Ogrodowanie ostatnio zamieniło się w pilnowanie coby jak największa ilość roślin przeżyła upały. Lato robi nam się równie paskudne jak zima - w zimowej porze wieczny niepokój czy nie wymarznie, latem z kolei niepokój czy aby nie wysuszy. Do dupy jest! Wcale mła się to nie podoba a wiszący nad nami, ogrodnikami ódzkimi, zakaz podlewania ogrodów mła ciężko wkarwia! No bo do cholery to nie ja marnuję wodę na tzw. kurtyny wodne, nie ja wydawałam masowo zgody na wycinkę drzew i nie ja wycinałam na potęgę drzewa ( około 70 000 poszło pod piłę w ostatnich latach w mieście Odzi ), nie ja wymyślałam że najlepiej to posadzić dżefka w donicach w co bardziej reprezentacuyjnych punktach miasta , nie ja gdzie się tylko da układałam granitową albo betonową kostkę. No i nie ja wymyśliłam że pociągi od strony wschodu powinny od dzielnicy Widzew wjeżdżać do miasta tunelem ( poziom wody się obniżył bo osuszali oczka wodne w glebie a teraz aj waj, giewałt rety bo drzewa w parku 3 Maja i Baden - Powella usychają na potęgę a tu Zielone Expo ). I kto to wysyła ludzi do przycinania traw jak taka susza?! Jak trawsko przycięte na pół centymetra wypali to nie odrośnie. Żeby się zazieleniło ponownie musi mieć w sobie choć odrobinę życia.
Kuźwa, ogrodnikom w mieście to powinni podatki obniżać za uprawę zieleni. Z tego co widzę raczej nie dopada ich syndrom Zieleni Miejskiej czyli robić wg. harmonogramu nieważne jaka pogoda. Każdemu kto nie uprawia kretyńskiego w naszym klimacie centralnopolskim tyrawnika, kto sadzi na swojej posesji drzewa ( i nie mam tu na myśli dżefek miniaturowych albo pożerających wilgoć żywotników ) dałabym solidną ulgę podatkową. A śmieci segregowane i umyte miasto powinno odbierać za darmo! Niesegregowane za to koszt bajoński i natentychmiast problem segregacji odpadów zrobił by się mniej palący. Za pieprzenie o ekologii i udawanie działań na tym polu zarządzający ze wszystkich opcji politycznych powinni dostać solidnego kopa w tyłek! Od samorządowców poczynając na capo di tutti capi kończąc. Z obecnego stanu rzeczy zdaje się zadowolone są tylko motyle, reszta się powoli gotuje. Jak tak dalej pójdzie to prędzej czy później wykipi!
niedziela, 30 czerwca 2019
wtorek, 25 czerwca 2019
Upały a Sucha - Żwirowa
Taa... słoń a sprawa polska. Za Wikipedią powtórzę że powiedzonko opisuje syndrom doszukiwania się elementów polskości w najdrobniejszych przejawach rzeczywistości. Zdaje się że upały to w tym roku będą słoniem a ja za ogrodniczenie uznam uprawę lawendy. We wszystkim będę się doszukiwać śródziemnomorskich klimatów a Wam będę radośnie wciskać widoczki z Suchej - Żwirowej, bo wszak ona taka słoneczna i suchoznośna i zupełnie odpowiednia z niej rabatka na upalne, letnie dni. No po prostu Sucha - Żwirowa remedium ogrodowe na słonia, tfu, znaczy na upały! Właściwie wygląda na to że suchożwirowanie to najlepsza forma uprawiania roślin, jeszcze trochę a człowiek uzna że jedyna słuszna i zalawenduje się do cna. Hym... prawda jest taka że przy takiej pogodzie to tylko rabata z roślinami śródziemnomorskiego pochodzenia prezentuje się jako - tako. Reszta ogrodu jest wymęczona tak jak i główna ogrodniczka, nie wygląda znaczy oszałamiająco pięknie. Po prawdzie to ja się cieszę że rośliny w Alcatrazie jeszcze zipią, co tu bajać o ich urodzie! Na Suchej - Żwirowej rośliny wyglądają dobrze bo dla nich suche a upalne lata to norma. Jak tak dalej pójdzie w kierunku docieplania to lawendy i akanty wylezą nam w tzw. środowisko, u mnie akanty nieźle się sieją ( tak, tak, Agniecho ) i zauważyłam też młodziutkie samosiejki lawendy. Ciekawe kiedy dojdziemy do uprawy migdałowców i cytrusów ( te ostatnie to w wilgotniejszych rejonach kraju, może gdzieś tak pomiędzy Siedlcami a Suwałkami )? Mimo że Sucha - Żwirowa dzięki upalnej pogodzie urocza to jakoś wcale mnie ten stan rzeczy nie cieszy. Czerwcowe kwitnienie lawend i przetaczników siwych może nie napawa mła zgrozą ale lekko niepokoi.
Tym bardziej że czyściec bizantyński zwija liście a kłoski przetaczników są zwieszone ( biedne impotenty ). Tylko prawdziwe pancerniaki jak półkrzewinki lawendy czy szałwii lekarskiej wyglądają jakby te trzydzieści parę stopni na plusie nie robiło na nich żadnego wrażenia. Ich liście i kwiaty pachną na tyle mocno że konkurują z zapachem kwitnących lip. Taką mieszaninę woni czuć od wczesnego, ciepłego poranka, w upalne południe do solidnie gorącego wieczoru. Trochę zaczyna mnie przyduszać ta intensywność zapachów. Gdyby nie te słodkie lipowe nutki to "pachniłoby" jak w jakiej Prowansji. A przecież nie ma u mła plantacji, lawend co prawda jest sporawo ale bez przesadyzmu. Myślę że to pogoda sprawia że w powietrzu unosi się większa niż zazwyczaj ilość oparów olejków eterycznych i stąd ta Prowansja.
Naprawdę dobrą rzeczą jest to że Suchej - Żwirowej właściwie nie trzeba podlewać. Irysy bródkowe przechodzą teraz okres spoczynku, rozchodniki straszliwego zapotrzebowania na wodę nie mają, czosnki główkowe radzą sobie bardzo dobrze bez wilgoci, perowskie i amorfa szara tak samo. Ostnice i owies wiecznie zielony Helictotrichon sempervirens, który jest tak naprawdę wiecznie niebieskawo - szary to trawy które wody nie lubią, za to prażyć się na słoneczku to jak najbardziej. Co nieco dostaje się wody jeżówkom, ale to nie jest jakieś solidne podlewanie. Sucha - Żwirowa jest rabatą "tanią w utrzymaniu", Alcatraz ze swoimi funkiami, paprociami i rodkami to przy niej studnia bez dna. Oj, to nie jest lato dla roślin klimatu umiarkowanego! Podczas upałów rośliny mojego pseudo leśnego Alcatrazu cierpią. Muszę pomyśleć o kolejnym drzewie z głębokim systemem korzeniowym, które dawałoby jeszcze więcej cienia. A na patelni niech się prażą śródziemnomorszczaki!
poniedziałek, 24 czerwca 2019
Modrak sercolistny - kapucha na ozdobnej rabacie!
Modrak sercolistny czyli Crambe cordifolia to bylina pochodząca z "Kaukazu i okolic". Należy do olbrzymiej rodziny Brassicaceae czyli kapustowatych. Do rodzaju Crambe zalicza się całkiem sporo gatunków ale u nas w zasadzie uprawie się trzy, z czego dwa amatorsko. Modrakiem abisyńskim po łacinie zwanym Crambe hispanica nie będziemy się zajmować bo to roślina "rolna". W ogrodach uprawia się dwa gatunki - modrak morski Crambe maritima i uprawiany też przez mła modrak sercolistny. O ile modrak morski, zwany też kapustą morską, to tzw. warzywo dla zajadłych warzywnikouprawców ( znaczy takich ogrodników którzy uprawiają mało znane albo całkiem zapomniane warzywa ) o tyle modrak sercolistny to król rabat ozdobnych. Naprawdę król bo roślina osiąga wysokość ponad 150 cm a jej szerokość jest jeszcze większa. Kwitnącego modraka nie da się przeoczyć, mimo tego że nie jest bylinką o urodzie nachalnej. To raczej subtelniaczek, mimo rozmiarów jakie osiąga. Mła pierwszy raz zobaczyła modraka na fotkach tabazowej cooleżanki i czym prędzej zapragnęła i nawet sadzonkę dostała. Niestety zrobiła błąd i posadziła roślinę na cięższej glebie. Latem było OK, niestety po mokrej zimie okazało się że modrak zasnął w Wielkim Ogrodowym i powiększył grono roślin niebiańskich a mnie się ostał trupek palowego korzonka. Brzydki, mokro - podgniły jak z horroru. Kwitnącego modraka pierwszy raz żywcem zobaczyłam w ogrodzie RHS
Wisley, rósł sobie przy różach historycznych i angielskich. Robił
oszałamiające wrażenie! Czym prędzej zapomniałam o trupku i
postanowiłam że jak tylko odszopkuje i odperzę podwórkowe piochy to
modrak będzie na rabacie. No po prostu to była dla mnie roślina typu
must have.
Dlaczego na piochach chciałam posadzić, mimo tego że modrak sercolistny lubi żyzną, bogatą w składniki odżywcze i i wilgoć glebę? Pioch zawsze można podlać i czymś użyźnić a dla uprawy modraka najważniejszą rzeczą jest przepuszczalność gleby ( i tu nie zgadzam się z opinią ś.p. Zoji Litwin o modrakowych zdolnościach przystosowawczych - na cięższych glebach modraki potrafią fiknąć zimą ). No i posadziłam dwa egzemplarze bylinki. Parę lat temu posadziłam i uzbroiłam się w cierpliwość bo modrak nie zakwita w pierwszym roku a czasem zakwita po paru latach. Moje modraki coś nie rosły jak na drożdżach, choć z roku na rok były coraz większe. Oczywiście złośliwie nie kwitły ale ich liści robiły się coraz większe. Niestety te olbrzymie liście ( wicie rozumicie, takie o 30 cm szerokości ) przyciągają wielu amatorów darmowej wyżerki, od dzieci bielinka kapustnika, poprzez ślimaki na pchełkach kończąc. Ponieważ mój ogród taki mało chemiczny to nie zawsze liście modraka prezentowały się należycie. Na szczęście rośnie w tyle rabaty, wiechę kwiatów widać a liści niekoniecznie. Jak pisałam modrak do odpowiedniego wyglądu potrzebuje sporo wody i składników odżywczych ale to nie znaczy że nie zakwitnie bez podlewania. Tak, tak, wiem co piszę bo mój niepodlewany kwitnie. Osiągnął jak na pierwsze kwitnienie całkiem niezły rozmiar i daje po oczach. Właściwie to nie powinno dziwić bo to stepowa roślina. Jak się solidnie rozrośnie to dzięki palowemu systemowi korzeniowemu jest odporna na suszę. Jest też odporna na niskie temperatury, mrożenie znosi do - 28 stopni Celsjusza. Sadząc modrak musimy zapewnić mu sporo przestrzeni, najbliższe rośliny sadzimy przynajmniej 150 cm od niego. Modrak dobrze jest dokarmić, ja robię mu specjalną mieszankę kompostu, dolomitu i węgla drzewnego. Czasem daję nawóz o przedłużonym działaniu z "tych droższych". Kapucha żre! Ale za to jak wygląda!
Dlaczego na piochach chciałam posadzić, mimo tego że modrak sercolistny lubi żyzną, bogatą w składniki odżywcze i i wilgoć glebę? Pioch zawsze można podlać i czymś użyźnić a dla uprawy modraka najważniejszą rzeczą jest przepuszczalność gleby ( i tu nie zgadzam się z opinią ś.p. Zoji Litwin o modrakowych zdolnościach przystosowawczych - na cięższych glebach modraki potrafią fiknąć zimą ). No i posadziłam dwa egzemplarze bylinki. Parę lat temu posadziłam i uzbroiłam się w cierpliwość bo modrak nie zakwita w pierwszym roku a czasem zakwita po paru latach. Moje modraki coś nie rosły jak na drożdżach, choć z roku na rok były coraz większe. Oczywiście złośliwie nie kwitły ale ich liści robiły się coraz większe. Niestety te olbrzymie liście ( wicie rozumicie, takie o 30 cm szerokości ) przyciągają wielu amatorów darmowej wyżerki, od dzieci bielinka kapustnika, poprzez ślimaki na pchełkach kończąc. Ponieważ mój ogród taki mało chemiczny to nie zawsze liście modraka prezentowały się należycie. Na szczęście rośnie w tyle rabaty, wiechę kwiatów widać a liści niekoniecznie. Jak pisałam modrak do odpowiedniego wyglądu potrzebuje sporo wody i składników odżywczych ale to nie znaczy że nie zakwitnie bez podlewania. Tak, tak, wiem co piszę bo mój niepodlewany kwitnie. Osiągnął jak na pierwsze kwitnienie całkiem niezły rozmiar i daje po oczach. Właściwie to nie powinno dziwić bo to stepowa roślina. Jak się solidnie rozrośnie to dzięki palowemu systemowi korzeniowemu jest odporna na suszę. Jest też odporna na niskie temperatury, mrożenie znosi do - 28 stopni Celsjusza. Sadząc modrak musimy zapewnić mu sporo przestrzeni, najbliższe rośliny sadzimy przynajmniej 150 cm od niego. Modrak dobrze jest dokarmić, ja robię mu specjalną mieszankę kompostu, dolomitu i węgla drzewnego. Czasem daję nawóz o przedłużonym działaniu z "tych droższych". Kapucha żre! Ale za to jak wygląda!
piątek, 21 czerwca 2019
Usiłowania ogrodniczenia
No i trwa nam weekend dłuższy bo bożocielny. Niestety nie jest tak jak sobie wymarzyłam, w środę wieczorem pogrzmiało i na tym się skończyło. Deszcz się nie objawił w mieście Odzi bo akurat złośliwie zalewał Lubelszczyznę ( tak jakoś ostatnio personifikuję opady, taka reakcja na suszę u mła wystąpiła ). Znaczy lekko nie było bo musiałam wysmarowana olejkiem waniliowym udać się do ogrodu z konewką żeby podlać co bardziej wrażliwe na suchość gleby rośliny. Alcatraz wygląda na średnio wymęczony, nie urządziłam sianokosów i może dlatego udało mu się zachować nieco wilgotniejszy mikroklimacik ( a może to tylko moje wrażenie, wicie rozumicie, kiedy z rozpalonego Podwórka wkraczam w cieniste zakątki Alcatrazu to odczucie wilgoci i chłodu się potęguje ). Nie wiem czy mojemu pseudo leśnemu ogrodowi uda się długo utrzymać ten stan, w którym się obecnie znajduje. W przyszłym tygodniu ma do nas dotrzeć jakaś upiorna fala gorąca znad Afryki. Hym... od samej prognozy mła się odechciewa ogrodniczenia! A jest co robić. Obecnie ze wszystkich ogrodowych rabat najlepiej wygląda Sucha - Żwirowa, z tymi śródziemnomorskimi roślinami to prawie żadna susza jej nie jest straszna. A uwierzcie że podlewam na niej tylko różane krzewy, reszta roślin jakoś sama daje sobie radę. I to mimo gorączki, której nawet Felicjan uwielbiający wygrzewać tyłek ma dosyć ( zwróćcie uwagę na postawę kociego ciałka wyrażającego dezaprobatę ).
W czwartek od rana czuć zapowiadaną burzę. Tradycja, w końcu to Boże Ciało więc powinno lać. Felicjan w roli Wielkiego Wyłudzacza i Szatflik w roli Nienażartej Jałmużniczki żerują u Małgoś - Sąsiadki. Hym... mła sądzi że burza chyba rzeczywiście będzie, one tak zawsze przed burzą żrą na zapas. Postanawiam twardo wyleźć do ogroda i uprawiać czynny świąteczny wypoczynek ( przy okazji podejrzę sobie procesyję zza murku ). Wyłażę i rozgrzany wozduch natentychmiast stopuje wszelkie chęci ogrodowania. Przystopowało nie tylko mła, podglądana procesja taka jakaś szczątkowa, niemrawa, kudy tam do sycylijskich obchodów święta patronki! No ale o czym ja tu bajam, mnie samej ciężko na myśl o ogródkowaniu a "sodalycyji maryjańskiej", tak na oko to po siedem dych na karku, to ma być w ten dzień leciutko? Starsze panie ledwie zipały niosąc obrazy, proboszcz też niemłody bohatersko dźwigał monstrancję, jedynie "dziewczynki komunijne" od sypania kwiatków były zadowolone i szybciutkie. Obleciały, rozsypały i czekały na mecie aż procesyjny peleton do nich dołączy. A to tak tylko wokół kościelnego budynku, bez zamykania ulic, wędrówek wokół parafii i tym podobnych wyzwań. Ha, dobrze że się obeszło bez karetki pogotowia - w taki duszny dzień wszystko możliwe. Przypomniałam sobie jak niegdyś wyglądały procesje bożocielne, te wstążeczki, kwiateczki, ołtarzyki i tylko mła się westchnęło. To były imprezy! Dziś najprawdziwsze katolickie święto ( inne wyznania chrześcijańskie nie mają go w kalendarzu liturgicznym, toż ono nie jest biblijne ) nie ma takowej oprawy do jakiej mła przywykła za młodu. Przynajmniej w mieście Odzi. Znaczy impreza była ale tylko taka centralna, rywalizacje parafian na najpiękniejsze wstunżki, ołtarzyki, "umajenie" oraz ilość dziewczynków sypiących płatki to przeszłość. Wszystko mija, niestety razem z młodością mła! Zaczęło grzmieć i padać i mła zamiast do ogrodu udała się do domu gdzie mimo grzmienia włączyła internet i w ramach dopieszczenia zmysłów jakoś niezaspokojonych parafialną procesją pooglądała sobie Madonny z Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Łacińskiej. Nawet kardynał Burke w swoich najlepszych strojach wysiada przy Madonnach w stylu latino, uwielbiam je oglądać. Są tak różne od naszych ludowych Madonn, sprawiających przy Latynoskach wrażenie nieśmiałych kuzynek z prowincji. I na tym w zasadzie skończyło się czwartkowe usiłowanie ogrodowania. Spokojnie sobie padało, bez zacinania, pogrzmiewało daleko, kumory poszli spać!
Piątek - miało być jakby chłodniej. Jakby! Jednak z rana cóś dusznawo i widać burzowe chmury nadciągające nad miasto Ódź. Pada co i raz o ile te cztery krople na krzyż można nazwać padaniem. To raczej złośliwe markowanie padania mające wygnać mła z ogrodu. Znów upojnie pachnę wanilią bo kumory się wściekli. W Alcatrazie po wczorajszym padaniu jeszcze bardziej duszno niż na Podwórku, to pewnie dlatego że on wilgotniejszy. Wyrywam trochę skrzypów i ociekam potem. Koty oczywiście towarzyszą ale wyraźnie ciągnie je w kierunku Podwórka, to tam rosną kwitnące roślinki na których można się uwalić i kumorów jakby mniej. Odpuszczam Alcatrazemu i postanawiam dopieścić Suchą - Żwirową, jednak nie dane jest mi długie ogrodniczenie. Mój sąsiad Maciek rozpoczyna poszukiwanie "uciekniętej kotki". Jedna część duetu ABBA, blondyna, zniknęła z domu. Niby była konstrukcja z krzesełka , która nie pozwalała okna szerzej otworzyć ale kota w domu nie ma. Rozkładamy suchą karmę, podidełka, nawołujemy. Odzewu ni ma! No, poza tym że Felicjan z miaukiem rzucił się na suche żarło. Kotka chowu klatkowego, może wyjdzie jak przestaną się ludzie kręcić. I tak zamiast ogrodniczenia mam popołudniowo - wieczorne kotoposzukiwanie i domowe nasłuchiwanie kocich odgłosów. Nasłuchuję miauków różniących się od miauków moich kotów. A zresztą wszystkie koty są nasze co było widać podczas kamienicznych poszukiwań.
Na jutro zapowiadają ładną pogodę, taką w sam raz na ogrodniczenie. Hym... postanowiłam odpuścić z tym planowaniem ogrodowych robótek.
P.S. Agnetha się przed chwilą odnalazła a konkretnie to o wpół do jedenastej. Maciek twierdzi że ona trenowała wyjście przed Nocą Sobótkową ( na szczęście brzuszydło po sterylce futerkiem obrasta, o ekscesach z potomstwem w tle nie ma mowy ). Skok z okna jej nie zaszkodził, nóżki nienaruszone, chodzi ładnie na żarło się rzuciła. Jutro jedzie do weterynarza na kontrolę, za karę rzecz jasna.
W czwartek od rana czuć zapowiadaną burzę. Tradycja, w końcu to Boże Ciało więc powinno lać. Felicjan w roli Wielkiego Wyłudzacza i Szatflik w roli Nienażartej Jałmużniczki żerują u Małgoś - Sąsiadki. Hym... mła sądzi że burza chyba rzeczywiście będzie, one tak zawsze przed burzą żrą na zapas. Postanawiam twardo wyleźć do ogroda i uprawiać czynny świąteczny wypoczynek ( przy okazji podejrzę sobie procesyję zza murku ). Wyłażę i rozgrzany wozduch natentychmiast stopuje wszelkie chęci ogrodowania. Przystopowało nie tylko mła, podglądana procesja taka jakaś szczątkowa, niemrawa, kudy tam do sycylijskich obchodów święta patronki! No ale o czym ja tu bajam, mnie samej ciężko na myśl o ogródkowaniu a "sodalycyji maryjańskiej", tak na oko to po siedem dych na karku, to ma być w ten dzień leciutko? Starsze panie ledwie zipały niosąc obrazy, proboszcz też niemłody bohatersko dźwigał monstrancję, jedynie "dziewczynki komunijne" od sypania kwiatków były zadowolone i szybciutkie. Obleciały, rozsypały i czekały na mecie aż procesyjny peleton do nich dołączy. A to tak tylko wokół kościelnego budynku, bez zamykania ulic, wędrówek wokół parafii i tym podobnych wyzwań. Ha, dobrze że się obeszło bez karetki pogotowia - w taki duszny dzień wszystko możliwe. Przypomniałam sobie jak niegdyś wyglądały procesje bożocielne, te wstążeczki, kwiateczki, ołtarzyki i tylko mła się westchnęło. To były imprezy! Dziś najprawdziwsze katolickie święto ( inne wyznania chrześcijańskie nie mają go w kalendarzu liturgicznym, toż ono nie jest biblijne ) nie ma takowej oprawy do jakiej mła przywykła za młodu. Przynajmniej w mieście Odzi. Znaczy impreza była ale tylko taka centralna, rywalizacje parafian na najpiękniejsze wstunżki, ołtarzyki, "umajenie" oraz ilość dziewczynków sypiących płatki to przeszłość. Wszystko mija, niestety razem z młodością mła! Zaczęło grzmieć i padać i mła zamiast do ogrodu udała się do domu gdzie mimo grzmienia włączyła internet i w ramach dopieszczenia zmysłów jakoś niezaspokojonych parafialną procesją pooglądała sobie Madonny z Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Łacińskiej. Nawet kardynał Burke w swoich najlepszych strojach wysiada przy Madonnach w stylu latino, uwielbiam je oglądać. Są tak różne od naszych ludowych Madonn, sprawiających przy Latynoskach wrażenie nieśmiałych kuzynek z prowincji. I na tym w zasadzie skończyło się czwartkowe usiłowanie ogrodowania. Spokojnie sobie padało, bez zacinania, pogrzmiewało daleko, kumory poszli spać!
Piątek - miało być jakby chłodniej. Jakby! Jednak z rana cóś dusznawo i widać burzowe chmury nadciągające nad miasto Ódź. Pada co i raz o ile te cztery krople na krzyż można nazwać padaniem. To raczej złośliwe markowanie padania mające wygnać mła z ogrodu. Znów upojnie pachnę wanilią bo kumory się wściekli. W Alcatrazie po wczorajszym padaniu jeszcze bardziej duszno niż na Podwórku, to pewnie dlatego że on wilgotniejszy. Wyrywam trochę skrzypów i ociekam potem. Koty oczywiście towarzyszą ale wyraźnie ciągnie je w kierunku Podwórka, to tam rosną kwitnące roślinki na których można się uwalić i kumorów jakby mniej. Odpuszczam Alcatrazemu i postanawiam dopieścić Suchą - Żwirową, jednak nie dane jest mi długie ogrodniczenie. Mój sąsiad Maciek rozpoczyna poszukiwanie "uciekniętej kotki". Jedna część duetu ABBA, blondyna, zniknęła z domu. Niby była konstrukcja z krzesełka , która nie pozwalała okna szerzej otworzyć ale kota w domu nie ma. Rozkładamy suchą karmę, podidełka, nawołujemy. Odzewu ni ma! No, poza tym że Felicjan z miaukiem rzucił się na suche żarło. Kotka chowu klatkowego, może wyjdzie jak przestaną się ludzie kręcić. I tak zamiast ogrodniczenia mam popołudniowo - wieczorne kotoposzukiwanie i domowe nasłuchiwanie kocich odgłosów. Nasłuchuję miauków różniących się od miauków moich kotów. A zresztą wszystkie koty są nasze co było widać podczas kamienicznych poszukiwań.
Na jutro zapowiadają ładną pogodę, taką w sam raz na ogrodniczenie. Hym... postanowiłam odpuścić z tym planowaniem ogrodowych robótek.
P.S. Agnetha się przed chwilą odnalazła a konkretnie to o wpół do jedenastej. Maciek twierdzi że ona trenowała wyjście przed Nocą Sobótkową ( na szczęście brzuszydło po sterylce futerkiem obrasta, o ekscesach z potomstwem w tle nie ma mowy ). Skok z okna jej nie zaszkodził, nóżki nienaruszone, chodzi ładnie na żarło się rzuciła. Jutro jedzie do weterynarza na kontrolę, za karę rzecz jasna.
środa, 19 czerwca 2019
'Fiery Temper' - irys TB który urzekł Mamelona
'Fiery Temper' to starszawa wiekiem odmiana autorstwa Keitha Keppela, zarejestrowana została w roku 2000, a rok później Keppel wprowadził ją do handlu . Trochę dziwnie mi pisać o tym że to irysowy staruszek bo niczym nie ustępuje moim zdaniem wielu późniejszym odmianom o kwiatach typu bitone. 'Fiery temper' dorasta do 91 cm wysokości, zaliczany jest do odmian kwitnących w środku sezonu irysów TB. Odmiana powstała w wyniku skomplikowanego krzyżowania: siewka oznaczona # 92-83S: ('Night Game' x siewka oznaczona # 88-140A: ( ( 'Tomorrow's Child' x siewka od Gatty oznaczona # K41-1: ( 'Show Biz' x 'Villain' ) ) x 'Gallant Rogue' ) ) X 'Romantic Evening'. W roku 2003 odmiana otrzymała Honorable Mention, a w roku 2005 Award Of Merit. Mamelon zapałała do niego miłością od pierwszego wejrzenia, takiego żywcowego bo widziała kwitnącego 'Fiery Temper' w ogrodzie Ewy i Andrzeja. Przywlokła do Mamelonoison, posadziła na tzw. zaszczytnym miejscu i nawet długo nie czekała na kwitnienie bo z tego co pamiętam zakwitł w pierwszym roku po posadzeniu.
wtorek, 18 czerwca 2019
Prawie bożocielnie
Odpoczywamy czynnie od upałów i bardzo się spieszymy z tym czynnym odpoczynkiem bo ponoć końcówka tygodnia ma być znów wysokotemperaturowa. Jak na razie to z powodu upałów przed terminem zakwitły u mła lawendy. Rzecz jasna nie wszystkie na raz ale te pierwsze, wczesne odmiany. Najbardziej zdaje się z tej sytuacji zadowolone są pszczoły i trzmiele. Towarzystwo z pobzykiwaniem oblatuje krzoczki a ja opowiadam kotom o "bardzo złych pszczółkach co mają straszne żądła". Szczęśliwie żądlący oblatywacze lawend nie cieszą się wielkim zainteresowaniem kotów. No co innego te piękne motyle tak kusząco podlatujące pod sznupy, w tym wypadku brak nieustannych polowań z naganką owady zawdzięczają wrodzonemu lenistwu kociambrów i mile pachnącym dokwitającym kępom goździków na których można uwalić koci tyłek coby należycie wygrzał się na słoneczku ( nie ma to jak ugniatać kfiotki, taka kocia "praca" w ogrodzie ).
Poza tym kudy tam owadom do nornic, myszków i innych szczurków łażących po świecie. Jak na razie kotony zaprzestały znoszenia trofeów do domu, może podejrzewają mła o wyżeranie gryzoniowych zapasów w skrytości ( znaczy bez dzielenia się z nimi ). Obecnie spiżarnia znajduje się pod jednym z samochodów na parkingu ( tym, który najrzadziej wyjeżdża ). Mam nadzieję że uda mi się uprzątnąć gryzonie zanim sąsiedztwo poczuje że mamy mysi zakład pogrzebowy. Hym... dzwoneczki na szyjkach cóś słabo działają, moje bestie sieją zniszczenie zapewne ku zgrozie co bardziej doktrynersko nastawionych ekologów ( taa... tacy to tak na ostro do zwierząt domowych, jakby miasto, z miastową żywiną zawleczoną przed laty z Azji i Afryki tak samo z ziemi wyrosło a nie było czystą cywilizacją ).
W ogrodzie pojawiły się pleszki, dobrze że podczas fali gorąca wywołującej kocie lenistwo ( i nie tylko kocie ). Prześliczne z nich ptoszki, intensywna barwa samczych brzuszków stanowi prawdziwą konkurencję dla kolorów naszego etatowego papagaja, czyli sójki wizytującej często Alcatraz. Ciotka Elka i Gienia zachwycone że pleszki u nas pomieszkują, były jakieś plany wyłudzenia lornetki od rodziny ale czym prędzej zaczęłam ćwierkać że w takiej gęstwinie drzew podwórkowych to i tak ciężko będzie ptoszka zlokalizować i lornetka na nic im się nie przyda. Taa... zaczęłoby się od podglądania ptoków a skończyło na podglądaniu księdza proboszcza, znam ja te damy i ich nieustanną "ciekawość życia we wszelkich jego przejawach". Lornetka to ostatnia rzecz którą należy im dać do rąk! Szczęśliwie nie opanowały dostatecznie obsługi komórek i tylko dzięki temu nie oglądam migawek z życia rodziny i sąsiadów ( choć czasem cóś tam nagrają albo sfocą, zazwyczaj nieco kompromitującego nagranych i sfoconych ). Jak już jesteśmy przy kompromitacjach to Cio Mary miała ostatnio rozrywkę, otóż mimo upału i innych niesprzyjających okoliczności przyrody jakaś parka postanowiła się pomigdalić na dachach ciągu garaży z których jeden należy do wujostwa. Co też i gdzie też ludzie nie czynią jak ich potrzeba najdzie! Cio Mary w trosce o stan techniczny dachu czym prędzej zażądała działań od Wujka Jo.
Wujek Jo ze względu na upał nie był skory do żadnych działań i oświadczył że jego osobisty garażowy dach raczej nie służy za kopulodrom bowiem posmarowany jest masą bitumiczną, która w tym upale się roztapia i nie jest tzw. środowiskiem sprzyjającym. Cio Mary oskarżyła Wujka Jo o sobkostwo i zadzwoniła do starszej sąsiadki której garaż graniczy z garażem wujostwa ( Wujek Jo miał rację - dach jego garażu wolny był od wolnej miłości ). Sąsiadka, mocno starsza pani, czym prędzej wyszła na balkon ( na którym powstał punkt obserwacyjny i stanowisko dowodzenia akcją ) i zawrzała gniewem bo to dach jej garażu był wykorzystywany niezgodnie z przeznaczeniem. Wujostwo bezczelnie turlali się ze śmiechu, kiedy słyszeli jak sąsiadka zawiadamia służby i ćwierka że parka niszczy dach jej garażu ( będący rzeczywiście w nie najlepszym stanie technicznym ) bo "To już trzeci raz to robią, pani dyżurny! Nie , nie trzeci w ogóle, trzeci raz teraz.". Zdaje się że ten trzeci raz "teraz" to była największe złoczyństwo. Potem było bujanie z dzielnicowym, teksty jak z kabaretu "Dudek" - Cio i Wuj ćwiczyli przepony. Pożytek z akcji jest taki że dach kopulodromu ma być wyreperowany i posmarowany - a jakże - odstraszającą masą bitumiczną.
Teraz "ściśle ogrodowo" - na Suchej - Żwirowej pościnałam ostatnie pędy irysów. Po balu panno Lalu. Przede mną lipcowe sadzenie kłączy i insze przyjemności ( kochane irysowe paczuszki ). Wśród lawend wysiały się swojskie dziewanny i mak polny. Maczek niby kolorystycznie trochę nie tego ale co mi tam. Z moich uplanowań i zestawień barwnych i tak nici bo rośliny kwitną jak chcą. Taka malwa na ten przykład ani myśli czekać na kwitnienie ciemnoróżowych jeżówek, bezczelnie kwitnie teraz i to w dodatku nierówno, znaczy tylko jedna roślina pokazała kwiaty, reszta się czai. Gipsówka żyje ale zdaje się kwitnąć nie zamierza mimo tego że obchodzę się z gadziną czule, niemal jak do Szpagetki do wrednej bylinki zagaduję. Cium, cium i w ogóle. A tu - ciesz się że żyję, na kwiaty nie licz!
Za to zakwitł modrak sercolistny i w tym wypadku wszelkie problemy z zestawieniem barwy kwiatów nie mają żadnego znaczenia bo modrak kwitnie białymi kwiatami. Jest duży i silny, taki nie do przeoczenia. Pociesza moje ogrodnicze serce po zdradzie gipsówek. Zresztą nie tylko gipsówki zdradziły, jakoś nie mogę się doliczyć krwawników. To trochę dziwne bo krwawniki pospolite Achillea millefolium to nie są żadne delikatesy, które wymagają całowania po listkach i pieszczot kwiatów o poranku. Ech, zawsze cóś! Jak nie wylatują rarytety to pospoliciaków się nie mogę doliczyć. Takie zdziwności ogrodowe u mła zachodzą. Jutro planuję postraszyć swoją osobą Alcatraz odłogiem leżący, mam nadzieję że temperatura nie będzie zniechęcająca. No i że komary zachowają jakiś umiar, nie zaczną wyżerki straszliwej na cielsku mła. Bo inaczej zostaje mi ucieczka w domowe pielesze, do różyczków, świeczków i olejków komaroodstraszających.
Poza tym kudy tam owadom do nornic, myszków i innych szczurków łażących po świecie. Jak na razie kotony zaprzestały znoszenia trofeów do domu, może podejrzewają mła o wyżeranie gryzoniowych zapasów w skrytości ( znaczy bez dzielenia się z nimi ). Obecnie spiżarnia znajduje się pod jednym z samochodów na parkingu ( tym, który najrzadziej wyjeżdża ). Mam nadzieję że uda mi się uprzątnąć gryzonie zanim sąsiedztwo poczuje że mamy mysi zakład pogrzebowy. Hym... dzwoneczki na szyjkach cóś słabo działają, moje bestie sieją zniszczenie zapewne ku zgrozie co bardziej doktrynersko nastawionych ekologów ( taa... tacy to tak na ostro do zwierząt domowych, jakby miasto, z miastową żywiną zawleczoną przed laty z Azji i Afryki tak samo z ziemi wyrosło a nie było czystą cywilizacją ).
W ogrodzie pojawiły się pleszki, dobrze że podczas fali gorąca wywołującej kocie lenistwo ( i nie tylko kocie ). Prześliczne z nich ptoszki, intensywna barwa samczych brzuszków stanowi prawdziwą konkurencję dla kolorów naszego etatowego papagaja, czyli sójki wizytującej często Alcatraz. Ciotka Elka i Gienia zachwycone że pleszki u nas pomieszkują, były jakieś plany wyłudzenia lornetki od rodziny ale czym prędzej zaczęłam ćwierkać że w takiej gęstwinie drzew podwórkowych to i tak ciężko będzie ptoszka zlokalizować i lornetka na nic im się nie przyda. Taa... zaczęłoby się od podglądania ptoków a skończyło na podglądaniu księdza proboszcza, znam ja te damy i ich nieustanną "ciekawość życia we wszelkich jego przejawach". Lornetka to ostatnia rzecz którą należy im dać do rąk! Szczęśliwie nie opanowały dostatecznie obsługi komórek i tylko dzięki temu nie oglądam migawek z życia rodziny i sąsiadów ( choć czasem cóś tam nagrają albo sfocą, zazwyczaj nieco kompromitującego nagranych i sfoconych ). Jak już jesteśmy przy kompromitacjach to Cio Mary miała ostatnio rozrywkę, otóż mimo upału i innych niesprzyjających okoliczności przyrody jakaś parka postanowiła się pomigdalić na dachach ciągu garaży z których jeden należy do wujostwa. Co też i gdzie też ludzie nie czynią jak ich potrzeba najdzie! Cio Mary w trosce o stan techniczny dachu czym prędzej zażądała działań od Wujka Jo.
Wujek Jo ze względu na upał nie był skory do żadnych działań i oświadczył że jego osobisty garażowy dach raczej nie służy za kopulodrom bowiem posmarowany jest masą bitumiczną, która w tym upale się roztapia i nie jest tzw. środowiskiem sprzyjającym. Cio Mary oskarżyła Wujka Jo o sobkostwo i zadzwoniła do starszej sąsiadki której garaż graniczy z garażem wujostwa ( Wujek Jo miał rację - dach jego garażu wolny był od wolnej miłości ). Sąsiadka, mocno starsza pani, czym prędzej wyszła na balkon ( na którym powstał punkt obserwacyjny i stanowisko dowodzenia akcją ) i zawrzała gniewem bo to dach jej garażu był wykorzystywany niezgodnie z przeznaczeniem. Wujostwo bezczelnie turlali się ze śmiechu, kiedy słyszeli jak sąsiadka zawiadamia służby i ćwierka że parka niszczy dach jej garażu ( będący rzeczywiście w nie najlepszym stanie technicznym ) bo "To już trzeci raz to robią, pani dyżurny! Nie , nie trzeci w ogóle, trzeci raz teraz.". Zdaje się że ten trzeci raz "teraz" to była największe złoczyństwo. Potem było bujanie z dzielnicowym, teksty jak z kabaretu "Dudek" - Cio i Wuj ćwiczyli przepony. Pożytek z akcji jest taki że dach kopulodromu ma być wyreperowany i posmarowany - a jakże - odstraszającą masą bitumiczną.
Teraz "ściśle ogrodowo" - na Suchej - Żwirowej pościnałam ostatnie pędy irysów. Po balu panno Lalu. Przede mną lipcowe sadzenie kłączy i insze przyjemności ( kochane irysowe paczuszki ). Wśród lawend wysiały się swojskie dziewanny i mak polny. Maczek niby kolorystycznie trochę nie tego ale co mi tam. Z moich uplanowań i zestawień barwnych i tak nici bo rośliny kwitną jak chcą. Taka malwa na ten przykład ani myśli czekać na kwitnienie ciemnoróżowych jeżówek, bezczelnie kwitnie teraz i to w dodatku nierówno, znaczy tylko jedna roślina pokazała kwiaty, reszta się czai. Gipsówka żyje ale zdaje się kwitnąć nie zamierza mimo tego że obchodzę się z gadziną czule, niemal jak do Szpagetki do wrednej bylinki zagaduję. Cium, cium i w ogóle. A tu - ciesz się że żyję, na kwiaty nie licz!
Za to zakwitł modrak sercolistny i w tym wypadku wszelkie problemy z zestawieniem barwy kwiatów nie mają żadnego znaczenia bo modrak kwitnie białymi kwiatami. Jest duży i silny, taki nie do przeoczenia. Pociesza moje ogrodnicze serce po zdradzie gipsówek. Zresztą nie tylko gipsówki zdradziły, jakoś nie mogę się doliczyć krwawników. To trochę dziwne bo krwawniki pospolite Achillea millefolium to nie są żadne delikatesy, które wymagają całowania po listkach i pieszczot kwiatów o poranku. Ech, zawsze cóś! Jak nie wylatują rarytety to pospoliciaków się nie mogę doliczyć. Takie zdziwności ogrodowe u mła zachodzą. Jutro planuję postraszyć swoją osobą Alcatraz odłogiem leżący, mam nadzieję że temperatura nie będzie zniechęcająca. No i że komary zachowają jakiś umiar, nie zaczną wyżerki straszliwej na cielsku mła. Bo inaczej zostaje mi ucieczka w domowe pielesze, do różyczków, świeczków i olejków komaroodstraszających.
Subskrybuj:
Posty (Atom)