Teraz będzie o takiej atrakcji Gdańska, która jest solidnie w mieście zakorzeniona ale jakoś się w świadomości przeciętnego turysty nie gnieździ. Chodzi o Dom Uphagena, kamienicę znajdującą się w Głównym Mieście przy ulicy Długiej 12, no samo turystyczne centrum Gdańska. Niby jest, niby widoczna, ale jakby kto spytał w jakimkolwiek inszym mieście w Polsce gdzie znajduje się Dom Uphagena to mam wrażenie że niewiele prawidłowych odpowiedzi by usłyszał. To wiele mówi o tym jak to naprawdę jest z historią Gdańska i z naszym narodowym mentalem, który ciągle jeszcze buja gdzieś na Kresach, odporny na przesiąkanie historią miejsc takich jak Gdańsk, Szczecin, Wrocław czy nawet Poznań. Wielowiekowej ale cóś mocno mieszczańskiej a więc słabo grającej ze szlachetczyzną, będącą głównym składnikiem naszej kultury narodowej. No i tak nasz naród w większości o chłopskich korzeniach, zauroczony sarmackim mitem baja sobie o zaściankach, nie chcąc zobaczyć niczego co mogłoby mu ten sielankowy zaścianek zamienić w niedorozwiniętą wiochę z nim jako wołem pociągowym w roli głównej. Mieszczańskie skarby są dla nas kulturowo obce, tak jakbyśmy ciągle jeszcze odczuwali wstyd że to opluwani namiętnie przez towarzysza Gomółkę Niemcy nam mieszczaństwo tworzyli. Spokojnie, nie tylko nam tworzyli a jak władca był w silny to mieszczaństwo kosmopolityczne opowiadało się za Polską, tak jak się opowiadało za każdym dającym rękojmię spokoju dobrego dla interesu. Normalka. Bunt mieszczan krakowskich, tzw. bunt Wójta Alberta z roku 1311 skierowany był nie przeciwko królowi polskiemu a tak sobie rokującemu księciu kujawskiemu, który nie był w stanie utrzymać Pomorza i prezentował plan okrojonej Polski, słabo albo wcale dla mieszczaństwa krakowskiego kuszący. Do szczwanego Kazimierza Jagiellończyka pruskie miasta pielgrzymowały prosząc o zabranie pod silne skrzydła białego orzełka. Miasta Europy w średniowieczu zawsze stawiały na silniejszego i gwarantującego spokój, czego my, potomkowie chłopów pańszczyźnianych przez parę wieków pozbawionych możliwości wyboru, nie bardzo kumamy. Przesiąknięci kulturą panów słabo rozumiemy racje mieszczańskie, mentalnie nadal jesteśmy po większości wioseczką, stąd to uwielbienie dla tzw. sprawy narodowej i jedynie słusznych rozwiązań. Ech... "Miejskie powietrze czyni wolnym". No cóż, wolimy oglądać zamki i pałace niż taką rzadkość jak starą kamienicę mieszczańską, cóś ciągle bliżej do kontusza niż fraka.
Najstarsze wzmianki o kamienicy będącej dziś oddziałem Muzeum Gdańska pochodzą z 1357 roku. Hym... kamienica to raczej określenie na wyrost, bo budynek był najprawdopodobniej drewniany. No ale stał w tym miejscu. W XV wieku jak nam wiadomo budynek był
już murowany. Na przełomie XV i XVI wieku sień kamienicy była dekorowana półkolistym
arkadowaniem z którego nic dla niewtajemniczonego oka się nie ostało, bowiem w w drugiej połowie XVI wieku gotycką fasadę kamienicy o
nieznanym wyglądzie przebudowano, przy okazji dobierając się też do sieni. Z tego okresu pochodzi zachowany
fragment kamiennego portalu z ościeżem dekorowanym renesansową
półkolumną. Jak wyglądała kamienica w XVII wieku wiemy dzięki rycinie autorstwa Aegidiusa Dickmanna z 1617 roku, ukazującej fragment ulicy
Długiej. Fasada kamienicy była trzyosiowa, wejście do niej znajdowało
się w osi środkowej, zdobił je manierystyczny portal, który podczas kolejnej przebudowy został zdegradowany z roli portalu fasady do portalu oficyny, kondygnacje fasady oddzielały gzymsy, budynek zwieńczony był trójkątny szczytem z
trzema okrągłymi blendami, a przed kamienicą znajdowało się klasyczne gdańskie, niewysokie
przedproże, z wejściem do piwnicy po stronie zachodniej. Kolejna przebudowa zarówno fasady, jak i wnętrz miała miejsce w drugiej połowie XVIII wieku. Przebudową kierował mistrz budowlany
Johann Benjamin Dreyer, który działał według dokładnych wskazówek nowego
właściciela, Johanna Uphagena. Rokokowy szczyt z datą 1776 wieńczył fasadę, którą pomalowano na kolor
określany jako "ceglasty". Przed fasadą nadal znajdowało się przedproże z kamienną balustradą z
żelaznymi poręczami podtrzymywanymi przez kamienne lwy ( dotrwało do początku
lat 70 XIX wieku, kiedy zniknęło w szale powiększania ulic, podobnie jak inne przedproża z ulicy Długiej ).
Od strony południowej do budynku przylegała długa, bardzo wąska, trzykondygnacyjna oficyna boczna z użytkowym poddaszem, która prowadziła do oficyny poprzecznej, czyli czterokondygnacyjnego budynku z poddaszem. Budynki otaczały typowe dla Gdańska podwórko o powierzchni 120 m² , oddzielone murem od sąsiedniej posesji. Na podwórku znajdowało się jedno z najważniejszych urządzeń technicznych w kamienicy, ujęcie wody oraz rosły dwie lipy. W stanie "rococcowym" kamienica dotrwała do pamiętnego dla Gdańska marca 1945 roku, w którym podzieliła los wielu innych gdańskich kamienic, znaczy została spalona. Po wojnie postanowiono ją odbudować, choć nie jako kontynuację znajdującego się w niej od 1910 roku muzeum. Z kamienicy zachowały się jej dolny fragment do wysokości okien pierwszego piętra oraz portal. Najsampierw odbudowano jedynie część frontową, resztki oficyny zostały rozebrane i na odbudowę musiały sporo poczekać. Jak na standardy odbudowy Gdańska, budynek frontowy odtworzono naprawdę dobrze. Przywrócono kamienicy dawny wygląd, wykorzystując przy tym odnalezione fragmenty oryginalnej kamieniarki. Po odbudowie fasada kamienicy pozostała trzyosiowa, trzykondygnacyjna, z dwukondygnacyjnym poddaszem. Nadal była w kolorze "ceglastym" i ozdobiona białymi lizenami. W środkowej osi znajdują się cudem ocalały kamienny rokokowy portal z herbem rodziny Uphagenów, nowe czyli zrekonstruowane rokokowe drzwi oraz oryginalne nadświetle z monogramem Johanna i Abigail Uphagenów. Duże "holenderskie" okna otoczone są opaskami, pod nimi znajdują się prostokątne płyciny.
Teraz troszki będzie o dawnych właścicielach posesji. Pierwszym znanym właścicielem domu był Albert Wrede, to on pomieszkiwał w drewnianej chałupce, z której rzecz jasna nic się do dziś nie ostało, w 1357 roku. Na początku XV wieku właścicielem posesji był rajca miejski Johann van Werne. Ten już pomieszkiwał w domu murowanym. W 1627 roku właścicielem kamienicy został Christoph Burchardt, a pięć lat później jego żona Susanne z domu Roden. W wieku XVIII często zmieniali się właściciele posesji, położonej w tzw. korzystnej lokalizacji. 1703 roku właścicielem domu był Bartholomeus Priesterwald, po śmierci którego w 1710 roku budynki posesji zostały poddane urzędowym oględzinom. Stwierdzono zły stan techniczny części z nich i i nakazano wymianę belek stropowych w piwnicy. W 1710 roku nieruchomość zakupił Samuel Ramsey a po jego śmierci właścicielką stała się Adelgunde Burnet, po której z kolei majątek odziedziczył jej przyrodni brat, Johann Lithgon.
W 1733 roku właścicielem kamienicy został gdański kupiec i bankier Ignatius Hyacinth Mathy, który w roku 1743 roku odsprzedał go biskupowi kujawskiemu Walentemu Aleksandrowi Czapskiemu a w 1751 roku kamienica stała się własnością podskarbiego ziem pruskich Jakuba Czapskiego, po którym z kolei w 1775 roku odziedziczyła ją jego córka, Konstancja Mielżyńska. Uff... 21 czerwca 1775 roku od Konstancji Mielżyńskiej kamienicę zakupił Johann Uphagen, człowiek wyrastający intelektualnie ponad swoje otoczenie i odtąd aż do roku 1909 kamienica była w posiadaniu rodziny Uphagenów. Majątek ten był dziedziczony na zasadzie majoratu. Tak postanowił Johann Uphagen, który z braku własnego potomstwa, ustanowił w 1789 roku Związek Rodzinny Uphagenów dla uczczenia pamięci swoich rodziców, spadkobiercą zaś uczynił swojego młodszego brata Karla Heinricha. Po Karlu Heinrichu majątek odziedziczył syn, Johann Karl Ernst Uphagen , który był kupcem i w przyziemiu kamienicy prowadził firmę "Uphagen und Company". Po jego śmierci w kamienicy mieszkali jego synowie i córka, a potem majątek odziedziczyli kuzyni, Uphagenowie z bocznej linii. Przez cały XIX wiek kamienica sobie trwała, jednakże w początkach XX wieku, za czasów Karla Uphagena, "poboczna" rodzina zaczęła dochodzić do wniosku że utrzymanie kamienicy jest zbyt kosztowne. Myślano o sprzedaży majątku. Verein zur Erhaltung der altertümlichen Bauwerke und Kunstdenkmäler Danzigs, instytucja mająca na celu ochronę zabytków Gdańska, podjęło starania u władz miasta o wykup lub dzierżawę nieruchomości i utworzenia w niej muzeum. Miało się to nazywać Ratsherr Johann Uphagen - Haus, chciano urządzić w kamienicy muzeum wnętrz gdańskich.
Kamienicę wydzierżawiła na okres 30 lat wraz z wyposażeniem w imieniu syna Hansa wdowa po Karlu. Od 1 kwietnia 1910 roku wydzierżawiony władzom miejskim budynek został muzeum Domu Rajcy Johanna Uphagena, które działało do 1944 roku. Nie ma się co dziwić że Verein zur Erhaltung der altertümlichen Bauwerke und Kunstdenkmäler Danzigs ostrzyło sobie zęby na tę akurat kamnienicę, bowiem XIX modernizacje Gdańska nie odcisnęły zbyt wielkiego śladu na architekturze budynku. No, może tylko to przedproże urodne zniknięto. Jednakże na tle wielu innych budynków w Głównym Mieście Dom Uphagena robił za skansen, prawie w ogóle nie uległ modernizacji, a jego XVIII wystrój i wyposażenie zostały zachowane w niemal pierwotnym stanie.Jak pisano w gdańskiej prasie apelując o zachowanie budynku i stworzenie w nim muzeum, był to prawdopodobnie jedyny obiekt w Gdańsku z tego okresu o tak kompletnym wystroju i że tak określę, z pełnym wyposażeniem. Po przeprowadzeniu remontu i prac konserwatorskich, możliwych dzięki wsparciu bankiera Carla Fürstenberga, prowadzonych przez zespół pod kierownictwem architekta Richarda Dähnego, kamienica, po uzupełnieniu wnętrz o zabytkowe piece i inne ruchome eksponaty, została czwartym muzeum w Gdańsku po Muzeum Miejskim i dwóch oddziałach Muzeum Prowincjonalnego ( przyrodniczo-archeologicznego w Zielonej Bramie i kolekcji rzemiosła artystycznego w dawnym klasztorze franciszkanów ).
Zwiedzający mogli oglądać sień, herbaciarnię, salon, dużą i małą jadalnię oraz salonik oficyny. Nadal prowadzono prace konserwatorskie, nawet wtedy, kiedy trwała I Wojna Światowa. Ekspozycja powiększyła się o kuchnię, kantor, a także pomieszczenia II piętra z salonikiem i dwiema sypialniami. W połowie lat 30 XX wieku pod nadzorem dyrektora Muzeum Miejskiego Willego Drosta przeprowadzono kolejny etap konserwacji zarówno wystroju , jak i wyposażenia. Ratsherr Johann Uphagen-Haus stanowił za czasów wolnego Miasta Gdańsk, jak i III Rzeszy jedną z największych atrakcji miasta. Informowały o nim przewodniki, wydawano króciutkie monografie.. Muzeum zwiedzano w zorganizowanych 15 - 20 osobowych grupach z przewodnikiem. Jak wspomniałam zdjęcia wystroju domu szczęśliwie umieszczano na licznych pocztówkach. W 1944 roku muzeum zamknięto, wyposażenie zinwentaryzowano, zdemontowano i wywieziono, usiłując chronić je przed działaniami wojennymi. Co było dalej już wiecie. Baaardzo długie odbudowywanie, mozolne składanie i przywracanie do życia XVIII wiecznych wnętrz, zdaniem mła jednych z najładniejszych w naszym kraju. Naprawdę warto poświęcić troszki czasu i zobaczyć jak niegdyś w Gdańsku żyli patrycjusze. Dziś zwiedzić można to muzeum indywidualnie, zaopatrzyć się w przewodnik i niespiesznym krokiem sunąć po pokojach o nietypowych kształtach, wspiąć się po "niderlandzkich" schodach do utworzonych przez nadbudowanie antresoli saloniku i herbaciarni. Pogadać z personelem, który lubi pogadać o zbiorach i w ogóle jakiś taki nietypowo miły.
Wiedzcie że jest to jedyna w Polsce i jedna z nielicznych w Europie kamienic
mieszczańskich o wyglądzie charakterystycznym dla XVIII wieku, które zostały
udostępnione do zwiedzania. W pomieszczeniach zobaczycie oryginalne elementy wystroju, które ocalały a pochodzą z pięciu wnętrz, w tym trzy piece kaflowe. Zobaczyć tu można kolejno następujące pomieszczenia: sień, antresolę,
herbaciarnię, sień I piętra, salon I piętra, dużą jadalnię, trzy
saloniki w oficynie bocznej ( przecudnej urody boazeria rococcowe w pokojach owadów, kwiatów i muzycznym ), małą
jadalnię, sień oficyny, izbę kucharki, kuchnię, spiżarnię oraz kantor. Z sieni w której wzrok przykuwają wspaniałe, rozłożyste, "niderlandzkie" schody, drzewiej wchodziło się do kantoru w którym Uphagenowie prowadzili biznesy. Dziś tyż tam biznesowo, bowiem w tym miejscu urządzono kasę i sklepik.W sieni ułożono w szachownice dwubarwną posadzkę z olandzkich wapieni, które niegdyś trafiały do Gdańska na statkach ze Szwecji jako balast.
Takie posadzki były bardzo popularne, zwłaszcza że w sieniach ( tych znadujących się w oficynach ) urządzano tzw. czarne kuchnie. Wicie rozumicie, gotowano na otwartym ogniu, garnki ustawiano na małych trójnogach, podłoga kamienna przy takim gotowaniu mus. Przy gęstej zabudowie wzrasta ryzyko groźnych przenoszących się pożarów.
Sufit i ściana zachodnia sieni zdobione są sztukaterią, przy ścianie wschodniej ustawiono jesionową szafę z pierwszej połowy XVIII wieku. Na antresoli, dość popularnym już w XVII wieku w Gdańsku rozwiązaniu pozwalającym na znaczne zwiększanie powierzchni mieszkalnej domu, znajdują się , jak już wspomniałam, salonik i herbaciarnia.
W saloniku znajdują się gdańskie XVIII wieczne mebelki, robione na wzór bardzo modnych w drugiej połowie wieku mebli brytyjskich.
Z saloniku wchodzi się do niewielkiego i dość wąskiego pomieszczenia herbaciarni, której nazwa została zainspirowana malowidłami chinoiserie na boazeriach, okiennicach i
drzwiach. Pomieszczenie to
zapewne pełniło funkcję saloniku. Ta niska boazeria ma zrekonstruowane płyciny. Sufit zdobiony jest sztukaterią, a podłoga ułożona jest hym... nieco zdziwna. ułożono ją z szerokich malowanych desek
sosnowych. W niszy stoi tam jeden z ocalałych pieców. Wchodząc wyżej docieramy na główne piętro kamienicy, piano nobile. Na pierwszym piętrze sień łączy salon i tzw. dużą jadalnię. W czasach Johanna Uphagena
była takim przedpokojem,
malutką antykamerą dla dwóch reprezentacyjnych wnętrz domu. Stała tam
wówczas barokowa szafa gdańska z rodzinnymi srebrami należąca
do ojca Johanna, Petera Uphagena. Niestety mebla nie udało się odnaleźć
po wojnie. Za zaginiony mebel robi obecnie gdańska szafa sieniowa z II
ćwierci XVIII wieku, na której ustawiono osiemnastowieczne naczynia
ceramiczne z Delft, bardzo w Gdański lubiane, jak też zabytkowy zegar
szafowy. Salon uchodzi za najbardziej reprezentacyjne z pomieszczeń
kamienicy. Ukończono go jako ostatnie wnętrze w roku 1786 . Jego
wystrój to mieszanina rococco i klasycyzmu. Podłoga salonu jest dębowa, kwadratowe moduły z jakąś plecionką, na
suficie sztukateria, która ponoć niegdyś była złocona, nisze ścienne
biel ze złotem a na płycinach niskiej boazerii monochromatyczne
malowidła przedstawiające ruiny i budowle
antyczne, które ponoć były inspirowane ilustracjami z dzieł znajdujących
sie w księgozbiorze Johanna
Uphagena.
W XVIII wieku miłośnicy antyku toczyli spór o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia, znaczy o wyższości sztuki greckiej nad rzymską, bądź na odwrot. Sądząc po treści malowideł Johann Uphagen przyznawał prymat sztuce starożytnej Grecji, z czym akurat mła się zgadza, widząc w sztuce rzymskiej, może poza rzeźbą portretową i architekturą, pewną wtórność. Ponadto interesowały go zabytki starożytnego Wschodu i nie tylko. Ściany salonu obito jedwabnym adamaszkiem, czerwonym o takim zimnym odcieniu, bardzo elegancko. No niby wszystko jest: lustra, złocenia, malowidła świadczące o kulturze pana domu ale do mła cóś to nie przemówiło. Mła nie ruszyły umieszczone wzdłuż ścian widoki starożytnych Aten i Koryntu. Obojętna mła była na znajdujące sie pod oknami widoki ruin Paestum, panoramę Palmyry i widok ruin Persepolis. Przedstawienia ruin Stonehenge, Persepolis, Ktezyfonu i niezidentyfikowanej ruiny gotyckiej znajdujące się na drzwiach też oblookała bez wzruszeń i to mimo tego ze drewniane elementy stałego wyposażenia to w większości oryginały. Może gdyby jakimś cudem udało się znaleźć zaginione ruchomości z tego salonu, wiszący dziesięcioramienny szklany świecznik czy zegar w formie złoconej wazy na postumencie, zwieńczony postacią Chronosa, dzieło zegarmistrza Johanna Ernsta Weichenthala, to mła by jakoś łaskawiej spojrzała na ten wystawny pokój. Jednakże dwie komody, cztery fotele i dwa taborety z końca XVIII wieku to dla mła za mało. Oryginalny piec czy zajmujący niszę zegar szafowo - podłogowy z lat 80 XVIII wieku, również dzieło mistrza Weichenthala, nie uratował sytuacji bowiem rogu salonu czaił się czarny krokodyl, bezczelnie pokazujący swoją XX wieczność zwalisty fortepian. Zrekonstruowany angielski świecznik, bogate lambrekiny upięte przy oknach, cała salonowa wystawność wrzeszczy tam "Jestem bardzo ważnym salonem bogatego i ważnego człowieka!" No nie są to ulubione klimaty mła. W tym najważniejszym dla domu pomieszczeniu 22 stycznia, w rocznicę śmierci Petera Uphagena, odbywały się coroczne spotkania rodziny Uphagenów, ostatnie miało miejsce w 1943 roku. Dziś tradycję tych spotkań kontynuuje Stowarzyszenie Konsulów Honorowych mające siedzibę w Domu Uphagena. Oficjalne to do bólu.
Poprzez sień przechodzi się do pokoju, którego okna wychodzą na podwórze, to tzw. duża jadalnia. Dlaczego jadalnia, kiedy zwyczajowo pomieszczenie na pierwszym piętrze od strony podwórza było sypialnią
gospodarzy domu? Johann Uphagen najprawdopodobniej wykorzystywał to pomieszczenie jako sypialnię, no wicie rozumicie, XVIII wieczną sypialnię, miejsce w którym spoko można było przyjmować co bardziej znajomych gości. Dopiero jego bratanek Johann Karl Ernst Uphagen umieścił tu
jadalnię, która miała spełniać wymogi pokoju reprezentacyjnego. Pomieszczenie z oknami wychodzącymi na południe, obite żółto - złocistym adamaszkiem jest o wiele bardziej przytulne niż elegancki salon. Ma też ciekawe dla mła wyposażenie wnętrza. Tak jak przed wojną, tak i obecnie jadalnię zdobią malowane
boazerie przedstawiające sceny mitologiczne i budowle antyczne,
dekoracyjne obramienia luster oraz dwie supraporty z malowanymi scenami.
Drzewiej w rogu pokoju Pierwotnie w rogu pokoju stał gdański piec, ale śladu po nim nie ma. Tak jak i po przedwojennym wyposażeniu jadalni: angielskim mahoniowym bufecie, owalnym stole i krzesłach Teraz są za to prawdziwe cymesy - dwie rococcowe
gdańskie szafy kredensowe z 3 ćwierci XVIII wieku. Cudeńka, w dodatku prawidłowo pokazane. Mła uwielbia kiedy ludzie
muzealni pokazują dokładnie meble, otwierają szafki, tajne skryteczki,
wyciągają niewidoczne dla niewprawnego oka ukryte w meblu pulpity. To
jest zupełnie inne zwiedzanie niż szybka przebieżka po japońsku. W
jadalni stoi też urocza witryna z
cennymi gdańskimi srebrami oraz porcelaną miśnieńską i berlińską.
Mła niemalże ośliniła maselniczki w kształcie baranków. Brzegi
maselniczek były niegdyś złocone, wierzono bowiem ze szlachetny kruszec
jest w stanie powstrzymać masło przed zjełczeniem. Wystrój jadalni
uzupełniają gdańskie krzesła z 3 ćwierci XVIII wieku, stolik z
trzema okrągłymi blatami, dwie martwe natury Antona I. Hamiltona, obraz
"Zuzanna i starcy" oraz zrekonstruowany świecznik.
A teraz najlepsze, crème de la crème, przynajmniej jak dla mła. Trzy male saloniki położone w oficynie, w układzie amfilady, długaśne jak tramwaj ale urocze dzięki przepięknym boazeriom. Pierwszy to tzw. pokój owadów, nazwany tak od przedstawień robaszków różnistych, chrząszczy, motyli, ważek namalowanych na płycinach boazerii. Ściany zostały obite wielobarwną tkaniną żakardową, zrekonstruowaną na podstawie osiemnastowiecznych wzorów. Motyw paseczków i drobnych kwiatków wijących się między nimi był bardzo popularny w ostatnich 30 latach XVIII wieku. Niestety w saloniku nie zachował się ustawiony tutaj drzewiej XVIII wieczny gdański piec. Odtworzono drewniane podłogi oraz delikatną, rococcową sztukaterię sufitu. W saloniku jak to w pokoju dziennym tzw. wypoczynek, he, he, he, kanapa oraz dwa krzesła, najprawdopodobniej wyroby gdańskie z połowy XVIII wieku oraz niewielki rozkładany stolik do gier. Na ścianach wiszą obrazy Antona I. Hamiltona i Augusta Querfurtha. Środkowy salonik nazwany jest pokojem kwiatów, nazwa jak się domyślacie podobnie jak w przypadku pokoju owadów pochodzi od dekoracji płycin boazerii i drzwi. Nieznane jest jego pierwotne przeznaczenie. Oryginalne w tym pokoju są boazerie ze ściany zachodniej oraz jeden fragment ze ściany okiennej, pozostałe części oraz dwie pary dwuskrzydłowych drzwi zostały zrekonstruowane. Parkiet i dekoracja sztukatorska również są rekonstrukcją. Po dwukondygnacyjnym, który stał tu do 1944 roku śladu nie ma. Wyposażenie pokoju są obecnie osiemnastowieczne kanapa z wyplatanym siedziskiem i dwa krzesła, a także komoda z ciekawym zegarem stołowym pochodzącym z Londynu. Tyż wypoczynek, choć tak po prawdzie to nie znamy pierwotnego przeznaczenia pokoju kwiatów. Na ścianach saloniku wiszą obrazy Johanna Christiana Vollerdta. Okna ozdobiono upiętymi lambrekinkami z surowego jedwabiu, ozdobione są zwisami z chwostami które są bardzo gusta mła.
Ostatnim pomieszczeniem oficyny bocznej jest salonik zwany pokojem muzycznym. Tym razem nazwa nie pochodzi od boazerii, bo na płycinach królują ptaki, choć widać też wizerunki instrumentów muzycznych. Pokój nie jest obity tkaniną tylko dekorowany sztukaterią, uroczą bo nieprzeładowaną wieloma motywami. W centralnej części sufitu umieszczone zostało przedstawienie króla Dawida grającego na harfie, na ścianach przedstawiono podwieszone na wstęgach instrumenty. niestety wszystko to jest rekonstrukcją, wystrój i wyposażenie pokoju przepadły w trakcie wojny. Salonik wyposażony został w osiemnastowieczne instrumenty muzyczne: fortepian wykonany przez Johanna Jacoba Könnickiego i harfę, prawdziwe rarytaski. Oprocz tego znajdują się w nim także malowane krzesła z końca XVIII wieku z ciekawymi zapleckami i stolik konsolowy. Okna ubrano w lambrekinki wykonane z drukowanej tkaniny bawełnianej, pod koniec XVIII wieku bawełniane druki zrobiły się bardzo modne. W ogóle koniec XVIII wieku i początek wieku XIX to wielkie odkrywanie bawełny na salonach, wyroby z niej trafiały do "lepszych" wnętrz i do eleganckiej garderoby. Z pokoju muzycznego wchodzimy do oficyny poprzecznej. Tak po prawdzie to są tam dwa wejścia, do pokoju zwanego małą jadalnią i bezpośrednio na klatkę schodową. Podobno można było stąd też dojść do kolejnej oficyny, w której znajdował się słynny księgozbiór Johanna Uphagena, pełen bibliotecznych rarytasów. No ale to po ptokach bo ta oficyna od strony Ogarnej nie została odbudowana. (nie została ona odbudowana). Mała jadalnia chyba pełniło funkcję jadalni, a w późniejszym okresie sypialni. Na wystrój małej jadalni składają się boazeria niska z przedstawieniami owoców, ściany powyżej obito drukowaną bawełną. W narożniku pokoju ustawiony został dwukondygnacyjny piec. W jadalni stoją następujące sprzęty: polichromowana witryna z końca XVIII wieku z naczyniami ceramicznymi, niewielki malowany w kwiatowe motywy stolik z połowy XVIII stulecia, krzesła oraz stojący zegar szafkowy, cud urody sekretarzyk z motywami chinoiserie oraz obręczowy świecznik ze szklanymi ramionami. Na ścianach wiszą portrety m.in. Anny Czapskiej i gdańskiego patrycjusza. Oknach ubrano w oliwkową taftę.Na parterze w oficynie znajduje się sień, która zapewniała połączenie z
nieistniejącymi już oficynami przy ulicy Ogarnej 125, gdzie znajdowały
się pomieszczenia gospodarcze nieruchomości. Prowadziły z niej wyjścia do drewutni
oraz do kuchni, izb służby a także na podwórze, gdzie była wspomniana już studnia z
pompą. Pod schodami znajdowały się drzwi do piwnicy. Sień tak jak i sień w budynku frontowym wyłożona jest płytami ze szwedzkich wapieni, przypłyniętymi do Gdańska w roli balastu. W sieni stoją XVIII skrzynie, jedna z nich jest na kołach.
Z sieni oficyny przejść można do wąskiej kuchni, której posadzka wyłożona jest takimi samymi płytami jak w sieni. W kuchni znajduje się niewiele sprzętów, nie ma wielkich kredensów ze statkami, półeczek na pojemniczki z 1000 ziół. Nic z tych rzeczy. Gotowano na węglu drzewnym, na otwartym ogniu, gary stawiano na trójnogach, kopciło po całości. W kuchni były sprzęty wyłącznie w niej niezbędne, przede wszystkim niezbędna w XVIII wiecznej kuchni miedziana beczka na wodę oraz wykonane z
cyny imbryk do herbaty, dzbanek do kawy oraz talerze. Obok kuchni znajduje
się spiżarnia, pełniąca także rolę podręcznego magazynu. To tam umieszczono
stół, sprzęty kuchenne i naczynia z XVIII i XIX wieku. Mła oczywiście wgapiała się w miedziane formy, mam do nich straszną słabość.
Od wiosny do jesieni z sieni oficyny można wyjść na podwórze, w cwntralnej jego części jest odrestaurowana studnia z ujęciem wody, urodne ustrojstwo. Niby rzecz użytkowa a cieszy oczy. Na podwórzu stoją lawki, będące replikami tych oryginalnych znajdujących się w dworze w Młyniskach, siedzibie innego gdańskiego patrycjusza z XVIII wieku, kupca Brucha. Posadzono w miejscu dawniej rosnących tu drzew nową lipę. W pobliżu kuchni znajduje się tzw. izba kucharki, nie wiem czy pomieszczenie jest autentyczne czy po prostu muzealnicy "nie wykroili" go z budynku w celach dydaktycznych. Wicie rozunicie - "A tak mieszkała służba". Izba kucharki to skromnie
urządzone pomieszczenie o bielonych ścianach. Stoi w niej malowane łóżko
z kompletem pościeli, dwa stoły oraz trzy osiemnastowieczne krzesła, a
także skrzynia, w której w XVIII wieku trzymano dobytek. Na
wiszącej półce znajdują się fajansowe talerze i misy, znaczy na bogato, kucharka posiadała własne statki, znaczy osoba majętna. No i to by było na tyle tego muzeowania. Jak na razie bo muzeum rozwija ekspozycje, na razie w planach jest przywrócenie kantoru do stanu z końca XVIII wieku.
Podoba mi się. Dużo wdzięku mają te wnętrza. I są na dobrą ludzką miarę, czyli jest użytkowo ale ładnie, na tyle tak, że kolejne pokolenia właścicieli widać doceniały i nie niszczyły przesadnie. Ale mam niedosyt gdańskich szaf, gdzież one, te brzuchate potwory?
OdpowiedzUsuńPrawdziwe szafy gdańskie to dla mła te barokowe, tam u Uphagena stoi sobie taka jedna, późna że tak to określę, ale zdaniem mła to nie jest najpiękniejszy z okaz. Chyba o gdańskich meblach barokowych, ze szczególnym uwzględnieniem szaf, mła zrobi kiedyś osobny wpis. W kamienicach mieszczańskich jest mało zadęcia, wysokich niebotycznie pomieszczeń, kapiącego ze ścian złota. Jak złocili to raczej na zewnątrz kamienic, żeby było widać że właścicielowi się powodzi i firma godna zaufania. We wnętrzach było właśnie tak skromniej i na ludzką miarę, co wcale nie znaczy że bez smaku. :-D
UsuńPięknie, bardzo ciekawy wpis.
OdpowiedzUsuńMła lubi zwiedzać i zapodać co zwiedzała. ;-D Bardzo bym chciała żeby o tym muzeum więcej osób wiedziało, muzealnicy się napracowali, warto to docenić i odwiedzić.
UsuńPostaram się zapamiętać.
OdpowiedzUsuńCudne te motylki i inne stwory.
No to przed majówką odpytam, proszę sobie powtórzyć materiał. ;-D Mła najbardziej przeżywała te robaszki i motylki, sama słodycz. Mła przywodziły na myśl dekoracje XVIII wiecznej porcelany, po talerzach, półmiskach i wazach tak łaziło i fruwało.
UsuńBardzo porządnie to wszystko jest odrestaurowane, czy też odtworzone. Ciekawe, że nazwisk tych artystów nie uświadczysz nigdzie.
UsuńTaki już los konserwatorów. ;-D
UsuńI odtworzycieli. Niesprawiedliwe, odwalili naprawdę kawał porządnej roboty. Pewnie nie do końca tak to kiedyś wyglądało, tak myślę że przynajmiej kilka podokiennych płycin było zastawione stolikiem, kanapą czy krzesłem. Bo mebli mało, myślę że było ich gęściej. Niby fajne, luz i przestrzeń, oddech spokojne można wziąć głęboki, no ale przecież to czasy gdzie dóbr się nie wywalało, sama garderoba wątpię czy ograniczała się do dwóch zmian, codziennej i świątecznej. Upychali kolanami?! A gdzie reszta użytkowych dupereli? Więc mowy nie ma, musiało coś być wiecej przechowalniczego, nie tylko na ciuchy. Wiem, że to wynalazek dwudziestowieczny to spędzanie maksymalnej ilosci czasu przed szklanym ekranem, na siedząco, ale nawet biorąc pod uwagę że czas na siedząco byl krótszy, to były jakieś szycia, hafty i czytania a siedzonek też niezbyt dużo. Tak mi sie wydaje.. Chyba ze ta oficyna ratowała. Jakieś magazyny towarowe (bo co mieli w tym kantorze? Bankier, ok, ale i kupiec. Czym handlowali? Jeśli byl kupcem handlujacym zbożem ok, ale jeśli nie, jeśli jakieś inne dobra to chociaż próbki towaru.) -handlowe, magazyny domowe. Pokoiki lub izba dla pracowników. Nie podejrzewam ze cala przednia część kamienicy robiła za "jasną izbę", ale myślę ze oficyna była ważna, używana i że widzimy tylko część tego jak bylo. Bo fajne, bardzo, ale zaplecze w postaci kuchni to za mało. . Biblioteka tam była, czyli rzecz istotna. Szkoda że nie odbudowali.
UsuńWidzisz jak to jest, człowiek pisze i wydaje mu się że już wszystko napisał a potem się okazuje że guzik i istotnego nie napisał. Uphagenowie a może i ci przed nimi, mła nie prześledziła dokładnie, połączyli działki z Długiej i z Ogarnej. To była naprawdę dłuuuga posesja. Wiesz co było po marcu 1945, należy się cieszyć że odbudowali kamieniczki a nie zrobili coś na kształt Królewca. Mogło być o wiele gorzej ale gdańszczanie polscy się zawzięli i polscy historycy sztuki takoż, chwała za to co im udało się zrobić mimo niechęci władz. Nie odbudowali Gdańska "literalnie na kolanach" ale choć część skorupki ocalili. Teraz co do zagracenie wnętrz, mła oglądała pocztówki i wygląda to tak że z wyjątkiem paru konsolek, szafy gdańskiej, szafy narożnikowej, pieców zamiast kominków to nie było tam więcej sprzętów. Pokoiki w oficynie nie są duże, tam więcej sprzętów to byłoby już totalne zagracenie. Szkoda że nie wiemy jak wyglądały sypialnie. Co do szaf to mebel znany jest tak bardziej powszechnie od XVI wieku, powstał z pionowo ustawionej... skrzyni. Co prawda już w XIV wieku istniały garderoby czyli skrzynie inaczej ustawiane i otwierane ale to były meble dla najbogatszych. Sama nazwa sugeruje że w tych szafach to zlotogłowy bo składa się z dwóch członów -"garde', czyli strzec i "robe" oznaczające suknię. Takie garderoby, historyczne protoszafy, obsługiwali giermkowie co miało wpływ na późniejszy wygląd tych mebli, głównie wysokość dopasowywano do wzrostu obsługujących mebelek kilkunastoletnich chłopaków. W XVIII wieku ciuchy najczęściej przechowywano w zwykłych skrzyniach i kufrach, tylko w majętnych domach ciuchy trafiały do szaf ściennych bądź wolno stojących mebli. Co do Uphagenów to rodzina przybyła w XVI wieku do Gdańska z Flandrii, zajmowali się handlem morskim i byli armatorami. Ciężkie pieniąchy zarobił dla rodziny ojciec Johanna, Peter. Zapisał trojgu swoim dzieciom po 600 tysięcy dukatów, to był solidny grosz a przeca jeszcze przekazał chałupy. Mła tak sobie myśli że to muzeum będzie się rozwijać, widać że tam jest chęć pokazania ludziom jak kiedyś żyli gdańszczanie. Cały czas podkreślają że jest to muzeum wnętrz gdańskich, nie muzeum jednego gdańskiego rodu.
UsuńZwiedziłabym!
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto. :-D
OdpowiedzUsuńAleż tu pięknie. Masz kochana wenę do pisania. Ale pomalutku sobie nadrobię. Kurcze, co z Pasiastym? Wrócił? Och... te koty...
OdpowiedzUsuń