Forsycja nie cieszy się specjalną estymą wśród wytrawnych ogrodników. Ot, krzew w sam raz dla zieleni miejskiej. Prosty w uprawie, wymagający silnego cięcia po kwitnieniu ( niekiedy parę razy w sezonie ) i w zasadzie ozdobny tylko w marcu czy kwietniu. No nic co wprawi w zachwyt konesera krzewów. Pospolitość nad pospolitościami rzec by można i trywialność nad trywialnościami. Ja jednak bez kwitnących krzewów forsycji nie wyobrażam sobie wiosny. Wspominki dziecięce się we mnie budzą, pierwsze gałązki kwitnące wiosną układane przez moją Mamę w dzbankach z Cepelii, wędrówki w kierunku zakazanym dla pięciolatki ( przejście przez jezdnie ) po to by obejrzeć obsypane słonecznymi kwiatami krzewy, przeczucie bliskich świąt Wielkiej Nocy. No, same miłe obrazki mi się z forsycją kojarzą. Pewnikiem dlatego była forsycja jednym z pierwszych krzewów, które posadziłam w Alcatrazie. Dzisiaj co prawda z lekka się pozmieniało, w Alcatrazie o tej porze roku królują kwitnące magnolki ale forsycje za to opanowały podwórko. Zamiast jedynaczki w Alcatrazie na podwórku rośnie całe ich stadko. Trzy duże krzewy, córeczki pierwszej forsycji pozyskane z odrostów, dwa malutkie drzewka forsycjowe ( dzieło rąk moich własnych, wiecznie skubane i obcinane pędy w końcu utworzyły kulę na solidnym paciorze ) i trzy forsycje o kolorowych liściach. Te ostatnie posadziłam bliżej domu bo są ozdobne nie tylko w porze kwitnienia i pasują do żółtolistnego tła części podwórkowej rabaty. Moją faworytką jest odmiana 'Golden Times', pewnie dlatego że jej liście mają sporo słonecznej barwy i że mocno przyrasta. 'Kumson'i 'Fiesta' rosną znacznie wolniej, nie kwitną też tak spektakularnie jak 'Golden Times'. W każdym razie na początku kwietnia to u mnie forsycja roulez!!!
Dzień dobry. Trafiłam na Pani bloga przypadkiem, ale po przeczytaniu kilku pierwszych z brzegu wpisów wiem, że będę często tu zaglądać. Mam podobne odczucia co do forscycji. Niby pospolita, ale bez niej nie ma wiosny :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCieszę się i wtam w progach mojego bloga. Jestem zagorrzałym fanem wiosennego kwitnienia forsycji. Za te trzy tygodnie z hakiem radości jestem w stanie darować im późniejszy niezbyt ciekawy wygląd i to powtarzające się w kółko cięcie pędów.
OdpowiedzUsuńDla mnie również bez forsycji nie ma w ogrodzie wiosny i cieszę się że mogę posadzić ich wiele. Na razie rosną sobie dość żywiolowo, ale kiedyś się za nie wezmę ;)
OdpowiedzUsuńPikutku, one z każdym cięciem pięknieją. Mało który krzew aż tak dobrze współpracuje z sekatorem.
OdpowiedzUsuńA ja swojej nie ściachałam w zeszłym roku. Pewnie dlatego tak dziwnie kwitnie. Na zczęście kwitnie i cieszy oko. Ale ja to na razie nie jestem wytrawnym ogrodnikiem. Może kiedyś.
OdpowiedzUsuńRok a nawet dwa lata bez ścinania pędów jakoś zniosą ale później lepiej ją jednak przyciąć. Wytrawnie, he, he!
UsuńA z ciekawości. Czym grozi nieprzycięcie. Jakoś nie zwróciłam uwagi, żeby te wszystkie ogrodowe forsycje, które widuję, były radykalnie cięte. A może po prostu nie zauważyłam? :/
UsuńKrzaczysko schynszeje i będzie słabo kwitło. Forsycje przycinane są po kwitnieniu, jak już nie są takie spektakularne. Inne krzakory wtedy kwitną i człowiek zwraca uwagę na nie a nie na "przebrzmiałe piękności". Pewnie dlatego uszło to Twojej uwadze,he, he.
UsuńTabiczku, jeszcze trochę muszą poczekać, ale jak osiądę na stałe to ja im pokażę ;)
OdpowiedzUsuńNie groź, nie groź bo jeszcze się uwstecznią i będziesz miała na Ziemi Przodkowej rząd karłowatych, zdegenerowanych, złośliwych krzaczorów, he, he!
UsuńJa też mam ogromną sympatię do forsycji i to właśnie ona zalicza się do roślin, których chcę mieć dużo na działce.
OdpowiedzUsuńUważaj Agatku, dużo forsycji to dużo przycinania!
OdpowiedzUsuń