No i miałam gryplany ogrodowe i wysyłkowe i w ogóle i jak to z gryplanami bywa pokićkało się nieco. Na szczęście to tylko zawirowanie "letkie" i jakoś dobrnęłam do końca tygodnia ( choć z wywieszonym ozorem i solidnym wyrzutem sumienia z powodu niezapaczkowanych akantów ). Po południu w piątek wpadłam do ogrodu i pierwsze co zrobiłam t foty utrwalające obecny wygląd rabat. Rozchodniki, rozchodniki! W tej chwili Sucha - Żwirowa rozchodnikami stoi. I dobrze bo dzięki temu nadal zlatują się masowo motyle, pszczoły i trzmiele. Co prawda te ostatnie preferują rosnące obok rozchodników resztki kwiatów hyzopów, lawendy i lawandyn, ale reszta miłego mym oczom owadziego towarzycha siedzi pracowicie na kwiatach rozchodników. Nie wszystkie odmiany lubych sedumków już kwitną, niektóre dopiero zbierają się do kwitnienia. Jednak to co kwitnie teraz wystarczy mi do pełni sedumkowego szczęścia. Przede wszystkim rozchodniki o purpurowych liściach na czele z 'Postman's Pride'. Ta znaleziona przez belgijskiego listonosza w jego własnym ogrodzie roślina nadal mnie uwodzi, choć nie jest aż tak okazała jak inne, "grubaśne" odmiany rozchodników. Poza tym szczęśliwie w tym roku posadzone w najbardziej przesuszonym miejscu Suchej - Żwirowej 'Gosseberry Fool' mimo dużej wilgoci w lipcu jakoś się nie rozwala ( ta odmiana sedumka lubi czasem wylegać ). No i 'Mr Goodbud' jakby wreszcie zaczął przyrastać. Rozchodnikowo znaczy jestem zadowolniona, to dobry rok jest dla tych roślin w moim ogrodzie.
Z inszych kwitnień odnotowuję miłe dla oka dłuuugie kwitnienie ożanki pospolitej Teucrium chamaedrys i zjawiskowe ( jak dla mnie ) kfioty tegorocznego jeżówkowego nabytku - 'Delicious Candy'. Odmiana wyhodowana przez Marco van Noorta jest taka w sam raz dla "docieplenia" Suchej - Żwirowej - posadzona nie za daleko od czerwonolistnych rozchodników, daje trochę "coolorowego" kontrastu roślinnym różo - niebieskościom i szarościom obficie porastającym rabatę. No znaczy dzięki jej kwiatom nie jest zbyt subtelnie i nieskończenie wyrafinowanie na tej Suchej - Żwirowej tylko zwyczajnie po tabazellowemu. Niby odmiana ogrodowa ale szczęśliwie nieprzecywilizowana, podwójny okółek płatków zniosę z godnością bo barwa jej kwiatów jest w stanie mi zrekompensować nawet znacznie bardziej zaawansowane hodowlane przegięcia ( pełne kwiaty jeżówek, tak pięknie wyglądające u Mamelona w ogrodzie na Suchej - Żwirowej coś mi ne paszą ). To tak pokrótce i z zadyszką. Może jutro uda mi się nieco bardziej w ogrodzie rozwinąć, no i sfocić większy kawałek Alcatrazu.
piątek, 25 sierpnia 2017
sobota, 19 sierpnia 2017
Orientalne nowości w Alcatrazie
Nie samą Suchą - Żwirową człowiek żyje, zrobiwszy niedawno zakupy do Alcatrazu. Kupiłam rzecz jasna cienioluby, podszyt dla mojego lasu. Troszki egzotyczny bo epimedia 'Beni Chidori' i 'Shiho' to pochodzące z Japonii rośliny. Ta pierwsza to Epimedium grandiflorum choć spotkałam też zapis sugerujący że odmiana jest mieszańcowa, tłumaczenie nazwy nadanej roślinie jest prawie tak piękne jak oryginał choć "nie brzmi". Polskie "Tysiąc śpiewających czerwonych ptaków" cóś długawe i rodzi pytania o gatunek ptactwa he, he. Lepiej jednak w ucho wpada japońskie 'Beni Chidori'. Odmiana kwitnie kwiatami w kolorze czerwono - purpurowym ( sepale mają nieco jaśniejszy odcień ), ponoć bardzo obficie. Druga to też Epimedium grandiflorum, jest nieco niższa niż 'Beni Chidori', bardziej zwarta. Jej kwiaty też są nieco mniejsze, w kolorze purpury ( choć ja ten widziany na netowych zdjątkach odcień fioletu nazywam magenta ).
Jest cień nadziei że nie połknę bakcyla epimediumowego, w Polsce nie ma aż takiej możliwości zakupowych szaleństw pod tytułem "Rzucamy się na Epimedium grandiflorum" jak w GB. Znaczy najczęściej można natrafić na 'Lilafee' czy 'Purple Pixie' ale cała gromada epimediów o sporych kwiatach jest nie do zdobycia. Dla moich finansów to bardzo dobrze, dla Alcatrazu trochę mniej dobrze. Dla kotów to wręcz świetnie, surowe mięcho będzie królować w jadłospisie. Oprócz epimediów pojawiła się w ogrodzie i inna egzotyka rodem z bardzo Wschodniej Azji - Cynanchum ascyrifolium vel Vincetoxicum ascyrifolium, roślina występuje na słonecznych łąkach w górach centralnego Honsiu w Japonii, na wysokości 800 - 1800 metrów. Znane są też stanowiska w górach w Korei i nieliczne w północnych Chinach. Roślina osiąga na maksa siedemdziesiąt cm wysokości, kwitnie w czerwcu i lipcu. Zniesie każdą glebę byle była lekko wilgotna ( ha, w sieci mnóstwo info jak to dzielnie znosi suszę ), lubi słońce i świetlisty cień. Ponoć nie znosi dzielenia i grzebania przy korzonkach, poza tym hardcore. W krajach anglosaskich nazywa się ją cruel plant, dlaczego nie doczytałam. Hym, pocieszam się że Vincetoxicum oznacza zdobywcę czy też zwycięzce trucizny, znaczy odtrutkę chyba więc nie o straszliwą jadowitość zieleniny chodzi.
Podsumowując moje tegoroczne zakupy do Alcatrazu muszę stwierdzić że mój ogród wyraźnie orientalnieje. Nie, nie robi się bardziej orientalny, jego koncepcja nie nic wspólnego z koncepcjami ogrodów dalekiego Wschodu, po prostu rośnie w nim masa roślin ze wschodniej Azji. Ponieważ nowe rośliny są jeszcze małe i nie prezentują się jakoś ekscytująco dzisiejszy wpis ilustruję "starą japońszczyzną". Zazwyczaj myślimy z naszego "punktu zasiedzenia" , bardzo europocentrycznie - ileż to wspaniałych roślin i koncepcji ogrodowych pozyskaliśmy z dalekiej Azji. A tymczasem dla japońskiego ogrodnictwa wielkim odkryciem było istnienie popularnych dla nas Europejczyków gatunków. Taa, te drzeworyty z początku wieku XX takich japońskich mistrzów jak Zuigetsu Ikeda czy Tanigami Konan uzmysławiają mi że dla ludzi Dalekiego Wschodu nasze rośliny ( i zapewne koncepcje ogrodowe ) były równie egzotyczne jak dla nas niegdyś funkie, chryzantemy i wisterie ( czy przyświątynne kamienne ogrody ). Cykl drzeworytów "Kwiaty Zachodu", którego autorem był Tanigami Konan cieszył się swego czasu wielką popularnością w Japonii - i dziś jest na czym ślepie zawiesić.
P.S. Agniecha - akanty!
Jest cień nadziei że nie połknę bakcyla epimediumowego, w Polsce nie ma aż takiej możliwości zakupowych szaleństw pod tytułem "Rzucamy się na Epimedium grandiflorum" jak w GB. Znaczy najczęściej można natrafić na 'Lilafee' czy 'Purple Pixie' ale cała gromada epimediów o sporych kwiatach jest nie do zdobycia. Dla moich finansów to bardzo dobrze, dla Alcatrazu trochę mniej dobrze. Dla kotów to wręcz świetnie, surowe mięcho będzie królować w jadłospisie. Oprócz epimediów pojawiła się w ogrodzie i inna egzotyka rodem z bardzo Wschodniej Azji - Cynanchum ascyrifolium vel Vincetoxicum ascyrifolium, roślina występuje na słonecznych łąkach w górach centralnego Honsiu w Japonii, na wysokości 800 - 1800 metrów. Znane są też stanowiska w górach w Korei i nieliczne w północnych Chinach. Roślina osiąga na maksa siedemdziesiąt cm wysokości, kwitnie w czerwcu i lipcu. Zniesie każdą glebę byle była lekko wilgotna ( ha, w sieci mnóstwo info jak to dzielnie znosi suszę ), lubi słońce i świetlisty cień. Ponoć nie znosi dzielenia i grzebania przy korzonkach, poza tym hardcore. W krajach anglosaskich nazywa się ją cruel plant, dlaczego nie doczytałam. Hym, pocieszam się że Vincetoxicum oznacza zdobywcę czy też zwycięzce trucizny, znaczy odtrutkę chyba więc nie o straszliwą jadowitość zieleniny chodzi.
Podsumowując moje tegoroczne zakupy do Alcatrazu muszę stwierdzić że mój ogród wyraźnie orientalnieje. Nie, nie robi się bardziej orientalny, jego koncepcja nie nic wspólnego z koncepcjami ogrodów dalekiego Wschodu, po prostu rośnie w nim masa roślin ze wschodniej Azji. Ponieważ nowe rośliny są jeszcze małe i nie prezentują się jakoś ekscytująco dzisiejszy wpis ilustruję "starą japońszczyzną". Zazwyczaj myślimy z naszego "punktu zasiedzenia" , bardzo europocentrycznie - ileż to wspaniałych roślin i koncepcji ogrodowych pozyskaliśmy z dalekiej Azji. A tymczasem dla japońskiego ogrodnictwa wielkim odkryciem było istnienie popularnych dla nas Europejczyków gatunków. Taa, te drzeworyty z początku wieku XX takich japońskich mistrzów jak Zuigetsu Ikeda czy Tanigami Konan uzmysławiają mi że dla ludzi Dalekiego Wschodu nasze rośliny ( i zapewne koncepcje ogrodowe ) były równie egzotyczne jak dla nas niegdyś funkie, chryzantemy i wisterie ( czy przyświątynne kamienne ogrody ). Cykl drzeworytów "Kwiaty Zachodu", którego autorem był Tanigami Konan cieszył się swego czasu wielką popularnością w Japonii - i dziś jest na czym ślepie zawiesić.
P.S. Agniecha - akanty!
wtorek, 15 sierpnia 2017
Łapię oddech w Alcatrazie
Życie realne zawsze ważniejsze niż to wirtualne, ostatnio napakowany do granic możliwości tzw. życiowymi sprawami real zostawiał mi baaardzo mało czasu na matrix. Teraz jakby powoli sytuacja się normuje ( tfu, tfu, tfu! ), znaczy trafiają się wolne chwile których nie spędzam pracowicie w ogrodzie ( choć powinnam bo zapuszczenie Alcatrazu wręcz powala, na Podwórku lepiej ale i jego stan mógłby wpędzić glancystę w depresję, he, he ), na robieniu dżemików czy odkurzaniu moich domowych "bogactw". Czas na poleniuszenie z netem. Co prawda grozi to wkurwem bo człowiek niechcący przeczyta jak to teraz zamiast obozów harcerskich organizują dzieciom "szkolnym podstawowym" obozy survivalowe albo kolejny news o Nadszyszkowniku, pladze naszej przyrody ojczystej. Jednak szczęśliwie net ma rejony do których można się udać bez narażania na wylew po zalewie informacyjnym "pospolitym", ciemny internet miłośników zielonego, bez infopulpy za to z mnóstwem wiadomości do przyswojenia, pomysłów godnych rozważenia a niekiedy nawet wprowadzenia w swojej uprawie zielonego i ludziów jak najbardziej realnych, "niefirmowych", nie botów, którzy za tym ciemno zielonym wirtualem stoją. Ba, człowiek się naczyta a potem sam zaczyna produkować czytanie. Taka konsekwencja leniuszenia się z netem.
A co tam na sierpniowych rabatach? Powolutku wchodzimy w schyłek lata, kwitną rozchodniki i pierwsze marcinki. Kłoszą się molinie, wcześnie kwitnące miskanty i obiedka. Ten przekropny ale ciepły lipiec posłużył trawom na Suchej - Żwirowej, wyglądają dobrze a niektóre kępy nawet bardzo dobrze. Furorę w tym roku robi zatrwian szerokolistny czyli Limonium latifolium, genialna roślina późnego lata jak dla mnie, wymarzona na Suchą -Żwirową. Cieszę się że dokupiłam jej trochę na początku lata, teraz jest na co popatrzeć. Mgiełkowy zatrwian szerokolistny pasi mi do kwitnących w tej chwili anafalisów perłowych Anaphalis margaritacea, no urok "suchatków" jest roztaczany. "Zwyczajne" bylinowe uroki zafundował nam w tym sezonie hyzop kwitnący różowymi kwiatami, zakwitł a ja czym prędzej nabyłam drugą roślinę w Szewczykowie. Niech jedzie tą zamarynowaną baraniną, jest tak urodny że zasługuje na więcej miejsca na Podwórku. Oczywiście kwitnącym teraz roślinom nie poświęcam całego ogrodowego czasu. Nadal moja uwaga skupiona na bródkach, bo ciągle jestem w trakcie sadzenia irysów. Ledwie zakończyłam sadzenie SDB, teraz muszę dość szybko brać się za TB. Jak zwykle dylematy typu "Czy 'Fred And Ginger' będzie dobrze prezentował się przy 'Dancing Ghost', czy jednak lepiej posadzić go przy jakiejś różowo lub wrzosowo kwitnącej odmianie?". Stoję wsparta na szpadelku, pochylam się i opieram brodę o stylisko i kombinuję. Ponieważ kombinowanie zabiera mi sporo czasu sąsiedztwo radośnie ukuło tezę że robię za stracha na ptactwo.
No ale co to by było za ogrodowanie bez zamyśleń, opierania się o szpadel i straszenia ptactwa? Ersatz i namiastka! Owszem czas troszki goni z sadzeniem bródek, nie lubieją lube kłącza sadzone być po dwudziestym sierpnia ale to nie znaczy że trzeba padać na twarz i wyrabiać normy jak przodownik pracy. Sadzeniem roślin dobrze się jest cieszyć, jak irysy nie zakwitną w przyszłym sezonie to zakwitną za dwa lata. Po co się spinać niepotrzebnie, to nie jest tak że kłącze weźmie i padnie. Zamiast pracowicie wkopywać kłącza uwalam się na pseudokocyku i piknikuję. Dzień wniebowstąpienny mnie natchnął żeby popiknikować w towarzystwie bardziej uduchowionym niż przyziemne i co tu dużo ukrywać, merkantylne towarzycho kotów. Piknikowałam z Po Trzykroć Przedziwną Przenajświętszą Panienką, świętym Józefem Mocno Semickim i siostrą Barbarą od Tajemnicy Poczęcia. Całe to święte towarzystwo adorowała znana tercjarka i orędowniczka ziela wszelakiego ( u wysokiej choć nie najwyższej Instancji ) pszczółka Marianna ( na zdjątku powyżej pobożnie wpatrzona w Przenajświętsze Oblicze ). Towarzystwo rzeczywiście na poziomie, o zaglądaniu do mojej miski z lodami czy pochłeptywaniu kawy nawet mowy nie było ( a nie tak jak niektórzy, co to mają we łbach poprzewracane i nie wiedzą na czym im te ogoniaste tyłki mają leżeć i do czego wolno a do czego nie wolno zapuszczać żurawia ). Święte Towarzystwo obstawione ostało pozyskanym na spacerze zielem polnym, żeby świątecznie mu było.
Chyba łaski zostały wyproszone bo pogoda była taka w sam raz a w ogrodzie ponownie zakwitły bodziszki, pojawiło się sporo krewnych Marianny i motyli ( był nawet paź królowej ale nie zdążyłam sfocić ). No i wielką łaską był ten dzień na łapanie oddechu w Alcatrazie, leżąc na pseudokocyku wgapiałam się w niebo i oddychałam razem z nim ( wicie rozumicie, czasem ma się takie odczucie że niebo oddycha - dziś tak właśnie było ). Dobrze spędzony czas - leniuszenie poranne z netem, piknik w Przenajświętszym Towarzystwie, straszenie ptactwa przeze mnie opartą na szpadelku i wgapianie się w niebo. Nawet koty jakieś grzeczniejsze!
A co tam na sierpniowych rabatach? Powolutku wchodzimy w schyłek lata, kwitną rozchodniki i pierwsze marcinki. Kłoszą się molinie, wcześnie kwitnące miskanty i obiedka. Ten przekropny ale ciepły lipiec posłużył trawom na Suchej - Żwirowej, wyglądają dobrze a niektóre kępy nawet bardzo dobrze. Furorę w tym roku robi zatrwian szerokolistny czyli Limonium latifolium, genialna roślina późnego lata jak dla mnie, wymarzona na Suchą -Żwirową. Cieszę się że dokupiłam jej trochę na początku lata, teraz jest na co popatrzeć. Mgiełkowy zatrwian szerokolistny pasi mi do kwitnących w tej chwili anafalisów perłowych Anaphalis margaritacea, no urok "suchatków" jest roztaczany. "Zwyczajne" bylinowe uroki zafundował nam w tym sezonie hyzop kwitnący różowymi kwiatami, zakwitł a ja czym prędzej nabyłam drugą roślinę w Szewczykowie. Niech jedzie tą zamarynowaną baraniną, jest tak urodny że zasługuje na więcej miejsca na Podwórku. Oczywiście kwitnącym teraz roślinom nie poświęcam całego ogrodowego czasu. Nadal moja uwaga skupiona na bródkach, bo ciągle jestem w trakcie sadzenia irysów. Ledwie zakończyłam sadzenie SDB, teraz muszę dość szybko brać się za TB. Jak zwykle dylematy typu "Czy 'Fred And Ginger' będzie dobrze prezentował się przy 'Dancing Ghost', czy jednak lepiej posadzić go przy jakiejś różowo lub wrzosowo kwitnącej odmianie?". Stoję wsparta na szpadelku, pochylam się i opieram brodę o stylisko i kombinuję. Ponieważ kombinowanie zabiera mi sporo czasu sąsiedztwo radośnie ukuło tezę że robię za stracha na ptactwo.
No ale co to by było za ogrodowanie bez zamyśleń, opierania się o szpadel i straszenia ptactwa? Ersatz i namiastka! Owszem czas troszki goni z sadzeniem bródek, nie lubieją lube kłącza sadzone być po dwudziestym sierpnia ale to nie znaczy że trzeba padać na twarz i wyrabiać normy jak przodownik pracy. Sadzeniem roślin dobrze się jest cieszyć, jak irysy nie zakwitną w przyszłym sezonie to zakwitną za dwa lata. Po co się spinać niepotrzebnie, to nie jest tak że kłącze weźmie i padnie. Zamiast pracowicie wkopywać kłącza uwalam się na pseudokocyku i piknikuję. Dzień wniebowstąpienny mnie natchnął żeby popiknikować w towarzystwie bardziej uduchowionym niż przyziemne i co tu dużo ukrywać, merkantylne towarzycho kotów. Piknikowałam z Po Trzykroć Przedziwną Przenajświętszą Panienką, świętym Józefem Mocno Semickim i siostrą Barbarą od Tajemnicy Poczęcia. Całe to święte towarzystwo adorowała znana tercjarka i orędowniczka ziela wszelakiego ( u wysokiej choć nie najwyższej Instancji ) pszczółka Marianna ( na zdjątku powyżej pobożnie wpatrzona w Przenajświętsze Oblicze ). Towarzystwo rzeczywiście na poziomie, o zaglądaniu do mojej miski z lodami czy pochłeptywaniu kawy nawet mowy nie było ( a nie tak jak niektórzy, co to mają we łbach poprzewracane i nie wiedzą na czym im te ogoniaste tyłki mają leżeć i do czego wolno a do czego nie wolno zapuszczać żurawia ). Święte Towarzystwo obstawione ostało pozyskanym na spacerze zielem polnym, żeby świątecznie mu było.
Chyba łaski zostały wyproszone bo pogoda była taka w sam raz a w ogrodzie ponownie zakwitły bodziszki, pojawiło się sporo krewnych Marianny i motyli ( był nawet paź królowej ale nie zdążyłam sfocić ). No i wielką łaską był ten dzień na łapanie oddechu w Alcatrazie, leżąc na pseudokocyku wgapiałam się w niebo i oddychałam razem z nim ( wicie rozumicie, czasem ma się takie odczucie że niebo oddycha - dziś tak właśnie było ). Dobrze spędzony czas - leniuszenie poranne z netem, piknik w Przenajświętszym Towarzystwie, straszenie ptactwa przeze mnie opartą na szpadelku i wgapianie się w niebo. Nawet koty jakieś grzeczniejsze!
piątek, 11 sierpnia 2017
Sierpniowe popołudniowe pikniki
Wczesny i średni sierpień, półmetek lata, zielono złoto w ogrodzie. Zielono bo lato trwa, złoto bo słońce świeci już inaczej, światło nawet w upalne, czystoniebne dni jest złotawe. Przynajmniej w moim zapylonym mieście tak to wygląda. Zieleń roślin niestety już nie jest taka świeża i żywa, wymęczenie wysokimi temperaturami zrobiło swoje. Na szczęście posadziłam sporo roślin znoszących ekstremalne ( jak dla mnie ) ciepło. Jak wygląda sierpień w Alcatrazie i na Podwórku ( postanowiłam pisać Podwórko z dużej litery, w końcu zamieniam je też w ogród i należy mu się prawdziwe imię a nie tylko nazwa )? Tak sobie wygląda z powodu braku należytej opieki z mojej strony ( czas nadal złośliwie nierozciągliwy ). No niestety, rodzina choruje, sąsiedztwo masowo połamane i wymagające troski a ja mam problem z szybkim przestawieniem się z opiekunki ludzi w opiekunkę ogrodu. Muszę mieć czas na złapanie oddechu w czasie przemiany stanowiskowej. Ech, ten czas pędzący jak wyścigowy bolid! Szczęśliwie koty w dość dobrej formie fizycznej ( o psychicznej lepiej zmilczeć ), pretensje o wybicie pcheł chyba już im przeszły ( przynajmniej mnie się tak wydaje bo nie ma fumkania w moim kierunku ani grożących miauków typu "Ścierrou, ty ścierou, jak mogłaś mnie zakroplić, ścierrrou?!" ). Felicjan smarowany mazidłami powoli dochodzi do siebie, w upalne dni pańcia mocno kombinuję żeby nie wygrzewał się na słoneczku. Znaczy zwabiam potwora do domu wielbioną przez niego surową wołowiną. Taa, alergia Felicjana sporo kosztuje! W dni z miłą ciepłotą Felicjan razem z resztą kotów rezyduje w ogrodzie, wylegując się na goździkach albo innych floksach szydlastych. Urządzam pikniki popołudniami, o ile tylko mam siłę na wywalenie poduszków i pseudokocyko - obrusków.
To takie kradzione chwile, ja i koty na zapuszczonym łonie Alcatrazu. Upał się z nieba leje ale ja świeżutka, bo prosto z chłodnej wody rzucam się na poduchy i pseudokocyk. Miski z lodami i owocami przede mną, gorąca herbata która gasi pragnienie ( taki cud gastronomiczny, gorące na gorące, cóś jak homeopatia ), ozdóbstwa w postaci zawazonowanych kfiotów i rzecz jasna najmilsze towarzystwo w promieniu stu tysięcy kilometrów. Towarzystwo oczywiście rozkłada się tak że ledwie się na pseudokocyk łapię ale szczęśliwie pasikoniki i inna żywina ogrodowa kociambry nęci, tak że z czasem dzielę pseudokocyk najwyżej z dwoma kotami, reszta ma"zajęcia w podgrupach" albo nawet indywidualne ( Lalek uprawia żebractwo u Małgoś - Sąsiadki, skleroza u staruszka pędząca - błyskawicznie zapomina że jadł ). Popołudniami gorąc nie jest już taki gorący, choć nadal duchota. Kupiwszy owoce i dynię na dżemowanie ( oj nie przepadam za dynią, ale owoce drogie a dżemidło trzeba z czegoś zrobić ) jednak nie wiem czy nie pożrę sporej części w stanie naturalnym. Za gorąco, z dżemowaniem poczekam na ochłodzenie. Mam nadzieję że i tym razem Alcatrazowi i kamienicy się upiecze i burza, którą czuję w kościach nas ledwie zahaczy. Nie chciałabym żeby powtórzyły się wczorajsze ekscesy pogodowe, zdecydowanie wolę stopniowo nadchodzące ochłodzenie. U Cio Mary i Ani, wnuczki Małgoś- Sąsiadki burze przerzedziły drzewostan, qrcze piękne, stare drzewa wymiotło! Dodatkowo w ramach dopieszczania Cio Mary ma nieczynny domowy telefon, choć już ma ponownie włączoną energię. No popieściło nas Odzian! Od zachodu widzę napływającą "kordłę" chmur, powietrze stoi - taa, cisza przed burzą.
A teraz o sierpniowym pseudokocyku - obrusku. Zdobyczny jest, stara zasłona Ciotki Elki została wyłudzona. Nie mogłam się oprzeć - prawdziwy polski len z lat siedemdziesiątych XX wieku. Grubo tkany, drukowany w wielkie kfioty. Dzieciństwo się mile przypomina, takowy i w moim domu rodzinnym wisiał przy oknach. Ciotka broniła zasłony jak niepodległości, musiałam ją przekonać nowymi wykrawaczkami do ciast. Nie sądzę żeby koty wiedziały na jakim rarytecie leżakują.
To takie kradzione chwile, ja i koty na zapuszczonym łonie Alcatrazu. Upał się z nieba leje ale ja świeżutka, bo prosto z chłodnej wody rzucam się na poduchy i pseudokocyk. Miski z lodami i owocami przede mną, gorąca herbata która gasi pragnienie ( taki cud gastronomiczny, gorące na gorące, cóś jak homeopatia ), ozdóbstwa w postaci zawazonowanych kfiotów i rzecz jasna najmilsze towarzystwo w promieniu stu tysięcy kilometrów. Towarzystwo oczywiście rozkłada się tak że ledwie się na pseudokocyk łapię ale szczęśliwie pasikoniki i inna żywina ogrodowa kociambry nęci, tak że z czasem dzielę pseudokocyk najwyżej z dwoma kotami, reszta ma"zajęcia w podgrupach" albo nawet indywidualne ( Lalek uprawia żebractwo u Małgoś - Sąsiadki, skleroza u staruszka pędząca - błyskawicznie zapomina że jadł ). Popołudniami gorąc nie jest już taki gorący, choć nadal duchota. Kupiwszy owoce i dynię na dżemowanie ( oj nie przepadam za dynią, ale owoce drogie a dżemidło trzeba z czegoś zrobić ) jednak nie wiem czy nie pożrę sporej części w stanie naturalnym. Za gorąco, z dżemowaniem poczekam na ochłodzenie. Mam nadzieję że i tym razem Alcatrazowi i kamienicy się upiecze i burza, którą czuję w kościach nas ledwie zahaczy. Nie chciałabym żeby powtórzyły się wczorajsze ekscesy pogodowe, zdecydowanie wolę stopniowo nadchodzące ochłodzenie. U Cio Mary i Ani, wnuczki Małgoś- Sąsiadki burze przerzedziły drzewostan, qrcze piękne, stare drzewa wymiotło! Dodatkowo w ramach dopieszczania Cio Mary ma nieczynny domowy telefon, choć już ma ponownie włączoną energię. No popieściło nas Odzian! Od zachodu widzę napływającą "kordłę" chmur, powietrze stoi - taa, cisza przed burzą.
A teraz o sierpniowym pseudokocyku - obrusku. Zdobyczny jest, stara zasłona Ciotki Elki została wyłudzona. Nie mogłam się oprzeć - prawdziwy polski len z lat siedemdziesiątych XX wieku. Grubo tkany, drukowany w wielkie kfioty. Dzieciństwo się mile przypomina, takowy i w moim domu rodzinnym wisiał przy oknach. Ciotka broniła zasłony jak niepodległości, musiałam ją przekonać nowymi wykrawaczkami do ciast. Nie sądzę żeby koty wiedziały na jakim rarytecie leżakują.
poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Wielkie sadzenie w żarze z nieba się lejącym
Upał i po upale i znów upał - żyć się żyje ale co to za życie. Marzę o wyjeździe, Mamelon marzy o wyjeździe, ba, nawet Sławencjusz marzy o wyjeździe a tu nic - kicha totalna, łobowiązki i wyjechać się nie da nawet blisko miasta. Wakacji nie ma, wycieczek nie ma, w związku z czym zaczynamy snuć wraz z Mamelonem niecne plany ( taa, zima na Bahamach, te klimaty, he, he, he ). Generalnie nic się człowiekowi robić nie chciało i nadal nie chce ale robić musi. Ogrodowo to wiadomo że nie chciało mi się wysilać bo aura dobijała ale musiałam wziąć jestestwo w karby i choć co nieco popracować na tzw. friszym lufcie bo przyjechały irysy. SDB to główne variegaty w odcieniach violet - blue a TB są różniste. Cieszę się bo pojawił się u mnie wyczekiwany TB 'Enter the Dragon', odmiana którą zamierzam dosadzić do 'Jeaolus Guy' i 'Coffee Trader'. Trochę się na tę odmianę czaiłam ale wreszcie jest. Dosadzę też do 'American Maid' dość okrutną 'I'm All Shook Up'. Tak, to jest irys powodujący lekką trzęsawkę, kolorki ma "burzowo - lekstryczne". Mam co prawda nieco podobną kolorystycznie odmianę 'Smoke And Thunder' Blyth'a ale cóś ona wrednie nie kwitnie. Może utrzymana w chłodniejszych odcieniach odmiana Blacka będzie bardziej skora do współpracy. Oczywiście nie wiem jak to upchnę by nie gryzły się te nówki z 'Tuscan Glow' i 'Luxuriant Lothario', no i przede wszystkim z 'Trillion'. Przydałoby się żeby Sucha - Żwirowa w porze sadzenia irysów była z gumy - odpowiednio rozciągliwa. Zresztą nie tylko Sucha - Żwirowa powinna być gumiasto rozciągliwa - tajemnicą mundialu ( jak to kiedyś śpiewano ) jest decyzja w sprawie miejsca posadzenia wysokich irysów 'Coraline' i 'Fine Romance'. Miejsca w których chciałam je posadzić będą zajęte przez inne rośliny. Taa, co zrobi durna, łakoma Tabazella?! "To tajemnica mudialuuu, mundialuu to tajemnicaaa." No i co to ja kiedyś publicznie twierdziłam? - że najlepiej w ogrodzie wyglądają eleganckie irysowe kwiaty typu self. No tak i dlatego u mnie głównie rosną amoeny, odwrócone amoeny, bitony, bicolory i blendy. "Blenda" ta moja irysowa strefa rabaty, w sporej części "blendna".
Na irysowych sprawach ogród się nie kończy, upał niestety dał się we znaki niektórym z ogrodowych zielonych rezydentów. Wystarczy jeden dzień w którym temperatura w słonecznej części Alcatrazu przekracza czterdzieści stopni i robi się mało ciekawie. Zmawiam paciorki w intencji szybszego przyrostu posadzonych drzew, cieniu cień! To już nie jest tylko walka z szyszkizmem, to ratowanie wszelkiego zielonego ściągniętego i posadzonego w obmurowanej niecce jaką jest mój ogród. Powietrze "stoi" i jest tak ciężko odczuwalne że jeszcze trochę i będzie je można kroić i formować jak bloki masła. Temperatura piekarnikowa, wilgoć wyparowuje w tempie błyskawicznym, smród miasta wdziera się do ogrodu a ja czuję się jak ryba w zasyfionym akwarium. Koty niby zadowolone ale Felicjan ma coroczne problemy ze sznupą a do całego towarzystwa cóś mocno doczepiły się pchły. Tak, koty były zapchlone, chyba. To znaczy ja podejrzewam że obrzydliwe pchełki trafiły na moje nogi z sprawą kotów. Zdziwne takie odrobiństwa, maleńkie ale zażarte i paskudne. Koty po raz enty potraktowane wyciągiem ziołowym, mieszkanie chlorem, ja nacieram się wonnościami pełna nadziei że pchły nie znoszą zapachu tiare. Pcheł już niby nie widać ale mam nerwowe swędzenie kończyn. No imaginuję sobie że gdzieś tam siedzą i się czają. Koty się nie drapią, nic nie skacze ale ja nadal czujna jak komsomolec. Małgoś - Sąsiadka twierdzi że koty niewinne pchlego roznosicielstwa i trza nam złapać jeże i zakropić ziółkami. Prawda może to być. No jak tak to czekają mnie nocne łowy. Oczywiście atak małych pchełek też jakoś tak mi się kojarzy z upałem, myślenie mam jak ten średniowieczny który był święcie przekonany że z gorączki złe się lęgnie. Ech, żeby ten nieznośny gorąc już się tego lata skończył i przyszły miłe temperatury, tak do dwudziestu trzech stopni na plusie i deszczyk nocą. I tak do października przynajmniej. Dziś za ozóbstwa robią zdjątka irysowe, wszak przeżycia irysowe mam w związku z sadzeniem kłączy.
Na irysowych sprawach ogród się nie kończy, upał niestety dał się we znaki niektórym z ogrodowych zielonych rezydentów. Wystarczy jeden dzień w którym temperatura w słonecznej części Alcatrazu przekracza czterdzieści stopni i robi się mało ciekawie. Zmawiam paciorki w intencji szybszego przyrostu posadzonych drzew, cieniu cień! To już nie jest tylko walka z szyszkizmem, to ratowanie wszelkiego zielonego ściągniętego i posadzonego w obmurowanej niecce jaką jest mój ogród. Powietrze "stoi" i jest tak ciężko odczuwalne że jeszcze trochę i będzie je można kroić i formować jak bloki masła. Temperatura piekarnikowa, wilgoć wyparowuje w tempie błyskawicznym, smród miasta wdziera się do ogrodu a ja czuję się jak ryba w zasyfionym akwarium. Koty niby zadowolone ale Felicjan ma coroczne problemy ze sznupą a do całego towarzystwa cóś mocno doczepiły się pchły. Tak, koty były zapchlone, chyba. To znaczy ja podejrzewam że obrzydliwe pchełki trafiły na moje nogi z sprawą kotów. Zdziwne takie odrobiństwa, maleńkie ale zażarte i paskudne. Koty po raz enty potraktowane wyciągiem ziołowym, mieszkanie chlorem, ja nacieram się wonnościami pełna nadziei że pchły nie znoszą zapachu tiare. Pcheł już niby nie widać ale mam nerwowe swędzenie kończyn. No imaginuję sobie że gdzieś tam siedzą i się czają. Koty się nie drapią, nic nie skacze ale ja nadal czujna jak komsomolec. Małgoś - Sąsiadka twierdzi że koty niewinne pchlego roznosicielstwa i trza nam złapać jeże i zakropić ziółkami. Prawda może to być. No jak tak to czekają mnie nocne łowy. Oczywiście atak małych pchełek też jakoś tak mi się kojarzy z upałem, myślenie mam jak ten średniowieczny który był święcie przekonany że z gorączki złe się lęgnie. Ech, żeby ten nieznośny gorąc już się tego lata skończył i przyszły miłe temperatury, tak do dwudziestu trzech stopni na plusie i deszczyk nocą. I tak do października przynajmniej. Dziś za ozóbstwa robią zdjątka irysowe, wszak przeżycia irysowe mam w związku z sadzeniem kłączy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)