wtorek, 10 marca 2015
Valdštejnska zahrada czyli ogrody Wallensteina
Zacząć trzeba od Albrechta Wenzeslava von Wallenstein czyli Albrechta Václava z Valdštejna, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w czeskiej historii. Z jednej strony Czech protestant, który zrobił błyskotliwą karierę na arcykatolickim, habsburskim dworze, a z drugiej strony zniemczony koniunkturalista, wielokrotny zdrajca i co najgorsze sprawca klęski pod Białą Górą, która dla Czechów była tragedią o takim wymiarze jak dla Polaków rozbiory. Po białogórskiej klęsce skonfiskowano ponad połowę czeskich majątków ziemskich i obdarowano nimi niemieckie rody lojalne wobec Habsburgów. To właśnie z tego czasu datuje się czeska fortuna Schwarzenbergów czy Lichtensteinów. Nie dość że wojna trzydziestoletnia niemal wyludniła Czechy to późniejsze prześladowania narodowe i religijne, sprawiły że do XIX wieku czyli czasów odrodzenia narodowego, językiem czeskim praktycznie posługiwały się już tylko najuboższe warstwy społeczeństwa. Wszystko przez Albrechta i tę jego ambicję! Pałacyk, który Albrecht wybudował sobie w Pradze w latach 1624 - 1630 miał w zamyśle przyćmić Hradczany, ale niespokojny charakter Vallensteina raczej nie sprzyjał bardzo długiemu wznoszeniu i budowaniu ( Albrechtowi znacznie łatwiej przychodziło rozwalanie i burzenie - taki typ ). Czasy były mocno niespokojne i należy cieszyć się że w Pradze po Wallensteinie został duży barokowy pałac i ogrody.
Valdštejnska zahrada są dość dobrze ukryte przed turystyczną "stonką". Nie znajdziecie tu zorganizowanych grupek z zaparasolowanym przewodnikiem, jak to ma miejsce na moście Karola czy na królewskim szlaku. Ogród schowany jest za murami w dzielnicy Malá Strana, żeby do niego trafić najlepiej przedreptać się po moście im. Josefa Mánesa i leźć wzdłuż murów ciągnących się przy ulicy Leteńskiej. W murze dyskretna brama i już jesteśmy w na terenie obecnej siedziby czeskiego senatu. Co rzadkie w Pradze za tę przyjemność nic nie płacimy, ogrody Wallensteina są dostępne dla publiczności za tzw.darmoszkę. Ogrody ( jak i pałac ) są wczesno barokowe - partery z bukszpanu, winorośl rozpięta na pałacowych murach, rzeźbki z brązu i nie tylko - te klimaty. Brązowe posągi autorstwa Adriaena de Vries ozdabiające ogród to niestety kopie ( odlane w 1913 roku ), oryginały wywieźli w 1648 roku Szwedzi, prawdziwa zaraza złodziejska XVII wieku. Plan ogrodów jasny i czytelny, wspomnienie po renesansowych założeniach ogrodowych ciągle żywe. Żadnych labiryntów, tajemniczych "schowanek" czy tam innych wymysłów charakterystycznych dla planów barokowego ogrodu nie uświadczymy choć jego rozczłonkowanie na poszczególne części za pomocą wysokich , szpalerowych żywopłotów ( boskiety ) jest jak najbardziej "barocco". Możemy się o tym przekonać spoglądając w dół z murów Zamku Praskiego, z okolic wschodniej bramy ( to praktycznie chyba jedyne miejsce z którego ogrody są doskonale widoczne ). Barokowy charakter ogrodowania odnajdziemy nie w klarownej kompozycji nasadzeń szkieletowych porządkujących przestrzeń ale w tzw. odjazdach czyli pomysłach na uświetnienie założenia importowanymi do ogrodu sztuczkami architektury czy inżynierii ( spadek po Parco dei Mostri Piera Francesco Orsiniego ). Ale zacznę jednak od nasadzeń, żeby było po kolei i bez zakałapućkania.
Dzielące ogród na części boskiety to grab albo buk - nie przyjrzałam się, co wyznaję ze wstydem. Partery obsadzono geometrycznymi kompozycjami z bukszpanu, wymyślnie cięte topiary praktycznie nie występują. W charakterze uzupełniacza kompozycji bukszpanowym parterom towarzyszą płaszczyzny krótko ciętej murawy i starannie "udeptanego" podłoża. Klasyk znaczy. Wypełniacz płaszczyzn utworzonych przez bukszpanowe nasadzenia jest niestety taki jak niemal we wszystkich barokowych ogrodach - XIX - wieczna wizja "włoskich ogrodów" ciągle żywa. W historycznych ogrodach tego typu co ogród Wallensteina, mamy zazwyczaj do czynienia z mniej lub bardziej udanym "ciechocinkiem". Albo jednolite wypełnienie sezonową rośliną kwitnącą ( wersja elegancka ) albo tzw. mozaiką czyli grupkami roślin sezonowych ( wersja uzdrowiskowa ). Żaden z tych sposobów nasadzeń nie ma nic wspólnego ze sposobem sadzenia roślin kwitnących jaki stosowano w XVII wieku. W parterach bukszpanowych nie sadzono wtedy roślin tak by tworzyły one jednolite grupy czy grupki, zachwycano się raczej widokiem pojedynczej rośliny ( gdzieś tak daleko, hop, hop - w dużej odległości sadzono następnego przedstawiciela flory, dobrze żeby był innego gatunku i najlepiej miał kontrastowy kształt i wybarwienie w stosunku do dalekiego sąsiada ). Barokowe rabaty bukszpanowo - kwietne przypominały bardziej zbiór botaniczny niż to co my nazywamy rabatami. Kolorowo kwitnące pojedyńcze okazy ( często kolekcjonerskie rarytety typu nagietek, sprowadzone z ziem dalekich ) w normalnych ogrodowych ramach ( czytaj parter z bukszpanu ). Takich nasadzeń prawie się nie odtwarza, nie te gusta. Sposób nasadzenia roślin zwany dywanami kwietnymi czy też bardziej właściwie haftami kwietnymi, jest charakterystyczny dla nieco późniejszych ogrodów barokowych ( z kwiatów tworzono wzory w ten sam sposób jak z bukszpanów - czysta geometria, choć wzory nieraz skomplikowane ). Jak juz wspomniałam nie ma śladu barokowego podejścia do kwitnących roślin sezonowych w większości oglądanych przeze mnie ogrodów barokowych, szałwie błyszczące czy tam inne begonie nasadzane są bukszpanowych obramowaniach masowo, jak ta kapusta w ogrodzie Château de Villandry. W ubiegłym sezonie w Ogrodach Wallensteina w bukszpanowych ramkach królowały heliotrop peruwiański i starzec popielny sadzone w ów sposób, mało mający wspólnego z autentycznym barokowym sadzeniem.
Naprawdę barokowo zrobiło się innej części ogrodu, w okolicach ściany i groty. Co prawda nasadzenia hortensjowo - paprotne są z innej bajki ale placyk z fontanną i sztuczne stalagmity czy tam inne stalaktyty bardzo w XVII wiecznym guście zanurzone. Ściana z przyległościami powstała w 1627 roku, jest zrobiona ze sprowadzonej "lawy" czyli tufu wulkanicznego, z tym ze zdaje się uzupełniana bywała cementem. Grota niestety nie do zwiedzania ale zawsze można pogapić się na dziwną ściankę i poszukać ukrytych wśród "naturalnych" form nacieków wykrzywionych groteskowo twarzy demonów czy pysków węży. W tej części ogrodów znajdują się woliery drapieżnych ptaków - sowy prezentowały się wspaniale. Pewnie gdyby cesarzowi nie udało się ukatrupić rękami najemników Wallensteina w 1634 roku ( w ramach kary, bo tym razem Wallenstein usiłował "wykukać" Habsburga ) na wolierach by się nie skończyło. W takich ogrodach tzw. menażeria była niemal obowiązkowa. Nam jednak z powodu zejścia drogiego Albrechta z tego łez padołu zostały do podziwiania głównie ptaki, no i ryby w dużym stawie. W ogrodach oprócz ptaków drapieżnych rezydują na stałe pawie. W przeciwieństwie do krwiożerczych kolegów, pawie drepczą sobie po ogrodach swobodnie, prowokując spacerowiczów do sięgania po aparaty fotograficzne. Największą furorę robi biało upierzony przedstawiciel gatunku, zachowujący się ponoć w ciągu "piórowego" sezonu jak supermodel - normalnie obowiązkowe "Fotíme exotické ptactvo" . No cóż, my byłyśmy w Pradze w trzeciej dekadzie września,w czasie kiedy jest już "po ogonie". Biały pawi kogucik gapił się na nas złymi ślepkami w których można było wyczytać "zákaz" wyciagania wszelkiego sprzętu focącego. Apatyczny i znudzony był ponad nas, w przeciwieństwie do swojego kolorowo upierzonego kolegi, który bardzo towarzysko usposobiony przedreptał z nami niemal całe ogrody.
O programie rzeźbiarskim ( bo takowy istniał, nie myślcie sobie że w ogrodzie barokowym ustawiano rzeźby żeby tylko ogród zdobiły ) czyli "o co tu chodzi?", niestety nic nie wiem. Być może program ten nawiązuje do wymalowanej przez Baccia del Bianco na sklepieniach trójarkadowej loggii zwanej Sala Terrana historii wojny trojańskiej, ale czy rzeczywiście tak jest? Wydaje mi się że w jednej z rzeźb rozpoznałam olimpijskie bóstwo ( tzn. atrybuty były pozwalające na rozpoznanie ) a w innej historię Laokoona ale czy to real czy po prostu jak mówią Czesi "mam napad" ( czyli mam pomysł ) tego akurat nie wiem. W każdym razie tajemny kod umieszczania akurat tych a nie innych przedstawień w określonym porządku jest mi nieznany. Oglądając "lekkie", jakby ze śladami stylu Celliniego , brązowe figury mistrza de Vries pozwalałam sobie na czystą przyjemność oglądania, bez zaprzątania sobie mózgu pytaniami dlaczego jest akurat tak a nie inaczej. Podobnie czystą ucztę dla oczu, bez doszukiwania się kontekstów, miałam przy figurach z piaskowca zdobiących podstawę "lawowej ściany". Pełny turystyczny luz bez dociekań. Jakoś ta wiedza do szczęścia nie była mi potrzebna w to chłodne, choć słoneczne, wrześniowe późne popołudnie. Bardziej interesujące wydawały mi się odblaski na wodzie w stawie ujętym w klasyczne kamienne ramy, bezogoniaste pawie czy imponujące sowy na tle "lawowej ściany", niż rola detektywa tropiącego zagadki z zakresu skrzyżowania historii sztuki z historią kultury. Znaczy leniwie było i przyjemnie. Prawdziwie ogrodowo po solidnym przelezieniu przez ućkane zabytkami Staré Město. Nasz "nowy hotel", zamówiony na następną wyprawę, znajduje się niedaleko Ogrodów Wallensteina, i dobrze bo zamierzam tam jeszcze wpasć. Może wiosenną porą, w czasie kiedy królują cebulowe nasadzenia, bukszpanowe partery będą robiły bardziej barokowe wrażenie. Bukszpanowa ramka z rzadka wypełniona okazami tulipanów - no, to byłby prawdziwie stylowy odjazd!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fajnie opisany ten ogród. Też w nim byłam w czerwcu tego roku. Zastanawiam się, jak została zrobiona ta niesamowita ściana groty... Jakoś do tej pory nie znalazłam wiarygodnego wyjaśnienia. Pozdrawiam serdecznie. http://ogrodniczkawpodrozy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńChyba jeszcze napiszę o ogrodach Wallensteina, postaram się wywiedzieć jak to z tą lawą było.
OdpowiedzUsuń