środa, 19 września 2018

Katerina od Zaklętych Bukietów

Miał być wpis o anemonach ale właśnie mam zachwycenie.  No i co będę się zachwycać sama, dobrem trza się dzielić. Historia Kateriny  jakby z baśni  braci Grimm, nie wiadomo tak do  końca co jest bajką, co tylko prawdopodobieństwem a co najprawdziwszą prawdą  ale za to groza się czai i wygląda co i raz z tego życiorysu. Niby tak półgębkiem, nie do końca  widoczna,  jednak dobrze wyczuwalna. Kateriny nie rozpieszczało ani miejsce urodzenia ani czas w którym przyszło jej  żyć, trafia się ludziom różnie - jedni tylko  w takiej czasoprzestrzeni egzystują czy nawet wegetują a  inni ją po swojemu przetwarzają,  w nową jakość obracają świat wokół siebie.  To przetwarzanie i obracanie to właśnie przypadek  Kateriny.

Katerina Wasiljewna Biłokur przyszła na świat w roku 1900, w małej wsi Bohdaniwka, w Kijowskiej Obłastii. Ciężko dotknięta artyzmem źle  sobie radziła w środowisku ukraińskiej wsi, ponoć solidnie odstawała od  tzw. normalnych dzieci które to w wieku lat  czterech gęsi potrafiły przypilnować a nawet  młodsze rodzeństwo przewinąć ( to te bardziej  uzdolnione ). Katerina zamiast pożytecznie spędzać czas na zajmowaniu się w chwilach wolnych od prac  gospodarskich  innymi pracami gospodarskimi, zajmowała się nikomu niepotrzebnym malowaniem. Warsztat artystki musiała  sobie tworzyć od podstaw - znaczy farby pozyskiwała na ten przykład  z soku z buraków, jagód, cebuli, kaliny, ziół, właściwie wszystkiego co pochodziło ze świata roślin i dawało barwę. Pędzle do malowania również wykonywała sama i nie zawsze wykorzystywała  do tego tworzywo które na ogół  kojarzymy z pędzlami ( nie potępiajmy  biednego dziecka za pędzel z sierści kota ). No radziła sobie jak umiała, poświęcając ulubionemu zajęciu tyle czasu ile tylko mogła ukraść jako dziecko z biednej rodziny na zapadłej ukraińskiej prowincji w początkach XX wieku. Ponoć zdarzało  malować się po  nocach, po mojemu to chyba letnich bo nikt dzieciakowi na zabitej dechami wsi nie pozwoliłby świeczek łojowych marnować, o nafcie do lamp  nie wspominając. Artystyczna pasja nie znajdowała zrozumienia  rodziny, historia milczy o tym  jak się ten brak wyrażał. Cóś mnie  mówi  że nie wyrażał się w delikatnych  napomnieniach i kuszących propozycjach znalezienia innych pasji.

Ten dziecek był inny i rodzina uważała  to to  za odmieńca, którego trza będzie gdzieś upchnąć. Najlepszym sposobem na upchnięcie było  albo "pójście na służbę" albo "wydanie za chłopa", jednak Katerina jakby oporna była. A tymczasem na  świecie się działo - przyszła Wielka Wojna, potem rewolucja która jak czkawka odbiła się kolejną wojną i  nawet we wsiach pod  Kijowem koła historii jakby zaczęły się szybciej obracać, wioząc ich  mieszkańców w nieznaną, groźną przyszłość.  Na Katerinę historyczne przemiany  podziałały o tyle że  stanowczo odżegnywała się od jakichkolwiek prób upchnięcia jej w charakterze  małżonki. Zmęczona  oślim uporem rodzina w końcu odpuściła temat i Katerina mogła się cieszyć  swobodą i brakiem szacunku swojego środowiska jako  ta "wariatka co  maluje". W wieku 20 lat Katerina postanowiła zostać kimś więcej niż atrakcją typu wiejski głupek i złożyła dokumenty na uczelnię artystyczną w małym ukraińskim mieście Mirgorodzie. Ponieważ miała tzw. żadne wykształcenie a rysowanie węgielkiem i malowanie sokami roślin rozpoczęte w wieku lat sześciu nie podpadały pod edukację artystyczną jej prac nawet nie obejrzano. W związku z tym artystyczna uczelnia w Mirogrodzie nie miała szansy kształcić w swoich murach jednej z najciekawszych artystek ukraińskich.


Kto wie, może to i dobrze! Lata dwudzieste nie były dla Kateriny najłatwiejsze, była nawet próba samobójcza z jej strony ale w końcu sytuacja w domu jakoś się ustabilizowała. Dopiero lata  trzydzieste  i czterdzieste  XX wieku, tak paskudne dla Ukrainy ( Hołodomor i wszystko z nim związane, ten cały  upadek cywilizacyjny, potem  Wojna Ojczyźniana ) dla malarki okazały się być bardziej sprzyjające. Za sprawą Oksany Petruszenko, wielkiego sopranu  i rówieśniczki pochodzącej podobnie jak Katerina z równie zapadłej wiochy, dla odmiany w Charkowskiej Obłastii, prace Biłokur stały się znane szerszej publiczności. Oczywiście wszystko było podane w sosie ludowym, jak to za towarzysza Stalina lubiano. Artystka ludowa, żadna tam Panie tego, zdegenerowana sztuka. Dla samej Kateriny chyba nie miało to wielkiego znaczenia, grunt  że mogła malować.


Uwielbiała kwiaty, to one i  warzywa były  jej ulubionymi modelami. W 1954 Katerina Biłokur była już na tyle znana  że postanowiono jej prace pokazać poza ZSRR.  Na wystawie w Paryżu zobaczył je Pablo Picasso i zachwycił się  nimi nie tylko z "lewicującej  kurtuazji". Technika, cała ta  rzemieślnicza strona  malarskiej roboty, wprzęgnięta w tzw. artystyczną wizję naprawdę  robią wrażenie. Nawet Pablo od  Zasranego Gołąbka Pokoju tego nie przeoczył! Niestety na Ukrainie podobnie jak w Polszcze  wycina się  tych co odstają a tych co wystają w górę to  już musowo  trza wyciąć.  O Biłokur było cichooo jak makiem zasiał. Kiedy  odeszła w roku 1961 to  tak jakoś niezauważenie, w ciszy. Jednak z artystami jak ze zbożem, jak poleżą w ziemi to twórczość wschodzi, kłosi się i plony daje. Na początku tego tysiąclecia nieśmiało ale jednak malarstwo Biłokur przebija się do powszechnej  świadomości ( no nie jest  to Klimt kubkowy ani  Gioconda podkoszulkowa ale pojawiają się  albumy, wystawy  i w ogóle ). No i bardzo  dobrze bo nie ma  drugiej takiej artystki, która by  kwietne obrazy pisała jak ikony.

8 komentarzy:

  1. Skąd Ty wyciągasz takie cuda, ja się pytam? Wspaniałe są te obrazy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naszłam przypadkiem, przeglądając zupełnie insze obabrazki ( choć tyż niezłe, Kandyński, łuczyści, te klimaty ). :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mają w sobie coś z gobelinu. Mięsistość taką? Chciałoby się zobaczyć na żywca, pomacać...

      Usuń
    2. Najbliżej do oblookania są w Kijowie. W ogóle trza się cieszyć że gdzieś te są, mnóstwo prac Kateriny po jej śmierci po prostu zniszczono. :-/

      Usuń
  3. Te lilie na niebieskosci…. boskie! I kaczence z niezapominajkami w tle, i ped winogron i irysek i maki, slusznie Agniecha pisze o miesistosci - te obrazy sa trojwymiarowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Katerina poświęcała swoim obrazom tyle czasu że mogła by niejeden gobelinek utkać. Niekiedy rozpoczynała pracę nad łobabrazkiem wczesną wiosną a kończyła dopiero późną jesienią ( stąd na jej obrazach spotykają się kwiaty kwitnące w różny, czasie ). Dla mnie te kfiotki są takie uduchowione, czuję w nich tchnienie ikon. :-)

      Usuń
  4. Piękne! Bez trudu można rozpoznać gatunek rośliny pomimo że wcale nie jest to fotograficzny realizm. Nie znałam tej malarki. A warto! Dzięki za pokazanie i ciekawe opisanie :) Czekam na innych mało znanych artystów podanych w tak fajny sposób!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój boszsz... chwała internetom! Ileż to ja znajduję w sieci prac powalających, których nigdy bym nie poznała gdyby ktoś tam neta nie wymyślił. Wiem, wiem, chaos, przeciążenie mózgów danymi i tym podobne problema społeczeństwa informatycznego ale chwała internetom. :-)

      Usuń