sobota, 25 listopada 2017

Codziennik - listopadowe w domu i w zagrodzie

No i wyszło słońce i zaświeciło nad moim zbolałym kręgosłupem.  Kręgosłup bardzo tego potrzebował bo ostatkiem sił już się trzymał i to przy wsparciu leków ( i tak dobrze  że nie przy wsparciu gorsecika ). Za nadużywanie leków zapłaciłam tzw. klasycznym objawem, nie będę wchodzić w szczegóły, każdego kiedyś ta radość  dopadła. Od paru dni  degustuję  ryżankę, ryż na sypko, wafle  ryżowe, niedługo  pewnie włos  ryży na mnie się pojawi.  Cóż, człowiek nie  młodnieje a kiedy robi się starszy to jak  uczył  klasyk "wszystko w nim parszywieje". Ha, nawet własnego tortu na  Święto  Lasu ja nie spróbowawszy ( dla kręgosłupa to może i dobrze ). Koty w zasadzie OK z wyjątkiem Okularii, która  kicha i wymaga w związku z tym zwiększonej  ilości pieszczot mogących zatrzymać ją w domu.

Reszta towarzystwa zachowuje się tak jakby codziennie był  Black Friday na wołowinę, znaczy ma wymagania żywieniowe na poziomie ludziów przyznających  gwiazdki  Michelin. Rodzina i sąsiedztwo w granicach normy o ile za normę uznamy próbę mycia okien przez osiemdziesięcioośmiolatkę,  której parę miesięcy temu  wstawiono po złamaniu protezę biodrową,  i która musi przetrzeć szybki "bo pogoda  ładna się zrobiła" lub zagnanie  przez Cio  Mary Wujka  Jo na działkę do robót ciężkich  pod tym samym pretekstem. Ciotka  Elka też nie należy do jasno myślących, zastałam ją przy  fabrykowaniu ilości pierogów potrzebnych  do nakarmienia armii i to takiej udającej się na Sybir. Tak, bliscy i bliżsiejsi  działają czasem  w sposób którego nie rozumiem, ba,  bywają  krnąbrni kiedy usiłuję podjąć działania ratownicze i jeszcze pultania uskuteczniają. Czyli zasadniczo norma.









A co w zagrodzie? A w zagrodzie przedzimowy bezruch. Listopad zerwał już prawie wszystkie liście z dużych drzew, jeno krzewy jeszcze płoną. Pewnie z  powodu uogólnionej łysiny ogrodu mimo ładnej pogody czuć zbliżającą się zimę.  W naszej strefie klimatycznej ogrodnika to  jakoś nie rozrzewnia i  mile nie nastraja, zostanie mi tylko rozpamiętywanie zwycięstw i porażek  minionego sezonu i oczekiwanie na nowy. Przebieżka po Alcatrazie ujawniła: półtajne ( zieleń lisci krzewów zasłaniała ) wysypisko sąsiedzkie w rejonie sumaka ( do zlikwidowania ale nie przeze mnie - znaczy dintojra będzie ), wiecznie zielone  wybarwienie  liści nasturcji, ostatki różane, końcówkę chwały  berberysów ( w wielkim stylu ), dzielnego cyklamenka i zapowiedź radości przyszłego sezonu  czyli puchate pąki magnolii i szczypiorki czosnków oraz,  o zgrozo,  kły krokusów. Jednak mimo tych prewiosennych zwiastunów odczuwałam  już ogrodowe zapadanie w sen. Znacznie ciekawiej  było mi na podłódzkim, krótkim  spacerku. No, listopadowy Albinoni, te klimaty.



Qrcze, ścierniska urodziwe i ponoć należy się cieszyć że są. Rozmawiawszy z Tatusiem, który nadał że w jego okolicach pola nieogołocone należycie bo wjechać sprzętem ciężko z powodu   mokrego  podłoża  a ręcznie nikt pól nie ogarnie bo to nie czasy w których plonów z pól niezebranych trza było pilnować a wrony kisiło się w beczkach coby zimą jakieś białko zwierzęce na stole się pojawiło. U nas mimo mokrej jesieni aż takich ekscesów nie ma, pola łysawe albo w oziminie.





Niestety jak słoneczko tylko się schowa spleen się rozsnuwa po całości, ciężka późnojesienna paleta bez  światła. Smętek smętek smętkiem pogania i jakoś tak ciężko się znów człowiekowi robi na duszy ( tak, posiadam cóś takiego - umysł z turbodoładowaniem prawdopodobnie ). Tylko wyć do księżyca! Ale po ludzku nie po wilczemu  bo ponoć wilcze wycie to  żaden smutek tylko radosne "heloł".


czwartek, 23 listopada 2017

'Urocze Marzenie' - irys TB długo kwitnący

Odmiana 'Urocze Marzenie' została zarejestrowana przez Zbigniewa Kilimnika w roku  2012. Na etapie sieweczki nazywała  się  ZK-06-101-G, jest wynikiem kryzowania odmian  'Motylek' X 'Romantic Evening'. Winna dorastać do  75 cm ale u mnie była trochę wyższa. Według opisu  zamieszczonego w AIS to 'Urocze Marzenie' "early bloom" czyli jest odmiana wcześnie kwitnącą. Od 2015 roku rozprowadza go szkółka Irysek. No i mamy metryczkę z głowy. Irys przyjechał do Alcatrazu z ogrodu twórcy odmiany, Pana  Zbyszka Kilimnika. Przyznam  ze byłam nieco zdziwiona jego nazwą, na fotkach znalezionych w necie prezentował się co prawda  godnie ale delikatności, którą kojarzę z urokiem jakoś  się w nim nie dopatrzyłam. Ha, i to jest jeden z tych nielicznych wypadków  kiedy irys żywcem widziany zostawia gdzieś tam daleko w tyle, hen, hen, za peletonem swoje fotkowe podobizny. Otóż 'Urocze Marzenie' oglądane na rabacie jest rzeczywiście odmianą pełną uroku i wdzięku, o doskonale zbalansowanych ciepłych i zimnych kolorach, świetnym pofalowaniu płatków wykończonych delikatną, taką nienachalną koronką.  I teraz najlepsze - zaczyna kwitnienie bardzo wcześnie a potem kwitnie, kwitnie, kwitnie i kwitnie. Solidnie upączony pęd gwarantuje że przynajmniej  do połowy sezonu irys tej odmiany powinien dawać przedstawienie.



Na załączonym obrazku dowód.  Nie dość  że  kwiaty dzielnie się trzymały przez długi jak na irysy czas, to z pączków ciągle wyłaziły nowe. Ostatni kwiat pojawił się na pędzie kiedy zaczęły rozwijać się kwiaty odmian późnych,  'Urocze Marzenie' było u mnie w tym roku najdłużej kwitnącym irysem bródkowym! Tak mi wyszło po sprawdzeniu  danych z zeszyciku. Nie wiem jak w innych ogrodach, to jeszcze mało rozpowszechniona odmiana ale jeżeli będzie zachowywać się w nich tak jak u mnie to wróżę  jej długie i świetlane  życie na rabatach, z których może wygryzać co bardziej  grymaśne irysy.

środa, 22 listopada 2017

'Juliusz Słowacki' - irys TB "wieszczy"

Odmiana 'Juliusz Slowacki' została zarejestrowana przez Zbigniewa Kilimnika w roku  2011. Jako siewka nazywała się  ZK-06-110-A,  powstała  z krzyżowania 'Slovak Prince' X 'Snowed In'. Od roku 2015 jest w sprzedaży w szkółce Irysek. Dorasta do 80 cm wysokości, kwitnie w  środku sezonu. Tyle metryczki a teraz przejdźmy do rzeczy interesujących "normalnych" ogrodników a nie tylko tych z irysomaniaczym zacięciem. Odmiana  dobra bo świetnie się rozrasta i dobrze kwitnie, kwiat dość długo się utrzymuje i całkiem nieźle starzeje jak na ten zestaw  barw. Żadnych stresów związanych z uprawą, jak to ma miejsce w przypadku niektórych przybyszy z Hameryki  czy Australii nie zanotowano.  To jest taki  irys z którym spokojnie poradzi sobie nawet  taki ogrodnik, który  na temat irysów wie tyle że w sierpniu to kłącze irysowe trzeba przysypać ziemią i za rok irys zakwitnie. Znaczy dobra odmiana dla początkujących. Jak dla mnie ( przygotować się - wylezie teraz ze mnie irysomania ) ma najładniejsze cechy roślin rodzicielskich, po mamusi genialną kopułkę z "lamóweczką" a po tatusiu świetny, cieplejszy  niż u mamusi kolor  bródki  ( 'Snowed In' ma taką jaskrawo pomarańczową, bródkę naszego  "Julka"  określono jako  "beards base white, tipped yellow ochre" ). Na rabacie wygląda bardzo elegancko, świetna odmiana. Co prawda głęboki fiolet  podany w opisie AIS jako barwa płatków dolnych uwidacznia się w słoneczne dni, w pochmurne mam wrażenie  że to bardzo ciemny granat ale oczy  kwiat rwie, a to najważniejsze.



wtorek, 21 listopada 2017

'Zawisza Czarny' - irys TB na którego można liczyć

Zacznijmy od  ogłów zanim przejdziemy do szczegółów. Jak to jest z tą czarną barwą kwiatowych płatków? Antocyjany czyli grupa organicznych związków chemicznych z klasy flawonoidów ( czyli grupy takich organicznych związków chemicznych występujących w roślinach , które spełniają funkcję barwników, przeciwutleniaczy insektycydów i fungicydów, chroniących przed atakiem ze wszelkiego wrażego roślinnego i zwierzęcego pochodzenia - większość z nich to barwniki zgromadzone w powierzchniowych warstwach tkanek roślinnych, nadające intensywny kolor i ograniczając szkodliwy wpływ promieniowania ultrafioletowego ), będących glikozydami ( pochodne cukrów, grupa organicznych związków chemicznych zbudowanych z części cukrowej i aglikonowej, resztę pominę milczeniem żeby nie bolało ), w których barwnymi aglikonami ( niecukrowy składnik glikozydów, podstawnik w glikozydach połączony z cukrem wiązaniem glikozydowym ) są antocyjanidyny na ogół cyjanidyna, pelargonidyna lub delfinidyna. Taa, wszystko jasne, nieprawdaż?
W sumie jedno zdanko zawierające wszelkie info, he, he. Dobra, z polskiego na nasze  - to czerwone co jest w buraczkach i fioletowe co jest w jagodach to antocyjany. No tak ale dlaczego buraczki są czerwone  a jagody  fioletowe? Bo w zależności od pH soku antocyjany komórkowego mogą przyjmować barwę od czerwonej po fioletową. Bardzo intensywne  wybarwienie  kwiatów ( i nie tylko kwiatów ale tez owoców i warzyw  ) w kolorze fioletowym czy granatowym uznaje się za "czarne" . No to było krótko, zwięźle i na temat.


Irysów o  "czarnych" płatkach całkiem sporo, hybrydyzerzy lubią uzyskiwać "najczarniejsze" odmiany. U mnie rośnie sobie 'Zawisza Czarny', polska  odmiana autorstwa Zbigniewa Kilimnika. To taki "czarny" irys o ciepłym odcieniu kwiatowych płatków. Odmiana została zarejestrowana w 2011 roku a od roku 2015 jest  do nabycia w szkółce Irysek Roberta Piątka.  Powstała w wyniku krzyżowania siewki o nr ZK-99-02-A ('Best Bet' x 'Gorby's Red') x 'Hello Darkness') X 'Midnight Oil'. Po tatusiu  'Zawisza Czarny' ma ten ciepły odcień głębokiego bardzo  ciepłego fioletu, natomiast  ten z lekka  ocierający się o staro złoty odcień bródki wygląda na spadek po babci, odmianie 'Best  Bet'. Co prawda bródka  odmiany  Pana Zbigniewa jest bardziej brązowa  niż złota, nie ma jednak nic ze zdecydowanych fioletów bródek pozostałych odmian  rodzicielskich ( no może tylko tę bazę pod  bródką ). 'Zawisza Czarny' dorasta do  81 cm wysokości, kwitnie w zasadzie w  środku sezonu ( piszę w zasadzie  bo zdarza się  że zaczyna ciut wcześniej ). Ma piękną aksamitną teksturę płatków i całkiem niezłą substancję ( znaczy  kfiot nie zdycha  błyskawicznie ). Odmiana została nazwana na część Zawiszy Czarnego z Garbowa herbu  Sulima, naszej XV wiecznej  supergwiazdy turniejów rycerskich. Z moich obserwacji wynika   że na tej odmianie można polegać jak na Zawiszy - ładnie się rozrasta i dobrze kwitnie ( aż się ciśnie na klawiaturę że niezawodnie, he, he )

niedziela, 19 listopada 2017

Codziennik - wypiek na Święto Lasu

Jakoś tak ostatnimi czasy zmęczenie mnie powala w najmniej spodziewanym i najmniej odpowiednim momencie. Chyba przeszło na mnie od  Mamelona, która jakiś tydzień z przylepką temu zauważyła u siebie takie dziwne, właściwie trochę niewytłumaczalne zmęczenie życiem. Czyżby depresja starorurzasta nas zaatakowała? Miałam szerokie gryplany domowe na ten weekend a tymczasem udało  mi się jeden dzień luźny poświęcić na ... nie wiadomo co. No znaczy niby cóś tam robiłam tylko  że tak właściwie to mało konkretów z tego robienia wyszło.  Oczywiście jestem niezadowolniona bo ja tu ten tego a rezultat mikry, żeby nie powiedzieć ledwie zaistniały. Oczy kleją mi się jakbym drzewniejszym socprzodownikiem  pracy była po ciężkiej   szychcie  na przodku w kopalni a tzw. zadania wyznaczone nadal są tylko wyznaczone.  Znaczy osiemnastego tort był w robocie, tworzywko  przygotowane ( częściowo ) ale sił nie miałam żeby to cholerne ciasto wykończyć ( a ciotka  Elka i Małgoś - Sąsiadka nogami przebierały, ślinę obficie  roniły i cóś jakby pretensje miały że przełożone z poniedziałku na weekend zajęcia ciastotwórcze jeszcze się nie  odbyły ). Trudno, zmęczenie materiału, moce przerobowe spadły do zera - trza czekać czyli wykazać się cierpliwością i  jakby samozaparciem!

Przygotowawszy rodzynki, znaczy olbrzymki królewskie jasne zalawszy blue quracao ku zgrozie  Małgoś - Sąsiadki ( "Elu ona chyba  leje  na nie denaturat!" ) i wymieszawszy marmoladę z pigwy ze zmielonymi  orzechami laskowymi. Byszkopcik czeka na przełożenie kremem z bitej  śmietany zwanym dawniej  sułtańskim. To był taki wynalazek  PRL-u, bitą śmietanę dzieliło się na dwie części i do jednej z nich  dodawało się  kakao.  Posypywało się ten cud  kulinarny rodzynkami i posiekanymi orzechami  i przez  chwilę pożerającemu ową  słodycz człowiekowi się wydawało  że on w nie wiadomo jakim luksusie się pławi. Normalnie uczta  Trymalchiona, he, he. Jedną z jaśniejszych ( jakże nielicznych ) chwilek w komunie ta konsumpcja była.

Postanowiwszy przywołać czar chwil minionych i "komunistyczny" kremik pojawi się jako przełożenie tortu. Nie jest to słodycz ulepek więc  będzie pasił do tej pigwowej marmolady, którą posmaruję tzw. pierwszy blat.  Hym... może na Święto Lasu powinnam wykonać jakiś bardziej leśny wypiek, wicie rozumicie,  jagody  czy tam inne  żurawiny pod kruszonką czy cóś w tym guście ale rodzina i sąsiedztwo od pewnego czasu uparcie  bredzi o tym torcie. Myślę że to zauroczenie nazwą krem sułtański, czas raczej nie jest tortowy tylko drożdżówkowy lub kruchociastkowy ( tzn. o tej porze, przed moimi  imieninami raczej nie robimy tortów, dopiero imieniny obchodzimy tortowo ). No cóż, zje się!



Jak widzicie na załączonych obrazkach tort został odbębniony.  Dekoracyjnie się nie wysiliłam ale to nie konkurs  tortowej piękności. Grunt żeby był zjadliwy. Dekoracyjnie wyżyłam się upieprzając kolejną "instalację artystyczną", he, he. "Las w lystopadzie" nazwałam to ustrojstwo i nie pozwoliłam  macać dekora  Ciotce Elce, żywo zainteresowanej moją nową paprocią.  No tak, zakupoholizm kwitnie w najlepsze - nabywszy rzeczoną paproć bo do mnie przemówiła. To Phlebodium aureum  'Blue Star'. Ponoć prosta w uprawie ale na moje oko wymagająca na dzień dobry wymiany  podłoża.  Na razie robi za "leśność" w dekorze, znaczy udaje języcznika ( dobra, marnie jej  idzie ).  Później zastanowię się nad stałym miejscem dla niej i nad nową doniczką  z nową paprotną ziemią rzecz  jasna. Mam nadzieję że   paproć w miarę szybko osiągnie w domu właściwe dla niej rozmiary, z tymi mnożonymi in vitro roślinami  różnie  z tym tempem wzrostu bywa.  W dekorejszyn listopadowym może nieco dziwić woskowy bałwanek, ale w końcu w lystopadzie  trafiają się przymrozki.  Może to i naciągnięcie  do granic możliwości bo ze szronu bałwanków się nie lepi, ale uwielbiam zapach palonego wosku, tak różny od woni chemicznych jabłuszek, zsyntetyzowanych wypieków domowych, żrących różyczek czy wazducha  magnolii. No innej  świecy woskowej niż ta bałwankowa po prostu nie miałam. W moim najnowszym odkryciu czyli supertanich świecznikach z IKEA, białym szkle o różnych odcieniach ( recykling czasem urodzie służy ) palą się takie tam zwykłe stearynówki.  Narzekam na nie jak  XIX wieczna konserwatywna dama: nie ta barwa światła, nie ten zapach, nie ta bajka,  ale świeca z prawdziwego wosku to w dzisiejszych czasach rarytet.  Kupić nie jest łatwo i cena wysoka. Taka parę razy jak te ikeowe świeczniki.






piątek, 17 listopada 2017

Ostatni Mohikanie

No i zbliża się  ten moment kiedy opadną ostatnie  jesiennie przebarwione liście.  Po połowie listopada, jesień na całego znaczy.  Resztkowo tylko złotawa, dżdżysta, w mieście smogowa. Człowiek  robi  co może  żeby choć trochę "światem przyrody" się uraczyć ale cóś  ciężko to idzie. Warunki listopadowe w tym roku to tak mało sprzyjające są ogrodowym pracom czy nawet tylko przebieżkom po ogrodzie.  No ogólnie pogodowo jest doopiasto i człowiek tylko myśli jakby tu wślizgnąć  się do wyra z kotami i przyciąć późnojesiennego komarka.  Koty opanowały  wyrko z powodu zasadniczego czyli z powodu  akcji O . W domu jest średnio ciepło, znaczy ciepło na tyle żeby koty się nie przeziębiły.  Oszczędzam bezczelnie na opale ile się da, nie cierpię wydatku opałowego.

Temperatura domowa jest w tej  chwili  bliska tej  jesiennej w szkockich zamkach, znaczy jakby szlachetnie temperaturzymy ( koty nie narzekajo, bo majo podgrzewany kocyk a ja jestem  jak ta tłusta foka, dopóki lód wód nie skuje to daję radę ). Niestety jednak trzeba choć trochę  ciepełko włączyć co jest bolesne  dla kieszeni ale niezbędne  dla dobra chałupy, nie ma lekko. Na wszechobecną  wilgoć  atakującą   mury, rury i inne takie ciepełko domowe jest wskazane. Oczywiście w myślach przeliczam tę  opałową kasę na  podróże, rośliny, super żarło  dla kotów i od  razu znów robię się zła. Tym  bardziej zła im mocniej wczytuję się ile to procent akcyzy, podatków - sratków zawiera cena mojego opału.  Nikt mi nie wmówi że nasze państwo walczy ze smogiem! Nasze państwo to walczy ze smokiem czyli z wiatrakami i przerżnie jak ten rycerz o smętnym obliczu, utopi  nas wszystkich w  Morzu Anachronicznym dla jakiejś tam wydulczonej osiemnastej górniczej  pensji ( pensja wydulczona, znaczy  dulczynea ).  Moje stałe narzekania  w  "temacie opału", nawet chyba na blogim już  podobne gadki o donkiszoterii  państwa wstawiałam . Och, gdyby tak za paliwko mogły robić ogniste przebarwienia jesienne - cały ogród   bym  zaberberysowała, he, he.




W ogrodzie berberysy mają teraz swoje wielkie chwile, dają czadu! Ogniste liście i jeszcze bardziej  ogniste owoce walą coolorami  po  oczach aż miło. W tej ogólnej wilgotnej szarości  taki rozgrzewający  owocowo  - liściasty zestaw jest zestawem ratunkowym.  Oby wytrwały w tym stanie jak najdłużej bo potem będzie już tylko niemal monochromatyczna  łysość przez całe trzy miesiące. I nie ma  żadnej  gwarancji że  biel  śniegu roziskrzy ten ciemny, bury smętek najzimniejszej pory roku. Palcie się jak najdłużej berberyski, irgi i azalki japońskie,  niech  ognista jesień jeszcze trwa.




Oprócz berberysów owoce prezentują ogniki.  Nie wiem jak długo ta radość dla oczu potrwa, wilgoć wszechogarniająca to nie jest to co konserwuje owoce na drzewach i krzewach, po żółto owocującej odmianie ognika już niestety  to widać.  Cieniutko z owocami jest na śnieguliczkach i irgach, zbyt późno  formowałam krzewy ( bo wydawało mi się  że po zeszło jesiennym cięciu prześwietlającym lepiej  ich nie ruszać za szybko,  a jak ruszyły z kopytka to nie miałam czasu na latanie z sekatorem bo sprawy międzynarodowe i myślenie nad  bombą atomową mnie zajmowały  ) i był problem z odpowiednią ilością kwiatów. No cóż, nie można  mieć wszystkiego, trzeba się cieszyć tym co się w tegorocznym sezonie ogrodowym udało. Na ten przykład odsądzany od czci i wiary ambrowczyk 'Gumball' jakby zaczął cóś  tam kombinować z liśćmi. Może nie jest to oszałamiająca feeria  barw ale hamerykańskie dżefko nie jest już  neonowo zielone  jak ta rzekotka drzewna na wiosnę.

No ruszyło się i o ile mróz nie zaatakuje  w listopadzie to kto wie,  może po raz pierwszy uda  mi się cieszyć przebarwionym ambrowcem.  Może się nawet tak tym przebarwieniem zauroczę że jeszcze  dąb teksaski Alcatrazowi kupię w prezencie, he, he. Na Suchej - Żwirowej i w Alcatrazie mimo listopadowej wilgoci jeszcze całkiem nieźle prezentują się trawy. Oczywiście nie mam  na myśli palczatek, palczatki się  nie prezentują tylko nadal leżą w ramach protestu przeciwko zbyt wielkiej jak dla nich ilości wody. Za to miskanty, molinie a nawet zasychające powoli rozplenice i obiedka wyglądają całkiem - całkiem. Cieszę się że w tym roku dosadziłam  jeszcze trochę traw, kiedy na dworze paskudnie przedzimowo te sterczące kłosy przypominają o cieplejszych  chwilach i nawet jakby coś na kształt poszumu z siebie wydają kiedy wieje wiatr.  W przyszłym roku trawy nie będą nabywane, przyszły sezon zakupowy będzie stał drzewami, drzewkami  i drzewiątkami.






Dopieścim Alcatraz drzewami różnej wielkości bo mamy nową przestrzeń po byłej rabacie.   Będziemy  tylko z tej przestrzeni musieli usunąć siewki wrażego jesionka ( jesionek czyhał na oczyszczone kawałki gruntu coby się szybciutko rozmnożyć ). Zapowiadam od długiego czasu  akcję zalesiającą ale się jakoś nie składa. Część materiału na nasadzenia już mam, zadołowane są brzozy himalajki, klonik  o strzępisatej korze i jeszcze parę pomniejszych  drzew  grzecznie czekających na Wielkie Sadzenie. W tym roku planów staram się nie konkretyzować bo jeszcze znów  cóś się potaśta i będę  zajmować się  niekoniecznie tym co chciałabym robić najbardziej. No może  sobie trochę pomarzę ale to tak  dla rozrywki, he, he. Na fotkach ostatni Mohikanie, tak dziś wyglądał ogród po południu. Teraz znów pada, jutro pewnie nie zostanie mi  nic  innego tylko uprawianie kurestwa domowego ( od kury domowej to pojęcie utworzone a nie od pań  i panów prowadzących się lekko jak  ferrari ), zbyt  zimno na zabawy w plenerze.