poniedziałek, 30 stycznia 2017

Codziennik - mija styczeń

Niespiesznie ale nieustannie tyka zegar, styczeń  powoli odchodzi w przeszłość. Przypominam sobie rosyjską bajkę o dwunastu miesiącach i zaraz chce mi się styczniowych poziomek i styczniowych  śnieżyczek. Poziomki na upartego można by  tam w jakichś delikatesach ustrzelić ( w cenie zabójczej ), śnieżyczek nikt nie pędzi, trzeba by  do najcieplejszych rejonów Anglii się wybrać na śnieżyczkowe party. W marketach morze hiacyntów, szafirków,  cebulic syberyjskich i krokusów ale śnieżyczek się nie dostanie.  Zadowalam się hiacyntami, jeszcze trochę i przywlekę do domu brzozowe i leszczynowe gałązki. W lutym chcę mieć choć trochę wiosny w domu. W powietrzu w ogóle wielka zmiana i nie mam tu namyśli  że nagle zrobiło się niezwykle czyste czy cóś, po prostu czuć że zima trochę odpuszcza. Pod oknem zalotne miauki, do  Rudego dołączył Niescęście i nieznany nam nowy kotek ( proponowana ksywa Ocelot Jaguar Drugi ), lada moment a pojawi się Epuzer ( słyszałam jego ryki na sąsiedniej posesji ). Moje stadko poruszone, Felicjan już zapomniał o przejściach, dużo  rzeczy jest mi wybaczone za szybkie wypuszczanie go na dwór żeby  mógł bronić honoru domu szarganego ( honoru nie domu ) przez występną Okularię. Lalenty ma za nic  swoje podeszłe kocie lata  i uczestniczy w tych burdach wraz ze Sztaflikiem, która chyba już ostatecznie zdecydowała  że nie jest kotką tylko kocurką.

Robocop czyli Szpagetka ( o rany, nie powinnam się nabijać z jej zdrucikowania ) rozpędza wszelkie bójki tzw. nagłym wtargnięciem w środek konfliktu i rykiem wydobytym z małego gardziołka podobnym  do  "Amami Alfredo" w wykonaniu Marii Callas. Kotłująca się bójka się  anihiluje, kociska spłoszone mykają na wszystkie strony a primadonna kroczy na tych sztywnych, robocopowych nogach  zapomniawszy że powinna wdzięcznie utykać dla podtrzymania pozorów  inwalidztwa.  Okularia nie uczestniczy w bójkach, zadowala się rolą przyczyny bójek. Jej białe łapki po dreptaniu w miejskim śniegu są szare, muszę myć bo nie chcę żeby zlizywała to  świństwo. Na Okularii brud widać na innych kotach nie ale "prać"  trzeba wszystkie. Normalka, coroczne kocie rytuały obchodzone w podobny sposób. Taki miły  prowiosenny  punkt programu każdej zimy, koty zaczynają towarzyskie spotkania znaczy niedługo będzie ciepło i zacznie wychodzić zielone. Uspokojona tym trwaniem cyklicznym kocich obrządków wkurzam się czymś innym ( widać  czymś się wkurzać muszę jak w domu - tfu, tfu, tfu!  - sprawy toczą się zwykłym trybem ).


Smog hasłem miesiąca. Smog oczywiście nie zrobił się dlatego że ta  a nie inna partia wygrała wybory, smog jest dlatego że wszyscy dotychczas będący u władzy politycy chowali łeb w piasek i udawali że problemu nie ma a media zajmowały się dupą Maryni w znacznie większym stopniu niż czymś tak istotnym jak powietrze którym oddychamy. Powietrzny kłopot  był i jest  na tyle duży że jak czegoś z tym nie zrobią to kolejna ostrzejsza zima zmiecie tego kto aktualnie będzie u władzy. Problem jest  że tak się wypisze systemowy  i nie wystarczy sypnąć kasą na kotły tego czy innego rodzaju, bo to kropla w morzu. Jak Polska długa i szeroka  ludziska palą czym popadnie i świadomość u nich jak u ameb + charakterystyczna dla pierwotniaków mentalność  Kalego - sąsiad  smrodzi źle ale jak ja palę oponami to konieczność  ekonomiczna i trzeba to tolerować. Potrzeba i marchewki i kija i przede wszystkim kogoś rozsądnego kto będzie ten kij i marchewkę w należytych proporcjach stosował. Tylko przegląd naszych kadr politycznych mnie optymizmem nie napawa co do rozsądku  aktualnie "rzundzoncych" jak i tych którzy aspirują do "rzundzenia". No bryndza, pocieszanie się że Hamerykany mają ryżą wersję Berlusconiego a Albionianie swoją wersję  Hani  Suchockiej nie skutkuje. Ech, może powieje solidny wiatr historii i nam smog rozpędzi ( byle nie razem z nami  ). Na razie smętnie patrzę na ohydną rozpyloną na śniegu "miastowość" i nerw mnie się robi, kiedy przygotowuję gąbkę i michę do mycia kocich łap.




Teraz o ilustracjach wpisu - jak sobie skazkę  o dwunastu miesiącach przypomniałam  to pogrzebałam mocniej w pamięci  i różne takie wspominki zasłyszanych, przeczytanych i oglądanych skazek do mnie wróciły. Takie tam koniki  Garbuski,  Żar  ptaki, jaszczurcze królowe, chatki na  kurzych  nóżkach, szczupaki, cwane Liszki, dobre wilki i niedźwiedzie, Wasilisy przepiękne i Kościeje. Cały ten  ruski folkowo - bajeczny personel stanął mi przed oczami. A jak folkowo - bajecznie to Fiedoskino i Palecha i tamtejsze mistrzynie  i tamtejsi  mistrzowie.

sobota, 28 stycznia 2017

'Sirak' i 'Salome' - bodziszki kwitnące w kolorze lilaróż

'Sirak' to moja bodziszkowa miłość od pierwszego spojrzenia, świetny, dość wysoki bodziszek ( około 50 cm wysokości osiąga ) kwitnący w końcówce maja i czerwcu a na północy Polski nawet w lipcu. Kwiaty ma spore, ich średnica może dochodzić do 5 cm. Mimo tak dużych jak na bodziszka kwiatów 'Sirak' ma w sobie "wdzięk dziczyzny". Odmiana powstała z krzyżowania Geranium gracile z Geranium ibericum, za przybycie jej na świat odpowiadają Simon i Bremner. Świat okazał wdzięczność, roślina została uhonorowana w 2004roku Award of Garden Merit RHS. Alcatraz też go docenił, choć nie obyło się bez pewnego poślizgu ( porozsadzałam w sierpniu a potem  była zima w 2012 zabójcza nie tylko dla dzielonych w sezonie roślin,  więc to się nie liczy ).

Dwa razy wprowadzany do Alcatrazu 'Sirak' okazał się rośliną dobrze przyrastającą ( Mamelon szybko zapragnęła mieć tę odmianę na rabacie i długo nie czekała - Alcatraz i bodzio współpracowali i już w pierwszym "drugim" sezonie bodziszek nadawał się do podziału ). Dobrze rośnie zarówno na stanowisku  słonecznym jak i w półcieniu, ceni sobie jednak dobrą glebę. Lubi jak ziemia jest żyzna i dobrze jak lekko wilgotna ( ale bez przesadyzmu, to nie ma być tak jak w przypadku irysa mieczolistnego - żadnego  chlupania w korzonkach ). Za takie warunki 'Sirak' się pięknie odwdzięczy, naprawdę pięknie!

'Salome' to odmiana pochodząca z krzyżowania Geranium lambertii z Geranium procurrens. Pierwszy z  rodzicielskich gatunków to  taki sam delikates jak Geraniu wallichianum, z którym dzieli siedliska. Podobnie jak  bodziszek Wallicha Geranium lambertii kwitnie w drugiej połowie lata. Geranium procurrens uchodzi za nieco twardszego bodziszka, pochodzi z Himalajów,  jednak przy opisie gatunku natknęłam się na info że podczas ciężkich zim ( uwaga - ciężkich holenderskich zim )  na stanowiskach tej  rośliny można zaobserwować wypadanie całkiem pokaźnej ilości kęp, choć uspokajająco dodano że to co  wytrzymało szybko przyrasta. Znaczy niby hardy geranium ale cóś nie do końca. Cechą charakterystyczną dla  Geranium procurrens jest długość pokładających się  pędów, którą to cechę ten bodziszek z lubością przekazuje hybrydom ( np. odmianie 'Ann Folkard' ). 'Salome' też dostała ten długopędyzm "od tatusia" i jest tak  zwanym bodziszkiem rozpełzłym. W optymalnych warunkach długość pędów może dochodzić do 90 cm, ale u mnie ten bodziszek ma pędy o połowę krótsze ( pewnie Alcatraz uznał  że ani mu się  śni być ogrodem optymalnym do uprawy 'Salome' ). "Po tatusiu"  'Salome' otrzymała kolorek kwiatów,  natomiast  "po mamusi" ma tę umiejętność zakwitania w czasie kiedy większość bodziszkowych kwiatów jest już tylko  miłym wspomnieniem.

Oprócz urodnych,  niewielkich kwiatków 'Salome' ma liście w kolorze chartreuse, czyli  takim zbliżonym do koloru jabłek papierówki. Uprawiana w półcieniu wygląda świetnie, szczególnie gdy pełza przy roślinach o ciemniej zabarwionych liściach. Jej kwitnienie nie jest bardzo spektakularne ( przynajmniej w Alcatrazie )  ale z tymi żółtawymi liśćmi i delikatnymi kwiatami wygląda całkiem dobrze. Co prawda zastanawiam się każdej zimy  czy 'Salome' się wiosną obudzi ale do tej pory bodziszek mnie nie zawiódł. Może dlatego  że zimę spędza okryty opadłymi z drzew liśćmi ( a mieszańcom Geranium wallichianum nawet  liście i iglakowe gałązki przetrwać nie pomogły ).Odmianę wyuprawiała Elizabeth Strangman w legendarnej i niestety nieistniejącej już szkółce roślin Washfield Nursery w hrabstwie Kent. 'Salome' nie jest taką najnowszą z nówek, data jej introdukcji to rok 1981.

piątek, 27 stycznia 2017

Codziennik - dzieje się średnio

Zaczęło się od  Felicjana i jego problemów z kamieniem nazębnym ( dwa pogryzienia w gabinecie temu  nasz dohtor mi sygnalizował że się będzie działo więc niby byłam przygotowana ).  Jego  Podłość został zbadany  solidnie ( głupi Jasio był konieczny ) a następnie zaczęło się czyszczenie zębisk donarkozowanego  Felicjana.  Buzię wytamponowano, leków zadano, w auto załadowano i pod  dom podwieziono. Trzy godziny później Felicjan usiłował ugryźć mnie tymi  odświeżonymi zębami, ale dałam odpór i musiał zadowolić się podrapaniem ręki i prychaniem w moim kierunku - znaczy narkozę zniósł dobrze. Teraz wizyta kontrolna, może ze sprawdzeniem czy mu się  śrubki w główce nie poluzowały bo po tych czyszczonych zębach jego  upierdliwość przekracza stany alarmowe. Usiłował wywalić mój kubek z kawą ( tak, to było celowe ) bo nie reagowałam na jego pomruki wydawane kiedy ujrzał za oknem  Rudego ( nie będzie gryzienia Rudego tą gębą świeżo po zabiegu ). Uznał  że teraz nie będzie jadł a właściwie podpijał pap tylko konsumować będzie gotowanego kurczaka i indyka, w pierwszym przypadku mięsko ma być z uda, w drugim z piersi. I on nie będzie schylał łebka do talerza tylko zmuszał mnie rykami do karmienia czyli podawania miąsek do wybrednych kocich usteczek.  Klasyczne podejście tego gnojka, stosowane  po wszystkich zabiegach medycznych. Chciałam  żeby  trochę pojadł po tych przeżyciach i pierwsze karmienie było po jego myśli, drugie też ale trzecie już nie. W związku z moim nieposłuszeństwem Felicjan okazuje  humory innym kotom, co nie zawsze jest takie złe ( Szpagetka została zdetronizowana, Felicjan zdobył  kibelek ). Na mnie tylko pomrukuje i patrzy "złymi oczkami" ale czuję że chętnie by mi dokopał za dbanie o stan jego zdrowia. Zero wdzięczności!

W czwartek rano występ miała Małgoś - Sąsiadka, po środowym podjechaniu w górę ciśnienia wzięła dodatkową tabletkę i cóś ona tabletka za dobrze zadziałała. Ciśnienie pani starszej  zjechało gwałtownie i Małgoś - Sąsiadka  ocknęła się na podłodze. Była przy tym święcie przekonana  że leży wygodnie w łóżku i dopiero krzesło widziane z perspektywy   żaby uświadomiło jej że jest mocno nie tak. Na szczęście akcja nie trwała długo więc się nie zdążyła przeziębić  tylko zdrowo strachu najeść (  a ja razem z nią jak tylko poszkodowaną zobaczyłam, nad Małgosinym okiem śliwa jak się patrzy ). Małgoś - Sąsiadka szczęśliwie nie wymaga podawania wybranych kawałków kurzyny czy indyczyny do usteczek, mogłam spokojnie skarmić ją zupą mrożonkową ( wg. teorii Małgoś - Sąsiadki "stare ludzie" nie powinny jeść  dużo mięsa, zwłaszcza wtedy kiedy można nim skarmić koty ) i przyobiecać naleśniki "z czymś" ( czytaj z jagodami "na krótko" ). Obecnie Małgoś  - Sąsiadka zalega z Lalkiem i Felicjanem ( obłożenie powstrząsowe ) i ryczącym telewizorem do kompletu ( aż dziw  że koty  drzemią przy tym akompaniamencie ). Zalegając głośno  informuje koty co sądzi  o ostatnim wypadku Nadobronnego, mgle która  śmie atakować  autostrady, ryżym z Ameryki i prezenterce jakichś programów informacyjnych która nie ma klasy Edytki Wojtczak. Koty ignorują ryki telewizora, uwagi wypowiadane crescendo  przez Małgoś - Sąsiadkę a nawet dźwięk wydawany  przez otwierane drzwi Magicznej Szafeczki czyli lodówki. Całkowite oddane są leczniczemu zaleganiu. Zdaje się  że Małgoś - Sąsiadka docenia tę terapię bo słyszałam  pseudoszept ( Małgoś  -  Sąsiadka jest  głuchawa, oględnie rzecz nazywając, więc szept w jej wykonaniu  jest taki... teatralny ) - "Babcia ma dla Was wszystkich rybkę w lodówce, dorszyk prawdziwy". Zdaje się  że zapowiadana od dawna ryba po grecku w wykonaniu Małgoś - Sąsiadki nie będzie przez nas szybko jedzona.

Dziś ciężki dzień dla Mamelona - "nasza kuzynka Gosia" pakuje Mamelona na fotel dentystyczny i Mamelon będzie   mogła  pofelicjanić. Znaczy nie wiem czy  zażąda po kaźni miąs wprost  do ust podawanych ale stomatologiczne rozkosze jakie  były ostatnio udziałem Felka niechybnie Mamelona czekają ( nawet odczuwa  bóle w tym  samym miejscu  które zaczęło już denerwować Felicjana, cęgi ją bolą ). Staram się nie myśleć  że  i ja powinnam przejrzeć szczenę i żuchwę ,  nie pamiętać słów  takich jak paradontoza czy endodoncja i na wszelki wypadek obiecałam  sobie nie będę nadgryzać jabłuszek tym zębem który wcale mnie nie boli tylko tak troszkę daje znać o swoim istnieniu. To  zapominanie jest szczególnie teraz dla mnie ważne  bo plomba dobrej jakości  kosztowna a ja właśnie za pożyczoną od Mamiego kasę kupiłam nowy aparat. Rzecz jasna kompakta jak dla szympansa ( mniej rozgarniętego ) o jakich takich parametrach, za to bez tych wszystkich bajerów które teraz producenci uparli się  ładować do aparatów  fotograficznych. Czy w Bloggerze jest widoczna różnica pomiędzy zdjęciami ze stareńkiego Sławkowego Olympusa ( akcja "Masz, wiem że nie możesz żyć  bez aparatu" ) czyli tymi dwoma pierwszymi a tym z nówkowego aparatu czyli ostatnim zdjątkiem?


Usiłowałam zrobić dekora ale mnie cóś nie wyszedł, musiałam postawić na oku miskę z mandarynkami która nijak pasi do hiacyntów ( musiałam bo mandarynki można z miski wyjąć i turlać po podłodze, po co niszczyć kocią piłeczkę ). Hiacyntów w ogóle mi mało, te dwa to tak jakoś nędznawo wypadają. W dodatku to nie jest wyśniony przeze mnie różyk ( no tak ale różyk wyśniony to bym musiała we wrześniu lub październiku kupić, cebule w lodówce  chować a potem sobie w porę o nich przypomnieć,    posadzić  w konkretnej donicy i w ogóle ). Nic to, następne hiacynty będą białe, będzie ich więcej i  gonić zamierzam takich którzy za nic mają moje dekoracyjne parcie i kombinują ze wstążkami i serduszkami które zamierzałam walniętynkowo wykorzystać. A w ogóle co to za zaleganie na moim ołtarzyku ?! Ja się pytam co te obłe cielska tam robią?! I co z tego że serweta niewyprasowana! To wcale nie znaczy że tam jest sypialnia ( Okularia i Sztaflik ) czy buduar ( wieczne wylizywanie się Szpagetki ).  Ołtarzyk jest pańci, dekoruje sobie w tym miejscu jak uważa. Kociej aneksji ołtarzyka moje stanowcze nie!

czwartek, 26 stycznia 2017

Bodziszki kłopotliwe czyli mieszańce Geranium wallichianum

Geranium wallichianum czyli bodziszek Wallicha jest jednym z ładniej kwitnących bodziszków.  Ładniej w tym wypadku oznacza  że ma dość duże kwiaty ( około  trzech i  pół cm  średnicy w kolorze lila - róż,  z białawą plamą u nasady płatków ). Kwiaty są delikatne i robią wrażenie, przynajmniej na mnie robią. Niestety roślina jest z tych wrażliwych i ciężko znoszących zimy w naszym klimacie. Pochodzi z okolic  Himalajów - północne Indie, Nepal,  Pakistan, Afganistan. Niby górskie klimaty więc bodziszek powinien być bardziej odporny  i zalicza się go do  roślin mogących rosnąć w strefie piątej, ale tak po prawdzie  to cóś hardcorowy nie jest. Po naszych zimach najczęściej zostaje po nim puste stanowisko i miłe wspomnienia letnich dni chwały. Bodziszek Wallicha jest bodziszkiem późno kwitnącym, jego kwiaty pojawiają się w sierpniu a kwitnienie przez cały wrzesień a jak  jesień ciepła  to jeszcze w połowie października potrafią pojawić się na tej roślinie kwiaty, znaczy byłby rośliną mile widzianą na rabatach w sezonie marcinkowo - dąbkowym. No ale się nie da oswoić, egzot jeden. Mój pierwszy kontakt z bodziszkiem Wallicha miał miejsce w ogrodzie Beth Chatto, przyuroczyła mnie odmiana 'Buxton's Variety', znaleziona w walijskim ogrodzie na początku XX wieku forma różniąca się od gatunku kolorem kwiatów ( cud niebiewskość ). W Alcatrazie zakupiony w Albionie bodziszek okazał się być grymaśny jak podstawowa forma gatunku, odpłynął nim zdążyłam się nim nacieszyć ( no bo co to jest jedno kwitnienie w przypadku byliny ).

Ponieważ nie udało się mi z gatunkiem postanowiłam poszukać mieszańców, licząc na to że mieszańcowe  bodziszki mogą być bardziej odporne. Zaczęłam od odmiany 'Rozanne' ( ostatnia fotka ), mieszańca Geranium himalayense z Geranium wallichianum 'Buxton's Variety'. Roślina kwitnie kwiatami podobnymi do odmiany 'Buxton's Variety' a geny bodziszka himalajskiego powinny sprawić że będzie bardziej odporna. Powinny ale w przypadku  Alcatrazu jakoś się to nie sprawdziło, wielokrotnie pełna nadziei sadziłam 'Rozanne' i wielokrotnie przeżywałam wiosną rozczarowanie wgapiając się w puste stanowisko. U Mamelona było podobnie, żadne miejsce w którym Mamelon sadził  'Rozanne' nie okazało się dla tej odmiany odpowiednim stanowiskiem, takim na którym  roślina jest w stanie przeżyć.

Nie dało rady z 'Rozanne' postanowiłam spróbować z innymi mieszańcami Geranium wallichianum. Padło na przepięknego 'Lilac Ice', bodziszka wyczajonego w brytyjskiej szkółce Blooms of Bressingham i na 'Sweet Heidi' z holenderskiej szkółki Marco van Noorta. Oba bodzichy urodne choć w różny sposób - 'Lilac Ice' ( pierwsza fotka ) nie ma charakterystycznej białawej plamy w centrum kwiatu za to jedyny w swoim rodzaju odcień płatków kwiatów, niewystępujący wśród znanych mi bodziszków, 'Sweet Heidi' ( fotki  druga i trzecia ) jest bardziej podobna do Geranium wallichianum, charakterystyczna  dla gatunku plama jest bardzo mocno widoczna,  kwiaty tej odmiany są wręcz kontrastowo wybarwione. Niestety oba mieszańce okazały się być delikatesami. 'Lilac Ice' odpłynął pierwszy mimo starannego okrycia późną jesienią,  'Sweet Heidi' wytrzymała niemal trzy sezony ale  budziła się późno i nie dochodziła do siebie do końca sezonu. Zeszłego roku tak zaspała  że już nie wstała. Postanowiłam pogodzić  się z tym że z bodziszków kwitnących w drugiej połowie lata w Alcatrazie będzie rosła 'Salome' i 'Ann Folkard' ( obie odmiany kwitną w Alcatrazie w drugiej połowie sierpnia - 'Salome' wypuszcza wtedy pierwsze kwiaty, 'Ann Folkard' po przycięciu pędów kontynuuje kwitnienie ). Bodziszków spokrewnionych z  Geranium wallichianum już nie chcę.

środa, 25 stycznia 2017

Koniferyzm stosowany czyli rzecz o iglakach w ogrodzie

Kwiatowa ostatnio mnie opieprzywszy za domniemane pogardzanie koniferami, więc się postanowiłam zrehabilitować i ujawnić światu te  uprawiane w Alcatrazie iglaki ( tak, tak nie tylko Gołuchów w iglaki bogaty ). Tak w Alcatrazie występują drzewa i krzewy szpilkowe, bo dlaczego miałyby nie występować, jednak nie uprawiam tajgi bo: nie jestem kolekcjonerem roślin iglastych, monokulturę iglastą w naszym klimacie odbieram jako cóś nie tego. Klimat mamy taki  że las nam mieszany kraj porastał, bory owszem występowały ale nie stanowiły aż tak dużego odsetka lasów jak nam się to dziś wydaje. Te iglaste lasy które dziś uznajemy za te najprawdziwsze, bo "choinki w lesie rosną" ( moja definicja lasu powstała w czasach przedszkolnych ) to wynik  wprowadzenia w XIX wieku tzw. gospodarki leśnej. W borach klimatu  umiarkowanego drzewom iglastym towarzyszą drzewa liściaste, przewaga  tych iglastych czyni las borem. Jak są same sosenki czy  świerczki to mamy uprawę leśną, system ubogi w gatunki czyli tzw. las gospodarczy . Dziś taki  typ uprawy lasów uznaje się za błędny, wyjaławiający glebę z określonych składników i stwarzający mnóstwo zagrożeń ekologicznych ( z ukochanym przez nadszyszkownika wylęgiem masowym szkodników na czele listy  ). Znaczy nie ma się co podniecać  że jak iglaczka posadzimy to   leśny ogród  sobie zrobimy bo "choinki w lesie rosną".










Jak iglaki zawędrowały do ogrodów? Rzymskie, antyczne cyprysy odnalazły się  w renesansowych ogrodach włoskich  ale z uwagi na klimat zimniejsze rejony Europy przytuliły ogrodowo szpilkowce troszki  później. W XVII stuleciu wykorzystywano dające się łatwo formować cisy a   gdzieś tak  w okolicach drugiego ćwierćwiecza XVIII stulecia zaczęto doceniać urok innych szpilek, np. boskiety świerkowe nazywane  bois verts uznawano za najpiękniejsze i dające... najlepszy cień.  "W Wersalskim  ogrodzie oko kunstmisztrza wymaga  koniecznie, obok tej sosny jakby piramida Egypska lub na inny wzór wystrzyżonej..."  - ciachali te iglaczki jak całą resztę zielonego.  Najpierw w klasycznym stylu Le Nôtra, nieco  później wraz z rozwojem idei ogrodu bajkowego Dufresne'go  w stylu "prawie jak prawdziwe" a jeszcze  później  wraz z modą na posiadanie ogrodu chińskiego egzotycznego w stylu chińsko- egzotycznym ( czyli wg XVIII wiecznych wyobrażeń o drzewach rosnących w  ogrodach Państwa  Środka w których niemal nic nie trzymało pionu ). W drugiej połowie XVIII wieku  i  XIX wieku drzewa szpilkowe sprowadzano z lasów całego świata i z lubością sadzono w wielkopańskich, przyrezydencjonanych ogrodach. Było  bez strzyżenia bo moda na naturę przyszła ( tolerowano nawet rodzime szpilkowce byle malownicze były ), no i ten imperializm ogrodowy pasował  do XIX wiecznej mentalności europejskiej ( mamy co najlepsze z całego  świata ).

Do ogródków czysto iglaczych to jeszcze daleka droga, iglaki traktowano jako tworzywo pozwalające wydzielać w dużych ogrodach mniejsze przestrzenie (  żywopłoty cisowe w późnowiktoriańskich i edwardiańskich założeniach ) bądź też jako malownicze solitery, rzadko jako  grupy roślin, czasem tworzono z nich szpalery ocieniające aleje. W Polsce obce iglacze gatunki pojawiały się od  XVII wieku, pierwsze żywotniki zachodnie Thuja occidentalis trafiły do nas w drugiej połowie tego stulecia, w XVIII stuleciu sprowadzono do Polski sosnę wejmutkę Pinus strobus i  biotę wschodnią Platycladus orientalis. Pierwszego na ziemiach polskich świerka kłującego Picea pugens ( srebrnoigielne marzenie z lat głębokiego PRL-u ) posadzono w roku 1895.

Jednak  prawdziwy "szał ciał" zaczął się w momencie kiedy do arboretów zaczęto sprowadzać podgatunki a potem  tzw. czarcie miotły (  sporty, zmutowane  pędy wyrastające na konarach drzewa , rozmnażane poprzez szczepienie na podkładkach gatunku matecznego lub blisko spokrewnionego ). W 1904 roku z kanadyjskiej prowincji Alberta sprowadzono do Arnold Arboretum w USA odmianę świerka białego Picea glauca var. albertiana dziś znaną jako 'Conica'. Z tej odmiany uzyskano sport dziś znany jako 'Aberta Globe' i sporo innych odmian, małych  świerczków  różniących się zabarwieniem igieł i pokrojem. Dzisiaj to tzw. odmiany standardowe, sto lat temu protoplasta 'Conica' był wielkim rarytetem. Kolejnym krokiem w uprawie była selekcja siewek o wybranych cechach i prace nad krzyżowaniem, przy czym należy zaznaczyć  że krzyżowania celowe nie stanowią bardzo znaczącej grupy w stosunku do innych sposobów uzyskiwania roślin o nowych cechach ( chyba największa grupa takich krzyżowań dotyczyła cisów i jałowców ).

Kiedy zaczęto uzyskiwać iglaki o mniejszych gabarytach zaczęto wykorzystywać ich urodę w mniejszych  ogrodach. Wielkie zachłyśnięcie się ogrodników iglakami zaczęło się gdzieś w latach sześćdziesiątych XX wieku i trwało niemal  przez dwie dekady, dopóki słowo ekologia nie zaczęło być  odmieniane przez wszystkie przypadki. U nas rzecz jasna moda na iglaczenie napotykała trudności, było trudniej kupić rzadką odmianę  iglaka niż załatwić włoskie szpilki - wicie rozumice, przejściowe trudności na linii produkcji iglaków dla ludności. Pewnie dlatego w latach dziewięćdziesiątych wpadliśmy w ogólnonarodowy iglakowy amok, wreszcie mogliśmy sadzić kupowane a nie załatwiane rośliny i to  w takich do tej  pory ciężko dostępnych odmianach. Już nie tylko olbrzymi "srebrny świerk", teraz można było sadzić srebrnoigielne karły, rarytetne odmiany jodeł koreańskich ( na  początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku w naszym kraju "zwykła" jodła koreańska  bywała wymarzonym drzewkiem ), nieco  egzotycznie wyglądające cyprysiki, no i wreszcie dorwaliśmy się do tuj!

To zachłyśnięcie się iglakowacizną niekoniecznie wychodziło ogrodom na dobre. Iglaki sadzono w dużej ilości, niespecjalnie zastanawiając się nad tym jak  małe sadzonki będą wyglądały po latach. To było takie sadzenie "po bylinowemu", żeby kompozycja z małych iglaczków dobrze wypadała. Oczywiście problem z tych solidnych pojawiał się tak  średnio po około pięciu latach. Jedne iglaczki złośliwie nie rosły, inne za to wprost przeciwnie i z  uroku sadzonkowych kompozycji nic się nie ostało. Pojawiły się na rabatach iglakowych piły i gęste sadzenie wszelakich młodych iglaków zastąpiono sadzeniem iglaków nieosiągających niebotycznych rozmiarów. Świerk pospolity w formie "gniazdowej" Picea abies 'Nidiformis' czy sosna górska ( kosodrzewina )  Pinus mugo rozgościły się na rabatach.





W pierwszej fazie naszego zafascynowania iglakami wielkie powodzenie miały odmiany o innym niż zielone kolorze igieł. Jak świerk to tradycyjnie najlepiej srebrzysty, jak cis czy żywotnik nie na  żywopłot a do kompozycji to złocisty jak to słońce. Sadzono te kolorowe iglaczki nie bacząc na wymagania odmiany i potem się dziwiono "oszukany bo zzieleniał", "wziął i wypadł", "ta choinka zgniła" ( na własne uszy info o zgniłej choince słyszałam ). Na zasobnych glebach usiłowano uprawiać jałowce skalne Junisperus scopulorum 'Skyrocket' a na piochach cypryśnik błotny Taxodium distichum. Powszechnie jakoś się utarło że iglaki "wolą jak jest sucho i kwaśnawo" w związku z tym wszystkie iglaki przeciętnie ogrodujący traktował tak samo ( i to się do dzisiaj chyba nie zmieniło ). Ziemia ma być przepuszczalna, wzbogacona w wysoki torf i najlepiej  używać dużej ilości nawozu przeciwko brązowieniu igieł, he, he. Aha, iglak to słońce zniesie  i cień, taki twardy!

Rzecz jasna co delikatniejsze odmiany nie przetrzymywały takiego równego traktowania i dlatego  jakoś nie wiele widać w naszych ogrodach dojrzałych okazów ciekawych odmian roślin szpilkowych. Przeżywało to co znosiło warunki powszechnie uważane dla iglaków za najlepsze. Jak Polska długa i szeroka tak zaświerczona i zatujowana, jodła kalifornijska i kosówka nie są aż tak lubiane, choć występują dość  licznie w ogrodach. Z jałowcami, cyprysikami chyba jest zbyt dużo problemów - pierwsze łapią choróbska ( ten sam problem co z sosną wejmutką tylko że jałowce zapadają na to co żyje na gruszach a  wejmutka na to co żyje na porzeczkach  ) a drugie potrafią nie przetrzymać ostrzejszej zimy. W miastach na skutek zanieczyszczeń powietrza sporo  iglaków wypada, ot kolejne ofiary smogu.




Dziś koniferyzm stosowany sprowadza się w zasadzie  do obtujaczania działek i sadzenia "jakichś tam" iglaków jako roślin idealnych do ogrodu bezproblemowego ( no to iglaki muszą być "jakieś tam" bo po co komu potencjalnie problematyczny iglak w bezproblemowym ogrodzie ). Ze świadomą uprawą iglaków to ma mniej więcej tyle wspólnego co kupowanie "imieninowych kwiatków"  z umiejętnością uprawy kwitnących bylin. Takie sadzenie iglaków "bo niewymagające są","liści nie sypią" ( ale jak potrafią zrzucać igły i szyszki, he, he ), "roboty z nimi nie ma" to nie jest umiłowanie iglaczenia a raczej umiłowanie nic nierobienia w ogrodzie. Kiedy sadzi się iglaki z powodu prawdziwej  fascynacji tą grupą roślin  to nic nierobienie odpada, iglaki potrafią być tak samo wymagające w uprawie jak wszelkie insze kłopotliwe a miłe sercu ogrodnika kolekcjonera  rośliny.

Czy da się uprawiać w ogrodzie same iglaki? Pewnie  że się da ale co to będzie za ogród? Bez pszczół, motyli, narażony na ataki szkodników grasujących na wielu iglastych gatunkach ( tak, tak, kiedyś zalecano przy świerkach nie sadzić odmian modrzewia europejskiego tylko japońskiego, bo ochojnik miał japońskich igiełek nie lubić - gust kulinarny żywinie się zmienił, o czym uprzejmie donoszę ). Nawet w iglaczych kolekcjach rosną  rośliny liściaste, zieleń  igieł  pięknie podkreśla jesienną  żółć  i czerwień liści czy  kolory zimowych pędów derenia syberyjskiego. Krzewinki wrzosu wśród których rosną sosny czy jałowce pospolite Junisperus communis, byliny które bardzo  dobrze znoszą bliskie sąsiedztwo cisów, trawy zarówno te na suche jak i bardziej wilgotne  siedliska mogą być świetnym towarzystwem dla iglaków - mnóstwo możliwości wyboru i dopasowania roślin do ogrodu jaki nam się marzy. Iglaki dobre roślinki są, tylko bezproblemowcy sadząc je bez pomysłu i na "odwal się" robią im antyreklamę.







A co tak pięknie będzie wyglądało ośnieżone jak "choinka", no co? Brzózka, klonik, dąb? Never! W ubrankach ze śniegu iglaki wyglądają najpiękniej ze wszystkich roślin. W końcu spora część z nich lubi chłodniejszy klimat, taki w którym zima trwa dłuuugo i jest śnieżna.