Józef Mikołaj Potocki urodził się w 1862, dziesięć lat po swoim starszym bracie. W przeciwieństwie do Romana nie stanowił źródła zmartwienia rodziców. Otrzymał dobra tulczyńskie i pisał się Potockim z Antonin. W swoich rozległych dobrach, liczących 63 tys. ha, dokończył uwłaszczenie chłopów, meliorował folwarki, zakładał stawy rybne i plantacje buraka cukrowego. Rolniczył na całego i to niegłupio, bo w Antoninie i Piszczowie posiadał własne stacje hodowli roślin. Wówczas to była nowinka. W oparciu o własną produkcję rolną stworzył nowoczesny przemysł przetwórczy, na który składały się cukrownie, gorzelnie, fabryki sukna i młyny. Jego aktywność gospodarcza spowodowała że w ukraińskich dobrach powstało wiele tysięcy miejsc pracy dla miejscowej ludności, która akurat tego Potockiego ceniła. Pewnie dlatego że dbał o warunki zatrudnienia i jakość życia swoich pracowników, utworzył nawet fundusz emerytalny oraz wspierał rozwój lokalnego szkolnictwa podstawowego i zawodowego, znaczy budował szkoły rzemieślnicze, m.in. w Krzemieńczugach i Piszczowie. Był naprawdę hop do przodu, w miejscowości Szepetówka rozbudował uzdrowisko antyreumatyczne, jego pracownicy objęci opieką medyczną mogli korzystać z wód jak ludzie lepiej uposażeni. Taki był dobrodziej. W dodatku patriota, choć z carskim dworem musiał dobrze żyć. Uzyskał zgodę Mikołaja II ( car imiennika lubił i cenił widząc w nim "najlepszego rolnika" imperium Romanowów ) i zyskał koncesję dla utworzonego Towarzystwa Akcyjnego Kolei Podolskiej, po czym zbudował linię Korosteń - Kamieniec Podolski łączącą poprzez linie boczne Polesie, Wołyń, Podole i Kijowszczyznę. Aby powiększyć swój kapitał obrotowy i inwestować w kraju, sprzedał swoje udziały kopalń złota w Afryce Południowej, które przynosiły mu niezłe zyski. Liczono się z jego zdaniem w kwestiach finansów i w Petersburgu, jak w Paryżu i Londynie. Bardzo zabiegał o powrót do Warszawy Marii Skłodowskiej-Curie, dla której rezerwował kierownictwo projektowanego laboratorium radiologicznego, zdawał sobie bowiem świetnie sprawę jak ważne jest budowanie potencjału naukowego kraju. Po praszczurach odziedziczył zamiłowanie do podróży, był kolekcjonerem i badaczem zainteresowanym odkryciami geograficznymi, etnograficznymi i przyrodniczymi. Łożył duże sumy na Warszawskie Towarzystwo Naukowe i polskie periodyki. Jednak przede wszystkim był koniarzem i to takim, który miał na punkcie koników hopla. Hodował konie wszelakie, choć najbardziej były znane jego araby. Ta miłość do koni sprawiła, że podzielający to zamiłowanie bratanek, Alfred, ostatni ordynat łańcucki, został przez Mikołaja Potockiego, umierającego w Paryżu w 1921 roku, obdarzony zapisem majątkowym.
A teraz będzie o postaci w historii Łańcuta tak ważnej że śmiało można ją porównywać do Księżnej Marszałkowej. Kolejna ordynatową była kolejną de domo księżniczką, tym razem padło na Radziwiłłównę urodzoną w 1861 roku. Jak wspomniałam wcześniej po latach wdowieństwa postanowiono ożenić "naszego Romcia". Wybranka nazywała się Elżbieta Matylda z Radziwiłłów z linii berlińskiej, uchodziła za panną tyleż nieładną co niezwykle bystrą, o tzw. bardzo silnej osobowości. Plotka stugębna głosiła że biedna Elżunia zwana Betką to w ogóle gustu nie ma, co widać po tym co biedactwo na się wkłada. Jej pojawienie się we Lwowie w kreacjach rodem z Berlina wprawiło ubierającą się w Wiedniu i Paryżu arystokratyczną rodzinę męża w konsternację a niektórych to nawet w osłupienie, tak fatalnie księżniczka była ubrana. No ale to się dało przełknąć bowiem Elżunia miała tzw. świetną parantelę, jako córka ordynata nieświeskiego i kleckiego, Antoniego Fryderyka i Marii Doroty margrabianki de Castellane, miała licznych ustosunkowanych krewnych z właściwymi tytułami. Ponadto Betka było towarzyskim stworzeniem i zawierała korzystne przyjaźnie, nie dlatego że była wyrachowaną babą, tzn. nie tylko dlatego, po prostu takie miała otoczenie. Była przyjaciółką żony cesarza Wilhelma I, cesarzowej Augusty, co spowodować miało że na ślubie Radziwiłłówny, który odbył się w 1875 roku Berlinie w kościele św. Jadwigi, cesarza Wilhelma I Hohenzollerna reprezentował sam kronprinz Fryderyk z żoną Wiktorią, tak, tak, wnuczką brytyjskiej królowej Wiktorii. Ślub zresztą odbył się z wielką pompą, kościół tonął w zieleni, panna młoda wystąpiła nie tylko z tradycyjnym bukietem z kwiatów pomarańczy ale założyła też diamentowy diadem, który zrobił tak duże wrażenie, że podobny do niego model zamówił kilka lat później w znanej jubilerskiej firmie lord Curzon dla swojej żony - wicekrólowej Indii. Romcio wystroił się na tę okazję w mundur austriackiego szambelana. Z okazji ślubu Elżbiety z hrabią Romanem Potockim rodzice panny młodej rozesłali trzysta zaproszeń. Na uroczyste przyjęcie przybyli członkowie rodziny cesarskiej, śmietanka międzynarodowej arystokracji, a także dyplomaci z co ważniejszych stolic. Impreza jak się patrzy. Od cesarza Niemiec para dostała stosowny prezent w postaci portretu rodziny cesarskiej w srebrnej ramie. Drugim prezentem od cesarza był cenny zegar. Co jeszcze podarowano młodej parze? Od swojego nowo poślubionego męża księżniczka dostała komplet z biżuterii z rubinami, nazywanymi kroplami krwi, od rodziców wspaniały diadem z klejnotami z szafirów, bransoletkę z drogocennymi kamieniami, od babci, księżnej Matyldy, wspaniały indyjski szal. Wuj, książę Sagan był bardziej przyziemny, wręczył młodym pudełko z 4 tuzinami "zwyczajnych" złotych noży, łyżek i widelców. Otrzymali również komplet srebrnej i porcelanowej zastawy.Siostra Betki również wyszła za Potockiego, tylko z inszej linii, mła niestety nie doczytała jak wyglądało tamto drugie wesele. Państwo Potoccy pomieszkiwali w Wiedniu. Rodzina zdawa się szybko popracowała nad Betką, bo w Wiedniu Elżbieta choć nie uchodziła nadal za najpiękniejszą, to jednak robiła za niezwykle elegancką. Odznaczała się na tle wiedeńskiej socjety, towarzystwa w którym jak pisał jeden ze złośliwszych pamiętnikarzy, Chłędowski - "panie źle się ubierały i co do dowcipu i towarzyskich zalet stały na dziwnie niskim poziomie, potrafiąc jedynie rozprawiać o koniach i psach". A Romcio? Dzięki temu mariażowi Roman Potocki stał się właścicielem największej fortuny w Galicji i zyskał powiązania ze wszystkimi niemal panującymi domami Europy. Potoccy prowadzili tzw. dom otwarty, znaczy stale któś ich wizytował albo oni wizytowali. Roman podobno był średnio szczęśliwy, nie mógł zapomnieć zmarłej pierwszej żony - Izabelci, jak ją nazywał. Ponoć dlatego rzucił się w wir karcianego szaleństwa. Cóż, kto nie ma szczęścia w miłości ten ma szczęście w grze, Romcio więc ostro grał w pokera, spędzał całe noce w klubach i "zaczął swoją żonę w niemożliwy sposób zaniedbywać" - jak to oceniał Chłędowski. Rodzice cierpieli a Romuś w dzień w dzień notorycznie zmęczony, często niezupełnie trzeźwy po nocce, ożywał wieczorami, wybywał i dopiero nad ranem wracał do domu. Karta zazwyczaj szła mu tak dobrze że zaczęto przebąkiwać że Romuś jest "kosmopolitycznym szulerem". Fakt , częściej wygranego Romusia widywano w klubach Wiednia i Paryża niż w Polsce. Ogrywał tak wielu arystokratów i na tak duże sumy, że doczekał się cesarskiego zakazu. Sam Najjaśniejszy Pan, cesarz Franciszek Józef zabronił mu grywać w karty. Ponoć Potocki raz wygrał tak wielką sumę pieniędzy, że postanowił odrestaurować pozostawiony w Łańcucie zamek. Czy to prawda nie wiadomo ale restaurowanie siedziby rodowej rozpoczęto. Mła tak po prawdzie to się Romusiowi nie dziwi że z domu zmykał, Betka była nie w jego typie. Ona w ogóle była w mało czyim typie, charakteru słodkiego u niej za grosz. Takie oto kwiatuszki świadczące o Jaśnie Pani mła dla Was wybrała.
Jednakże nie święci garnki lepią, zamek w Łańcucie wygląda jaj wygląda bo Betka chciała mieć prawdziwą magnacką siedzibę. Miała wybujałe ego i tzw. urodzenie przeżywała szczególne. I to a być może i chęć znalezienia jakiegoś zajęcia i wspólnoty zainteresowań z Romanem, sprawiło że była ona motorem zmian w mężowskim Łańcucie. No i w końcu była córką odnowicielki Nieświeża - księżnej Marii Radziwiłłowej. Elżbieta Potocka wspominała w pamiętnikach jak do Łańcuta przyjechała z mężem 11 czerwca 1885 roku - "Brama otworzyła się z piskiem i zgrzytem starych zawiasów i nareszcie ukazał mi się zamek jakby drzemiący, zapadnięty w drzewach i krzakach. (…) Nie funkcjonował na wieży zegar..." Świat jak z "Trędowatej" Mniszkówny. Teściowa, Maria, pokazała styl, dyskretnie opuściła wówczas zamek, ponoć po to, aby Betka poczuła się prawdziwą panią tej rezydencji. Oczywiście Betka ani myślała żyć po spartańsku na modłę teściów. Wkrótce miały pojawić się wodociągi, kanalizacja, ogrzewanie. I nie ma że nie ma. Od 1906 roku zamek miał własną elektrownię, a później także telefony. Nie oszczędzano na wydatkach. Wzory do naśladowania czerpała z rezydencji najbogatszego człowieka w monarchii austro-węgierskiej, barona Nathaniela Rotschilda, a niektóre z cesarskiego pałacu Schönbrunn. Robotników do wykonywania prac sprowadzano z Włoch, Wiednia, Francji. W Łańcucie założono łazienki i instalację wodociągową oraz kanalizację.
Na przełomie wieków, w latach 1894 -1903, zamek został przebudowany i zyskał nową fasadę w stylu neobaroku francuskiego. W zamku opracowano na nowo główne wejście do niego, pełniące rolę przejazdowej Sieni, urządzono też coś co nazywano "pysznym westybulem", z fotelami, pomieszczeniem gdzie także czasem jadano śniadania. Z wielkim przepychem stworzono Korytarz Biały, Korytarz Czerwony, amfiladę wnętrz recepcyjnych - salonów i jadalni, oraz mieszkalne apartamenty, niektóre odrestaurowane, inne na nowo urządzone, ale tak by nawiązywały do wystroju, który wcześniej był w tych wnętrzach. Nie wprowadzono nowego stylu w dekoracji, który kłóciłby się z tym historycznym. Aranżację wnętrza czasem podporządkowywano jakiemuś wartościowemu dziełu sztuki czy też ich zespołowi, tak by uwydatnić ich urodę czy wiekowość. Betka pisała w swoich wspomnieniach, że z całym pietyzmem zachowano w zmodernizowanym i odrestaurowanym zamku pamiątki przeszłości. I jest to prawda - zachowano o ile się dało, dawne polichromie, boazerie i obicia jedwabne. W wielu salach ustawiono nowe ale stylowe, białe piece kaflowe i nowe kominki marmurowe. Sprowadzono też wiele nowych mebli, przeważnie z Wiednia. Przebudowę zamku powierzono francuskiemu architektowi pracującemu w Wiedniu między innymi przy pałacu Rotschilda, Armandowi Louisowi Bauqué i jego włoskiemu koledze Albertowi Emilio Pio. Dobra, zobaczmy co przebudowano.Pod koniec XVIII wieku Izabela Lubomirska wybudowała bibliotekę zamkową, wg. projektu Piotra Aignera, w latach 1899-1903 powiększono pawilon biblioteczny i przebudowano go w stylu późnowiktoriańskim. Zaprawdę jest bardzo brytyjsko, mła wie bo kiedyś zwiedzała. Teraz się nie zwiedza, nie wiem dlaczego nie można obejrzeć apartamentów na II piętrze czy biblioteki. Konserwacja czy cóś? Wnętrze biblioteki składa się z mebli angielskich, of cours. Zbiory biblioteki liczą około 22 000 woluminów, które właściciele zamku nabywali przez kilka pokoleń. Oprócz wczesnych druków ( m.in. "Statuta Sigismundi Primi Poloniae Regis" Hieronima Vietora z 1524 roku, atlasu autorstwa Willema i Joan Blaeu "Theatrum Orbis Terrarum" z lat 1640-1655 ), w zbiorach znajdują się stare grafiki i mapy ( a także certyfikaty szlacheckie, medale i akta historyczne ). W kolekcji znajduje się również około 1500 utworów muzycznych ( częściowo rękopisów muzycznych ) z partytur do oper buffo, komedii dell'arte Gianbattisty Conte de Cimador, Giovanniego Paisiello, Wolfganga Amadeusza Mozarta, Rinaldo di Capua czy Gioacchino Rossiniego ( zbiory muzyczne znajdują się w Gabinecie Apartamentu Męskiego ). W 1998 roku całość zbiorów Biblioteki Zamkowej przeszła na własność Biblioteki Narodowej .
W zespole pomieszczeń zwanych Apartamentem Męskim, który dawniej nazywał się Apartamentem Zimowym znajdują się Salon zwany Zielonym, Gabinet, Sypialnia i Łazienka. Żeby było śmieszniej Salon Zielony, który zawdzięcza nazwę adamaszkowemu obiciu ścian w kolorze przyblakłej z lekka oliwki, dawniej był zwany "Appartamentem Czerwonym", z racji karmazynowego, adamaszkowego obicia. Za czasów księżnej marszałkowej mieszkał w nim francuski emigrant, Monseigneur de Sabran. Boazeria w kolorze przyszarzonej bieli łączonej z oliwką, wszystko to stonowane, stanowi tło dla francuskich mebelków pochodzących z lat 1750 - 1765, z czasów miłościwie i hulaszczo panującego Ludwika XV. Stoliczek do tych krzesełek i kanap jest XIX wieczny, tak naprawdę to stolik do gry, znaczy w stylu ulubionym przez Romana, z wysuwanymi z blatu popielniczkami dla relaksacji graczy. W górnej części lustra nad kominkiem wprawiono olejno malowaną scenę pasterską z 2 połowy XVIII wieku, żeby było jeszcze bardziej rococo. W pomieszczeniu są piękne zbiory sreber stołowych, komplety do podawania herbaty. Mła szczególnie urzekł przysadzisty imbryczek, niestety zdjęcie wyszło bardzo marnie i imbryczka nie zobaczycie. Jak i XVIII wiecznego zegara. Za to możecie podziwiać kolejny z pieców zamkowych, wzniesiony w stylu neorokoka w latach 1890 - 1895. Biały i elegancki. Z Salonu Zielonego można zajrzeć do gabinetu, który niegdyś był używany przez Alfreda II. Mła kiedyś w tym gabinecie była ale czasy się zmienili i obecnie do gabinetu można jedynie zajrzeć. Wszędzie sznury bo pewnie inaczej się nie udaje utrzymać w ryzach zwiedzających. Mła jednakże po zwiedzaniu włoskich chałup te sznury wydają się jakoś mało przekonujące.
Jest jeszcze jedna rzecz która mła zastanawia. Mła rozumie wszystko, zwłaszcza sprawy związane z ochroną zabytków przed światłem ale zwiedzanie obiektu w pochmurny dzień przy zaciągniętych roletach i sztucznym świetle jest nie tego. W tym wypadku nawiązujemy do wzorów włoskich, tylko że oni tam inne światło mają. Zwiedzanie przy świetle sztucznym i zasłoniętych roletach czy to w pałacu w Kozłówce czy w Łańcucie wydaje mła się jednak lekką przesadą. I nie piszę tak dlatego że robienie zdjęć dużych pomieszczeń w takim świetle jest problematyczne, oględnie pisząc, ale dlatego że najczęściej stosowany tradycyjny sposób oświetlania takich pomieszczeń przez światło z jednego źródła nie jest najlepszą metodą eksponowania tego co się w nich znajduje. Nie rozumiem też dlaczego rolety spuszczone są w części pomieszczeń, akurat wcale nie tych, w których z racji zebranych tam rzeczy można by takie postępowanie zrozumieć. Szczerze pisząc to mam wrażenie że to olewanie zwiedzających przez muzealników. Mła oglądała manierystyczne al fresco na ścianach Villa Farnese w Tivoli, freski Rafaela też oblookiwała przy dziennym świetle, takoż samo XIV i XV wieczne malatury w kościołach Brugii, których nie zabezpieczano przez niedoświetleniem i absolutnie nie widzę powodu żeby pokój z przełomu wieku XIX i XX musiał być pokazywany w sztucznym świetle i to w zamku, w którym tzw. apartamenty chińskie z przełomu wieku XVIII i XIX pokazuje się w świetle dziennym. Zarówno te hece ze swiatłem, jak i okrojona trasa zwiedzania nie natchnęły mła miłością do kustoszy. Dobra, teraz przejdźmy do tego co w Salonie Zielonym na ścianach wisi. Przede wszystkim wisi piękny portret Katarzyny z Branickich Potockiej namalowany przez Franza Xavera Winterhaltera w 1854 roku. Hym... teraz będzie nieco obrazoburczo - reszta się nie liczy.
Sypialnia Apartamentu Męskiego, znana dawniej jako Chambre à Coucher, byla niegdyś sypialnią księcia Stanisława Lubomirskiego. Była wówczas zielona jak majowa łąka. Na początku XIX wieku tę część Apartamentu Męskiego zamieszkiwał L’Abbée Rufin - duchowny, po śmierci Księcia i rewolucji francuskiej Apartament Męski zdawa się został przeznaczony dla duchownych imigrantów z Francji. Wyposażenie zajmowanej przez L’Abbée Rufina sypialni nie zmieniło się od czasow księcia, ściany nadal pokrywała ta sama materia, znaczy obicie było "płocienne w kolorze seledynowym, ze szlakiem papierowym". Przy pokoju wymieniono Garderóbkę, małe pomieszczenie bliźniacze z tym, które znajdowało się na zapleczu sąsiadującego przez zachodnią ścianę pokoju zwanego Gabinet ( vel Garderobe du Prince, to obecna Łazienka Żółta). To niewielkie przejściowe pomieszczenie łączące oba wnętrza w połowie XIX wieku nazywano Ustronie, domyślam się dlaczego. W połowie XIX wieku sypialnie oklejono tapetą i postawiono w niej mahoniowe łóżko "bronzem przyozdobione". Za czasów Alfreda II ściany sypialni były obite kretonem angielskim. W pokoju znajdowały się dwie pary istniejących do dziś klasycystycznych drzwi płycinowych z ok. poł. XIX w. Urody rzadkiej, wykonano je z mahoniu, jaworu i orzecha. Z jednej strony płyciny drzwi są intarsjowane, z drugiej ozdobione malowaną groteską, z umieszczonymi w środkowych sześciobocznych płycinach wizerunkami Wulkana i Wenus ( drzwi zachodnie ), Plutona i Klio ( drzwi wschodnie ). Sypialnię Apartamentu Męskiego odnowiono w latach 1890 – 1895 dla Romana Potockiego zmieniając jej wystrój. Sypialnia Czerwona jest eklektyczna do bólu. Czegóż tam nie ma? Jest tapczan tapicerowany z narzutą z adamaszku, nad tapczanem wisi "Scena pojmania", dzieło XVIII wiecznego naśladowcy Giordano, nad szafką wisi portret Zofii z Branickich Potockiej, malowany przez Georg'a Haytera. Meble tyż różniste, polskie i angielskie, komoda cinżka w typie mebli Art Deco, fotele wiktoriańskie, parawan XIX wieczny ale z zupełnie innej bajki. Najładniejsza jest w tym pokoju porcelana i dywany. Porcelana to japońskie wyroby z XVIII i XIX wieku, mła się wydawa że to prawdziwa Arita. Na podłodze dwa dywany perskie, wełniany i jedwabny przy tapczanie, oba z XIX wieku. Na kominku zegar szafkowy w stylu Ludwika XVI, wyrób zegarmistrza z Łańcuta, Zangla, datowany na drugą połowę XVIII wieku. Sypialnia Czerwona robi na mła wrażenie dusznego pomieszczenia, mimo solidnych rozmiarów, tzw. dużej przestrzeni. To przez czerwony adamaszek, ponoć rodem z Lyonu, którym obito jej ściany i od którego barwy wzięła nazwę. Za dużo tej zimnej czerwieni jak dla mła.A teraz troszkę o pomieszczeniach bardzo prywatnych, czyli tych wszystkich garderóbkach, buduarach, ustroniach i tym podobnych. Domyślacie się że w tak starym zamku, jakim jest Łańcut pierwotnie takich radości nie było. Pomieszczenia bardzo prywatne zostały z czasem wykrojone z pomieszczeń zajmowanych przez właścicieli zamku, w północnej części budynku. Około 1780 roku pojawiły się pokoje opisane jako Garderobe de la Prince io Garderobe de la Princesse, które spełniały funkcję garderoby księcia marszałka i księżnej marszałkowej. Pomieszczenie przystosowano wówczas do roli garderoby, łazienki i ubikacji. Opisy wnętrza z pierwszych lat XIX wieku nie wyodrębniały przepierzonych pomieszczeń, ale przypuszcza się że podział wielkich reprezentacyjnych komnat na pomieszczenia bardzo prywatne mógł nastąpić najwcześniej w latach 80 XVIII wieku a najpóźniej w pierwszych latach wieku XIX. Po śmierci księżnej marszałkowej, należący do niej Apartament Damski na pierwszym piętrze potraktowano jak pamiątkę. Sypialnia, Buduar i Ubieralnia pozostawały niezamieszkane i zachowały się nienaruszone do lat 90 XIX wieku, dopóki nie dorwała się do niej Betka. Sama pisała tak - "Te pokoje były dla mnie największą pokusą i jak tylko była sposobność, prosiłam starego Murdzię, ówczesnego burgrabiego, żeby mi drzwi do tego zakazanego raju otworzył. Przychodził wtedy z ogromnym pękiem kluczy i otwierał drzwi zakazane, wychodzące na galerję i prowadzące do mojego teraźniejszego pokoju ubieralnego, który jak i dziś był podzielony, tylko schodów na drugie piętro nie było."
Z Salonu Narożnego przechodzi się do tzw. Pokoju Bilardowego vel Chambre de Billiard. Pokój Bilardowy nazywany był niegdyś Pokojem Obrazowym a to ze względu na kolekcję malarstwa flamandzkiego, holenderskiego, francuskiego, niemieckiego i włoskiego z wieków XVII - XIX, którą eksponowano na jego ścianach. Duży salon podczas przebudowy zamieniono w pomieszczenie pełniące trochę rolę westybulu. Ściany pokryte są boazerią w kolorze szarym kolorze a płyciny zostały obite czerwonym adamaszkiem. Do tego dołożono kominek z czerwonego marmuru a nad nim lustro z neorokokową ramą, z wprawionym zegarem typu kartel wykonanym ze złoconego brązu, wykonanym w Paryżu w XIX wieku. Meble pochodzą z 3 ćwierci XVIII wieku. Najcenniejsze w Pokoju Bilardowym są wazony z czerwonej kamionki, nawiązujące formą do wyrobów chińskich. To tak zwana porcelana Böttgera czyli stworzona w wyniku poszukiwań mieszanki porcelanowej przez Johanna Friedricha Böttgera, w Miśni w latach 1708 - 1710. Böttger był alchemikiem usilującym transmutować ołów w złoto, porwanym na polecenie Augusta II Mocnego i uwięzionym w Saksoni, coby elektor saski i król Polski w jednym nie musiał martwic się o kasę. Ze złota z ołowiu co prawda wyszly nici ale za to Böttger wraz z Tschirnhausem i pomocnikami, zaczęli pracowac nad ceramiką, August II uwielbiał chińską porcelanę, niestety cóś drogą, więc wymyślił że dobrze by było posiadać własną. 1708 roku powstała pierwsza nadająca się do realizacji receptura porcelany a w 1710 roku została założona na zamku Albrechtsburg w Miśni Kursächsische Manufaktur i August Mocny stał się pierwszym w Europie królem porcelany. Zanim jednak udało się wypalić bielutkie naczynka, powstała czerwona kamionka nie wymagająca szkliwienia. A teraz zagwozdka taka - w Pokoju Bilardowym nie ma bilardu. Kiedyś jednak był, w poczatkach XIX wieku grywano tu w bilard, potem stół bilardowy i kije powędrowały do biblioteki.
Jadalnia Dębowa nazywana również Jadalną Nad Bramą, ze względu iż usytuowana jest nad Holem zwanym dawniej Bramą, to część tzw. Wielkiego Przedpokoju bądź Przedpokoju Paradnego. Pomieszczenie wygrodzono ścianą działową z przestrzeni pierwotnego Wielkiego Przedpokoju prawdopodobnie po pożarze zamku w roku 1688. Pomieszczenia zamku w Łańcucie, kiedy był on jeszcze palazzo in fortezza w XVII wieku były olbrzymie. Paradny Przedpokój, równał się powierzchnią z parterową Wielką Sienią, nad którą się znajdował. Wykrojono później z niego aż trzy pomieszczenia: Salę pod Stropem, część Korytarza Zachodniego i Jadalnię nad Bramą. Zanim jednak jadalnia została jadalnią przez długi czas była salonem wejściowym, dopiero na przełomie wieków XVIII i XIX pomieszczenie zmieniło funkcję. W czasach Alfreda I Potockiego w jadalnipojawila się posadzka z gwiaździstą rozetą, wykonana przez Ciążyńskiego z dwóch gatunków dębiny, jaworu i mahoniu. Prawdopodobnie z tego samego okresu pochodzą też zachowane w ścianie wschodniej drzwi dwuskrzydłowe z malaturą. Wnęki okienne i dolna część ścian były wyłożone boazerią. Betce cóś nie bardzo pasiły zielono tapetowane ściany jadalni zawieszone obrazami. Nie był w jej guście określony z francuska jako "pêle mêle Snydersy" czyli bezładny i przypadkowy, sposób eksponowania dzieł antwerpskiego malarza Fransa Snydersa. W czasie przebudowy zamku projektowanej przez Amanda Luisa Bauqué i Alberta Pio zadziałano solidnie, przebito drzwi z korytarza zachodniego do położonego obok Salonu Bilardowego, jadalnia straciła rolę pomieszczenia wejściowego do reprezentacyjnych wnętrz zachodniej amfilady. Stała się osobnym "zacisznym" pokojem. Ściany obudowano boazerią w stylu neoregencji, wykonaną z wołyńskiego dębu przez wiedeńskich stolarzy. W boazerię wprawiono obrazy Fransa Snydersa, przedstawiające handlarza dziczyzną oraz handlarkę jarzyn i owoców ( wywiezione przez ostatniego ordynata w 1944 roku ). W ściętych narożach od wschodu ustawiono neobarokowy kominek z czerwonego marmuru, z lustrem w nastawie oraz neoregencyjny piec cud urody, rozpalany z sąsiedniego pomieszczenia. Wystrój uzupełniono kompletem pięciu przyściennych dębowych stołów konsolowych z marmurowymi blatami, dodano krzesła w stylu Hepplewhite'a z końca XVIII stulecia i urodny parawan wcale nie chiński tylko pochodzący z XIX wiecznej Anglii. Dla mła nannajem wystroju jest eksponowany na tych konsolowych stołach wiedeński serwis porcelanowy zdobiony motywem ukwieconej łąki, pochodzący z lat 1803 - 1815.
Sofonisba była jedną z tych kobiet malarek, którym udało się zrobić karierę. nie bez znaczenia było to że pochodziła z rodziny włoskiej szlachty. Nie że nie miała talentu, o jej pracach z uznanie wypowiadał się sam Michał Anioł, jednakże kontakty tatusia pomagały Sofonisbie zbierać intratne zamówienia, w te od koronowanych głów. Została nadworną malarką Filipa II, władcy Hiszpanii, po śmierci Elżbiety de Valois, jego żony, Sofonisba wyjechała z Madrytu. Dożyła pięknego wieku 92 lat, przedsamą śmiercią odwiedził ją młody Antoon van Dyck, który naszkicował portret staruszki. W Łańcucie wisi jej autoportret z czasów młodości, już widać w nim ten mistrzowski pazurek. Sofonisba podchodziła do modela z uwagą, nie zadowalała się tylko tym co zewnątrz, lubiła się "wgryźć w człowieka". Choćby dla tego obrazu warto odwiedzić łańcucki zamek. No dobra, post znów wyszedł kilometrowy a mła jeszcze z Potockimi i Łańcutem nie skończyła. Troszki odpocznę od tematu a za jakiś czas dokończę tę historię.
Z pokazanych ładności to tym razem dla mnie naj-naj obraz Sofonisby i czerwone naczyńka, ach i och! Serwisu w łąkę nie wypatrzyłam.
OdpowiedzUsuńRomi słoneczko, mła miała wizję Cię walczącej z ohydnym smartfonem, któremu nagle macki wyrośli. Takie mentalne, za to duże i z haczykami. Serwis z łąką to te białe talerze w trawy i waza na której trawsko najlepiej widać. Niestety fot ni ma. Sofonisba rzundzi, mła jest nieustająco zdziwiona jak mało osób wie że ona sobie w tym Łańcucie wisi.
UsuńMacki ohydne, tak jak najbardziej😄. Wiesz co? Tak mi wychodzi że w historii to te babony okropne zostawiają o sobie najlepsze ślady. Uparte, ambitne i o charakterach tzw. trudnych, megiery. Betka Ekselencja Pani zdaje się z tego grona. Ciekawe jak tam u Sofonisby było z charakterkiem😄. Autoportret pokazuje raczej kogoś kto ma rentgen w oczach, skupionego i uważnego.
UsuńPodobno do słodkich nie należał. To w ogóle była ciekawa rodzina. Sofonisba miała pięć sisters i cztery z nich malowały, tylko jedna z nich poczuła razem z tym malowaniem powołanie i została dominikanką. Piąta była pisarką i nauczycielką łaciny, brat został muzykiem. A przeca wszyscy wywodzili się z warstwy szlacheckiej, ponoć początek rodu datowany na 8 wiek. Rodzina nie była najuboższa, jej ojciec należał do patrycjatu miejskiego Cremony ale doszedł do wniosku że przy konieczności wypłacenia sześciu posagów będzie OK, kiedy córki będą potrafiły nieco grosza same zarobić. Sofonisba zyskała sławę jako portrecistka a mła śmie twierdzić że ci od dobrych portretów łatwych charakterów nie majo. Oczywiście pozycja damy dworu Elżbiety, królowej Hiszpanii i malowanie ludzi potężnych wymagały by Sofonisba była cóś układna, ale to nie znaczy że jej żywot był taki że malowała, malowała i do trumny ją złożono. Za mąż wyszła w wieku około 40 lat, dość późno jak na realia swej epoki. Przeżyła z mężem lat pięć, potem on wdał się w potyczkę z piratami i źle się skończyło. Sofonisba szybciutko pocieszyła się młodszym małżonkiem, ku czci pierwszego małżonka malując ołtarz Madonna dell'Itria, zachowany w atrium kościoła klasztoru benedyktyńskiego pod wezwaniem Marii Santissima Annunziata. Na obrazie, twarz Marii jest autoportretem Sofonisby, małżonek został upamiętniony wizerunkiem dwóch małych karak. To chyba dużo mówi, he, he, he. Ponoć w młodych malarzach, przybywających do Sofonisby na nauki, ceniła nie tylko talent. Jednakże nikt nie mógł jej nic zarzucić, była damą.
UsuńTabs: Dwóch małych czego???
UsuńRomana: jest taki chyba buddyjski przekaz, że człowiek prawdziwy/dobry/oświecony wędruje przez życie nie pozostawiając śladów. Kto więc ślady zostawia?
Karaka to taki mały statek, prototyp galeonu. Mąż Sofonisby zginął na morzu dowodząc czymś takim. Dlatego te karaki na obrazie. Mła jednak zwraca Twoją uwagę na twarz Madonny w tym hołdzie dla męża, he, he, he.
UsuńByłam w Łańcucie wieki temu. Pamiętam mniej więcej zamek. Obrazów ,a to nic a nic. Tylko te pokoje stylizowane to pamiętam. Każdy miał nocnik w pokoju ale chyba tam też była i łazienka w tym zamku.
OdpowiedzUsuńWpis ogarnę jak się wykąpie :D
Jak tam Spzagutek? Grzecznym???
Łazienki pojawiły się dopiero na przełomie wieków XIX i XX, przedtem było jak wszędzie w Polszcze, nocniki dyskretnie opróżniano w kibelku ziemnym usytuowanym dość daleko od zamku, coby przykre wonie arystokratycznych nosów nie drażniły.
UsuńSzpagutek bardzo niegrzeczna, zwiała rano wykorzystując chwilę nieuwagi mła.
Strasznie dużo tego wszystkiego. Podobają mi się zielone pokoje w kratkę. A Sofonisba jest bardzo smutna.
OdpowiedzUsuńDlatego mła wpis dzieli, bo zamek w Łancucie ma solidną historię do opowiedzenia. A Sofonisba po mojemu jest taka półsmutna, mła się wydawa że ona trochę nie mieściła się w sobie - z jednej strony miała swój talent, który czynił ją kimś wyjątkowym, z drugiej strony chciała wieść życie jak rówieśniczki, wyjść za ten mąż, mieć te dzieci. Jej młodość nie należała do najłatwiejszych, mimo podziwu dla jej prac wielkich mistrzów i wspominek w "dziele wiekopomnym" Vasariego.
UsuńWspaniale się z Tobą zwiedza. Byłam kiedyś w Łańcucie, ale niewiele już pamiętam.
OdpowiedzUsuńMoże byłaś na takiej wycieczce gdzie grupa musi się poruszać w okreslonym tempie. Mła zauważyła że przy takich "zwiedzaniach" na ogół pamiętamy niewiele, natłok wrażeń, czasu tak se. Do tego ta niechęć muzealników do otwierania okiennic, sztuczne światło w muzeum wnętrz i naprawdę można dojść do wniosku że po cholerę do takiego muzeum wchodzić. Ech...
UsuńPrzeczytane. Dziękuję, będę wracać do tego wpisu :)
OdpowiedzUsuńLubię zwiedzać i ubolewam, że tak mało mi zostaje w głowie po zwiedzaniu. To ogólna uwaga, bo akurat w Łańcucie nie byłam. Sowa
Może trza zwiedzać po troszeczku, czasem mniej znaczy więcej. Jest jakiś taki trynd straszliwy "odhaczania", zdaniem mła nic w tym dobrego. Człek na twarz pada i wszystko mu się w głowie miesza.
OdpowiedzUsuń