niedziela, 29 kwietnia 2018
Ogrodowe podsumowanie miesiąca
Ten upływający miesiąc jest potwierdzeniem tezy że nadmiar zawsze szkodzi. Wiem iż to będzie wyglądało obrazoburczo ale wiosna rozletniona to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Spragnieni słoneczka po kretyńsko przedłużającej się zimie wydajemy zbiorowo ochy i achy, jednak zbyt wysokie temperatury jak na kwiecień i znikoma ilość opadów mogą być dla ogrodników równie paskudne co ciężkie przymrozki. Jeszcze do nas słabo dociera że jest zbyt ciepło i trochę mało wody, jeszcze wciąż w pamięci mamy marcową zimę i zasnute szarością niebo. Jednak jak szybko nie popada to zaraz sobie uświadomimy że wiosna właśnie przechodzi do przeszłości a my mamy prawdziwie letnią suszę. A susza w maju to klęska!
No cóż, pod koniec kwietnia kwitną już kasztanowce zwane kasztanami i lilaki. Dziw nad dziwy, zważywszy że w pierwszych dniach kwietnia kwitły w najlepsze przebiśniegi. Trza przeżywać tę wiosnę bo zaraz jej nie będzie. W Alcatrazie wszystkie roboty jak zwykle postępują opieszale. Nie, nie dlatego że ja tylko z kocim towarzystwem zalegam, po prostu czasu na obrobienie jakoś nie starcza. Praca wre, tylko areał cóś duży. Ledwie ogarnę Podwórko a już ciemnawo się robi, koty kolacyjki spragnione nagląco pomiaukują a ja na chybcika, z biegu lecę do Alcatrazu nie ze szpadelkiem a z wężem podlewczym. Ech, przydałaby się brygada ogrodnicza, taka z prawdziwego zdarzenia - np. mister Murdoch z misterem Dulaneye'm świeżo zaimportowani z XIX wiecznej Brytanii. Tacy ogrodnicy co to, Panie tego, kielisznik od kielichowca rozróżniają, groszek potrafią okopać i prawilno przycinają jabłonki. Płaci im się cóś koło trzech funtów na miesiąc ( no bo oni XIX wieczni ) i kupuje się dla nich "kazionną" herbatę ( wiadomo z lektur - herbata dla brytolskiego ogrodnika równie ważna co pensja ). Takie mam marzonko jak sobie oglądam zapuszczenie Alcatrazu, które mimo moich działań jakoś się nie zmniejsza. Alcatraz chynszeje zamiast pięknie dziczeć ( znaczy dziczeje tylko w wybranych miejscach, reszta się niestety zachynsza ).
Podwórko przedstawia się nieco lepiej niż Alcatraz ale powiedzmy sobie szczerze że tyż nie powala. Co prawda Sucha Żwirowa obecnie bardziej przypomina majową niż kwietniową odsłonę rabaty, ale ogólnego wyglądu Podwórka jakoś specjalnie mocno to nie ratuje. Jednak jest bez porównania lepiej niż w chynszejącym Alcatrazie. Na ten tydzień długoweekendowy mam wobec moich włości szczwany plan. Wiąże się on z osobami Pana Andrzejka i Włodzimierza ciotczynego. Tak jakoś skonkretyzowałam à la polonaise snujne marzonka o brytolskich ogrodnikach. Po prawdzie to kwietniowe zakładanie budek lęgowych umocniło we mnie przekonanie że samce gatunku ludzkiego są lepiej predysponowane do niektórych robót ogrodowych ( na przykład do nudnego koszenia - samce jakoś lubią prace związane z Tyrawnikami, pewnie dlatego często samcze ogródki przypominają boiska albo korty ). W ostatni kwietniowy dzień sama osobiście posieję koper, nasturcję i maciejkę, a potem roztoczę resztkę wdzięków i przywołam wizję chłodnego piwka w ramach zapewnienia sobie pomocy ogrodowej. Może nawet rzęsę umaluje albo co? Nie ma zmiłuj żeby mieć jakoś tam utrzymany ogród trza się napracować, czasem nad własnym wyglądem.
sobota, 28 kwietnia 2018
Codziennik - "zawsze coś" i "pocieszki"
Pogoda prawie letnia, czasu jakby więcej czyli niby można się brać za ogród. No ale zawsze coś, tym razem padło na Lalka. Najstarszy koci domownik ma problem zębowy a w jego wieku to bardzo poważna sprawa. Dziś byliśmy u doktora, za niecały tydzień Lalek ma wyznaczony zabieg. Ja mam na ten niby wolny tydzień rozpisaną Lakową dietę, dawkowanie lekarstw i medyczny nakaz ustępowania kotu kiedy będzie miał swoje zachciewajki ( ponoć to ma go odstresować ). Lalek tuż po wizycie u doktora pokazał rogi, z premedytacją nalał koło łóżeczka Felicjana po czym oddalił się wolnym krokiem przy okazji miażdżąc mnie wzrokiem ważącym ze trzy tony. Potem było jeszcze gorzej - ryki u Małgoś - Sąsiadki nakazujące jej otwieranie okien ( bo on lubi popatrzeć na jej ogródek ), wychlewanie wody z wazonów zamiast z miseczki, wywlekanie mielonej wołowiny z michy na podłogę. Nadmienię że była też tradycyjna próba udawania paraliżu po wyjęciu kota z transportera ale nie mnie brać na te plewy ( to jest stary numer Felicjana z lubością odtwarzany przez wszystkie transportowane koty tylko z tego powodu że Felicjanowi udało się dzięki "paraliżowi" być ośrodkiem zainteresowania rodziny i sąsiedztwa co przełożyło się na dobrutki ). Potem mu przeszła obraza i po tzw. podwieczorku okupował najlepsze ( znaczy najbardziej słoneczne ) miejsce parapetowe. Przede mną tydzień usługiwania panu hrabiemu i wzmożonej obserwacji jego zdrówka, jak znam życie pan hrabia da popalić.
Bywszy z Mamelonem na rynku w Pabianicach, z krainy wysortów przywiozłam pocieszkowe bzdety. Pocieszkowe bo nie mam najlepszego nastroju. To nie tylko to że Lalek chory, wokół mnie ostatnio same zachorzenia a takie sprawy zawsze działają na mnie mocno dołująco ( choć według bliskich wcale po mnie tego nie widać i ich zdaniem mogę spokojnie robić za tzw. opokę - goowno prawda ). Z ryneczku wysortowego przywlekłam podniszczony talerzyk z owocowym motywem ( pazłotka się wytarła ) przywołujący lube wspomnienia z dzieciństwa ( na podobnym Babcia Wiktoria podawała mi "kwiaty z owoców pomarańczy" - wicie rozumicie, ponacinana skórka i pomarańczka nie do końca rozdzielona na cząstki ), podejrzane solniczki ( znaczy jedną podejrzewam o bycie "lepszą" solniczką, to część eleganckiego kompletu stołowego ), i angielskie dobroci - doniczkę i pudełeczko na rzeczy nieprzydatne. Same śmieci ale niedrogie a rozmasowujące na ciepło moje strapione jestestwo. Potem zrobiłam sobie dobrze kupując prezenty Suchej - Żwirowej. Rabata dostała sasankę albańską, nowego bodzia ( kiedyś już go miałam ale rósł był w złym miejscu i nie zdzierżył zimy ) i ślicznego akanta o marmurkowych liściach i biało - różowych kwiatach - 'Tasmanian Angel' się nazywa. Jak będzie z zimowaniem tej odmiany Acanthus mollis ciężko powiedzieć, na wszelki wypadek okryję. Muszę mu znaleźć dobre stanowisko coby tych uroczych liści słońce mocno nie poparzyło. Sucha - Żwirowa dostała tyż powojnika, 'Polish Spirit' jest niby wielkokwiatowy ale to w sumie bezproblemowy powojnik. Prezenty Suchej - Żwirowej się należą, kwiecień a ona zaczęła ładnie zakwitać.
W wolniejszych chwilach czytywam cooleżeńskie blogi - o tym że codzienność to chyba nudna jest ( zdziwne bo w ramach tej codzienności podejmuje się otwieranie domowego szpitalika dla kóz, no ale wiadomo to jest norma, he, he - wszyscy tak mają ), że koniczki z dłuuuugaśnymi nóżynami się rodzą, że ogródki się uprawia i pomysły na nie się miewa że ho, ho, że trzeba zacząć ćwiczyć na rurach bo dlaczego nie. Poczytywam i tak myślę sobie że szczęśliwie na tym świecie wcale dużo jest takich osobników jak ja - podobieństwa odkrywane robią mnie lepiej. Taka to pocieszka wyższego rzędu. A niedługo będzie miała miejsce super pocieszka - zakwitną małe esdebięta, sezon irysowy się zacznie.
czwartek, 26 kwietnia 2018
Podskarpek i Zabukszpanie w wiosennej odsłonie i planowanie nasadzeń na Landrynie
Hiacynty, hiacynty i po hiacyntach! Ostatki ścięłam do wazonu i pachną powalająco w domowych pieleszach ( anyżki zamknięte w różowych blaszankach nie mają szans w tym pojedynku zapachowym ). Aromat się niesie i nawet "smell" świeżo nalanej do szefowskiego kubka kawy nie jest się w stanie przebić przez hiacyntowy zapach. Niucham póki mogę, podobnie jak niucham tulipanowe zapaszki, tegoroczny kwiecień to wiosna błyskawiczna - w powietrzu nie czuć już ciężkiego zapachu gruszowych kwiatów przywiewanego z sąsiedztwa za to wyraźnie przebijają się lilakowe wonie. Jeszcze trochę i czuć będzie głównie lilaki czyli "bzy". Jednak na Podskarpku i Zabukszpaniu wonieje kalinami i słodką magnolką 'Susan'. Magnolkowe kwitnienie powoli się kończy co jest prawie tak widowiskowe jak pełnia kwitnienia. Opadłe tepale tworzą pod drzewem różowy kobierzec na tle którego pięknie wyglądają kwiaty miodunek, brunner czy szafirków. Dodajcie do tego kwiaty siejących się na potęgę fiołków motylkowych i macie zestaw różowo - niebieski słodki do zarzygania. Niestety w tym roku coś mało bieli bo narcyzki 'Thalia' mocno przetrzebiło ( cholerna muszka ). Nic to, z uporem maniaka będę dosadzała narcyzowe cebule i szukała sposobów walki z tym latającym ścierwem niszczącym moje narcyzy!
Wśród różowego "opadu" przyuważyłam nie tylko siewki fiołków - wylazły mi nowe brunnery. Na liściach jakieś tam nieregularne plamki, pozostałość po genach odmianowych brunner. Kwiaty uroczo intensywnie niebieskie, bliżej im barwą do kwiatów ułudek niż do koloru kwiatów niezapominajek. Mam nadzieje że odmiany brunner rosnące na Podskarpku i Zabukszpaniu w tym roku solidnie nabiorą masy i będę mogła je dzielić. Landryn powinien być w tym roku podsadzany nowymi roślinami a nie uśmiecha mi się zakup dużej ilości "nowych starych" bylin. Wolę wydawać kaskę na krzewy a tzw. podkład robić z tego co już u mnie rośnie w nazwijmy to należycie zleśnionej części Alcatrazu.
Sporo kasy pochłoną też nowe cebulowe nasadzenia z drobnicy - powstaną wszak nowe miejsca na śnieżniki, cebulice, szafirki, krokusy czy przebiśniegi. W końcu w oczekiwaniu na hosty trzeba czymś cieszyć oczy. Dopiero teraz zaczynają wyłazić u mnie na poważnie hostowe kły, urocze ale cóś słabo konkurujące z urodą Szpagetki na różowym tle. W nowych nasadzeniach Landryna będzie trochę wielkich host, mających robić za tzw. rośliny architektoniczne, okolice host są idealne dla cebulaczków. Na razie jednak to nie kasa na nowe cebulki czy tam insze krzewy spędza mi sen z powiek, problemem jest czas którego mam bardzo mało na "zleśnianie " Alcatrazu. Hym... uprawiam ogród z doskoku, znaczy miotam się usiłując zapanować nad krnąbrną materią. Sadzę, przesadzam, dosadzam oraz wysadzam, niedługo chyba mi szpadel zrośnie się z kończyną górną i zostanę Tabazellą Szpadloręką. Staram się nie pielić zbyt restrykcyjnie ( znaczy poza wyrywaniem wrażego podagrycznika, trawska oraz mniszka i tego cholernego skrzypu odpuszczam niektórym roślinom bo zawsze to lepiej jak rośnie zielone niż jak jest bardzo młoda sadzonka pożądanej rośliny a wokół na dwa metry w tę i w tę goła gleba ). Na Podskarpku i Zabukszpaniu czeka mnie jeszcze niemiła przeprawa z mrówkami, będę musiała je poprosić żeby wyniosły się spod anemonopsisa. I nie ma że nie ma, są w ogrodzie inne miłe miejsca w których mrówki mogą sobie bytować ( pod kasztanowcem na ten przykład ).
Wśród różowego "opadu" przyuważyłam nie tylko siewki fiołków - wylazły mi nowe brunnery. Na liściach jakieś tam nieregularne plamki, pozostałość po genach odmianowych brunner. Kwiaty uroczo intensywnie niebieskie, bliżej im barwą do kwiatów ułudek niż do koloru kwiatów niezapominajek. Mam nadzieje że odmiany brunner rosnące na Podskarpku i Zabukszpaniu w tym roku solidnie nabiorą masy i będę mogła je dzielić. Landryn powinien być w tym roku podsadzany nowymi roślinami a nie uśmiecha mi się zakup dużej ilości "nowych starych" bylin. Wolę wydawać kaskę na krzewy a tzw. podkład robić z tego co już u mnie rośnie w nazwijmy to należycie zleśnionej części Alcatrazu.
Sporo kasy pochłoną też nowe cebulowe nasadzenia z drobnicy - powstaną wszak nowe miejsca na śnieżniki, cebulice, szafirki, krokusy czy przebiśniegi. W końcu w oczekiwaniu na hosty trzeba czymś cieszyć oczy. Dopiero teraz zaczynają wyłazić u mnie na poważnie hostowe kły, urocze ale cóś słabo konkurujące z urodą Szpagetki na różowym tle. W nowych nasadzeniach Landryna będzie trochę wielkich host, mających robić za tzw. rośliny architektoniczne, okolice host są idealne dla cebulaczków. Na razie jednak to nie kasa na nowe cebulki czy tam insze krzewy spędza mi sen z powiek, problemem jest czas którego mam bardzo mało na "zleśnianie " Alcatrazu. Hym... uprawiam ogród z doskoku, znaczy miotam się usiłując zapanować nad krnąbrną materią. Sadzę, przesadzam, dosadzam oraz wysadzam, niedługo chyba mi szpadel zrośnie się z kończyną górną i zostanę Tabazellą Szpadloręką. Staram się nie pielić zbyt restrykcyjnie ( znaczy poza wyrywaniem wrażego podagrycznika, trawska oraz mniszka i tego cholernego skrzypu odpuszczam niektórym roślinom bo zawsze to lepiej jak rośnie zielone niż jak jest bardzo młoda sadzonka pożądanej rośliny a wokół na dwa metry w tę i w tę goła gleba ). Na Podskarpku i Zabukszpaniu czeka mnie jeszcze niemiła przeprawa z mrówkami, będę musiała je poprosić żeby wyniosły się spod anemonopsisa. I nie ma że nie ma, są w ogrodzie inne miłe miejsca w których mrówki mogą sobie bytować ( pod kasztanowcem na ten przykład ).
sobota, 21 kwietnia 2018
Alcatraz magnoliowo - hiacyntowy
No tak, u mnie ostatnio znów się nawarstwiło aż czas mi się w szwach rozłazi. Domowymi sprawami nie zamierzam Was katować, wystarczy że uraczyłam Was fascynującym i trzymającym w napięciu wpisem o myciu okien ( no ale to było dla mnie bolesne przeżycie ). Wiosna pędzi nadrabiając opóźnienia w błyskawicznym tempie co mnie się wcale ale to wcale nie podobie bo niczym kwitnącym się dłużej cieszyć nie sposób. Na domiar złego słabuje jeden z moich modrzewi i nie widzę jego przyszłości w różowych barwach. Dlaczego słabuje nie wiem, w zeszłym roku miał podobny epizod ale wtedy poszło na przymrozki. Teraz przymrozków nie ma a on wygląda po prostu źle. Ech, ciągle cóś - jedno co dobre że w końcu mamy wyrok w sprawie Puszczy. Oczywiście wiadomo jaki bo od początku całej afery z kornikiem cudownym sposobem zmieniającym dietę i zżerającym dąbrowy jasne było o co chodzi. O pieniądze, możliwość ukręcenia interesów przez paru kolesi którym wreszcie udało się znaleźć bezczelnych i bezwzględnych politykierów uznających że ciemny lud kupi wszystko, w tym wypadku słoiki z kornikiem. Myślę że czas na ruch pod tytułem "Chcesz mieć las posadź Szyszkę", taki dydaktyczny przekaz dla tych co mają zakusy na Puszczę Karpacką. Cóś mi mówi że obecna władza raczej się tym nie zajmie bo jest aktualnie zajęta obiecywaniem wszystkiego wszystkim w ramach odsunięcia od się widma rozliczeń, które niewątpliwie jej się należą ( w przeciwieństwie do drugiej pensji nazywanej dla niepoznaki nagrodą ). No nic, poczekamy na kolejne rozdanie pławiąc się w obietnicach starych i nowych. Wiadomo - Bóg, Honorarium, Ojczyzna! Kocham ten netowy tekst, rozśmiesza mnie a wiadomo śmiech to zdrowie. He, he, he.
A tymczasem, w swoim tempie i za nic mając ludzkie bajdurzenia o człowieku koronie stworzenia, planeta Ziemia obraca się jak się obracała, Natura wypełnia nowe nisze które stworzyliśmy bezmyślnym działaniem organizmami które nam nie sprzyjają i cóś mi się widzi że właśnie jesteśmy w trakcie przygotowywania przyjęcie na którym będziemy pełnili role zakąsek, dania głównego i deserków. Ten tego... przygotowania zaawansowane, że tak rzecz ujmę. Na wszelki wypadek usiłuje zaprzyjaźnić się z Naturą zanim nam solidnie dokopie. Dobra Natura, dobra! Cacy. Alcatraz powoli zmierza w stronę dziczy. Znaczy lasek liściasty magnoliowy ( hym... dzicz specyficzna ). Przyznaję bezczelnie że marzę o rozszerzeniu magnolkowych klimatów, mimo licznych niepowodzeń w uprawie ( Magnolia grandiflora ledwie dycha ). Kiedy przychodzi czas kwitnienia a pogoda sprzyja zamagnolkowany Alcatraz robi się bajkowy, to już nie dzicz tylko ogród z krainy Oz. Magiczny! Spokojnie, potem wszystko wraca do normy czyli zapada w grąd. Rozszerzam Ciemiernikowszczyznę na byłego Landryna, znaczy tam posadzę nabyte w tym roku ciemierniki. Otoczenie wydaje mi się odpowiednie. Co prawda po walce z podagrycznikiem który zdradziecko wpełzł był na byłego Landryna ręce mi odpadają ale zrobiło tam się coś bardziej w "dzikim stajlu". Mam nadzieję że posadzone wcześniej epimedia nie pogryzą się z ciemiernikami. Zamierzam też przy ciemiernikach zrobić nowe stanowiska dla fiołków wonnych i nie tylko wonnych.
Myślę nadal ( a już mi się zdawało że mam pomysła ) nad stanowiskiem dla klonika cynamonowego, proste to nie jest bo drzewko niewielkie ale musi mieć tzw. odpowiednie tło. Myślenie musi być mocno in spe, bo klonik rośnie wolno i swoją urodę pokaże za jakąś dekadę z hakiem. Teraz pewnie będę się powtarzać ale co tam, prawda to przeca najprawdziwsza czyli towar deficytowy czyli taki w cenie. Sadzenie drzew wymaga większej wyobraźni niż tworzenie byliniaków, łąk czy tam innych warzywników. Właściwy efekt przychodzi po latach, wtedy dopiero ogrodnik może ocenić swoje nasadzenia. No i jakąż to cierpliwością musi się wykazać, ogród zadrzewiony to nie jest coś dla tych kochających ogrody instant. Nic się komputerowo, Panie tego, nie podpędzi. Real nie tyle skrzeczy co przemawia głębokim basem. Prawdziwie wiekowe drzewo to nie jakieś tam sadzonki z doniczek, "dżefka" to tylko w telewizyjnych programach ogrodniczych a prawdziwe drzewa wrastają w ogród, zmieniają jego glebę, warunki wodne i świetlne, tworzą nową jakość. Ogród bez drzew jest dla mnie półogrodem. Wiem, wiem, łąki czy tam insze różanki tyż ogrody ale dla mnie drzewa muszą być, zboczenie takie. Dzięki zadrzewianiu przezywam niespodziewanki, drzewa rosną po swojemu za nic mając moje wyobrażenia na ich temat.
Teraz sprawozdanko ogrodowe. Z działań uplanowanych to jak na razie zostało tylko odfajkowane przymocowanie budek lęgowych w miejscu niedostępnym dla kotów. Późno cała ta budkowa sprawa miała miejsce ale nie byłam tu zależna tylko od siebie. Operator wiertarki niebojący się wleźć na drabinę był potrzebny do realizacji. Na operatora Ciotka Elka wyznaczyła Włodzimierza ale Włodzimierz nie podołał zadaniu ( "Jezu lecę! ). Nie chcąc dopuścić do bezpośredniego kontaktu Włodzimierza ubranego niewyjściowo w strój roboczy z Królem Polski, postanowiłyśmy kolegialnie ( skład kolegium to całe babskie sąsiedztwo ) że trza zaczekać na ciotczynego zięcia ( "Włodzimierzu proszę Cię zejdź!" ). Tomek z Włodzimierzem występującym w charakterze głównego drabinowego przywiesili budki "bez strat w ludziach". Koty były bardzo zainteresowane budkową imprezą, w końcu z ich powodu to wspinanie się po ścianach więc kręcenie się pod nogami, sprawdzające przebieżki po daszkach ( a nuż się uda doskoczyć do budki ), ryki uświadamiające ich istnienie zajętym swoimi sprawami ludziom - całe to uczestnictwo w imprezie zostało im wyrozumiale wybaczone.
Przede mną formowanie krzewów, nie tylko tych podwórkowych. Forsycji po kwitnieniu i owszem należy się porządne przycięcie ale to proste jak konstrukcja cepa cięcie. To nad ogrodowymi kalinami będę musiała popracować z głową. Część moich burkwoodek rośnie w półcieniu co i owszem, pozwala kwitnąć krzewom nieco dłużej ale niespecjalnie cóś służy ich pokrojowi. Po zaniku kalinowych kwiatów sekator w dłoń i dość radykalne ( jak na kalinę ) cięcie żeby krzaki nie zamieniły się w drapaki. Przy okazji spróbuje lekko a nawet leciuteńko podkasać magnolkę 'Susan' ( no jak to z drzewami, do łba mi nie przyszło że jej pędy będą tak "ciążyły" ku ziemi że wprost pełzały po glebie ). Awanturę o śmieci ciągle przekładam, po prostu siły nie mam na występy bo życie w tygodniu cóś mnie nie chciało pieścić. Na razie załączam fotki z tej lepszej części Alcatrazu, znaczy szybciej grądziejacej.
Na zakończenie sprawozdania ogrodowego wkleję fotki hiacyntów. W tym roku u mnie kiepsko z narcyzami, mało ciekawie z tulipanami ale hiacynty kwitną naprawdę pięknie. Za nic mają sąsiedztwo wrotycza gotowego do przesadzenia i bezczelnych skrzypów, co im tam zdradzieckie trawsko z Tyrawnika. Są piękne i pachnące obłędnie, dziś cały Alcatraz pachniał hiacyntami i rozwijającymi się kwiatami kalin. Po południu zamiast w pocie czółka pracować w ogrodzie położyłam się na kocyku i zrobiłam sobie sesję aromaterapeutyczną. Bosko było, choć niedługo. Występna Szpagetka wypełzła zza bukszpanu i ponieważ nie reagowałam na widok jej "zwłok" ( ona robi "zwłoki" żebym podchodziła sprawdzić co z nią jest a ona mnie wtedy znienacka napada czyli urządza sobie zabawę w szaloną wiewiórkę ) przystąpiła od razu do "wiewiórkowania". Niestety zapach hiacyntów nie działa kojąco na ukąszenia kocim zębem, sprałam wariatkę ( lekko ) po zdrutowanym tyłku. Nie wiem skąd w niej takie instynkta wobec mła się zalęgły, podejrzewam zły wpływ Felicjana. Żeby zrobić sobie miło postanowiłam ściąć nieco hiacyntowych kwiatów do wazonu, w domu Szpagetka nie wariuje tylko zachowuje się jak dama więc jest szansa na delektowanie się woniami. Przy okazji podcięłam trochę kalin, he, he, he. Dom pachnie teraz wspaniale, koty zdegustowane zalegają na zewnętrznych parapetach, Szpagetka czeka w wyrze.
P.S. Wczoraj przyszły wyaukcjonowane na rzecz Tuśka łupy - kubek, tórebka i nordycki pudel. Cio Mary podejrzanie szybko uprowadziła nordyckiego, Wujek Jo naświetlił mi dzisiaj sprawę zawartości pudla. Cio Mary sprytna bestia, ponoć Cio i Wujek Jo jadą z nordyckim pudlem na działkę w celach degustacyjnych. Jak zaszaleją to ja nie znam tych państwa, to jakieś łobce ludzie so, he, he. A tera sesja z łupami i weekendowymi narcyzkami ( one nawaniają kuchnię ). Torba już była ze mną na spacerze i zaprzyjaźniła się z kluczami. Kubek już też służył jako poidełko, pierwszą kawę do niego nalaną "wypiłam osobiście" . Tzw. kawę codzienną u mnie rano z niego pitą zabukowała Małgoś - Sąsiadka.
A tymczasem, w swoim tempie i za nic mając ludzkie bajdurzenia o człowieku koronie stworzenia, planeta Ziemia obraca się jak się obracała, Natura wypełnia nowe nisze które stworzyliśmy bezmyślnym działaniem organizmami które nam nie sprzyjają i cóś mi się widzi że właśnie jesteśmy w trakcie przygotowywania przyjęcie na którym będziemy pełnili role zakąsek, dania głównego i deserków. Ten tego... przygotowania zaawansowane, że tak rzecz ujmę. Na wszelki wypadek usiłuje zaprzyjaźnić się z Naturą zanim nam solidnie dokopie. Dobra Natura, dobra! Cacy. Alcatraz powoli zmierza w stronę dziczy. Znaczy lasek liściasty magnoliowy ( hym... dzicz specyficzna ). Przyznaję bezczelnie że marzę o rozszerzeniu magnolkowych klimatów, mimo licznych niepowodzeń w uprawie ( Magnolia grandiflora ledwie dycha ). Kiedy przychodzi czas kwitnienia a pogoda sprzyja zamagnolkowany Alcatraz robi się bajkowy, to już nie dzicz tylko ogród z krainy Oz. Magiczny! Spokojnie, potem wszystko wraca do normy czyli zapada w grąd. Rozszerzam Ciemiernikowszczyznę na byłego Landryna, znaczy tam posadzę nabyte w tym roku ciemierniki. Otoczenie wydaje mi się odpowiednie. Co prawda po walce z podagrycznikiem który zdradziecko wpełzł był na byłego Landryna ręce mi odpadają ale zrobiło tam się coś bardziej w "dzikim stajlu". Mam nadzieję że posadzone wcześniej epimedia nie pogryzą się z ciemiernikami. Zamierzam też przy ciemiernikach zrobić nowe stanowiska dla fiołków wonnych i nie tylko wonnych.
Myślę nadal ( a już mi się zdawało że mam pomysła ) nad stanowiskiem dla klonika cynamonowego, proste to nie jest bo drzewko niewielkie ale musi mieć tzw. odpowiednie tło. Myślenie musi być mocno in spe, bo klonik rośnie wolno i swoją urodę pokaże za jakąś dekadę z hakiem. Teraz pewnie będę się powtarzać ale co tam, prawda to przeca najprawdziwsza czyli towar deficytowy czyli taki w cenie. Sadzenie drzew wymaga większej wyobraźni niż tworzenie byliniaków, łąk czy tam innych warzywników. Właściwy efekt przychodzi po latach, wtedy dopiero ogrodnik może ocenić swoje nasadzenia. No i jakąż to cierpliwością musi się wykazać, ogród zadrzewiony to nie jest coś dla tych kochających ogrody instant. Nic się komputerowo, Panie tego, nie podpędzi. Real nie tyle skrzeczy co przemawia głębokim basem. Prawdziwie wiekowe drzewo to nie jakieś tam sadzonki z doniczek, "dżefka" to tylko w telewizyjnych programach ogrodniczych a prawdziwe drzewa wrastają w ogród, zmieniają jego glebę, warunki wodne i świetlne, tworzą nową jakość. Ogród bez drzew jest dla mnie półogrodem. Wiem, wiem, łąki czy tam insze różanki tyż ogrody ale dla mnie drzewa muszą być, zboczenie takie. Dzięki zadrzewianiu przezywam niespodziewanki, drzewa rosną po swojemu za nic mając moje wyobrażenia na ich temat.
Teraz sprawozdanko ogrodowe. Z działań uplanowanych to jak na razie zostało tylko odfajkowane przymocowanie budek lęgowych w miejscu niedostępnym dla kotów. Późno cała ta budkowa sprawa miała miejsce ale nie byłam tu zależna tylko od siebie. Operator wiertarki niebojący się wleźć na drabinę był potrzebny do realizacji. Na operatora Ciotka Elka wyznaczyła Włodzimierza ale Włodzimierz nie podołał zadaniu ( "Jezu lecę! ). Nie chcąc dopuścić do bezpośredniego kontaktu Włodzimierza ubranego niewyjściowo w strój roboczy z Królem Polski, postanowiłyśmy kolegialnie ( skład kolegium to całe babskie sąsiedztwo ) że trza zaczekać na ciotczynego zięcia ( "Włodzimierzu proszę Cię zejdź!" ). Tomek z Włodzimierzem występującym w charakterze głównego drabinowego przywiesili budki "bez strat w ludziach". Koty były bardzo zainteresowane budkową imprezą, w końcu z ich powodu to wspinanie się po ścianach więc kręcenie się pod nogami, sprawdzające przebieżki po daszkach ( a nuż się uda doskoczyć do budki ), ryki uświadamiające ich istnienie zajętym swoimi sprawami ludziom - całe to uczestnictwo w imprezie zostało im wyrozumiale wybaczone.
Przede mną formowanie krzewów, nie tylko tych podwórkowych. Forsycji po kwitnieniu i owszem należy się porządne przycięcie ale to proste jak konstrukcja cepa cięcie. To nad ogrodowymi kalinami będę musiała popracować z głową. Część moich burkwoodek rośnie w półcieniu co i owszem, pozwala kwitnąć krzewom nieco dłużej ale niespecjalnie cóś służy ich pokrojowi. Po zaniku kalinowych kwiatów sekator w dłoń i dość radykalne ( jak na kalinę ) cięcie żeby krzaki nie zamieniły się w drapaki. Przy okazji spróbuje lekko a nawet leciuteńko podkasać magnolkę 'Susan' ( no jak to z drzewami, do łba mi nie przyszło że jej pędy będą tak "ciążyły" ku ziemi że wprost pełzały po glebie ). Awanturę o śmieci ciągle przekładam, po prostu siły nie mam na występy bo życie w tygodniu cóś mnie nie chciało pieścić. Na razie załączam fotki z tej lepszej części Alcatrazu, znaczy szybciej grądziejacej.
Na zakończenie sprawozdania ogrodowego wkleję fotki hiacyntów. W tym roku u mnie kiepsko z narcyzami, mało ciekawie z tulipanami ale hiacynty kwitną naprawdę pięknie. Za nic mają sąsiedztwo wrotycza gotowego do przesadzenia i bezczelnych skrzypów, co im tam zdradzieckie trawsko z Tyrawnika. Są piękne i pachnące obłędnie, dziś cały Alcatraz pachniał hiacyntami i rozwijającymi się kwiatami kalin. Po południu zamiast w pocie czółka pracować w ogrodzie położyłam się na kocyku i zrobiłam sobie sesję aromaterapeutyczną. Bosko było, choć niedługo. Występna Szpagetka wypełzła zza bukszpanu i ponieważ nie reagowałam na widok jej "zwłok" ( ona robi "zwłoki" żebym podchodziła sprawdzić co z nią jest a ona mnie wtedy znienacka napada czyli urządza sobie zabawę w szaloną wiewiórkę ) przystąpiła od razu do "wiewiórkowania". Niestety zapach hiacyntów nie działa kojąco na ukąszenia kocim zębem, sprałam wariatkę ( lekko ) po zdrutowanym tyłku. Nie wiem skąd w niej takie instynkta wobec mła się zalęgły, podejrzewam zły wpływ Felicjana. Żeby zrobić sobie miło postanowiłam ściąć nieco hiacyntowych kwiatów do wazonu, w domu Szpagetka nie wariuje tylko zachowuje się jak dama więc jest szansa na delektowanie się woniami. Przy okazji podcięłam trochę kalin, he, he, he. Dom pachnie teraz wspaniale, koty zdegustowane zalegają na zewnętrznych parapetach, Szpagetka czeka w wyrze.
P.S. Wczoraj przyszły wyaukcjonowane na rzecz Tuśka łupy - kubek, tórebka i nordycki pudel. Cio Mary podejrzanie szybko uprowadziła nordyckiego, Wujek Jo naświetlił mi dzisiaj sprawę zawartości pudla. Cio Mary sprytna bestia, ponoć Cio i Wujek Jo jadą z nordyckim pudlem na działkę w celach degustacyjnych. Jak zaszaleją to ja nie znam tych państwa, to jakieś łobce ludzie so, he, he. A tera sesja z łupami i weekendowymi narcyzkami ( one nawaniają kuchnię ). Torba już była ze mną na spacerze i zaprzyjaźniła się z kluczami. Kubek już też służył jako poidełko, pierwszą kawę do niego nalaną "wypiłam osobiście" . Tzw. kawę codzienną u mnie rano z niego pitą zabukowała Małgoś - Sąsiadka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)