czwartek, 18 października 2018

Codziennik - październik że aż żal w domu siedzieć

Pogoda piękną  jest, znaczy babie  lato vel złota polska jesień nam panuje w miesiącu październiku. Cud, miód i w ogóle soczysta malina! W domu rozbabrane okna, firanki w pralce a my, znaczy koty, Małgoś - Sąsiadka i ja na słoneczku.  Nawet Ciotka Elka wypełza po południu wygrzewać ciałko. Korzystamy póki możemy bo prognozy cóś nie halo, ponoć idzie już do nas ta brzydka faza jesieni. Wicie rozumicie, deszcze, chłody i porywisty wiatr. Straszą zimą mroźną i  groźną, jakimiś "zimniejszymi  niż zwykle" grudniami  i styczniami, więc ładujemy akumulatory na zapas, coby w tych miesiącach zimniejszych  niż zwykle jakoś tam funkcjonować. Oczywizda pocieszamy się że to tylko prognozy a wieści o wzroście cen  energii wszelakiej są na pewno przesadzone.  No bo cóż innego możemy robić? Co prawda mamy przed sobą wybory na które się udamy bo w nas kipi, ale to nie są jeszcze te wybory w których  będzie można  podziękować za niebywały rozwój energetyki w minionych trzech latach  ( wisienka  na torcie upieczonym i wielokrotnie przełożonym  przez wszystkie poprzednie  rzundzące ekipy ), tony sprowadzanego kradzionego węgla z Donbasu przy  wtórze jazgotliwym antyrosyjskiej retoryki sprowadzaczy, oraz ogólne upieprzenie wszystkiego co się do upieprzenia nadawało ( a także  paru innych rzeczy , wydawałoby się że nie do spieprzenia ). Znaczy bardzo dużo to zmienić nie  będzie można,  jeszcze. Tjepier póńdę  głosować w wyborach  samorządowych na tak zwane mniejsze zło  ( nie jestem ja wielbicielką polityki  miejskiej robionej przez panią Hanię, ale pani Hania na tle jawi się jako przewidywalna niemal do bólu i możliwa do ogarnięcia przez wyborców ). Ordynację mamy jaką mamy i dopóki jej  nie zmienią to lepiej na wybory chodzić bo  kto wie kogo nam wybiorą co bardziej zdyscyplinowani i spragnieni wrażeń rodacy ( co zmusza mła do polezienia również w  przyszłym roku na "święto demokracji" ).



Na razie usiłuję wyrobić sobie  opinię o aktualnej sytuejszyn politycznej w kraju, co jest  trudne zważywszy na ilość wypuszczonych  trolli piszących dla wszelkich opcji, sondaży "wspomaganych komputerowo" i tym podobnego szumu informacyjnego. Cinżko mi idzie.  Koty jakby wyczuwały agresję w tzw. eterze, niedobre so i żundające. Posuwają się nie tylko do obraźliwych spojrzeń wysyłanych do mła ( Szpagetka ) ale prujo na mnie sznupy ( Okularia ) oczekując  nierealnej ilości wołowiny  na kociłeb. Sztaflik opanowała sztuczkę  zwaną przez mła "wściekłym barankiem spionizowanym" - stoi na tylnych  łapkach, ogon chodzi jak metronom, z gardzioła wydobywa się pomruk grożący, łapki przednie oparte na moich ramionach, czółko pochylone bodzie mła w brodę. Taa, pełnia szczęścia naszej zsamczonej kociczki. Felicjan prowadzi  działania inszego rodzaju - ma zapalenie dziąseł, bardzo ciężkie przy  mokrej puszkowej karmie, ciut lżejsze przy gotowanym  kurczaku, nieistniejące  przy  surowej  wołowinie.  Taka zdziwna jednostka chorobowa, rozgotowana papa uraża a kawałki  surowego mięcha przechodzą bezproblemowo.  U Małgoś - Sąsiadki zapalenie dziąseł u Felicjana w ogóle nie występuje, tam swoje  puchy Felek zżera  aż miło. Przynajmniej dopóki mnie nie zoczy, jak spostrzeże  to natentychmiast ma nawrót choroby, zazwyczaj ciężki. Także porykują,  bodą, podstępem wymuszają ulubione żarło.  Kupuję mięcho, bo co mam robić - zima idzie, może tak jak koty Agatka i moje nabierają przed zimą ciała.  W związku z kupowaniem  mięcha  jakoś ciężko mi  idzie oszczędzanie a powinnam się w sobie zebrać i zacząć cóś odkładać na Rzym.





Powinnam i nie ma zmiłuj, bo decyzja zapadła i mieszkanie zostało wynajęte. Teraz  tylko samolot, wejściówy przez net opłacone i Mamelon wraz z mła  może udać  się do Wiecznego Miasta.  Bardzo tanio  nie będzie  bo po pierwsze primo miasto Roma jest drogie, po drugie secundo starszym paniom  nie uśmiecha się dojazd do centrum z tzw.  Murzynowa - wolą staromiejskie  klimaty, po trzecie tertio dojazdy tyż kosztują i zabierają czas który można przeca lepiej spożytkować. W związku z dwoma ostatnimi punktami poprzedniego zdania mieszkanko zostało wynajęte w rione Prati, która co prawda jest poza  Murem Aureliana ale za to bliziutko Città del Vaticano. Będzie tak ze dwieście metrów od jednego z celów naszej wyprawy czyli Musei Vaticani. Mamelon już się boi pomna naszych praskich wypadów  ( no bo mła nie odpuszcza, bo jakże można taki pałac  Lobkowitzów odpuścić, czy Loretę ), wiadomo że się ukulturalnimy.  Hym... nic na to nie poradzę, ja jestem z tego pokolenia  które kumało że bezpośredni kontakt z dziełem sztuki, choćby takim przez szybkę oglądanym, jest czymś zupełnie inszym  niż oglądanie go choćby w najlepszej rozdzielczości na monitorze kompa. Form przestrzennych, rzeźby i architektury w ogóle inaczej niż w naturze oglądać się chyba nie powinno o ile chce się na nie rzetelny pogląd sobie wyrobić. Bez oglądania żywcowego to tylko takie gdybu - gdybu, impresje na temat zdjęć lub filmów, że tak się wypiszę. Oczywiście nie tylko muzeami Watykanu czy antycznymi zabytkami  Rzymu będziemy sobie w  tym mieście  żyły. Żadnego zwiedzania na kolanach, jak  XIX wieczni turyści z Wysp  Brytyjskich czy pielgrzymkowania do miejsc  świętych  ( to nie  Jerozolima, to tylko ruiny centrum cesarstwa i pozostałości po  Państwie  Kościelnym ). Lodziarnie, targi i karczochy po rzymsku  czekają!




Dzisiejsze  zdjątka to zapis ogródkowy, tak u nas  październik oczy kolorami cieszy.  Teraz się muszę szybko zebrać i gnać do  sklepu  po  mieloną wołowinę - Felicjan znów miał ciężki atak na widok puszeczki.  Biedna kocina.



9 komentarzy:

  1. ach Roma, przereklamowany Paryż może mu buty czyścic, zazdraszczam, choć podobno nie ma już tylu kotów co 20 lat temu z okładem.
    proszę ukłonić się G.B. na Campo di Fiori w moim imieniu.
    a moich okolicznościach lato nieustające, krótki rękaw i gacie tylko dziwno, ze tak szybko się robi ciemno ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, i ja chadzam w ciuchach letnich + klapeczkach ( co zgrozę budzi u Ciotki Elki ). Rzym był planowany od dawna ale zawsze cóś. Zdaję sobie sprawę że to jest prawdziwe Miasto a cała reszta europejskich stolic to tylko echo ( z bardzo nielicznymi wyjątkami - vide Ateny i Lizbona ). Mądre ludzie mi kiedyś powiedziały że zobaczyć Rzym to właściwie zobaczyć Europę, bowiem z Rzymu czerpiemy i do niego mniej lub bardziej świadomie się odnosiliśmy i odnosimy, budując nasze w miasta i tworząc cóś nazwanego europejską cywilizacją. Znaczy jak zobaczysz Rzym to Londyny i Paryże możesz sobie spokojnie odpuścić. Ukłony złożę, kotów poszukam - mam jeszcze sprawny węch. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. ech, onegdaj w Rzymie był jeden wielki pokot, kotowie byli wszędzie ale podobno wzięto się ostro za sterylizacje.
    Londyn jest spoko, tez bym wróciła :) Paryża nie darze uczuciem od pierwszego razu, bardzo mnie rozczarował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla kociego dobrostanu to sterylki są konieczne, jednak wbrew temu co ćwierkają tzw. ekolodzy bez kociambrów w naturze sobie swobodnie ciekających może zrobić się niemiło. Wiem, wiem, ptoszki sroszki ale tzw. ekolodzy z lubością zapominają o zwierzątkach przydomowych typu szczur. Gniazda ptoszków sroszków mogą być niszczone przez całą masę "naturalnych" wrogów za to nie ma na świecie miasta które poradziłoby sobie tak naprawdę z zaszczurzeniem. A w ogóle to ludzie i owszem w naturze niech swobodnie ciekają ale sterylki tyż by się ludzkości przydały - dla dobrostanu. ;-) Spuszczę zasłonę milczenia na ludzkie szkodnictwo, żadna, choćby nie wiem jak liczna kocia populacja nie ma szansy tak nabroić jak nasze ludzkie stadko.
      Co do Londynów, ledwie przejazdem bywałam ale cóś mnie nie ciągnie. Owszem muzea, owszem zabytki ale Anglia to dla mnie country. Londyn to takie cóś doklejone, niby z Albiona wyrosło ale jest czymś osobnym, jedynym naprawdę wielkim miastem na Wyspach, zupełnie innym niż kraj który je otacza. Wicie rozumicie, wielkie miasto zainspirowane tym Miastem. No i Londyny mnie nie kuszą bo najfajniejsze ogrody istnieją w country.

      Usuń
  4. nie, no kotowie są ino nie w tych ilościach co kiedyś. w słoneczny dzień, a takich w Romie wiele, cala starówka była dosłownie oklejona futrem i to futrem dobrze odżywionym. najbardziej schodzące pocztówki to były zabytki+futra.
    stolyce jak każde inne to państwo w państwie, trzeba je brać na klatę poza kontekstem a Londek ma akurat kilka interesujących ogródków, w Parisie samym jest tego dużo mniej. polecam bloga http://miejskiogrodnik.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to może kiedyś do Londyna się wybierzem, choć szczerze pisząc się nie palim. Mła dwa razy objechała południe Albionu, Sussexy, Essexy, Somersety, Glouchestery i nawet Devon and zahaczenie o Cornwall i jak by jeszcze raz ją miało zanieść na Wyspy to raczej do Walii by się udała. Nie wiem czy na opinię mła o Londku nie zaważyło pomieszkiwanie w mieście przez familię, Magdzioł przedreptała Londyn solidnie, Ola mieszka, Cio Mary bywała i jakoś ja zachwytów nad miastem z ich ust nie słyszałam. No i mnie się wzięło i zdanie wyrobiło. Do Paryża ciągnie mnie jeszcze mniej niż do Londyna, kiedyś tam snułam plany ale mi gruntownie przeszło. Ostatnio Gosia usiłowała namówić Mamelona i mła na wyprawę wiedeńską, tyż nie zaiskrzyło. Poza pewnymi magicznymi dla mnie nazwami nic miastowego nie kusi, na uroki miast chyba jestem uodporniona. Owszem, chciałabym zobaczyć Hawanę czy Miami, choć to ostatnie to raczej ze względu na Everglades czy Biscayne Bay ale bardziej mnie ciągnie do takiej zapyziałej z lekka Brugii, Florencji z przyległościami czy miast południowej Hiszpanii. Niestety nie jesteśmy zmotoryzowane i mamy problema z dostaniem się w niektóre miejsca, podróż znaczy wieloetapowa się robi a my stare rury. No i jest jak jest. Będziemy podziwiać futra na rzymskich ulicach, a nawet próby kontaktu z futrami inicjować. Na bloga wspominkowanego zajrzę dziś jak tylko się obrobię z Felicjanem ( nie podoba mi się to jego pseudozapalenie ustek, zęby i dziąsła zawsze lepiej sprawdzać ).

      Usuń
  5. Z opóźnieniem mój koment, bo pracy mam ostatnio dużo i czasu na życie brakuje. Ale jak o Muzeach Watykańskich przeczytałam, to musiałam dodać coś od siebie ;) Konieczny punkt do zaliczenia, jakby nie było, ale rozczarowana byłam! Po pierwsze i po drugie - tłumy i tłumy. Nie da się dzieł kontemplować, gdy tyle ludzi wokół a połowa pstryka zdjęcia. Notabene, zawsze mnie to dziwiło: po co komu wątpliwej jakości fotka jakiegoś dzieła malarskiego, częściowo przesłoniętego głowami innych oglądających. Lepiej na pamiątkę album kupić, albo parę pocztówek. Po trzecie - handel i komercja na każdym kroku - co i rusz stoiska z pamiątkami i kawiarenki na trasie zwiedzania. Jakoś mi to przeszkadzało. A po czwarte - jak na tak słynne muzeum spodziewałam się lepszej prezentacji zbiorów, np. czytelniejszych opisów, podpisów itp. Na koniec spore rozczarowanie Kaplicą Sykstyńską. Pewnie jest piękna i mogłaby zapierać dech w piersiach, ale wspomnienie mam jedno: powoli przesuwające się mocno ściśnięte stado ludzkie, z zadartymi głowami, jednostajny szmer dziesiątków głosów. A nad tym wszystkim górujący młody zakonnik powtarzający jak mantrę: Silentio …. silence ….. silentio …. silence. Zamiast podziwiać zaczęłam sią zastanawiać, czy on jest prawdziwy?
    Ale zobaczyć Muzea Watykańskie trzeba. Ja żałowałam, że jest tam tylko jeden obraz Caravaggio, którego uwielbiam. Za to mistrza można oglądać w wielu innych miejscach w Rzymie - choćby w bazylice Santa Maria del Popolo (z którą cos wspólnego ma kardynał Dziwisz, ale nigdy nie mogłam zapamiętać, o co chodzi). Ale największe wrażenie wywarł na mnie "Św. Franciszek medytujący" w przykościelnym muzeum ojców kapucynów przy Via Veneto. Chyba dlatego, że muzeum było małe, kameralne i akurat nie było tam nikogo poza mną, św. Franciszkiem i szkieletami setek kapucynów. Wspaniałej wycieczki życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. zgadzam się w zupełności, już ćwierć wieku temu tłum był nie do wytrzymania, boje się myśleć jak jest teraz. było może mniej nachalnego handlu. a fotki robi się nie po to, żeby uwiecznić dzieło tylko po to, żeby wrzucić na insta natychmiast, jako dowód, ze się było, najlepiej jeśli to selfie.
    kilka razy do roku korzystam z dobrodziejstw Paryża i wizytuje wystawy w Grand Palais albo Musée du Luxembourg, tłum jest zawsze wściekły, na szczęście istnieje internet i chociaż nie trzeba stać w kolejce (3-4 godziny) po bilety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo widzicie to już tak jest że atrakcje lubią oglądać nawet tacy dla których tak naprawdę nie są to żadne atrakcje. No mus strzelić fotę z Chrystusem z Sądu Ostatecznego Michała Anioła w tle. Coś tam świta że Chrystus ( to ten od żłóbka w Boże Narodzenie, nie mylić z facetem w czerwonym ubranku ), że Michał Anioł też świta ( jak Watykan to chyba jasne że anioł ), Sykstus od Sykstyny wypada bo o co kaman nie wiadomo, a po prawdzie najważniejsze żeby ta larwa z trzeciego piętra na swoim kompie zobaczyła foconego czy foconą na tle i żeby gula jej poszła. Różne są powody zwiedzań i pielgrzymków. Obiecuję nie focić fresków, bardzo znanych obrazów i rzeźb, fotki architektury i ogrodów mi wybaczcie. Tak szczerze pisząc też się zasadzamy na zwiedzanie pozaszlakowe, takie niespieszne. :-) Najmilej się zwiedza kiedy jest pustawo, we mnie do dziś wielka uciecha że tak udało nam się zwiedzić klasztor Hieronimitów w Lizbonie, zazwyczaj zatłoczony niemożebnie.
      Opisami muzealnymi się nie martwię, pięć lat mła katowali historią sztuki bo mła miała być artystą wykształcunym a nie takim samorodkiem ludowym. Czasem sama się dziwię że jeszcze tyle pamiętam z tego wszystkiego co mi do łba wbito.

      Usuń