piątek, 1 września 2017

Sztaflikowa przypadłość czyli rzecz o łakomstwie i bardzo małym rozumku

Gryplany, gryplany a potem bach i wszystko się pokręci. Mijający tydzień upłynął mi w ciągłych  " w dojazdach" i "na chorobowym".  Szczerze pisząc tzw. oddech  ciężko było złapać. Paczka niewysłana do Agniechy nadal ugniata sumienie, bajzel w domu woła o pomstę do nieba, zmęczenie zwala z nóg i jeszcze pogoda zrobiła się spleenowata! Ech! Dojazdy konieczne z godnością zniosłam ( mimo zawirowań komunikacyjnych ) , gorzej poszło z choróbskiem Sztaflika. Kota  zeżarła jakieś  świństwo i była jazda. Z takich jazd do których trzeba mieć refleks kierowcy Formuły 1. Znaczy czas  się liczył, leki trzeba było  szybko podawać. Nie mam pojęcia czego i gdzie ten łakomy bęcwał się nachlał ale zaszkodziło solidnie. Teraz, po pięciu dniach  jest trochę lepiej, wątrobę i nerki udało się osłonić ale kociego rozumku naprawić to już nie. Rozumek jest jeszcze mniejszy  niż był przed nielegalnym chlajstwem, wnioskuję z zęboczynów których zdrowiejąca Sztaflik usiłuje dopuszczać się na rodzeństwie ( co prawda  Szpagetka bezczelnie prowokuje, wiadomo - zazdrość zżera Królową  Kocich Serc ) i ogólnej krnąbrności rekonwalescentki. Pozostałe koty postanowiły  że taryfy ulgowej dla mnie w związku z nagłą przypadłością Sztaflika nie będzie, były zwyczajnie upierdliwe i namolne kiedy uznawały to za stosowne ( najczęściej nad ranem ). No, zarobiona jestem z powodu kocich sprawek i wyprana emocjonalnie, bo zmartwienia zdrowotne są najpaskudniejsze.

Pocieszam się że moje koty dają mi popalić w takim samym stopniu jak inne pupilostwo swoim właścicielom. Moja przyjacióła Doro ostatnio szukała po nocy wraz  z ekipą "wymkniętej"  Cleo ( kota wymknęła się przez drzwi otworzone gościom - myk, myk i już jej nie było ). Misiek czyli Cleo jest kotką wychodzącą jedynie na taras, świata ten zwierz nie zna  i było się czym martwić. Szczęśliwie w ekipie poszukiwaczy była sunia "szczekliwie tropiąca"  i uciekinierka została znaleziona ( ponoć w złym stanie psychicznym, ponad pół kilometra od domu - stan psychiczny poprawił się natychmiast po przyniesieniu do domu, bo jak inaczej wytłumaczyć wykonane  przez kotę wymiecenie wszystkiego z misek - stresem pourazowym!? ). Cleo okazała się mieć rozumek wielkości  Sztaflikowego rozumku i nadal czyha przy drzwiach na okazję ( najlepiej uciekać jak zapada noc, a niech szukajo po szwarcwaldzkich lasach w ciemnościach, niech sie martwio i żałujo że tylko jeden stojak, drapak  i tam te "parę" zabawek i wyłączność na zajmowanie werandy kotom dali - niech wiedzo że Cleo to nie jej  siostra Isia i takie bestialskie pozbawianie kotonów wszelkiej godziwej rozrywki  z jej strony musi  być pomszczone, na sucho to nie ujdzie ). Klasyka znaczy w wykonaniu rozpieszczonego kotostwa, klasyka w najlepszym wydaniu.

Żadnych nowych zdjęć z ogrodu nie mam bo czasu  na ich wykonanie zabrakło. Już  zmierzch lata, zmrok zapada tak całkiem jesiennie, znaczy zbyt szybko. Ja też zapadam  coś szybko w sen, odsypiając nocki spędzone na zamartwaniu się o Sztaflika. We śnie widzę lizbońską  Café do Elétrico która w cudowny sposób przeniosła  się do czeskiej Pragi, z tym  że jej wyjście "kuchenne" prowadzi  na lotnisko w Balicach ( konkretnie to przechodzi się od razu do  gate nr 5 - taki dziw ). Taa, wyraźny znak że należą mi się wakacje i nie ma że nie ma. Z powodów finansowych podróż wakacyjna  zostanie wykonana tramwajem nr 11 na ulicę Piotrkowską. Dawno nie byłam na Pietrynie więc powinnam się poczuć jak turystka. Na wszelki wypadek nie wezmę za dużo kasy żeby miejscowi mnie nie kusili ( taki sklep tam między innymi  jest z różną, różnistą porcelaną, nęcące pijalnie czekolady i inne atrakcje  ze strepteas'em ). Zobaczę "lepsze" oblicze  Odzi, egzotyka pełna po  Odzi mojej powszedniej. Może  zaciągnę Mamelona na tę wyprawę ( uprzednio starannie schowamy i jej portfel ), pełną takich atrakcji jak przejazd rikszą ( turyści cenią sobie takie głupoty ) albo szaleństwo w pierogarni. Kto wie, może się nawet rzucimy na lody fabryczne, lubiejemy  te z alkoholem ( takie instynkta niskie kierujące nasze pragnienia w stronę używek posiadamy ).  To  już będzie szczyt turystycznej rozpusty, godny lansu na Fuckbooku albo tam innym ćwierkaczu, czy Insragramie ( 150 ujęć pań starszych jedzących loda, sam lubieżny wdzięk ).

Dzisiejszy wpis ozdabiają prace miłośnika kotów i mistrza  tatuażu  Kazuaki Horitomo Kitamury. Monmon ( to takie slang określenie japońskiego tatuażu ) w wykonaniu mistrza Kitamury jest dziełem sztuki. Na szczęście mistrzu nie poświęca  się tylko ozdabianiu ludzkiej skóry ( materiał średnio trwały, podatny na uszkodzenia i wymagający preparowania w chwili zejścia nosiciela ), jego projekty dostępne są jako druki. W tych "kocich tatuażach" można odnaleźć  fascynacje XIX wiecznymi ukiyo - e autorstwa  Utagawy Kuniyoshi, również wielkiego miłośnika kotów ( czytaj totalnie zakręconego na punkcie kociambrów ). Jak dla mnie połączenie wielobarwnego tatuażu kojarzonego w Japonii z Yakuzą i kocich osobowości jest zabawne ( czy ten spaślak z drugiego obrazka nie przypomina starego mafioso? ).



4 komentarze:

  1. Rozumiem, że odpoczynek od tematów ogrodowych :) Bardzo przyjemna odskocznia :D Sama jestem zaskoczona jak jeden mały kotek potrafi zapełnić sobą wielką przestrzeń mieszkalną :))))
    pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpoczynek od tematów ogrodowych wymusza pogoda i tzw. inne okoliczności. O zapełnianiu przestrzeni kocimi osobowościami mogłabym chyba powieść napisać. Zważywszy na charaktery członków tej bandy u której mieszkam ( tak, tak, zdaniem kotów to ja mieszkam z nimi a nie one ze mną ) to byłaby to powieść kryminalna! :-0

      Usuń
  2. Świetne obrazki! Ten w myszy wytatuowany bardzo przypomina mojego Wanię. A te myszy to chyba gejsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to i mysie gejsze, kto wie? Mnie najbardziej śmieszy to tatuowanie "w tygrysa".:-)

      Usuń