sobota, 6 grudnia 2025

Serenissima - weneckie miejsca nieoczywiste

Dwa nieoczywiste miejsca w Wenecji, jedno odwiedzane nader chętnie, drugie przez turystów nie aż tak chętnie, choć ciekawe. Zacznę od księgarni "Acqua Alta", powstałej z fascynacji faceta z Vicenzy miastem w lagunie. W roku 2002  Luigi Frizzo , postanowił zrealizować swoją wizję księgarni, dość wyjątkowy projekt. Nieustający happening na temat tego czym jest Wenecja, tak to można krótko określić. Kreatywność Luigiego rzeczywiście wielka, facet ponoć sporo podróżował po świecie, róże dziwności widział, z różnymi kulturami się stykał. W Wenecji pragnął stworzyć takie miejsce, które będzie czymś więcej niż księgarnią, ale jednocześnie nie stanie się galerią, czy kawiarnią. Znaczy nie pójdzie w tym kierunku, w którym idą "księgarnie z ambicjami". Jego lokal miał być przede wszystkim sklepem z książkami, owszem, wypełnionym też innymi przedmiotami jednakże, co podkreślam,  przede wszystkim wypełnionym książkami. Można tu nabyć magnesiki z kotami gondolierami, urocze kartki pocztowe ale przede wszystkim można tu kupić książki. Jest olbrzymi dział z "wenecjanami", literaturą poświęconą Wenecji, w innych działach książki albumy o sztuce, opracowania  naukowe, beletrystyka z troszki wyższej półki, jak i kryminałki. Dla miłośników literatury wszelakiej miejsce wciągające, nawet mła, u której znajomość języka włoskiego mikra, odczuła przymus przeglądania książek. Wicie rozumicie, jak u psa Pawłowa, widzę masę książek i podchodzę automatycznie, bezmyślnie.  Oczywiście rzuciło mła w rejony, w których kwestia znajomości innego języka nie jest tak istotna, w albumy z cud fotografiami.

W księgarni oprócz książek mieszkają koty, tak w majestacie prawa, przejęły to miejsce na równi z osobami sprzedawców, choć dla wszystkich znających gatunek  Felis catus oczywistym jest, że są tu raczej na prawach właścicieli.  Niestety to miejsce jest nader licznie odwiedzane przez turystów, którzy czują się w obowiązku zwiedzać miejsce w którym gondole i żeliwne wanny wypełnione są książkami a na półkach zalegają koty. Jeżeli chcecie pobuszować w księgarni, należy się do niej udać wcześnie, o poranku. Wówczas możecie spokojne pooglądać książki, wybrać jakiś drobny souvenir dla bliskich, poprzymilać się bezskutecznie do kotów. No i możecie chłonąć  bez przeszkód surrealistyczną atmosferę tego miejsca, w którym książki i niszcząca je woda zdają się przyjaźnie koegzystować. Tak, wiem, to jest nieco zdziwne, ale tak to mła odczuła. Rozpadający się papier z ledwie widocznymi literami, grzbiety opasłych tomów ze stronami  zadrukowanymi wiedzą, która dziś nikomu do niczego nie jest potrzebna, mła uznała że w takiej księgarni wręcz wypada kupić wydanie nowel ze  "Śmiercią w Wenecji" Thomasa Manna, po prostu to się samo nasuwa. Dla mła "Acqua Alta" to takie skrzyżowanie świata  Gustawa von Aschenbacha z poetyką "Sanatorium pod Klepsydrą" Bruno Schulza. Człowiek porusza się w labiryncie, który niespodziewanie prowadzi do drzwi otwierających się na kanał, lub na podwórko wypełnione książkami przeznaczonymi do recyklingu.  Trochę to jak tajemnicze przejścia pod łóżkiem, prowadzące do dżungli,  z filmowej adaptacji prozy Schulza zrobionej przez Wojciecha Haasa. Dla chcących odwiedzić to miejsce mła podawa adres - Longa Santa Maria Formosa 5176b.

Żeby odwiedzić kolejne zdziwne  i nieoczywiste miejsce, należy udać się z księgarni "Acqua Alta" przez Fondamente Tetta, Ponte Tetta, Calle Tetta, Ponte de l'Ospealeto, Calle l'Ospealeto, Barbaria de la Tole na Campo SS Giovanni e Paolo, plac ze wspaniałą, gotycką świątynią, kościołem pod wezwaniem  świętego Giovanniego i świętego Paolo i z cud urody scuolą, przypisaną do tego miejsca. Wbrew liczbie nazw ulic i mostków, jest  to ledwie rzut kamieniem. Zacznę wizytowanie miejsca nieoczywistego od wyjaśnienia Wam, czym były weneckie scuole. W Europie Północnej mieliśmy świeckie  bractwa, najczęściej zrzeszenia cechowe, albo stanowe. Scuole weneckie, powstałe najprawdopodobniej w XI wieku, były jakby bogatsze programowo, choćby z racji tego że Serenissima była swoistym imperium, scuole zrzeszały  ziomków z rozsianych weneckich ziem. Patrycjusze weneccy występowali tylko do bractw zwanych Scuola Grandi, ustanowionych przez wenecki organ zarządzający, Radę Dziesięciu, w roku 1467. Trzy typy scuoli to: stowarzyszenie rzemieślników, stowarzyszenie religijne, stowarzyszenie kraju pochodzenia. Scuole wybierały sobie świętego patrona, fundowały sztandar i budynek, często zarąbisty, oraz wypełniały ten budynek dziełami sztuki takiego formatu, że dziś prace z nich pochodzące to ozdoby zbiorów renomowanych muzeów.  Scuola to była w Wenecji przynależność społeczna, często polityczna, coś co wykraczało poza standardowe procesje z chorągwią patrona i uprawianą działalność charytatywną.  Scuoli było w mieście od groma i ciut, ciut, ta przy Campo SS Giovanni e Paolo, to Scuola Grandi, potężna instytucja.  Nazywała się Scuola di San Marco, założono ją w 1261 roku, do rangi Grande podniesiono ją w roku 1467. W XV wieku była jedną z najważniejszych scuola, zatem niech Was nie dziwi klasa budynku, który był jej siedzibą.

Scuola ta wywodziła się ruchu biczowników, pierwszą siedzibą bractwa San Marco był zburzony kościół Santa Croce ( znajdował się na terenie dzisiejszych ogrodów Papadopoli  ). W 1437 roku dominikanie z pobliskiej bazyliki świętych Jana i Pawła przekazali sąsiedni teren pod budowę nowej siedziby. Scuola zrzeszała ludzi o sporych majątkach i dużym znaczeniu politycznym, więc nowa siedziba od początku zaplanowana była z rozmachem. Pierwszy budynek, przypominający wyglądem Scuola della Misericordia i o gotyckim układzie, został wzniesiony pod kierownictwem Matteo i Stefana di Nicola Bon z Cremony, ale długo nie postał. W roku 1485  został zniszczony przez wielki pożar, jednakże w ciągu trzydziestu lat szkołę odbudowano dzięki funduszowi, jaki bractwo utworzyło wśród swoich członków, oraz wsparciu Rady Pregadi. W 1487 roku prace restauracyjne budowli powierzono Gregorio di Antonio da Padova, którego zadaniem było wzniesienie murów, kamieniarki, marmurowych okładzin i drewnianego dachu. Układ i dekorację nowego budynku powierzono Pietro Lombardo i Giovanniemu Buorze oraz ich partnerowi Bartolomeo di Domenico Duca.  Około 1490 roku prace przejął Mauro Codussi we współpracy z Antoniem Rizzo. Wicie rozumicie, to była wierchuszka weneckich architektów,  budowniczych i rzeźbiarzy  tego czasu. Obaj  nowi mistrzowie mieli za zadanie dokończenie prac.  Najprawdopodobniej brakowało jedynie zwieńczenia górnej części fasady, dekoracji wnętrz i budowy wewnętrznych schodów łączących salę parterową z kapitularzem. Około 1504 roku braciom Biagio i Pietro da Faenza powierzono zadanie dekoracji sufitu Sali Albergo a  w 1518 roku wykonaniem sufitu Sali Capitolare zajęli się Vettore Scienza di Battista da Feltre i Lorenzo di Vincenzo da Trento. W kolejnych latach udokumentowano szereg modyfikacji, z których najważniejsze to rozbudowa budynku w kierunku północnym, umieszczenie ołtarza w kapitularzu i wybudowanie małego pomieszczenia dla strażnika da Mattin. Doradztwem w tych zadaniach służyli również Jacopo Sansovino i Alessandro Vittoria. Tyle w skrócie o historii budynku scuola.

Większość scuoli nie przetrwała upadku Serenissimy, Scuola Grande di San Marco została skasowana a w 1807 roku budynek, należący do kasaty bractwa, wraz z kościołem San Lazzaro dei Mendicanti i klasztorem dominikanów, stał się szpitalem wojskowym. Od 1819 roku przekształcono go w wenecki szpital cywilny, co znacznie zmieniło jego wnętrze. Ostatecznie w 1950 roku do  pomieszczeń dawnej scuola  przeniesiono Bibliotekę Historyczną ośrodka medyczno - naukowego. Obecnie znajduje się tu Muzeum Historii Medycyny ( bardzo bogate w instrumenty medyczno - chirurgiczne, z monumentalną biblioteką zawierającą tysiące dzieł wszystkich autorów medycyny zachodniej, od Hipokratesa począwszy ), Muzeum Anatomii Patologicznej, Apteka Historyczna, Kościół Szpitalny, Itinerarium Lekarzy Żydowskich. Jednakże budynek scuola jest nadal głównym wejściem do działającego szpitala. Wicie rozumicie, karetki podpływają od strony Fondamenta dei Mendicanti albo od Fondamente Nove,  lecz jeżeli udajecie się do szpitala na nogach własnych to wchodzicie przez perłę renesansu.  Z wynikami badań w dłoni możecie pogapić się na posadzkę w holu wejściowym, której wykonanie  zlecono  Giovanniemu di Mafio, który pod nadzorem Mauro Codussiego stworzył czarno - biało - czerwoną szachownicę. Widzicie te dziesięć okien o okrągłych łukach na zachodniej ścianie, serię marmurowych płyt umieszczonych ku pamięci dobroczyńców bractwa. Oczy napotykają  te wszystkie radości miejsca zwanego "Portego delle Colonne", dużego pomieszczenia podzielonego na trzy części podwójnym rzędem kolumn korynckich spoczywających na wysokich istryjskich kamiennych bazach.  Gregorio di  Antonio da   Padova rozpoczął instalację filarów fundamentowych kolumn po pożarze, chcąc ratować co było do uratowania a Pietro Lombardo i Giovanni Buora pracowali następnie nad wykonaniem kolumn i rzeźbieniem cokołów. Taa... nie trzeba wchodzić na piętro do muzeów,  wystarczy przejść przez szpitalne wejście żeby czlowieka zatchnęło.  No i to by było na dzisiaj na tyle.

piątek, 5 grudnia 2025

Weekendownik - świąteczne, qurna, porządki

Zaraz włażę na parapet, będę myć okna dla Jezusa. Jak się zapewne domyślacie J. Miłosierny zbiera w pełni niezasłużone brzydkie myśli mła w temacie okiennym. Pewnie by mła odpuścił miłosiernie te szorowana, ale mła sobie ich odpuścić nie może a biedak zbiera, obrywa tym złym humorem mła. Będę Wam zdawać weekendowe meldunki z postępu prac i nie tylko. Jest o czym pisać, bowiem Mrutek pogryzł rękę madki. Tę co karmi i leczy,  tę, która po incydencie wymierzyła karę - dupoklep. Ciężko obrażony Mrutkisław Ohydkiewcz Szczurodusin, zwany niegdyś Carewiczem, śpi w pokoju Cioci Dany i Azy. Na wygnaniu znaczy. Nie rozmawiamy ze sobą, nie mam nic do powiedzenia wrednemu Rififi. Rozważam wprowadzenie retorsji za pogryzienie, nie wiem jeszcze jak daleko idących, ale cóś będę musiała wymyślić, bo paskudyzm Mrutka trzeba szybko leczyć. Rozumiem że zmęczony jest zakraplaniem uszek dwa razy dziennie, ale do cholery to mła pilnuje by temperatura wlewów była taka, jak temperatura ciała Mrutka, to mła dostarcza przepraszalnego kąska po zakropleniu i to mła dba o to, by nikt  mu tego chorego uszka nie podrapał! Kto tu, qurna, bardziej koło uszka chodzi i więcej znosi?! Mrutek ma tylko wpuszczanie kropel do odbębnienia, potem dodatkowe żarło, ustawienie stada i chrapanie. No a mła kole gada biega i usługuje i jeszcze się wgapia w niego, jak w obabrazek.  Koniec tego kociego rozbajdania, mam ochotę go obudzić i użyć w charakterze szmatki do przemycia okien! Jego szczęście że za gruby i w związku z tym nieporęczny. Dobra, mła idzie do roboty. Zostawiam Was z Muzycznikiem, Eartha Kitt śpiewa piosenkę dokładnie oddającą mój nastrój.


Mła sprzątu, sprzątu a w tle świąteczne piosenki. Po godzinie miałam serdecznie dość i przełączyłam na informacje. Zero świąteczności, proza życia też raczej nie, najbliżej temu do pitavala. No cóż, w sumie żadna zaskoczka. Europejskie, u których skandal korupcyjny na poziomie KE zatacza coraz szersze kregi, pouczały Ukrainę, która właśnie wywaliła za korupcję ze stanowiska,  szefa kancelarii prezydenta. Pouczały Europejskie  pospolu z Ryżym z US, który wysłał Pierwszego Zięcia z coolegą do Rosji, żeby dogadali tzw. pokój,  wbrew interesom US ale za to w imię interesów korpo, które odpalą Ryżemu i Pierwszej Rodzinie działkę, o ile cóś z tego wyjdzie. Nie rozumiem zdziwienia tym co na Ukrainie, wszak dąży do wartości zachodnich, he, he, he. Europejskie  i Ukraińskie usiłują rozliczać, niestety US nam ruszczeją na całego. Trochę też widzę tam tej wiary, jaką mieli Niemcy, w kwestii robienia świetnych interesów w Rosji. Yankees nadal nie chcą uwierzyć że mają do czynienia z aparatem władzy wyhodowanym w ZSRR, w którym to państwie jasne było że powiesi się kapitalistów na tym sznurku, który im się sprzeda. Politycy to przestępcy i głupcy, niektórzy  nawet i to i to. Wróciłam do świątecznych piosenek, uczciwie durne. Wicie, rozumicie, Santa Claus is comin' to town. Do miasta Odzi już przybył i zahaczył w drodze do domku mła o sklep Dino i wyczaił tam dla mła malusieńkiego Asparagus densiflorus 'Meyeri'. Pewnie Mikołaj widział jak Mrutek traktuje mła i uznał że jej się roślinka należy, bo jest dziefczynką cierpliwą, taką, która mimo pisemnego kuszenia nie skorzystała z całkiem usprawiedliwionego użycia nahaja na puchatych plecach. To czwarty szparag w kolekcji mła, pozostałe to: szparag pierzasty Asparagus setaceus 'Plumosus' , szparag sierpowaty Asparagus falcatus, szparag w trakcie identyfikacji, bo inaczej wygląda niż miał wyglądać. W Muzyczniku Bing Crosby razem z Andrews Sisters śpiewa "Santa Claus is comin' to town"

środa, 3 grudnia 2025

Codziennik - sprawozdanko po wizycie Mrutiego u Dochtorowej

Mruciu był u Dochtorowej, mła zaciągnęła go kombinacją przemocy i podstępu. Dochtorowa z Mrutkowego leczenia zadowolniona, ładnie się goi i wogle. Gwiazdor prezentował się  jak klasyczny zimowy opas, fałszywie robił za tzw. oazę spokoju i zrównoważonego, poważnego kota. Wicie rozumicie, takiego który nie ucieka, kiedy trzeba pójść do weta i nie szaleje po ogrodzie za gołębiami. Żaden Rififi, filozof na tym stole do badań zalegiwał. Pozwolił sobie zajrzeć do uszka, żadnego wyciągania pazurów, za to krótkie, miaukliwe odpowiedzi na pytania Dochtorowej, Mrutek usiłował wykluczyć mła jako pośrednika w kontaktach Mrutek - Dochtorowa. Zachwyty były nad kocią yntelygencją. Jutro dostajemy wyniki z wymazu, dziś dostaliśmy  nowe dawki do zapodawania dla tych już ledwie widocznych resztek paskudy uszkowej. Cała słodycz i opanowania Mrutka zniknęły zaraz za drzwiami lecznicy, jakby ktoś magiczną różdżką zmienił kochanego aniołka w szatański pomiot. Tak rozrabiał w transporterze że mła ramienia nie czuje, do domu dotarłam spocona. Po drodze Mrutek się jeszcze tak rozdarł że ma być kurzęca wątróbka, że ludzie na ulicy oglądali się za nami. Uspokoił się dopiero, kiedy się zorientował że idziemy do sklepu z dobrym drobiem. W cichości śledził ładowanie towaru a gdy wyszliśmy ze sklepu poganiał mła pomrukami. Wypuściłam na podwórku, tradycyjnie poleciał podlać kasztanowca i szybko udał się do chałupy, oczekując żarła. Mła po tym wszystkim usiłowała się użalić Cio Mary, ale w końcu zapodała Cio że Ciotczyne jestestwo pozbawione jest szczęśliwie świadomości jakie trudne jest leczenie zwierza. Cio Mary odpowiedziała że mła jest gupia, w końcu Cio prowadzała do lekarza Wujka Jo.

Madka przeprowadziła z Mrutkiem  rozmowy około wetowe, Mrutek twierdzi że czuje się osaczany, mła ma w związku z tym jego poczuciem  troszki ryja podrapanego. Mruciu znów zwiększył swoją wagę a zatem i siłę rażenia. W  ogóle się z niego zrobił  Pan Szary Gąsior, taki od szarogęszenia.  Madka do niego przemawia wychowawczo ale on ma to oczywiście w miejscu intymnym. Tak się nam kot rozbajdał że jawnie madkę ignoruje a jak się uda to nawet postponuje. To wszystko niegodne to oczywiście msta za terapię, wg. Mrutku mła zawiązała spisek z Dochtorką w celu niszczenia Mrutkowego autorytetu w naszym kocim stadku. Ta teoria spiskowa stoi za stworzeniem potworka zwanego Mrutim Mścicielem ( "Madka dostaniesz w tytę za całokształt!" ). Ech... gdzie podział się mój słodki, grzeczny kotuniu, co to za obcy stworzeń go zjadł? Jakby było mało dziefczynki postanowiły zawiązać gang, ma to się nazywać "Wyrkowe Wiedźmy",  czy jakoś tak. Gang ma być wyłącznie dziefczyński, z naszą trans - gender Sztaflikiem w roli leader on the gang. Mrutek ciężko oburzony, twierdzi że jest dziefczynkiem i to on będzie szefem wyrka, inszych dziefczynek i madki na dokladkę.  Mła ze swej strony podejmie walkę ze zorganizowaną przestępczością. Szczerze pisząc to mła już teraz ma powyżej uszu kociego terroru i nie ma zamiaru być w przyszłości ofiarą wewnątrz gangowych rozgrywek. Wicie rozumicie, klasyka - gangusy się będą lać a mła będzie obrywać jako tzw. przypadkowy uczestnik zdarzenia. Rozważam całkowite przejęcie wyrka. Chyba czas na koszyki i spanka, może grzeczność wróci po separacji. Po tym wszystkim wetowym rozpoczęłam odgruzowywanie przedświąteczne, ciężko idzie. Tym bardziej że mam asystę, Helenka jest, qurna, bardzo pracowita. Ostatnio stłukła przy okazji takich sprzątań koci kubek mła, uzupełniłam stratę promocyjnym świątecznym z wewiórką.

Dobra, to by było na tyle. Zdjątka zdziśki a w Muzyczniku coś w stajlu wiadomej piosenki dla Mrutka, he, he, he. Wicie rozumicie, "Śpij mj synku , malutki mój Murzynku. Wspaniała Mahalia Jackson śpiewa "Sweet Little Jesus Boy".

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Baaardzo krótki odmeldownik

Jest tak wujowo i paskudnie, że mła nawet się w sobotę wieczorem nie wykopała  z kocyków i obłożenia kotami żeby pójść z Mamelonem i Sławencjuszem do filharmonii. Całe moje jestestwo mówiło stanowcze "Nie!" dawce kultury wysokiej ( za to nie miał nic przeciwko kompulsywnemu oglądaniu głupotkowej acz miłej serii  "Agatha Raisin" ). Mła przeszły Andrzejki bez lania wosku i szczęśliwie bez lania z siebie płynów, co jest o wiele bardziej hym... właściwe w wieku mła niż zabawy z woskiem. Za całą imprezownie robiło ugotowanie zalewajki i "włoski obiad" w niedzierlę, no i wyczynowe chlanie herbatki. Opracowałam stare - nowe sposoby zalegania z Kasiuleńką i resztą stada okopaną na "swoich"  pozycjach, posłuchałam zamiast tego co w filharmonii byłoby zaserwowane,  czegoś bardziej rozgrzewającego serce mła, czyli bardzo starego Milesa Davisa, takiego z czasów "So What" a potem poleciało mła się w Ninę Simon. Dziś sprzątam jesienne dekoracje, wszak wczoraj była pierwsza niedzierla Adwentu. Jakoś na razie weny nie mam na robienie świątecznych głupotek, lepiej się wezmę za odgruzowywanie. Jutro Mrutek   jedzie z mła do Dohtorowej, ucho niby lepiej ale nadal tak se. Teraz odpoczynek od leków żeby jutro można było wziąć wymaz. No i to by było na tyle. Trzymajcie się w tę parszywą pogódkę i starajcie się nie chorować. Dzisiejszy obabrazek jest taki ani jesienny, ani zimowy, jak ten świat u mła za oknem. W Muzyczniku Nina.

czwartek, 27 listopada 2025

Serenissima - Wenecja żyjąca

Wenecja żyjąca, nie atrapa miasta, turystyczne centrum, Disneyland sprzedawany przez mass media. Taka Wenecja w której sarka się na cwaniaków z Mestre ( to lądowa część miasta, Mestre zostało przyłączone wraz z mniejszymi gminami do miasta w 1962 roku, zdaniem  wenecjan właściwych, że tak ich nazwę, zupełnie niepotrzebnie ), którzy w Wenecji zarabiają na turystach a sami bezczelnie nie mieszkają w mieście! Żebyż choć jak na porządnego człowieka laguny przystało, mieszkali na Giudecce, Torcello a nawet w takim Lido di Venezia. Nie, oni mieszkają trzy metry nad poziomem morza, co z nich za wenecjanie? Mięczaki, przegrzebki jedne i mątwy, pijawki żerujące na Najjaśniejszej, pełnej spokoju i dostojeństwa, jedynie słusznym miejscu w którym człowiek powinien mieszkać, No dobra, może trochę przesadzam, ale jednak jest dość blisko do tej dumy z poczucia bycia mieszkańcem Wenecji. Znana historia, którą lubią opowiadać przewodnicy, kiedy rozpoczynają tour spod pomnika Carlo Goldoniego - kiedy zamknięty jest most do Wenecji, wenecjanie są  święcie przekonani że świat został odcięty od Wenecji. Czujecie bluesa? Traktuje się jako coś oczywistego że miasto na lagunie jest centrum wszechświata. To nie wzięło się znikąd, Wenecja jest inżynieryjnym cudem, oprócz tego że są w niej cudowne miejsca i zdarzają się cuda. Nie ma drugiego takiego miasta, żadne wyspy dupajskie, urodne Amsterdamy, piękne Brugie, czy imponujące Petersburgi nie są miastami wyrosłymi z morza, Wenecja to nie tajskie konstrukcje palowych domów, to ceglane mury w okładzinach z marmurów. Stare, wzniesione na palach liczących niekiedy ponad 1000 lat. Jedyne takie  miasto na świecie, samowystarczalne, przepiękne i nadal żywe a nie robiące za ducha jak wyspa Hashima na Morzu Wschodniochińskim.

Stendardo di San Marco, flaga Republiki Wenecji z najpiękniejszym lwem na świecie błyszczącym złotem na karmazynowym tle powiewa w tzw. miejscach prestiżowych, w dzielnicach nie tak chętnie odwiedzanych przez turystów trzepoczą na wietrze bardzo prywatne weneckie flagi. Jak  bandery wiszą te skarpetki, gatki i cyckonosze, wiatr wydyma żagle prześcieradeł, w słoneczny, wietrzny dzień Wenecja jak wielki żaglowiec unosi się wśród fal laguny, nie ma w sobie nic z ciężkości słonego bagna, jakby szykowała się na wypłynięcie poza strzeżone przez super zaporę MOSE wejście do Laguna veneta. Z wietrznej pogody każdy stara się skorzystać, mieszkając na morzu trzeba liczyć się z tym że wilgoć jest wszechobecna a słońce i wiatr ceni się w takich warunkach bardziej niż na stałym lądzie. Zapach morskiego wiatru i płynów do płukania czuć w mniejszych calle i kanałach. Turyści "na troszkę" rzadko widzą tę prywatną, pierną,  prześcieradlano - ciuchową twarz Wenecji, tak daleką od aksamitu i złota jej oficjalnego sztandaru.

Wenecja nie jest miejscem ożywianym tylko przez ruch turystyczny, czy tak po prawdzie "po godzinach" uśpionym i zamkniętym w bańce minionej chwały. Ciągły ruch na głównej arterii miasta czyli Canale Grande i na większych canale, kursujące vaporetta, tłumy ludzi oczekujących w unoszących się na falach  fermate ( Mamelon by pojechać do Rygi nie musiała wsiadać do vaporetto, wystarczyło że weszła na przystanek ), mnóstwo łodzi dostawczych, znajome barwy i loga dostawców na burtach łodzi, zamiast na samochodach. Wszystko w tym mieście przeniesione na łodzie, cała ta codzienność i proza życia. Dostawy dopływają, bo tak jest najprościej i najbardziej ekonomicznie. Pod domami w kanałach zaparkowanych mnóstwo prywatnych łodzi, tak wygląda marzenie o własnym "samochodzie" w Wenecji. Wszystko to łodziowe  niezwykle malownicze, nic tylko focić się na tle. To jednak nie dla uroku miasta parkują łajby, nie dla uciechy turystów przepływa  wenecka wersja dostawczaka DHL, łodzie służb itd., to po prostu konieczność, zwyczajność dla mieszkańców miasta. Oni sobie żyją mimo tych turystów, coraz bardziej atakujących Wenecję.

Wenecja jest zgazyfikowana, specyficznie skanalizowana, ruły i zbiorniki cza naprawiać. Ilość łodzi z wyposażeniem remontowym kręcących się po kanałach jest zadziwiająca. Najciekawszym remontem, jaki mła widziała w Wenecji, była wymiana pali do cumowania przed chałupą. Mła strasznie żałuje że filmik z tego wylazł kiepski, mam tylko dla Was dwie fotki a to nie robi już takiego wrażenia jak wbijanie kafarem pali. Ta czynność wymaga precyzji i opanowania nie tylko rzemiosła ale i nerwów, bo łódź momentami przechyla się bardzo mocno na burtę a tu trzeba uważać nie tylko żeby ten przechył nie pogrążył łodzi w wodach kanału, ale też na to żeby nie uszkodzić budynków i broń boszsz znajdujących się pod nim starych pali. W ogóle na punkcie ochrony pali na których stoi miasto wenecjanie mają fioła, jak to określają ludzie niekumający jak zbudowana została Wenecja. Poruszanie się po kanałach ma dużo ograniczeń, po prostu nie może być inaczej. I tak w mieście zdarzają się korki, szczególnie na tych oblężonych turystycznie kanałach, niedaleko przystani gondoli bywa jak na niektórych ulicach miasta Odzi, wicie rozumicie, Wenecja też ma swoje godziny szczytu, w których ilość pływających jednostek na metr kwadratowy kanału cóś jakby duża. Gondolierzy jak taksówkarze,  nie wykazują oznak szaleńczych napadów włoskiego temperamentu. Korek to korek, klient nie pędzi na złamanie karku, tylko przyjechał dla relaksacji, znaczy poczeka. Pełen luzik, trenowany niekiedy przez setki lat w rodzinach zajmujących się przewozem, czy też raczej przepływem osób na terenie Wenecji. Gondolierem niby może zostać każdy obywatel UE, tylko że to teoria. Wszyscy wiedzą że gondolierzy to wenecjanie, nawet jeżeli ich rodziny zdradziecko wyprowadziły się do Mestre, to jednak nadal to wenecjanie,  tylko że tacy odrobinę mniej weneccy.

Czy da się po Wenecji przejść "suchą stopą". Jeżeli człowiek nie wybiera się na pozostałe wyspy laguny, w tym Cimitero ( Cimitero di San Michele na Isola di San Michele, drzewiej Isola di San Cristoforo, jest nadal czynny, jakby komu przyszła ochota na śmierć w Wenecji to zaznaczam że załatwienie pochówku w tym miejscu to przejście przez wszystkie kręgi piekła Dantego ), to jest w stanie poruszać się po mieście nie wsiadając na nic co pływa. Mostków i mosteczków mnóstwo, 417 do użytku wszystkich, 72 to mosty prywatne, prowadzące do domów. Tak po prawdzie to ta liczba jest zawsze tak pi razy oko, bo wbrew temu co ludzie powszechnie sądzą, Wenecja się zmienia. To nie jest skamieniałość nie do ruszenia, tak nie może być choćby ze względu na specyfikę miejsca, w którym miasto powstało. Mła w tym miejscu pragnie tyż obalić takie mniemanie że Wenecja to kiedyś był jeden wielki błysk i pod kluczyk jak u niemieckiego dewelopera a potem to wszystko zaniedbali i szlag zaczął trafiać miasto. Wicie rozumicie, nieustanne aqua alta, zmiany klimatu itd.  Sorry ale to pitulenie o Chopinie, Wenecja nigdy nie była miastem bez opadających tynków, czy budynków, które groziły zawaleniem. Ludzie, to jest miasto na morskiej lagunie, pływy były tu od zawsze. Wiele razy w roku zalewana Wenecja to nie osobliwość XX wieku, choć usiłuje się nas przekonać że  intensywność i częstotliwość zjawiska aqua alta zwiększyły się w ostatnich dziesięcioleciach. Wielka powódź była w roku 1966 kiedy Wenecję zalało do prawie dwóch metrów, druga w 2019. Kroniki miejskie z kolei odnotowują wielką powódź z 1240 roku, kiedy to ulice zostały zalane do wysokości 1,5 m. Podobnie zdarzyło się w 1268 roku. Gdy w XI w. wzniesiono bazylikę św. Marka, plac przed nią usytuowano 2 m powyżej normalnego stanu wody, nie bez przyczyny. Siedem wieków później, w połowie XVIII wieku, woda była już 70 cm wyżej, budynków wokół było za to więcej. To nie tylko klimat i "siadanie" dna laguny, to przede wszystkim zmiany w samej Wenecji.

Dlatego w Wenecji budować trzeba z głową. Wenecjan można uznać za ojców zamordystycznych niemal przepisów budowlanych. Już tysiąc lat temu warunki stawiania zabudowy były określane, to nie było miasto w którym nawet duże pieniądze pozwalałyby na ekstrawagancje zagrażające stabilności gruntu. Mła kiedyś skrobnie coś więcej o weneckim budowaniu ale ten wpis traktuje architekturę i urbanistykę jako ramę dla obrazu ludzi, którzy Wenecję zamieszkują. Jak pisałam Wam we wcześniejszym poście na temat Wenecji, miastowi chcąc nie chcąc są ludźmi morza, dlatego nie są  przesadnie sentymentalni. Nie znaczy że nie cieszą się życiem, nic z tych spraw, żadnych północnoeuropejskich depresji, miasto lubi się bawić. Mamelon i mła były w mieście akurat w tym czasie kiedy zaczynał się rok akademicki, po Wenecji kręciło się mnóstwo młodych ludzi z laurowymi wieńcami na głowie, dziewczyny dźwigały wręcz naręcza kwiatów. To absolwenci uczelni, którzy uzyskali dyplom, zgodnie z włoską tradycją są wieńczeni laurem. Po tym ulaurowaniu i wielkiej uroczystości na Piazza San Marco z wczytywaniem nazwisk "wykształciuchów", oklaskami tłumu i muzyczką, następuje ta prywatna część uroczystości czyli zaproszenie familii i przyjaciół do knajpek. Nie musi być tak że impreza wystawna, wystarczy czasem otwarte okienko za którym ktoś pichci domowe specjały ( tak nawiasem pisząc w Wenecji nie wszędzie można pichcić, do takiej "Caffe Florian" potrawy trzeba donosić ) i aperolek na popitkę. Na fotce obok, jak się bliżej przyjrzycie, to zobaczycie na mostku uwieńczoną laurem absolwentkę.

Popijanie aperoli z okazji okazji,  albo i bez okazji, to taka tradycyjna chwilka dla siebie dla wielu wenecjan, rytuał podobny do porannego cappucino. Turyści bardzo chętnie przejmują ten zwyczaj. Szczęśliwie nie jeżdżą na hulajnogach, na których szaleją weneckie dzieciaki. Pewnie skończy się jak z rowerami, znaczy miasto wprowadzi zakaz ( w Wenecji możesz z rowerem przemieścić się z  dworca Santa Lucia do Piazzale Roma, czyli na dworzec autobusowy i parking, przy czym rower powinieneś hym... przeprowadzić a jeszcze lepiej przenieść ). Weneckim dzieciakom zostanie katowanie murów wiekowych kościołów piłką i zażarte, głośno piskliwe wykłócanie się o to kto jest następcą aktualnego bóstwa kopaczy. Ewentualnie będą moczyć wędki w miejscach uchodzących za takie gdzie ryby biorą. Mła bardzo popiera moczenie wędek, bowiem przy tym zajęciu słodkie bambini trzymają paszcze i można przejść obok nich bez narażenia uszu na te dźwięki, które zazwyczaj wydają kiedy świetnie się bawią. Tak szczerze pisząc to ta piskliwość jest swoiście miła, bachory zdają się radośnie normalne, nie siedzą w chałupach przed ekranem i nie knują jak przejąć władzę nad światem. Są po prostu, normalnymi, radosnymi dziećmi, które jak zwykle bawią się ciut za głośno, jak na wymogi starych prukw w typie mła. Wicie rozumicie, mła już bliżej do tego pana z przedostatniego zdjątka,  tupiącego przy chodziku wieczorową porą do domku, by w zaciszu domowego ogniska napić się ziółek i dać się zamruczeć kotom, rozbestwionym, bo wszystkie koty spotkane przez mła w Wenecji rozbestwione. No i to by było na razie na tyle o tej mniej turystycznej Wenecji.