Gryplany, gryplany a potem bach i wszystko się pokręci. Mijający tydzień upłynął mi w ciągłych " w dojazdach" i "na chorobowym". Szczerze pisząc tzw. oddech ciężko było złapać. Paczka niewysłana do Agniechy nadal ugniata sumienie, bajzel w domu woła o pomstę do nieba, zmęczenie zwala z nóg i jeszcze pogoda zrobiła się spleenowata! Ech! Dojazdy konieczne z godnością zniosłam ( mimo zawirowań komunikacyjnych ) , gorzej poszło z choróbskiem Sztaflika. Kota zeżarła jakieś świństwo i była jazda. Z takich jazd do których trzeba mieć refleks kierowcy Formuły 1. Znaczy czas się liczył, leki trzeba było szybko podawać. Nie mam pojęcia czego i gdzie ten łakomy bęcwał się nachlał ale zaszkodziło solidnie. Teraz, po pięciu dniach jest trochę lepiej, wątrobę i nerki udało się osłonić ale kociego rozumku naprawić to już nie. Rozumek jest jeszcze mniejszy niż był przed nielegalnym chlajstwem, wnioskuję z zęboczynów których zdrowiejąca Sztaflik usiłuje dopuszczać się na rodzeństwie ( co prawda Szpagetka bezczelnie prowokuje, wiadomo - zazdrość zżera Królową Kocich Serc ) i ogólnej krnąbrności rekonwalescentki. Pozostałe koty postanowiły że taryfy ulgowej dla mnie w związku z nagłą przypadłością Sztaflika nie będzie, były zwyczajnie upierdliwe i namolne kiedy uznawały to za stosowne ( najczęściej nad ranem ). No, zarobiona jestem z powodu kocich sprawek i wyprana emocjonalnie, bo zmartwienia zdrowotne są najpaskudniejsze.
Pocieszam się że moje koty dają mi popalić w takim samym stopniu jak inne pupilostwo swoim właścicielom. Moja przyjacióła Doro ostatnio szukała po nocy wraz z ekipą "wymkniętej" Cleo ( kota wymknęła się przez drzwi otworzone gościom - myk, myk i już jej nie było ). Misiek czyli Cleo jest kotką wychodzącą jedynie na taras, świata ten zwierz nie zna i było się czym martwić. Szczęśliwie w ekipie poszukiwaczy była sunia "szczekliwie tropiąca" i uciekinierka została znaleziona ( ponoć w złym stanie psychicznym, ponad pół kilometra od domu - stan psychiczny poprawił się natychmiast po przyniesieniu do domu, bo jak inaczej wytłumaczyć wykonane przez kotę wymiecenie wszystkiego z misek - stresem pourazowym!? ). Cleo okazała się mieć rozumek wielkości Sztaflikowego rozumku i nadal czyha przy drzwiach na okazję ( najlepiej uciekać jak zapada noc, a niech szukajo po szwarcwaldzkich lasach w ciemnościach, niech sie martwio i żałujo że tylko jeden stojak, drapak i tam te "parę" zabawek i wyłączność na zajmowanie werandy kotom dali - niech wiedzo że Cleo to nie jej siostra Isia i takie bestialskie pozbawianie kotonów wszelkiej godziwej rozrywki z jej strony musi być pomszczone, na sucho to nie ujdzie ). Klasyka znaczy w wykonaniu rozpieszczonego kotostwa, klasyka w najlepszym wydaniu.
Żadnych nowych zdjęć z ogrodu nie mam bo czasu na ich wykonanie zabrakło. Już zmierzch lata, zmrok zapada tak całkiem jesiennie, znaczy zbyt szybko. Ja też zapadam coś szybko w sen, odsypiając nocki spędzone na zamartwaniu się o Sztaflika. We śnie widzę lizbońską Café do Elétrico która w cudowny sposób przeniosła się do czeskiej Pragi, z tym że jej wyjście "kuchenne" prowadzi na lotnisko w Balicach ( konkretnie to przechodzi się od razu do gate nr 5 - taki dziw ). Taa, wyraźny znak że należą mi się wakacje i nie ma że nie ma. Z powodów finansowych podróż wakacyjna zostanie wykonana tramwajem nr 11 na ulicę Piotrkowską. Dawno nie byłam na Pietrynie więc powinnam się poczuć jak turystka. Na wszelki wypadek nie wezmę za dużo kasy żeby miejscowi mnie nie kusili ( taki sklep tam między innymi jest z różną, różnistą porcelaną, nęcące pijalnie czekolady i inne atrakcje ze strepteas'em ). Zobaczę "lepsze" oblicze Odzi, egzotyka pełna po Odzi mojej powszedniej. Może zaciągnę Mamelona na tę wyprawę ( uprzednio starannie schowamy i jej portfel ), pełną takich atrakcji jak przejazd rikszą ( turyści cenią sobie takie głupoty ) albo szaleństwo w pierogarni. Kto wie, może się nawet rzucimy na lody fabryczne, lubiejemy te z alkoholem ( takie instynkta niskie kierujące nasze pragnienia w stronę używek posiadamy ). To już będzie szczyt turystycznej rozpusty, godny lansu na Fuckbooku albo tam innym ćwierkaczu, czy Insragramie ( 150 ujęć pań starszych jedzących loda, sam lubieżny wdzięk ).
Dzisiejszy wpis ozdabiają prace miłośnika kotów i mistrza tatuażu Kazuaki Horitomo Kitamury. Monmon ( to takie slang określenie japońskiego tatuażu ) w wykonaniu mistrza Kitamury jest dziełem sztuki. Na szczęście mistrzu nie poświęca się tylko ozdabianiu ludzkiej skóry ( materiał średnio trwały, podatny na uszkodzenia i wymagający preparowania w chwili zejścia nosiciela ), jego projekty dostępne są jako druki. W tych "kocich tatuażach" można odnaleźć fascynacje XIX wiecznymi ukiyo - e autorstwa Utagawy Kuniyoshi, również wielkiego miłośnika kotów ( czytaj totalnie zakręconego na punkcie kociambrów ). Jak dla mnie połączenie wielobarwnego tatuażu kojarzonego w Japonii z Yakuzą i kocich osobowości jest zabawne ( czy ten spaślak z drugiego obrazka nie przypomina starego mafioso? ).
Rozumiem, że odpoczynek od tematów ogrodowych :) Bardzo przyjemna odskocznia :D Sama jestem zaskoczona jak jeden mały kotek potrafi zapełnić sobą wielką przestrzeń mieszkalną :))))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D
Odpoczynek od tematów ogrodowych wymusza pogoda i tzw. inne okoliczności. O zapełnianiu przestrzeni kocimi osobowościami mogłabym chyba powieść napisać. Zważywszy na charaktery członków tej bandy u której mieszkam ( tak, tak, zdaniem kotów to ja mieszkam z nimi a nie one ze mną ) to byłaby to powieść kryminalna! :-0
UsuńŚwietne obrazki! Ten w myszy wytatuowany bardzo przypomina mojego Wanię. A te myszy to chyba gejsze...
OdpowiedzUsuńMoże to i mysie gejsze, kto wie? Mnie najbardziej śmieszy to tatuowanie "w tygrysa".:-)
Usuń