Miał być wpis o anemonach ale właśnie mam zachwycenie. No i co będę się zachwycać sama, dobrem trza się dzielić. Historia Kateriny jakby z baśni braci Grimm, nie wiadomo tak do końca co jest bajką, co tylko prawdopodobieństwem a co najprawdziwszą prawdą ale za to groza się czai i wygląda co i raz z tego życiorysu. Niby tak półgębkiem, nie do końca widoczna, jednak dobrze wyczuwalna. Kateriny nie rozpieszczało ani miejsce urodzenia ani czas w którym przyszło jej żyć, trafia się ludziom różnie - jedni tylko w takiej czasoprzestrzeni egzystują czy nawet wegetują a inni ją po swojemu przetwarzają, w nową jakość obracają świat wokół siebie. To przetwarzanie i obracanie to właśnie przypadek Kateriny.
Katerina Wasiljewna Biłokur przyszła na świat w roku 1900, w małej wsi Bohdaniwka, w Kijowskiej Obłastii. Ciężko dotknięta artyzmem źle sobie radziła w środowisku ukraińskiej wsi, ponoć solidnie odstawała od tzw. normalnych dzieci które to w wieku lat czterech gęsi potrafiły przypilnować a nawet młodsze rodzeństwo przewinąć ( to te bardziej uzdolnione ). Katerina zamiast pożytecznie spędzać czas na zajmowaniu się w chwilach wolnych od prac gospodarskich innymi pracami gospodarskimi, zajmowała się nikomu niepotrzebnym malowaniem. Warsztat artystki musiała sobie tworzyć od podstaw - znaczy farby pozyskiwała na ten przykład z soku z buraków, jagód, cebuli, kaliny, ziół, właściwie wszystkiego co pochodziło ze świata roślin i dawało barwę. Pędzle do malowania również wykonywała sama i nie zawsze wykorzystywała do tego tworzywo które na ogół kojarzymy z pędzlami ( nie potępiajmy biednego dziecka za pędzel z sierści kota ). No radziła sobie jak umiała, poświęcając ulubionemu zajęciu tyle czasu ile tylko mogła ukraść jako dziecko z biednej rodziny na zapadłej ukraińskiej prowincji w początkach XX wieku. Ponoć zdarzało malować się po nocach, po mojemu to chyba letnich bo nikt dzieciakowi na zabitej dechami wsi nie pozwoliłby świeczek łojowych marnować, o nafcie do lamp nie wspominając. Artystyczna pasja nie znajdowała zrozumienia rodziny, historia milczy o tym jak się ten brak wyrażał. Cóś mnie mówi że nie wyrażał się w delikatnych napomnieniach i kuszących propozycjach znalezienia innych pasji.
Ten dziecek był inny i rodzina uważała to to za odmieńca, którego trza będzie gdzieś upchnąć. Najlepszym sposobem na upchnięcie było albo "pójście na służbę" albo "wydanie za chłopa", jednak Katerina jakby oporna była. A tymczasem na świecie się działo - przyszła Wielka Wojna, potem rewolucja która jak czkawka odbiła się kolejną wojną i nawet we wsiach pod Kijowem koła historii jakby zaczęły się szybciej obracać, wioząc ich mieszkańców w nieznaną, groźną przyszłość. Na Katerinę historyczne przemiany podziałały o tyle że stanowczo odżegnywała się od jakichkolwiek prób upchnięcia jej w charakterze małżonki. Zmęczona oślim uporem rodzina w końcu odpuściła temat i Katerina mogła się cieszyć swobodą i brakiem szacunku swojego środowiska jako ta "wariatka co maluje". W wieku 20 lat Katerina postanowiła zostać kimś więcej niż atrakcją typu wiejski głupek i złożyła dokumenty na uczelnię artystyczną w małym ukraińskim mieście Mirgorodzie. Ponieważ miała tzw. żadne wykształcenie a rysowanie węgielkiem i malowanie sokami roślin rozpoczęte w wieku lat sześciu nie podpadały pod edukację artystyczną jej prac nawet nie obejrzano. W związku z tym artystyczna uczelnia w Mirogrodzie nie miała szansy kształcić w swoich murach jednej z najciekawszych artystek ukraińskich.
Kto wie, może to i dobrze! Lata dwudzieste nie były dla Kateriny najłatwiejsze, była nawet próba samobójcza z jej strony ale w końcu sytuacja w domu jakoś się ustabilizowała. Dopiero lata trzydzieste i czterdzieste XX wieku, tak paskudne dla Ukrainy ( Hołodomor i wszystko z nim związane, ten cały upadek cywilizacyjny, potem Wojna Ojczyźniana ) dla malarki okazały się być bardziej sprzyjające. Za sprawą Oksany Petruszenko, wielkiego sopranu i rówieśniczki pochodzącej podobnie jak Katerina z równie zapadłej wiochy, dla odmiany w Charkowskiej Obłastii, prace Biłokur stały się znane szerszej publiczności. Oczywiście wszystko było podane w sosie ludowym, jak to za towarzysza Stalina lubiano. Artystka ludowa, żadna tam Panie tego, zdegenerowana sztuka. Dla samej Kateriny chyba nie miało to wielkiego znaczenia, grunt że mogła malować.
Uwielbiała kwiaty, to one i warzywa były jej ulubionymi modelami. W 1954 Katerina Biłokur była już na tyle znana że postanowiono jej prace pokazać poza ZSRR. Na wystawie w Paryżu zobaczył je Pablo Picasso i zachwycił się nimi nie tylko z "lewicującej kurtuazji". Technika, cała ta rzemieślnicza strona malarskiej roboty, wprzęgnięta w tzw. artystyczną wizję naprawdę robią wrażenie. Nawet Pablo od Zasranego Gołąbka Pokoju tego nie przeoczył! Niestety na Ukrainie podobnie jak w Polszcze wycina się tych co odstają a tych co wystają w górę to już musowo trza wyciąć. O Biłokur było cichooo jak makiem zasiał. Kiedy odeszła w roku 1961 to tak jakoś niezauważenie, w ciszy. Jednak z artystami jak ze zbożem, jak poleżą w ziemi to twórczość wschodzi, kłosi się i plony daje. Na początku tego tysiąclecia nieśmiało ale jednak malarstwo Biłokur przebija się do powszechnej świadomości ( no nie jest to Klimt kubkowy ani Gioconda podkoszulkowa ale pojawiają się albumy, wystawy i w ogóle ). No i bardzo dobrze bo nie ma drugiej takiej artystki, która by kwietne obrazy pisała jak ikony.
Skąd Ty wyciągasz takie cuda, ja się pytam? Wspaniałe są te obrazy.
OdpowiedzUsuńNaszłam przypadkiem, przeglądając zupełnie insze obabrazki ( choć tyż niezłe, Kandyński, łuczyści, te klimaty ). :-)
OdpowiedzUsuńMają w sobie coś z gobelinu. Mięsistość taką? Chciałoby się zobaczyć na żywca, pomacać...
UsuńNajbliżej do oblookania są w Kijowie. W ogóle trza się cieszyć że gdzieś te są, mnóstwo prac Kateriny po jej śmierci po prostu zniszczono. :-/
UsuńTe lilie na niebieskosci…. boskie! I kaczence z niezapominajkami w tle, i ped winogron i irysek i maki, slusznie Agniecha pisze o miesistosci - te obrazy sa trojwymiarowe!
OdpowiedzUsuńKaterina poświęcała swoim obrazom tyle czasu że mogła by niejeden gobelinek utkać. Niekiedy rozpoczynała pracę nad łobabrazkiem wczesną wiosną a kończyła dopiero późną jesienią ( stąd na jej obrazach spotykają się kwiaty kwitnące w różny, czasie ). Dla mnie te kfiotki są takie uduchowione, czuję w nich tchnienie ikon. :-)
UsuńPiękne! Bez trudu można rozpoznać gatunek rośliny pomimo że wcale nie jest to fotograficzny realizm. Nie znałam tej malarki. A warto! Dzięki za pokazanie i ciekawe opisanie :) Czekam na innych mało znanych artystów podanych w tak fajny sposób!
OdpowiedzUsuńMój boszsz... chwała internetom! Ileż to ja znajduję w sieci prac powalających, których nigdy bym nie poznała gdyby ktoś tam neta nie wymyślił. Wiem, wiem, chaos, przeciążenie mózgów danymi i tym podobne problema społeczeństwa informatycznego ale chwała internetom. :-)
Usuń