poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Lombardia - Lovere perełka Lago Iseo

Jezioro Iseo nie jest tak znane jak jeziora Garda czy Como. Na szczęście. Dzięki temu jest tu znacznie spokojniej, nie przewalają się dzikie tłumy turystów. Nad Lago Iseo wypoczywają głównie mieszkańcy Italii, jest bardzo włosko. Miasteczko Lovere leży na północnym krańcu jeziora, na jego północno - zachodnim brzegu, u  wejścia do Valle Camonica, doliny  wyrzeźbionej piętnaście tysięcy lat temu przez lodowiec. To nie jedyna dolina w pobliżu, do Lovere jechaliśmy z matecznika w Trescore Balneario uroczą Val Cavalina, wzdłuż Lago Endine, oglądając widoki rzadkiej urody bowiem w tym miejscu doliny góry stykają się z brzegami jeziora Endine i jest dzikawo. Mła żałuje że gnani chęcią zobaczenia miasteczka za dnia nie zatrzymywaliśmy się po drodze by focić. Widoki z brzegów Endine godne najlepszych obiektywów. Lovere jest wciśnięte pomiędzy te dwie doliny, znaczy strategicznie położone. Rozciąga się na brzegiem  Iseo i pnie się  na wzgórze osłaniające jezioro. Na szczęście nie pnie się jakoś straszliwie wysoko, owszem jest zwiedzanie pod górkę ale nie jest to ciągłe latanie po schodach. Jak dla mła jest w sam raz, nie zasapałam się zbytnio skręcając z nadjeziornej promenady do historycznej części Lovere. Do "miasta" skręciliśmy przy Basilica  Santa Maria Assunta  in Valvendra.

Dlaczego w  Valvendra a nie w Lovere? Budynek znajduje się na północ od historycznego Lovere, niedaleko zbocz i potoku o tej samej nazwie. Jest świątynią szacowną, wiekową. Został zbudowany w latach  1473 - 1483, na imponującym sztucznym tarasie, na którym wcześniej znajdowała się  kapliczka, po odwróceniu i ujarzmieniu strumienia. Trzeba było  wykopać dużą ilości gruntu po stronie górnego biegu rzeczki i zamontować cokoły wspierające konstrukcję od strony jeziora, aby nadać kościołowi klasyczną orientację liturgiczną z apsydą od wschodu i umieszczeniem głównego wejścia na drodze miejskiej biegnącej w XV wieku w górę rzeki. Ludzie którzy robili takie rzeczy nie byli "szwagrami Staśka" zwołanymi do pomocy tylko profesjonalistami. Mła sobie wykumała po tej bazylice że okolice Lovere, jak i samo Lovere były niegdyś bardziej w centrum wydarzeń. To musiało być dość istotne i ważne miejsce, skoro budowano w ten sposób. Budowę  kościoła zlecili bogaci producenci sukna wełnianego z Lovere,  jako votum złożone  Maryi. Ci donatorzy to byli w zasadzie nuworysze,  świeżo wzbogaceni osiedlili się w nowym miejscu,  na wschód od starożytnej wioski, w obszarze zwanym Contrata San Martino, gdzie powstał też nowy rynek miejski. Nowe budynki były także magazynami towarów  wzbogaconych handlem  rodzin Alghisi, Barboglio, Bazzini, Bosio, Celèri, Gaioncelli, Lanze, Lollio, Dorgatti i Sbardelati. To one przyczyniły się do budowy wielkiej bazyliki, ku chwale Bożej i własnej, co widać  herbach znajdujących się w kościele. No  dobra, nie można też pominąć fermentu religijnego i wzmożenia duchowego  powstałego za sprawą dominikanów i franciszkanów.

Bazylika była zresztą pod opieką franciszkanów, którzy w XVI wieku dobudowali do niej klasztor. Jednakże pod konie XVII wieku franciszkanie i miastowi się pokłóciwszy w wyniku czego zakon wyleciał z klasztoru i kościoła z hukiem a ich miejsce zajęli barnabici, zakon lombardzki. Długo się barnabici nie nacieszyli, klasztor dekretem Senatu został zlikwidowany w 1769 roku. W 1779 roku administracja miejska wykupiła za 10 800 lirów zarekwirowany przez państwo majątek i początkowo założyła w dobrach exklasztornych akademię Brigenti a następnie seminarium diecezjalne, które zamknięto w 1820 roku oraz zespół szkolny gimnazjum z internatem.  Podczas najazdu napoleońskiego kościół był przez co najmniej sześć miesięcy stajnią, usunięto herby rodów szlacheckich i dopiero w 1800 roku konsekrowano go ponownie. Kościół po tych akcjach z końca XVIII stulecia był tak zniszczony że praktycznie przez dwa następne wieki  go odbudowywano. Dziś uchodzi za jeden z ciekawszych kościołów Lombardii, w jego wnętrzach są obrazy Moretto, choć mła uważa że lepiej prezentuje się z zewnątrz ( mła nie przepada za XIX wiecznym wystrojem kościołów ). Po minięciu bazyliki i XVI wiecznego Palazzo Bazzini wspinaliśmy się wyżej i wyżej w stronę Sanctuarium San Giovanni!

Zrezygnowaliśmy ze wspinania ponieważ na drodze ukazał nam się Znak. Z bardzo niezadowolnioną miną. Takiego Znaku się nie ignoruje, więc postanowiliśmy  zleźć do miasteczka i odszukać pierwszy kościół w Lovere, San Giorgio udokumentowany w mieście w roku 1252. Działanie rozsądne zważywszy na to że powolutku zaczynało się zmierzchać. Weszliśmy do starego Lovere, w którym panowała cisza, od czasu do czasu przerywana odgłosami normalnego życia mieszkańców. A to pies na balkonie zaszczekawszy na widok naszej grupki, a to ktoś nadzierał się do drugiej osoby przy otwartym oknie ( ta osoba wyraźnie nie chciała zrozumieć albo była dostępna tylko na łączach ), miejscami pachniało  jedzonkiem i to wcale nie w okolicach knajpek, których zresztą było mało, bowiem jak się mła zdawa życie oficjalne  Lovere toczy się przy promenadzie nadjeziornej. 

Wieżę kościelną czyli Torre Soca naszliśmy dość szybko. Tak po prawdzie to ona jest najbardziej interesująca z całej kościelnej budowli. Wieża zresztą tak naprawdę wcale nie była kościelna, pochodzi z XIV wieku, z czasu kiedy Lovere było wsią ufortyfikowaną. Pierwotnie należała  do rodziny Celeri, do kościoła włączono ją dopiero w 1485 roku. Kościół San Grigorio po przebudowie dokonanej w XIX wieku mało przypomina nie tylko budynek z XIV wieku ale i niewiele zostało w nim z XV wiecznej rozbudowy. Natomiast wieża jakoś się trzyma pierwowzoru, można choć z zewnątrz oblookując uświadomić sobie  jak wyglądał lombardzki domek zamożnej rodziny przygotowanej na wszystko. Na przykład na wizytę sąsiadów o nieco innych zapatrywaniach politycznych, w końcu mało gdzie jak w Lombardii gibelini tak tłukli się z gwelfami.

No wicie rozumicie, w czasach sporów  o inwestyturę a potem za czasów Fryderyka II Barbarossy polityka dla sporej części zamożnych mieszkańców Italii była czymś na kształt religii. Stosunek mieli do niej  jak współcześnie do piłki nożnej. Pamiątką po starciach gibelińsko - gwelfowskich  jest  kilka fortyfikacji, w tym wieże i fragmenty murów miejskich.  Wieże z  tamtych czasów nadal istnieją, mła oglądała trzy   takie ostańce: wspomnianą już Torre Soca , Torre degli Alghisi i rotunde Torricella, fragment starożytnych murów miejskich. Torre degli Alghisi, została zbudowana w XII wieku,  przeróbki miały miejsce w XIII i XIV wieku, należała do rodu gibelinów o tym samym nazwisku. Dziś stoi w centrum Lovere, niedaleko  Piazza Vittorio Emanuele. Najbardziej znaną wieżą Lovere jest wieża miejska. Ta  z wymalowanym weneckim lwem. Wenecjanie zaprowadzili tu spokój w końcówce drugiej ćwierci XV wieku, rozebrali sporą część fortyfikacji ale pod zarządem Serenissimy, a tak właściwie to jej oddziału w Bergamo miasto zaczęło się naprawdę dobrze rozwijać. Wreszcie ludzie zaczęli się dorabiać. Tak to czasem jest że potrzeba jakichś Longobardów, Franków czy Wenecjan żeby się uspokoiło i ludzie mogli normalnie żyć. Serenissima uchwaliła liczne ustawy mające na celu ożywienie gospodarki, Wenecjanie chcieli rozruszać miasto  i poprawić warunki życia mieszkańców, bo to gwarantowało spokój. Lata panowania weneckiego to lata godnego pozazdroszczenia dobrobytu, przede wszystkim dzięki kwitnącej produkcji Panno di Lovere, tkaniny wełnianej, na którą był wówczas duży popyt, dzięki której Lovere stało się znane w całej Europie. To z tej tkaniny bazylika i insze dobrutki.

Miasto przyzwyczaiło się do pewnego poziomu, miasteczko  pięciotysięczne z hakiem a w Galerii Tadiniego jest jedno z najstarszych muzeów w Lombardii. Trzon kolekcji to grupa dzieł Antonio Canovy a także obrazy artystów lombardzkich i weneckich, w tym Jacopo Belliniego, Francesco Benaglio, Parisa  Bordone, Giacomo Cerutiego, Giandomenico Tiepolo i Francesco Hayeza. Muzeum posiada też cenną kolekcję porcelany z fabryk w Sèvres, Miśni, Höchst i Capodimonte .W XIX wieku w mieście stawiano na  rozwój hutnictwa,  może dlatego trzeba było otworzyć Szpital dla Przewlekle Chorych i Nieszczęśliwych, znaczy Oasio Capitanio. Mła oglądała ten budynek, będący właśnie w remoncie, solidny i urodny, podobnie jak młodszy szpital w innej części miasteczka, Skąd dwa szpitale w małym miasteczku? W drugiej połowie XIX Lovere i okolice przeżyły boom demograficzny. Lovere dorobiło się nawet dwóch linii kolejowych. Oasi Capitanio nie jest szpitalem od 1923 roku, nie dało się go utrzymać, dziś jest tam ośrodek religijny. Jednakże mieszkańcy podkreślają historię tego miejsca. To w  końcu dowód cywilizacji, kiedyś byliśmy mieszkańcami miasta przemysłowego, cóś w  tym guście. Dziś Lovere inwestuje w siebie i  turystykę, choć jeszcze w XX wieku wydawało się że hutnictwo stali będzie dźwignią dla miasta.  Pozmieniało się, dziś Lovere myślą bardziej o zajęciu zacnego miejsca na liście najpiękniejszych miasteczek Italii, sezonu koncertowego, festiwalu Cortolovere niż ze spustu surówki. Sorrky za jakość zdjęć, wieczerzało a mój aparat ma kurzegopatrza jak i mła. Do matecznika wróciliśmy po ciemoku.

niedziela, 28 kwietnia 2024

Lombardia - Bergamo niedoobejrzane

Ten post będzie ku pokrzepieniu serc, wszystkich znajomków sieciowych przygnębionych stratami bliskich im osób, ludzkich, kocich,  psich. Ku podniesieniu na duchu tych którzy mierzą się z chorobami własnymi i niewłasnymi, tych którzy zasuwają by codzienność była znośna i dało się żyć. Poczytajcie o wojażach  typu nie miała baba kłopotu zrobiła sobie wakacje i odetchnijcie troszki od codzienności. Można spoko poczuć oczyszczającą schadenfreude, mła nie traktuje wakacji z przygodami jako ciężkiego nieszczęścia, wiec żaden to grzych pośmiać się z jej prób przechytrzenia losu. Mam nadzieję że nasze przygody będą dla Was czystą rozrywką, porechoczecie czytając o naszych podróżniczych zmaganiach a niektórych ostrzegą przed "rafami" jakie czekają na podróżników. A teraz do konkretu - zaczęło się od tego że linia lotnicza na "R" nie tak dawno zmieniła godzinę startu samolotu powrotnego, hym... był to znak, którego mła, spragniona podróżowania jak nastolatki grania on line, bardzo chciała nie dostrzec. Za tym pierwszym przyszły insze znaki, które mła celowo ignorowała, bowiem podeszwy stópek swędziały ją okrutnie. Złośliwy los już przy wylocie pokazał że uważa nas za  podróżników, których trza doświadczać a nie normalnych turystów, którzy jadą na parę dni w tzw. inne okoliczności przyrody, coby sobie życie nieco urozmaicić. Los chcąc nam  dokopać posłużył się linią lotniczą na "R", przewoźnikiem  jak mało który nadającym się do wymierzania kary takim którzy znaków nie chcą widzieć. Tuż przed godziną boardingu rozległ się przy bramce słodki głosik ćwierkający że niestety nie wszyscy będą mogli się zabrać tym samolotem, który jest właśnie przygotowywany do lotu ale linia lotnicza tym którzy zechcą z lotu zrezygnować, zapłaci 250 euro na łapę i da bilecik za darmoszkę w następnym możliwym terminie, wypadającym za parę dni. Wyczuwało się wiszącą w powietrzu zbitkę frazeologiczną "dobrowolnie zrezygnować", która na mła działa jak  czerwona płachta na byka, więc mła zdusiła w sobie wewnętrznego, pazernego dziada i zaraz potem zgasiła go w Jądrzeju, w związku z czym Mamelon i Dżizaas odetchnęły z ulgą i nasze plany podróżne nie zmieniły się ani na jotę.

Dżizaasa los pokarał już pół godziny później, kiedy okazało się że ślepun bagaż rejestrowy uznał za drugi bagaż kabinowy Zonk, odprawa zakończona i trzeba było na tempo  dopłacać  70 eurosów za załadowanie tej cholernej walizki. Mamelon wyczuwając że mamy sprawę z losem, cóś przycichła w kwestii lotu po trupach ale to było przycichnięcie po fakcie. Nic to, władowaliśmy się już przeca twardo nie ustępując linii na "R" do samolotu by z półgodzinnym opóźnieniem wyruszyć na nasz wymarzony, bajeczny urlop, który tak naprawdę był wyjazdem zastępczym, bo przeca w marcu ostatecznie zrezygnowaliśmy z droższego wyjazdu do jeszcze bardziej wymarzonej, bajecznej urlopowej krainy. Przylecieliśmy po czasie, odebraliśmy nieszczęsny bagaż rejestrowy cóś niekompletny bo bez kółka, ale za to z nową cechą szczególną jaką jest solidne pęknięcie pokrywy. W trakcie obfacania szkód przez automat do zgłaszania roszczeń, rozmówek z panem stemplującym wnioski, który na samym wstępie poinformował nas że dziadowska  linia na "R" wypłaci marne rupie za zniszczoną walizkę, Jądrzej wysłał info do wypożyczalni autek że samolot  jest opóźniony i zajojczył w kwestii rezerwacji.  Po uporaniu się, częściowym, z kwestią rozwalonego bagażu ( każdemu chcącemu kiedyś tam włożyć szklaną butelkę oliwy do bagażu rejestrowego pragnę uświadomić że te dziwne blokady przy miejscu wypluwającym  bagaże na taśmy są po coś ), przeleźliśmy wśród taśm na których przejeżdżało obok nas niejedno urwane kółeczko, w kierunku wypożyczalni autek. Byliśmy pełni nadziei że los nam wreszcie odpuści, byle uciec z lotniska, miejsca tak mało nam sprzyjającego. A tu kolejny zonk! Wypożyczalnia nic nie wie, broker twierdzi że on też nic nie wie, żadnego info  o spóźnieniu lotu nie dostał a rezerwacja samochodu już nie jest "aktywna" na dowód czego przesyła nam zrzut ekranu z rezerwacją jak najbardziej "aktywną". Hym... była jeszcze "aktywna" w systemie w tym momencie kiedy Jądrzej wykłócał się z nim telefonicznie siedząc w taksówce, która wiozła nas  za ugadane cudem 50 euro do pensjonaciku w którym czekała na nas po czasie normalnej pracy osoba, której za to czekanie zapłaciliśmy 25 euro.

Nasze wynajęte autko odpłynęło, forsę będzie  trza odzyskać od brokera a my  musimy następnego dnia wynająć cóś w ludzkiej cenie. Mamelonu w taksówce przypomniało się natentychmiast jak jeden włoski kapitan wywalił wycieczkowca bo pitigrillił  się z jakąś panienką, co miało wskazywać na lekceważący stosunek włoskiej nacji do obowiązków a mła starała  się pocieszająco myśleć że w czasach Grand Tours niejedna lady i niejeden gentelmen narzekali na jakość usług serwowanych im w Italii i że w związku z tym we mła są na pewno jakieś zalążki damostwa, bo mła by w kierunku brokera puściła solidną wiązankę w stylu jeden francuskiej  księżnej zamiast ćwierkać w komórkę w miarę spokojnie jak to Jądrzej "Who has my money?" Taksówkarz po wspólnym z Jędrzejem  dojściu do wniosku że imię Brian i anglosaskie  nazwisko brokera nie wskazują na to że każdy "maledetto imbroglione" musi być Włochem, poćwierkał  cóś  na temat sieciówek wypożyczalni autek i na drugi dzień rano dostaliśmy wręcz cudem samochód w cenie, która  nie zapierała oddechu. No ale  to było dopiero nazajutrz a tymczasem mła  jadąc cimną i zimną nocą w góry   modliła się  by los oszczędził jej choć grozy wynajętej chałupy, którą los z przyjemnego pensjonaciku położonego w uroczych okolicznościach przyrody mógł zamienić w jakąś zaszczurzoną norę z alkoholikami w roli portierów. Na szczęście, jak to mawiała pewna znajoma Babci Wiktorii,  czekało  mła "przyjemne rozczarowanie". Pensione okazał się być naprawdę uroczy, nasze mieszkanko czyste i dobrze urządzone a z okien przysłoniętych prawdziwymi drewnianymi a nie podrabianymi plastikiem okiennicami, po ich odsłonięciu roztaczał się  widok na Alpy Bergamskie. Co prawda  mła oglądała te Alpy jak nie w mgłach i strugach deszczu to na na tle zachmurzonego nieba ale i tak był to widok godzien oblookiwania. Tak w ogóle  to wszyscy wokół zapewniali nas  że pogoda jeszcze wróci, wszak wiosna tego roku to słoneczna, ciepła i tylko przyjeżdżać i zwiedzać. Kiedy z męczeńską miną Dżizaas wkładała pod sweter kolejną warstwę ciuchów mła przekonywała ją włoskim sposobem o urokach wiosennej Lombardii - "Ale w zeszłym tygodniu było naprawdę ciepło."

Zwiedzanie Bergamo zaczęliśmy od schronienia się przed deszczem w murach Academia Carrara. Dla mła to była prawdziwa  przyjemność, jeden z lepszych zbiorów malarstwa włoskiego renesansu, dzieła doby quatrocenta spod najlepszych pędzli. Mła kiedyś napisze o tym  muzeumie osobny wpis, bo się należy, teraz jednakże napomknę tylko zainteresowanym że w zbiorach jest  Boticceli, Mantegna, Rafael. Dla mła osobistym przeżyciem był Carpacio i Pisanello, no zrobiło wrażenie. Na deszczowe dni i na te słoneczne, Academia Carrara to taki punkcik w Bergamo, którego zainteresowani sztuką niech nie pomijają, to naprawdę nie jest jakaś tam kolejna   galeria w małym, włoskim mieście. Oczywiście i tym razem los się wyzłośliwił, muzeum odwiedziliśmy na dzień przed otwarciem ekspozycji "Napoli Bergamo", czyli nie udało nam się oblookać zbiorów malarstwa południowowłoskiego. Niedosyt pozostał, choć trzeba przyznać że wynikał on ze świadomości że takowa wystawa ma się odbyć a nie z powodu tego że stała ekspozycja kolekcji muzeum sztuki w Bergamo marnawa. Po zwiedzeniu Academia Carrara zwiedzaliśmy głównie sklepy, bowiem dysponowały dachem.  Mła napatoczył się na taki upominkowo - kwiaciarniany, taki jaki mła lubi najbardziej. Co prawda przybytek handlu strzeżony  był przez potomka Cerbera ale  ten miał tylko jedną głowę i słodki charakter. Trza go było po główce drapać, ciamkać i zapewniać o urodzie, ruszał wtedy swój upasiony zadeczek i można  było wcisnąć się do sklepu. Klient a częściej klientka nieświadomi potrzeb futrzaka mogli sobie stać przed sklepem i moknąć, zadeczek ani drgnął a wygląd pieska robił się coraz bardziej niewróżący nic dobrego. W sklepie sukinkulenty w masie, w doniczkach klasycznych i mniej  klasycznych.  Przyuważyliśmy też uroczą klamociarnię, którą niestety los złośliwie zamknął nam tuż przed nosem. Ponieważ Academia Carrara zwiedzana była solidnie, czasu na zwiedzenie porządne miasta  tego pierwszego dnia  pobytu jakoś nam  nie stało.  Poza tym było zimno, mokro, ponuro więc udaliśmy się do naszego matecznego Trescore Balneario  poprzez Lidl z wyciskarką soków z pomarańczy, pełni nadziei że zamoczymy zziębnięte ciała w gorących wodach siarkowych pobliskich term. Rzecz jasna los czuwał, termy w których moczył ciało sam Garibaldi czynne były jedynie do osiemnastej.

Kolejny dzień mła zaczęła z lekkim bólem głowy, tak skończyło się przepijanie soku pomarańczowego winem, które Mamelon i Jądrzej nabyli w Lidlu małpując poczynania faceta, który "wcale nie wyglądał na lumpa". Zdaniem mła wybór wina uzasadniany wyborem osoby nie wyglądającej na lumpa nie jest  najlepszym z wyborów, niezależnie od tego jak facet wyglądał miał chyba nieaktywne kubki smakowe po srowidzie albo cóś. To jest jakaś masowa przypadłość w Bergamo, mła tak sądzi po spróbowaniu miejscowego specjału  pod tytułem polenta e osei, który zamiast być słodkim czymś orzechowym z dodatkiem  likieru maraskino okazał się być słodką do bólu suchą kluchą złośliwie polaną jeszcze słodszym lukrem, który dla większej słodyczy posypano cukrem. Kulinarny wstrząs po którym stężenie glukozy w mojej krwi osiągnęło ten sam poziom, który osiąga po nielegalnym zeżarciu tych dziesięciu deko chałwy na które sobie w chwilach największego szaleństwa pozwalam. Różnica jest taka że chałwa oprócz słodyczy posiada jakiś smak natomiast polenta była tak bezpłciowa jak tylko polenta być może. Hym... może polenta e osei w domowym wydaniu to superciacho ale ten egzemplarz który skonsumowała mła był okrutny. Szczęśliwie Mamelon przytomnie zamówiła jedno ciacho na pół, całej rozkoszy mogłabym nie znieść. Polenta e osei wymyślił w 1910 Amadeo Alessio, który wraz  wraz z żoną Giuseppiną prowadził małą cukiernię. Oryginał to drożdżowo - miodowe ciasto nadziewane kremem czekoladowo - orzechowym, maraskinowane i oblepiane  barwionym szafranem marcepanem, ozdabianym czekoladową kaczuszką.  Mła oberwała wersją uccidi il  turista delle caramelle, jak to ciasto na wpół spożyte  widziało marcepan to ja jestem baletnica. Kulinarny honor Bergamo uratowano w knajpce "Mimi", gdzie mła zjadła przyzwoitą prawdziwą polentę z rybką i szpinakiem.

Deszcz lał, głowa bolała po winie zmałpowanym od faceta który nie wyglądał na lumpa, słodycz zajadła polenty e osei przymykała powieki - to nie są czynniki sprzyjające zwiedzaniu. Weszliśmy do Bazyliki Santa Maria Maggiore uważając że przynajmniej jeden z czynników utrudniających nam zwiedzanie, deszcz znaczy, odpadnie. Niestety inni też mieli swoje uważania, w związku z czym w bazylice były tłumy, w tym wycieczki bambini przeraźliwie drących japy plus uczycielki, które darły japy jeszcze głośniej usiłując przekrzyczeć bambini i uzmysłowić im że są w muzeum i kościele i tu obowiązuje cisza, hai capito Nino, hai capito! Jądrzej zwrócił uwagę że mła wygląda cóś jak wiedźma marząca o pieczeni z dziecięcych pośladków ( nieprawda, mła marzyła o młodych wątróbkach, którymi skarmiłaby koty i bekonie z co tłuściejszych i głośniejszych uczycielek ). Do mła docierało co widzi a widziała rzeczy naprawdę godne zobaczenia, jednakże akompaniament przy którym przyszło jej oglądać późnorenesansowe sklepienie bazyliki czy cudownej urody intarsje wg. dzieł Lorenzo Lotto był taki że mła odbierało to nie tylko chęć do zwiedzania, po zawodach na siłę głosu między Nino a uczycielką to mła wręcz odebrało chęć do życia!  Mła starała się trzymać jak najdalej od stada rozjuszonych wrzeszczących bambini i nadających jak owczarki uczycielek ale w bazylice jest świetna akustyka, niestety w tym wypadku.


Według  tradycji, częściowo potwierdzonej źródłami pisanymi, budynek kościelny został wybudowany w celu dopełnienia ślubu złożonego Matce Bożej przez mieszkańców Bergamo gnębionych zarazą. Tak, tak, w Bergamo bywały porządne zarazy a nie tylko mendialne grozy robione z sezonowych zaostrzeń chorób grypopodobnych. W 1133 roku na północy Italii szalała dżuma, w latach 1135 - 37 ( kamień węgielny biskupa Grzegorza przy Portalu Białych Lwów nosi datę 1137  ) świątynię wzniesiono jako wotum za wybawienie miasta zarówno od zarazy jak i suszy, zdawa się  ze na fundamentach jakiejś wcześniejszej sakralnej budowli. W 1187 ukończono prezbiterium i absydy po wschodniej stronie transeptu. Świątynia miała być zbudowana na planie krzyża greckiego z pięcioma absydami,  jedną centralną i czterema w transepcie. Niestety do  dziś zachowały się  tylko dwie: centralna i południowo-zachodnia. Północno-zachodnia została zburzona w 1472 z rozkazu Bartolomeo Colleoniego trzyjajecznego, bowiem ten postanowił zrobić miejsce na mauzoleum własne i  rodziny, kolejną zburzono w 1485, aby zbudować zakrystię, a następną rozebrano by w latach 1436 - 1459 wznieść dzwonnicę autorstwa Bertolasio Moroni di Albino. Jednakże miejscami  romański styl budowania nadal jest widoczny, mimo tych przeróbek . Około 1200 roku prace budowlane zwolniły z powodu braku kasy, zostały  ukończone tylko ślepa fasada i atrium. W wieku XIV i XV  prace zostały wznowione, w 1340  zbudowano również baptysterium, oraz trzy wysunięte portyki ( lata 1353, 1360, 1366 ) autorstwa Giovanniego da Campione. 23 czerwca 1449 Maggior Consiglio Bergamo powierzyły opiekę nad świątynią bractwu zwanemu Consorzio della Misericordia Maggiore. Była to sodalicja utworzona w 1265 przez Pinamonte da Brembate w celu zachowania i wzbogacenia dziedzictwa artystycznego bazyliki. Taki średniowieczny konserwator skrzyżowany z bractwem religijnym. W 1521 zbudowano portal południowo-zachodni, zwany della Fontana.


Charakterystyczną cechą tej bazyliki jest to że nie ma ona głównego wejścia i fasady, stało się tak dlatego że dawniej stanowiła jedną całość z  pałacem biskupim. Wszystkie cztery istniejące wejścia są wejściami bocznymi. Na Piazza del Duomo wychodzi Portal Czerwonych Lwów z portykiem autorstwa Giovanniego da Campione z roku 1353 ( nie wszystko tam z tego roku, Madonna z Dzieciątkiem, święci Esteria i Grat zostali tam ustawieni w roku 1396  ). Po lewej stronie znajduje się wejście podrzędne. Między tymi wejściami wyryte są na murze dawne miary używane w Bergamo przez kupców i tkaczy: Capitium Comunis Pergami ( 2,63 m ) i Brachium ( 53,1 cm ). Na prawo od wejścia znajduje się z kolei Cappella Colleoni postawiona przez trzyjajecznego. Nieco dalej po prawej stronie, w głębi placu, stoi sobie samotnie baptysterium. Od południa na Piazza Rosate wychodzi Portal Białych Lwów, wykonany przez tego samego Giovanniego da Campione, który wykonał Portal Czerwonych Lwów, tylko nieco później, bo w roku 1360. I tam jest element późniejszy - edykuł w stylu gotyckim, datowany na lata 1400 -1403, którego autorem jest Anex de Alemania. Na lewo od tego wejścia jest wspomniany już Portal Fontanny autorstwa Pietro Isabello, wykonany w 1521 roku. Wnętrze  zachowuje oryginalny układ romański na planie krzyża greckiego z trzema nawami oddzielonymi od siebie filarami. Bazylika ma wystrój barokowy, wykonany w XVII wieku, jego autorami byli Giovanni Angelo Sala i jego syn Gerolamo. Mła zajadle kłóciła się z Dżizaasem na temat zapóźnienia stylu sklepienia, który Dżizaasowi wydawał się barokiem pełną gębą a mła echem manierystycznych sklepień, eleganckich ale swoiście płaskich, bez oddechu. Jednakże to nie sklepienie urody wielkiej czy ściany i filary ozdobione arrasami wykonanymi we Florencji ( 1583-1586 na podstawie rysunków Alessandra Alloriego ), czy w Niderlandach ( XVI-XVII wiek ), florenckimi aksamitami tkanymi wg. dawnych wzorów, zachwycałyśmy się najbardziej. Na czele prawego transeptu znajdują się XIV wieczne freski nieznanego autora, który wyraźnie inspirował się freskami Giotta. To  przedstawienia świętego Idziego i Ostatniej  Wieczerzy ( datowanej na rok 1347, lecz pod względem artystycznym również nieco zapóźnionej ). Na południowej ścianie, na prawo od absydy, znajduje się duży fresk Drzewa Życia, wykonany przez tzw, mistrza Drzewa Życia ( w latach 1342 - 1347, trwają dyskusje czy mistrz aby nie był autorem Ostatniej Wieczerzy z nawy ). Fresk czerpie inspirację z Lignum Vitae skomponowanego przez Bonaventurę da Bagnoregio w 1260 roku . Na fresku przedstawiony został  donator Dominus Guidius de Suardis, rodzina Suardi  trzęsła okolicami Bergamo. Było na co  się pogapić ale i freski zostały przebite.

Artystycznym  crème de la crème tej świątyni jest dla mła intarsję stall chóru i intarsje balustrady ołtarzowej wykonane na podstawie projektu Lorenzo Lotto przez Giovanniego Francesco Capoferriego i Giovanniego Belli, w latach 1522-1555, przedstawiające sceny biblijne ( Przejście przez Morze Czerwone, Potop, Judyta i Holofernes, Dawid i Goliat ). Chór pojawił się ponieważ w  mieszkańcach Bergamo grały ambicje. Wicie rozumicie posiadali bazylikę papieską, bowiem w 1453 papa Mikołaj V zwolnił był biskupa Bergamo z patronatu nad  bazyliką, od 1480 roku posiadali zaś w tejże bazylice Capella musicale -  chór polifoniczny, prowadzony przez niejakiego padre Giovanniego. W 1483 roku chór  wybrał na swego mistrza Franchino Gaffurio . Na przestrzeni wieków następowało po sobie kolejnych 50 dyrygentów, a niektórzy z nich cieszyli się wyraźną sławą, jak Pietro Vinci , Alessandro Grandi czy Tarquinio Merula. Na początku XVI wieku kościół Santa Maria Maggiore był jeszcze w stylu gotyckim, bez sztukaterii i marmurowych kolumn,  za to z freskami.  Obszerną nawę oświetlały jedynie podwójne i potrójne ostrołukowe okna wychodzące z górnej empory przeznaczonej dla kobiet. Absyda była oświetlona trzema oknami o wymiarach mniejszych niż pięć stawianych w następnych stuleciach i ozdobiona była freskami obrazu Pecino da Nova  z epizodami z życia Marii , natomiast górny pas stanowił duży obraz powszechnego potopu Michele da Ronco. Na ołtarzu głównym stała w tych czasach figura Madonny, której nie uznano za pasującą do rangi  bazyliki, więc zamówiono srebrną figurę, której nigdy nie wykonano, a  w międzyczasie domówiono chór, który miał być odpowiednim tłem dla srebrnej Madonny. I tak prezbiterium wzbogaciło się  o chór.

I to nie był jakiś tam chór, jak się okazało to był chór, który wystarczył za srebrną Madonnę i jeszcze parę innych rzeczy, które nie ozdobiły bazyliki w Bergamo. 12 marca 1524 roku Lorenzo Lotto i zarządzający  Misericordia Maggiore zawarli umowy na wykonanie projektów intarsji dla chóru bazyliki maryjnej. Oczywiście Lorenzo Lotto  nie był pierwszym artystą, któremu bergamczycy vel bergamonianie  chcieli powierzyć projekt, szczwanie obstawiali paru malarzy, usiłując obniżyć koszty projektu, Lotto pierwotnie miał  zaprojektować tylko jedną scenę. Już witali się z gąską bowiem niejaki Nicolino di Bartolomeo Cabrini, mało znany miejscowy artysta, podjąłby się  zaprojektowania scen przedstawionych w intarsjach ale  zmarł niespodziewanie w 1524 roku w wyniku poważnego urazu, choć mła wyczytała że z punktu widzenia dzisiejszej medycyny to ubiło go leczenie.  Chór składa się z kilku stalli, rozdzielonych chórem religijnym przy ołtarzu głównym i chórem świeckim, zlokalizowanym w prostokątnej części prezbiterium, tej najbliżej auli.  Chór umieszczony jest w drewnianym płocie otwartym w środkowej części, zwieńczonym dużym łukiem, aby wierni mogli pełnić funkcje liturgiczne. Wnętrze tworzy dwadzieścia sześć miejsc przeznaczonych dla kapituły. Do ołtarza prowadzą trzy stopnie, po obu jego stronach stoją dwie duże ławy, każda z trzema miejscami, ta po lewej stronie, dawniej przeznaczona dla prezbiterów, a ta po prawej dla proboszczów weneckich. Dalej znajduje się siedemnaście miejsc zarezerwowanych dla najważniejszych obywateli, na ogół deputowanych Rady Mniejszych lub regentów Kongregacji Większego Miłosierdzia. 

Jest to osobliwość w Kościele Katolickim, takie miejsce dla świeckich. Ba,  biskupowi, kiedy nie odprawiał celebracji, nie pozwolono zajmować centralnego miejsca, lecz zajmował pozycję boczną, gdyż rektorzy zachowywali swoją niezależność od władzy kościelnej. Ci z Bergamo potrafili fiknąć jak chcieli, czasy gibelinów i gwelfów odcisnęły na nich piętno. Prace wykonania konstrukcji i przede wszystkim jej ozdobienia czyli wykonania intarsji zlecono Giovanniemu Francesco Capoferriemu, młodemu i utalentowanemu rzemieślnikowi pochodzącemu z pobliskiego Lovere. Wykonywania intarsji, barwienia drewna i wszystkiego co o sztuce układania drewnianych obrazków trza wiedzieć nauczył się Capoferri od niejakiego Fra Damiano da Bergamo.  Projekt architektoniczny wykonał Bernardo Zenale, natomiast asystentem Capoferriego został stolarz Giovanni Belli z Ponteraniki. Prace nadzorowało Consorzio della Misericordia, które zdecydowało, że siedzenia w przedniej części chóru, przeznaczone dla osób zakonnych, będą inkrustowane, pozostawiając miejsca dla świeckich w części za ołtarzem bez dekoracji. Ponadto na zakończeniach siedzisk od strony nawy przewidziano cztery większe intarsje. Inwestor nie tyle wcinała się artyście czyli Lotto co raczej zamawiał konkret dla określonych miejsc.

No i ruszyło, mła nie będzie Wam tu opisywała wszystkich awantur pomiędzy Lotto i bergamczykami vel bergamonianami, uwierzcie na słowo - działo się! Oczywiście szło o kasę, misericordianie to były prawdziwe dziady, wyraźnie nie chcieli dać zarobić artystom.  Morze pretensji zatruło życie wykonawcy intarsji, biedak zmarł nie dożywszy pięćdziesiątki, Lorenzo Lotto jak już wyjechał do Wenecji w 1552 roku to starannie dbał o to żeby jego stopa nawet przypadkiem nie stanęła w  Bergamo a bractwo, które zamówiło chór tak intrygowało we własnych szeregach że członkowie radzieckiego politbiura by się mogli od nich uczyć. Niby daleka prowincja a intryg więcej niż w  Rzymie z całym Państwem Kościelnym włącznie. Tak, tak, w roku 1563 w murach bazyliki nawet doszło do zabójstwa podczas nabożeństwa, rodzina Albani postanowiła pokazać kto rządzi. W latach 1554 -1555 dwóch synów Capoferriego, Zinino i Alfonso, ukończyło wielki chór w Bergamo, dodając chór świecki. Lorenzo Lotto zmarł w Loretto, gdzie osiedlił się w 1556 roku, nie doczekawszy ukończenia swojego dzieła, które wymagało w sumie pięćdziesięciu lat pracy. Chór bowiem  ukończono dopiero w latach 1572 - 1573. Członkowie Misericordia Maggiore  dumnie zaprezentowali go podczas uroczystości duszpasterskich wizytującemu ich w 1575 roku przyszłemu  świętemu  Kościoła Katolickiego, biskupowi Mediolanu, Karolowi  Boromeuszowi,  jako prawdziwe dzieło zbożne, powstałe z miłości do bliźniego swego. Amen.

Dobra, może Consorzio della Misericordia Maggiore to było stado pijawek równie pewnych siebie co członkowie flandryjskich stowarzyszeń kupieckich ale gdyby nie oni to całe to szaleństwo w drewnie by nie powstało. Lotto  malowałby portrety możnych i religijne kawałki, Capoferri układałby drewniane obrazki pod okiem Fra Damiano i tylko bazylika jakaś taka pustawa. Cóż, nawet pijawki biorą udział w gryplanie Najwyższej Zwierzchności, tak to już jest. Dla mła kontakt z intarsjami był przeżyciem, wicie rozumicie te obabrazki to surrealistyczne takie, niektóre to totalne odjazdy. To wszystko za sprawą intelektualnych ciągotek Lotto. Drogi Lorenzo głupawy nie był i miał  kontakt z ludźmi, którzy interesowali się starożytną sztuką, filozofią czy nowomodnymi naukami, takimi jak alchemia, prababka chemii. Lotto nie byłoby w stanie sam wykombinować wszystkiego co powinny zawierać obrazki, tego ukrytego przekazu, dostępnego tylko wtajemniczonym. O współpracę przy koncepcji dzieła  podejrzewa się Giovanniego Battistę Suardiego, szlachetnego literata i poetę, a także miłośnika sztuki i znawcę łaciny, której to znajomości Lotto brakowało. To ten Suardi  co zlecił w 1524 roku  wykonanie fresków w kaplicy Suardi, której klamkę mła pocałowała, bowiem złośliwy los sprawił że zwiedzać ją można tylko w niedzielę i to w grupach, po wcześniejszym umówieniu się z właścicielami. To Suardiemu  zawdzięczamy łacińskie motta obecne w trzech intarsjach. Alchemiczne symbole i metafory wskazywałoby, że Suardi nie był jedynym, który dobrze pracował przy  projekcie,  istniał tam tajemniczy ktoś lub ktosie, niewychylający się, bowiem alchemicy i czyhający papiescy szpiedzy to nie jest dobre połączenie. No oczywiście był też politruk, znaczy tego... ten... kierownik duchowy a nawet duchowny. Do lepszego opracowania wybranych tematów ze Starego Testamentu powołany został konsultant teologiczny, franciszkanin Girolamo Terzi. Intarsjom to nie zaszkodziło. 

Chór przeszedł pierwszą renowację już w XIX wieku, było to dzieło Luciano Grittiego i jego warsztatu pod kierownictwem naukowym  Stefano Marziali. Prace trwały około półtora roku. Kolejną renowację przeprowadzono zaledwie rok temu, na telebimie można śledzić etapy oczyszczania i przywracania intarsjom ich pierwotnego wyglądu. Ta renowacja przeprowadzona w 2023 roku to była  tak z okazji nadania miastom Bergamo i Bresci tytułu stolic kultury. Zdawa się że spłynęły wówczas do miasta duże pieniądze, no i dobrze bo warte inwestycji.  Mła doda że w bazylice miłośnicy opery mogą odwiedzić grób Gaetano Donizettiego, bergamczyka vel bergamianina, twórcy "Anny Boleny", "Łucji z Lammermoore", "Don Pasquqle".  Po wyjściu z bazyliki stwierdziliśmy że deszcz z ulewy pierwszego stopnia zmienił się w nasilający się chwilami grubszy kapuśniak ( do tego czegoś nie pasiła absolutnie nazwa kapuśniaczek ). Rozleźliśmy się po Città Alta, górnym mieście, tej bardziej turystycznej części Bergamo. Mimo deszczu ludzi pełno, przez deszcz uzbrojeni w  parasole, ech... strach się bać. Nie dość że tłum,  to jeszcze uzbrojony. Uciekliśmy w boczne uliczki, gdzie nikogo nie było za to z rynien obficie płynęło, mocząc niezakaloszkowane stopy. Z tzw. weneckich  murów wzniesionych w czasach kiedy Bergamo przynależało do Wenecji, pogapiliśmy się na łąki z pasącymi się na nich konikami, ośnieżone szczyty Alp, uniwerek mieszczący się w starym klasztorze świętego Augustyna. No i uciekliśmy do Lovere w którym miało nie padać. Mła została z niedosytem, do cholery, przez ten cały deszcz ja tak naprawdę nie widziałam Bergamo! Nawet Città Alta porządnie nie oblookałam