Kampania wyborcza w toku, nasz zarzund zgłupiał do reszty i wymyślił sobie kolejną komisję. Idioci to mało powiedziane, naprawdę temu krajowi potrzebne są kolejne występy w stylu komisji parówkowej, znaczy smoleńskiej. Szczerze pisząc to nie wiem na co zarzund liczy, przeca te komisje nikogo nie obchodzą a te całe komisyjne ustalenia po prostu w razie wygranej opozycji, znaczy takiego dogadania się opozycyjnych żeby zarzund "rzundził" i spijał miody a oni uwalali co lepsze kfiotki i dalej byli opozycją, nie będą miały znaczenia. Komisja działająca jak sąd, niekonstytucyjne to aż zęby bolą, cóś mła się zdawa że wewnętrzne sondaże zamówione przez zarzund są dla PISsniętych przerażające. Cała ta komisja to śmiech na sali, takiego prawniczego babola jeszcze nie mieliśmy ale PISdnięte oczadziałe strachem przed przegraną brną w to guano aż niemiło. Oni nie powinni się bać przegranej tylko wygranej, bo to wygrana będzie ich problemem. Mła się wydawa że wraz z wygaszaniem konfliktu na Ukrainie, do czego powoli się wszyscy zainteresowani przygotowują, rola Polski jako państwa frontowego zmaleje i zacznie się ciśnięcie. Owszem Stany będą w nas ładowały, jak zawsze ładują w państwa pilnujące ich interesów globalnych ale czy będziemy kolejnymi Niemcami, Japonią, Koreą Południową czy raczej Afganistanem to jest pytanie. Mła się zdawa że to nie są już czasy na opowiastki typu to sukinsyn ale nasz sukinsyn, nie w tym obiegu informacji. Rzundzące nie mogą liczyć na casus Erdogana. W ramach pokazywania dobrotliwości władzy i zapunktowania u wyborców władza obiecuje kolejno kasę na dzieci, tylko urok kasy cóś przestał działać w czasach inflacji. Poza tym dzieciów u ludzi coraz mniej, czyli przekupywać kogo nie ma.
Może jeszcze emeryty się złapio na lep. Wsiowe ludzie się obrazili za
numer z ukraińskim zbożem i tyż trza płacić. Dopóki jest jakaś kasa jest
jako tako ale nad nami wisi jak miecz Damoklesa możliwość odcięcia
wszelkiej kasy przez Brukselę. Wszelkiej a nie tylko KPO. Bordello jest po całości, PISdnięte się
miotają a skutek ich zarzundzania przez 8 lat jest taki że
reformowane sądy niemal nie działają, reformowana służba zdrowia ledwie
dyszy, reformowana szkoła śmiech na sali, administracja państwowa i
samorządowa zaplątana w twórczości prawnej władzy ustawodawczej i
wykonawczej. No i to wszyscy widzą i że tak określę, odczuwane jest
zmęczenie zarzundem nawet u takich co im się zarzund podobie. Opozycja jest umówiona na to że nie jest umówiona, pewnie też im tak jakoś wyszło z sondaży. Niespecjalnie bowiem się wysilając opozycja ma wg. oficjalnych sondaży zapewnioną większość parlamentarną a do rzundzenia i uprzątania stajni Augiasza powstałej w wyniku działania tej władzuni nikt się nie garnie. Dopóki w Dużym Pałacu będzie zasiadał obecny prezydent to nie ma się co do władzy pchać i zdaniem mła opozycyjne chętne nie są, choć gorliwie chętne udajo. Lepiej przygotować sprzątanie wymiaru sprawiedliwości, ponownie jakoś ustawić TK i poczekać do wyborów prezydenckich. Rzundzące kontrolowane przez większość parlamentarną i zbierające owoce własnej pracy to zdawa się marzenie opozycji i stąd jej działania mające zapewnić takie zwycięstwo, które będzie się najbardziej opłacać. Nie pytajcie mła czy to się będzie opłać nam, ludziom zarzundzanym, bo mła jeszcze w depresję wpadnie. Takie są uroki demokracji że polityczni uprawiają gry a państwo jest w permanentnym kryzysie.
Tylko w autokracjach jakoś kryzysów nie ma. Nie ma bo po pierwsze to nie
wolno, a po drugo to pacz po pierwsze. Dlatego mła tak sobie paczy na
to co robi opozycja i powtarza sama sobie że nie ma się co nerwować i
przeżywać. No i jakoś nie przeżywa, co jednakże nie oznacza że mła ma
wylane. Na marsz czwartego nie pojedzie ale PISdniętych, którzy jak cóś
trza zrobić robią się PISdowate, nie pokocha. Mła się pochyliła nad tym co napisała Hania o Bartosiaku i niestety tety mła tu jest po stronie Piegzika, któren poważnym facetem jest. Jeżeli Piegzik cóś mówi o Japonii podczas II Wojny Światowej to wie co mówi, Bartosiak powtarza nawet nie tezy a gdybasie niczym nieudokumentowane. Tak sobie mogo spekulować politolodzy, historycy nie mogą, chyba że są na służbie czyli uprawiają politykę historyczną. Bartosiak jest politologiem, któren najwyraźniej nie ma szacunku dla historii. Niby ujdzie ale nie do końca. Na temat plagiatów się nie wypowiadam, za cienka jestem. Tyle w temacie i nie ma się tu co roztkliwiać jak to niektóre ludzie w necie. Bezsens. No i to by było na tyle, podwórko nasze odbębnione i mła się poczuwa zwolniona z łobowiązku prasówki na czas długi. No bo wicie rozumicie, wakacje będą, he, he, he. Mła nie bardzo ma ochotę taplać się w tym naszym bagienku ale mamy wybory i trza się jakoś mentalnie przygotować i przeżyć to obrzucanie wzajemne błotem, które będzie wylewać się poza mendia. No to mła Was i się przygotowuje tym wpisem, przez odbębnienie, zrozumienie i wyrzucenie z umysła. Dzisiejszy wpis ozdabiają prace Charlesa van den Eyckena, takie psie. W Muzyczniku zakręcony Turecki z psem, który leciał przez pole.
Kwitnie i pachnie, świeci i grzeje. Do pełni szczęścia ogrodowego brakuje ciepłych nocy z opadami deszczu. Małgoś nakarmiona, z wreszcie zbitym ciśnieniem, chrapie w świeżo zmienionej pościółce, koty nakarmione, ze świeżo zbitymi tyłkami za niesubordynację, chrapią w swoich bazach ( uroczo wyglądają trzy łapki w powietrzu uniesione nad kępą goździków na Suchej - Żwirowej, zwanej obecnie Ciężko - Zarośniętą ), jeż śpi pod jedną z magnolek uniemożliwiając mła robienie czegokolwiek w pobliżu, ślimaki niestety nie śpią ale susza im nie sprzyja ( nawet susza ma swoją dobrą stronę ). Mła przyjęła raport nierdzielny od Gieni, Pana Dzidka, Młodszego. Czeka mła jeszcze na raporty Cio Mary i Włodzimierza i mła idzie ogrodować! Wreszcie. Po tym ogrodowaniu to mła z kolei zda Wam raport, he, he, he.
Były duże gryplany jak to porobię w ogrodzie to i tamto a skończyło się na kocyku i najpierw zabawie a potem pochrapywaniu razem z kotami. Tak jakoś wyszło. A w ogóle to jest sucho, przydałoby się troszki deszczu, bo mła nie da rady haczki wbić. Na szczęście mimo tego że słoneczko przygrzewało wcale nie było upalnie i ta suchość nie daje się roślinom we znaki. Ot, przyjemne ciepełko, takie w sam raz dla zielonego i mła, wzmocnione specjalnie dla mła przez przytulenie do niej kocich ciałek. Przy okazji mła odstrupkowała Pasiaka. Pasiak po zdjęciu strupków z uszek i głowy które zrobiły się na ranach po wiadomej bitwie z, jak to on wymrukuje - "kolejnym kochasiem Grubej", wygląda jak siedem nieszczęść. Uszka w ząbki, łyse placki, puste miejsce po dolnym kle. Normalnie kocia patologia. A zadowolniony z siebie jakby jakim wyczesem był. Mła dziś go zapewniała że o urodę zadba a on na to mła odmiauknął że nie trza, on jest bardzo samczy i jest z tego swojego wyglądu absolutnie zadowolniony. Normalnie piąkny jak ten mój rarytetny kielichowiec, którego fotki Wam zamieszczam.
W ogrodzie to czas kwitnących azalek i rodków, no i kielichowców, w bylinarium kończą się konwalie, szaleją orliki. Na Ciężko - Zarośniętej zbierają się do kwitnienia irysy TB. Mła będzie ścinać w tym roku ich kwiaty do wazonów, nie pozwolę się paść na nich ślimakom. Mła musi bardzo solidnie przemyśleć koncepcję przebudowania Suchej - Żwirowej, tył rabaty czyli krzewy, bardzo się rozrósł. Nie wiem czy i tu nie będzie czasem konieczne działanie piłą i nożycami. Z kolei Alcatraz będzie wymagał dokrzaczenia na miejscu po sumaku, mła myśli intensywnie o kalinach japońskich. Mam też ochotę na odtworzenie jednego jarząbka, któren zniknął po akcji przycinania. No nie dopilnowałam Kuby Sekatorowicza. Generalnie ten ogrodowy dzień w którym nic nie zrobiłam był ogrodem wypełniony, mła się dobrze swojemu zielonemu przyjrzała i ma nowe pomysły na jego obsadzenie. Głównie takie jak zrobić żeby się nie narobić. Mła jest w końcu wiekowa.
Dziś cóś na kształt prasówki ale bez bieżączki. Sorry, do tej mła nadal nie jest zdolna, tak ją odrzuca że się w odrzutowiec mogłaby zmienić. Mła się odniesie do zjawiska aktywizmu. "Niektórzy lewicowi aktywiści wykorzystują aktywizm do popierania lub stosowania przemocy wobec innych, aby zaspokoić własne potrzeby. Takie wnioski płyną z najnowszych badań." - mła taki tekścik przeczytała w Wybiórczej. Taa... mła ze swej strony doda że niektórzy prawicowi aktywiści majo dokładnie tak samo. Jota w jotę. Mła w ogóle nieco drażni słowo aktywista, no bo kto to jest? Polityk, lobbysta? Drzewiej to się takich określało mianem działacz i od razu ludzie byli podejrzliwi bo działacze to zajmowali się głównie działaniami przynoszącymi im wymierną korzyść. Teraz działacze ukrywają się pod ksywką aktywiści, że oni tacy szlachetni, altruistyczni i sam kwiat ludzkości. Mła się od dawna ciśnie na ten jej niewyparzony jęzor stwierdzenie że guano prawda. Majo korzyści, niektórzy robią interesy na tym aktywizmie że hej, insi, zazwyczaj młodsi, mają adrenalinę, co naukowce dopiero teraz zauważyły a dla mła zdziwne to akurat teraz, bo to że niektóre ludzie lubio zadymy i ustawianie inszych to już stara Janiakowa wiedziała.
Stara gwardia polityków coś wyczuwa że ci drudzy aktywiści ideowi stanowią dla niej zagrożenie, bowiem młodzież z prawem wyborczym, która jeszcze nie zamieniła naiwności na doświadczenie, aktywizmem zachwycona i lezie jak te muchy na lep w kierunku różnych ekstremizmów, które uważa za ekstra. Rewolucyjnie, bo jak zmieniać to na całego. To pierwsze polityczne postanowiły dać głos w sprawie tego że aktywizm be, achtung, aktywizm lewicowy, postępowy i zielony be! Poszło dość łatwo, mimo że ćwierkał o tej paskudzie aktywizmu tak skompromitowany polityk jak obecny kanclerz Niemiec. No bo przyklejanie się do obrazów czy wlewanie czarnej farby do Fontana di Trevi żeby klimat ratować jest durne co cud. Samo czyszczenie obrazów czy fontanny kosztuje, w tym drugim przypadku to hektolitry bezcennej ekologicznie wody, której marnotrawstwem ekoaktywiści jakoś się nie przejmują. Aktywiści skonfrontowani z kosztami akcji przestają wykazywać aktywizm, cali zdumieni tym że happeningi kosztują. I w tym mniejscu mła ma starczą refleksję. Oto nadejszło pokolenie kart kredytowych, plastik odmóżdżył i oduczył liczenia, młode aktywisty zdziwione że na karcie debet po akcjach przeprowadzanych dla dobra ludzkości.
Młodzi ludzie chcący zmieniać świat to sprawa jak ten świat stara, to co odróżnia tych nowych zmieniaczy od tych starych to brak zrozumienia że za wszystko życie wystawia rachunek. Drzewiej zmieniacze byli bardziej świadomi ryzyk, dziś na Zachodzie aktywisty są oszołomione zdumieniem i bełkoczą "że tak to nie wolno ich karać", znaczy zrób rozpierduchę a potem zamknij oczy to znikniesz jakbyś miał lat cztery i nikt cię za to co zrobiłeś nie rozliczy. Bełkoczo tak mimo że do więzień nie wsadzajo tylko każo płacić za doprowadzenie do stanu poprzedniego rzeczy używanych podczas happenigu zwanego protestem. Do mła dociera że określenie snowflakes generation może mieć realne podstawy, ten aktywizm wyrosły na niechęci do polityków wszelkiej maści jest szukaniem nie tylko sposobu zmiany zastanej sytuacji ale też kombinowaniem jakby tu uniknąć odpowiedzialności za te zmiany, bo ta może boleć ( śnieżynki bólu nie tolerujo, jak to dzieci ).
No i w tym mniejscu mła sobie zadawa pytanie na które odpowiedzi nie zna. Czy młodzi ludzie masowo mogą rzeczywiście być aż tak głupi i czy cały ten cyrk z ektremizmami nie
jest specjalnie po to nakręcany żeby aktywność społeczeństwa
skanalizować w ruchach stricte politycznych, systemie partyjnym, który
jest podatny na kontrolę ze strony pieniężnych a sam aktywizm jako taki
obrzydzić, poprzez pokazanie jego głupoty? Dopóki Greta była grzeczną dziefczynką i pieprzyła trzy po trzy bzdurki o tym że na świecie musi być lepiej było OK, kiedy Greta podrosła i pojechała bronić nie planety a konkretnego skrawka Ziemi przed zakusami tzw. zielonego przemysłu, jej aktywizm zrobił się be. Taa... Jakby cóś tu śmierdziało w podejściu politycznych do zieleni. No i naraz jak grzybki po deszczu wyrastajo nam przyklejacze i farbiarze, podejrzliwa natura mła zaczyna kombinować czy to aby nie jest tak że tzw. aktywizm przestał być sterowalny i nagle pojawił się strach u tyłka politycznych, kiedy zorientowali się że niechęć do polityki i skierowanie aktywności społeczeństw na inny rodzaj działania, zapewniający różnym grupom zabezpieczenie ich interesów, to może być nic inszego tylko początek rozmontowywania dotychczasowych systemów partyjnych. To co miało być błogosławieństwem polityków czyli olewka przez lud obecnego sposobu uprawiania polityki może być jej końcem. I może to stąd się biorą happeningi?
Mła nie powie Wam jak jest, bo mła nie wie - śnieżynki są głupawe jak swego czasu zetempowce były ale trza pamiętać że za tymi z ZMP stał groźny rzundzący totalitaryzm. Kto stoi za lewicowym ekstremizmem dziś? Do pewnego momentu stali zarówno rzundzący jak i pieniężni, usiłując przeprowadzać jakieś rewolucyjne zmiany, które miały utrwalić status quo. Zupełnie jak encyklopedyści i salony paryskie przed rewolucją francuską. No ale może cóś się wyraźnie pokićkało i aktywizm zrobił się groźny? Na razie dla politycznych ale to się nigdy na samych politycznych nie kończy. Mła sobie obserwuje uważnie, usiłując odgadnąć co dzieje się za kulisami przedstawienia "Stop zielonemu ekstremizmowi!". Może to zwykła próba politycznych wrócenia z twarzą do realu po tych ich słabo realnych planach na zieloną zmianę, a może cóś groźniejszego? Np. wyhodowanie sobie przez politycznych żmii na łonie, na tyle jadowitej że podtruje nie tylko ich. Dla mła rewolucja to "czerwone paznokcie", od krwi znaczy, nie preferuję ja tego typu zmian społecznych. Oczywiście lewicowy ekstremizm ma pod drugiej stronie wierne odbicie, prawicowe odpały kuszą urokiem zakazanego owocu. Mła natentychmiast przychodzi na myśl teoria podkowy, wg. której
ekstrema z prawa i lewa są sobie zaskakująco bliskie. No wicie
rozumicie, Wujek Adi to ładnie to swego czasu wyłuszczył - ""Niemcy
nigdy się nie zbolszewizują, ale bolszewizm stanie się odmianą
narodowego socjalizmu. Więcej wiąże nas z bolszewizmem, niż dzieli.
Mieszczański socjaldemokrata czy przywódca związkowy nigdy nie stanie
się narodowym socjalistą, ale komunista - niezawodnie". To z rozmowy
führera z Hermannem Rauschningiem, kiedy ten spytał dlaczego
nienawidzący bolszewików Wujek Adi polecił przyjmować bez wstrętów
komunistów do NSDAP. No cóż, komuniści jak faszyści, czuli że rewolucja
jest sexi a socjaldemokracja i liberalizm cóś nudne. Tymczasem
jedynym skutecznym antidotum na ciągoty autorytarne czyli ustawiania życia innym, które kończą się
katastrofalnym totalitaryzmem, jest klasyczny liberalizm, ten
zakładający odpowiedzialność za działanie. Zarówno aktywistów jak i polityków.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to że aktywistów jakich naprawdę potrzeba, takich służących nie ideom a ludziom, nie ciemiężonym grupom a pani Stasi i panu Zdzichowi, wolontariuszy w schroniskach dla zwierząt czy hospicjach, jest mało. Bo to nie jest sexi. Ech.... Nic tak nie leczy wzroku skupionego na świetlanej przyszłości widocznej tuż za horyzontem jak konieczność bycia pomocną czy pomocnym np. przy przebieraniu osoby chorej na alzheimera albo posiedzenia przy pokrzywdzonym przez los dziecku. Od razu się jasno widzi co naprawdę jest ważne i jak wygląda zmienianie świata. No takie, qurna, nudne jest. Chromolona ewolucja, nic porywającego. Obrzydliwie dorosłe i odpowiedzialne. I trzeba być tak paskudnie uważnym i aktywnym, w sposób zwykle prawdziwy, bez zabawy w "aktywizm", które to zabawy tak lubią młodzi i tzw. przygodnicy. Jedno co dobre że cinżko taki aktywizm politycznie ustawiać, on jest zawsze z ludźmi, czyli aż nadto często przeciw każdej władzy. Tylko nie jest łatwy i cóś zupełnie nieśnieżynkowy.
Mła się zielony aktywizm za sprawą Grety kojarzy ze Szwecją, choć przeca on wcale nie szwedzki a sama Greta to przyklejka. Mła zatem wpis ozdabia pracami Oskara Bergmana, szwedzkiego artysty żyjącego w latach 1879 - 1963. W Muzyczniku stosownie T. Rex.
Isola Superiore, zwana również jako Isola dei Pescatori, czyli Wyspą Rybaków ze względu na historyczną działalność jej mieszkańców, położona jest nieco na północ od Isola Bella. Te dwie wyspy to tak prawdziwie po sąsiedzku, na upartego można się wgapiać z Isola dei Pescatori w okna palazzo na Isola Bella. No chyba że się stoi akurat w tym miejscu, w którym widok przesłania Malghera, taka zadrzewiona malutka wysepka, która wyrasta z jeziora pomiędzy Isola dei Pescatori a Isola Bella. Z tymi swoimi 100 metrami szerokości i 350 długości, Isola del Pescatori jest najmniejszą z "użytkowych" Wysp Boromejskich. Za to jako jedyna obecnie jest zamieszkana na stałe, znaczy przez wszystkie miesiące w roku. Oczywiście nigdy nie było tu imponującej populacji, dzisiaj urocza wioseczka liczy cóś około pięćdziesięciu mieszkańców, żyjących po staremu czyli z rybołówstwa i po nowemu czyli z turystyki. Zdawa się że wcale nieźle, zważywszy na tzw. obłożenie lokali. Na tej malutkiej wyspie można też na troszki pomieszkać, o ile jesteśmy w stanie wybulić za jedną noc tyle co za parę dni spędzonych w niezłych warunkach w Mediolanie. Cóś tak bardziej luksusowo, choć mła nie bardzo wie jak luksus nie kłóci się z falami turystów, co i raz zalewającymi wyspę. Bo na Isola dei Pescatori się głównie jada i kupuje. Znaczy jest to tak pomyślane że turysta zwiedzający Isola Madre i Isola Bella, w przerwie między zwiedzaniami wpada na Isola dei Pescatori i zajada się żarełkiem podawanym w tych wszystkich posiłkowniach, które jakimś cudem udało się upchnąć na malutkiej wysepce. A potem jeszcze jest niemal obowiązkowe golenie z kasy w sklepikach i na straganach, pełnych wszystkiego dobrego ( Dżizaas wypłynęła stamtąd z kolczykami z ametystami a Mamelon z torbą w kolorze koralowym, tylko mła wypłynęła ze wspomnieniami uczestnictwa w zakupach ).
Na wyspie, podobnie jak w Stresie, wielkie chwile przeżywano w 1935 roku, znaczy podczas kiedy tzw. wielka historia do Stresy zjechała. Konferencja w Stresie była chyba największym wydarzeniem jakie miało tu miejsce, wówczas to jej uczestnicy z Duce na czele pojawili się na Isola dei Pescatori by spróbować tutejszego okonia. Mamelon twierdzi że w istocie rybki zacne, mła skuszona truflami w risotto zdawa Wam relację z drugiej ręki a właściwie to z drugiej jamy gębowej. A jak wygląda wyspa? Mały placyk otoczony wąskimi, krętymi uliczkami, które prowadzą do promenady na północnym krańcu wyspy. Charakterystyczne są wielopiętrowe domy, budowano tak żeby jak najlepiej wykorzystać ograniczoną dostępną przestrzeń. Prawie wszystkie są wyposażone w długie balkony, które są niezbędne do suszenia ryb. Tak, tak, nie o ustawianie leżaczków tu biegało. Historia pomieszkiwania ludzi na wyspie liczy przynajmniej siedemset lat, znaczy są źródełka, które taki wiek pomieszkiwania potwierdzają. Zwiedzaczom zajadłym można polecić kościół parafialny San Vittore, w którym zachowała się oryginalna absyda z pojedynczymi ostrołukowymi
oknami pochodzącymi z XVI wieku. Wewnątrz znajduje się też XVI-wieczny
fresk przedstawiający świętą Agatę, a także kilka XVII-wiecznych płócien i
drewnianych popiersi apostołów Piotra i Andrzeja, patronów rybaków. W połowie sierpnia podczas procesji figura przedstawiająca patrona jest ładowana do łodzi i opływa wyspy. Taka procesja wodna. Mła się przyznawa że sobie odpuściła zwiedzanie świętego miejsca, robiła bowiem w mózgu miejsce na palazzo z Isola Bella. Tak szczerze pisząc to z Isola dei Pescatori mła najbardziej podobał się widok na inne wyspy na jeziorze i na Stresę. Zaprawdę bellvedere!
Hym... mła wie że czas na prasówkę ale kombinuje jak koń pod górę, bardzo kombinuje, żeby łobowiązku przejrzenia info nie dokonywać. Wynika to z tego że mła cóś odnosi wrażenie że szum mendialny ma raczej istotę spraw zakrywać niż czynić ją jaśniejszą i bardziej dla nas zrozumiałą. Jakby mało było tego bicia piany to jeszcze bańkizm się na to nakłada i to taki że mła się zdawa że ludziska zaraz zaczną mieszkać w jakichś osobnych, zupełnie do siebie nieprzystających światach. Aż chce się ryknąć z głębi trzewi - Luuudzieee, nie dajta się zwariować! No bo to wygląda tak - świat nie jest prawy, świat nie jest lewy tylko sobie zwyczajnie jest. Cała sztuka to widzieć go takim jakim jest a nie przez ideologiczne okulary. Istnieje granica odporności i w końcu straszenie ludzi przez mendia: chorobą, klimatem, wojną atomową, kleszczami, przeciwnikami politycznymi i całą resztą wszechświata ( bo przeca asteroidy czyhajo żeby z kursu zboczyć w w planetę nam piendrolnąć ) skończy się tym że część ludzi przesiądzie się z portali info na agencje prasowe i tzw. suche fuckty ( obsługa translatora to nie jest wymyślanie prochu, w portalach info robią to stażyści ) a spora część oleje info co nie jest dla nich bezpieczne, ale niektórzy po prostu uważają że jak zamkną oczy to smoki i znikajo a królewny nie. Na niewyrośnięcie z pokoju dziecinnego nic poradzić się nie da, mła jest tego żywym dowodem ( patrz mniłość do kukieł ).
Tak że wybaczcie mła że nie chce się tarzać w politycznych rzygowinach i napisze Wam tylko trzy info istotne: na wschodzie bez zmian, gospodarka baaardzo powoli rusza mimo tego że polityczni robią wszystko żeby nie ruszała, nie należy chorować ponieważ na całym świecie trwa kryzys medyczny. Amen. A teraz mła przechodzi do wiadomości sprawdzonych, zatwierdzonych i wogle najprawdziwszych z prawdziwych. Jakoś żyjemy, choć Małgoś twierdzi że jakość życia jej się bardzo pogorszyła przez synusiów ( lekka potwarz i kalumnia wagi średniej ). Gienia uczy się gotować po turecku i dobrze jej idzie, Irenka grozi że pojedzie na wycieczkę do Włoch. Mamelon i Sławencjusz byli na pikniku u Gosi i Piotrusia ale mła nie mogła pojechać, siedziała w domku z Małgoś, bo starszy synuś Małgoś latał z wnuczkiem po lekarzach ( mały złamał rękę w nadgarstku podczas spacerku z babcią, pełna histeria ) a młodszy stanął przed problemem złożenia meblościanki w asyście małżonki, która wiedziała lepiej jak się meblościankę składa ( składali pół dnia aż przyszedł sąsiad z młotkiem i złożył po swojemu ). U Cio Mary w porządku, znalazła kupca na samochód, Włodzimierz chodzi do pracy i troszki mu się poprawiło. Pan Dzidek i Bejbi grubi, chyba czas na odchudzanie.
Jeśli chodzi o koty to pełna nielegalność w pościeli w różyczki i pokazywanie madce kto tu rządzi i wogle jest najważniejszy. Niby już doszło do normalizacji po pierwszej fali Ciężkiego Oburzenia moimi wakacjami, która przetoczyła się przez chałupę tuż po moim powrocie, zostawiając liczne ślady w postaci kałuż na środku pokoju, z dala od zacisza kuwet tworzonych na moich ślepiach. Taa... jestem suka i nie sprawdzam się jako madka, w związku z czym trza mła olać. Dosłownie. Teraz zajmują się brudzeniem pościeli, starannie wspólnymi siłami ściągają narzutę. I te miny strzelane, normalnie biedne, ciężko doświadczone przez los koty. No oczywiście to że Mrutek i Szpagetka nie żarły przez dwa dni, bo zdjęły pokrywkę z gara z mielonym mięchem, com je przygotowała jako rekompensatę za pierwsze dni mojej nieobecności dla wszystkich kotów i dokonały grabieży, to potwarz wymyślona przez Gienię. Niestety potwierdzona przez starszego syna Małgoś, który zdaniem Jej Trójłapności i Jego Bandziorowatości, jest w zmowie z Gienią i wogle spiskuje. Gienia musiała się udać do sklepu i nabyć drogą kupna inną rekompensatę dla Sztaflika, Okularii i Pasiaka, poszkodowanych przez bandycki wyczyn tej dwójeczki przekonanej że wszechświat do nich należy. Cio Mary, która podczas mojej nieobecności wpadła sprawdzić jak sobie Gienia radzi z kotostwem, stwierdziła że Gienia została wytresowana w tempie błyskawicznym i moje koty jeździły jej totalnie po głowie. W domu zero oddechu bo Coco jakby zazdrosna się zrobiła i tresowała Gienię po swojemu. Biedna Gienia miała z nimi urwanie głowy bo pokazywały fumy, dobrze że mła przezornie przywiozła ten souvenir, on i tak drobny za takie pastwienie się nad człowiekiem.
Mła po powrocie przeżyła chwilę zdumienia a zaraz potem grozy. Ślimaki dobrały się do wystawionych na zewnątrz sukinkulentów. Sukinkulenty miały łapać słoneczko, a zamiast tego stały się ofiarami ślimaków. Ku mojemu niedowierzaniu nie dobrały się do eszewerii czy dość miękkich gatunków grubosza, zaatakowały kaktusy. I to jakie, moje mamillarie z haczykowatymi kolcami. Nie wiem czy jedna z nich da się reanimować bo wyżarły jej wnętrze. Może co z korzonków wypuści. Eszewerie mają się za to świetnie, większość wypuszcza pędy kwiatowe, udało się mła też rozmnożenie jednej z nich. Różnie idzie za to aloesom, nie wszystkie zareagowały dobrze na świeże powietrze. Te z nakrapianiem bielą, mimo tego ze ustawione w rozświetlonym cieniu nie wyglądają najlepiej , mła rozważa ich powrót w domowe pielesze. Podobnie jak niektórych haworsji.
Mła namiętnie obcina pędy lilaków, w związku z czym pachnie jej nie tylko za oknem ale i w domu. No teraz to mła ma otwarte okna i pachnienie się wyrównało, ale do niedawna było cóś zimnawo i chcąc poczuć zapach kwiatów lilaka wokół siebie to mła musiała ciąć. I dobrze że cięła bo i tak czeka ją skracanie pędów po kwitnieniu. To będzie takie bardzo solidne skracanie bo lilaki czas odmłodzić. Jeśli chodzi o ukochane esdebiaczki to mła po przyjeździe z Dalmacji przeżyła szok - ślimaki tak się pastwiły nad kwitnącymi irskami podczas mojej nieobecności że prawie nie było jednego nieośluzowanego i nienadgryzionego kwiatu. W tym roku nie było porannych spacerków z kawą i wgapiania się co też nowego się rozwinęło. Bezczelne skorupkowce posunęły się jednak o jeden ślizg za daleko, będę tępić bezlitośnie bo mogłam przeżyć znikające funkie, zniknięcia irysowych kwiatów i dziur wyżartych w sukinkulentach nie daruję! Obcięłam niedobitki, które cudem uszły otworom gębowym tych cholernych mięczaków i wstawiłam do wazonu. Jak nie mogę się cieszyć iryskami na powietrzu to pocieszę się nimi w domu a tym podłym skorupkom zabiorę obiadek. Dosyć stołowania się!
Mła mimo swojej okropnej sytuejszyn finansowej wywołanej po części sklerozą a po części koniecznością płacenia cudzych zobowiązań, tzw. radości kamieniczne, bezczelnie wydała całe 20 peelenów w swoim osiedlowym lumperionku. No nie mogła się powstrzymać, choć uwierzcie że bardzo ale to bardzo próbowała. Mła doszła do wniosku że zalewajka to całkiem dobra zupka jest i ona zawsze ją lubiła a pseudoszydełkowe firanki, choć przeca zeszły z maszyny, wyglądają nieźle i są z bawełny. No i w ogóle to gdzie dostanę trzy firanki na moje okna za tę cenę? Nowe cóś paskudnawe a jak w guście mła to się okazuje że mła ma parszywie drogi gust. Dlatego mła się na firanki skusiła. Na razie wyprała, odplamiła i rozmyśla co z nimi dalej. Wypadałoby najsampierw umyć okno i to jest to co mła będzie musiała w tym tygodniu zrobić. Oj, nie lubię ja tego , nie lubię! No ale jakoś tak głupio czyste firanki na brudne okna zawieszać. Mła ma mnóstwo głupich przyzwyczajeń z czasów kiedy była bardziej sprawna, więcej sił miała i wogle świeższa była.
W ogrodzie jest azaliowo. Mła po tym co widziała na Isolee Borromee zamierza sadzić azalie japońskie. Może nie osiągną takich rozmiarów jak nad Lago Maggiore ale u mła całkiem przyzwoicie do tej pory rosły i kwitły, więc mła widzi w tych krzewach przyszłość. Poza tym one nie są jakieś strasznie wymagające a mła nie jest młodniejąca z roku na rok, więc wydają się mła dobrą opcją nasadzeń. Mła będzie musiała poszukać odmian o kwiatach mniej odblaskowych niż te występujące najczęściej w handlu. Nie muszą to być jakieś Cudownus rzadkospotykanensis, wystarczy mła parę krzewów 'Kermesina Rose' czy 'Ledikanense'. Bo mła nie wie czy taka 'Eliza Hyatt' to mrozoodporna, z tymi azaliami o podwójnym okółku kwiatów bywa różnie, a ta odmiana droga i jakby mało przez to odpowiednia do eksperymentów typu duuuże nasadzenie. Bo mła chce uzyskać azaliami japońskimi efekt skali. No mła widziała jak wygląda masowe kwitnienie i chce żeby u niej w Alcatrazie było podobnie.
A tak poza tym to Alcatraz majowo zielony, w niektórych miejscach to jak u żaby. W tej zieloności naszłam sprzymierzeńca w walce ze ślimorami. Cud że go nie nadepnęłam. Wycofałam się cichutko, grzeczniutko jak tylko usłyszałam niezadowolnienie wydobywające się spod kolców. Dobra, niech się sam w ogrodzie rzundzi, byleby te ośluzowane paskudy żarł. Mam nadzieję że ślimory szkodliwych nicieni nie mają, mła życzy jeżykowi duuużo zdrówka i dobrego apetytu. Nawet bardzo dobrego. On sobie podeżre a mła będzie miała mniej roboty ze zbieraniem tałatajstwa. Mła jest za to w stanie znosić nocne awantury w wykonie jeża i kocie pretensje do mła że zwierz w ogrodzie a mła olewa i nie dbając o najsłodsze gwiazdy i serduszka mamusi jeżego nie przepędza. No może Mruciu ma insze podejście, mła odnajduje w zachowaniu Mrutiego echa Felicjanowej fascynacji jeżami. Mruti jest wyraźnie jeżym zaintrygowany i określiłabym, przyjemnie zaniepokojony. Na wszelki wypadek mła wygłosiła pogadankę o jeżowych pchełkach, Mruti chłonął tę wiedzę przez sen, pochrapując.
Mła pozbierała nieco ślimorów zanim odkryła jeżego i wyniosła w odpowiednie dla nich miejsce. Co prawda Mamelon straszy mła że one zapamiętały drogę i wrócą ale mła wyniosła na tyle daleko że powrotu nie należy spodziewać się w tym roku. Fotki nowego żerowiska ślimorów zamieszczam poniżej. Nawet zadbałam żeby słodkie kwiaty irysów Iris pseudacuras kusiły. Na pierwszych fotkach są łupy mła ze Splitu, chlebek świętojański i ichnia skórka pomarańczowa w cukrze, smacznidełko. Są kfioty lilaków, uratowanych przed ślimorami irysków, Mrutiego pełnego pretensji i jak zwykle niezadowolnionej z mami Szpagetki. No i są fotki sukinkulentów nieposzkodowanych, firanek i ślimakożercy jeżego. Z ogrodu fot mało bo on zapuszczon haniebnie. Mła się zabierze za niego jak się zbierze, znaczy po myciu okien. W Muzyczniku piosneczka o zagrażającym jej stanie zapieszczenia się bezruchem, mła ma takie stany zawsze kiedy myśli o myciu okien.
P.S. U Kocurro alert i pełna gotowość i pewnie zaraz będzie po finansach. Trzy maluchy są w domu z powodu bezmyślnego wyciągania i macania potomstwa dzikiej kotki. Kocurro nie miała wyjścia bo co było robić? Dzikie kocie matki uznają że towar macany należy do macanta, lisy krążą licząc na przekąskę z pozostawionych maluchów. Ech...