlepszą tradycją słusznie minionego ustroju, który głównie likwidował problemy które sam starannie stworzył. W bonusie mamy Himalaje arogancji oraz szybkich i wściekłych + dobrego batiuszkę i złych bojarów. Łopozycja jest przeciw a nawet za, no a mnie pomysł ustawienia wszystkich politycznych przed cekaemem coraz bardziej się podoba. Takie marzonka w stylu Tarantino, wicie rozumicie - krew po ścianach i śmiech szaleńca.
Ostatnio zrobiłam sobie leciutką powtórkę z Tarantino , "Pulp Ficktion" obejrzawszy z przyjemnością, Mój boszsz... jakoś łatwiej mi zrozumieć Marcelusa Wallace'a niż bohaterów współczesnych hiciorów kinowych ( taa, niełatwo człowiekowi identyfikować się z komiksowymi postaciami ). Na szczęście nie tylko hiciory produkują na tym świecie - oblookałam dwa porządne nowe filmy, z których jeden wydaje mi się być czymś więcej niż tylko dobrze nakręconą historią ( nie ma zmiłuj, nie dostanie żadnej porządnej nagrody, zbyt trudna historia zbyt prosto opowiedziana - nie ma artystowskiego zacięcia tak obecnie cenionego przez różne jury - po prostu świetne kino ). Dobra, zacznę od tego który zrobił na mnie mniejsze wrażenie, "Manchester by the Sea" czyli jak żyć z rzeczą z którą żyć się nie da. Prosto opowiedziana hamerykańska historia, która mogłaby być "okruchem życia" gdyby nie dobry scenariusz i świetne aktorstwo. Dobre kino, uciekające od jednoznaczności i uproszczeń. Na hicior rzecz jasna się nie nadaje ale jak dla mnie to trzy półeczki wyżej niż faworyt oskarowy Srala land. Natomiast na całkiem innym regale znajduje się "Milczenie" Scorsese, film niełatwy w odbiorze, przegadany ale taki z którego obrazy zostają w pamięci ( nie tylko dlatego że za kamerą stał Rodrigo Prieto ). Bardzo się boję że ten film będzie traktowany ideologicznie, zagorzali wyznawcy chrześcijaństwa i ateizmu poplują się i zajmą się przywalaniem światopoglądami na potęgę ( potrafią się popluć nawet przy "Sausage Party" ), nie zwracając uwagi na to czego tak naprawdę dotyczy film. Przyznaję że historia opowiedziana z perspektywy jezuitów będzie trudna do zrozumienia dla kogoś kto nie wyrósł w chrześcijańskiej kulturze ( nie chodzi o poglądy religijne ale o nieuświadomione a obecne wciąż w nas zanurzenie w chrześcijaństwie - w przypadku wzmiankowanego wyżej "Sausage Party" wyglądało to tak: "Słuszna krytyka wciskania bajek ale ten seks to całkiem niepotrzebny" ).
Ludziom niewyrosłym w kulturze religii monoteistycznych, z których każda na pewnym etapie miała okres misjonarski łatwiej za to będzie zrozumieć japońskie "nie" nie tylko dla powiązań religii chrześcijańskiej z polityką ale nie dla chrześcijaństwa w ogóle ( w Japonii do dziś boją się zbyt gorliwej wiary made in Bliski Wschód, stąd dziś problem z muzułmanami w tym kraju ). W naszym kręgu kulturowym ten film powinien być prosto przyswajalny ( o ile ideologia nie zaślepi ) i odczytywanie znaczeń ( he, he, rzecz jest o wieloznaczności ) nie powinno sprawiać kłopotów. Ostrzegam - w tym filmie jest dużo słów, dla niektórych może być zbyt dużo, obraz jest ich dopełnieniem co absolutnie nie jest filmowe i kłóci się z przyjętym kanonem sztuki ( krytycy zaczną rozpaczać - mniej filmoznawstwa więcej borykania się z treścią słów, opowiadaniem bardziej literackim niż filmowym ), przypomina nieco ilustrowaną przypowieść a nie sztukę w której źródłem przekazu jest obraz. A jednak robi wrażenie i to dobra filmowa robota bo to obrazy przypisane do słów zostają w pamięci. Tak nawiasem pisząc ból dupy krytyków będzie na pewno - jakim to grymasem czółka wyrazić aktor powinien wyrazić bardzo skomplikowane egzystencjalne rozterki i wywnętrzyć wnętrze, dlaczego młodzi aktorzy rozpaczliwie żarliwie grają tak rozpaczliwie żarliwie wierzące postacie ( bo młodzi jezuici tak jak i młodzi zetempowcy z natury rzeczy pogłębioną refleksję trenują, taa ), dlaczego tak dużo słów w filmie który mówi o ich rozumieniu i tralalala, dlaczego to nie jest "ten" Scorsese od mafii i wilków byznesa. Znaczy tam gdzie kino przestaje być tylko sztuką i zaczyna się "coś z całkiem innej beczki" sporo krytyków filmowych się potknie. Tak to bywa gdy film wychodzi z ram. W każdym razie jeżeli macie ochotę zobaczyć film o potrzebie religii i całkowitej zbędności onej religii, lub o zbędności potrzeb a trwaniu w nas duchowości jakby na przekór owej zbędności lub też o cenie jaką płacimy za potrzebę wiary to nie pomińcie tego filmu, warto go obejrzeć choć nie jest to tak do końca przyjemne. Jak dla mnie to najlepsza przypowieść o to czym jest lub może być wiara od czasu "The Mission" Joffé. Qrcze, równe trzy dychy musiałam czekać!
Dobra, po przeglądzie filmowym przegląd zakupowy. W tym roku wcześniej wyszła oferta Mid - America, sporo interesujących nówek, niestety w cenach zaporowych jak dla mnie ( albo najnowsze odmiany albo podróże ). W związku ze związkiem kupiłam nie aż takie świeżynki ale też bez przesadyzmu, nie są to jakieś staruszki - wszystkie odmiany urodziły się w tym tysiącleciu. Jest tylko jeden SDB ale za to uroczy - ciemno lawendowe bródki i plikata w kolorze "orchid" na białym, znaczy 'Lucky' Blacka z 2016 roku ( no, to jest prawie świeżynka ). W tym roku nie ma sprowadzania odmian IB ale są zamówione dwie odmiany TB - 'Enter The Dragon' Blytha z 2009 roku i 'Bronze Heart' Johnsona z 2013 roku. Skromniutko ale za to sporo maluchów przyjedzie od Roberta i szykuję się na jedną jego TB. Dodać australijskie zakupy i planowane odwiedziny Irysowa i wychodzi na to że pewnie znów poszerzę suchą rabatę. Nie ma lekko, he, he. Ofert pozairysowych na razie nie przeglądam, styczniowe odwiedziny stronek utwierdziły mnie w przekonaniu że egzoty atakują i trzeba poczekać na żywcowy ogląd zielonego i majowe szkółkingi. Poza tym są plany oddrzewiająco - zadrzewiające ( przecineczka ) i renowacyjne oczkowe, co nie będzie tanie i pochłonie kasę zazwyczaj przeznaczaną na rośliny. No ale na braki roślinne nie mam co narzekać, poradzę sobie z obsadzaniem nowych rabat "zasobami własnymi" ( może tylko paprociumów będę trochę potrzebować ). Staram się nie grzeszyć postanowieniami wstrzemięźliwości zakupowej w szkółkach, czy tam abstynencji ofertowo - netowej. Zazwyczaj jak podejmę decyzję o tym że koniec z roślinnym zakupochlizmem to dopiero mnie się durchfall zakupowo - zieloniasty robi. Lepiej zatem zbytnio się nie zarzekać. Wystarczy że dziś zwycięsko wyszłam bez łupów z Leroya ( rzucili kapersy - byłam ponad to! ), w przyszłości mogę natrafić gdzieś na coś czemu się nie oprę. Bo ja taka łatwa jestem, he, he, normalnie sama siebie czasem nie szanuję.
Oho, koniec pisania - faraonka Szpagetka zwróciła uwagę że służbę pełnię niedbale. Czas na przekąskę międzyposiłkową a ja się zajmuję waleniem w klawiaturę zamiast sprawami wagi państwowej. Dzisiejszy wpis ilustrują pocztówki autorstwa Sofii Chiostri, najczystsze karnawałowe Art Deco! Przynajmniej niech ilustracje będą niesnujne.
Pisałam wczoraj, wklejam dziś. Pogoda dalej snujna ale szczęśliwie już nie leje. Ciotka Elka od bladego świtu smaży te pączki co się do nich wczoraj przygotowywała. Może mnie się lepiej zrobi po onych w Ogólnopolskim Dniu Zwalczania Depresji. Naprawdę ten Tłusty Czwartek wiedział kiedy wypaść w tym roku.
środa, 22 lutego 2017
Bajoro marzeń - rzecz o strużkach i strumykach
Wicie rozumicie, każdy ma jakąś tam wizję szczęścia wodnego - jedni ciumkają nad basenikiem obramowanym ciętym piaskowcem, inni mają wizję szuwarków a jeszcze inni chcą żeby popływać było można. Co ludź to inne szczęście wodne ma na myśli. Dziś u mnie przytaczam lekkie błotka i cieki które chciałabym upchnąć w Alcatrazie ( ciekawe jakim cudem? - przestrzeń nie ta, klimat nie ten, obrabiaczy ogrodowych nie posiadam a ich wynajem raczej nie wchodzi na stałe w grę ). Dzięki pracy El Rafaello czyli ciężkim wysiłkiem jak najbardziej twórczym odzyskanym zdjątkom z zajechanego przeze mnie dysku ( jeszcze niestety nie wszystkim ) przykłady strużek z ogrodów Devon - Docton Mill & Gardens i Garden House. Strużki teraz zaprzątają moje myśli bo dzięki strużce zamierzam zapewnić w moim oczku cyrkulację wody.
Zaczynam od omszonego ogrodu nad strumyczkiem w Docton Mill. No właśnie - omszenia raczej mi sam strumyczek nie zapewni, omszenie wszystkiego to chyba jednak zasługa miksu klimatu południowo - zachodniej Anglii i bliskości strugi. Wielka szkoda bo omszenie i oporostowanie drzew wprawiało mnie w ekstazę. Nic to, trzeba będzie się zadowolić omszeniem jakichś kamorów ( może nie ciężka ale upierdliwa robota z jogurtowaniem ). Strumyki w Devon nie mają szansy ciurczyć w terenie płaskim jak stolnica. Ta część Anglii jest mocno pagórkowata ( he, he, a za każdym pagórkiem czyha pies Baskervillów ), strugi i strużki płyną między wzniosłościami, po zboczach, znaczy krajobraz sam wykonuje połowę roboty, że się tak wypiszę. Struga w Docton Mill ma jednak spokojniejsze oblicze, w tym miejscu nad okiełznaniem wody pracowano coś koło tysiąca lat ( od tysiąca lat zawsze w tym miejscu stał sobie jakiś młyn ) i woda miała czas żeby się ugrzecznić. Nad wodą ścieżki, mostki i tym podobne niezbędne w ogrodzie pokazowym użyteczności. Jednak mimo tej całej infrastruktury ogród nie jest klasycznie uporządkowany ( mam tu na myśli angielską ogrodową klasykę edwardiańską a nie dworskie francuskie klimaty ), to jakby wpół drogi pomiędzy "dzikością" devońskich wzgórz a takim zwyczajnym rabatowym ogrodowaniem. Struga ujęta z jednej strony w kamienne obramowanie, obsadzona tuż przy nim "na ogrodowo", z drugiej strony sprawiająca wrażenie nieskrępowanej ( co może być mylne ) i porośniętej angielską klasyką czyli darnią przyciętą równiutko i luźno rozrzuconymi kępami jednej byliny. Na skarpce za uporządkowanymi nasadzeniami "niby dzicz" ( ponoć wiosną porastają w tym miejscu łany narcyzów i żonkili ). No niby tylko tyle ale aż tyle - bujność nad bujnościami i kamienna cembrowinka. W jakiś sposób czuję że to rozwiązanie dla Alcatrazu, ciężko uświadamialne prądy w sferze podświadomości podpowiadają mi takie rozwiązanie moich wodnych problemów.
Natura regulowana czyli różne oblicza strumyka w Garden House. Ten ogród uchodzi za jeden z najpiękniejszych ogrodów świata i choć nie wiem czy takie pięknościowe rankingi są w ogóle potrzebne bo w końcu de gustibus non est disputandum to przyznaję że Garden House robi olbrzymie wrażenie. Strumyk w tym ogrodzie pędzi wartkim nurtem po zboczu ale z pomocą kamorów i ziemi udało się w górnej strefie ogrodu spowolnić jego nurt ( na tyle że w niektórych miejscach pojawiły się rośliny charakterystyczne dla stojących wód ). Na tak zwany pierwszy rzut oka nasadzenia kołostrumycze sprawiają wrażenie "posiało mnie tu i wyrosłem" ale to pitu - pitu. Jak się bliżej przyjrzeć to wszystko jest tu przemyślane i "na swoim miejscu". Naturze pozwolono działać w ściśle określonych rejonach okołostrumyczych a i tam jest kontrolowana i korygowana ( szczęśliwie wygląda tak jakby z lekka, ale jak to jest naprawdę wiedzą tylko ogrodnicy zajmujący się tymi nasadzeniami ). Całość nasadzeń górnego biegu strumyka robi wrażenie tak sielsko naturalne że od razu poznać że oto przed nami ogród ( no wiecie - żadnych cholernych ostów czy radości z pokrzyw ). Jak dla mnie jest to cholernie piękne i choć podejrzewam że pracy wymaga nie mniej niż klasyka ogrodowa, gdzieś głęboko we mnie czai się samobójcza chęć posiadania takiego kawałka ogrodu. Na szczęście przestrzeń Alcatrazu ograniczona i chyba płytsze pokłady podświadomości przyjdzie mi drenować ( znaczy wodnie będzie więcej Docton Mill a mniej Garden House ). Pocieszająco wgapiam się w ten bardziej uregulowany fragment strumyka, miejsce gdzie robi on za równoważny fragment krajobrazu a nie główną atrakcję. Ech, strumyki i strumyczki!
Zaczynam od omszonego ogrodu nad strumyczkiem w Docton Mill. No właśnie - omszenia raczej mi sam strumyczek nie zapewni, omszenie wszystkiego to chyba jednak zasługa miksu klimatu południowo - zachodniej Anglii i bliskości strugi. Wielka szkoda bo omszenie i oporostowanie drzew wprawiało mnie w ekstazę. Nic to, trzeba będzie się zadowolić omszeniem jakichś kamorów ( może nie ciężka ale upierdliwa robota z jogurtowaniem ). Strumyki w Devon nie mają szansy ciurczyć w terenie płaskim jak stolnica. Ta część Anglii jest mocno pagórkowata ( he, he, a za każdym pagórkiem czyha pies Baskervillów ), strugi i strużki płyną między wzniosłościami, po zboczach, znaczy krajobraz sam wykonuje połowę roboty, że się tak wypiszę. Struga w Docton Mill ma jednak spokojniejsze oblicze, w tym miejscu nad okiełznaniem wody pracowano coś koło tysiąca lat ( od tysiąca lat zawsze w tym miejscu stał sobie jakiś młyn ) i woda miała czas żeby się ugrzecznić. Nad wodą ścieżki, mostki i tym podobne niezbędne w ogrodzie pokazowym użyteczności. Jednak mimo tej całej infrastruktury ogród nie jest klasycznie uporządkowany ( mam tu na myśli angielską ogrodową klasykę edwardiańską a nie dworskie francuskie klimaty ), to jakby wpół drogi pomiędzy "dzikością" devońskich wzgórz a takim zwyczajnym rabatowym ogrodowaniem. Struga ujęta z jednej strony w kamienne obramowanie, obsadzona tuż przy nim "na ogrodowo", z drugiej strony sprawiająca wrażenie nieskrępowanej ( co może być mylne ) i porośniętej angielską klasyką czyli darnią przyciętą równiutko i luźno rozrzuconymi kępami jednej byliny. Na skarpce za uporządkowanymi nasadzeniami "niby dzicz" ( ponoć wiosną porastają w tym miejscu łany narcyzów i żonkili ). No niby tylko tyle ale aż tyle - bujność nad bujnościami i kamienna cembrowinka. W jakiś sposób czuję że to rozwiązanie dla Alcatrazu, ciężko uświadamialne prądy w sferze podświadomości podpowiadają mi takie rozwiązanie moich wodnych problemów.
Natura regulowana czyli różne oblicza strumyka w Garden House. Ten ogród uchodzi za jeden z najpiękniejszych ogrodów świata i choć nie wiem czy takie pięknościowe rankingi są w ogóle potrzebne bo w końcu de gustibus non est disputandum to przyznaję że Garden House robi olbrzymie wrażenie. Strumyk w tym ogrodzie pędzi wartkim nurtem po zboczu ale z pomocą kamorów i ziemi udało się w górnej strefie ogrodu spowolnić jego nurt ( na tyle że w niektórych miejscach pojawiły się rośliny charakterystyczne dla stojących wód ). Na tak zwany pierwszy rzut oka nasadzenia kołostrumycze sprawiają wrażenie "posiało mnie tu i wyrosłem" ale to pitu - pitu. Jak się bliżej przyjrzeć to wszystko jest tu przemyślane i "na swoim miejscu". Naturze pozwolono działać w ściśle określonych rejonach okołostrumyczych a i tam jest kontrolowana i korygowana ( szczęśliwie wygląda tak jakby z lekka, ale jak to jest naprawdę wiedzą tylko ogrodnicy zajmujący się tymi nasadzeniami ). Całość nasadzeń górnego biegu strumyka robi wrażenie tak sielsko naturalne że od razu poznać że oto przed nami ogród ( no wiecie - żadnych cholernych ostów czy radości z pokrzyw ). Jak dla mnie jest to cholernie piękne i choć podejrzewam że pracy wymaga nie mniej niż klasyka ogrodowa, gdzieś głęboko we mnie czai się samobójcza chęć posiadania takiego kawałka ogrodu. Na szczęście przestrzeń Alcatrazu ograniczona i chyba płytsze pokłady podświadomości przyjdzie mi drenować ( znaczy wodnie będzie więcej Docton Mill a mniej Garden House ). Pocieszająco wgapiam się w ten bardziej uregulowany fragment strumyka, miejsce gdzie robi on za równoważny fragment krajobrazu a nie główną atrakcję. Ech, strumyki i strumyczki!
wtorek, 21 lutego 2017
Miodunki
Miodunka plamista Pulmonaria officinalis, miodunka ćma Pulmonaria obscura, miodunka miękkowłosa Pulmonaria mollis, miodunka wąskolistna Pulmonaria angustifolia, miodunka pstra Pulmonaria saccharata, miodunka czerwona Pulmonaria rubra i spora gromada mieszańców międzygatunkowych może być uprawiana w naszych ogrodach. Przeważnie nie zastanawiamy się jak to z miodunką jest. "Normalni" ogrodnicy nie wiedzą że miodunki to grupa roślin składająca się z wielu gatunków, przyjmują do wiadomości że to roślina cieniolubna, podobna do niezapominajki, mająca liście w jakieś kropeczki czy cóś i na tym koniec wiedzy miodunkowej. Posadzenie miodunki w powszechnej świadomości skojarzono z niebieskością pojawiającą się wczesną wiosną na rabacie i srebrnymi kropeczkami na letnich liściach, wszystko przez to że najpopularniejszą miodunką w sprzedaży jeszcze do niedawna była miodunka plamista. Jednak taka skromna powszechna wiedza o miodunkach pozbawia ogrodników możliwości użycia szerszej palety kolorów kwiatów jak i bogactwa wybarwiających się pięknie liści. Miodunka bowiem niejedno ma imię i nie zawsze jest tylko rozkosznie plamiastolistna i "niebiewsko" kwitnąca. Ba, miodunka właściwe wykorzystana to tajna broń ogrodników ogrodujących w cienistych ogrodach - roślina urodna zarówno wiosną jak i latem i jesienią. Oferująca liście w paru odcieniach zieleni i nie tylko zieleni, o różnym kształcie i kwiaty w wielu odcieniach błękitu, różu, bieli a nawet czerwieni.
Tak, tak, całosezonowa roślina która odpowiednio wykorzystana może robić za pseudozadarniacz albo grać rolę główną w cienistych zakątkach. Wszystko zależy od tego jaki sposób na miodunkę sobie ogrodnik wymyśli. Można ją zestawiać z funkiami różnych rozmiarów, z kuzynką brunnerą czy ułudką ( piękne duety i tercety niezgorsze ), z wiosennymi roślinami cebulowymi ( narcyzy, szafirki ), z niektórymi pierwiosnkami czy bodziszkami - możliwości mnóstwo, wymieniłam tyle te które na szybko przyszły mi do głowy. Więc dlaczego tak świetna i dająca tyle możliwości roślina nie jest aż tak popularna jak na to zasługuje? Ano głównie dlatego że miodunka nie ma kwiatów jak talerze i po oczach nimi nie wali. To roślina która zachowała urok dziczyzny a nasi "ogrodnicy w masie" cóś nie bardzo na ten urok są wrażliwi. A szkoda! W ogrodach zacienionych niewysoka bylinka zapewni nam wczesnowiosenne kwitnienie ( kwiaty miodunek rozwijają się wcześniej niż rozety ich liści, liście dochodzą z czasem że tak to określę ), takie masowe, z daleka widoczne. Dobrze rozrośnięte miodunki w porze kiedy drzewa dopiero rozwijają liście i troszkę później tworzą kwitnące kępy, często z wielobarwnymi kwiatami ( część miodunek podczas kwitnienia zmienia z czasem barwę z różowej na niebieską ). Do szczęścia potrzeba im niewiele -
stanowiska najlepiej półcienistego, gleby żyznej, przepuszczalnej, próchniczej o odczynie kwaśnym lub obojętnym , lekko wilgotnej. W takich warunkach miodunki czują się szczęśliwe i ładnie się rozrastają.
Teraz pogrzebiemy trochę w miodunkowej genealogii, żeby wiedzieć czym jedna miodunka różni się od drugiej - znaczy ciotka Makowiecka w formie! Pulmonaria officinalis, Pulmonaria obscura, Pulmonaria angustifolia, Pulmonaria mollis - wszystkie te gatunki p[ochodzą ze środkowaej i północno - wschodniej Europy ( siedliska Pulmonaria mollis ciągną się daleko na wschód, aż do Azji ) . Porastają lasy liściaste i nadrzeczne zarośla. Gatunki w naturze się krzyżują i czasem przypisanie poszczególnej miodunki napotyka problemy ( do dziś trwają spory jak to naprawdę jest z miodunką ćmą, czy jest ona osobnym gatunkiem czy tylko formą gatunku miodunka lekarska ). W ogrodach obserwacja miodunek jakby trochę łatwiejsza, prędzej można wyśledzić skąd nowa miodunka bierze swój początek. Na przykład na początku XX wieku w ogrodzie Munstead Wood, stworzonym przez legendę angielskiego ogrodnictwa Gertrude Jekyll, znaleziono nową formę Pulmonaria angustifolia czyli miodunki wąskolistnej, która otrzymała na cześć miejsca swoich urodzin nazwę 'Munstead Wood'. Bardzo miłą dla oka jest ogrodowa forma 'Blaues Meer' o bardzo mocnym błękicie kwiatów. Podobnie powstały w zaciszu ogrodów odmiany miodunki długolistnej Pulmonaroa longifolia , choć nie do końca jestem pewna czy w tym wypadku możemy o odmianach gatunku - wszak 'Trevi Fountain' to krzyżówka Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z hybrydową miodunką 'Margery Fish' a odmiana 'Raspberry Splash' ( dłuuugo kwitnąca ) to krzyżówka Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z miodunką 'Leopard' ( 'Trevi Fountain' i 'Raspberry Splash' pochodzą ze szkółki Terra Nova ). To są raczej miodunki z grupy longifolia, gdzie roślina mateczna zachowuje cechy charakterystyczne dla gatunku i przekazuje je potomstwu. Prawdziwa i nie pozostawiająca wątpliwości jest forma dzika miodunki długolistnej występująca na obszarze górskiego pasma zwanego po polsku Sewennami , tzw. Pulmonaria longifolia var. cevennensis , rzadkiej urody endemit. Miodunka plamista Pulmonaria officinalis ma naturalną formę 'Alba' ale chętniej się sadzi ogrodowe odmiany - 'Sissinghurst White', odmianę wyróżnioną Award of Garden Merit 1993 ( śliczne kwiaty w zasadzie są nie tyle białe co białawe, od muśnięcia różu do muśnięcia błękitem, tak bym określiła tę barwę ), dość popularną w handlu odmianę 'Blue Mist' i niestety podatną na mączniaka odmianę 'White Wings'( białe kwiaty z różowym oczkiem ).
Miodunka czerwona czyli Pulmonaria rubra pochodząca z południowo - wschodniej Europy ma formę o absolutnie czystej bieli kwiatów, bez tego charakterystycznego dla innych miodunek zmieniania barw - Pulmonaria rubra var. albocorollata. No ale to rzadkość, najbardziej popularną miodunką czerwoną wydaje się być bardzo wcześnie kwitnąca odmiana 'Redstart'. To od niej pochodzi ( sport czyli naturalna mutacja ) chyba najbardziej poszukiwana z odmian miodunek czerwonych 'David Ward', roślina nagrodzona Award of Garden Merit w 1998 roku. Nieczęsto można spotkać odmianę 'Rachel Vernie', wyselekcjonowaną przez Jennifer Hewitt i nazwaną na cześć jej córki Rachel Vernie. Jakoś szkółkarze jej nie uprawiają. Prawie zupełnie nie znanymi na naszym rynku są odmiany 'Barfield Pink', 'Bowles Red' czy 'Cinderella', pojawiają się raczej w kolekcjonerskich ogrodach ( skąd mogą się rozprzestrzenić rzecz jasna do innych ogrodów ). Miodunki czerwone są nieco delikatniejsze, mniej odporne na mróz, wszak pochodzą z południa Europy. Miodunka pstra Pulmonaria saccharata pochodząca z południowo -wschodniej Francji i północnej i środkowej części Półwyspu Apenińskiego wniosła do hodowli miodunek geny które nieźle zakręciły. Jej naturalna forma 'Argentea' ma liście całkowicie wysrebrzone, wprowadzenie tej rosliny do hodowli to było naprawdę cóś! Oczywiście Pulmonaria saccharata ma bardzo ciekawe ogrodowe formy, niekoniecznie o liściach całkowicie wysrebrzonych co cud - 'Dora Bielefeldt', 'Mrs. Moon' ( konia z rzędem temu kto wie jak naprawdę wyglądał oryginał z lat trzydziestych XX wieku, dziś w handlu jest dużo wersji Księżycowej Pani a co jedna to ciekawsza ), świetna 'Leopard' i trochę mało popularną 'Reginald Kaye', 'Silverado' o specyficznym odcieniu liści, kwitnącą bardzo jasnymi różowo- błękitnymi kwiatami odmianę 'Highdown'. Czasem zalicza się do tej grupy odmianę 'Pierre's Pure Pink' nazwaną na cześć Pierre'a Bennerupa ze szkółki Sunny Border w Connecticut, która sprzedawana jest tylko z nazwą odmianową ( badania genetyczne pozwalają tę odmianę przypisać do gatunku Pulmonaria saccharata ). Jak widzicie z miodunkami i ich przypisywaniem jest sporo zamieszania - gatunkowe niekoniecznie są gatunkowe a te mieszańcowe to niekoniecznie absolutne hybrydy. Może strasznie tego nie zgłębiajmy bo dostaniemy systematyczno - botanicznej czkawki - przejdźmy do kolejnych miodunek. Prześliczna miodunka miękkowłosa Pulmonaria mollis ma równie śliczną formę uprawną - 'Royal Blue' i dość mało znaną formę 'Samobor'.
Dobra, teraz niewątpliwe hybrydy! Takie do których hybrydowości ciężko się przyczepić ( wielokrotne krzyżowania - najprawdopodobniej bo miodunki jak wiadomo ciężkoprzypisywalne ). Zacznijmy od mojej ulubionej 'Blue Ensign' - prześliczna miodunka zaczynająca kwitnienie w kolorze głębokiej purpury zmieniającej się z czasem w chabrowy błękit znaleziona została w ogrodzie Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego w Wisley. Nie do końca wiadomo kim byli rodzice ( są tylko podejrzenia ) ale dziecię jest nadzwyczaj urodne. Uwielbiam jej ciemne kwiaty i solidne ciemnozielone liście. No tak hołd ulubieńcowi oddany, czas na historię. Za protoplastę współczesnych odmian miodunek uważa się wczesnego mieszańca Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z Pulmonaria saccharata ( najprawdopodobniej ) nazwanego 'Roy Davidson'. Ta odmiana znaleziona w ogrodzie w Seattle o plamiastych liściach kwiatach w kolorze delikatnego różu i jasnego błękitu stała się rodzicem stada mieszańców, wykorzystywano ją chętnie w tzw. amerykańskiej linii hodowlanej ( głównie prace faceta zwanego Dan Heims, ze szkółki Terra Nova ). Pierwsze "amerykańskie mieszańce" z Terra Nova wprowadzono w1994 roku, były to odmiany 'Spilled Milk' ( krzyżówka odmiany 'Margery Fish' z nieznanym sprawcą ) i ' Excaliber' ( krzyżówka Pulmonaria saccharata 'Argentea' z miodunką 'Margery Fish' ) . Później przyszły odmiany - 'Bubble Gum' odmiana o kwiatach utrzymujących "wieczną różowość", 'Moonshine' ( z nieznanych rodziców, co jest ulubionym sposobem pozyskiwania odmian w Ameryce ) odporna na mączniaka odmiana o zwartym pokroju, srebrzystych liściach i kwiatach z fioletowym odcieniem, dość szybko blednącym, 'Silver Bouquet' wprowadzona w 2008 roku jest krzyżówką Pulmonaria longifolia var. cevennensis z najprawdopodobniej ( to nie było zapylenie celowe, jak zwykle ) Pulmonaria saccharata, odmiana jest dość podobna do odmiany 'Samourai , bardzo długo kwitnąca dużymi kwiatami ( po mamusi ) 'Victorian Brooch' ( o dziwo znani są rodzice - miodunki 'Margery Fish' i 'Leopard' ), 'Ice Ballet' niby też ze szkółki Terra Nova ( wprowadzenie w 1997 roku ) ale ponoć sam Dan Heims pisze, że kupił tę miodunkę w Anglii jako odmianę 'White Wings', więc to może tylko introdukcja na rynek amerykański. 'High Contrast' to rezultat wolnego zapylenia w Terra Nova odmiany 'Berries and Cream'.
Hodowla odmian miodunek to nie tylko amerykański sport - Francuzi i Brytyjczycy stworzyli tzw. linię europejską tych roślin. Szczególne zasługi ma na tym polu Didier Willery ze szkółki La Ferme Fleurie . To z tej szkółki pochodzi słynna 'Majeste' ( wprowadzona w 1988 roku ). Ta odmiana to jakby ulepszenie brytyjskiej odmiany 'British Sterling', którą wprowadził Henry Ross z England's Adrian Bloom . Odmiana Rossa była niestabilna, często rewersowała. Natomiast "wynaleziona" koło kępy 'Mrs. Moon' miodunka nazwana później 'Majeste' to prawdziwie srebrne liście i zero grymasów. Następcą tej świetnej odmiany została kolejna krzyżówka Didiera Willery znaleziona tym razem już nie w ogrodzie szkółki w której pracował tylko w jego własnym - 'Samourai' to skrzyżowanie miodunki 'Majeste' z Pulmonaria longifolia var. cevennensis . Podobnie srebrno - białawą barwą liści cieszy oko miodunka 'Cotton Cool', odmiana wynaleziona przez panią Dianę Grenfell z Wielkiej Brytanii. Z kolei odmianę zwaną 'Ocupol' OPAL znaleziono w ogrodzie Sue Cupitt w Wielkiej Brytanii. Wprowadzono ją w 1986 roku, za dużo o jej pochodzeniu nie wiadomo, prawdopodobnie jest to mieszaniec Pulmonaria saccharata lub Pulmonaria officinalis z inną miodunką. OPAL jest nazwą handlową odmiany.
Nie wiem czy amerykańskiego czy europejskiego pochodzenia są mieszańcowe miodunki 'Dark Vader', 'Benediction', 'Margery Fish' ( Award of Garden Merit dostała ta odmiana o dużych kwiatach i sporej odporności na mączniaka ), 'Berries and Cream','Milky Way', kompaktowe 'Little Star' i 'Apple Frost', czy solidnie srebrzystolistne 'Silver Streamers' i 'Diana Clare'. Wiem że są, występują w handlu bez nazw grup ( co akurat nie jest wyznacznikiem poprawności botanicznej , he, he, ale jakoś kolekcjonerzy i ogrodnicy muszą się poruszać w miodunkowym świecie ). W Polsce w forumowym obiegu mamy też dwie miodunki wyhodowane przez cooleżanki od ciekawych bylin ( Silna Grupa Zamojska ) - 'Kleopatra' i 'Kattka'. Trochę nieformalne te odmiany ale urodne - 'Kleopatra' wiadomo, natomiast 'Kattka' otrzymała swoje imię po cooleżance od szpadelka i klawiatury, która niestety przedwcześnie nas opuściła by uprawiać Niebieskie Ogrody i udzielać się w Bogosferze. Daję Wam linka do jej bloga, Kattka pięknie pisała i nadzwyczajnie fociła miodunki - Kattka o miodunkach.
Teraz jeszcze ostrzeżenie - uważnie wybierajcie odmiany miodunek, szukajcie info i dopytujcie się sprzedawców czy odmiany są stabilne i jaka mają odporność ma mączniaka. Pamiętajcie że odmiany z południowo europejskimi genami są nieco bardziej wrażliwe. Howgh!
Tak, tak, całosezonowa roślina która odpowiednio wykorzystana może robić za pseudozadarniacz albo grać rolę główną w cienistych zakątkach. Wszystko zależy od tego jaki sposób na miodunkę sobie ogrodnik wymyśli. Można ją zestawiać z funkiami różnych rozmiarów, z kuzynką brunnerą czy ułudką ( piękne duety i tercety niezgorsze ), z wiosennymi roślinami cebulowymi ( narcyzy, szafirki ), z niektórymi pierwiosnkami czy bodziszkami - możliwości mnóstwo, wymieniłam tyle te które na szybko przyszły mi do głowy. Więc dlaczego tak świetna i dająca tyle możliwości roślina nie jest aż tak popularna jak na to zasługuje? Ano głównie dlatego że miodunka nie ma kwiatów jak talerze i po oczach nimi nie wali. To roślina która zachowała urok dziczyzny a nasi "ogrodnicy w masie" cóś nie bardzo na ten urok są wrażliwi. A szkoda! W ogrodach zacienionych niewysoka bylinka zapewni nam wczesnowiosenne kwitnienie ( kwiaty miodunek rozwijają się wcześniej niż rozety ich liści, liście dochodzą z czasem że tak to określę ), takie masowe, z daleka widoczne. Dobrze rozrośnięte miodunki w porze kiedy drzewa dopiero rozwijają liście i troszkę później tworzą kwitnące kępy, często z wielobarwnymi kwiatami ( część miodunek podczas kwitnienia zmienia z czasem barwę z różowej na niebieską ). Do szczęścia potrzeba im niewiele -
stanowiska najlepiej półcienistego, gleby żyznej, przepuszczalnej, próchniczej o odczynie kwaśnym lub obojętnym , lekko wilgotnej. W takich warunkach miodunki czują się szczęśliwe i ładnie się rozrastają.
Teraz pogrzebiemy trochę w miodunkowej genealogii, żeby wiedzieć czym jedna miodunka różni się od drugiej - znaczy ciotka Makowiecka w formie! Pulmonaria officinalis, Pulmonaria obscura, Pulmonaria angustifolia, Pulmonaria mollis - wszystkie te gatunki p[ochodzą ze środkowaej i północno - wschodniej Europy ( siedliska Pulmonaria mollis ciągną się daleko na wschód, aż do Azji ) . Porastają lasy liściaste i nadrzeczne zarośla. Gatunki w naturze się krzyżują i czasem przypisanie poszczególnej miodunki napotyka problemy ( do dziś trwają spory jak to naprawdę jest z miodunką ćmą, czy jest ona osobnym gatunkiem czy tylko formą gatunku miodunka lekarska ). W ogrodach obserwacja miodunek jakby trochę łatwiejsza, prędzej można wyśledzić skąd nowa miodunka bierze swój początek. Na przykład na początku XX wieku w ogrodzie Munstead Wood, stworzonym przez legendę angielskiego ogrodnictwa Gertrude Jekyll, znaleziono nową formę Pulmonaria angustifolia czyli miodunki wąskolistnej, która otrzymała na cześć miejsca swoich urodzin nazwę 'Munstead Wood'. Bardzo miłą dla oka jest ogrodowa forma 'Blaues Meer' o bardzo mocnym błękicie kwiatów. Podobnie powstały w zaciszu ogrodów odmiany miodunki długolistnej Pulmonaroa longifolia , choć nie do końca jestem pewna czy w tym wypadku możemy o odmianach gatunku - wszak 'Trevi Fountain' to krzyżówka Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z hybrydową miodunką 'Margery Fish' a odmiana 'Raspberry Splash' ( dłuuugo kwitnąca ) to krzyżówka Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z miodunką 'Leopard' ( 'Trevi Fountain' i 'Raspberry Splash' pochodzą ze szkółki Terra Nova ). To są raczej miodunki z grupy longifolia, gdzie roślina mateczna zachowuje cechy charakterystyczne dla gatunku i przekazuje je potomstwu. Prawdziwa i nie pozostawiająca wątpliwości jest forma dzika miodunki długolistnej występująca na obszarze górskiego pasma zwanego po polsku Sewennami , tzw. Pulmonaria longifolia var. cevennensis , rzadkiej urody endemit. Miodunka plamista Pulmonaria officinalis ma naturalną formę 'Alba' ale chętniej się sadzi ogrodowe odmiany - 'Sissinghurst White', odmianę wyróżnioną Award of Garden Merit 1993 ( śliczne kwiaty w zasadzie są nie tyle białe co białawe, od muśnięcia różu do muśnięcia błękitem, tak bym określiła tę barwę ), dość popularną w handlu odmianę 'Blue Mist' i niestety podatną na mączniaka odmianę 'White Wings'( białe kwiaty z różowym oczkiem ).
Miodunka czerwona czyli Pulmonaria rubra pochodząca z południowo - wschodniej Europy ma formę o absolutnie czystej bieli kwiatów, bez tego charakterystycznego dla innych miodunek zmieniania barw - Pulmonaria rubra var. albocorollata. No ale to rzadkość, najbardziej popularną miodunką czerwoną wydaje się być bardzo wcześnie kwitnąca odmiana 'Redstart'. To od niej pochodzi ( sport czyli naturalna mutacja ) chyba najbardziej poszukiwana z odmian miodunek czerwonych 'David Ward', roślina nagrodzona Award of Garden Merit w 1998 roku. Nieczęsto można spotkać odmianę 'Rachel Vernie', wyselekcjonowaną przez Jennifer Hewitt i nazwaną na cześć jej córki Rachel Vernie. Jakoś szkółkarze jej nie uprawiają. Prawie zupełnie nie znanymi na naszym rynku są odmiany 'Barfield Pink', 'Bowles Red' czy 'Cinderella', pojawiają się raczej w kolekcjonerskich ogrodach ( skąd mogą się rozprzestrzenić rzecz jasna do innych ogrodów ). Miodunki czerwone są nieco delikatniejsze, mniej odporne na mróz, wszak pochodzą z południa Europy. Miodunka pstra Pulmonaria saccharata pochodząca z południowo -wschodniej Francji i północnej i środkowej części Półwyspu Apenińskiego wniosła do hodowli miodunek geny które nieźle zakręciły. Jej naturalna forma 'Argentea' ma liście całkowicie wysrebrzone, wprowadzenie tej rosliny do hodowli to było naprawdę cóś! Oczywiście Pulmonaria saccharata ma bardzo ciekawe ogrodowe formy, niekoniecznie o liściach całkowicie wysrebrzonych co cud - 'Dora Bielefeldt', 'Mrs. Moon' ( konia z rzędem temu kto wie jak naprawdę wyglądał oryginał z lat trzydziestych XX wieku, dziś w handlu jest dużo wersji Księżycowej Pani a co jedna to ciekawsza ), świetna 'Leopard' i trochę mało popularną 'Reginald Kaye', 'Silverado' o specyficznym odcieniu liści, kwitnącą bardzo jasnymi różowo- błękitnymi kwiatami odmianę 'Highdown'. Czasem zalicza się do tej grupy odmianę 'Pierre's Pure Pink' nazwaną na cześć Pierre'a Bennerupa ze szkółki Sunny Border w Connecticut, która sprzedawana jest tylko z nazwą odmianową ( badania genetyczne pozwalają tę odmianę przypisać do gatunku Pulmonaria saccharata ). Jak widzicie z miodunkami i ich przypisywaniem jest sporo zamieszania - gatunkowe niekoniecznie są gatunkowe a te mieszańcowe to niekoniecznie absolutne hybrydy. Może strasznie tego nie zgłębiajmy bo dostaniemy systematyczno - botanicznej czkawki - przejdźmy do kolejnych miodunek. Prześliczna miodunka miękkowłosa Pulmonaria mollis ma równie śliczną formę uprawną - 'Royal Blue' i dość mało znaną formę 'Samobor'.
Dobra, teraz niewątpliwe hybrydy! Takie do których hybrydowości ciężko się przyczepić ( wielokrotne krzyżowania - najprawdopodobniej bo miodunki jak wiadomo ciężkoprzypisywalne ). Zacznijmy od mojej ulubionej 'Blue Ensign' - prześliczna miodunka zaczynająca kwitnienie w kolorze głębokiej purpury zmieniającej się z czasem w chabrowy błękit znaleziona została w ogrodzie Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego w Wisley. Nie do końca wiadomo kim byli rodzice ( są tylko podejrzenia ) ale dziecię jest nadzwyczaj urodne. Uwielbiam jej ciemne kwiaty i solidne ciemnozielone liście. No tak hołd ulubieńcowi oddany, czas na historię. Za protoplastę współczesnych odmian miodunek uważa się wczesnego mieszańca Pulmonaria longifolia 'Bertram Anderson' z Pulmonaria saccharata ( najprawdopodobniej ) nazwanego 'Roy Davidson'. Ta odmiana znaleziona w ogrodzie w Seattle o plamiastych liściach kwiatach w kolorze delikatnego różu i jasnego błękitu stała się rodzicem stada mieszańców, wykorzystywano ją chętnie w tzw. amerykańskiej linii hodowlanej ( głównie prace faceta zwanego Dan Heims, ze szkółki Terra Nova ). Pierwsze "amerykańskie mieszańce" z Terra Nova wprowadzono w1994 roku, były to odmiany 'Spilled Milk' ( krzyżówka odmiany 'Margery Fish' z nieznanym sprawcą ) i ' Excaliber' ( krzyżówka Pulmonaria saccharata 'Argentea' z miodunką 'Margery Fish' ) . Później przyszły odmiany - 'Bubble Gum' odmiana o kwiatach utrzymujących "wieczną różowość", 'Moonshine' ( z nieznanych rodziców, co jest ulubionym sposobem pozyskiwania odmian w Ameryce ) odporna na mączniaka odmiana o zwartym pokroju, srebrzystych liściach i kwiatach z fioletowym odcieniem, dość szybko blednącym, 'Silver Bouquet' wprowadzona w 2008 roku jest krzyżówką Pulmonaria longifolia var. cevennensis z najprawdopodobniej ( to nie było zapylenie celowe, jak zwykle ) Pulmonaria saccharata, odmiana jest dość podobna do odmiany 'Samourai , bardzo długo kwitnąca dużymi kwiatami ( po mamusi ) 'Victorian Brooch' ( o dziwo znani są rodzice - miodunki 'Margery Fish' i 'Leopard' ), 'Ice Ballet' niby też ze szkółki Terra Nova ( wprowadzenie w 1997 roku ) ale ponoć sam Dan Heims pisze, że kupił tę miodunkę w Anglii jako odmianę 'White Wings', więc to może tylko introdukcja na rynek amerykański. 'High Contrast' to rezultat wolnego zapylenia w Terra Nova odmiany 'Berries and Cream'.
Hodowla odmian miodunek to nie tylko amerykański sport - Francuzi i Brytyjczycy stworzyli tzw. linię europejską tych roślin. Szczególne zasługi ma na tym polu Didier Willery ze szkółki La Ferme Fleurie . To z tej szkółki pochodzi słynna 'Majeste' ( wprowadzona w 1988 roku ). Ta odmiana to jakby ulepszenie brytyjskiej odmiany 'British Sterling', którą wprowadził Henry Ross z England's Adrian Bloom . Odmiana Rossa była niestabilna, często rewersowała. Natomiast "wynaleziona" koło kępy 'Mrs. Moon' miodunka nazwana później 'Majeste' to prawdziwie srebrne liście i zero grymasów. Następcą tej świetnej odmiany została kolejna krzyżówka Didiera Willery znaleziona tym razem już nie w ogrodzie szkółki w której pracował tylko w jego własnym - 'Samourai' to skrzyżowanie miodunki 'Majeste' z Pulmonaria longifolia var. cevennensis . Podobnie srebrno - białawą barwą liści cieszy oko miodunka 'Cotton Cool', odmiana wynaleziona przez panią Dianę Grenfell z Wielkiej Brytanii. Z kolei odmianę zwaną 'Ocupol' OPAL znaleziono w ogrodzie Sue Cupitt w Wielkiej Brytanii. Wprowadzono ją w 1986 roku, za dużo o jej pochodzeniu nie wiadomo, prawdopodobnie jest to mieszaniec Pulmonaria saccharata lub Pulmonaria officinalis z inną miodunką. OPAL jest nazwą handlową odmiany.
Nie wiem czy amerykańskiego czy europejskiego pochodzenia są mieszańcowe miodunki 'Dark Vader', 'Benediction', 'Margery Fish' ( Award of Garden Merit dostała ta odmiana o dużych kwiatach i sporej odporności na mączniaka ), 'Berries and Cream','Milky Way', kompaktowe 'Little Star' i 'Apple Frost', czy solidnie srebrzystolistne 'Silver Streamers' i 'Diana Clare'. Wiem że są, występują w handlu bez nazw grup ( co akurat nie jest wyznacznikiem poprawności botanicznej , he, he, ale jakoś kolekcjonerzy i ogrodnicy muszą się poruszać w miodunkowym świecie ). W Polsce w forumowym obiegu mamy też dwie miodunki wyhodowane przez cooleżanki od ciekawych bylin ( Silna Grupa Zamojska ) - 'Kleopatra' i 'Kattka'. Trochę nieformalne te odmiany ale urodne - 'Kleopatra' wiadomo, natomiast 'Kattka' otrzymała swoje imię po cooleżance od szpadelka i klawiatury, która niestety przedwcześnie nas opuściła by uprawiać Niebieskie Ogrody i udzielać się w Bogosferze. Daję Wam linka do jej bloga, Kattka pięknie pisała i nadzwyczajnie fociła miodunki - Kattka o miodunkach.
Teraz jeszcze ostrzeżenie - uważnie wybierajcie odmiany miodunek, szukajcie info i dopytujcie się sprzedawców czy odmiany są stabilne i jaka mają odporność ma mączniaka. Pamiętajcie że odmiany z południowo europejskimi genami są nieco bardziej wrażliwe. Howgh!
Subskrybuj:
Posty (Atom)