Końcówka lutego i niby przedwiośnie. Niby bo i owszem, ptocy pitulili, rośliny zaczynają kwitnienie, dzień zdecydowanie dłuższy ale ten paskudny, drobny lecz złośliwie klejący się śnieżek, te ścięte nocnym przymrozkiem kałuże, ten wilgny ziąb włażący do do domu, kiedy mła otwiera okna, te wszystkie paskudności są zdecydowanie zimowe. Mła najbardziej dobija ołowianymi chmurami zasnute niebo, które tylko przez nieliczne chwile jest czysto niebieskie. Żeby nie było pełni szczęścia to kiedy ono ma ten śliczny odcień błękitu to zazwyczaj duje na zimno i człowiekowi chce się jak najszybciej do domu, gdzie wietrzysko go nie przewieje. Ech... ta końcówka zimy pogodowo wredna, mła na wszelki wypadek żre wszystkie swoje wzmacniacze. Grypska, srovidy, rinowirusy - wszystkie sezonowe choróbska atakują teraz masowo ale szczęśliwie władzuchna zapomniała słowa lockdown i paciorki zmawia coby sobie społeczeństwo radości srandemii nie przypomniało i pytać się nie zaczęło a dlaczegoż to teraz nie ma lockdowna i nie ratujemy prawie że zdechłej ochrony zdrowia?
Może władzuchna by chciała jakby niewygodne pytanka padły, to żeby odpowiedź na nie wygenerowała sztuczna inteligencja ale podobno sztuczna okazała się być ćwierćinteligencją bo się zapętliła na liczbie pi i trzeba ją było ludziem skorygować. Ach czemuż, ach czemuż to mła nie dziwi? Władzuchna zatem nie ma co liczyć że ją sztuczna osłoni i będzie za nią diodami świecić ze wstydu. Prawilno, mła jest zdania że sztuczna inteligencja jeszcze długo nie zastąpi naturalnej głupoty, he, he, he. Sezonu choróbsk straszliwych nie ogłoszono choć umieralność ostatnimi czasy była taka że w czasach covida złego by się redaktory zapiały ze zgrozy i szczęścia, rozsądne ludzie jednak nie potrzebują wytycznych z mendiów żeby wiedzieć kiedy jest kichowato. Mła stara się być rozsądna, w tłumy się nie pcha, co czeba je, popija i wogle. Mimo "pocisków zawistnego losu" stara się nie podupadać na duchu bo jak duch słabnie to i ciału się cóś słabo robi.
Małgoś tyż mimo zawirowań z ciśnieniem pozbierała się jakoś po "niesprawiedliwym" bo zbyt wczesnym odejściu Wujka Jo. Info o Wujku Jo usiłowałam sprzedawać jej na raty ale nie przechytrzyłam starej lisicy. Wiedziała, nie wiem skąd bo trzymaliśmy przy niej fason i gęby na kłódkę ale wiedziała. Jak to mawiają za mistrzem Willem - więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie niż się wyśniło waszym fizjologom, he, he, he. Mało racjonalnie, intuicyjnie i z metafizycznym odjazdem Małgoś rozwaliła strategię informacyjną zarzundzoną przez mła. Starszy syn Małgoś po tych wszystkich naszych próbach obchodzenia złego tematu, skonfrontowany ze świadomością i rozeznaniem sytuacji przez mateczkę stwierdził krótko - "Jakby mnie tabletką w twarz napluła". Hym... Małgoś tabletką celowo nie pluje, raz tylko miała atak kaszlu i się synusiowi niechcący tabletką oberwało, z tym jej wiedzeniem jest podobnie. Wcale nie chcąc wiedzieć po prostu o tak ważnych dla mła i Cio Mary sprawach wie. Wszak Małgoś zawsze przepadała za Cio Mary i Wujkiem Jo. Synusie i mła to co inszego, nas się nawet krytykuje od czasu do czasu. Starszy synuś się wyzłośliwia - "Lady Małgorzata rozstawia personel", odpowiedź niby głuchego pieńka błyskawiczna - "Bo nie będę piła dla zdrowia tego kwasu buraczanego, co go Stasiu zrobiłeś".
Mamelon zamieszkująca z Pępkiem Świata, któremu dla niepoznaki dali imię Sławencjusz, też ma typowe dla personelu gwiazdy przejścia. Nasz Sławencjusz wymyślił sobie że mu rehab niepotrzebny. Mamelonowi nie grało, mła nie grało za to Sławencjuszowi grało wręcz symfonicznie. Bo on się w szpitalach należał i dosyć tego! Mła się zrobiło Sławencjusza żal bo rzeczywiście zaliczył w ciągu pół roku parę placówek więc popytała znajomków medycznych czy aby Sławencjusz na pewno musi po tym co mu się przytrafiło rehaba mieć. Skutek jest taki że mła obecnie robi wśród znajomych medyków za taką niespełna rozumu, która nie kuma oczywistości. Taa... normalnie cud że mła własną fizjologię jeszcze kontroluje, taka to gupia z niej pindzia. Co prawda mła mniema że jakby nie wiedziała że ma fizjologię to i tak by kontrolowała co cza ale medyczne na nią tak paczały jakby nie były cóś tego pewne. A wszystko przez Pępek Świata, na łbie stanę a Sławencjusz na rehabie wyląduje za tę porutę com ją przeżyła ( choć przede wszystkim powinien tam wylądować ze względu na stan zdrowia, to jest niestety konieczne - biedny Pępek Świata i biedna Mamelon ).
W niedzielne paskudne popołudnie mła się udała przewietrzyć ciało bezstresowo. Mła co prawda lata jak wściekła ostatnimi czasy ale zawsze pod presją czasu, ze stresem w charakterze bagażu obowiązkowego. A w niedzierlę mimo tego że pogoda była mało zachęcająca, oględnie rzecz ujmując, mła postanowiła zrobić przeżartemu słodyczami ciału dobrze i wyprowadzić je na spacer, coby się dotleniło podejrzanym ódzkim powietrzem i odstresowało na memłonie miejskiej przyrody. Mła udała się wraz z ciałem i aparatem fotograficznym nad jedną z naszych osiedlowych rzeczek. Wybrałam tę największą, której nikt nie śmiał oficjalnie nazywać Smródką, nawet w czasach, kiedy na taką nazwę zasługiwała. Pokątnie to i owszem się mawiało ale tak oficjalnie o dopływie Warty to nie wypadało. No wicie rozumicie, przemysł włókienniczy i co te biedne ludzie majo robić z szambem a Warta wpada do Odry a za Odro Niemce siedzo i paczo co wodą płynie. Hym... teraz paczą co płynie ze Śląska, bo przemysł włókienniczy to w mieście Odzi historia a służby miejskie mają prawo do kontroli sposobu usuwania ścieków. Niby insze służby pilnują jakości wód ale z tym to bywa tak że śmiech na sali. Głównie dociska miasto, które musi się wykazać przed unijnymi że zasysanej kasy nie przeputało. Zdaniem mła za tę kasę którą dostało mogłoby zrobić znacznie więcej ale tu pojawia się bolączka nie tylko miasta Odzi ale wszystkich polskich miast - urzędniki średnio kompetentne, Panie tego, i procedury średnio racjonalne to okrutne połączenie.
Na ódzkim odcinku Ner, rzeka o prabałtosłowiańskiej nazwie, jest w miarę czysty. Pewnie dlatego że miejska oczyszczalnia ścieków znajduje się u krańca jego miastowych dróg ( Ner płynie przez miasto dwoma korytami ). Po kontakcie z oczyszczalnią wody Neru kwalifikowane są jako wody III klasy, niestety. I tak dobrze bo bez oczyszczania to byłyby pozaklasowe. W rzece i nad rzeką na "moim" przedoczyszczalnianym odcinku jest całkiem normalnie, znaczy "biologia się pleni", jak mawiała Stara Janiakowa. Rośliny wodne i nadwodne, ryby, ptoki i skorupioki pospołu ze straszliwymi ilościami ślimorów i owadów, znaczy jest tak jak być powinno i tylko ilość śmiecia harmonię psuje. Część nadrzecznych łąk porosła trzciną i wierzbą i stała się ostoją ptactwa. W niektórych miejscach łąki się zachowały i należy paciorki wznosić do Najwyższego że to łąki podmokłe, niektóre zalewane bo inaczej deweloperka by się już rzuciła i czym prędzej zabudowała jakimiś ohydkami, smarując przy tej okazji miastowym aż niemiło. Wystarczy że okolice gdzie rzeczka Gadka wpada do Neru padły łupem deweloperstwa, reszty powinno się twardo bronić bo budowanie w bezpośredniej bliskości rzeki jest generalnie gupie. Niszczy się to czego niszczyć się nie powinno a jednocześnie wcale się ludziom dobrze nie robi. Ner może wygląda niewinnie i po drodze do mła ma dwa zbiorniki: Stawy Jana i Stawy Stefańskiego, ale to nie znaczy że nie potrafi nieźle przybrać. Mła pamięta jak parę lat temu wzięło mu się i wylało po letnich ulewach, nie na darmo na odcinku rzeki płynącym przez fragment miasta zbudowano wał powodziowy.
Mła lubi chodzić nad swoją river, uczestniczyć w prywatnym życiu kaczek. W prywatnym bo mła ich nie dokarmia, popisy kaczki robią przed tymi, którzy je dokarmiają. Wykonują przed publisią rzut w wody rzeczki i pływanie synchroniczne: pląsy w kółeczku oraz nurkowanie z wystawianiem kuprów i łapek. Ze mła to żadna publiczność, nie ma się co wysilać. Dla mła to dobre jest stanie na brzegu rzeki, czyszczenie piór, wypychanie sąsiada z okolic tego pieńka co robi za pomost, sprawdzanie co tam pod powierzchnią przez zanurzenie dzioba. Żadnego artystycznego podejścia do tematu ptactwo wodne, zero wysiłku twórczego, nawet jakby wzgardliwa ignorancja bo kaczki cóś słabo płochliwe. Przypominają te rozpuszczone zainteresowaniem łyski z wód Skaldy, widziane przez mła w Gandawie. Tamte potrafiły być tak pewne że płynęły tuż przy kajakach, a co bezczelniejsze uważały się za uprzywilejowane w ruchu rzecznym. Taa... małe pterodaktyle, cwaniury.
Razem z mła kaczkom przyglądała się jeszcze jedna osoba, na szczęście leniwie. Osoba gruba, w ledwie dopinającej się obróżce. Osobę nawoływano ale miała to mocno gdzieś, więc mła postanowiła Osobę zadenuncjować coby się nie zgubiła. Okazało się że Osoba chadza na spacerki na smyczy, jak czarny półpers Szatanek z sąsiedniej ulicy. Ale Osoba jest z tych sprytnych i dlatego przy obróżce ma dzwoneczek, tak na wszelki wypadek, jakby przyszło jej do głowy policzyć dokładnie kaczki, kiedy szczwanie uda się jej wypiąć ze smyczki. Osoba uwielbia spacery nadrzeczne, co prawda mieszka w domku z ogródkiem ale jest wyprowadzana dla rozrywki bo ogródek jest dla Osoby mało satysfakcjonujący ( dopiero niedawno w ogródku uprawianym przez poprzednich właścicieli w stylu tujowo - trawnikowym posadzono normalne drzewa i krzewy bzu ). Osoba okazała się przytulaśna i to mimo tego że mła ją zakapowała. Nawet dała się mła pomiąchać przy ogonie.
Kiedy mła przyszła do domu i napiła się gorącej herbaty z wkładem energetycznym postanowiła się uwalić przy swoich Osobach. Niektóre z tych Osób, np. te trzymające tyłki na poduszkach, były bardzo niezadowolnione gorszącym faktem położenia się przez mła wcześnie w wyrku, mła jednakże potrzebowała takiego rozpasania, czasu na zależenie i pomyślenie sobie o rzece nad którą jej pradziadek ponoć wzniósł pierwszy mostek "dla ludzi", znaczy nie drogowy, jeszcze dziś kojarzony przez mocno starszych ludzi z jego nazwiskiem. Taki mały mostek a mła się poczuła jak spadkobierczyni na wpół mitycznego plemienia Neurów, wilkołaczych ludzi o których pisał Herodot. To ponoć oni stoją za nazwami Ner, Nurzec czy Narew. Miło mła było robić fotki z następcy tej kładki, którą kiedyś tam pradziadek do spółki z sąsiadami postanowił urządzić na rzece, by łatwiej było ludziom dojść do innych ludzi. Pradziadka dawno nie ma ale mostek w tym miejscu jest, ostał się i nadal skraca drogę do znajomków. Taki mały, opierający się czasowi nieprzemijalnik w przemijającym świecie. Jak długo postoi nie wiadomo ale okazał się trwalszy niż życie pradziadkowych dzieci. Prawie to pocieszające rozchwianą egzystencjalnie mła. Dziś macie do wpisu fotki ogrodowe, nadrzeczne i domowo kocie. W Muzyczniku Czesiu ze stosowną piosenką.