czwartek, 21 stycznia 2016

Z oficjalną wizytą u państwa Herbstów


Dziś zapraszam na oficjalną wizytę w willi państwa Herbstów. Oficjalną bo wirtualnie będzie można pokręcić się po recepcyjnej części domu. Takowa znajdowała się na parterze domu, na piętrze były prywatne pokoje właścicieli i ich rodziny, do których wstęp mieli tylko bliscy i zaufani. Nie wszystkie pomieszczenia udało mi się sfocić, aparat mam jaki mam, więc "oficjalny" gabinet, salon myśliwski, czy szersze plany jadalni zostaną Wam, drodzy Czytelnicy, darowane.

Westybul

Wejście po łódzku zatykająco - niemieckie, znaczy miało olśnić ale bez epatowania nadmiarem ozdóbstw. Ściany pokryto malowidłami w stylu pompejańskim. Odtworzono je na podstawie tzw.odkrywek konserwatorskich i zachowanych fotografii. Technika którą  posłużono się do ozdabiania ścian nosi nazwę sztucznej marmoryzacji ( jeden z moich kolegów nazywa to polerowaniem stiuku do bólu ). W malowanych partiach zostały umieszczone symbole przemysłu włókienniczego i inicjały pierwszych właścicieli - Matyldy Herbst i Edwarda Herbsta. Na szczególną uwagę zasługują witraże. W ogóle to łódzkie witraże powstające na przełomie wieków XIX i XX są tzw. samodzielnym zjawiskiem artystycznym. Właściwie można je porównać jedynie z witrażami powstającymi wówczas w Krakowie. Wiele z nich to wyroby niemieckie, sprowadzone z tamtejszych warsztatów. Witraże w westybulu to zachowane oryginały. Jeden z nich ( niestety nie ma foty bo wyszła nieostra) jest domniemanym portretem Matyldy Herbst. Ten z foty zamieszczonej poniżej to piękny  witraż ( nie wiem dlaczego niektórzy historycy sztuki uparcie zaliczają go do dzieł powstałych pod wpływem secesji - ani szkła opalizującego, ani tzw. szkła amerykańskiego, tylko niektóre partie matowe, kompozycja i styl nie mający właściwie nic stycznego z duchem Art Nouveau - ciężko mi to zaliczanie do secesyjnego nurtu przełknąć ) nawiązujący do neorenesansowej architektury budynku.



Salon wschodni

 Salony orientalne od XVIII wieku były niemalże obowiązkowe w każdej modnie urządzanej rezydencji. Nie było saloniku chińskiego, palarni mauretańskiej czy pokoju indyjskiego ( XIX - wieczni Anglicy z towarzystwa bez mosiądzów z Benares, tygrysich skór przed kominkiem i miniatur z jakimś radżą na ścianie byliby wręcz nieprzyzwoici - gdzie chwała imperium, do cholery? ), nie było żadnego nawiązania do egzotyki - no taka rezydencja to żadna rezydencja! Choćby najskromniejszy pokoik należało wypełnić orientalnymi mebelkami, tapetami, obrazami przedstawiającymi tajemnicze życie na wschodzie, że o licznych gadżetach z Azji ledwie napomknę. Poziom artystyczny przedmiotów zebranych w takich pokojach wschodnich był bardzo różny, oprócz perełek, prawdziwych dzieł sztuki było mnóstwo rzeczy tandetnych, robionych "pod europejskiego odbiorcę", czegoś co dzisiaj określa się mianem "sztuki turystycznej" ( a co często zostaje w śladowym związku z jakąkolwiek sztuką ). Oczywiście upływ czasu z najgorszej tandety jest w stanie zrobić rzecz cudną, a po wiekach to nawet  tzw.artefakt, ale nie ma się co oszukiwać, orientalne pokoje w pałacach czy willach nie zawsze były wypełniane prawdziwymi dziełami sztuki wschodniej.

 Salonik w willi państwa Herbstów, w międzywojniu zwany salonem żółtym,  nie jest z tych najwyższego lotu, ot taki przeciętny zbiorek orientaliów. Jest w nim "wszystko wschodnie", starannie wymieszane. Mebelki japońskie, europejskie, stoliczek mauretański, ceramika chińska i japońska, europejskie wyobrażenia na tematy wschodnie wiszące na ścianach. Na dwupoziomowym  stoliku ustawionym centralnie na pierwszym poziomie  japońska waza na drugim zaklinający węża, popularna w XIX wieku rzeźba wieloelementowa z różnych materiałów jest europejskiego pochodzenia - i już wiemy z czym mamy do czynienia, eklektyzm orientalny. Tak to wyglądała większość takich orientalnych XIX - wiecznych salonów, nie tylko w rezydencjach łódzkich fabrykantów. Jednak salonik ma  urok, patyna robi swoje. W porównaniu ze współczesną "chińszczyzną" przedmioty z tego wnętrza są wysmakowane, mało sztampowe i w ogóle cud miód. O różnicach w poziomie rzemiosła to nawet nie ma co pisać. Widać XIX - wieczny odbiorca masowy w Europie był bardziej wybredny niż jego następcy. Są w tych zbiorach orientalnych oczywiście i rzeczy bardziej wartościowe, jak choćby waza chińska z porcelany, z przełomu XVII i XVIII stulecia, ale większość to "produkcja" XIX - wieczna. Mając świadomość że nie obcuję z nie wiadomo jaką sztuką odczuwam przyjemność z oglądania  wschodnich gadżecików.

 Tym bardziej że po bliższym przyjrzeniu się zebranym tutaj rzeczom można wyłowić takie skarby jak obrazek Gottlieba ( starannie odgrodzony sznurami, trzeba zapuścić niezłego żurawia żeby coś zobaczyć ). Pamiętam że przed wielkim remontem  willi w saloniku wisiał chyba chiński gobelin, po remoncie zaniknął. Może nie pasował do wnętrza tak jak teraz znajdujące się w nim przedmioty, może stan obecny   jest bardziej zgodny z tym jak to kiedyś było ale mnie trochę brakuje tych żurawi w szarościach. Żadna  "satsuma" mi go nie zastąpi, że się tak wypiszę, he, he. Salonik jest stosunkowo niewielki, większość zwiedzających  przystaje w nim tylko na chwilkę i rusza dalej. Fakt że po Salonie Lustrzanym zwiedzający muszą ochłonąć ,he,  he. Może gdyby to pomieszczenie nie sąsiadowało z pełnym przepychu Salonem  Lustrzanym zwiedzający zatrzymywaliby się w nim na dłużej. A może i nie, bo sznury oddzielające część niedostępną dla zwiedzających nie pozwalają obejrzeć rzeczy w nim najważniejszych. W końcu takie saloniki to były gadżeciarnie, a jak tu oglądać gadżety wyprawiając sztuki ekwilibrystyczne za sznurem. Rozumiem ochronę dywanu (  w typie Tebris, z początku XX wieku ) ale coś się komuś tu z lekka nie udało, oględnie pisząc . Zwiedzanie wnętrz nie polega na  rzucie okiem zza sznura. Tak to się robiło kiedyś, standardy się zmieniają. W jednym z angielskich muzeów, we wnętrzach z meblami z czasów królowej Anny, znacznie starszymi i wyższej klasy niż te w łódzkiej willi, pracownik  muzeum  zechciał pokazać Mamelonowi i mnie mechanizmy ukryte w XVIII - wiecznych sekreterach. Rany a tu oglądam małe bibelociki zza sznura! Coraz więcej muzeów starych wnętrz zmienia sposób ich zwiedzania. I słusznie bo inaczej nikt ich zwiedzać nie będzie!


Salon kwiatów

Salon kwiatów został odtworzony według zachowanej fotografii. Tkanina tapety została odtworzona według oryginalnej tapety znalezionej w jednym z wnętrz. Znaczy jest bardzo blisko oryginału,  czyli wystroju tego wnętrza z przełomu wieków XIX i XX. Salon jest w zasadzie neorokokowy, przynajmniej meble są wspomnieniem XIX - wiecznych stolarzy o pracach ich XVIII - wiecznych poprzedników.W niszy okiennej mamy cały komplecik takich mebli. Całkiem nie rokoko jest za to stojące przed niszą pianino z 1850 roku. Ciężki, neobarokowy instrument jest zadziwiający.  Jak wiadomo w epoce baroku to klawikord był chyba najbardziej znanym instrumentem klawiszowym (  pomijając rzecz jasna organy, na których nie grywało się na ogół w domowych pieleszach,  he, he ), fortepian to późniejsza sprawa a pianino jeszcze nowsza. Upchanie XIX - wiecznego instrumentu w barokową formę jest nieco zbawne, ale myślę że ludzie Belle Époque tego tak nie odbierali. Ot, po prostu mebelek dopasowany do wnętrza, wypadało mieć takie coś żeby nikt nie posądził rodziny o brak kultury. Żadnego zastanawiania się nad historią instrumentu  i  jego formą nie było. Katowane lekcjami gry dzieci od czasu do czasu musiały popisać się na rodzinnych zebraniach czy przed gośćmi, niekiedy grywały też panie. Panowie popisywali się rzadko,chyba że byli bardzo dobrymi muzykami, paniom zadarzało się dręczyć publiczność bez względu na umiejętności.

Mebelki w salonie kwiatów są utrzymane w stylu Ludwika XVI, najbardziej chyba do mnie przemawia ich zespół ustawiony nieopodal kominka. Stolik z blatem wykonanym w technice pietra dura przypomina mi blacik opisany prze Reymonta w najbardziej łódzkiej z łódzkich powieści, ciężkostrawnej kobyle "Ziemia Obiecana" ( doskonały materiał na scenariusz ale czytadło nie najlepsze). Tamten powieściowy był troszkę inny - "Na płycie kwadratowej czarnego marmuru o bardzo rzadkim błękitnawym odcieniu rzucono wiązankę fiołków, róż jasnożółtych i liliowych, obsypanych złotordzawym pyłem storczyków; jeden motyl o rubinowo-zielonych skrzydłach chwiał się razem ze storczykiem, na który opadł, a dwa inne unosiły się w powietrzu. I tak to było cudownie wykończone i do złudzenia prawdziwe, że chciało się podnieść te kwiaty lub uchwycić za skrzydełka motyle.". Niestety ten powieściowy blat nie ozdobił ani stolika, ani oprawiony w brązową ramę nie zawisł na ścianie, Trawiński zbankrutował, odstrzelił się a stoliczek pewnikiem zlicytowano. Tak to się czasem w Łodzi działo z właścicielami willi i pałacyków. Stoliczek w salonie kwiatowym państwa Herbstów ma tylko na blaciku rubinowo- zielonego motyla.  Fiołki, róże i storczyki są nieobecne razem z czarnym marmurem tła.

Szczęśliwie realnemu panu Herbstowi wiodło się lepiej w interesach niż powieściowemu panu Trawińskiemu. Zresztą nie mogło być inaczej, był w końcu zięciem Scheiblera. Sam też musiał być człowiekiem twardo stąpającym po ziemi. Jeżeli czytać dzieło  Reymonta jako powieść z kluczem to spotkamy się z takim opisem pana Herbsta -"Był największym po teściu dorobkiewiczem, w tym świecie dorobkiewiczów najwykształceńszym, dobrze wychowanym, przyjemnym w obcowaniu, ale i najbardziej nieubłaganym i najbardziej wyzyskującym pracę, ludzi i wpływy, jakie miał wszędzie." Nieźle co? Reymont jednak nie do końca był sprawiedliwy w ocenie tego wyzysku, na tle innych łódzkich fabrykantów Herbstowie nie wypadali najgorzej ( papa Scheibler jako milioner w pierwszym pokoleniu był naprawdę bezwzględny ). Dziś sto lat z hakiem po opublikowaniu powieści Reymonta potomkowie fabrycznych robotników drepczą po pokojach państwa Herbstów i raczej nie zastanawiają się czy te złocone mebelki to z krwawicy dziadka. Częściej wymrukują "Jak można było takie fabryki rozpierniczyć? Taki mająt przeputać i zrujnować! Ile by tu roboty było dla ludzi i jakie biznesy można by koło tego pootwierać". Qrcze, potomkowie wyzyskiwanych to czyste lodzermensche!



Jadalnia

"Lokaj wyszedł, a on rzucił po jadalni oczami: była umeblowana z banalnym łódzkim przepychem; boazerie z dębu do połowy ścian, kredensy w bretońskim stylu z ciemnego orzecha, z masą sreber i porcelany na półkach, staroniemieckie dębowe i wspaniale rzeźbione zydle dokoła olbrzymiego stołu, oświetlonego żyrandolem w formie bukietu tulipanów, w którym jaśniała elektryczność." No, nie do końca tak jest jak w tym cytacie ( zydle, kredensy w bretońskim stylu, tulipanowy żyrandol - ni ma ) ale wrażenie pewnej banalności towarzyszy oglądaniu tego pomieszczenia. Pokój wyłożony dębową boazerią, z ciemną tapetą, ciężkimi meblami z przełomu wieków XIX i XX. Nic oryginalnego oprócz pseudokominka kryjącego ..... kaloryfer. Na ścianach kopia Rubensa ( "Faun i bachantka" wisi nad  tym fałszywym kominkiem ) i martwe natury z przełomu XVII i XVIII wieku (  o autorstwo podejrzewałam Holendra albo innego Flamandaa to Włoch i Anglik są ich autorami ). Wystrój jadalni zrekonstruowano na podstawie zdjęcia z lat trzydziestych. Szczerze pisząc nie darzę tego pokoju jakąś estymą, jest nudny i zimny do bólu. Nawet rozstawiona piękna duńska zastawa stołowa ( Flora Danica z lat dwudziestych - miodzio ) nie zdołała go ożywić. Pozwolę sobie jeszcze raz zacytować Reymonta - "Obiad był najzwyklejszy, na sposób niemiecki. Mało mięsa, a wiele jarzyn.". Nic tak jak ten cytacik nie oddaje ducha tej jadalni.



Sala balowa

No nie jest to najładniejsza sala balowa w Polsce. Ba, to nie jest nawet najładniejsza sala balowa w Łodzi! Jednak wnętrze jest na swój sposób oryginalne. Wystrój sali balowej utrzymany jest w stylu Tudorów, dość rzadko spotykamy w naszym kraju nawiązania do renesansu angielskiego. Ta tradycja była nam obca. Owszem renesans włoski, niemiecki czy niderlandzki odcisnęły swoje piętno na polskiej sztuce XVI wieku, ale angielskie rozwiązania architektoniczne ( i nie tylko architektoniczne ) nie znalazły u nas jakoś nigdy głębszego oddźwięku. Zastanawiałam się skąd ten pomysł na import tego właśnie stylu. Może bliski holenderskiemu późnemu gotykowi pasował do "berlińskiej" maniery urządzania wnętrz, a może jakieś fascynacje angielskie właścicieli znalazły swoje odbicie w  takim właśnie wystroju reprezentacyjnego wnętrza? Otóż taki a nie inny wystrój sali niewiele ma wspólnego z gustem państwa Herbstów. Dawniej ta sala była urządzona w stylu empire, taka właśnie jest na zachowanych przedwojennych fotografiach. No ale dzisiaj mamy renesans angielski, widać tak bardziej pasiło konserwatorom. Oczywiście styl Tudorów stylem Tudorów a eklektyzm charakterystyczny dla łódzkich wnętrz pałacowych swoją drogą. Komoda i stolik stojące w sali balowej to wczesna XX -wieczna wersja mebli Boulle ( Henryk VIII i Ludwik XIVw jednym stali domu, he, he ). Cenność w sali balowej to witraż na drzwiami wejściowymi, dzieło włoskiego witrażysty Antonio Salvatiego. Rzeźba marmurowa umieszczona ni w pięć ni w dziewięć naprzeciwko fortepianu jakoś szczególnie mnie nie zachwyca. Natomiast za urzekający uważam parawan kominkowy, takie mam jakieś gusta robótkowe.



4 komentarze:

  1. Łódź jest mi bliska.Spędziłam tam dziwnych pięć lat życia. Dziwnych bo była to końcówka stanu wojennego, puste sklepy, zwykła bieda. Jakos nie wykorzystałam tego czasu na zaprzyjaźnienie się z Łodzią, minęło 25 lat i wszystko się zmieniło. Mam dużo do nadrobienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nic Ci nie uciekło, Łódź jest nadal bardzo dziwnym miastem. Jak te rzeczki ukryte pod miejskim brukiem właściwe życie łódzkie jest tak gdzieś pod spodem, dość dobrze schowane.

      Usuń
  2. W domu z takim wnętrzem to chciałabym być sprzątaczką aby móc je codziennie dotykać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprzątaczki mają w zasadzie lepiej niż zwiedzający, przynajmniej obejrzą co nieco z bliska.;-)

      Usuń