sobota, 1 stycznia 2022

Garden House - perła w koronie angielskiego ogrodnictwa

Ponieważ zeszły rok był dodupny  i trza się od tej dodupności odciąć coby nas nie dobiła Nowy Rok 2022 witamy  mocno ogrodowo. Mła pokaże Wam jeden z najpiękniejszych ogrodów jaki widziała ( jak wiecie mła widziała niemało ogrodów ), tak naprawdę to nie ogród a ogrody - słynne ogrody Garden House. Znajdują się w Devon, w tej ciepłej południowo - zachodniej części Anglii, na Półwyspie  Kornwalijskim gdzie śnieg i mróz pojawiają się na wrzosowiskach  Dartmoor  a wokół jest wiosennie ( różnica pomiędzy  zimowymi temperaturami na wzgórzach  Dartmoor  a tymi notowanymi w dolinach wynosi ładnych kilka stopni, a różnica temperatur z miejscowościami wybrzeża odległego o cóś kole 30 km wynosi nieraz kilkanaście stopni ).  Ogrody znajdują się  dziesięć mil na północ od Plymouth, na zachodnim skraju Parku Narodowego Dartmoor, właściwie to wciśnięte są między Dartmoor a  Tamar Valley. Miejsce ma ponoć własny, niepowtarzalny mikroklimat pozwalający na uprawę roślin z wielu stref klimatycznych. Oczywiście jak to niemal zawsze w hrabstwie Devon, historia tego spłachetka ziemi jest długa. Teren na którym stowrzono ogrody należał pierwotnie do Buckland Abbey, cysterskiego opactwa założonego w 1278 roku. Niedaleko opactwa jest wioska zwana, a jakże, Buckland Monachorum. Wydawać by się mogło że wioska powstała po pojawieniu się cystersów, jednakże jest odwrotnie. Wieś ma swoje korzenie w okresie saskim, została odnotowana w Domesday Book z 1086 roku. Tylko że nazywała się wówczas Bocheland. To nie była żadna licha wioszczyna, w czasach Willhelma Zdobywcy miała ziemię obrabianą przez 15 pługów, solnisko i nieduże tereny łowne. Kiedy przybyli cystersi by założyć ostatnie swoje wielkie opactwo w średniowiecznej Anglii, było jeszcze dostatniej. Mnisi uzyskali prawo do organizowania dorocznych jarmarków w Buckland Monachorum w 1317 roku. Jarmark odbywał się na wiosce, naprzeciwko kościoła. Był popularną imprezką w kalendarzu obwoźnych sprzedawców.

 

W 1305 biskup polecił opatowi Buckland Abbey wybudować dom dla proboszcza w  miejscu w którym  dziś znajdują  się ogrody Garden House. Po rozwiązaniu klasztoru przez Henryka VIII podczas angielskiej reformacji, Buckland został kupiony przez Sir Richarda Grenville'a, byłego marszałka Calais. Sir Richard przeznaczył Buckland jako prestiżową posiadłość wiejską dla swojego syna Rogera, Roger jednak nie docenił i kipnął ku chwale króla Henryka VIII dowodząc okrętem "Mary Rose". Majątek przeszedł na wnuka Sir Richarda, również o imieniu Richard. W tym czasie wśród szlachty powszechne było nabywanie zabudowań poklasztornych, by tworzyć nowe domy z krańcowych skrzydeł klasztornych budynków. Grenville postanowił zamiast tego przekształcić kościół opactwa w swoją siedzibę, tworząc w ten sposób przytulny i kameralny dom. Zachował wieżę kościelną a we wnętrzu  kościoła zmieścił trzy kondygnacje. W Wyniku tych architektonicznych harców powstał dom elżbietański, dość okrutny ( budynek Grenville był uważany za hym... ekscentryczny ). Zaledwie cztery lata po ukończeniu Bucklands Grenville sprzedał go swojemu wielkiemu rywalowi, sławnemu Sir Francisowi Drake'owi. Drake właśnie wrócił był z podróży dookoła świata, a jego kieszenie były pełne nagród, którymi obdarzyła go Królowa Dziewica. Dom pozostał w rodzinie Drake'ów do 1948 roku, kiedy to przeszedł do National Trust. A co w tym czasie działo się w domku dla proboszcza? Po rozwiązaniu klasztorów opat został wikariuszem Buckland Monachorum, byle czego by nie wziął bo jak widzicie gość był szczwany.


Na początku XVIII wieku plebania składała się z pokaźnego trzypiętrowego domu. Pozostałości tego budynku, wieża ze spiralnymi schodami i stodoła kryta strzechą, dawniej kuchnia, to dziś romantyczne ruiny na dolnym tarasie w otoczonym murem ogrodzie.  Garden House  wybudowano dopiero na początku XIX wieku ( dziś mieści mieści herbaciarnie i biura  ). W latach dwudziestych XX wieku wybudowano  nowoczesną plebanię, a Garden House sprzedano.  Dom ponownie pojawił się na rynku tuż po drugiej wojnie światowej i w 1945 roku został kupiony przez Lionela Fortescue, dawnego nauczyciela  Eton, i jego żonę Katharine. Lionel był synem malarza, po tatusiu miał zamiłowania artystyczne. Był także  hodowcą roślin i to nie byle jakich, uchodził za ogrodniczego eksperta . Lionel i Katharine zabrali się do renowacji starego i tworzenia swojego  ogrodu, jednocześnie prowadząc całkiem  dobrze prosperującą firmę ogrodniczą, dostarczającą rośliny  dla  pasjonatów ogrodnictwa w Dolinie Tamar. Jednocześnie hodowali   bydło mleczne rasy  Jersey ( ulubiona rasa Mamelona ).  Jak na życie ludzi nie mających ze wsią do tej pory zbyt wiele wspólnego   to  jakby wyczynowo było.  Widać życie emeryta takie być musi bo w posiadłości w ciągu  kolejnych  czterdziestu lat stworzyli  ogród uchodzący  za jeden z najpiękniejszych w Wielkiej Brytanii i na świecie. Lionel oczywiście  nie działał sam, to byłoby niemożliwe - za dużo do obróbki a sił ubywało. W 1961 roku Lionel i Katharine założyli Fortescue Garden Trust, niezależną  organizację charytatywną, której przekazali dom i ogród  aby zapewnić przetrwanie tego  miejsca dla przyszłych  pokoleń. W 1978 roku Fortescue wybrał na swojego następcę ogrodnika Keitha Wileya. Wiley znacznie rozbudował ogród, czerpiąc inspirację z szeregu naturalnych krajobrazów - sadził tak by przypominało to lasy Nowej Anglii i tak by przypominało kwitnące pustynie Przylądka Dobrej Nadziei. Zapoczątkował luźny, bardzo nieformalny, naturalistyczny styl sadzenia, który rozsławił Garden House na całym świecie. Jako head gardener Keith Wiley pracował 25 lat nad kształtowaniem ogrodu,  za jego "panowania" powiększył się on o 6 akrów. Keith odszedł w 2003 roku, aby stworzyć nową szkółkę, Wildside Plants.
 



 
Po śmierci Lionela i Katharine w latach osiemdziesiątych XX wieku  własność całkowicie przeszła na organizację charytatywną, która utrzymuje dziedzictwo Fortescues. Dziś rada powiernicza nadzoruje The Garden House i aktywnie działa, ostatnio  Garden House został ogrodem partnerskim Hestercombe. Dla  uczczenia pamięci  Lionela  ogrodnicy w cieplejszych stronach mogą sadzić piękną Mahonia x media 'Lionel Fortescue'. Po Wileyu głównym ogrodnikiem posiadłości został Matt Bishop. No i zaczęła się jazda. W tym czasie ogród zasiedlało ponad 6000 taksonów, nasadzonych w sposób nieformalny w dość dużych obszarach, w których rośliny swobodnie się siały i zachodziły miedzy nimi naturalne procesy krzyżowania. Jednakże w sporej części ogrodu dochodziło do nadmiernej ekspansji niektórych gatunków. Matt postanowił pójść na całość - w ogrodzie z roślinami z Przylądka Dobrej Nadziei dokonał wręcz eksterminacji starych nasadzeń. No i podniósł się wrzask w całej Wielkiej Brytanii - "Matt Bishop niszczy kulturowe dziedzictwo kraju!". To możliwe chyba tylko w UK ( choć mła pamięta jakie poruszenie wywołało w Hameryce zastąpienie tzw. ogródka Jackie  na terenie ogrodów  Białego   Domu nowymi nasadzeniami, z tym że mam wrażenie w tym wypadku nie tyle chodziło o samo ogrodnictwo co o osobę związaną z tym kawałkiem gleby przy Białym Domu ),  takie protesty w obronie dawnych nasadzeń. Matt zyskał niechlubny tytuł założyciela Towarzystwa Gołej Ziemi. Cudnie, nie?
 



Powiernicy mający pieczę nad Garden House jednakże postanowili nowemu głównemu ogrodnikowi zaufać. W końcu sam Lionel Fortescue miał taką obsesję na punkcie koloru że wyrywał kępy nawet piekielnie trudnych w uprawie maków himalajskich ( Meconopsis betonicifolia ) z powodu niewłaściwego odcienia błękitu. To na pewno nie było bardzo ortodoksyjne ogrodnictwo. Z perspektywy czasu oceniając wybór Matta Bishopa na  stanowisko głównego ogrodnika był wyborem właściwym. Matt przedłużył sezon ogrodowy w Garden House poprzez wprowadzenie wiosennych roślin cebulowych z własnej kolekcji ( jest jednym z największych kolekcjonerów śnieżyczek, nie tylko w Wielkiej Brytanii, na świecie ). Stworzył rabaty zimowe, gdzie tłem dla śnieżyczek są ciemierniki, wawrzynki, Pittosporum tenuifolium 'Tom Thumb' ( u nas nie da rady, niestety ) , prześliczne  kaliny herbaciane   Viburnum setigerum ( kolejny wymarzeniec kalinowy mła ), czy wyłażące z gleby miodunki 'Silver Surprise'. Matt Bishop był tym który wprowadził   z hukiem odnowioną tradycję śnieżyczkowych  festiwali, tak lubianych w wiktoriańskiej i edwardiańskiej ogrodniczej   Anglii.  Jego zachwycającą spuścizną  w Garden  House jest olbrzymia liczba i różnorodność śnieżyczek tam rosnących. Matt opuścił The Garden House jesienią 2012 roku, aby założyć własną firmę "Matt Bishop Snowdrops".

 

Kryje się za tym paskudna przyczyna, coś co jest tragedią dla każdego człowieka a dla takiego który kocha kolory jest to wręcz niewyobrażalne. Sam napisał o tym tak - "W 2009 roku, kiedy moja kariera wydawała się być zaplanowana – byłem głównym ogrodnikiem w The Garden House, Buckland Monachorum w mokrym starym Devon – sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, gdy odkryłem że nie wszystko jest w porządku z moim wzrokiem. Przyczyna została ostatecznie zdiagnozowana jako choroideramia, postępująca choroba prowadząca do całkowitej ślepoty. Nastąpił trudny okres dostosowawczy i w 2012 roku zdecydowałem że nadszedł czas, aby porzucić płatną pracę i wykorzystać niszę, którą nieświadomie wydrążyłem lata wcześniej, zaczynając sprzedawać przebiśniegi. Rok później odbyła się moja pierwsza, dość żałosna aukcja ( zaledwie piętnaście odmian ) w sklepie eBay z linkiem do mojej witryny." Pomijam kwestię dość żałosnej aukcji z piętnastoma odmianami, mła rozumie że to inny poziom zabaw, jednakże mła bardzo podziwia że ktoś dla kogo zmysł wzroku jest nieodzowny do tworzenia znalazł coś związanego z dawnym zawodem i nadal się rozwija. Chapeau bas!

Następcą Matta Bishopa został wybrany Nick Haworth, który  był wcześniej głównym ogrodnikiem w posiadłości zarządzanej  przez National Trust, Greenway House w Devon ( dawnej  posiadłości Agathy Christie, której  uroki, posiadłości,  nie Agaty,  możemy rozpoznać w powieściach takich jak: "Dead Man's Folly" czy "Five Litlle Pigs"  ). Nick jest odpowiedzialny za ogród od 2013 roku. Jego rolą jest troska i poszanowanie spuścizny swoich poprzedników, przy jednoczesnym utrzymaniu  roli Garden House jako miejsca będącego  tyglem nowych pomysłów ogrodowych, wprowadzania do upraw nowych roślin, innowacyjnym i pozostającym jednym z wiodących pokazowych ogrodów  królestwa.  Wicie rozumicie, ma być  ogrodnicza doskonałość niezasklepiona w schematach. Nick zaczął mocno choć nie tak mocno jak Matt, podjął się gruntownej renowacji oryginalnego ogrodu Fortescue, a także ciągłej kontroli tej pozornej dziczyzny  w innych obszarach ogrodu, tak aby zapewnić długi sezon ogrodowy, podczas którego zwiedzający Garden  House  mogą podziwiać   wspaniałe  kolory nasadzeń   i ich  różnorodność. Nick jest z tych którzy nie boją się nowości, uznał  że kolejna renowacja ogrodów  to doskonała okazja do wprowadzenia wielu nowych roślin, oczywiście wg. zasad   Lionela  - używać tylko najlepszych roślin  i ich odmian. Nick ma do dyspozycji dwóch studentów ogrodnictwa i mały zespół oddanych pracowników i wolontariuszy. Mła na własne kaprawe  oczka widziała jak ludzie pracowali w mżaweczce, śmie twierdzić że ochoczo i z oddaniem. 

Obecnie Ogrody The Garden House  zajmują 10 akrów, mają swoje nazwy takie jak: Cottage Garden,  Acer Glade,  Walled Garden i Jubilee Arboretum ( otwarte bardzo po brytyjsku przez HRH The Countess of Wessex GVCO w  jubileuszowym roku 2013  ). W przeciwieństwie do koncepcji znanych z ogrodów powstałych  w epoce edwardiańskiej poszczególne  części założenia nie są wyraźnie wyodrębnione. Mamy tu do czynienia  raczej z wnikaniem w siebie różnych typów ogrodu. Mła nie potrafi tego lepiej określić. Szczerze pisząc to najlepiej  jest to zobaczyć żywcem. Garden House jest  wspominkiem zarówno po XVIII wiecznym krajobrazowym ogrodzie angielskim, jak i po późno wiktoriańsko - edwardiańskich nasadzeniach bylinowych.  Ma szalenie  nowoczesne fragmenty, w których  zaprojektowano bardzo oszczędną i wyważoną formę, elegancką do bólu  jak też rośnie w nim  morze  paproci, przypominające leśne  nasadzenia  pewnego Holendra ( mój boszsz... chyba nie trzeba  pisać Niderlanda? ).

Jak widzicie na załączonych obrazkach mła zwiedzała ogrody Garden House w typowy dla devońskiego  lata dzień - mżyło po całości. Nie lało, nie siekło,  nie padało, mokre po prostu człowieka otaczało. Cóś bez nazwy, pół deszcz pół mgła. Raz się skraplało, raz unosiło. Klasyczny dewoński lipcowy opad, ciepły i nieustający. W takim powietrzu, w  stale wilgotnej glebie rośliny po prostu  szaleją. Zwykły ogrodowy koper buja na wysokość prawie dwóch metrów, paprocie są wszędzie, nie należy zostawiać na dworze obuwia bo zakiełkujo, hortensje produkują monstrualne kwiaty. Liście  perukowca odmiany 'Grace' mają wielkość dłoni Mamelona. Kibi - Kibi, stolica Krainy Deszczowców, tak mła pamięta ten dzień w Garden House. Dżungla bez obezwładniającego upału, wilgotność po całości, zapach zielonego mieszający się z zapachem podżeranego banana.

Oczywiście rośnie w tych ogrodach mnóstwo egzotów, które u nas nie mają właściwie żadnej szansy  na przetrwanie ( a poza tym na tars wystawiane nigdy nie będą się prezentować tak jak te potwory wyhodowane w devońskich opadach ). Są też takie półegzoty jak ta Deutzia setchuenensis var. corymbiflora  widoczna na zdjątku obok na której uprawę mła by się  pokusiła. Ciekawe jakie rozmiary osiągnęłaby w Alcatrazie? Ta rosnąca w Garden House  wyglądała na formowaną. Ponoć nie ma specjalnych wymagań i zniosłaby z godnością nasze zimy. Kwitnie obłędnie, mła znalazła ją nawet w jednym sklepie wysyłkowym ale cena ją zmroziła ( nie dość  że roślinka  nie jest tania to jeszcze koszt wysyłki dech odbierający ). Mła łasym okiem oglądała hortensję ale hortensjom cóś nie jest dobrze w ogrodach mła, więc zostaje jej jedynie oglądanie ich urody w innych ogrodach.

Jednakże nie  tylko egzoty i rośliny rzadko spotykane rosną w tym ogrodzie uważanym za mistrzowsko obsadzony. Pospolitości co niemiara ale jakżeż one  pięknie skomponowane.  Kopry i arcydzięgiele, krwawnica  pospolita, żadna tam odmiana. Staruszki Lilium regale, żadne orienpety czy bardzo nowoczesne mieszańce, dzwonków zatrzęsienie, łącznie z tym badziewnym pokrzywolistnym. I to wszystko albo kulturalnie na rabatach jak ten zwykły koper albo  na dziczyźnie jak  egzotyczna dierama. Lekka nonszalancja, niewymuszona perfekcja, jakieś  poczucie harmonii przy jednoczesnym łamaniu  kanonów, zasad,  reguł. Te nasadzenia były  bardzo przemyślane ale jednocześnie było widać że to jest miejsce  eksperymentów. Czuło się że to jest ogród o którym można powiedzieć że  hortensje się  w tym roku  udały ale róże  z tymi "porostami" obok to się nie sprawdziły.  Taka zdziwność ogród pokazowy będący zarazem zwykłym ogrodem.

No dobra, tyle wspominków ogrodowych na dziś wystarczy. Mam nadzieję że jesteście ogrodowo,  Drodzy Czytacze,  usatysfakcjonowani.

21 komentarzy:

  1. O cholera!
    Pokrzywę też widziałam, czy okulary znowu muszę przetrzeć?
    Trzeba się pogodzić z prostym faktem, że mój ogródek nigdy nie będzie takim cudem... Nawet nie wiem, czy szkoda, bo to jest zajęcie na parę żyć paru osób, a ja jestem z natury rozproszona i nie mam jednej pasji, czy też obsesji. Mam ich wiele, ale za to po łebkach.
    Cudny ten przemyślany chaos. Będę se przemyśliwać, coby tu w moim ogródecku można zastosować. Przyjemności w pierwszym dniu nowego roku, chociaż mnie o wiele bardziej pasuje starszy termin, czyli 21.03. czy cóś w tej okolicy czasowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie, widzałaś prawilno - pokrzywa roślino ogrodowo jest! Co do pigodzen - to jest ogród pokazowy, miejsce utrzymywane przez ekipę do utrzymywania, fachowców. Inna bajka. Są rzeczy które mozna odmałpić, jest tez w tym ogrodzie dla mła cóś co odmałpiać się wręcz powinno - stosunek do swojego ogrodu. Ogród mój, nie sąsiada , nie fotkujących do katalogów, mój i basta!
      Mła sobie zalegała z kotami w tym pierwszym dniu nowego, jej termin pasi bo w marcu to o na by po Alcatrazie śmigała z kotami krokusy strasząc. ;-)

      Usuń
  2. Rozumiem że post jest plonem bezsennej nocy. Bardzo a bardzo podoba mi się. I daje do myślenia, budzi tesknoty. Nie ma oczywiście szans na moich skraweczkach na takie efekty. No i klimat nie ten, zasobność kieszeni również. Ale jak przyjemnie popatrzeć!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yes, dobrze dorozumiewasz. Sylwestry przebalowuję razem z kotami. Na szczęście u mła jakiegoś wielkiego napiendralania z huczącego nie było. Cichsze zakupili czy cóś, no i mniej niż zawsze ( i dobrze ). Nockę mła miała zarwaną co jak widzisz wpłynęło na tekst ( mła musiała poprawiać a i tak pewnie nie wszystko wychwyciła ). Zawsze cóś tam można zapożyczyć z takiego krajobrazu, zresztą oni w tym ogrodzie sami zapożyczają krajobraz zza płota. ;-) Mła by bardzo chciała zobaczyć ten ogród w lutym, w porze przebiśniegów. Ponoć jest na czym zawiesić oko.

      Usuń
  3. Oj tam dziewczyny, wystsrczy zebyscie mniej pieliły tu i tam, nieco oczywiscie korygowaly teren ale bez przesadnosci😃

    Nie no , takie ogrody, to tylko spacerowac, odpoczywac na laweczkach z herbatką, nawet jak ten dżdż, bo to dla cery wilgoc tez dobra. Chcialoby sie teraz pobyc w takim miejscu, bo za oknem malo ladnie, trzeba szukać, zapuscic sie w jaki las może, ale to bloto, ta szaruga, hmmmm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas dżdż jak cholera. Cera się cieszy. Zupełnie jak w Devon.:-D
      A błoto tak romantycznie cmoka do butów. Chyba się zakochało.

      Usuń
    2. Nooo, u nas niby sucho, bo z nieba nic nie leci, ale ponurość , bo i te błocko, ale ruszymy się, bo mozgi trza przewietrzyć i kilogramami ruszyć.

      Usuń
    3. He, he, he, oni rzeczywiście pewne fragmenty jeno kontrolują. Tylko że to przy takiej wielkości ogrodu wymaga stadka ludzi i stałego nadzoru głównego ogrodnika. Chaos tyż trza umieć kontrolować a nie jak niektórzy polityczni pokrzywo i ostem jechać po całości. ;-) U nas dziś tyż wilgoć, choć mniejsza i jakby troszki chłodniejsza niż wczoraj. Jednakże jest to wilgoć miejska, wystawienie dłuższe cery na nio wcale cerze nie służy. Nikt nie chce mieć na gębie papy dekarskiej zamiast skóry.;-)

      Usuń
  4. No nie wiem dora :)
    Ja tak nie pielilam i czekałam na ten angielski ogrod i od roku walczę z perzem, mięta i pokrzywa! Tak że tego....
    Wstyd mi bardzo, ale u mnie slonce przez chmurki i 15 stopni, zaraz podam obiad i lece na spacer :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, może nie doroslaś do tego perzu, miety i pokrzywy, no nie wiem, ale fskt ,,ciut" trza regulować jednak, żeby nie zagłuszyły, za sobre ziemie masz😃😃😃

      Usuń
    2. Perz to jest roślina zabójcza dla ogrodów. O ile pokrzywa jakoś się wkomponuje, mięta takoż o tyle trawsko głuszy wszystko i jeszcze nie ma na czym oka zawiesić. ;-) Oni tam pielo, mła sama widziała jak w tych niby dzikich fragmentach podpielali. Tylko że oni jedno pielo a drugie zostawiajo. Cały czas kole tego chodzo. U nas było bezsłonecznie. :-/

      Usuń
    3. Ale wiesz, że perz jest bardzo zdrowy😃

      Usuń
    4. Masz na myśli że jak mła widzi to cóś pełzającego we własnym ogrodzie to jej się ciśnienie podnosi i ma książkowe ( wreszcie ) wartości. ;-)

      Usuń
  5. Ach! Znam Ci ten ogród z angielskich programów ogrodniczych ale nikt tak pięknie nie opowiedział o nim jak Ty. Powinnaś pisać recenzje o ogrodach. Z ogromną przyjemnością czyta się. Czytałam z przerwana, odciągana przez codzienność ale pięknie, dziękuję Ci kochana. Od razu dzień zrobił się milszy :)

    Ps. W roczku pewnym się omskła cyferka i wpadłam w jakąś niesamowitą przyszłość, ale wiedz, że było to bardzo miłe i zarazem twórcze uczucie móc sie poczuć tak realnie w przyszłości, buziaki :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła po nocy pisała, już co cza poprawiła.;-) Nam się widoki ogrodowe po prostu należą, że zacytuję klasyka. Ubiegły rok do łatwych nie należał to choć ten miło rozpocznijmy. Ten ogród zrobił na mła olbrzymie wrażenie, fotki tego nie oddajo. Dla mła to jest cóś jak ogrodnicza Mekka, znaczy każdy ogrodnik raz w życiu na nagrodę mógłby popielgrzymkować. Naprawdę warto ten ogród zobaczyć. :-)

      Usuń
    2. Z chęcią pozwiedzałabym i inne, angielskie ogrody. Ach! Jest ich tak wiele... i ta narodowa pasja ogrodnicza. Dlaczego ja się tam nie urodziłam?

      Usuń
    3. Dla równowagi pomyśl o tych 365 rodzajach brytolskiego deszczu. Na każdy dzień roku. ;-)

      Usuń
  6. No to to jest OGROD nie to co ja mam czyli 30cm x 150 cm :D :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak nam znormalnieje i wywalimy polityczno - koncernowych to mła zamierza oszczędzać na Japonię. Będzie oglądała co Japończycy robio z miniogródkami. ;-D

    OdpowiedzUsuń
  8. Natura jak zwykle piękna, w przeciwieństwie do ideolo człowieka.
    Zobaczcie, wracają łapanki na ulicach:
    https://twitter.com/rebew_lexa/status/1476881465140985867
    https://twitter.com/Daniel870219561/status/1477628449535766530

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziś, dziś mła ma wolne od złych info. Jutro mła sobie popaczy i się znerwuje.

      Usuń