piątek, 28 października 2016
Przedlistopadowo
No i tak, no i tak - jak to zaczyna rozmowę Małgoś - Sąsiadka, no i tak oto przed nami listopad. Jeszcze trochę i skończy się najfajniejsza część jesieni. Czas nadal układa się nie tak jakbym chciała, kiedy jest ładna pogoda czas mnie gdzieś w sprawy terminowe rzuca i ostro goni , z daleka od Alcatrazu w czasie słonecznych chwil jestem ( cholera, róże jeszcze nie są wkopane ), kiedy czas postanowi zwolnić zazwyczaj leje i to tak że do ogrodu mogłabym popłynąć. Nic to, umilam sobie życie, główne żeby pokazać kto tu rządzi - jak nie mogę wykorzystać czasu tak jak bym najbardziej chciała to będę wykorzystywała czas na przyjemności inszego rodzaju. Przechytrzę czas, nie dam się i pokażę kto tu jest panią czasu ( złudne ale poprawia mi samopoczucie ).
Nie do uwierzenia ale knigi przeczytane, filmy obejrzane ( popołudniowy i wieczorny wtorek był baaardzo deszczowy ) na dziś dodatkowe pozyszyn straszące - "Gotyk" Kena Russela i "Zagadka Nieśmiertelności" z Catherine Deneuve, Susan Sarandon i Davidem Bowie - takie urocze filmidła z lat osiemdziesiątych. Jutro wieczorkiem "Wywiad z Wampirem", rzucam te horrory i borę się za czytanie utworu "Dolina Muminków w listopadzie" ( czasem mam takie aberracje, robi mnie się i czytam niektóre z moich dziecinnych książeczek, odkrywając w nich drugie a niekiedy i trzecie dno ). Ofilmowana jestem aż po czubek głowy, czas na lekturkę , pieczenie jesiennych ciastek z Ciotką Elką , snucie podejrzanych gryplanów podróżnych ( a co mi tam terroryści! ), wieczorne obserwowanie "świeczkopochodnych" cieni jakie rzucają na ściany koty ( filmy grozy wysiadają ).
Okropniasta sowa w wieczornym oświetleniu wygląda nieco lepiej ( znaczy słabiej ją widać, he, he ) jednak utrzymuję w mocy zakaz chodzenia na wyprzedaże wydany przez kierownictwo domu ( czytaj mła ), Ciotka Elka coś tam ćwierkała o 70% zniżki na coś ( starałam się nie słuchać na co ) i uważam że zagrożenie bezsensownymi zakupami okrucieństw i innych dóbr zbędnych jest nadal bardzo silne.
A co tam u Alcatrazu? Alcatrazu mocno spaździerniczał, kolorowy jak te jarmarki się zrobił. Niestety doniczkowe przyszopie nie zostało wkopane zgodnie z planem. Niebo olewa Polskę po całości a praca w dżdżu to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Zabezpieczę co trzeba przed przymrozkiem a jak zrobi się cieplej to posadzę, drzewa i krzewy przy odpowiedniej pogodzie zniosą sadzenie w grudniu, he, he. No a jak pogoda nie dopisze to poczekam do wiosny z tym sadzeniem. Jakoś w tym roku nie cierpię z powodu niezrobienia ogrodowego wszystkiego zaplanowanego. Rzadkie ogrodowe chwile bez deszczu wykorzystuję na śledzenie kocich poczynań - wojna kotów ze srokami trwa w najlepsze, w najlepsze bo bez ofiar po obu stronach konfliktu. Dzięki tej wojnie mam nadzieję na ocalenie większej ilości kiełkujących wiosną cebul, sroczyska wiedzą że w ogrodzie czeka na nie kocia brygada obrony terytorialnej, wyszkolona znacznie lepiej niż nasze siły ćwierćzbrojne . Nie będą tak bezczelne, tym bardziej że moje koty wspiera oddział złożony z Niescęścia, Różowej Obróżki, Bufonka i Epuzera. Na szczęście ta kocia armia, oprócz srok nie kombinuje za mocno z ptakami ( no chyba że z tymi przeżartymi Małgosinymi gołębiami, którym ciężko wzlatywać z otyłości ), towarzystwo jakoś bardziej lubi polować na nornice. Pewnie mniej wysiłku trzeba w takie polowanie na gryzonie wkładać, tak podejrzewam.
Jak widzicie ogrodowanie nie jest obecnie pierwszoplanową przyjemnością, taki mamy klimat i w ogóle. Jednak z ogrodu można czerpać radość nie tylko grabkując, sadząc czy pieląc ( tak, są tacy zboczeńcy czerpiący radość z pielenia ), jedną z ulubionych przyjemności są przecież ogrodowe gryplany. Oglądając kolorowy, jesienny Alcatraz snuje sobie takowe. Przesadzenia, nasadzenia, rewitalizacje, celowe zapuszczenia - kotłuje się pod pokrywką masa nowych pomysłów. Rzecz jasna większość z nich jest taka ...hym...tego - półrealna ( ale co sobie będę przyjemności pomysłowe ograniczać ), ale niektóre koncepcje mają szansę na realizację ( po dogłębniejszym przemyśleniu ). Przemyślenia będą na podbudowie, książczynę sobie nową o ogrodach kupiwszy ( znaczy ona nie nowa, tylko teraz mam ją na własność, więc czytanie nie będzie takie "połebkowe" - rozsmakować się będę mogła ). Pozycja z tych do których się wraca, z "Uchem przy ziemi" się zwie, autorem jest Ken Thompson. Cytacik ze wstępu żeby było wiadomo o co kaman:
"... ta książka różni się pod jeszcze jednym ważnym względem od prawie wszystkich innych poradników ogrodniczych. Nie inspiruje jej literatura ogrodnicza i jedynie sporadycznie podręczniki uprawy roślin użytkowych lub ozdobnych. Najczęściej czerpie natchnienie z szeroko rozumianej botaniki, ekologii i nauk przyrodniczych. Innymi słowy z literatury, która nie próbuje kontrolować środowiska naturalnego, lecz jedynie je zrozumieć."
Jakby na drugim biegunie przyjemności ogrodowych związanych z gryplanami jest nowa oferta Blyth'a. Współczesne irysy bródkowe to bardzo cywilizowane rośliny ( no, może poza kategorią MTB ), falbany, kosmiczne kształty i tym podobne pitigrilli. Taa, rozrzut koncepcji ogrodowania jest spory - więcej natury w ogrodzie z tym że znaleźć w tym bardziej naturalnym ogrodzie miejsce dla ukochanych bródek. Kwadratura koła, ale z łamania schematów i z rzucań się na "niemożliwe" czasem wychodzą naprawdę niezłe rzeczy. Na szczęście irysy Barrego nie są z tych kosmicznych i zafalbanionych tak, że ciężko zobaczyć właściwy irysom bródkowym kształt kwiatów ( przeważnie, bo wszystkim irysowym zdarzają się odloty ). Irysy Barrego to przede wszystkim kolor, kolor i jeszcze raz kolor. W tym roku absolutnym nr 1 ( znalazła się na tytułowej stronie katalogu ) jest odmiana TB 'Kiss The Princess'. Cena 75 australijskich dolarów odbiera oddech, ale trzeba przyznać że to chyba najciekawsza odmiana Blyth'a od paru lat. Oko zatrzymało mi się jeszcze na 'Maybe Magic', 'More Please' i świetnej 'Devil's Intent', niestety wszystkie nówki w radosnej cenie 60 dolców. Ciekawi mnie też 'Songsmith', ale fioletowo kwitnące odmiany w katalogach a w realu to jest temat na zapisanie olbrzymiej ilości stron irysowej księgi skarg i zażaleń. W zasięgu moich możliwości finansowych byłby zakup 'Dragon Kiss' i na tym by się skończyła lista zakupowa. Zobaczymy jak pożyjemy.
Jak a razie to obliczyć trzeba koszty koniecznych remontów i tak dalej a potem o przyjemnościach pomyśleć. No i przecież nie obetnę kotom racji żywnościowych, choć Małgoś - Sąsiadka twierdzi że taki ruch miałby zbawienny skutek dla ich charakterów ( "wyżarte i dlatego takie harde" ). Sobie może te racje obetnę, bo jak nie to będę musiała dokonać amputacji fałd i rozległości ( rozległość jest znacznie gorsza niż fałda, nijak nie da się upchnąć w ciuchu ). Ale na razie dopieszczam sobie jeszcze podniebienie kruchymi ciasteczkami popijanymi herbatą ( chyba już kiedyś pisałam że herbata najlepiej smakuje jesienią ). Moczę żabę z sypanką bo herbaty zapieluszone jakoś mniej mi smakują. Żabianka jest dość kłopotliwa w obsłudze ale na szczęście nie pijam tej herbaty litrami, więc wszelkie praktyczne i proste w użyciu sitka porzucam na rzecz możliwości moczenia żaby w moim najnowszym jesiennym kubku. Przedszkolne fascynacje muchomorko - żabkowe ze mnie wyłażą ( taa, "Dolina Muminków w listopadzie" czeka ).
Infantylizm na całego objawił się w wypiekach, Ciotka Elka bulgotała ze zgrozy kiedy do listków zaczęły na stolnicy dołączać jeżyki, lisy, "wewiórki" i co najgorsze - koty z cienkimi, łatwymi do odłamania ogonami. Koty zapełniły połowę mojej największej blaszanej puszki, ku wielkiemu niezadowolnieniu Ciotki Elki, która uważała że w puszce zamiast kocich wypieków winny znaleźć miejsce olbrzymie ilości kretyńskich serduszek i kółek . A tam, koty rządzą! Tym bardziej że sezon taki kocio - dyniowy. Ciotę Elkę postraszyłam możliwością wykonania meksykańskiej galaretki w kształcie ludzkiego szkieletu ( widziałam okrutną foremkę ) i odpuściła kocim ciasteczkom. Wykonałyśmy za to halloweenowe paluszki wiedźmy, z prawdziwym olejkiem migdałowym. Spora część tych paluchów już zniknęła, "łatwowchodliwe" że tak je określę. Infantylność na wypiekach się nie skończyła, przywlokłam z cukierni czekoladowego kotka i teraz staram się go szybko nie zeżreć ( kupowanie figurek czekoladowych to w moim wypadku dobry sposób na niezżeranie dużej ilości czekolady - oczy walczą z żołądkiem ). Strach się bać co będzie dalej - poszukam jakiejś grupy starszaków ( średniaki odpadają a dziewczynki w pewnym wieku nie oglądają się już za hym... tego... maluchami ), chorągiewki z bibuły na święto narodowo - państwowe będę kleić, pieśni podniosłych na akademię ku czci będę się uczyć?! Pocieszające jest że nie będę zbytnio odbiegać poziomem od obecnych elit, od niektórych byłych elit też nie za daleko. Zdziecinnienie najwyższą formą tego, eeee.... no tego...! Te ciastka były na maśle! - sklerozę mam!!! No tak, podsumujmy - infantylizm, skleroza ( nieco wybiórcza ) , czerpanie przyjemności ze snucia mało realnych planów - uuu, chyba czas mi "na wielkie wody polityczne wypłynąć " a nie w domu i w ogrodzie się wyżywać i potencjała chować. Nie takie cipandy i smętne strucle jak ja brylują w wielkim świecie! Zaszaleję - pojadę do Warszawy! Może nawet dni nie pomylę i wypadnie w święto, bynajmniej nie kościelne. I tym optymistycznym akcentem zamykam październik na blogu.
niedziela, 23 października 2016
Kocia jesień
Jeże i nietoperze chyba poszły spać, bo coś ich nie widać, Felicjan w związku z tym w okropnym nastroju. Leje inne koty nie zważając na płeć, wiek i zdrowie ( swoje i cudze, po bitwie z Lalkiem ma całą kolekcję podrapków ). W stosunku do mnie zrobił się nadmiernie czuły, znaczy właściwie to źle to określam - on po prostu zaczął ode mnie wymagać multum czułości i stara się ją sprowokować. Ocieranie i mruczenie się nie liczy, najlepszą drogą do uzyskania tego czego Felicjan chce jest wpychanie mi łba z uszami i łap ( szczęście że przednich ) do ust - mam ciamkać tego łosia, całować uszka i ocierać się policzkiem o policzek Felicjana. Felicjan rzecz jasna będzie te czułości łaskawie przyjmował bo jak nie ma jeża i nietoperza to ja jakoś tam ujdę.
Brzydkie zachowanie Felicjana wobec innych kotów ma niestety zły wpływ na pozostałych kocich członków rodziny - zarażone Felicjanową przemocą Sztaflicja i Szpagetka toczą regularną wojnę o prawa miskowe i kanapowe, jednoczą siły tylko wtedy gdy uznają że trzeba wpieprzyć Okularii , co zdarza się nader często. Lalek w domu bije się tylko z Felicjanem i są to raczej działania obronne, za to w sąsiedztwie - qurcze, kot pogromca! Trochę mi głupio wobec sąsiadów od lanego Bufonka, ale z drugiej strony ja też znoszę noce wizyty Bufonka w domu i to są wizyty podczas których Bufonek zachowuje się naprawdę prowokująco ( zamknięte z powodu nocnego jesiennego chłodu okno Bufonek uznał za szczyt obrazy, były ryki i walenie łapami w szyby ).
Mam nadzieję że niedługo złe zachowania jakoś się wytonują, ciepełko domowe, kaloryferki gorące i tak dalej spowodują że odechce się ekscesów.
No trzymam się tego że one koty zleniwieją choć trochę i to obecne napięcie między nimi opadnie. Felicjan też przestanie ode mnie wymagać tyle czułości, zawsze przegrywałam z gorącym kaloryferem. Ale na razie Felicjan pachnie różą damasceńską ( mój nowy krem do rąk ) z powodu nieustającego podsuwania ciałka do głaskania, zapach jest bardzo intensywny i utrzymuje się na sierści jeszcze dłużej niż na moich rękach. Felicjan wchodzi do pomieszczenia i naraz w pomieszczeniu wonieje, w związku z czym Małgoś - Sąsiadka wymyśliła mu nową ksywę "Różanek". W ogóle te moje koty pachnące, Szpagetka uwielbia uczestniczyć w moich ablucjach w związku z czym od czasu do czasu zaliczka wpadkę wanienną - kwiat tiare, frangipiani, piżmo i ylang - ylang, Szagetka jedzie od czasu do czasu jak perfumeria. Staram się szybko zmyć z niej te pachnące olejki, mnie nie szkodzi ale czy kotu nie zaszkodzi nie jestem pewna.
Szpagetka skrzeczy niezadowolona kiedy w akcji jest tylko zwykła czysta woda do zmywania z sierści tych moich kosmetyków, ucieka uperfumowana a ja latam za nią z gąbkami, ręcznikami i suszarką. Szczęśliwie inne koty jakoś mniej intensywnie korzystają z nawaniania, choć zdarzają się przypadki pachnącej sierści po zakazanym wylegiwaniu na ubraniach schowanych w szafie. Za to jak otworzą pyski to całej piątce wali okrutnie wonią zechlanego miąska czy rybki, od czasu do czasu dostają do higieny jamy ustnej różne takie, które się zadaje i po zastosowaniu których jestem pogryziona. No nie doceniają mojej troski o stan ich uzębienia.
Kiedy tak je obserwuję w tym ich kocim życiu codziennym nieustająco mnie bierze zdziw jak różne są te kocie charaktery, co kryje się w tych futrach, które dla postronnego obserwatora mogą być "standardowymi kotami" ( wicie rozumicie, kot chadza własnymi ścieżkami, przywiązuje się do miejsc a nie do człowieka i inne takie mundrości ).
Lalek - siła spokoju, dobrotliwość, absolutny misio pluszowy, kontaktowy i bardzo przyjacielski, choć w środku król lew, lubiący zarządzać podwórkiem ( sąsiedzkimi psami też ) i potrafiący być pamiętliwym zaciętym staruszkiem. Felicjan - totalny odlot, charakter jak u Kipplingowskiego Shere Khana, pastwić się nad wszystkim czemu da się radę a w razie możliwej porażki tchórzliwie schować się za Lalka.
Krnąbrny a jednocześnie przymilny, przystępny bywa nieraz do bólu ( i to dosłownie ), wrażliwy i łatwo się obrażający, potrzebujący się czasem solidnie wymiauczeć i poprzytulać - materiał na solidny doktorat dla kociego behawiorysty. Sztaflik zwana Lola - Lola, Zmywakiem, Dominą Marleną i Pępuszkiem - żywy przykład tego że samice potrafią narzucać swoją wolę. Chodzi na tzw. sztywnych łapach ( kiedy przystaje tylne łapki są szeroko rozstawione i i jak to określa Ciotka Elka "wbite w ziemię" - coś rzeczywiście w tym staniu Sztaflińskiej jest z pozy Marleny śpiewającej "Ich bin die fesche Lola, der Liebling der Saison!" w filmidle "Błękitny Anioł", no i Sztaflińska jak Marlena ma niski głosik ), dominuje głównie Okularię i od czasu do czasu kocury, ze Szpagetką idzie jej bardzo ciężko, no ale Szpagetka jest "kotem złożonym" i osobowością skomplikowaną co oznacza że zdarza się jej zaleźć za skórę całemu mojemu stadu. Tak właściwie to nie wiem na ile na charakter Szpagetki wpłynęły tzw. przejścia a ile w nim jest z naturalnych predyspozycji, ale Szpagetka wydaje mi się jednak predestynowana do pewnych rzeczy przez naturę czyli geny ( znaczy to nie moja wina że rozpuszczenie się zrobiło podczas rekonwalescencji ). Jest malutka i musiała wykształcić w sobie charakterek żeby się jakoś w życiu urządzić ( przypadek niemal identyczny do sytuacji Melanii Kompakt ).
Jest delikatna, wrażliwa i złośliwa jak te małe małpy. Ego ma równie wielkie jak Sztaflik tylko dominowanie odbywa się mniej ostentacyjne, ale za to bardziej skutecznie ( jak sama sobie nie poradzi to kombinuje z kalectwem, żebym ja za nią sprawę załatwiła ). Sztaflik jest Bardzo Poważną Dyrektorką, Szpagetka ma solidne zadatki na Machiavellego. Okularia, nasza najmłodsza kota, interesuje się głównie dzikimi kocurami z sąsiedztwa, najbardziej tymi nowymi, jeszcze niewykastrowanymi. Jej osobowość to po prostu czysty sexbombizm, ona nawet normalnie nie miauczy, ona uwodzicielsko pomiaukuje. Swoje sprawy ze stadem załatwia za pomocą postury ( jest tak duża jak Sztaflik i robi się niemal tak gruba jak Lalek ). Nie bije się, nie atakuje, po prostu rozpłaszcza się "po całości" albo zasiada w cudzej misce. Na ataki Felicjana i Sztaflika też reaguje rozpłaszaniem, Felicjan szybko się zniechęca, natomiast Sztaflikowej zazwyczaj się udaje przeprowadzić lekcję pod tytułem triumf woli, bo jest cierpliwą dziewczynką a Okularia nie może się bez końca rozpłaszczać w nieswoim koszyku ( szczególnie wtedy kiedy Sztaflińska się na niej kładzie i załatwia sprawę przez tzw. zaleganie ). Pasywność Okularii w przypadku kocurów zdaje egzamin, żaden z nich jeszcze w życiu nie wyżarł jej nic z miski, trudno zjeść kiedy ona na niej leży. Taa, tak to jest z moimi kotami, indywidua z nich.
No a teraz z całkiem innej beczki - w tym tygodniu kolejne sadzenie kolejnych róż, przyjechały znaczy nóweczki. Oczywiście nóweczki to w moim wypadku na ogół staruszki, róże historyczne, choć trafiła się w tym roku jedna austinka. 'Jude the Obscure' była od dość dawna na liście zakupowej ale jakoś się do tej pory nie składało, teraz przybyła kulturalnie zametkowana plakietką austinowską. Oprócz niej nowszą różą jest mieszaniec piżmowy wprowadzony ze czterdzieści lat temu - 'Sally Holmes'. Mam cholerną słabość do piżmaków, sadzę namiętnie i kombinuję jakby tu jeszcze krzewy upchnąć ( i w ten sposób zakończyła się era zaberberysowanego do nieprzytomności podwórka ). No a poza tym tradycyjnie historycznie - róże do kołkowania czyli sadzenia po angielsku ( przyginanie pędów do ziemi "po luku", tak żeby rozwijało się jak najwięcej kwiatów i łatwo tworzyły się nowe pędy - podejrzane w jednym z brytyjskich programów ogrodniczych ).
Dzisiejszy wpis ozdabiają ozdabiają świetne prace Tsuguharu Fujity , japońskiej legendy Montparnasse'u lat 20. W sieci można natknąć się na Leonarda Tsuguharu Fujite, to się wzięło stąd że Tsuguharu ochrzcił się pod koniec życia i przybrał sobie takie germańskie imię. Ten artysta portretował koty, modele i modelki są wyraźnie zróżnicowani. Fujita jest twórcą kociego portretu psychologicznego, he, he.
piątek, 21 października 2016
Codziennik - niebo leje na Polskę
Ha, nie będzie cebul tulipanowych bo coś potaśtałyśmy w zamówieniu. Mamelon patrzała na mnie łzawym oczkiem ale tak naprawdę chyba obie odetchnęłyśmy z ulgą. Pogoda z tych co to do prac ogrodowych raczej nie zachęca - mży, potem kapuśniaczy, potem lekki deszczyk, zawiesina i da capo al fine. U Meg na tapecie prodżegt obywatelski ( "Nieadekwatność" ) u mnie radosny rechot bo odzianie szczęśliwe uznali że po obywatelsku nie wpuszczą kasy z tych ciężkich w kolejną przebudowę placu przed Teatrem Wielkim i wszyscy będziemy jeszcze jakiś czas żyć z tym wykwitem gustu komisji która za czasów Kropy przyklepała projekt poprzedniej przebudowy. Władze miasta, pełowskie w całym znaczeniu tego słowa, mogą sobie westchnąć za tzw. utraconymi możliwościami i zabrać się za rzeczy, które miastu są znacznie bardziej potrzebne i tam szukać możliwości. Znaczy fontanna pod tytułem Wagina Kropiwnickiego zostaje! Piździelcza zemsta za "impiczment" byłego prezydenta trwa. Wagina nam powoli wrasta w krajobraz miasta. Latem nawet się już w niej kąpano ( wysoki urzędnik miejski ) i straż miejska wywaliła z tej okazji mandat ( tym razem straży nie wyzwano od ujów, w końcu to kobietki były ). Czekamy na ódzką Anitę Eckberg, urzędnik, aczkolwiek umoczony, to jednak nie to samo.
A poza tym nic na działkach się nie dzieje. Znaczy leje, leje, leje a mnie z okazji zbliżającego się weekenda nic się nie chce ( a powinno ). Tak naprawdę to z deszczu się cieszę, wiem że deprecha bezsłoneczna, jesień szarugowa i w ogóle spleen ale tzw. zdrowy rozum podpowiada że lać powinno, bo w końcu średnio mokry sierpień i susza wrześniowa dały popalić tzw. przyrodzie. Niebo leje na Polskę i słusznie! W ramach profilaktyki antydepresyjnej był kolejny schopping ( spokojne - bezekscesowy, poza jedną okropnością która wręcz poraża ). Kupiwszy sobie między innymi ozdobne dyniaczki, ich pomarańcz i żółć ukoi "serce strapione jesienią". Wieczorami weekendowymi będziemy palić świeczkę w okropnej chińskiej sowie ( zakup był promocyjny, cena zjechana, chęć nabycia czegokolwiek po onej zjechanej szczera i nastąpiła nieszczęsna chwila zaniku ostatnich resztek gustu - no i mam okropniaka ), poglądać na urocze dynie i zwabiać czarnule żeby uświetniały swoimi osobami jesienną dekorację. Mogę jeszcze rozważyć usadowienie w pobliżu dynek w charakterze dekora Ciotki Elki zawiniętej w jesienno - zimowy kokon przerabianych włóczek , choć przyznam że mam wobec niej bardziej niecne plany. Otóż na wyprzedaży były foremki do wykrawania ciasteczek, listeczki. Przyznaję bez bicia że mam manię foremkową, w największej szufladzie kuchennych mebli istna blaszarnia. To trzeci po kupowaniu kubeczków i emaliowanych puszeczek mój bzik kuchenny. No a wiadomo - nowe foremki, trzeba by jakąś inaugurację ciastkową czy cóś. Tylko jest problem - jestem foremkofilem cierpiącym na fobię ciastowyrobniczą i tu pojawia się myśl świetlana o wykorzystaniu mocy przerobowych Ciotki Elki ( Ciotka Elka jak Dżizaas - my kitchen is my castle ). Jak zwykle zamierzam się znaczy kimś wysłużyć w sprawach ciastowych. W każdym razie koniec tej jesiennej orgii zakupowej domownictwa wszelakiego, trza będzie kupić rzecz naprawdę potrzebą - solidniejszy zapas paliwka na zimę, żeby kotom tyłki nie marzły.
A jak tam ze sprawami dusznymi? Na szczęście czytam, co prawda z lekka kobylasto - ceglasto ( ale cholera, akurat naprawdę interesująca "annaliza" ), powolutku, ale przyszykowałam sobie na weekend przyjemnie zapowiadający się kryminałek - jest nadzieja! No a w przyszłym przedlistopadowym tygodniu to planuję sobie maraton filmowy urządzić( a w listopadzie mam zamiar dzielnie go kontynuować ). Na ekranie moje ulubione pozyszyn z sekcji horror i inne straszenie: "Co robimy w ukryciu" czyli reality show z wąpierzego domu ( mój ulubieniec to seksowny inaczej nazivampir Deacon, ma podobny do mojego stosunek do porządków domowych ), klasyka Polańskiego "Nieustraszeni zabójcy wampirów" ( dla wszystkich scen z karczmarzem wampirem na którego krzyż nie działa bo on innej religii ), "Od zmierzchu do świtu" Rodriqueza ( Tarantino, Harvey i tańcząca Selma - mniam ), "Sleepy Hollow" ( klimacik ), film o twórcy strasznych filmów "Edd Wood" ( niby nie horror, ale jedna z lepszych ról Deepa zanim zaczął być pirackim kapitanem we wszystkim w czym grał, no i genialny drugi plan czyli Martin Landau ), "Dracula" Coppoli ( uwielbiam ten wystudiowany kicz, świetnie zagrany, z doskonałą scenografią ), dwa animiaki "Miasteczko Halloween" i "Gnijąca Panna Młoda" i na deser "Harry Angel" Parkera ( gębę Louisa Cyphre'a którego zagrał de Niro zawsze widzę gdy czytam Woland ), "Dziecko Rosemary" Polańskiego ( przewrotność, podteksty, kpina wymieszana ze strachem - nadal to świeżutkie ), "Egzorcysta" ( klasyka ). "Inni" i "Adwokat Diabła" się nie zakwalifikowały do jedenastki, pierwszy jest zbyt depresyjny, drugi z lekka popłuczynowaty ( i nawet Al Pacino jako Książe Ciemności nie jest mi w stanie tych popłuczyn zagęścić ). Taa, jedenaście filmików na październikowe wieczory, zacznę już dziś. Książeczki popołudniami deszczowymi będą czytane. W jesienne dni z temperaturą znośną i bez wody lejącej się na łeb, będę nawiedzała Alcatraz ( coby się nie zasiedzieć i żeby duch miał w miarę zdrowe ciało ) z sekatorem i nożycami, żeby do wiosny zminimalizować chynch i dać więcej przestrzeni posadzonym drzewom ( he, he, lekkim egzotom - industrialnie dookoła, nawet jakbym palisandra z eukaliptusem posadziła to by pasiły do otoczenia ). Znaczy zapowiada się rozsmakowana w sobie nuda, życie domowe codzienne zasklepione, czterościenne i w ogóle gawra przygotowana przed zimą. Domowa oaza spokoju bo przewiduję że poza domem to będzie się działo, silne oznaki nawiedzenia występują u niektórych przed tymi Dziadami czy tam innym Halloween ( no wicie rozumicie, zygotianie, zawodowi patrioci, amatorzy wykopków zwłok ).
Dzisiejsze foty ze zlanego deszczem Alcatrazu i podwórka. Chwilę dłuższej przerwy bez deszczu wykorzystałam. Fota nr 1 to rzecz jasna zaprezentowanie efektów schoppingowej terapii antydepresyjnej.
poniedziałek, 17 października 2016
Nikolai, Nikolai
Mam dla Was coś, takie naprawdę coś, choć owo coś zgrzyt kłów może u krytyków sztuki wywołać. No może nie u krytyków ale u krytykantów to tak na 100%. No bo to nie instalacja ani prekursorskie oddziaływanie artysty w przestrzeni ( ciężko publicznej ) mające przez integralność formy, konstrukcję niedającą się jednoznacznie zaklasyfikować, a wpływającą na postrzeganie i stan samoświadomości widza, spowodować u niego filozoficzne katharsis i tak dalej... w klimacie nowomowy bełkotliwej, tak uwielbianej przez krytykantów. No nie są to prace pod krytykanta sztuki skrojone, w odbiorze są proste, na ścianie dające się powiesić, takie że łatwo przypiąć im łatkę banalności. Ja jednak mam wrażenie że banał coraz częściej pojawia się w prestiżowych galeriach, upozowany na tzw. sztukę wielką które to pojęcie jest dzisiaj radośnie przypisywane sztuce "nieintymnej" - jakby skala przedsięwzięcia, tzw. przesłanie ( sztuki wizualne "pierwszego sortu" są dziś strasznie wojujące i przesiąknięte różnymi mniemanologiami, które wychylają się co i raz z czysto artystycznych spraw i sprawiają że sztuka ta jest w jakiś sposób straszliwie spłycana ideologią, nadęta i bardzo często nieszczera, co jest chyba najgorszą obelgą dla dzieła artysty ) miały sprawić że pracom wielu twórców od tego się polepszy. Sorrky, w morzu współczesnej "zaangażowanej" artystowskiej tandety wielkogaleryjnej pływa tylko parę stworzeń po których zostaną piękne skamieniałości, reszta to jak zawsze plankton, który owszem może skamienieć ale zachwyt to najwyżej pod mikroskopem a i to króciutko, bo większe skamieniałości ciekawsze. Normalka, tak było, jest i będzie.
Ze względu na powyższe stwierdzenie z pewną podejrzliwością patrzę na tzw. zaangażowanie artu, bezwstydnie przyznaję że bardziej mnie nęcą wyrosłe z zakurzonej przeszłości postimpresjonistyczne zabawy niż mocno wydumane filozofie opakowane w nie zawsze najwyższej próby wizualia. Być może nie dorosłam, być może przerosłam - w każdym razie nie jestem w takim punkcie który by jakoś mocno stykał z tzw. najnowszymi zaangażowanymi tryndami. Pocieszająco sobie twierdzę że prawdziwi artyści mają za nic tryndy, oni i tak "jadą po swojemu".
No i oto przed wami Nikolai Blokhin presents, prace niby prościutkie ładniutkie, które gdy im się bliżej przyjrzeć zrzucają ładniznę a pokazują jak twórczo można czerpać z dziewiętnastowiecznych wykopków typu impresjonizm. Cóż, dla oka są przyjemne, harmonia barw robi swoje, więc nęcenie jest bezproblemowe - ludziom się podobają, nawet nie wiedzą one ludzie dlaczego. I nawet sobie pytania samouświadamiającego takie ludzie nie zadajo. Ach ten Nikolai!
A Nikolai przyszedł na świat w 1968 roku w St.Petersburgu ( wtedy to był Leningrad ), prawie pięćdziesiątkę ma i jeszcze nie dojrzał do "rozwinięcia spoistej integralności artysty z dziełem" tylko dalej tłucze obrazki jak mu się podobie a w każdym Nikolaiowym dziełku widać Nikolaia ( doskonale z dziełkiem zintegrowanego ). Taki podstaruch a tu ciągle wibrujące pod pędzlem coolorki wabiące ślepia, podejrzanie przepiękne piękności, rozmycia świata widziane jak spod przymkniętych powiek - zdziwne! Nikolai zawodowo jakoś tam ustabilizowany , jest nawet profesurem Akademii w St. Petersburgu i nagrody mu dawali. Jakieś jury hamerykańskie jego uhonorowało, z szacowną instytucją Metropolitan Museum of Art związane. No, pełna zgroza bo gdzie tu "koncepcja koncepcji", malarzyna jeden od obrazków na ścianę, he, he. I w dodatku bezczelnie pokupne te jego obrazki.
Na szczęście jest te parę nagród Nikolaiovi przez jury różne przyznanych, więc krytykanci mają pod górkę bo szczęśliwie krytykanci nie zawsze wiedzą co zrobić kiedy inni krytykanci, albo co gorsza prawdziwi krytycy sztuki się nie pastwią tylko "dostrzegają wartości". Zatem bezstresowo nacieszcie się pracami Nikolaia Blokhina, piewcy urody świata.
Ze względu na powyższe stwierdzenie z pewną podejrzliwością patrzę na tzw. zaangażowanie artu, bezwstydnie przyznaję że bardziej mnie nęcą wyrosłe z zakurzonej przeszłości postimpresjonistyczne zabawy niż mocno wydumane filozofie opakowane w nie zawsze najwyższej próby wizualia. Być może nie dorosłam, być może przerosłam - w każdym razie nie jestem w takim punkcie który by jakoś mocno stykał z tzw. najnowszymi zaangażowanymi tryndami. Pocieszająco sobie twierdzę że prawdziwi artyści mają za nic tryndy, oni i tak "jadą po swojemu".
No i oto przed wami Nikolai Blokhin presents, prace niby prościutkie ładniutkie, które gdy im się bliżej przyjrzeć zrzucają ładniznę a pokazują jak twórczo można czerpać z dziewiętnastowiecznych wykopków typu impresjonizm. Cóż, dla oka są przyjemne, harmonia barw robi swoje, więc nęcenie jest bezproblemowe - ludziom się podobają, nawet nie wiedzą one ludzie dlaczego. I nawet sobie pytania samouświadamiającego takie ludzie nie zadajo. Ach ten Nikolai!
A Nikolai przyszedł na świat w 1968 roku w St.Petersburgu ( wtedy to był Leningrad ), prawie pięćdziesiątkę ma i jeszcze nie dojrzał do "rozwinięcia spoistej integralności artysty z dziełem" tylko dalej tłucze obrazki jak mu się podobie a w każdym Nikolaiowym dziełku widać Nikolaia ( doskonale z dziełkiem zintegrowanego ). Taki podstaruch a tu ciągle wibrujące pod pędzlem coolorki wabiące ślepia, podejrzanie przepiękne piękności, rozmycia świata widziane jak spod przymkniętych powiek - zdziwne! Nikolai zawodowo jakoś tam ustabilizowany , jest nawet profesurem Akademii w St. Petersburgu i nagrody mu dawali. Jakieś jury hamerykańskie jego uhonorowało, z szacowną instytucją Metropolitan Museum of Art związane. No, pełna zgroza bo gdzie tu "koncepcja koncepcji", malarzyna jeden od obrazków na ścianę, he, he. I w dodatku bezczelnie pokupne te jego obrazki.
Na szczęście jest te parę nagród Nikolaiovi przez jury różne przyznanych, więc krytykanci mają pod górkę bo szczęśliwie krytykanci nie zawsze wiedzą co zrobić kiedy inni krytykanci, albo co gorsza prawdziwi krytycy sztuki się nie pastwią tylko "dostrzegają wartości". Zatem bezstresowo nacieszcie się pracami Nikolaia Blokhina, piewcy urody świata.
Subskrybuj:
Posty (Atom)