czwartek, 29 czerwca 2017

Po szkółkingu ekstremalnym

Oj, jesteśmy ostatnio  cóś  z Mamelonem starorurzaste. Sławencjusz uległ naszym prośbom i urządził niedzielny szkółking, parę szkółek łódzkich  i podłódzkich zaliczyłyśmy ( z przerwą obiadową na obiadek domowy ) i padłyśmy.  No zgroza, w ogóle kataklizm dziejowy, apokalipsa i transmisyja z radyja - określenia klęsk wszelkich przez mózg przechodzą. Po prostu cielska nasze wrednie odmawiają posłuszeństwa i przy w sumie nie tak wielkim  a przyjemnym wysiłku jakim są roślinne zakupy,  nie chcą  współpracować z rześkim jeszcze duchem. Cielsko które zawodzi człowieka jest tzw. doświadczeniem granicznym, czyżby prawdziwa starość u proga?! Jak tak to ja się nie zgadzam i wnoszę zażalenie - tryb życia trybem życia, te nadliczbowe kilogramy to i owszem niepotrzebne ale kto do cholery taką pogodę zarządził?! Dziarski dwudziestolatek może paść od tych zabaw Zwierzchności z temperaturą i ciśnieniem! Kretyńskiej huśtawce pogodowej moje stanowcze nie i proszę traktować ten  fragment jako wpis w niebiańskiej książce skarg i  zażaleń! Co prawda przypomina mi się skecz o wiadomej książce z Dudka,  genialnie opowiadany przez Jana Kobuszewskiego ale ciśnienie od czasu do czasu warto z siebie spuścić,  tak dla zdrowia, bez nadziei na rzetelne rozpatrzenie sprawy.




No a co zostało  wyszkółkigowane?  Mnóstwo dobra wszelakiego, krzewy, byliny, paprociumy i trawy - właściwie każda część  Alcatrazu i podwórka dostała nowego zielonego lokatora. Wreszcie  dorwałam się do ostnic - z Szewczykowa przyjechała ostnica powabna czyli Stipa pulcherrima, którą czym prędzej  "zainstalowałam" na Suchej - Żwirowej. Pięć sztuk przywlokłam i zastanawiam się czy nie za mało.  No ale nawet jak za mało to macierzanki wołały że czas najwyższy je sadzić na podwórku a ja nie jestem księżną Mamonii czy hrabiną Dolarolandii żebym mogła sobie pozwolić na zakup wszystkich roślin potrzebnych do obsadzenia rabat. Znaczy dokupiłam trochę macierzanek, takich które do tej pory nie występowały w Alcatrazie ( który licznymi macierzankowymi  kępami zasilił podwórko ) i radośnie rozpoczęłam budowanie  Macierzankowni. Oczywiście plany planami a  w Macierzankowni już pojawiły się goździki kropkowane - gatunek i  odmiana 'Leuchtfunk' lub 'Brilliant', te odmiany są dla mnie tak  podobne że  nie odróżniam która jest która.  Chciałabym  odtworzyć jeszcze rosnącą niegdyś w Alcatrazie odmianę 'Arcitc Fire', biel kwiatów zawsze dobrze robiła moim nasadzeniom. Potem dosadziłam jeszcze co nieco  inszości wytrzymałych na skwar i suszę i nagle Macierzankownia  przestała być nasadzeniem niemal wyłącznie macierzankowym. Cóż,  nie mam ja melodii do upraw monokulturalnych, nawet ukochane  bródki muszą mieć u mnie towarzycho złożone z innych gatunków.




 Na Suchą - Żwirową przyjechały ze szkółkingu żeleźniak Phlomis taurica i mikołajek alpejski Eryngium alpinum  'Superbum', zatrwian szerokolistny Limonium latifolium oczywiście w większej niż jedna doniczka ilości ( bo co to jest jedna mikołajkowa doniczka ), jednak poważne szaleństwo zaczęło  się  przy czyśćcach. Zrobiło mnie się i jeszcze Mamelona zaraziłam. 'Hummelo' w ilości hurtowej ( rósł w Alcatrazie ale zdecydowanie więcej mi tej rośliny potrzeba ),  czyściec lekarski Stachys officinalis 'Pink Cotton Candy', czyściec wielkokwiatowy Stachys grandiflora 'Macrantha', Stachys pradica. No wyraźnie mnie czyśćci, he, he.  W ramach dopieszczania nasadzeń z tyłu Suchej - Żwirowej ( która w tym miejscu nie  jest już tak sucha ) pojawił się przetacznikowiec  wirginijski Veronicastrum virginicum 'Album'. W tym wypadku też czuję że cóś za mało tej zieleniny u mnie rośnie. Przetacznikowce nie są tak popularne jak na to zasługują,  o wiele większą karierę  robią na naszych rabatach przetaczniki kwitnące latem ( u mnie też ich sporo). Pewnie to kwestia intensywniejszych kolorków kwiatów - chabrowe "niebiewskości", indyjskie  różyki, karrrrminy wygrywają ze spokojniejszymi kolorami kwiatów przetacznikowców.  Wysoki wzrost też nie jest atutem rośliny - nasi ogrodnicy to lubią kwiaty nad którymi mogą się pochylić, taka specyfika rodzimego ogrodnictwa, he, he. No a przetacznikowce bujają na wysokość głowy rosłego faceta i jak tu na taką bylinę patrzeć z góry?




A co dostał Alcatraz? Alcatraz dostał paprocie, nerecznice czyli wypełniacze.  Nerecznica mocna Dryopteris affinis - gatunek i odmiana 'Pinderi'. Wysokie, wytrzymałe, mało wymagające i długo trzymające frondy. Hardcory do półcienia, niepozwalające Alcatrazowi zamienić się w uprawę giboshi, japońskiej sałaty. Przywiozłam też  Dryopteris wallichiana, pochodzącą z himalajskich lasów paproć dorastającą w dobrych warunkach do naprawdę dużych rozmiarów. Po mojemu jest architektoniczna, wielce ozdobna i mało wymagalna - roślina w sam raz do dużego ogrodu aspirującego do leśnych klimatów. Kolejna paproć to nerecznica szerokolistna Dryopteris dilatata 'Lepidota Crispa Cristata', mniej  dla mnie urodna niż nerecznice mocne ale w Alcatrazie jej nieco barokowy  pokrój się przyda. No i oczywiście nie mogło się obejść  bez czerwonozawijek, dwa egzemplarze Dryopteris erythrosora 'Brilliance' siedzą już w gruncie, chyba jestem czerwonozwijkowo uzależnioną.




Krzewy są trzy - wszystkie podwórkowe. Jaśminowiec 'Belle Etoile'  jak najbardziej zasługujący na miejsce w ogrodzie i nieco kontrowersyjne róże florystyczne ( ale ponoć dobrze dające radę w gruncie ) 'Lovley Green'.  To jest ta różyczka z fotki obok. Róża ma kfioty w kolorze pizdacjowym ( prawie tak uroczy jak   kolor "pożyczkowy" Ewinej wełenki domowo  farbowanej ). Jak jej się będzie  wiodło w Różance zobaczymy, na pewno pierwszą zimę spędzi solidnie okopczykowana. Będę za nią mocno trzymać kciuki bo jest bardzo urodna, w taki nienachalny sposób
W mijającym tygodniu usiłowałam wszystkie te szkółkingowe  łupy  posadzić. Pogoda jest jaka jest więc ciężko mi  idzie to sadzenie ( po południu za gorąco, wieczorem kumory  chlają ). Jutro ponoć ma  zacząć się ochładzać. Jest nadzieja że będzie można trochę popracować w ogrodzie nie czując się jak na polu bawełny w Alabamie. Wyczekuję bo uwielbiam przymierzać doniczki, he, he, a potem wgapiać się w sadzonki i wyobrażać sobie jak będą wyglądały gdy osiągną dojrzały rozmiar. Oczywiście będzie wielkie otrzepywanie korzonków, rośliny z Szewczykowa są  "glebowe", reszta była sadzona w tym cholernym substracie, który sprawdza się przy pędzeniu roślin ale ogrodnikowi może sprawić przykrą niespodziankę ( zwłaszcza jeżeli ten ogrodnik nie uznaje ciągłego latania z konewką czy zabaw z wężem ogrodowym ).  Na fotkach dziś  Sucha - Żwirowa ( jeszcze bez nowych nasadzeń ) i gwiazdy  Różanki. Fotki z Alcatrazu będą w lipcu.


niedziela, 25 czerwca 2017

Kocie adwentury a odreagowywanie przeze mnie stresów

Wianki, świętojanki i inne takie. W Skandynawii bal jeszcze większy niż u nas, tradycja bardziej żywa czyli mają noc użycia, że się tak wypiszę. U nas upalnie i oczekujemy weekendowego szkółkingu, znaczy też z Mamelonem użyjemy w czas Midsommar. Felicjan już użył napędzając  mi niezłego stracha. Nasz kotek wziął był się i udał do siedziby Rudego na  mistrzowski pojedynek w klasie ciężko zgredliwej, spory to kawałek i przejście przez fabryczny podjazd po którym krążą tiry. Wyszedł bladym świtkiem wrócił za piętnaście ósma wieczorem  jakby lekko wystraszony ( Rudy zostawił na Felicjanie wizytówkę w postaci podrapek, głód doskwierał, cheerleaderki zostały w domu ). No nerwy miałam i tłukłam talerze. Zupełnie jakbym słuchała naszej młodej sąsiadki opowiadającej o swoich nerwach z powodu chłopaka mającego lekki problem ze zrozumieniem że tzw. życie domowe ma specyficzne wymagania ( znaczy od czasu do czasu trzeba cóś naprawić na ten przykład ). Taa, opowiastki o  samcach. Mogę pokiwać  głową ze zrozumieniem i  zaćwierkać "Mój kot też nie jest empatyczny, nie angażuje się odpowiednio w sprawy domu i ma spory problem z byciem dojrzałym".  He, he, he,  ulubiony kobiecy temat - wychowywanie samców. Praca syzyfowa  czego najlepszym dowodem jest nasz nieugięty medycznie Tatuś, który kombinuje z "wolnościom osobistom" nie  tylko w Dniu Tatusiów. Felicjan mimo pozbawienia klejnotów nadal ma w sobie tą samczą zadziorność, nieliczenie się z innymi  ( pańcia oczy wypłakiwała a on balował ), egotyzm ekstremalny. To bardzo zły kot jest!



A wcale taki być nie musi. Taki Laluś to czysta słodycz,  żadna tam mdła lukrecja, po prostu landrynek  mamusi! Grzeczność, uważność, czułe  pomrukiwania,  nieczęsto upór i upierdliwość - kot niemal doskonały. Ten koci anioł rzadko kiedy grzeszy ciężko, jego grzeszki są lżejszego kalibru - podjadanie półlegalne, próby podsikiwania ale nie takie podstępne  bo zapowiadane rykiem ( Lali czuje czasem przemożną potrzebę by  oznaczać ulubione leżanko  Felicjana, psie łóżeczko w szkocką kratę które przypadło Felicjanowi w udziale kiedy Mamelonowe gwiazdeczki otrzymały nową superleżankę ), usiłowanie wywalania innych kotów z wózka z którego sam od dawna nie korzysta ( bo się nie mieści ). Przy Felicjanowych grzychach ciężkich te drobne grzeszunie Lalentego w zasadzie się nie liczą.  A Laluś też przecież samczyk i to taki który mimo tego że posiada jeden kieł nadal potrafi  pogonić Rudego gdy ten bezczelnie pcha się na parapet wewnętrzny naszego najwłaśniejszego domu. Są zatem na tym świecie miłe i ułożone samczyki, których samcze cechy nie wywołują nerwów, he, he, he. Takie samczyki jak się bawią z innymi kotami to  nie chlają do krwi, nie drapią jak oszalałe i w ogóle nie zachowują się jak ten cretino  Felicjan, który każde podgryzanie traktuje serio ( wszystkie trzy dziewczynki uwielbiają bawić się z Lalkiem, a jak już kiedyś pisałam  z Felicjanem "bawi się"  jedynie Sztaflik, która moim zdaniem ma jakieś problema z  "tożsamością pciową" ).

Okularia też miała swoje  przeżycia, może nie była  to trauma typu stres pourazowy i  sześciotygodniowa terapia kawiorem ale strachu się kota najadła. Otóż  Okularii wyszło bokiem zakradanie się do srok, sześć "ptaszków" ją otoczyło i zaczęły wojowniczo na nią naskakiwać. Okularia się rozdarła okrutnie, znaczy została nie tyle emitentką rozdzierających "serce matki"  miauków co syreną alarmową  ( po  "kociemu" to było "Ratunku, bandyci napadli, alarm, alarm!" ) i sąsiedztwo ze mną  na czele wyskoczyło z domowych pieleszy kotę ratować. Sroki wcale tak łatwo nie chciały odpuścić, dopiero  naprawdę bezpośrednia bliskość człowieka spowodowała że  odfrunęły ( znaczy wycofały się na z góry upatrzone pozycji na robinii vel akacji ). Okularia schowała się w domu i z parapetu wewnętrznego burczała w kierunku obsroczonego drzewa. Na dwór  wyszła dopiero po południu, w towarzystwie całego stada udała się pod robinię i tam prowokująca darła sznupę i przechadzała się wolniutko w tę i nazad   bijąc ogonem jak ten śnieżny panter. Normalnie zwyciężczyni niepokonana a te przedpołudniowe historie to jakiś inny, strachliwy kotek, taki który się  głupich gołąbków boi. Obserwując z kuchennego okna tę paradę zwycięstwa taki mi się brzydko zachciało usłyszeć srocze skrzeczenia, złośliwa małpa ze mnie wylazła. Szans  na to skrzeczenie jednak nie było żadnych, sroki przed całym stadem czują zdrowy respekt. Jak najbardziej słusznie!



No a czarnule? Niby były grzeczne, żadnych wypraw w nieznane, napadań na bitne ptoszki, ryków z ogrodu oznaczających bijatykę. Za to popisały się przy synu Małgoś - Sąsiadki, który bardzo sobie ceni tzw. psie ułożenie. Za kotami specjalnie nie przepada ( mamy z Małgoś - Sąsiadką podejrzenia że ich się trochę boi ) za to one za nim i owszem. Tym razem czarnule postanowiły mu pokazać jak pięknie robią fikołki na stole jego mamy  a potem go  uświadamiały  że za takie występy należy się nagroda. Wzrok facia był pełen grozy, potem potępienia a jeszcze później niedowierzania że za taką niesubordynację jest usiłowanie wyłudzenia. Oczywiście on był hard a one coraz milsze, sytuacja z tych zaczynających się ocierać o kocie ocierki i salwowanie się "obcieranego"  ucieczką. Musiałam zgarnąć towarzystwo  z tych gościnnych występów ( koty rzecz jasna nie uważały że występują gościnnie, wszak wszystkie miejsca gdzie często przebywają są ich ) i świecić oczami za brak wychowania bestii.
Ech, kocie stado i te ich osobowości, układy i występy.



Przez te wstydy, nerwy i bicie talerzy uruchomił mi się  zakupoholizm. Niby poszłam talerze oglądać a wróciłam z cud miseczką i uroczą filiżanką z pszczółką. Taa, wszystko to wina kotów a najbardziej  Felicjana i tej jego eskapady. Wszystkie kocie ekscesy odbijają się  domowych rachunkach. Kupuję sobie "nagrodę pocieszenia", stresy jakoś mnie opuszczają kiedy zajęta jestem wybieraniem czegoś miłego choć niekoniecznie potrzebnego. Jak  Felicjan nie zacznie pracować nad  charakterem to zabublę dom! I nie ma że to ja powinnam pracować nad swoim, niech się cholerny koci samiec stara!

Dzisiejszy wpis ilustruję świetnymi pracami Tetsuo Takahary , "kociego Rembrandta".


środa, 21 czerwca 2017

Rozmyślania ogrodowe na koniec wiosny i początek lata

"To co mam, mam czasem ochotę zaorać, zmienić, zrobić od nowa. Tylko jak? Jak bym to od nowa? Tworzę liczne wersje, aż przypomina mi się początek peselu, mija mi i pozostaję przy tym, co jest." - to z wpisu Gajki Wierzba mamowa . Mój  boszsz... to nie tylko ja tak mam. Gaja to jeszcze siada na rączkach i czeka jak jej przejdzie a ja cóś tam rozpoczynam i w połowie utykam bo koncepcja się zmieniła, bo starych roślin  żal ( cinżko przesadzić dojrzałe drzewo ), bo sił nie starcza a dzwonek dyżurny dzwoni  a ja tu muszę być czujna jak koń w straży ogniowej lub ORMO - wiec na wakacjach w DDR. Ech, życie za krótkie, ogród za duży, czas cóś sfilcowany!

Przypominam sobie te wszystkie moje  koncepcje - takie podwórko na ten przykład miało być zaiglaczone, zakrzewione i w ogóle małorobotne. Taa, Pan Andrzejek ostatnio zaćwierkał że musimy bardziej  pokochać  barwinka ( cholera wie jak, już go kochamy na zabój ) bo inaczej  to on padnie ( Pan Andrzej nie barwinek, ma w końcu facet inne łobowiązki a ja się tu jeszcze z ogrodem przymilam ), ja zaraz po nim kończyną  grzebnę i na plecki  się przewrócę ze sztywnymi łapami w górze a sąsiadka  Gienia zagrzewająca nas do boju zachrypnie a następnie zaniemówi na amen. Tylko Małgoś - Sąsiadka i Ciotka Elka zostaną na placu boju bez szwanku ( kierownictwo nadzoru  jest mniej męczliwe ). No i gdzie te podwórkowe iglaki po całości? Kuźwa, byliniarstwo ze mnie wylazło i aż pod różankę podokienną ciągnie się pas bylinowy! A miało być tak pięknie, prosto  do ogarnięcia i w ogóle nieabsorbująco. Jednak nie pasiło bo już zaiglaczony podwórka fragmencik uświadomił mi że nie chcę czegoś takiego "koło siebie". Czym prędzej dosadziłam tam irgi, derenie i brzozy, monotonia iglacza działała przygnębiająco. Mogłam rozsądnie resztę podwórka zakrzewić, jednak jak można zrezygnować z dobrych warunków do uprawy bródek? Nie można! A teraz jest Sucha  - Żwirowa i podpielanie.






A Alcatraz?  O rany ile tu koncepcji ogrodu było wypróbowywanych. Ogród taki ogród siaki a po każdym  pamiątka w charakterze trwałego nasadzenia. Fragmentarycznie  budowany jest dziś okrutnym patchworkiem w którym funkie sąsiadują z małymi iglaczkami i azalkami japońskimi ( to dopiero są "klimaty japońskie", normalnie strach się bać ), peonie rosną z paprociami a wszystko to pochłaniają łany żubrówki i tego ścierwa którego nazwę  pragnę zapomnieć. Ech, a miało być tak cool! Bardziej się teraz Alcatraz przydaje jako rezerwuar roślin przesadzanych na podwórko i miejsce wypasu kotów. Usiłuję alcatrazowy "pierdolnik" jakoś tam połączyć w jedną całość, nadać mu charakter ale on zamiast przemyślanej kompozycji nadal prezentuje tzw. pamiętnik zrywów czyli ślady mojego ogrodowego dojrzewania. Niektóre  rzeczy są po prostu nie do naprawienia bez spychacza i  siekiery a jakoś nie  wyobrażam sobie siebie ogrodującej przy pomocy takich narządków ( ludziów bym też do takiej roboty nie wynajęła, żal mi roślin i miejsc dających możliwości - dużych krzewów, podrośniętych drzewek, dziurwy oczkowodnej.






Cóż więc robić? Wytrwale uprawiać zielone i dążyć do jakiejś harmonii nasadzeń, dokonywanej  z pomocą roślin znoszących dzielenie, przesadzanie w kółko i tym podobne radości. Kochane byliny pracochłonneście ale  w moim ogrodzie jednak niezastąpione. Drzewa  - dżewa, krzaczki - sraczki ale to byliny tworzą  mój Alcatraz, swoją urodą i masą łagodzą błędy projektowe, zmiękczają twarde okrucieństwo niektórych nasadzeń. Czy bylinowanie  namiętne i nieopanowane to błąd w sztuce? W końcu sił mi na opanowanie ogrodu nie stanie, bo ogród  bylinowy ma swoje wymagania. No cóż, jak już nie dam rady to  będę raz do roku kosić wszystko po całości, sianko zbierać i szlus. Tyrawnika  z rolki  i  białego żwyrka nie zapuszczę. Wolę  mieszkać w zarośniętym ogrodzie niż w czyściutkiej przestrzeni, co prawda niby bezkleszczowej ale też bezpszczelej, bezmotylej,  beztrzmielowej. Takie miejsce byłoby  po prostu beztabazellowe, nie moje, obce! Co ja bym więc zrobiła gdyby przyszło mi zakładać na nowo  Alcatraz. Wszystko byłoby inaczej i dokładnie tak samo. Praca z żywym tworzywem zawsze zaskakuje a własnej natury ( byliniarstwo ) nie oszukam. Zostaje mi kiwanie głową ze zrozumieniem i łagodna akceptacja siebie i ogroda. Jest jak jest ale zaraz będzie inaczej. Cieszę się bo tyle jeszcze mogę  zmienić by zachować constans. Na ten  przykład na zdjątku poniżej Okularia i Szpagetka w posiadaniu przyszłej Macierzankowni. Żadna trawa z wyjątkiem ostnic nie da rady na tej pustyni natomiast macierzaki wszelakie będą szczęśliwe że takie cud stanowisko podłapały. Za brzozami jest miejsce na  dwa cisy z tych rosnących w szerz. To "niebiewskie" widoczne za kamulcem to wór popiołu z drewna , dobra rzecz do odkwaszania gleby. Macierzanki będę potrzebowała multum, Alcatraz szczęśliwie nastarczy. Jak dobrze  pójdzie to za rok tej porze koty będą wylegiwały się w macierzance ( one uwielbiają kwitnące kępy, zaleganie w kępie niekwitnącej się nie liczy ).


wtorek, 20 czerwca 2017

Różanka - jak ugryźć temat

Ludzie od  dawien dawna tworzą ogrody z róż, traktując te rośliny jako wyjątkowe. Te wszystkie rozaria historyczne, miejsca pielgrzymek różankowych liczą sobie niekiedy ze dwieście lat z hakiem. Wiadomo róża w roli głównej, czasem bez statystów, sam miód  na serce kolekcjonera. Jak to różankowanie klasyczne się przekłada na nasadzenia różane we współczesnych ogrodach? Nijak. Popularność krzewów różanych w oczy nie kłuje specjalnie, do  popularności nasadzeń chujinkowo - tujkowych różom daleko. Po pierwsze - róża nie jest "całoroczna" ( znaczy są w roku miesiące gdzie  prezentuje tylko nagie paciory ), po drugie nie jest "bezobsługowa" ( tuje też nie są ale mit rośliny bezobsługowej z nimi związany  trwa ), po trzecie - "na różach trzeba się znać" ( a najlepiej nie znać się na niczym bo uzbzdurało się ludziskom że ignorancja  zwalnia ze wszystkiego, co zresztą może się skończyć zwolnieniem ludzisków z  życia w ogóle  ). No tak, uporczywe próby zamienienia ogrodów strefy umiarkowanej w tajgopodobną przestrzeń prędzej czy później skończą się smutno, prawda jest okrutna - zawsze przeżynamy z przyrodą ( tak, tak, i Ty zostaniesz kompostem albo  popiołkiem a Pustynia  Błędowska zarasta ). Może więc zacząć  tak sadzić bardziej zgodnie z tym co porasta sobie wokół. Taa, wiem,  wiele pospolitych roślin to archeofity ale nasza prapuszcza to też nie był wyłącznie bór. Liściastość w niej występowała nader obficie  a nie tajga po całości! Czas wrócić do roślin posiadających liście. No a róża krzew wdzięczny, kwiatami pięknymi kwitnący i jeszcze  zapach niekiedy otrzymujemy w bonusie. Warto zaryzykować i zapuścić sobie w ogrodzie.



I teraz mamy problema - jak ugryźć różankę? Klasyka w stylu róża i  bukszpany a może ogród bylinowy z różami tonącymi w morzu innych roślin? A jak się nam  łąka marzy i "naturalizm" daleko posunięty? Uff! Metody na zakładanie ogrodów są dwie - podoba nam się roślina i dostosowujemy do niej cały ogród ( rzecz kłopotliwa, często kosztowna i jeszcze częściej  kończąca się klęską estetyczną bo gusta człowieka się zmieniają a wieczny ogród instant to nie ogród tylko jego zarys - ogród  dojrzewa jak sery i wino ), wymyślamy sobie typ ogrodu jaki nam się marzy ( mierzmy siły na zamiary )  i dostosowujemy do tego ogrodowego  typu rośliny. Różanki niby ogrody specyficzne ale też dwiema metodami powstają, choć  częściej się zdarza że ta pierwsza czyli róże  wszelakie i wszystko do  nich dostosowane stoi u podstaw budowania ogrodu. No tak, ale to jest różanka w stanie "czystym" czyli  ogród kolekcjonerski, często nudny   niezrozumiały  dla ludzi  bez różanej pasji. Różanki o ile nie są ogrodami stricte kolekcjonerskimi nie powinny być moim zdaniem "czystymi" różankami. Towarzystwo bylin, roślin jednorocznych, pnączy, innych krzewów a nawet traw jest jak najbardziej pożądane. Musimy bowiem pamiętać że róże nawet jeżeli powtarzają kwitnienie mają w trakcie sezonu  bezkwietne dni a niekiedy nawet tygodnie a róże kwitnące raz kwitną długo i niezwykle spektakularnie ale później, aż do jesieni to tylko zieleń liści smętna jak u żaby.



A z jakimi roślinami róże  łączyć? Na pewno nie z rododendronami jak to się kiedyś  wydawało  Agatku, róże  mają inne wymagania glebowe niż azalie i rododendrony. Lubią też słoneczko i dobrze rosną w półcieniu ale w cienistych miejscach tak lubianych przez rodki, róże marnieją.  No a inne krzewy?  O ile zachowamy odpowiednią odległość a krzaczkowy sąsiad nie ma zbyt ekspansywnego systemu korzeniowego to jak najbardziej. Miłośnicy klasyki różanej i ogrodów w  stylu francuskim mogą wykorzystywać do woli bukszpany i cisy. Mniej ortodoksyjnie mogą docenić na ten przykład czerwonolistne berberysy. Sadząc róże w towarzystwie innych roślin pamiętajmy że nasz krzaczek może docelowo  być krzewiastym potworem. Na ogół nie dzieje się  to w ciągu roku czy dwóch ale po trzech latach zamiast roślinki o grzecznych pędach bujających w okolicy metra na rabacie obudzi się różany demon produkujący pędy ponad trzymetrowej wysokości. No i co wtedy z tymi naszymi cud nasadzeniami towarzyszącymi? Zatem zanim kupicie różę skuszeni widokiem jej kwiatów, starannie przeprowadźcie wywiad ze sprzedającym lub doczytajcie w knigach, prasie, necie jaka ta przez was  wybrana róża naprawdę będzie. Zwróćcie też uwagę do jakiej grupy róż należy - co innego posadzić  jakąś rugosę i  zapomnieć o trudach uprawy  a co innego  chuchać  na mieszańca herbatniego. Zakup świadomy oszczędzi wielu nieciekawych niespodziewanek w przyszłości.

Jak  już coś o waszej róży wiecie i dobraliście ( lub  nie )  jej  towarzystwo krzewiaste czas pomyśleć o bylinach. Angielska klasyka to wciskanie we wszelkie nasadzenia z różami w roli  głównej bodziszków łąkowych i bodziszków mieszańcowych ze sporym  udziałem genów łąkowego. Bodziszki przy różach się po prostu sprawdzają, przycięte po kwitnieniu czasem zakwitają ponownie. A jeżeli nawet nie kwitną to  ich koronkowe liście dobrze wyglądają  przy różanych krzewach. Świetnie też w pobliżu róż radzą sobie czyśćce, właściwie to wszelakie. Dobrze rośnie zarówno Stachys grandiflora "w odmianach" jak i czyściec wełnisty  ( kiedyś Stachys byzantina teraz  Stachys lanata ). Z mniej znanych czyśców można dodać różom do towarzystwa czyściec prosty Stachys recta albo Stachys  ( i tu mam zagwozdkę czy on officinalis czy monieri ) 'Hummelo'. Całkiem nieźle przy różach radzą sobie szałwie od Salvia nemorosa począwszy na Salvia verticillata  skończywszy oraz przywrotniki ( łączenie róż angielskich z bodziszkiem mieszańcowym i przywrotnikiem miękkim Alchemilla mollis widziałam w różance w Rosemoor ). Odpowiednim towarzystwem będą też powojniki, zarówno te bylinowe jak i płożaki vel wspinacze. Rośliny dwuletnie sadzone przy różach to najczęściej naparstnice Digitalis purpurea i firletki wieńcowe Lychnis coronaria. Czasem można spotkać nasadzenia z dzwonkami ogrodowymi Campanula medium. Rośliny jednoroczne to raczej kwestia eksperymentów, w tym wypadku sadzimy "na oko" i albo  nasadzenie się sprawdzi albo stworzymy paskudność. Jednak z czym byśmy tych róż nie sadzili to musimy pamiętać że róże w różance grają rolę główną, inne rośliny towarzyszą Jej Różaności a nie dominują w nasadzeniu. Inaczej różanka przestaje być różanką a staje się ogrodem z krzewami różanymi.





Tak po prawdzie to jakby prawie kolekcjonerską  różankę mam tylko pod oknami ( a i to już niedługo, ale o tym poniżej ), reszta nasadzeń z różami nie kwalifikuje się do bycia różanką. Owszem krzewów różanych jest całkiem sporo ale ne przytłaczają swym różaństwem innych roślin. Szczerze pisząc taki sposób sadzenia róż by nie dominowały w nasadzeniach  bardziej  mi pasi niż różanka z niewielkim udziałem bylin.  No nie ma zmiłuj, jestem byliniarą i prędzej czy  później nasadzenia z  innych niż byliny roślin uzupełniam ulubionym tworzywem ogrodowym. Duch prawdziwego  kolekcjonerstwa w przypadku róż nie opętał mnie tak jak przy irysach bródkowych, co moim zdaniem wychodzi ogrodowi na dobre. Zarośla różane  i  łany irysów bródkowych po całości to recepta na ogrodową nudę. Może nie jest tak tragicznie jak w wypadku chujinko - tujkizmu ale jest raczej  średnio miło dla oka poza porą kwitnienia  irysów i róż. Moje nasadzenia z róż na Suchej -  Żwirowej to jednak niewielka część zieleniny tonąca w morzu bylin i traw ( w wypadku tych ostatnich to takie mniejsze morze, cóś jak ten Bałtyk ). Wygląda to ciekawiej niż to co do tej pory rosło u mnie pod oknem więc postanowiłam nieco moją prawie kolekcjonerską różankę odróżankować. Nie, nie, niczego nie zamierzam wysadzać, nic z tych rzeczy. Po prostu pod oknem  oprócz róż, kretyńsko dosadzonych lilii  i lawendy ( jeszcze jedna "nieśmiertelna" towarzyszka róż ) i w sumie niewielkiej ilości bylin będą rosły  byliny w masie  i większej różnorodności . Różanka i tak zachowa swoje różaństwo bo to krzewy róż na tej rabacie dominują i z powodu braku miejsca za wielkiej ilości bylin nie wcisnę.

Oczywiście na dzień dobry dosadziłam irysy bródkowe ( do tych które już tam rosły, bo irysów nigdy za dużo, he, he, he ). No tak, ale tego się po mnie chyba można było spodziewać. Irysy kwitną razem tylko z różami majowymi, na szczęście, bo kwitnienie ozdobnych  bródek i róż "bardziej cywilizowanych" niż majówki to byłoby coś więcej niż dwa grzybki w barszcz. Królowa jest jedna,  nie znosi konkurencji a irysy bródkowe to nie są tzw. skromne  kwiatki. Mam całkiem spory zagonek jesiennych astrów czyli marcinków, wystarczy je tylko ładne grupami w kolejne miejsca przy krzewach posadzić tak by tworzyły tło dla jesiennego kwitnienia róż angielskich. Przydałoby się przemyśleć jeszcze trochę kwestię jakiejś miłej trawy, coś nie bardzo widzę ją  pod moim oknem. Do przemyślenia też różankowa klasyka - może się nawet skuszę i  pojadę bukszpanem w okolicach austinek żeby zimozieloność pod oknem sobie zapewnić ( a wtedy trawy dosadziłabym do majówek i  irysów rosnących nieco dalej od moich okien ). Szczęśliwie "niższe piętra" czyli to co rośnie przed różami mam za to od dawna ułożone - szałwia lekarska "w odmianach", szałwia okółkowa, czyśćce i bodzie ( he, he, he - tyż klasyka ), może  żurawki które bardziej mi paszą do czyśćców niż śliczny skądinąd  przywrotnik miękki. Żurawki rzecz jasna mało krzykliwe czyli zero hitów sezonu i gwiazd stoisk centrów ogrodniczych. Rzecz jasna goździki i rzecz jasna macierzanka. Ta ostatnia to chyba nasadzenie parterowe tuż przy  chodniku, zamiast trawska które  nieustannie trzeba kosić. Tak sobie ugryzę temat różanki w moim ogrodzie, jak wyjdzie zobaczymy. To moje ogrodowanie to seria prób, Wam wypisuję jak się tu  klasycznie różankuje ale u siebie w ogrodzie przeprowadzam nieustające eksperymenty. Nuda ne grozi!