niedziela, 9 września 2018
Codziennik - niedoczasowanie
Niedogodnościuję czytelnikom blogiego bo mam niedoczasowanie. Życie mnie się toczy jakoś tak bardziej w realu, jak dopadam do kompa to ciemnawo a ja czuje że pisanie to akurat nie jest to co mnie wzmocni albo choć odpręży. No i tak blog jak i ogród zostawiony na pastwę i w ogóle a ja wydaję się sobie zestresowaną matką która wyraźnie czuje że bachor się robi z jej dziecięcia, bo one dziecię nie jest książkowo chowane, należycie odstresowane a za to jest karmione chemicznymi odżywkami co mu szkodzą na mózg i jestestwo. Hym... takie to poczucie półwiny mam ( tylko pół bo nie wszystkie okoliczności niedoczasowania są moją "zasługą" ). Co prawda miałam wolny czwartek ale Mamelona dawno nie widziałam ( tak z pięć dni ) i mnie do niej zagnało a raczej z nią zagnało na nasze ulubione lumpowisko - znaczy odstresunek był przy wysortach z lepsiejszego świata. Uwiozłyśmy łupy w skład których wchodzi kolejny krasnal dla Wujka Jo ( Cio Mary obiecała mi że jeżeli na skutek dulczenia Wujka Jo zakupię sarenkę to mam przechlapane, kto wie czy nie byłaby zdolna wbić mnie w tzw. anielski kostium w stylu Cioci Dany, okrucieństwo w niej się budzi na samo wspomnienie sarenki w sam raz do krasnoludka paszącej ). Nowy krasnal jest mały i tego... ten... kompromisowy. Wykonany ze szlachetnej glinki, coolorków szczęśliwie mu brak więc chyba nadal będę mogła liczyć na zaproszenia na kawusię u Cio i Wujka. Co prawda wciąż jest to ohydek ale do sarenki mu daleko.
Mamelon szalała nabywając słoje i słoiczki, a mła postanowiła wyjść z rynku ze szmatami do odziewania stołów. Nasz ryneczek bywa szmatowo obfity od czasu do czasu i to w sposób mła dogadzający. A to lniany obrus, a to serweta z tegoż materiału, bywa lepsiejsza bawełna. Rzecz jasna wszystkie szmaciane wysorty wymagajo pracy - dopieranie ekstremalne, prasowanie wyczynowe. Czasem tkanina bywa w takim stanie że lepiej jej w automacie nie prać ( ze względu zarówno na dobro automatu jak i tkaniny ) a czasem, Panie tego, trafia się nówka sztuka nieśmigana której zwykłe pranie wystarczy. Tym razem nabyłam len cudnej urody wymagający sporego nakładu pracy i duuużej ilości odplamiacza. Po mojemu warto było bo jak raz pasuje do kubeczka od kłamliwego Unisława ( co to Pies w Swetrze o kłamliwość go podejrzewa - Unisława, nie kubeczka ). Takie klimaty lniano - zbożowe, ciepło polne , naturalne. Wicie rozumicie, wyrafinowana prostota czyli najprawdziwsza elegancja ( znaczy daleeeko od glinianego krasnoludka, he, he, he ).
Drugi len mniejszych rozmiarów i prostszego splotu ma całkiem niezły coolur - zimnawy brąz o średnim natężeniu czyli walorze. Rozmiar serwetowy czyli 80 x 80 cm, taki w sam raz do rozjaśnienia mojego czekoladowego obrusego, któren jakoś tak smętnie sam w sobie się prezentuje. Na sam koniec nabywszy serwetę na widok której Mamelona zatchnęło - no nie mogłam się powstrzymać, nie dałam rady oprzeć się wewiórkom, lysom, jeżusom, lejeniom, ptoszkom dzięcielnym i sówkom. Coolorki tego żakarda to zielony jak u żaby i "majowy", sama leśność. Nie dałam sobie wyrwać z łap i triumfalnie powróciłam z nim do domu odgrażając się sceptycznej Mamelonu urządzeniem "leśnej dekoracji". Wszystek zakup starzyźniany kosztował cóś koło 20 złociszy a ja czuję się jakbym dorwała co najmniej bizantyńskie złotogłowia czy renesansowe florenckie aksamity. Taka jest siła polowań! Łowcze instynkta zaspokojone i człowiek od razu jakby w lepszej kondycji psycho - fizycznej.
No niestety, zakup nie pomógł na niedoczasowanie. Ba, on jakby niedoczasowalność zwiększył! Szmaty same się nie pioro a przede wszystkim same się nie prasujo ( gupie so ). No i w związku z tym kończę niniejszy wpis bo przede mną wykręcanie ( prasowanie odkładam na jutro, jak troszki przeschną ). Dzisiejsze fotki to takie popołudniowe migawki ogrodowe ( "cóś tam" usiłowałam ogrodowo robić ale totalnie mi nie szło - jak zwykle skończyło się na tym że polazłam do Mamelona usiłującej "cóś tam" zrobić w ogródku, tyż jej nie szło ).
P.S. Na sam koniec dla zainteresowanych ( są takowi ) fotka ekspozycji stałej na drzwiach mojej lodówki - kocio ale nie tylko, to jest przeca lodówka w mieście Odzi stojąca, he, he, he. Po sfoconym krasnoludku to Drogiemu Czytelnictwu już niewiele jest w stanie zaszkodzić!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Co to jest za daszek na tej ceglanej ścianie? I po co?
OdpowiedzUsuńDaszek to jest zaszłość historyczna, swego czasu nie całkiem legalne wejście do fabryki. Dziś go nie ma, ale daszek i schody zostały. Nie likwiduję bo jeszcze się przyda.;-)
UsuńMam wrażenie, że cały post jest pretekstem do pastwienia się nad biednym krasnalkiem, na którym mi oko pożądliwie zawisło :) I nie mogę się doczekać leśnej dekoracji!
OdpowiedzUsuńWujek Jo już wie o krasnalu i brzmiał jakby był zadowolniony. Jednak dopytywał się czy na pewno nie było żadnej sarenki. Małgoś - Sąsiadka tyż patrzy pożądliwie na krasnala, była nawet pretensja że tylko Wujek Jo jest krasnoludkowany. Udaję że nie słyszę tych narzekań, trzy krasnalki + żaba to jest akurat tyle ile na ogród taki jak Alcatraz po mojemu może być. :-/
UsuńMuszę koniecznie adoptować krasnala i jakąś źwierzynę z ceramiki, bo oprócz dwóch plastikowych kruków, co to zamiast odstraszać szpaki są przez nie osrywane, nie posiadam stosownych ozdóbstw ogrodowych. Aż się prosi jakiś koszmarek :D
UsuńHym... marzy Co się koszmarzenie. ;-) Co do odstraszających ptoszków to może rzeczywiście koszmary będą bardziej odstraszające, jesteś kolejną osobą która zawodzi się na ptokach z plastiku. Po mojemu przyczyną takiego stanu rzeczy jest nieruszalność ptaszysków odstraszających. Nieruchomych kruków inne ptoszki boją się cóś mniej niż tych latających. Są takowe kruki z rozpostartymi skrzydłami podrygujące na linkach, ponoć większą skuteczność w odstraszaniu majo. :-)
Usuń