Zalataniec to wcale nie jest taniec z lataniem, to jest stan permanentnego doskakiwania do wciąż pojawiających się problemów. Cóś jak łatanie starej skorodowanej ruły, która co i raz pęka w inszym miejscu. Mła wczoraj była z Małgoś - Sąsiadką na szczepieniu załatwionym przez jej syna Januszka. Była bo inaczej Januszek zostałby ofiarą wkurzonej mamusi. Mła najsampierw myślała że Małgoś ma cóś do jakości szczepionki czy też boi się skutków ubocznych ale Małgoś zapewniła ją że w pewnym wieku to właściwie wsio ryba co człowiekowi wstrzykują. Mła nawet nie usiłowała polemizować z tym stanowiskiem bo Małgoś wczoraj traktowała laskę jako broń. Niezadowolnienie naszej Małgoś jak się okazało zostało spowodowane tym że synowie nie uprzedzili jej że starają się o szczepionkę dla niej ( nie uprzedzili bo wiedzieli co będzie - "A po co takie stare truchło jak ja szczepić, szkoda dawki, można kogoś innego zaszczepić" - stare Małgosine numery ).
Kiedy oświadczyli matuchnie niespodziankowo że wszystko załatwione i nie trza po deficytową szczepionkę kolejkować na mrozie to matuchna nie poczuła się wzruszona synowskim oddaniem tylko ubezwłasnowolniona, pozbawiona podmiotowości i w ogóle ciężko stara. No i była jazda ekstremalna czyli granda z fajerwerkami. Mła negocjowała między stronami sporu i ustalono że Januszek będzie tylko szoferem a za kontakt z medycznymi będzie odpowiadać mła ( konieczne bo Małgoś nie słyszy ). Po porannych przepychankach mła była spocona jak mysz, Januszek zestresowany, Małgoś wściekła i mówiąca brzydkie rzeczy ( nie klnąca tylko wymówki czyniąca ) oraz szturchająca nas laską. Jeszcze w samochodzie była cinżka obraza na wyrodne dzieci ale zaraz za progiem tymczasowego szpitala objawiła się na miejscu naszej Furii miła, urocza staruszka. Normalnie gołąbek pokoju i sama łagodność czule przemawiająca do żołnierzy per "Panie Wojskowy".
Taa... pełne zrozumienie dla lekarzy, inszych szczepionych, gwiazda opieki ambulatoryjnej i królowa przychodni POZtu. Ochy i achy ! ! ! Przeszło jej jak tylko wyszliśmy ze szpitala po zapodaniu dawki. Wówczas nam powiedziała co sądzi o doszczepianiu, co myśli o nas, rządzie, covidzie oraz jednej z naszych sąsiadek do której ma szczególne ale. Po przywiezieniu nas do domu Januszek natychmiastowo się ewakuował a mła coby uniknąć szturchania laską uciekła do własnego domu gotować obiad, którego oczywiście Małgoś zapowiedziała że nie tknie. Mła nie jest głupia, miała w tajności na taką okoliczność przygotowane zakazane ciasto i zapodała kawałek do południowej kawki coby wylać oliwę na wzburzone wody. Ciasto troszkę Małgoś udobruchało, stwierdziła co prawda że ma śpiączkę poszczepienną ( Małgoś zawsze drzemie po kawce z ciastem, kawa nie działa na nią zbyt stymulująco ) i zażądała wizyty Ciotki Elki po tym jak już sobie chrapnie, żeby nie odleciała we śnie.
Mła podreptała do Ciotki Elki coby zeszła i oko na świeżo zaszczepioną nieprzetestowaną należycie szczepionką Małgoś miała i pognała do swoich obowiązków hydraulicznych w sąsiedztwie. Wróciła padając niemal na twarz z powodu zjazdu ciśnienia i zastała Małgoś plotkującą w najlepsze z Ciotką Elką. Małgoś wyglądała cóś bardziej kwitnąco od Ciotki Elki ale jak tylko mła wlazła do domu to usłyszała natentychmiast że Małgoś czuje się strasznie i na pewno ma gorączkę ( zmierzyłam - klasyczne 36.6 ). Małgoś oświadczyła następnie że ręka chyba jej puchnie ( nic z tych rzeczy ) a potem że "Chyba jad się wylał z tej szczepionki bo mnie na wkłuciu swędzi" ( odpuściłam sobie zawiłości biotechnologii ). Nadundaną położyłam spać i wysłuchałam zamiast paciorka opinii Małgoś o mojej wrednej osobie ( stanowczo odmówiłam podania ciasta na kolację ).
Późnym wieczorem, kiedy wyprowadziłam już pieski a Małgoś poszła spać, zadzwonił ze szpitala Pan Dzidek z info że czeka go kolejna operacja. Nawet mu nie wspomniałam że będę musiała się chyba udać do veta z su, bo przed nim drugi zabieg na garach czyli pełnej narkozie w ciągu miesiąca ( u starego człowieka z nieciekawą kardio kartą ). Mła pozwoliła ponarzekać Panu Dzidkowi bo on musi mieć jakieś wentyl a ma do dyspozycji tylko Henia ( przyjaciela od zawsze ), który też jest schorowany, starszą osiemdziesięcioletnią siostrę ( żwawą ale obecnie po zawale i covidzie, który oczywiście podłapała w szpitalu ) i mła. Do mła może ponarzekać sobie najwięcej i strach jakoś z niego schodzi. Mła po wczorajszym dniu jest tak wyprana jakby ją kto na gotowanie włączył a potem odwirował na tysiąc obrotów. Sama już nie wiem co gorsze - roboty hydrauliczne czy sprawy około medyczne w domu.
Co do szczepionek wogle, mła paczy i podziwia. Dziś postanowiła po ludzku napić się rano kawy i przeczytać cóś w necie i właście na czepionkowy problem trafiła. Znów się mła zrobiło jak Katonu Starszemu z Kartaginą, znaczy znów mła się do Was na temat około covidowy wyleje. Strategia marketingowa koncernów okazała się być nie tylko strategią, w zaciszu gabinetów ukręcono lepsze gówienko. Politycy zamiast docisnąć sądowo ( ponoć nawet nie czeba bo koncerny są gotowe udostępnić patenty ), przejąć i produkować co poczeba usiłują wyżebrać dupochron, co jest głupie bo nie jest efektywne ale oni po prostu przebierają łapkami żeby wyprodukować z się jeszcze więcej nieefektywności ich zdaniem koniecznej do utrzymania się na stołkach. Normalnie oczy w słup. Jeszcze do pustych łbów nie dotarło że są takie działalności które państwo może a nawet powinno zarezerwować dla się i że czas zacząć coś własnego budować bo oprócz covidu są na świecie naprawdę groźne patogeny mogące sprawić ludziom problem. A tu czas mija a oni jeszcze nie wpadli na to że na koncernach polegać nie można bo one mają swój własne cele. Mła najbardziej ciekawią zakreślone akapity w umowie UE z Astra Zeneca, ma nieodparte wrażenie że umowa bez zakreśleń musi być znacznie ciekawsza. Jeżeli UE będzie dalej lazła na pasku koncernów to skończy się to dla niej źle, bo jak na razie abstrahując od zastrzeżeń do szczepionek i zdrowego sceptycyzmu sporej liczby obywateli wobec takiego a nie innego wprowadzania produktu medycznego, wielkich sukcesów w walce z zarazą nie widać.
Kwarantanny kończą się jedna za drugą a problem cóś nie znika ( co mła przewidziała jako Wróżka Edna w marcu ubiegłego roku ). Im dłużej nie znika tym większe ryzyko mutacji która będzie wymagała kolejnej szczepionki. I tak dalej. Szczęśliwie rośnie wszędzie odporność populacyjna a ludzie już właściwie masowo zauważają źródło problemu tam gdzie ono naprawdę się znajduje. Politycy, szczególnie ci od dawna zasiedzieli na stołkach, nie zauważają. W całkiem nowej sytuacji na wpół wykreowanego przez informatyzację społeczeństw zagrożenia wykonują tzw. wyuczone czynności. Hym... to prawda że politycy czasów pokoju siadają na tyłkach kiedy tylko pojawia się jakieś zagrożenie, należy się zacząć bać bo politycy czasów wojny nie zawsze są Churchilem a ciągoty ludzie będą mieli do takowych polityków. A tak na marginesie - mutacja grypy, tzw. hiszpanka w latach 1918 -
1919 zabiła od pięćdziesięciu do stu milionów osób na całym świecie,
szacuje się że zaraziło się wówczas około pół miliarda ludzi.
Populacja liczyła wówczas o koło dwóch miliardów osobników, nie
przekraczaliśmy magicznych dwóch miliardów.
Z powodu mutacji kolejnej grypy czyli grypy azjatyckiej w sezonie
grypowym 1957 - 1958 zmarły dwa miliony osób, populacja liczyła
wówczas około dwa miliardy, osiemset milionów. W sezonie grypowym
1968- 1969 zmarło na świecie milion osób na kolejną mutację, grypę
Hong - Kong, przy populacji liczącej około trzech miliardów siedmiuset
milionów. Obecnie populacja naszego gatunku liczy cóś kole siedem koma osiem miliardów, na dziś po ponad roku trwania "pandemii" potwierdzonych przypadków na świecie było ponad sto dwa miliony, zgonów dwa miliony dwieście jeden tysięcy. Tyle w temacie grozy pandemii. I teraz niemal po roku z "pandemią" niech mła ktoś przekona operując liczbami że to pełna groza a nie humbug. Niekumatym mła podpowie, stosunek zgonów do populacji trza sobie wyliczyć żeby dotarła do człowieka bezczelność dotychczasowych działań i ich bezsens ( wszak mimo zamknięć kompletnych nadal przyrasta że hej, zamiast spadać, taa... ).
Dzisiejsze zdjątka to fotki zrobione przy okazji porannego odśnieżania na Podwórku ( kręgosłup mła cóś do niej mówi ale ona słabo słyszy bo wzięła przeciwbólowy w dawce dla słonia ) oraz sukinkulenty ( w tym najnowszy pod tytułem Pachyphytum oviferum, to ten szary na drugiej sukinkulentowej fotce ). W muzyczniku Czesiu Niemen nastrojowy a wpis do czytania zawdzięczacie Małgoś - Sąsiadce. Małgoś poczuła że wczoraj jak to się mówi, przegięła, no i postanowiła dopieścić mła obiadem i ugotować kotowskim ich miącho. Mła miała całą godzinkę i pół na pisanie tego posta.
Mła się czuje wypluta, choć tak po prawdzie to nie jest tak że tyra i na twarz pada. Mła sądzi że po prostu latka dają znać o sobie, zużywa się jej wewnętrzny mechanizm i skrzypi. Na ten przykład kręgosłup nie boli ostro ale mła od czasu do czasu czuje że posiada cóś takiego ( a był czas kiedy nie była świadoma jego posiadania bo w żaden sposób kręgosłup nie informował jej że istnieje ). Albo kręcioła ją dopada w najmniej odpowiednich momentach, kiedy ona wbrew sobie usiłuje sprzątać. Dobrze że mła nie ma jeszcze tych wszystkich przypadłości pań więdnących, jakichś oblewań potem, palpitacji serca, głobusa czy ciężkiego wkarwu na wszystko i wszystkich ( ma wkarw na bardzo konkretnych i wie za co ). Kręgosłup dający znać że jest, kręcioła od czasu do czasu, poranny helikopter i straszliwy leń rozpełzający się po jestestwie wystarczą w zupełności mła do poczucia że wkracza na tzw. cienki lód.
Troszki użalam się nad sobą bo mam takową potrzebę, oczywiście nikt odpowiednio mła nie współczuje a już najmniej to koty. Małgoś - Sąsiadka ma swoją własną mantrę ( z rana "Muszę ci powiedzieć że dziś bardzo źle się czuję", po południu "Zapomniałam ci powiedzieć że dziś bardzo źle się czuję", wieczorkiem "Czy ty wiesz jak ja się dziś źle czułam?! " ) która szczęśliwie nie przekłada się na poważne choróbsko, ot zwykłe złe samopoczucie 91 latki. Mła nie ma co szukać u Małgoś pocieszki, primadonna złego samopoczucia może być tylko jedna a mła musi Małgoś ustąpić pola choćby z racji wieku. Mła usiłowała poużalać się Szpagetce, jako najwrażliwszej z kotów, ale sytuacja podobna jak z Małgoś - kocia primadonna assoluta na trzech łapach chodząca ( a tak po prawdzie to stojąca w misce z sukulentami i gapiąca się na ptaszki za oknem ) ani chciała słyszeć o tym jaka to mła biedna. Jej zdaniem najbardziej zmęczoną osobą na świecie jest niejaka Szpagetka, która jest dręczona przez mami kretyńskimi opowiastkami o zdrówku i musi wysłuchiwać pierdół rozżalonej baby zamiast odbywać drzemkę prozdrowotną albo śledzić fruwające stworzonka. Znaczy spadaj i nie przeszkadzaj kocie żyć. Reszta kotów nawet się nie sili na udawanie zainteresowania osobą mła, Pusio przyszedł, Epuzer był widziany - to są najważniejsze osoby w życiu stada. Mła gdzieś tam za peletonem ma swoje miejsce i zdaniem kotów powinna je dobrze znać. Hydraulikowi mła się nie poużala bo tzw. szefowej nie wypada i jeszcze się na rurę nie tak kładzioną przełoży jej narzekanie ( a mła problem rurowy się wziął i rozrósł, nie tyle u niej co w sąsiedztwie , co zresztą przewidywała ). Lekstrykowi który przychodzi do nowo wynajętego lokalu w celach kontrolnych tyż nie bo on budowę własnego domu ciągnie, więc ma i tak przerąbane. No zostaliście Wy, moi biedni blogoczytacze. Wam mogę bezczelnie napisać jak mi łeee.
Nie jest jednak tak że ja już trumnę zamawiam i gustowną urnę ( różowo - oliwkowy jadeit albo inny alabaster ), nic z tych rzeczy. Zamierzam zamówić kolejną różę na Suchą - Żwirową, która będzie rosnąć w miejscu po św. pamięci bukszpanach. Ponieważ załapałam się tylko na jedną sztukę 'Rotes Phänomen' musiałam poszukać jeszcze jednej rugosy o czerwonych pylnikach. Znalazłam 'Strandperle Nordeney'® , nowość Tantaua z roku 2019. Troszki drobniejsza niż 'Rotes Phänomen' i o jaśniejszych liściach ale ponoć wigorzasta i odporna na wszelkie tałatajstwo jak na Rosa rugosa przystało. Oczywiście mła nosi w różaństwo i musi się powstrzymywać i dawać odpór pokusom. Bo wicie rozumicie, jest naprawdę pokuśnie - taka 'Nahema' na ten przykład, róża obłędnie pachnąca. Mła do siebie przemawia że po co jej ona, że climbingi to u niej nieszczególnie rosną, że zimą będą polki bo okrywanie climbingów to nie jest to w czym mła jest najlepsza. No a potem mła podczytuje że 'Nahema' wonieje niemal jak perfumy Guerlain, które wymyślono dla Catherine Denevue. Legenda zaczyna do niej przemawiać. Z drugiej strony to cóś niezbyt obficie kwitnie w zimniejszych strefach ta urodność różana, ponoć obsypki kwiatowej ni ma.
A mła nie lubi oglądać u róży tylko liści, spragniona jest burzy kwiatów ( dlatego tak lubi róże produkujące klastry ). Pewnie mła odpuści sobie tę różycę ale troszki przy tym odpuszczaniu pocierpi. No bo przeca u niej mogłaby się kwiatami okryć jak jej "chińskie" różyczki, które tyż zimna nie lubią. Mła usiłowała sie przekonać do kameliowych kwiatów róży , która zauroczyła Agniechę. 'Camelot'® jednak jest dla mła zdecydowanie za nowoczesny, mła by się z lubością potaplała w nostalgicznych klimatach. Chętnie posadziłaby coś podobnego do 'Elfe' tylko o bardziej pistacjowych niż złotawych kwiatach. Jeśli chodzi o powojniki towarzyszące krzewom róż mła nadal niezdecydowana. Właściwie wie tylko że pewniakiem jest 'Błękitny Anioł'. To odmiana stara ale jara, w 1988 roku wprowadzona do handlu. Wyhodował ją Brat Stefan Franczak a doceniło grono przyznających RHS Awards. Naprawdę dobry powojnik, nawet dla takich co to im powojniki "nie idą". Mła ma już w Różance Podokiennej powojnika tanguckiego 'Anita', który powoli zamienia się w potwora, ma nadzieję że podobnym wigorem wykaże się w tym miejscu 'Błękitny Anioł'. Podobie mię się też 'Mme Le Coultre' która jest urocza ale niezbyt pasząca do tych kremów i bieli różanych. Mła by mogła uzyskać efekt pucharka bitej śmietany a nie o to w różance jej chodzi. Co do reszty powojników to mła jakoś nic w przeglądanych ofertach za serce nie chwyciło, w związku z tym poczeka z zakupem aż coś chwyci.
Oprócz zastanawiań nad ogrodem mła zastanawia się nad swoim wyglądem. Mła wie że za wiele zrobić się nie da, nie ma się co czarować, ale wypadałoby przynajmniej nadać jakiś kształt tej kopie siana którą ma na głowie. Mła jako osiwiała mysz ( farbowana kasztanka, he, he, he ) nie ma ciągot do powrotu do "coolorów młodości"na głowie, obecny coolor łba całkowicie ją satysfakcjonuje, natomiast to że każdy jej włos wyglądający na absolutnie strupieszałego szokująco żyje swoim własnym życiem zdecydowanie ją denerwuje. Obecnie mła ma na głowie fryz zwany w czasach jej młodości ( jakże odległej ) wkurzonym Chopinem ( niewtajemniczonym czyli znacznie młodszym ode mła uświadamiam że nie jest to tzw. paryski sznyt w którym lubował się kompozytor ). No wicie rozumicie, czesał mła wiatr i to taki o sile huraganu. Są chwile w których mła wygląda jakby miała kontakt z tornadem które miało piątkę w skali Fujity. Pianki - sranki, jedwabie w płynie i cud olejki na nic bo mła będzie po zaaplikowaniu wyglądała jakby z pół roku łba nie myła w celu przemysłowej produkcji łoju, nie dla niej takie polepszacze kondycji włosia. Mła
musi udać się do fryzjera czyli umówić telefonicznie i mieć nadzieję
że nożyczki we właściwych rękach cóś z tym stogiem na łbie zrobią.
Na szczęście mła nie musi się udawać do super profesjonalnych kosmetyczek, mła od wielu lat dba o skórę twarzy dostarczając wewnętrznie odpowiednich dawek tłuszczu ( hym... podejście holistyczne czy tak jakoś ). Co prawda wyhodowała sobie solidny podbródek ale za to daleko jej gębie do suszonej śliwki. Niestety to co robi dobrze na twarz źle robi na tyłek i okolice, także mła cóś nie wygląda jak ten podfruwajek tylko jak mocno utyta starsza pani. Z pocieszająco małą ilością głębokich zmarszczek! Żeby się jeszcze dopieścić mła postanowiła że zewnętrznie tyż antydepresyjnie ruszy, bez kosmetyczki, sama sobie własny krem do gęby ukręci na bazie masła shea ( dostała na poratowanie urody od Dżizaasa ), masła kakaowego i oleju z pulpy rokitnikowej. Nałoży ciepły na ryjek i będzie miała wrażenie że ją wyprasowało jak jakiego glonojada ( trza sobie wmówić, to się nazywa asocjacja czy cóś ). Mła ma nadzieję że takie czynności naprawcze skombinowane z zakończeniem napraw hydraulicznych i przeglądu lekstrycznego zaowocują dopływem energii, szczególnie kiedy mła będzie się żegnała z fachowcami i zostanie uwolniona od obowiązków. Prawie błogostan, mła wyprasowana, fachowcy już niepotrzebni. Mła nie ma złudzeń, fachowcy prędzej czy później wrócą ale może mła nadal będzie kwitła na tym masłach i olejach. Jak widzicie nie chodzi tak do końca o to żeby mła wyglądała jak naciągana tylko o to żeby jej lepiej na duszy się zrobiło. Bo mła ostatnio wcale wesoło nie było.
No bo wiecie Moi Mili tak naprawdę to jest do dupy i nie ma się co oszukiwać jest to dupa czarna i głęboka jak Rów Mariański. Odchodzą nie ci ludzie co trzeba ( no bo zawsze ktoś odchodzi ale dlaczego teraz akurat ci co ich mła lubi ) i mła nie jest z tego powodu szczęśliwa. Wokół robi się bryndzowato co ma związek z zamknięciem nie tyle gospodarki co rozumków. Teraz mła będzie pituliła jak ten Katon o Kartaginie, w kółko to samo z nadzieją że się utrwali i może jakoś przebije jak ta kropla wody co skałę drąży. Covid szaleje jako wirus mentalny o znikomej śmiertelności, uznany przez elity polityczne za niesłychanie groźny i teraz te elity nie za bardzo wiedzą jak wybrnąć z tej draki w którą nas wpakowały, bo do głupoty cinżko się przyznać. Kłaniają się, jak już nie raz mła pisała, wieloletnie zaniedbania w ochronie zdrowia. Gomułkowska bida komuna lepiej sobie z zarazami naprawdę groźnymi radziła niż współczesne państwa, które usiłowały z ochrony zdrowia zrobić samofinansujące się firmy, radzą sobie z chorobą grypopodobną.
Nie wiem czy świat wyciągnie z tego bajzlu jakieś wnioski, może do Niemiaszków dotrze że dwukadencyjność urzędu kanclerza to nie jest głupi pomysł, może Europejczycy dojdą do wniosku że tzw. wiodąca rola Niemiec w UE jest zbyt wiodąca, może w końcu zaczniemy reformować UE bo Komisja Europejska jest dziwnym tworem, przydałoby się więcej kontroli jej działań ( mła nie jest eurosceptykiem tylko euroentuzjastką co nie czyni jej ślepą na kiepskie rozwiązania ustrojowe, zgadza się z podejściem do KE niektórych Pisich, choć zupełnie z inszych powodów ). Może wreszcie przestaniemy udawać że do ochrony zdrowia nie trzeba dokładać. Może. Co się będzie działo u nas? Mam nadzieję że nie będzie jazd jak w Holandii, choć znając nasz zarząd to właściwie nie powinnam mieć żadnej nadziei - oni działają zgodnie z prawem Murphiego, znaczy spieprzą co tylko się da. Teraz wtręt o podpieprzaniu. Mła obejrzawszy w necie film Nawalnego o pałacyku Putina, dla mła nic nowego ale ciekawe czy nasz rodzimy suweren skojarzy że w naszej własnej, mniejszej skali odchodzą w Cebulandii podobne numery. Aż dziw że prezio telewizorni partyjnej zaryzykował i puścił u się coś tak dobrze pokazującego mechanizm kleptokracji. No, ale prezio to ma wszystkich oglądających jego stację za ciemnego luda więc pewnie mu się wydawało że nie ryzykuje. Co do samego twórcy filmu to mła myśli że każden naród ma jakiegoś swojego Wałęsę Lecha, u Rosjan on się nazywa Aleksiej Nawalny. Posiadanie takiej osoby w szeregach demokratycznej opozycji niesie ze sobą zarówno szanse jak i niebezpieczeństwa. Cóś na ten temat wiemy.
No co by Wam tu jeszcze napisać do dłuugaśnego czytania? Śniegi idą i luty ponoć ma być luty. Mła ma nadzieję że będzie taki średnio na jeża bo wydawanie kasy na paliwo to nie jest jej ulubiony sposób upłynniania gotówki. W związku z tym że do przedwiośnia daleko mła ma nowego pocieszkowego alojza, nazwa się Aloe 'White Lightning'. Nieduży ma być a ładnie wybarwiony, dlatego mła się skusiła. Dzisiejsze fotki to Alcatraz na chybcika focony po południu i domowe czyszczenie szkiełków oraz nowy alojz. W Alcatrazie mła szczególna uwagę poświeciła bluszczom, prawie wszystkie sadzone w zeszłym roku się przyjęły, tylko jedna odmiana złośliwie uschła. Dziś wieczorem mła przystępuje do kręcenia twarzowego kosmetyku, dla Was i dla się zapuści melodyjki towarzyszące. Znaczy w muzyczniku piosnki energetyzujące, mła potrzeba doerge... doenergezyt... dogener... no mła poczeba dopalacza do roboty bo bez muzyczki wspomagającej to nawet głupiego kremu do twarzy nie ukręci.
P.S.Wadzuni się wyraźnie nudzi i postanowiła podgrzać atmosferę. Znaczy twór trybunałopodobny, który ma problem z rozstrzygnięciem w sprawie tzw. esbeckich emerytur postanowił opublikować uzasadnienie w sprawie zakazu aborcji eugenicznej. Hym... pierwsze co mła pomyślała to ciekawe jaki smród chcą przykryć tym uzasadnieniem? Jeżeli się zdecydowali to musi wonieć nieziemsko ! Mła po raz enty utwierdziła się w przekonaniu że jest Wróżką Edną - zarząd spieprzył po całości, mła prekognicje miała w tym temacie.
Kiedy rzeczywistość skrzeczy tak że mła uszy zaczynają boleć to znak że trza się przenieść w świat mniej rzeczywisty, coby real osłodzić i jakoś z godnością znieść. Mła doszła do wniosku że w jej przypadku najlepiej będzie ponownie zostać lady. Warunki spełnia, ma z lekka porąbaną rodzinę i duży dom sprawiający wieczne kłopoty ( a to dach przecieknie gdzie nie trza, a to ściankę trza wzmocnić ). Ma też ogród wymagający doglądania przez nieistniejących ogrodników i zawyżone poczucie własnej wartości. No wypisz wymaluj typowa brytolska lady z lat 20 XX wieku. Co prawda facjata widziana w lusterku ma się tak do urody kobiet z Albionu jak kfiotek Rosa canina do kfiotków róż Austina ale przeca ja jestem uroda stepów, powiew dziczyzny i tajemnica Orientu w jednym. Znaczy nie mogę być wielopłatkowa, nie ta bajka. Poza tym wszystko się zgadza. Mła zastanawiała się długo do kogo mogłaby się zwracać jak do osobistej pokojówki, znaczy po nazwisku i wyszło jej że do nikogo. Co prawda Małgoś urechotawszy się najpierw z przekonania mła o tym że jest zupełnie jak brytolska lady, wyraziła gotowość do poświęceń ale mła stwierdziła że nie skorzysta. Dawno, dawno temu, Małgoś jako bardzo młoda panienka była na "służbie" u bardzo porządnej rodziny Ś., króciutko bo socjalizm realny się zaczął rozpełzać ale Małgoś pokumała co i jak. Mła się bała że Małgoś zacznie mieć wymagania żeby mła się zaczęła zachowywać jak przystało na damę z lat dawnych a mła jest damą z konwenansów wyzwoloną. Znaczy mła by mogła nie dorastać do poprzeczki wysoko ustawionej przez jej osobistą pokojówkę. Na koty mła liczyć nie może bo one chcą robić za osobistych pupili a nie za służbę ( że też mła mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć, zgroza ). Wyszło na to że mła będzie gadać do siebie i sobie samej wydawać polecenia, taa... bardzo to nowoczesne i ekscytujące.
Najsmpierw mła zażąda od siebie zrobienia porządnego prania, z praniem firan włącznie. Mła nie cierpi zdejmować swoich zasłono - firan z
okien, ponieważ wymaga to od niej wchodzenia na drabinę malarską,
której to czynności mła nie znosi bo się jej we łbie, tfu!... w szlachetnej główce zakręca. Jednakże pani mła się sprzeciwiać
nie będzie i zrobi co ona każe. W ogóle to służba powinna posprzątać
chałupę a nie że pani się niecierpliwi i waporów dostaje kiedy widzi
kocie kłaczki zebrane w kłąb i fruwające po podłodze w salonie (
znaczy w pokoju Cioci Dany i Azy ). Mła chyba będzie musiała zrobić
przeszkolenie osobistej pokojówce, kamerdynerowi, pokojówkom, lokajom
oraz podkuchennej. No wiecie, służba mła wyraźnie się opiendrala. Mła
się zatem musi wziąć na poważnie za problem, najpierw zażąda a potem
wykona ( z cicha pyskując ). Ciężko jej to przyjdzie bo cóś jest nie w formie, nie żeby
covida miała ale czuje wyraźny ubytek sił. Niestety chałupa aż
wrzeszczy coby ją sprzątać i głucha jest na wymówki mła że mła kiedy
już zlezie do domu to jest wypluta. Bezwzględność chałupy jest przez
mła poczytywana za chamstwo i uzurpację bo chałupa i jej wygląd nigdy
nie były dla mła najistotniejszą kwestią w życiu. Jednakże mimo
niechęci do chałupy mła przyznaje że milej mieszkać w miejscu w którym
człowiek nie potyka się o porozstawiane suszarki na których kłębią się
ciuchy, które trza pochować w szufladach i szafach ( niektóre z nich
trza też, o zgrozo, przeprasować ). Mła po prostu czuje że najdejszła
wiekopomna chwila i czas odgruzowania stajni Augiasza. Lady Tabazella
wzdycha i wydawa służbie czyli sobie polecenia , których kwestionować
nie sposób. Żebyż choć mła mogła sprzątać w kapeluszu z piórami to by
jej jakoś lżej na duszy i ciele było!
Jak już mła się upora z tym wszystkim to pomyśli o rozkoszach życia towarzyskiego, cni się jej za Mamelonem, tęskni znaczy. Ploteczki, wybieranie kfiotków, miłe spędzenie czasu to jej się marzy.
W muzyczniku dziś muzyczka bardzo aligancka, mła od czasu do czasu czuję potrzebę odsłuchania Gymnopédie Erika Satie. Dla Was Gymnopédie nr 1
Mła w przerwach pomiędzy robotami hydraulicznymi, doglądaniem szpitalnym Pana Dzidka i nieszpitalnym doglądaniem jego chałupy oraz zwierzyńca usiłuje sobie wymyślać ogród. Idzie jej tak sobie ale jakieś nowe koncepcje są. Po wylocie z Różanki Podokiennej irysów bródkowych ( wywędrowały w bardziej piaszczyste rejony Podwórka ) mła zdecydowała się doróżankować Różankę. Wybrała dwie słodycze różane - 'Charming Piano' i 'The Mill on the Floss'. Obie odmiany produkują kwiaty "kubeczkowe", co wprowadzi pewne urozmaicenie w moim małym rozarium, obie mają też niezbyt wielkie kwiaty co mła bardzo odpowiada. 'Charming Piano' to odmiana szkółki Tantau z roku 2012 ( pamiętny to rok, ileż wtedy u nas róż wymarzło na przełomie stycznia i lutego ), 'The Mill on the Floss' to róża Austina, wprowadzona w roku 2018. Na pierwszą z nich mła się zdecydowała po przetestowaniu z dobrym wynikiem krzewu przez Mamelona, druga ma niezbyt dobrą prasę ale mła jakoś pasi do tej pierwszej a kwiaty ma urody powalającej więc postanowiła zaryzykować. Towarzyszyć różyczkom będą bodzichy i powojniki, znaczy brytolska klasyka się szykuje. Oczywiście obie odmiany kwitną kremowo różowymi kwiatami, mła pod oknem lubi pastelowe klimaty. Bardziej ciemno ma być w okolicach Suchej - Żwirowej, mła zaplanowała tam dwa krzewy 'Rotes Phänomen', hybrydy Rosa rugosa wyhodowanej przez Karla Bauma w roku 2002. Mła bardzo chce mieć tę różę, przymierza się do niej od dawna. Cóś takiego kręcącego mła jest w różach o czerwonych pręcikach. Krzewy są takie w sam raz na ukończenie Suchej - Żwirowej od strony iglakowiska, niezbyt wysokie za to szeroko rosnące. Przy tych różach mła umyśliła posadzić bodziszki typu Geranium magnificum i ich mieszańce. Powinny kwitnąć mniej więcej w tym samym czasie co rugosy. Bodziszkowe kwiaty będą współgrać coolorem z buraczkowymi kwiatami 'Rotes Phänomen'. Znaczy mła się tak wydawa. Powojniki do Różanki Podokiennej mła jeszcze sobie przemyśliwa, ale generalnie myśli o niebiewskościach.
Po Wielkim Mrozie przyszła Szybka Odwilż i zrobiła się Wielka Chlapa i mła w związku z tym lata w sprawach rurowych swoich i nie tylko swoich. No bo wicie rozumicie, zamarzło i odpuściło a Pan Dzidek nadal w szpitalu ( w którym leżąc na tzw. oddziale covidowym zrobił się bardzo antycovidowy, antyrządowy oraz antysystemowy ) a jego lokatorzy i jego rury na mojej głowie. U siebie mła ma prychol ( znaczy wszyscy mają wodę w chałupie, tylko "przerabiany łazienkowo" korzystał z sąsiedzkiej wody ) a nie problem, natomiast poważniejsza hydrauliczna zabawa szykuje się w sąsiedniej kamieniczce. Jakby było mało kłopotów mła wczoraj przeprowadzała u się śledztwo w sprawie zapachu gazu unoszącego się w korytarzu ( skromne zebranie lokatorskie się odbyło i po przesłuchu winną okazała się stara, niemal pusta butla gazowa oczekująca na wymianę ). Mła wygłosiła stosowną przemowę, odbyło się wielkie wietrzenie, później zamykanie wywietrzonego i mła wreszcie mogła zająć się sobą a nie śledztwami i usuwaniem skutków beztroski inszych ( mła miała na końcu języka podczas przemowy że to beztroska słabo myślących ale się wzięła i resztką sił powstrzymała ).
W sąsiedniej kamieniczce mła nie przemawiała, nie jej małpy , nie jej cyrk że tak rzecz określę. Po prawdzie tam dopiero odkryła jak mogą wyglądać skutki braku pomyślunku użytkowników lokalu, ale ona nie jest od wychowywania cudzych najemców, mła tylko usunie szkody, zrobi zabezpieczenie a wykłócanie się zostawi komu inszemu ( tym bardziej że wykłócanie mogłoby się zamienić w lincz, bo sąsiedzi mają na głowie tzw. człowieka z problemami a w wypadku kiedy problemy jednego lokatora zaczynają zamieniać się w problemy pozostałych lokatorów o brzydkie zachowania bardzo łatwo ). Od poniedziałku do końca tygodnia mła ma sesje z hydraulikami, taka przydługa "przyjemność" instalacyjno - sanitarna. Mła nie cierpi ale co robić, bez różnych rzeczy można żyć ale bez wody jest naprawdę kicha. Pocieszkowe jest dla niej to że przybył pierwszy kranik i po rozpakowaniu okazał się być jeszcze ładniejszym niż na fotkach. Mła teraz oczekiwa na kranik nr 2, czyli ten od wanny. Ma nadzieję że w styczniu zakończy erę napełniania wanny garnkiem. Jutro posprząta łazienkę na bardzo serio ( szorowanie fug ) a potem zamontuje kraniki coby się nowością w czystości wielkiej nacieszyć. Hym... remonty i nowe instalację zawsze jakoś powodują u mła przypływ sił do robót domowych i co najważniejsze przypływ chęci do ich wykonywania.
Co do inszych spraw, do mła docierają niedobre wiadomości o znajomkach, zarówno tych ludzkich jak i tych źwierzęcych. Na szczęście mła przyuważyła że po tzw. strzale następuje uspokojenie sytuacji bo sprawy wyglądały na groźniejsze niż są rzeczywiście. Dla mła to pocieszające. Jednakże strach swoje robi i dla mła to on jest głównym wrogiem zarówno dotkniętych chorobami jak i jej samej. Kiedy człowiek oswaja strach związany czy ze swoją chorobą czy też zwierzaczka, wszystko staje się prostsze, dążenie do lepszego zdrowia jest łatwiejsze ( takie uspokajanie przez procedury czy rytuały jest w miarę skuteczne ). Tylko że to się lekko pisze a strach zwalczyć trudno bo emocje są ciężkie do racjonalnej obróbki. Człowiek chciałby zapanować nad uczuciami ale jedyne co potrafi to emocje wyciszyć ( a podskórnie nadal jest przez strach gryziony ). Bardzo rzadko trafiają się takie osobniki które nie tyle nad strachem panują co mają na niego wylane. Mła sama nie wie czy to źle czy to dobrze bo zauważyła że jak któś ma wylane na strach to ma też wylane na wszystko inne. Więc może lepiej że podskórny jakoś tam żre. Sama nie wie, ale odczuwa i współczuwa. Znaczy ma zgryzienie, bo mła by chciała żeby człowiek sobie bezchorobowo żył dopóki mu się nie znudzi i lekko się wyłączał na własne życzenie ( ze źwierzaczkami tak samo jej zdaniem powinno być ) no a świat ma gdzieś jej chcenia za to Matka Natura wyraźnie lubi być suką i zamiast dać jakieś godziwe warunki do życia to dopieprza nam chorobami przez które to życie robi się paskudne i niemiłe. Hym... Matka Natura jest po prostu amoralna. Dobra, koniec smętków, czas na radości.
Mła ogłasza niebywałą okazję. Jest do wzięcia Prawdziwa Książniczka i nie to że tylko wykwalifikowany personel się łapie, najważniejszym kryterium konkursu na opiekunów Prawdziwej Książniczki jest tzw. dobre serducho i chęć umilenia życia Prawdziwej Książniczce. Jak to jest, to wszystkiego obsługowego się człowiek nauczy. Troszki tego jest ( ale bez przesadyzmu, obsługa kota nie wymaga doktoratu , wystarczy być uważnym na początku znajomości a poza tym jak na damę przystało Prawdziwa Książniczka potrafi należycie kuwetować i wogle ) bo Książniczka jest istotą delikatną i po rewolucyjnych przejściach. Urody jest przecudnej bo chodzi w białej maseczce. Konkursowicze mogą zgłaszać się do Psa w Swetrze na wpis Zębuszka ( Prawdziwa Książniczka tak się nazywa, no wicie rozumicie - Prawdziwa Książniczka Zębuszka, Princessa Kotolandii i Pani na Katzburgu ). Tylko poważne oferty ( Jej Wysokość nie znosi takich którzy nie wiedzą kogo chcą ani czego oczekują ). Zębuszka jest odłowiona z dziczy ale mimo przejść jak najbardziej chętna do udomowienia, mruczenia, udeptywania oraz ocierek - słowem wszystkich kocich obowiązków. Wypełnia je z wdziękiem, jak na damę przystało. Zwycięzca konkursu przy okazji zasłuży się polu prewencji psychiatrycznej, bo Piesa Zaswetrowana miała u się ostatnio szpitalik, taką zvířecí nemocnice, co nie posłużyło ponoć jej zdrówku psychicznemu. Dzisiejsze zdjęcia to domowiaki a w muzyczniku klasyczny balet.
Przyszedł Wielki Mróz! Znaczy wreszcie po paru latach cóś jakby zima powróciło do miasta Odzi. Na dzień dobry mła zabolał kręgosłup w inszy sposób niż dotychczas. Cóś jakby ból korzonków tylko wyżej przeniesiony. Nie jest to ból który nie pozwala nabrać powietrza ale przemieszczanie się mła okrasza jękami i stękaniem. W związku z tym planowane dziś zajęcia przyjemnościowe jak i te mniej przyjemnościowe mła przekłada na termin późniejszy a sama należycie wysmarowana okrutnie śmierdzącą maścią leczniczą będzie wygrzewać kości zalegając z kotami. Jedyne jej wyjścia to te z pieskami i na zrobienie zastrzyku Fifce, su Mamelona i Sławencjusza. Obiadowe zajęcia bezczelnie zwaliłam na Małgoś - Sąsiadkę bo przy gotowaniu rosołu można spokojnie podsypiać. Koty fabryczne i nie tylko podkarmione, domowe to wręcz opchane, ptokom zadane to mła będzie zalegiwać z czystym sumieniem. Mła cieszy się z dużego śniegu bo mimo tego że on niebezpieczny dla niektórych iglaków uprawianych przez mła to okrywa jej róże z chińskimi genami, które mrozów nie lubią ( à propos róż mła przeglądała z Mamelonem nowe oferty i sobie trzy róże na Podwórko upatrzyła, takie raczej mało wymagające ). Wczoraj mła zainspirowana Romanowym nizaniem szklanych koralików wyciągnęła do czyszczenia swoje szklane zabaweczki nabywane swego czasu na tzw. ruskich targach ( było cóś takiego w latach dziewięćdziesiątych, potem dla mła zdechło bo handel papierosami i alkoholem był najbardziej opłacalny a mła ani z tych palących ani z tych mocno chlejących ).
Mła z lubością kiedyś po takowych targach chodziła i wypatrywała różności - zabaweczek prawie że ludowych, porcelany Łomonosowa, szklanych figurynek, szali robionych na drutach z cud grzejnej wełny a delikatnych jak puszek i koronkowo mrozowych. Oj, przydałby się jej teraz taki cieplutki kokonek. Mła co prawda nie wie czy zalegałaby w takiej dziewiarskiej doskonałości , pamięta swój zachwyt nad splotami pajęczymi szali. To w ogóle był jakiś cud, ażurek a grzało jak swetrzysko gęsto dziergane. Domyślam się że to kwestia tworzywa, wełna musiała być jakaś specjalna czy cóś. Szale się niestety wynosiły ale figurynki szklane się ostały. Mła od czasu do czasu wyjmuje swoje szkiełka z tzw. stałych stanowisk na przeglądy i czyszczenia. Na dworze biało , zawieje nawet były a u mła w domu coolorowo na kuchennym stole, bo te szkiełka to takie w coolorach czystych i radosnych. Mła sobie zaświeczuszkowała i cieszyła się jak głupia światłem przenikającym coolory szkła.
Przy okazji wyciągania szklanych zabawek wyciągnęłam i insze figurki kupowane w latach dziewięćdziesiątych po różnych zdziwnych sklepikach. Jamniki z biało polewanej glinki, jakieś pseudosmoki czy stworzonka przedstawiające nieznane nauce gatunki źwierząt. Rzeczy swoiście urodne że tak rzecz określę ( mła nigdy nie miała tzw. dobrego gustu ) ale cieszące mła. Miło było tak wczoraj przeglądać łupy z dawnych dni i wracać wspominkami do miejsc których już nie ma ( nasza ulubiona zabawa z Mamelonem - "Pamiętasz ten sklep koło Magdy, no wiesz ten co to taką niezłą galanterię skórzaną w nim mieli?" ). Mła zaczyna czerpać z uroku wspominków, znaczy spierniczała po całości. No ale to czerpanie jest takie miłe, mła sobie przypomina różne takie cudności które można było nabyć ( i nie było one plastikiem "podszyte" ) , szkiełka, glinki ale także smaki i zapachy których można było spróbować i powąchać. Perfumy a właściwie to woda toaletowa "Venezia", która pachniała inaczej niż pachnie teraz, pączki z prawdziwej mąki a nie z mieszanki, jabłka o różnych smakach. Ech... było i minęło. Ledwie dwadzieścia czy trzydzieści lat temu, w czasach bezkomórkowych kiedy słowo facebook nikomu nic nie mówiło.
Dzisiejsze zdjątka to poranna przebieżka po Alcatrazie ( mła niepokoił ten mróz zapowiadany, choć nie osiągnął u nas jakichś strasznych wartości bo i miasto zazwyczaj jest cieplejsze niż szczere pole i w łódzkim bardzo niskich temperatur nie było ), sąsiedzkie dziecko mogące się cieszyć bałwankiem parapetowym zrobionym przez starszego brata i domowizna ( łącznie z nowym aloesem, którego mła dostała od Mamiego i Sławencjusza coby kolekcje zasiliła ). W muzyczniku Skaldowie z "okresu góralskiego".