czwartek, 31 października 2024

Przedlistopadownik

Dzień w szaro - szarą pepitkę, nic się człeku nie chce  robić bo śpięcy ale jakoś tak robi siłą rozpędu. Za oknem jeszcze październik ale w powietrzu już czuć ponurość listopadową. To znaczy mła ją czuje, sąsiedztwo w grobingowym amoku nie odnotowuje zniżki nastroju. Mła się pociesza jak może: kotami okłada, dokłada książkami co to je dawno poczytać miała, plany wakacyjne snuje na przemian z ogrodowymi, nawet posunęła się do zrobienia domowego wypieku, mimo paskudnie wysokich cen prundu. A ponurość listopadowa jakoś nie chce mła opuszczać. Hym... zdaniem mła to przez tą godzinkę popołudniowego światła przeniesioną na przedporanek. Boszszsz... jak mła nie cierpi tego cofania zegara ( jak głęboko ma gdzieś te wszystkie polityczne "nie da się" )! Zdaniem mła jeżeli jest jakiś realny spisek to tych, którzy postanowili mła wykończyć przez niedoświetlenie. Od dawna wiadomo że przy obecnym sposobie korzystania z energii zmiana czasu powoduje więcej problemów niż korzyści a tymczasem UE przez pięć lat zajmowała się problemami wykreowanymi w dużej części przez swoje elity ale zaprzestaniem durnej praktyki jakoś się zająć nie potrafiła. 

Ponieważ nasi obecni rzundzący podnoszą u mła poziom wkarwu na stopień tylko o grubość włosa niższy niż poprzednicy ( ci nowi to dla mła też stado baranów, nie obrażając baranów, i to w dodatku leniwych ), mła stara się uciekać z politycznych stron netu w świat miniatur.  Jest coś  kojącego jestestwo mła w tej miniaturowej codzienności, w maleńkich przedmiotach. Mła nadal urządza małą chałupkę pod kloszem, jak na razie skupiłam się na sprzętach kuchennych i wyposażeniu spiżarni. Przed mła teraz malowanie stolika i koncepcja obrusika, który ten stoliczek przykryje. Materiał czy szydełko? No wicie rozumicie, problem o znaczeniu wszechświatowym, kosmos może przestać istnieć jeśli mła nieodpowiednio miniaturkę mebelka  ustroi. Żeby nie być spłukaną do reszty, to mła stara się nie odwiedzać platform handlowych, raczej lata po stronach, na których ludzie pokazują domki urządzone przez się. Na razie mła zauważyła że MR. DIY króluje, czyli prawie wszystko w tych domkach jest made in China, niestety. Młowe zabaweczki tyż stamtąd są. Mła się pociesza że to nie sprzęt high tech, choć marna ta pocieszka. 

Teraz komunikat o Gwieździe. Dziś rano pojechałyśmy na kontrolę, Pan Doktor Szpagetkę pomacał i stwierdził że  ranka wygląda nieźle, mimo tego że widać że Szpagetka bardzo się  starała żeby wyglądała gorzej ( rozlizała rankę w koszyku, dlatego tak cichutko siedziała w tramwaju, małpa jedna, nie oglądałam się  w związku z tym na nic, doniosłam jak Antoni Smoleński na coolegów,  wszystko wypaplałam - o ucieczkach, o  pluciu lekami, o wpół zrealizowanej próbie bójki ze Sztaflikiem, która ma w wyniku tego starcia rankę na grzbiecie, traktowaną przez mła octeniseptem, o zaczepianiu Okularii i Mrutka, wszyściuteńko co Szpagetka wyczyniała! ). Ze względu na tę bitność i  złośliwe rozlizywanie, kiedy tylko ściągnięty jest kołnierz, Szpagetka dostała jeszcze na tydzień zastrzyki, Pan Doktor uznali że mła może nerwowo nie wytrzymać i  przy podawaniu tabletek udusić jego pacjentkę. Szpagetka wyjechała z lecznicy ciężko obrażona,  bo Pan Doktor stwierdził że jest "rozpieszczonym osobnikiem".  Mła tak naprawdę to nie wie czy Szpagetka obraziła się za  rozpieszczonego czy za osobnika ale nadęta była. W domu wyłudziła dodatkową puszeczkę za te stresy a teraz mła ma przystąpić  do obgotowywania kurzyny, bo Szpagetka twierdzi że przy leczeniu ropnia dieta musi być wysokobiałkowa, najlepiej żeby wysokość  dorównywała Himalajom.  Mła dziś poszła postawić Małgoś chryzantemki, użaliła się nad  mogiłką na charakter Szpagetki, który jest czarny jak jej futerko. Prawdziwa Gwiazda Halloween, czarny charakter, w czarnym ubabranku!

No a teraz to kotostwo stadnie  ma takie miny jakby  chciało wymiauczeć do mła - Trick or treat. Za słodyczkę ma robić oczywiście kurzynka. Ech... mła zaraz kończy pisanie bo czas przystąpić do obierania włoszczyzny, coby kurzynka była smaczniejsza i żeby w zmielonej przemycić nieco warzyw ( ku wielkiemu niezadowolnieniu Jej Zaropiałości). Po wykonaniu łobowiązku mła zamierza się uwalić w wyrku razem ze stadem i włączyć sobie jakiś baaardzo straszny film. Mam nadzieję że nie usnę w trakcie tej straszności, co mła się niestety ostatnio nagminnie zdarza przy wieczornych seansach filmowych. Hym... nie wiem czy to  filmy działają na mła tak nasennie, czy mruczenie  stada, które uważa wymrukiwanie za swój wyrkowy, wieczorny łobowiązek - chrapię po jakiejś pół godzinie od rozpoczęcia seansu. Może straszliwy  film przytrzyma  mła  po stronie jawy, cień szansy istnieje. Dobra, to by było na tyle. Fotki domowe a w Muzyczniku ciepłe a zarazem pełne nostalgii nuty  czyli bossa nova i Baden Powell.

poniedziałek, 28 października 2024

Codziennik - ostatki babio latowe

Dzisiejszy dzień był na tyle piękny że Szpagetka postanowiła powtórzyć numer z soboty i urwała się z domu. Mła sama nie wie jak kota tego dokonała, okno było co prawda niedomknięte ale nie tak żeby się kot w tym niedomknięciu zmieścił. Szpagetka w jednej chwili była w domu a dosłownie za moment mła widziała znikający w drzwiach do szopki ogrodowej czarny ogon. Tak po prawdzie to mła o pojawieniu się Szpagetki na dworze zaalarmował przychodzący z wizytą do Mrutka Lucas, któren się rozdarł na widok Szpagetki pędzącej w stronę ogrodu.  Gdyby nie on to Szpagetka ulotniłaby się po cichu. Oczywiście nawoływanie krnąbrnej guzik dało, Szpagetka bowiem  niespodziewanie ogłuchła. Mła zdzierała gardło ale tylko ptocy jej odpowiadali, poza tym w ogrodzie było słychać cichutki poszumek liści i nic więcej. Kota się bezczelnie nie odzywała.  Latała po ogrodzie sama, potem dołączyła do niej Sztaflik. Mrutek do ogrodu zajrzał na chwilę i wrócił by pełnić obowiązki gospodarza wobec wizytującego Lucasa a Okularia olała ogrodowanie, przedkładając nad nie  zaleganie na wyrku. Szpagetka wróciła dopiero w porze posiłku, dzięki  Najwyższemu Kotowemu za jej apetyt. Mła znów pryskała rankę a Szpagetka okazywała niezadowolnienie.

Ścigając Szpagetkę mła zawiesiła oczko na swoim klonie strzępiastokorym, zwanym też cynamonowym Acer griseum. W tym roku sporo urósł,  znaczy jak na ten gatunek, bo nie jest to drzewko z  tych śmigających. Do strzępienia się kory na pniu jeszcze daleko ale w tym roku pięknie przebarwiły się klonowe liście, jak wyglądają możecie zobaczyć na fotce obok. Jest to jakieś pocieszenie po tym  jak zeschły zanim zdążyły się przebarwić liście klonu tojadolistnego Acer aconitifolium. Mła wiąże z klonem cynamonowym spore nadzieje,  drzewko z tych mało kłopotliwych a jesienią i zimą przykuwa uwagę - jesienią z powodu liści a zimą z powodu kory. Śledzę teraz prognozę pogody, jutro ma u nas padać, więc będę smażyła owocki doma ale w środę zamierzam posadzić rośliny z przyszopia i cebule hiacyntów i tulipków. W czwartek jadę ze Szpagetką na kontrolę  ( doniosę na małpę! ) i na cmentarze pozapalać znicze. W piątek zalegam z  kotami, ciastem i książkami a w sobotę zamierzam kontynuować tę zbożną działalność, bowiem pogoda ma być taka se i temperatura z tych mało sprzyjających. No i to by było na tyle. Dziś fotki z Alcatrazu a  w Muzyczniku Marlene w baaardzo starej niemieckiej piosence, to cóś takiego jak  u nas "U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki".

sobota, 26 października 2024

Codziennik - złocisto - ognisty ostatni weekend października

Niby powinien trwać weekendownik grobingowy ale mła się już zdążyła w mijającym tygodniu obrobić mogiłkowo.  No mła się sprężyła, bo pogoda była taka że po prostu żal nie skorzystać z takiej dobroci losu, czyli łaskawości Najwyższego Pogodowego. Ze spraw najistotniejszych - Szpagetka była na kontroli i dostała tylko traktowanie ranki  octeniseptem  i tabletkę przeciwko zakażeniom wtórnym skóry. Podawanie  tabletki jest męką, mła się czegóś takiego spodziewała ale Szpagetka wzniosła tę czynność na nowy poziom hardcoru. Mam wrażenie że czerpie z niej pełną złośliwości przyjemność, bowiem  nie ucieka tylko czeka aż mła zapoda a ona będzie tym swoim bezzębiem wypluwać. No i wgapia się wzrokiem usatysfakcjonowanym kiedy mła po raz kolejny usiłuje jej zapodawać pokruszoną tabletkę w mielonym mięsku. Domyślacie się że wierzchnia warstwa mięska znika a strategiczny środek zostaje nienaruszony. No dobra, sprawozdanko z inszych sprawek zdam później, teraz szykuję się na obiadek proszony u Mamelona i Sławencjusza. 

Po nocach piszę snujki bo obudziwszy się po imprezce u Mamelona, nie powiem że niezakrapianej. Mła znaczy pod kapustkę i kopytka wypiła czerwone winko z okolic Bordeaux.  Nie że mła się uchlała, raczej się obżarła zjadając więcej kapusty niż wszyscy inni goście razem wzięci. Przyznawam się  bez bicia.  Mamelon gotuje dobrze a ponieważ mła nie przepada za golonką,  którą bardzo lubieją Sławencjusz i Piotruś i która była w związku z tym serwowana, to mła się wyżyła na kapustce, w którą Mamelon włożyła dużo serca. W przenośni rzecz jasna. Kapustka i winko spowodowały że mła się cóś wcześnie poczuła senna i odpłynęła  kole godziny  ósmej. No a teraz siurprajz, godzina pierwsza w nocy a mła jak ten skurwonek o świcie, radośnie trzeźwa i rzeźwa. Żeby było ciekawiej to długa noc przed mła, bo to czas przestawiania zegarów - wracamy do czasu zimowego.  Jak dla mła dodupnie, bo cóś zdecydowanie bardziej woli kiedy trwa czas letni.

W rozmówkach przy stole temat był poruszany, qurcze, nikt z nas nie lubi czasu zimowego, wszyscy cierpimy z powodu niedoświetlenia. Gosia i Sławencjusz chyba najbardziej, reagują depresyjnie na brak światełka. Hym... może powinni zapadać w sen zimowy albo uciekać na południe. Reszta z nas jakoś porę mroku znosi usiłując cieszyć się głupotkami ale tak po prawdzie to też czekamy czasu zimowego przesilenia, kiedy dnia znów zacznie przybywać. Ech... ciężko się w naszej szerokości geograficznej cieszyć listopadem a zmiana czasu to jeszcze utrudnia. Jednak zawsze cóś dobrego się uda znaleźć, mła zamierza udać się na wystawę i do kina. W moim ulubionym kinie, słabo popcornowym,  mają tańsze bilety w środy, co ma dla mła duże znaczenie, bowiem kasa na drzewach nie rośnie, nie wiedzieć czemu, bo zdaniem mła przyjemnie by było gdyby sobie można dżefko pieniężne wyhodować. Już mła by o nie dbała. Plany na listopad mła ma, teraz tylko cza zobaczyć jakie plany ma listopad na mła. 

Przed samym wyjściem mła na obiadek Szpagetce udało się uciec po ponad dwutygodniowym areszcie domowym do ogrodu. Mła usiłowała kotę niecną złapać udając że tylko robi zdjęcia i wcale nie zamierza na nią polować. Szpagetka jednak nie jest głupia i taki  był tylko z tej akcji pożytek że mła może poniżej troszki zdjęć z Alcatrazu i Podwórka wkleić, małej cholery oczywiście nie zdołałam złapać. Umykała mła bardzo sprytnie, włażąc w największe chynchy. Po przyjściu do domu zastałam Szpagetkę oczekującą przy misce, sprawdziłam rankę - wygląda dobrze. Zdawa się że ogrodowanie popołudniowe nie zaszkodziło Szpagetce. Niestety na pewno nie uczyniło jej charakteru słodszym, tabletka  pokruszona w mięsko zawinięta  została starannie wypluta. Mrutek zjadł, chyba uznał że leczenie mu się należy. Na szczęście lekarstwo nie z tych silnych i dostosowane do wagi Szpagetki, nie powinno Mrutiemu zaszkodzić. Następna próba wciśnięcia Szpagi tabletki to będzie ustawka solo,  czyhacze będą izolowani bo mła nie może pozwolić  na zapodawanie leku nie tym, którzy go potrzebują. Tak, wiem,  Mruti potrzebuje na leczenie zazdrości ale na pewno nie antybiotyku. Jego terapia to wzmożona uwaga madki, Mruciu musi być po prostu jeszcze więcej przytulany,  ugłaskiwany, cmokany i wogle.  Skutkiem ubocznym takiej terapii może być  co prawda wylinienie od pocałunków i głasków ale to na pewno bezpieczniejsze od skutków ubocznych antybiotyków.


Spacerkowo - rzeczkowo - kaczkowo. Baaardzo złociście, nawet woda mieniła się złotkiem. Mła przebieżki dobrze robią, spodnie takie luźniejsze a mła lepiej się czuje w swoim jestestwie. Nawet w lustrze jakby lepiej wyglądała, wypoczęta czy coś, bo cera  taka bardziej normalna. Przedwczoraj mła usiłowała sobie poprawić urodę, wieczorkiem nałożyła na twarz maseczkę ceramidowo - peptydową. Na kwadransik. Rano obudziła się z tzw. niewyjściowym ryjem, zaskorupiałym, bo ceramido - peptydy cóś stwardniały. Hym... wygląda na to że na poprawianie tego co jeszcze da się poprawić to mła się ostają jedynie spacery, do zabiegów kosmetycznych mła się nie nadawa. 


środa, 23 października 2024

Màntua, Mantova, Montova - część druga

Wracamy do Mantui, miasta które mła odwiedziła w kwietniu tego roku. Nadal poruszamy się po starówce  a tak konkretnie to w okolicach  Piazza Erbe.  Jeszcze bardziej konkretnie to Piazza Erbe, via Broletto i Piazza Broletto. To jest mieszczańskie centrum Mantui, tu znajduje się "wszystko najważniejsze" dla mieszczan. Centrum "książęce" to okolice Piazza Sordello. Palazzo della Ragione  czyli po naszemu z niemiecka ratusz został zbudowany w 1227 roku na zlecenie Laudarengo Martinengo z Brescii,  burmistrza Mantui. Wraz  z Wieżą Broletto i przylepioną do niej bryłą  Casa Tortelli, stanowił centrum administracyjne tej miejskiej a nie książęcej Mantui.  Na fasadzie  od strony Piazza Broletto można zobaczyć XIII - wieczny posąg przedstawiający siedzącego na krześle Wergiliusza, ubranego w kapelusz doktorski, z ramionami opartymi na mównicy, na której wygrawerowany jest napis "Virgilius Mantuanus potrum clarissimus". Ratusz wielokrotnie na przestrzeni wieków ulegał przebudowom, w  1462 roku p wielkim pożarze poddawany został niemal gruntownie przebudowany pod kierunkiem Giovanniego Antonio da Arezzo. Tym razem zlecenie budowy nie pochodziło już od  burmistrza a od rosnącego w potęgę rodu Gonzagów, to książę Ludovico III stał za tą przebudową miejskiego budynku. Z drugiej  połowy XV wieku pochodzi też okresu pochodzi ślepy krenelaż umieszczony w koronie budynku, w stylu  Luci Fancelliego, który to krenelż również pojawił się za sprawą Gonzagów. Budynek ratusza w ciągu ostatnich trzech stuleci był używany do różnych celów, znajdowało się w nim nawet więzienie.

 

Palazzo della Ragione został zbudowany około 1250 roku na pozostałościach budynku znajdującego się obok Rotondy San Lorenzo, który swego czasu ród Canossa wykorzystywał jako hospicjum dla pielgrzymów odwiedzających relikwie Najdroższej Krwi Chrystusa w Mantui. Pałac później pełnił funkcję budynku miejskiego, a jeszcze później domu handlowego. Za czasów pierwszych  Gonzagów  został  połączony z Palazzo del Podestà i w XV wieku służył  Mantui bardzo nobliwie,  będąc siedzibą Pałacu Sprawiedliwości i archiwum notarialnego. Z tego czasu pochodzi zewnętrzny portyk wychodzący na Piazza Erbe i Wieżę Zegarową.  Budynek odrestaurowano pod koniec XVII wieku i na początku XVIII wieku, według projektu architekta Doricilio Moscatelli zwanego "Battagli".  Przeszedł wówczas radykalną przebudowę polegającą na zamknięciu oryginalnych okien i otwarciu nowych. Pierwotny wygląd fasady przywrócono mu dopiero w  1942 roku, według projektu mantuańskiego architekta Aldo Andreaniego.  Zaaranżowano wtedy również przestrzeń wewnętrzną, w tym  pomieszczenie, na którego ścianach znajdują się ślady fresków proroków sygnowanych przez Grisopolo da Parma, XIII wiecznego  malarza. Podczas  trzęsienia ziemi w 2012 roku  budynek nieco ucierpiał. Obecnie jest wykorzystywany jako miejsce wystaw. Do budynku palazzo  przylega wieża, zbudowana  na planie kwadratu  latach 1472 - 1473, autorstwa Luca Fancelli, florenckiego architekta na usługach  wówczas jeszcze  markiza Mantui,  Ludovico III Gonzagi. Wieża powstała na fundamentach XIII wiecznej budowli.  W roku 1473 na wieży umieszczono zegar astronomiczny, dzieło matematyka z Mantui Bartolomeo Manfrediego, znanego również jako Bartolomeo dell'Orologio.

Zegar był i nadal jest odjazdowy, wskazuje zwykłe godziny, znaki planet, zodiaku, no i astrologiczne historie bardziej niż astronomiczne. Znaczy wicie rozumicie, wyglądało to zasadniczo tak jak w inszych wieżowych zegarach  z tych  czasów - przedstawiono  drogę słońca poprzez znaki zodiaku i fazy księżyca. Było jednak jeszcze cóś -  zegar wskazuje godziny słoneczne, co pozwala nam wyrazić równanie czasu, czyli różnicę między czasem słonecznym a konwencjonalnym. To takie zapożyczenie z zegara słonecznego. Półkole wskazań czasu i księżyca w połączeniu z innymi wskazaniami tarczy umożliwia obliczanie godzin planetarnych, a tym samym przewidywania astrologiczne. Mechanizm zegara wykonany jest z kutego żelaza, a konstrukcja spoczywa na drewnianej podstawie. Przez niemal stulecie, bo aż do roku 1560, zegar działał bez zarzutu. Popsował się w tamtym pamiętnym roku i dopiero  Francesco Filopono, matematyk i astronom, przywrócił go do życia. Mechanizm astronomiczny, nieaktywny po raz wtóry gdzieś tak od 1700 roku, został ponownie uruchomiony w 1989 roku przez - uwaga -  kowala i zegarmistrza,  Alberto Gorlę z Cividale Mantovano. Pod zegarem umieszczono figurę Niepokalanej Madonny z początku XVII stulecia. Z tego samego czasu pochodzi również marmurowy balkon zdobiący budynek zegarowej wieży. Dziś  wewnątrz budynku znajduje się Muzeum Czasu , w którym eksponowane są zabytkowe mechanizmy zegarowe, a z góry można podziwiać panoramę  miasta. Mła stojąc pod zegarem błądziła myślami zamiast wśród szlachetnych instrumentów pomiarowych rodem z czasów quatrocento tak bardziej wśród kart tarota namalowanych przez Bonifacio Bembo, które swego czasu widziała w jednej z mediolańskich pinakotek. Takie zdziwne klimaty ten zegar jej przypomniał.

Na Piazza  delle Erbe domem koło którego obojętnie przejść nie sposób jest Casa del Mercante znany też jako Casa di Boniforte da Concorezzo. Stoi właściwie na rogu  Piazza delle Erbe i Piazza Mantegna. Budynek wzniesiono na zlecenie bogatego kupca tekstylnego pochodzącego z Brianzy , Giovanniego Boniforte da Concorezzo , który osiadł w mieście w 1455 roku, w czasach, gdy Mantuą rządził jako markiz Ludovico III Gonzaga. Boniforte był  dostawcą na dwór Gonzagów i dorobił się na tej dostawie na tyle że skoligacił się  właściwie, znaczy poślubił  Bartolomeę Gonzagę. Casa del Mercante  to trzypiętrowy budynek z fasadą w kolorze terakoty, z motywami  późnogotyckimi i orientalnymi w stylu weneckim. Niegdyś te urocze elementy były złocone, dziś w kolorze piernika są nadal urodne.Na parterze  cóś jak  portyk, budynek wsparty jest na kolumnach z czerwonego marmuru werońskiego, na których opaskach można odczytać następujące napisy dotyczące tego kto i kiedy ufundował  chałupę. Za domem stoi średniowieczna Torre del Salaro Casa della Cervetta. Pierwotny budynek, będący własnością rodziny Strada od XIII wieku,  sąsiadujący z bazyliką Sant'Andrea , został zakupiony przez rodzinę Gropparello i odnowiony w 1495 roku przez architekta Luca Fancelli,  wspomnianego już "naczelnego architekta" w służbie rodziny Gonzagów. Dwukondygnacyjny narożny budynek łączył zarówno funkcje mieszkalne jak i handlowe.  Piętro budynku zostało wsparty na parterze na ośmiu łukach. Tak w ogóle  to domy wsparte na takich łukach stanowią jeden z najważniejszych elementów architektury w historycznego centrum. Groppelli używał znaku cervetta czyli wizerunku łani, wyrytego na ścianie  budynku. Zwierzę było symbolem rodziny Gonzaga  a Groppelli chciał tym sposobem okazać swoje przywiązanie do domu panującego, reprezentowanego wówczas przez markiza Francesco II Gonzagę przedstawionego na fresku na jednym z łuków,  a także troszkę podpiąć się pod jego chwałę. W 1944 roku podczas II wojny światowej w wyniku nalotu dom został zniszczony. Obecny budynek to rekonstrukcja  powstała w latach 1960 - 1965 według projektu czterech architektów z Mantui. Zatem jak widzicie jest to zabytek w stylu warszawskim, prawie jak stary.


A teraz o budynku którego ogrom człowiek dostrzega dopiero wówczas kiedy wejdzie do środka.  Co prawda już wejście do krużganka daje przedsmak  tej wielkości ale szczerze pisząc mła nie sądziła że znajdująca  się za nim świątynia jest tak ogromna. Przy niewielkim Piazza Mantegna stoi bazylika San't Andrea. Pierwsza przedromańska budowla sakralna pod wezwaniem św. Andrzeja została wzniesiona w  tym miejscu w roku 1046 , na polecenie Beatrycze z Lotaryngii,  matki Matyldy z Canossy,  o której pisałam Wam w poprzednim wpisie o Mantui. Powstanie świątyni  związane było z odkryciem relikwii Krwi Chrystusa, co miało miejsce w 804 roku. Wiem, data odnalezienia relikwii może Was nieco zaskoczyć ale pamiętajcie  że relikwie w  średniowieczu  to była hym... sprawa polityczna. Posiadanie religii czyli bycie ich opiekunem to była waluta polityczna i to twarda. Dlatego bywało w tych czasach wiele tzw.  odnalezień. Relikwia Krwi Chrystusa z Mantui zaliczyła takie odnalezienia dwa, pierwsze we wspomnianym roku 804, drugie w 1048. Pierwsze odnalezienie zostało odnotowane w "Annałach Królestwa Franków" przez Eginarda, kronikarza Karola Wielkiego. Drugie odnalezienie zostało opisane w dwóch źródłach: "O odnalezieniach Krwi Pańskiej", spisanego w Mantui przez anonima w II połowie XI wieku i w "Kronikach" mnicha piszącego w Szwecji, Hermana di Reichenau. Z tych źródeł pochodzi tradycja umiejscawiająca w Mantui Świętego Longina, człowieka który zebrał krew Jezusa. Jakby kto nie wiedział - święty Longin to ten żołnierz, który przebił włócznią bok Jezusa i podawał mu do ust gąbkę z octem winnym. Według tradycji przywiózł on do Mantui ziemię z Golgoty nasączoną krwią Chrystusa i tę słynną gąbkę. Obawiając się profanacji relikwii nawrócony Longin miał zakopać w ołowianej kasetce święte przedmioty właśnie w miejscu dzisiejszej bazyliki świętego Andrzeja. Tam zostały "cudownie odnalezione" akurat wtedy kiedy Charles le Magne vel Karl der Grosse tego potrzebował. Taa...

Relikwie ukryto w roku 924 w obawie przed najazdem Hangarów, później wraz z wzrastająca rolą władców rządzących Mantuą pojawiła się potrzeba ponownego odnalezienia relikwii. Postanowiono wznieść odpowiedni budynek do przechowywania świętości, oratorium ukończone w 1055 roku zostało zbudowane na ruinach przyklasztornego szpitala Sant'Andrea, zbudowanego przez biskupa Itolfo zaledwie w 1037 roku. W 1054 roku zbudowano kryptę, a w 1057 roku wzniesiono nowy kościół. Jedynymi pozostałościami obecnie widocznymi  po tych konstrukcjach są: gotycka dzwonnica i jedna strona krużganka. Kościół był przebudowywany począwszy od 1472 roku, według projektu Leona Battisty Albertiego, na zlecenie  Ludovico II Gonzagi ( i jego syna kardynała Francesco ), który chciał uczynić z niego symbol swojej władzy nad miastem i prestiżu  rodziny. Celem przebudowy budynku było przygotowanie na zwiększającą się ilość pielgrzymów przybywających w święto Wniebowstąpienia, podczas którego czczono fiolkę zawierającą  krew Chrystusa. W  XV wieku nastąpiło wzmożenie kultu tej relikwii, była także noszona w procesji ulicami miasta w Wielki Piątek. Dziś jest przechowywana w wazach umieszczonych  na ołtarzu znajdującym się w krypcie bazyliki. Prace związane z przebudową kościoła rozpoczęły się około 1460 roku i trwały aż do śmierci Albertiego. Budowę prowadzono długo,  były okresy w których coś się działo i takie kiedy prace ustawały na kilkadziesiąt lat, ostatecznie skończono przebudowę w XVIII wieku. Chronologicznie przebudowa  i rozbudowa wyglądała tak: kaplice ukończono w 1482 roku, renesansową fasadę  w roku 1488. Albertiemu przypisuje się stworzenie ogólnego projekt i  projektu  i fasady, ale nie określenie szczegółów, niektórzy  historycy sztuki natomiast twierdzą, że to, co powstało w XV wieku, a zwłaszcza do śmierci klienta w 1478 roku, to wszystko projekt Albertiego. Oczywiście pojawia sie też nazwisko  Technikiem odpowiedzialnym za śledzenie prac w pierwszej fazie budowy był Luca Fancelliego, który nadzorował pracę dysponując drewnianym modelem kościoła dostarczonym przez Albertiego.   Prace przerwano około 1494 roku i wznowiono dopiero w 1530 roku.

Alberti tworząc  projekt inspirował się modelem świątyni etruskiej opisanej przez Marka Witruwiusza Pollione, budowlą z przednim pronaosem z dobrze oddzielonymi kolumnami i bez perystazy. Przede wszystkim zmienił orientację kościoła, dopasowując go do osi drogi łączącej Palazzo Ducale z Tè. Fasada została jako  rzymski łuk triumfalny  z pojedynczym sklepieniem pomiędzy ścianami działowymi, inspirowana  była starożytnymi modelami, takimi jak łuk Trajana w Ankonie. Pod łukiem uformowano  atrium, które stało się przedprożem kościoła. Duży centralny łuk obramowany jest pilastrami korynckimi rozciągającymi się na całej wysokości fasady, dziś uznawany jest za jeden z pierwszych pomników renesansu, dla którego przyjęto to rozwiązanie. Otrzymało ono nazwę porządku olbrzymiego.  Na ścianach znajdują się dwie nachodzące na siebie wnęki pomiędzy pilastrami korynckimi nad dwoma portalami bocznymi. Ta fasada może być wpisana w kwadrat,  wszystkie wymiary nawy, zarówno w rzucie, jak i w elewacji, odpowiadają dokładnemu modułowi metrycznemu. No klasyka, Kochani, klasyka. Drugi górny łuk, znajdujący się za tympanonem i cofnięty w stosunku do przedniej części fasady, to  element architektoniczny  określany jako "parasol".  W rzeczywistości  jest  fragmentem sklepienia kolebkowego. "Parasol" wyznacza wysokość nawy, podkreśla powagę łuku triumfalnego oraz pozwala na oświetlenie nawy, dzięki otworowi skierowanemu do wnętrza przeciwfasady, który być może służył również do ekspozycji relikwii. Kopuła kościoła o wysokości 80 metrów i średnicy 25 metrów jest jedną z największych we Włoszech. Została dodana w 1732 roku przez Filippo Juvarrę, który wzorował się się na boromińskiej bazylice Sant'Andrea delle Fratte w Rzymie. W okresie okupacji francuskiej kościół obrobiono,  "Adoracja Pasterzy ze św. Longinusem i św. Janem Ewangelistą" autorstwa  Giulio Romano dziś znajduje się w Luwrze. W  gotyckiej dzwonnicy znajduje się 5 XIX - wiecznych dzwonów. Trzęsienie ziemi w  2012  roku nadruszyło nieco kopułę bazyliki.

Budynek kościoła powstał na planie  krzyża łacińskiego, z pojedynczą nawą przykrytą sklepieniem kolebkowym z kasetonami i kaplicami bocznymi o podstawie prostokątnej, ujętej przy wejściach okrągłym łukiem, nawiązującym do fasady. Trzy mniejsze kaplice zostały  utworzone w przyściennym odcinku filarów, występują naprzemiennie z większymi i ich naprzemienność została określona przez Albertiego jako rodzaj "kościoła filarowego". Halowy układ kościoła wynikał prawdopodobnie z potrzeby dużej przestrzeni.  Wewnętrzną fasadę nawy wyznaczają zatem dwa hierarchiczne rzędy, z których jeden jest mniejszym łukiem, ujętym w belkowanie porządku większego. Motyw ten, przedstawiający naprzemienność szerokiego rozstawu środków pomiędzy dwoma wąskimi, nazywany jest kratownicą rytmiczną i nawiązuje do  projektu fasady. Po Albertim, który jako pierwszy go użył, stał się bardzo rozpowszechnionym elementem u Bramantego i architektów manierystycznych. Na skrzyżowaniu nawy z transeptem wspomniana kopuła. Niegdyś wątpiono czy zamysłem Albertiego było kopułowanie ale jednak filary ją podtrzymujące wzniesiono w  XV wieku. 

Wewnątrz bazyliki znajdują się liczne kaplice:  a San Giovanni Battista lub "Mantegna" ( znajduje się tam grób Andrei Mantegni, który  został ozdobiony przez Correggia na podstawie rysunków samego Mantegni, ale jest tam także "Chrzest Chrystusa" pędzla Mantegni mistrza na prawej ścianie, dokończony przez jego syna Francesco, a na ołtarzu Święta Rodzina i rodzina Chrzciciela ),   San Silvestro lub "Grobu Świętego" ołtarz to "Madonna z Dzieciątkiem na tronie ze świętymi Sebastianem, Sylwestrem, Augustynem, Pawłem, Elżbietą, Giovannino i Rocco" autorstwa Lorenzo Costy Starszego z 1525 roku ),  Kaplica Addoloraty z pomnikiem nagrobnym rodziny Boccamaggiore,  Kaplica Niepokalanego Poczęcia z pawilonem  Najdroższej Krwi, najważniejszy zespół paramentalny diecezji Mantui, budowany od końca XVII do początków XVIII wieku i podarowany bazylice przez księżną Annę Izabelę Gonzagę,  Kaplica San Francesco,  Kaplica Krzyża z krucyfiksem autorstwa Fermo Ghisoni da Caravaggio z 1558 roku,  Kaplica Santo Stefano,  Kaplica San Carlo Boromeusza z pomniki nagrobnymi autorstwa Pietro Strozziego, Kaplica Najświętszego Sakramentu, Kaplica "Cantelma"z pomnikiem nagrobnym rodziny Cantelmi,  Kaplica San Longino z freskiem  "Ukrzyżowanie" autorstwa Rinaldo Mantovano i obrazem ołtarzowym  autorstwa Giulio Romano przedstawiającym Madonnę ze świętymi  w kaplicy znajdują się także sarkofagi zawierające szczątki świętego Longinusa i błogosławionego  Adalberta  ),   Kaplica "Cattanea",  Kaplica San Sebastiano,  Kaplica San Antonio. Czujecie już skalę budynku? Pod koniec XVI w. wybudowano kryptę z ośmiokątną kolumnadą , przeznaczoną do przechowywania relikwii Przenajdroższej Krwi, umieszczonej w ołtarzu pośrodku, oraz grobowców Gonzagów, których tam jednak nie zbudowano. Za to w  bazylice pochowano niektórych członków tej rodziny: Federico I  ( zmarłego w 1484 ), trzeciego markiza Mantui, Eleonorę de' Medici ( zmarłą w 1611 ), żonę Vincenza I Gonzagi, samego  Vincenzo I  ( zmarłego w  1612 ), czwartego księcia Mantui, Eleonorę Gonzagę ( zmarłą w 1612 ), córkę Francesco IV Gonzagi, Ludovico ( zmarłego w 1612), syna Francesco IV,  Ferdinando  ( zmarłego w1626 ), szóstego księcia Mantui.

Mła tak dostała po oczach trójwymiarową dekoracja malarską bazyliki Sant'Andrea że po wyjściu kiedy przemieszczaliśmy się po terenie starego getta w Mantui  do Palazzo Ducale mła na mało co zwracała  uwagę. Getto w Mantui zostało założone w 1610 roku przez księcia Vincenzo I Gonzagę i rozbudowane  przez jego syna Francesco IV w 1612 roku. Do czasu utworzenia  getta Żydzi mieszkali gdzie chcieli, Gonzagowie byli  tolerancyjni i olewali papieskie nakazy.  Niestety znaczenie rodu malało i  razem z  tym zmierzchem Gonzagów nastąpiła przymusowa gettoizacja, Żydzi zostali zmuszeni do skupienia się w ówczesnych dzielnicach Cammello i Grifone,  gdzie bramy otwierano o świcie i zamykano o zachodzie słońca.W tym gettcie  było niegdyś sześć synagog ale pod koniec XIX wieku zdecydowano o rozbiórce  dzielnicy  żydowskiej i tylko  z synagog ocalono i przeniesiono na  nowe miejsce. Synagoga Norsa Torrazzo  jest zatem jedyną synagogą w Mantui, która zachowała się z oryginalnym wyposażeniem z XVIII wieku. Mła w niej nie była wiec niestety nic  wam na ten temat nie napisze ani zdjęć nie zapoda. Z getta zachował się jeszcze  przy via Bertani 54 pałac rabina, na którego XVII-wiecznej fasadzie znajdują się tablice z przedstawieniami miast biblijnych. Mła jakoś to wszystko przeleciało przed oczami ponieważ już dyszała chęcią dotarcia do Palazzo Ducale. Pokrętnie bo nie prosto ale dotarliśmy na Piazza Borletto a stamtąd prosto na Piazza  Sordello przy którym stoi pałac książąt Mantui. Stając na tym ostatnim placu mła się zorientowała że albo rybka albo akwarium bo nie damy rady zobaczyć katedry San Pietro i Palazzo Ducale, trza nam wybierać. Uznaliśmy że zobaczymy pałac a katedrę zostawimy na  "kiedyś tam czyli porę lotosów". Pałac tak po prawdzie obejrzeliśmy  bez zajrzenia do Camera degli Sposi, do której już zabrakło biletów. Ta sala czeka na nas w "czasie lotosów", tym razem mła szczwanie zamówi bilety przez internet.

Pałacowi, który Mamelona zainspirował do stworzenia  nazwy Palazzo Tandetollo, mła poświęci osobny wpis, bowiem należy się. Piernikowy i gotycki z zewnątrz, po wejściu okazał się wielce złożoną budowlą, powstałą w różnych epokach. Zbiory pałacowe z tych przednich - od starożytności rzymskich, poprzez mistrzów odrodzenia, Rubensa do XVIII wiecznej sztuki. Jest bardzo na bogato, miejscami bardzo zdziwnie, ogrodowo i wogle.  Mła nie żałowała że odpuściła katedrę, palazzo nawet bez Camera degli Sposi robi wrażenie. Dreptaliśmy po nim parę godzin, po ogrodach, dziedzińcach, przechodząc z budynku do budynku cud urody galerią, włażąc skronie wyglądającymi schodkami do korytarzy otwierających się na komnaty rozmiarów solidnych sal gimnastycznych w polskich szkołach 1000 - latkach. Palazzo Ducale to jest coś czego pod żadnym pozorem nie należy pomijać, będąc w Mantui, to jakby pominąć Pałac Dożów w Wenecji. Kiedy wyleźliśmy po tych paru godzinach z pałacu byliśmy głodni jak wilki ale zamiast rzucić się od razu na żarło, poleźliśmy szukać sklepów z serami i wędlinami, w  których kupują lokalsi a to wymagało od nas podreptania w miejsca gdzie turysta nie jest częstym zjawiskiem. Centrum starego miasta wypełniają klasyczne sklepy dla turystów, wicie rozumicie - kulinarne pamiątki z Italii. Ceny z tych zatykających, towar z tych, który musi  mieć bardziej zanęcający wygląd niż dobry smak, nie wspominając o tym że niekoniecznie jest wykonany ze składników wysokiej jakości. Trza się przyznać, cała nasza czwórka jest kulinarnie rozbisurmaniona, choć po Dżizaasie i Jądrzeju nie widać tego sybarytyzmu - patyczaki. Hym... za to Mamelon i mła - kobiety Rubensa, książęta z rodu Gonzagów byliby zachwyceni, he, he, he.

Odpowiedni sklep znaleźliśmy na jednej z  węższych uliczek  starego miasta, od razu wiedziałam że będzie dobrze kiedy usłyszałam signorę pogodnie rozmawiającą o żarełku ze sprzedawcą, po polsku odebrano by to jako awanturę średniego rozmiaru a tu chodziło o przewagę parmigiano reggiano nad grana padano i o było cóś zerowej przydatności  dla dobrej kuchni pecorino  romano.  Taa... Ustalono że prawie dwuletni parmezan to jednak jest to, co miało dla nas znaczenie, bowiem postanowiliśmy zawierzyć wspólnie wypracowanemu wyborowi klientki i sprzedawcy i zmałpowaliśmy zamówienie.  Do tego jeszcze doszedł cudowny taleggio, mięciutki jak należy, wyprodukowany gdzieś nad jeziorem Garda. Wędlinowo też było interesująco, zakupiona została słynna mantuańska salame mantovano. Było  uroczo, z próbowaniem przy ladzie i dyskusją włosko - angielsko - polską na tematy żarciowe oraz kibicującą naszym wyborom  kolejce  miejscowych. Kiedy  wychodziliśmy w sklepie trwała huraganowa wymiana argumentów dotycząca pancetty. Jednego czego żałuję to tego że nie spróbowałam w tym miejscu mostarda mantovana. Ta z twego sklepu w niczym nie przypominała tej ze sztucznie barwionymi owocami, która wabiła oczy turystów w centrum miasta.  Po wizycie w sklepie poleźliśmy do knajpki, wybraliśmy znaną z dobrej kuchni i niestety dość drogą w związku z tym, knajpkę blisko centrum. Tam pożarłyśmy z Dżizaasem  słynne mantuańskie tortelli di zucca, obficie posypane parmezanem.  Jak dla mła to odkrycie że dynia jest jadalna, he, he, he. Na tym się nie skończyło, mła nie mogła darować w pobliskiej Gelateria Loggetta   lodów Fragolina di Bosco czyli  lodów poziomkowych. Mniam.  Nawet deszcz, który zaczął dość mocno padać, nie przeszkodził mła w konsumpcji. To wszystko, te wrażenia związane ze zwiedzaniem i z kulinarną stroną wycieczki, tak mła nakręciły że nadal ma Mantuę w planach.  Oczywiście w porze kwitnienia lotosów.