No i zaczął się sezon świąteczny, tak pod koniec pierwszej dekady grudnia czuję zbliżającą się "magię świąt". Znaczy alergia na święta już mnie się pokazuje na humorze i w ogóle. Powszechny sposób świętowania w naszym kraju sprowadza się do żarcia i to wcale nie takiego najlepszej jakości. Coś w nas takiego siedzi że ilość zawsze przedkładamy nad jakość. Chyba to spadek po epoce sarmackiej, tak mniemam. Dobrze to widać gdy przestudiuje się tzw. czytelnicze przepisy ciastowe ( Ciotka Elka spragniona nowości zagoniła mnie do przeglądu takowych ). Największym uznaniem cieszą się te ciasta gdzie jest i krem budyniowy i garaletka, byszkopcik w dwóch rodzajach i jeszcze bezę można zmieścić. Szlachetna sztuka umiaru w czasach rozbuchanego konsumpcjonizmu stanowczo obca jest polskiej duszy. Po tych czytelniczych przepisach sądząc współczesne polskie domowe ciastróbstwo to wyraźne ciągotki w stronę różnych ersatzów reklamowanych na prawo i lewo, czasem brak podstawowej wiedzy cukierniczej ( np. zanim dodasz alkohol do kremu maślanego cukier musi być całkowicie roztarty ) i przede wszystkim zero wyrafinowania. Zastanawiam się czy ludziom kubki smakowe wypaliło czy cóś? O stanie wątrób i innych dwunastnic lepiej nie wspominać. Czasem trafi się jakaś perełka przepisowa w oceanie zemst babuń, marlenek, pszczółek z manną czy tam innych podejrzanych wypieków ale to zaprawdę rzadkość. Ech, chyba zostaniemy przy tradycyjnych ciastach, inspiracją będą nam stare książki kucharskie. Najśmieszniejsze jest że ostatnio słodkich wypieków jadamy cóś mało - Ciotka Elka cukrzyk a ja chronię krnąbrny kręgosłup. Ale nie o to chodzi żeby zżerać samemu tylko żeby piec wyczynowo bo Ciotka Elka w ten właśnie sposób odstresowuje się przed tak ciężkim przeżyciem jakim są dla pań domu polskie Święta Bożego Narodzenia. Ja szczęśliwie tylko asystuję przy operacji "Ciasto", więc tegoroczny wyczyn mnie nie wyczerpie.
Rozmyślam sobie o tegorocznych dekorach świątecznych, chyba tylko po to żeby nie rozmyślać o porządkach świątecznych. No niestety, nic mi się nie chce pucować do lśnienia, wypierać do śnieżnej bieli, czy nawet ogarniać po całości. Co ja do cholery, sprzątaczka na siedmiu etatach?! Pogoda nie nastraja do rześkiego "Hej ho, hej ho, do pracy by się szło", pogoda nastraja do wlezienia w gawrę i misiowania. Mokro, zimno i szybko ciemno, przebłyski niby słońca to tak na godzinkę lub dwie - zestaw usypiający. Książki co to miały być przeczytane pochłonięte, filmy co to miały być obejrzane, obejrzane zostały, neta strach włączyć bo polityczni już z lodówki wyglądają a co dopiero z monitorka, po zaprzyjaźnionych blogach coś dużo smętnego info - czworonożni przyjaciele odchodzą - udekoracyjnianie przestrzeni mieszkalnej mi zostaje. Czas na bombki srąbki, gwiazdki i tym podobne szopki. Powyciągam akcesoria z szaf i upieprzę dekora w brudnej chałupie i niech się rozpełza cholerna "magia świąt". Może zapach naćkanych goździkami cytrusów humor mi nieco polepszy, choć na cud wielki nie liczę, do tzw. szampańskiego humoru będzie daleko. Dekoracyjnie to myślę jakby tu zakloszować, bombki w szklanym kloszu wydają mi się należycie zabezpieczone przed złem czarnym, szaro - tygrysim i białym w czarne łatki. No a poza sezonem świątecznym klosik kusi, czegóż to nie można zakloszować. No i to by było na tyle tego postowania o niczym.
o jej jak pięknie u Ciebie :) Cudne zdjęcia. Mnie też się nie chce sprzątać przedświątecznie i po pierwszej fali ogromnej chęci do robienia dupereli nastał realizm, że po co, skoro to tylko na chwilę.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro z powodu Twojej suni, dziś mija właśnie siódma rocznica odejścia mojej Azalskiej. Smętnie choć przecież mam mnóstwo pięknych wspomnień związanych z moją Su. Co do tej "piąkności" to bombki i owoce z korzeniami bronią się same. Najchętniej bym je tak na stole zostawiła ale złe się czai, szczególnie to czarne i szaro - tygrysie. Co na stole luzikiem to należy ukraść i albo mecz regularny bombka urządzić albo mandarynkę podrapać z przyczyn bliżej mi nieznanych. No szkodnictwo pełną sznupą, że się tak wypiszę. A sprzątanie - mój boszsz... za co to, za co?!
OdpowiedzUsuńDzięki. Ciężko jest... z każdym dniem coraz więcej mi jej brak.
UsuńCzas nas uczy pogody. :-)
Usuńosobiście z obzdupkami daje se spokój, niech chłop z młodocianymi się pruje w dzień Wigilii, wmówiłam im, ze w PLu dekoracje świąteczne rozwiesza się w ten dzień. poza tym koty wiadomo, nie przepuszcza wiec ograniczamy się do tego co zwisa poza ich zasięgiem. w kwestii porządków to umyłam z zaskorupiałego, rocznego brudu kuchenny okap i na tym chyba poprzestanę bo okna i tak zaraz obeszcza gruby Rysiek, ewentualnie Szary, dwie przybłędy o gabarytach TU-154 każdy.
OdpowiedzUsuńkulinarnie Gallowie nie odbiegają od Sarmatów, musi być dużo, gansto i tanio, a ciasto najlepiej z suprmarketowej lodówki. intermarsze i pokrewne wyglądają jakby złożona została właśnie hekatomba, strach wchodzić i myśleć ile zwierząt oddało życie a ile z tego pójdzie na przemiał. ja ze swoim kiszonym barszczem i uszkami z grzybami zdecydowanie się nie wpisuje w pejzaż.
polecam mało skomplikowane i proste ciasto migdałowo-pomarańczowe, do którego dodaje posiekana czekoladę, żeby była rozpusta.
http://majaskorupska.blogspot.fr/2015/12/swiateczne-ciasto-z-pomaranczy-i.html
do gawry zdecydowanie skandynawskie seriale albo nowy hit netfliksa "dark". cudownie ciamkające błoto w Europie środkowej.
UsuńNo fuckt, chujinkę to się ubierało na Wigilię ale ja ostatnimi czasy jestem chujinkowo zamerykanizowana - chujinkuję od wczesno - średniego grudnia. Co do porządków to umyłam rośliny domowe, no liczy się! I nie ma że nie ma - porządek świąteczny zrobiony. Czyste rośliny są! Na szybach oblewek ni mam, za zimno, ale za to miejski opad atmosferyczny zrobił mnie takie coś z szybami że świata nie widzę. Trza umyć żeby wiedzieć kto lezie, znaczy szybomycie wskazane ze względów bezpieczeństwa.
UsuńFrance i Francuzy znaczy zzachodziało zleniwiałe okrutnie, konsumpcjonizm jak widzę na poziomie hamerykańskim - straszne. Z przepisa skorzystam, z propozyszyn "gawrowych" takoż. :-) Zaraz się walnę w leżę i popaczę na to środkowo europejskie błotko.
Świetny pomysł podsunęłaś z tym "zakloszowaniem" bombek przed kotami. Mam taki wielki szklany wazon (zamiast klosza) - napakuję do niego bombek, dorzucę ledowe światełka i nakryję to wszystko dużym talerzem. Może nie będzie to szczyt artyzmu, ale powinno się sprawdzić jako bezpieczny dekor świąteczny i alternatywa dla choinki, która u nas w zeszłym roku częściej leżała niż stała.
OdpowiedzUsuńKlosz, wazon, słój - wszystko z czego wrednym łapskiem wyciągnąć się bombki nie da. Bombki są, światełka są?! - znaczy jest chujinka antyekscesowa, w sam raz dla kotów. Znaczy pokój kotom dobrej woli.;-)
UsuńNo to jak u mnie - chata zapuszczona, a ja w świecidełkach grzebię, "aranże" obmyślam. I bardzo mi z tym dobrze, pewnie jako i Tobie. Kota nie mam, pies się nie wtrąca.
OdpowiedzUsuńTo aranżowanie to taki sporcik, w ogrodzie działać się nie da przez te kretyńskie zawirowania pogodowe to choć domowo się człowiek wyżyje. Posadzi te bombki z gwiazdkami.;-)
UsuńA ja się już że dwa lata temu wyluzowałam kulinarnie. W stopniu ekstremalnym. Ze "słodkich" była tylko kutia (ukłon dla przodków), pierogi (ukłon dla przodków z drugiej strony), dekory minimalistyczne, sprzątanie ekstremalnie minimalistyczne.
OdpowiedzUsuńW tym roku koncentrujemy się na zgłębianiu przedchrześcijańskich źródeł świątecznych zwyczajów - dużym zaskoczeniem była dla nas informacja (z wiarygodnych, etnograficznych źródeł), że na polskiej wsi katolicyzm tak naprawdę zaczął się zakorzeniać w ok. XVII - XVIII w. W mentalności ludzi rzecz jasna. A że Nowy Rok liczył się od wiosny (i wtedy właśnie się kolędowało, czyli chodziło po domach z życzeniami urodzaju i dobrobytu), więc w przesilenie zimowe należy się przede wszystkim pamięć duchom przodków ;-)
Sprzątanie minimalistyczne to cała ja!;-)
OdpowiedzUsuńA teraz do mentalności wsi naszej niby katolickiej - tzw. pierwsza ręka znaczy historia przydarzyła się mnie osobiście. Druga połowa lat osiemdziesiątych XX wieku, wieś pod Sieradzem, dość zamożna, badanie etnograficzne przeprowadzane na ludziach piśmiennych, z wykształceniem podstawowym i zawodowym - rolniczym, a także średnim i średnim technicznym , wykonujących zawód rolnika oraz pracujących w pobliskim Sieradzu ( dużo tzw. chłoporobotników ). Sprawa poruszająca miejscowe Koło Gospodyń Wiejskich - podejrzenie że jedna z członkiń stowarzyszenia czyniła tzw. pracę pospolitą , nie przyznała się do tego bo było to w " zakazanym czasie" czyli w okolicach południa ( tu ukłon w stronę chrześcijaństwa - bili na Anioł Pański ) i we wsi zalęgła się południca. Najpierw gadały staruszki, potem wykształcone przez komunę średniolatki, potem chłopy, w końcu cała wieś wiedziała, łącznie z tymi najlepiej wykształconymi że pomór na kury to przez cholerną panią S. , która nie odczyniła. Ja to wszystko spisywałam i nie mogłam uwierzyć w to co spisuję. Opiekun roku proroczo mi wtedy oświadczył że zdumienie to ja dopiero przeżyję jak pojadę w kieleckie i na północne Mazowsze. No i przeżyłam! Nawet telewizja nie wymiotła pewnych wierzeń.
Aha, stosunek miejscowego księdza do sprawy południcy - złe czai się wszędzie ( pochodzenie księdza było jak to się określało "chłopskie" ).
Wbrew temu co się powszechnie sądzi Polska nie jest katolicka, w ogóle nie jest chrześcijańska. Zdaje się że zawsze był problem z określeniem dogmatów wiary przez większość społeczeństwa. Gdyby opublikować wyniki badań etnograficznych tak z ostatniego wieku, przeprowadzanych wg. dwudziestowiecznych metodologii to ich wynik byłby jednoznaczny - Polacy w masie wierzą w magię i w związku z tym w siłę obrzędu. Potrzeba refleksji czy metafizyki nazwijmy to "z górnej półki" dotyczy niewielkiej części społeczeństwa. Większość ma problem z tym w co wierzy, znaczy określają się jako katolicy na zasadzie spadku po przodkach. Dziad i babka byli, mama i tato byli to i ja będę z szacunku dla przodków choć ni w ząb nie kumam jak to z tą Trójcą, o czym te listy św. Pawła i tak dalej. Typowe dla "społeczeństw katolickich", w których czytanie Biblii uchodziło za grzech ciężki ( Bawarczycy mają podobnie, w cóś tam wierzą tylko majo problem z tym w co ) a sprawy wiary pozostawiano wyspecjalizowanej grupie profesjonalistów samemu pilnując jedynie przestrzegania "tajemniczych formuł".
Obrzędowość chrześcijańska na polskiej wsi zakorzeniała się nierówno, inaczej było w dobrach biskupich, inaczej we wsiach należących do świeckich. No i region dawnej Rzeczypospolitej miał olbrzymie znaczenie, wieś litewska w zasadzie nigdy w pełni się nie schrystianizowała ( litewskie wsie ze spolonizowaną szlachtą zagrodową kontynuowały co ciekawsze obrzędy litewskich przodków ). Mało które określenie jest tak mało prawdziwe jak zbitka "Polska chrześcijańska". He, he, nadal mamy w sobie gorliwość neofitów.;-)
mój znajomy ksiądz katolicki, jeden z nielicznych co w boga wierzy, antropolog kultury, pisarz i celebryta w jednym opowiadał mi swego czasu cudowne historie ze wsi kaszubskich gdzie badania prowadził i w doktoracie zamieścił wyniki jego kolega, również ksiądz. gdy zamieszkałam w dalekiej "Bretonii" okazało się, ze Bretończycy i Kaszubi w kwestii wierzeń to pokrewne dusze.
Usuńhttp://magazynkaszuby.pl/2017/10/kaszubskie-zaduszki-wierzenia-ktore-odeszly-niepamiec/
ten komentarz to ja, leloop, zapomniałam zmienić kąto ;)
UsuńZastanawiałam się kto jeszcze ze znajomych w Bretanii pomieszkuje, he, he. No tak, Bretania i Kaszuby to generalnie bida była a jak bida to potrzeba wiary cóś silna. Na Kaszubach to ja się wychowała, ale kieleckie zdecydowanie przebija kaszubską interpretację chrześcijaństwa. Trzydzieści lat temu to była jakość sama w sobie, tylko podkarpackie czy rzeszowskie mogło cóś podobnego wytworzyć, choć do wersji kieleckiej i tak było jeszcze daleko. Czasem miałam wrażenie że sposób praktykowania religii jest bliski temu afrykańskiemu. Myślę że teraz jest mniej ciekawie bo już totalnie bezrefleksyjnie ludzie kultujo sobie, ot tak, z przyzwyczajenia.
UsuńsKaszub do Odzi ? dziwne ;)
UsuńSzKieletczyzne znam tylko z opowiesci, ze tam piździ i ze scyzoryki nisko latajo :D
Keleckie jest piękne choć tak na surowo ( taa, prawie jak u młodego Pana Witkiewicza -
Usuń"Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy,
I jako jakieś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy.
A może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe
I niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę...
W każdym razie tam przyjacielem być i w tych warunkach
Trudniej jest niż w afrykańskich najtropikalniejszych choćby wprost stosunkach." ).
Znam trochę tych z Keleckiego, naprawdę fajne ludzie ale wszyndzie są ludzie i ludziska. Najgorzej jak się człowiekowi trafia mieć do czynienia tylko z ludziskami. Wtedy doopa nawet w Malibu.;-)
Bardzo ciekawa dyskusja się wywiązała wskutek tego posta. Od 15 minut z zaciekawieniem zgłębiam badania naukowe na tematy antropologiczno-kulturowe, a pranie firanek czeka...
OdpowiedzUsuńWalić firanki, cholerne kurzołapy! Wspomnienia wywiadów na wsi polskiej przeprowadzanych zawsze mnie mile nastrajają. Teraz na ten przykład z rozrzewnieniem wspominam zaskoczenie jakie przeżyłam gdy pewna nobliwa staruszka ze wsi Żarnów przyznała mi się ze w młodości czytała literaturę mocno erotyczną. "Quo Vadis" się ta gorąca lektura nazywała. :-)
OdpowiedzUsuńNa temat religii kat. nic nie napiszę (bo nie :-] ), natomiast o obrzędach - bardzo szkoda, że w większości zostały wykorzenione i zastąpione czymś de facto sztucznym. Zazdroszczę Ci tych etno-eskapad, to zresztą jedno z moich niezrealizowanych marzeń -pojechać jeszcze dalej, w rejony nieprzyjazne dla wątroby ;-), gdzie ludzie jeszcze pamiętają takie obrzędy jak Kust i Rusałki i związane z tym pieśni.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, ciekawe jaka minę miałby nasz 'rechrystianizator', gdyby usłyszał kilka autentycznych kolęd. Np. taką z Jasiejkiem, któremu "Kasiejka (...) sama mu się darowała".
UsuńZapewne nietęgą :-P
Obrzędy robio się puste, treść jakowaś musi być która je tłumaczy a u nas to w zasadzie już wydmuszka a nie pisanka, że tak wielkanocnie z okazji bożonarodzeniowej przytruję. To jest nie tyle kwestia katolicyzmu co w ogóle potrzeb duchowych. Nam zdaje się wystarczą plemienne ryki na meczach do integracji, inne wspólnotowanie ma się u nas kiepsko i to bardzo. Wspólnota duchowa na poziomie społecznym czy też cóś w tym kształcie, była przeze mnie odczuta raz, gdy byłam piękna i młoda ( teraz jestem tylko piękna ). Pamiętam to zjawisko z czasów karnawału pierwszej Solidarności, ale chłodna analiza nie pozostawia mi złudzenia że to była kwestia złudzenia. ;-)Co do wypraw, dziwności trafiają się w miejscach nieoczekiwanych. Trzeba tylko znaleźć klucz do otworzenia rozmówcy, bo inaczej ćwierka jak w sondażu żeby ładnie było i guzik się człowiek dowie.
UsuńCo do naszego rechrystianizatora to zalecałabym najsampierw porządne rekolekcje, żeby wiedział facet z czym do gości ma wyjechać. Tak nawiasem pisząc to solidnie się nazmieniali żeby nic nie zmienić, he, he. Żenua. A co do "Kasiejek" to nie doceniasz naszego nowego premiera, jako człowiek dojrzały długo i wytrwale trenował oportunizm ( kto kiedykolwiek poznał jakiegokolwiek prezesa "polskiego" banku z dominującym kapitałem zagranicznym ten wie o czym piszę - przykładem niejaki "Wałek Dżewniany", patron "Wilczych Oczu" ). Zachowałby się w zależności od oczekiwań, ta nasza niby prawicowa gwiazda ma sporo z Leszka Millera, rasowego polityka który jak to z rasowymi bywa miał spory problem z rozstaniem się z władzą.
P.S. Nie martwiaj się, w przyrodzie nic nie ginie a w kulturze przenoszą się znaczenia. Coś nam zamrze ale i coś się urodzi. ;-)
wszędzie wydmucha, tutaj to nawet bardziej dziurawa niż sito a trzeba pamiętać, ze Bretonia to w tym laickim kraju jeszcze ostoja katolicyzmu. wzruszają mnie tubylcze kościelne śluby, chrzty i komunie, to jedyne momenty gdy przeciętny Bretończyk ogląda kościół od środka, jest jeszcze pogrzeb ale w tym już świadomie nie uczestniczy, he, he. zdarzają się księża, którzy stawiają delikatne weto, ale to margines. choć z drugiej strony, mimo iż procent świadomych wiernych jest niewielki ich zaangażowanie jest autentyczniejsze od wiary zgrai polskich członków KK. i tak gdy DżiPiTu zawoływał w pobliskim Auray : "Francjo, coś uczyniła ze swoim chrztem", tak Franek bez firanek twierdzi, ze lepsza jakość niż ilość i tu się z nim zgadzam, samej nie korzystając ;)
OdpowiedzUsuńProblemem jest to że do jakości droga niełatwa a po wierzchu patatajką to każdy potrafi. U nas zazwyczaj do rozbratu profi z parafianami dochodzi na tle finansowym a nie prawd wiary. I to mówi właściwie wszystko o katolicyzmie w sosie polskim. Goowno ludzi obchodzi w co oficjalnie wierzą, kasa ma się zgadzać ( znaczy nie należy podbierać jej zbyt nachalnie a skandale obyczajowe to pod dywanik proszę ). Piszę to ja, trener irysów drugiej klasy, powinowata Najwyższego ( w końcu pradziad mój był katolickim księdzem i to takim dobrze ustawionym ), chrzczona przez czworo rodziców chrzestnych ( no niestety nic ta zwiększona ilość matko - ojców nie dała, chrzest mi się nie przyjął, być może że przez tzw. znajomość kulis ). Ludzi prawdziwie i głęboko wierzących wcale nie jest tak dużo ( nawiedzonych w nie wliczam, bo dewiacja duchowości chorobą jest i basta ), trafiają się wśród nich diamenty nie wymagające szlifowania. :-)
Usuńo, to masz jak mój chłop z tym pradziadem, tyle ze u niego (chłopa znaczy) zaowocowało to głęboką wiarą, choć skonwertował się po drodze. wiary w nim tyle, ze wystarcza na cala rodzinę i sąsiada, czuje się zwolniona z obowiązku :P
OdpowiedzUsuńJa też się grzeję przy cudzym ogienku, he, he.;-)
UsuńPrzeczytałam z zainteresowaniem całość - post i komenty, bo się fajnie zrobiło pode spodem.
OdpowiedzUsuńTaaaaa... najfajniejsze są Święta Bożego Narodzenia bez Jezuska w szopce za to z grubym jegomościem w czerwonej, pluszowej piżamie i szlafmycy i z twarzą rumianą niczym u mego sąsiada Waldusia, zakonserwowanego czarem PGRu i żołądkową gorzką ;)
U nas minimalizm po całości. Zwłaszcza sprzątaniowy. Kulinarny również - wybiórczo podchodzimy do tematu, tzn. robię dużo tego, co lubimy więc wyjdzie parę potraw na krzyż za to obżerać się będziem z tydzień :)
No i rodzina mojej Połowy wie, że "wyjeżdżamy", a tłucze im to Mężczyzna w łby już od Zaduszek, czyli jest szansa na spokojne Święta. Moja rodzina nawet nie udaje, że "wyjeżdża" bo my sobie cenimy każdy własne legowisko i książkę. Każdy u siebie.
Ponieważ Mężczyzna ma traumę braku światełek z dzieciństwa - nie mogli mieć, bo ojciec żył obsesją pożaru - zatem wyżywa się iluminacyjnie. Ale na zewnątrz. Z niejakim żalem w głosie doniósł, że Biały Dom ma 17 000 światełek, a my zaledwie 300. Ale pocieszyłam go, że ziarnko do ziarnka i za parę lat nasz ogród będzie widoczny z kosmosu, a najbliższa elektrownia wyleci w powietrze w związku z przeciążeniem sieci. Wytarł nos i przestał się mazać, planując już zakupy na poświątecznej wyprzedaży. W domu choinka 2D na ścianie, bo po pierwsze koty, po drugie uznałam, że nie mam miejsca na pełnowymiarową... ;)
Zapowiadają się fajne Święta bez spiny i może nawet uda nam się pozbierać na pasterkę - bo to akurat jest dla mnie kwintesencja Świąt. Poza pasterką i Wielkanocą to my się Panu Bogu nie naprzykrzamy ;)
Mam wrażenie ze Jezusek to wyleciał ostatecznie ze żłóbkiem i resztą towarzystwa ze świętowania tak gdzieś na początku tego tysiąclecia. Facet w czerwieni wspierany przez koncerny wygryzł go najsampierw z przestrzeni publicznej ( markety i nie tylko ) a zaraz potem z domowych pieleszy. Głupio, bo święta bez Jezuska to zasadniczo nie jest już Boże Narodzenie. Nawet ateista, agnostyk i pastafarianin to wiedzą.
UsuńNa wigilię u mnie będzie barszczyk i basta, Mamelon robi u siebie karpia i basta, Cio Mary szleje znaczy będzie zupa grzybowa i kapusta z grochem a Pabasia postanowiła najeść się pierogów z kapustą i grzybami w myśl hasła "Zero ograniczeń drogą do szczęścia". Na święta będą ciasta, kawusia i cóś mocniejszego, żadnych ekscesów obiadowych. Wizyty świąteczne - taa, rodzinę i przyjaciół widzę często w święta dręczyć ich wizytami okolicznościowymi nie muszę, do tych daleko mieszkających zadryndam na dłuższą pogaduchę, bo będzie czas. Może przejdę się do Mamiego i Sławka bo kto wie czy nie pojawią się Gosia, Piotrek i Natalka, z którymi lubię popitolić o wszystkim. . Mam sentyment do szopek i w związku z tym zwizytuję okoliczne kościoły na okoliczność szopkową o ile pogoda dopisze. Iluminację zrobię sobie świeczkową bo najbardziej lubię żywy ogienek ( taa, płonie choinka, płonie ;-) ). Ot i świętowanie.
Z braku naprzykrzań i dewocyjnej upierdliwości to zostaliście przez Opatrzność nagrodzeni możliwością mieszkania ze zwierzyńcem, musieliście utrafić w gusta Najwyższego bo nawet w domu własnym nie blokowym możecie mieszkać. Znaczy kierunek jest słuszny.;-)
A wiesz, że mi też tak wychodzi. To znaczy, że Pan Bóg o nas dba i hołubi niczym ja Białego i Łazankę. Tłuste chodzimy i z błyszczącym futrem :)
UsuńJest za co Najwyższemu dziękować. Tak więc szopka będzie i basta :D
U nas nieco więcej potraw ale nie wiem, co stanie na wigilijnym stole, bo to się zobaczy. Śledzie będą, bo Mężczyzna robi pyszniutkie. Piernik, sernik i kutia, bo to mamy obcykane w wersji błyskawicznej. Barszczyk (Krakus + własny zakwas - smakuje jak mojej ś.p. Mamy, a nikt się jeszcze nie połapał, że z kartonu), uszka i pierogi z kapustą (już zamrożone, bo kupione w najlepszym punkcie w mieście - w tamtym roku też nikt się nie połapał). Tymi ręcami wykonam: krokiety, karpia w galarecie/trochę po żydowsku i pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem - ale cały kontener, bo tym będziemy żyć z Tofikiem. Mężczyzna namiesza sałatkę i tym sposobem obświętujemy do Nowego Roku. Warto się narobić jak bury osioł, żeby potem spędzić Święta w szlafrokach, odlegując boki z książką w łapie.
Tak lubię :)
Wow, jak Wy takie ledwie półtłuste ( choć z błyszczącym futrem ) jeszcze jesteście przy takich ekscesach kulinarnych, toż cud nad cudy?! Za dużo my niczego nie robim bo dzieci Ciotki Elki, dzieci Małgoś - Sąsiadki cóś tam zawsze babciom podobrutkują a ja obrywam rykoszetem, że tak rzecz nazwę.
UsuńTaa, też będę leniuszyć na całego, i nie ma że nie ma!:-)
Kochaniutka, ja mam dwóch żernych chłopów. Albo się narobię na zaś i tylko wyznaczę kierunek lodówka do samoobsługi, albo będę musiała stać przy garach w Święta poganiana pytaniem "co na obiad". Także wiesz.
UsuńNiestety nie obgonię puszką Smilla tej części naszego stada :(
Oj nie półtłuste, a pełnotłuste my jesteśmy. Jedz póki możesz - mawiała Babcia mojej psiapsiółki i miała rację dobra kobieta. Potem zwykle się nie może :( Czasami szybciej niż później (moja młodsza koleżanka walczy z nieoperacyjnym rakiem żołądka). No to zamierzam słuchać starszych i mądrzejszych ;)
No taa, chopy to są żyrte. Ale z puszeczką Smilla można by spróbować.;-)
UsuńProszę mi tu kociego rodu nie oczerniać. Mam twarde dowody, że kot+chujinka koegzystencję wiodą pokojową:
OdpowiedzUsuńhttp://zoom.art.pl/wp-content/uploads/2016/12/C250126-Edit.jpg
Jak widzą obiektyw to wszystkie są słodziaki, ale człowiek wiecznie chujinki pilnować nie może kierując obiektyw na wiadome osoby. No i wtedy hulaj kocie, rusza produkcja brokaciku!;-)
UsuńTiaaaa, zapewne moje całkiem pokojowo zawisłyby w charakterze ozdóbek, tylko słabowita chujinka mogłaby tego nie sczymić. Przyjmijmy zatem, że to nie kotostwo demoluje (no nie, skąd!) tylko te niedobre psy zmerdują mi bombki z gałązek ogonami ;)
UsuńNie mam złudzeń co do chujinkowych obsesji mojego stada - chujinka musi być ersatzowa, ni ma rady!
Usuń