"Ksiąg nie doczytali, nie skończyli pisać
drukując hymny, gorące epistoły.
Jakby miały spoić pękniętych ścian rysy
gryzące pochwały, pochwalne gryzmoły.
Odeszli do zajęć sennych długotrwałych,
nad biurka za małe dla królewskich zaleceń.
Gdzie świtem pióra skrzypiące się łamały
a świece świeciły by nic nie oświecić."
Jacek Kaczmarski "Krajobraz po uczcie"
W temacie święta Narodowego jak powyżej, paczę, paczę i paczę i nadziwić się nie mogę - ludzi wyraźnie roznosi energia nie tam gdzie trzeba. No taa, ale to mniejszość, większość zastanawia się kto ostatni światło zgasi i to jest dopiero dołujące. Prawdziwe wywinięcie Orła Białego!
No ale co tam smętne jak endecja u schyłku lat trzydziestych myśli, mamy nasze Narodowe, własne listopadowe święta. Weekend długi nam się z nich zrobił i dzięki luzikowi możemy z Ciotką Elką powypiekać ciasteczka. Wiecie jak Ciotka lubi ten sport, teraz to się nawet tak rozkokosiła że zaczęła coś pobrzękiwać o orle. Koncepcja wywinięcia orła z ciasta przekracza moją zdolność pojmowania i szczęśliwie jak na razie ciotczyne umiejętności "wywijania" ciasta. Stanowczo muszę ograniczyć Ciotce Elce dostęp do internetu, jeszcze się naogląda i dopiero będzie. Kto wie czy nie zakażą orła z czekolady a tutaj takie plany ciastowe. Pachnie dywersją i brakiem szaconku dla godła. No ale jakby go tak bez korony upiec i żreć to podpada pod chwalebne pastwienie się nad peerelowskim ptaszkiem, niekoronowanym i podszywającym się pod tego prawdziwego, narodowego orła. Znaczy żarcie państwowotwórcze. Z drugiej strony mogą dojść że to jednak piastowski, rodzimy, taki co to nie rzuci gniazda skąd jego ród - i wtedy to już w ogóle obraza tego...ten...etnosu. Nie ma co ryzykować, od tego ptaka trzymamy się z daleka, orzeł to w końcu drapieżnik. Będziemy wypiekać spokojne, bezpieczne różyczki. Różyczki to u nas niepolityczne, z niczym nie kojarzące się kwiatki ( uwaga na lelije ) i można je bezstresowo kuszać.
Pogoda dopisała, znaczy biało i czysto się zrobiło, choć śniegodeszcz taki nieprzyjemny. Z moich planów wyjazdowych rzecz jasna tradycyjnie nici, choć w tym wypadku nie ma co obwiniać pogody. Po prostu luzik jest na smyczce i naprawdę urwać "na wolność" się nie da. Znaczy dzieje się gdzie indziej. Między innymi Dżizaas na stałe nam się wyprowadza, muszę pilnować żeby mały potwór książek mi nie podebrał ( ma brzydkie tendencje ). Niestety kończy się poddział szaleństw kulinarnych Dżizaasa, ale spokojne - witamy w poddziale wymuszeń kulinarnych dokonywanych na Ciotce Elce. I tym optymistycznym akcentem kończę ten mało optymistycznie nastrajający wpis Pa, Orzeł wylądował!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz