Po dwóch latach odbył się w mieście Odzi po raz enty Light Move Festival czyli Festiwal Światła w Ruchu, czy też może Festiwal Ruchomych Świateł. Odzianie się specjalnie angielskojęzyczną nazwą nie przejmują i nazywają imprezę Festiwalem Światła. Mła spragniona po roku srandemii wszystkiego co normalne ruszyła w miasto. Okazało się że tak jak i mła, normalnego spragnieni są i insi mieszkańcy miasta Odzi którzy tłumnie wylegli do miasta. Nie żeby ścisk straszliwy, jakieś ocierki czy cóś ale ludziów było całkiem sporo, raczej tych mało bojących się bo w 99% niezamaseczkowanych ( mła tylko przyuważyła cinżko niezadowolnione i cinżko zaszmatowane dwie Julki, narzekające że to nie tak miało być i wszyscy niezaszczepieni powinni mieć szmatę na ryjcach bo wtedy one by chodziły bez szmat - niedotlenienie zrobiło swoje bo od miesięcy trąbią że na świeżym powietrzu noszenie szmat na ryjcu jest zbędne, cóś nie zauważyły znaczy problem mentalny się zrobił z tego niedotlenienia ). Wyglądało jakby srandemii nie było, znaczy ludzie z dziećmi, starszyzna. To że młodzi masowo uczestniczyli to jasne, spragnieni przeca kontaktu ze światem po tym poście, to że uczestniczyli w imprezce do późnych godzin nocnych trwającej zarówno ci najstarsi jak i najmłodsi oznacza że ludzie tak tęsknią za swoim towarzychem i "dzianiem się", że w dupie mają te czwarte fale, listy grozy odczytywane przez Syntezatora i opowiastki czepionkowe ( w tłumie przed barowózkami żarciki odchodziły z paszportów zarazkowych, jedyne co brano na poważnie to rachunek za langosa sztuk jeden, który to rachunek wynosił okrągłe 20 peelenów - groza bezcennej kaszanki coraz bliżej ). Po prostu chcą normalnie żyć.
Festiwal jak zawsze trwał trzy dni, od piątku do niedzieli ( tak po prawdzie to do poniedziałku bo dopiero po północy wygaszano instalacje ) i jak zawsze miał miejsce w ostatni weekend września. Ta nasz ódzka świetlna impreza to tak na pożegnanie lata, doświetlenie się przed ciemną porą roku - jesienne święto świateł. Trza będzie czekać aż do lampek choinkowych rozświetlających mrok i zaznaczających "powrót słońca" ( święta światełek dla zmarłych nie liczę bo to insza inszość ). Teren oświetlany był w ty roku obszerny, nie tylko Piotrkowska i najbliższe okolice, ale też miejsca odległe do których jest sporo dreptania. Pogoda dopisała więc w ciepłe wieczory odzianie spacerowali po swoim mieście łażąc ulicami zamkniętymi dla ruchu. Festiwal światła to nie tylko światełka, to też dźwięk i to nie tylko ten towarzyszący prezentacjom. No wiecie, to jest ten czas kiedy na balkon Teatru Wielkiego wychodzą soliści i się prezentują, kiedy na ulicach grają zarówno radosny nowoorleański jazz, jak i słychać solówki gitar w metalowym stylu, tudzież słodkie rzępolenia skrzypeczek ( albo diaboliczne granie w stylu Paganiniego ). Na muzyczce się nie kończy bo jak muzyczka to wiadomo że tancerze, zarówno ci profesjonalni którzy są częścią prezentacji jaki i ci amatorzy z piweńkiem w ręku radośnie podrygujący do ulicznej muzyczki. No gwarno jest i jakby weselnie, to nie tylko święto samych światełek.
Oczywiście że do muzyków i performerów "oficjalnych" dołączają ci nieoficjalnie, zbierający do datki czapeczki. Taki to już urok ludycznej imprezki. Wiecie jak to jest - sztukmistrze nie tylko z Lublina, poskramiacze płomieni, posiadacze talentów albo tacy którzy za posiadaczy talentów się uważają. Dla mła to takie niezbędne wyposażenie każdej udanej miejskiej zabawy, te nieoficjałki jakby potwierdzają status wydarzenia. Jeżeli imprezka jest drętwa czyli w zasadzie martwa to takowych samozwańczych atrakcji nie ma, one rozkręcają się tam gdzie jest życie i spontan, gdzie ludzie są chętni wydawać piniążki za to że któś im nieco fałszywie pośpiewa że "dni są tylko po to by do ciebie wracać każdą nocą złotą" albo sztuczkę z ogniem, Panie tego, pokaże. Takim najprawdziwszym, co parzy! Pokibicować można a jak się człowiek lekko znieczuli to nawet zapewnić zebranych że jeszcze jedno piwko i też tak będziemy potrafili z ogienkiem poszaleć.
No i wiadomo, na imprezie musi handelek, nie tylko langosami i kiełbaskami sprzedawanymi za astronomiczne ceny. Mła się bezczelnie przyznaje że nęci ją straszliwie ten plastikowy podświetlany chłam, nie żeby sobie kupowała podświetlane uszka czy rogi, czy też hit tegorocznych straganów - podświetlane zęby! Mła nie z tych co się stroją, mła z tych co podglądają i lube wspominki z pamięci wyciągają. Te wszystkie nigdy niekupione plastikowe Kaczory Donaldy, margaretki do klapków i włosów, pierścionki bez pazłotka z jednego kawałka plastiku - cały ten badziew miły sercu pięciolatki, który zalegał niegdyś nadmorskie sklepiki z pamiątkami. Gdyby rodzina mła zechciała jej w odpowiednim momencie kupić z plastiku Kaczora Donalda za pięć złotych to u mła na starość nie nastąpiłaby atrofia gustu i mła by nie latała jak wściekła po straganach mając ślinotok na widok podświetlanych jednorożców! Albo tych bajeranckich baloników! Mła widziała nawet jeden taki w kształcie konika morskiego, co za szyk!
No dobra, do tej pory oglądaliście starą część miasta Odzi podświetloną, te wszystkie kamieniczki urocze, czy kandelabro - żyradnole ustawione w Manufakturze, teraz wyniesiemy się do innej części miasta zwanej Nowym Centrum Łodzi. To nie jest bardzo daleko, da się spoko przejść spacerkiem i jeszcze o knajpki można zahaczyć ( archipelag knajpiany prawdziwy, piracki jakby bo nikt o wiadome dokumenta nie pyta, tylko spojrzenie obsługujących jakby świdrujące czy gość nie wygląda na takiego co w Sanepidzie pracuje - nasi restauratorzy to po lockdownach cóś groźni dla pracowników tej instytucji, mła podejrzewa że sanepidowi podchlewający w restauranach starają się jak najmniej wyglądać na sanepidowych ). Nowe Centrum Łódzi tak naprawdę wcale nie jest nowe, to stara dzielnica rozsiadła koło Dworca Fabrycznego, teraz jest po prostu przebudowywana, tak solidnie, łącznie z wytyczeniem nowej siatki ulic.
Mła Wam powyżej zamieściła fotki architektury jaka tam będzie dominować. Trzy pierwsze to taka architektura w oświetleniu codziennym. Dworzec Fabryczny i kompleks EC1. Wiecie mniej więcej o co chodzi - flaki na wierzchu czyli żaden z budynków konstrukcji się nie wstydzi. Oczywiście to nie jest tak że to wszystko, Panie tego, nówka sztuka nieśmigana. Jesteśmy w mieście Odzi, tak się po prostu nie da. Po pierwsze primo mamy całkiem sporo budynków które mimo latek nadal spełniają swoje funkcje, po drugie odzianie się przyzwyczaili do swojej architektury i "larum Panie Michale grają" jak kto się na świętość zamachnie. Nawet jak ta świętość to w zasadzie ruina ( bo to jest nasza najnaszowsza ruina i nie będzie żaden dupek z urzędu miejskiego najnaszowszej rozbierał ). Na Dworcu Fabrycznym widzicie wspominki po starym budynku. No bo przeca tamten dworzec był jeszcze całkiem dobry i w ogóle ładny a "oni" już jeden zniszczyli ( Dworzec Kaliski przebudowano tak że zdaniem większości odzian należy się za to dwadzieścia lat cinżkich robót bez wyroku ). Także te nasze najnowsze kompleksy budowlane nie są tak po prawdzie wcale nowe a nawet jak są to stare budynki "cytują". Inaczej się w naszym mieście Odzi być nie może i zdaniem mła to dobrze. Mła nie jest zwolenniczką totalnych przebudów miast, wywalania z nich historii. Taa... w końcu jest odzianką.
Niech Was nie dziwią zatem fotki przedstawiające ódzki eklektyzm w całej krasie - jakieś rury i zbiorniki na wierzchu, rozpinane sklepienia, socbudynek Teatru Wielkiego wyglądający znad niebiewskiej do bólu Waginy Kropiwnickiego ( hym... mła cały czas słyszała to pytanko wybrzmiewające w eterze - "Dlaczego nie oświetlili na różowo?", odzianie są tacy dosłowni, he, he, he ), Plac Dąbrowskiego z architekturą od Sasa do Lasa. Tak to właśnie wygląda. Na takich budynkach wyświetlano mappingi, to jest oświetlano wybrane fragmenty budynków za pomocą światła z projektora. Były do tego podkładziki muzyczne, a także śpiewy i tańce. "Performenc" znaczy jak to określiła jedna mocno leciwa pani stojąca w pobliżu mła ( odzianie uwielbiajo nowe słowa z których czym prędzej tworzą słówka, jak nie mają czegóś nowego do opracowania to opracowujo na siłę a później pół Kartonlandii nabija się z migawki czyli biletu miesięcznego - ludek z nas kreatywny, choć podobno nie "w tym kerunku co czeba" ). Mappingi wyświetlane są co parę minut, tak że przed każdą prezentacją zbiera się tłumek jak w sali kinowej i podziwia te coolory z otwartymi paszczami. Wiecie, my są tak naprawdę ze wsi i lubimy jak jest coolorowo i miga, taki gust ódzki. Znafce pewnie będo wybrzydzać ale dla nas to, Panie tego, sztuka. Wersja "Konstrukcji w Procesie" dla ludu. Są oczywiście i insze instalacje ale to mappingi cieszą się największym powodzeniem.
Mappingi