niedziela, 9 listopada 2025

Liguria - Sestri Levante

Na wschód od Chiavari  znajduję się o połowę mniej liczne miasto o nazwie Sestri Levante.  To miejsce wyznacza wschodnią granicę Zatoki Tigullio (która rozciąga się od półwyspu na którym leży Sestri Levante do przylądka Portofino ). Mła przyuważyła że wszystkie miasta w obrębie  tej zatoki a także miasta Cinque Terre budowane były wokół strumieni, w Sestri Levante jest to  strumień Gromolo.  W starożytności to miejsce wyglądało nieco inaczej, nie było półwyspu tylko ląd i mała wyspa, dopiero w późnym średniowieczu ląd i wyspę połączył piaszczysty przesmyk. Ten dziś dość już pokaźny kawałek lądu  dzieli Zatokę Zachodnią, znaną jako Baia della Favole czyli Zatoka Bajek ( gdzie znajduje się marina, a której to nazwę podobno miał nadać Hans Christian Andersen, co jest tzw. fucktem pożądanym, bo tak naprawdę nazwę tej zatoce nadano aby upamiętnić pobyt Duńczyka w tym miasteczku ), od mniejszej i bardziej osłoniętej od pełnego morza  Zatoki Wschodniej, znanej również jako Baia  del Silenzio czyli Zatoka Ciszy Stare miasto rozwinęło się między dwiema zatokami i na przesmyku, podczas gdy nowsze budynki zajmują całą aluwialną równinę za nim.  Stare, historyczne  centrum jest malutkie, natomiast nowe miasto jest dość rozlazłe i podobnie jak Chiavari przechodzi mało zauważalnie we wsie. Teren zabudowany  rozciąga się zatem między morzem a wzgórzami śródlądowymi i jest oddzielone od północy doliną Graveglia z górą Bianco ( 876 m n.p.m. ) a od północnego wschodu doliną Petronio z górą Caddio ( 390 m n.p.m. ), górą Bomba ( 608 m n.p.m. ) i górą Incisa ( 700 m n.p.m .). Na zachodzie Rocche di Sant'Anna oddzielają go od terytorium gminy Lavagna. Jak się kto tam wdrapie to może  zobaczyć nie tylko  Zatokę Tigullio,  ale też góry takie jak: Costello ( 498 m ), Zucchetto ( 614 m ) i Capenardo ( 693 m ) oraz wszystkie miejscowości położone nad zatoką. No jest dookoła wysoko, przez co robi się spektakularnie.

Sestri Levante jest oddzielone od wioski Riva Trigoso na wschodzie cyplem Punta Manara i Monte Castello, kolejną starożytną wyspą połączoną z lądem osadami aluwialnymi strumieni Gromolo i Petronio. Plaża tej małej nadmorskiej miejscowości  ciągnie się aż do Borgo Renà, gdzie znajduje się charakterystyczna skała Assêu zwieńczona krzyżem. Kontynuując podróż na wschód, natrafimy na Punta Baffe i Monte Moneglia ( 521 m n.p.m. ), a następnie na zatokę Vallegrande i sąsiednie terytorium Moneglia. Zatem zatoczki dookoła, linia brzegowa z tych robiących efekt wow i generalnie z powodu okoliczności przyrody warto Sestri Levante odwiedzić.  Historia miasta tyż ciekawa. W czasach rzymskich miejsce na którym dziś stoi Sestri Levante nazywano  Segesta Tigulliorum lub Segeste, było już wówczas dość ważnym ośrodkiem handlowym, szczególnie jeśli chodzi o handel morski ale... o pobliskie połączenia drogowe z przełęczą Bracco i wzgórzem Velva umożliwiały znaczną wymianę surowców z zapleczem dolin Petronio, Graveglia, Vara i Lunigiana. W Sestri odbywał sie też handelek międzydolinowy, że tak to określę. Wzmianka o Sestri  znajduje się w dokumencie króla Berengara z 909 roku, na mocy którego część terytorium na którym się znajdowało została przekazana bazylice San Giovanni di Pavia. Po upadku podczas najazdów barbarzyńców, gmina podniosła się i następnie  rozrosła  w średniowieczu.  Z okolic cypla, stanowiącego naturalne miejsce dogodne do ufortyfikowania, w czasach nowożytnych rozrosła się w głąb lądu. Historia toczyła się tu niemal jota w jotę jak ta w Chiavari, bo przeca obie miejscowości leżą blisko siebie. Tak po prawdzie dziś wystarczy przejechać z Chiavari za antyczny most na rzece Entella, wspomnianej przez Dantego w "Boskiej Komedii",  po czym człowiek znajduje się w ciągu zabudowań przechodzącym w miasteczko Sestri Levante.

Miasteczko zostało dotknięte w 1070 roku, podobnie jak inne wioski regionu Tigullio, przez szereg awantur między Genuą a jej rywalem, czyli miastem  Piza. Awantury objawiały się niby bitwami morskimi ale jakimś cudem te bitwy zahaczały o ten maly skrawek lądu. W 1072 roku, dzięki znanemu Wam już z wpisu o Chiavari sojuszowi rodów Malaspina i Fieschi, Sestri  przeszło w ich ręce, skutecznie wycofując je z genueńskiej orbity politycznej. Powróciwszy pod kontrolę polityczną Republiki Genueńskiej w 1134 roku, miasto na tyle zyskało na znaczeniu  że w 1212 roku zostało wybrane na stolicę lokalnej podestà, podlegającej jurysdykcji kapitanatu Chiavari. W 1145 roku Genua kupiła od opactwa San Colombano di Bobbio najwyższą część Sestri i zbudowała tam zamek, coby nikt nie podskoczył.  Sritu pitu, bo armia Lukki już w 1327 roku próbowała go oblegać,  ale szczęśliwie zakończyło to się niepowodzeniem. Rodzina Viscontich jednak w 1365 roku  po skutecznym oblężeniu  miasteczka i zamku ustanowiła swoje małe terytorium na tym obszarze. W okresie feudalnym Sestri Levante cierpiało również z powodu rywalizacji między rodzinami Gwelfów ( Solari ) i Gibelinów  ( De Castello ), tłuczono się tu namiętnie. Flota morska Republiki Weneckiej podjęła próbę  ataku na lenno Sestri Levante w 1432 roku, ale ta  próba, trzeba przyznać że bezczelna, pokazania Genui, protektorowi Sestri Levante, mocy sprawczej Wenecji spełzła na niczym. Do solidnego zniszczenia i grabieży doszło podczas ​​dwóch  inwazji piratów tureckich i saraceńskich, znaczy z Tunezji i Algieru.  Pierwszej w 1542 i drugiej 1607 roku. O dalszych losach miasta pisać nie będę,  bo Sestri Levante działo się to co w  Chiavari, obie miejscowości należały do Republiki Genueńskiej, obie dość ciężko przeżyły najazd Napoleona i w obu działały włoskie ruchy patriotyczne. To już znacie z wpisu o Chiavari, więc nie będę się powtarzać. Jak widzicie miasteczko jest stareńkie i ta historia jest w nim widoczna, choćby w renesansowych i barokowych ozdobnych portalach budynków.

Tu jest kurortowo, o wiele bardziej niż w Chiavari czuje się hym... wakacyjność, szczęśliwie taką bez celebryckiego sznytu, choć przecież miejsce odwiedzali ludzie znani. Można się włóczyć po promenadzie oglądając mewy pastwiące się nad  truchłem gołąbka ale wystarczy wejść w uliczki odchodzące od promenady i jest się w bardzo starym miasteczku. Mła oczywiście podreptała do najważniejszej w mieście świątyni, co nie oznacza wcale że najstarszej i zabytkowej do bólu, oraz najpiękniejszej. Obecność małej kaplicy poświęconej Matce Bożej z Nazaretu udokumentowano już w 1368 roku, ale dopiero w 1604 roku, po sprzedaży działki przez miejscowego szlachcica Bernarda Bolasco, rozpoczęto budowę nowego miejsca kultu. Nowy kościół stał się również konieczny ze względu na ostateczne połączenie przesmyku z cyplem, znanym lokalnie jako "Isola", co w konsekwencji doprowadziło do nowej ekspansji miejskiej  Sestri Levante.  Istniejący wcześniej kościół San Nicolò , położony na szczycie Isola i pełniący wówczas funkcję kościoła parafialnego, nie był już w stanie zmieścić rosnącej populacji. Prace budowlane powierzono architektowi Gio Batta Carbone, który ukończył dzieło prawie dwanaście lat później. Odziedziczywszy tytuł konkatedry diecezji Brugnato po istniejącym wcześniej kościele San Nicolò,  świątynia była siedzibą synodów diecezjalnych od 1675 do 1725 roku, a także rezydencją biskupów diecezji od XVI do XVIII wieku. Kościół otrzymał tytułu kolegiaty w 1755 roku, został  nominowany na bazylikę mniejszą rzymską w 1962 roku, kilka lat po przeniesieniu do diecezji Chiavari. Tyle historii. 

W  trójnawowym wnętrzu kościoła wystrój taki  XVIII - XIX wieczny. Najcenniejszy wydawał mła się polichromowany, marmurowy ołtarz główny,  pochodzący z 1762 roku. Jest taki uroczy, nie umiem tego lepiej określić, Matka Boska z cherubinami podtrzymującymi Święty Domek z Nazaretu - słodkie to.  Ołtarz, jak i marmurowa figury są dziełem rzeźbiarza Francesco Maria Schiaffino. W nawie głównej freski na sklepieniu są dziełem malarza Lazzaro De Maestri, powstały w 1893 roku. De Maestri stworzył Chrystusa Rakietowego, obrazoburczo doszłyśmy z Dżizaasem i Mamelonem do wniosku że wizerunek cóś taki jakby Jezus wraz z krzyżem startował z przylądka Canaveral, z wyrazem oblicza, sugerującym że za chwilę padnie "Houston, mamy problem". Szczerze pisząc jak dla mła rzadkiej klasy bohomaz, w dodatku w barwach odblaskowych. Ech... i to w kościele, w którym jest przeurodny i stareńki krucyfiks. W kaplicy po lewej stronie nawy głównej znajduje się ten XII wieczny drewniany zabytek, pochodzący  z dawnego kościoła parafialnego San Nicolò dell'Isola . Nazywany tu "Santo Cristo", krucyfiks, według ludowej tradycji, został przywieziony do Sestri Levante drogą morską. Do  kościoła mariackiego  został przeniesiony z kościoła na wyspie  w 1616 roku. Najpierw umieszczono go w prezbiterium, potem zdegradowany wsiał w zakrystii, w której  ocalał przed pożarem, ponoć dzięki cudowi  ( według ludowej tradycji  Chrystusa z krucyfiksu otworzył oczy i ogień ustał ). Z zewnątrz kościół nie robi wielkiego wrażenia, z barokowego budowania niewiele w nim zostało. Fasada została gruntownie przebudowana w latach 1837 - 1840 w stylu neoklasycystycznym, według projektu architekta Giambattisty Prato. No szału nie ma. 

W mieście najważniejszym zabytkiem jest Palazzo Durazzo - Pallavicini czyli dzisiejszy ratusz, stojący  na centralnym Piazza Giacomo Matteotti, w samym sercu starej części miasteczka. Pałac został zbudowany w drugiej połowie XVII wieku i znany jest z tego że znajduje się w nim obraz Francesca Bassano "Pokłon Trzech Króli",  konkretnie w sali obrad na drugim piętrze.  Dawny Palazzo Fascie Rossi jest dziś siedzibą biblioteki miejskiej i miejskiego muzeum archeologicznego. Jak się dobrze rozejrzeć Sestri Levante to  prawdziwe zagłębie pałacowe: Palazzo Lena, dawniej Palazzo Doria, góruje nad placem bazyliki w Sestri,  Palazzo Negrotto Cambiaso, niedaleko zatoki Portobello, Palazzo Cattaneo Della Volta, dawniej Palazzo Doria i Durazzo.  Są też duże wille: Villa Balbi, dawniej znana jako Brignole, Villa Matilde, dawniej znana jako Villa  Piuma, położona na zachodnim krańcu półwyspu Sestriere, nowoczesna, bo pochodząca z lat czterdziestych XX wieku Villa Domus, dawniej Mantelli, położona na południowym wybrzeżu półwyspu Sestri, Villa Rimassa, dawniej Durazzo-Solari-Serlupi, ktora została  zbudowana na polecenie Cesare Durazzo , doży Republiki Genueńskiej, w latach 1665 - 1667, w której goszczono  cesarza Józefa II w lutym 1784 roku, przebudowana w XIX wieku ( w ogrodzie tej willi rosną cedry libańskie, dęby ostrolistne i okazałe drzewa kamforowe ),Villa Sertorio , położona w pobliżu strumienia Gromolo, zbudowana w drugiej połowie XVIII wieku,Villa Sopranis, dawniej Sertorio, zbudowana w XVIII wieku w pobliżu wybrzeża Viale Mazzini.  Sami widzicie że jak na tak  małe miasteczko to tzw. budynków prestiżowych jest tu całkiem sporo. Dziś te obiekty szacowne robią za hotele, apartamenty albo siedziby urzędów. Szkoda że nie ostał się genueński zamek ale nie można mieć wszystkiego.  Trzeba się cieszyć tym co się zachowało a nie da się nie zauważyć że w Sestri Levante zachowało się naprawdę dużo.

Dla mła najbardziej urokliwa była atmosfera panująca w Sestri Levante, prawdziwe dolce vita far niente, wakacyjność podniesiona do kwadratu, letni luzik. Nawet mimo weekendu nie było tam dzikich tłumów, owszem ludno ale na plaży znalazło się miejsce i samochód został zaparkowany za nieduże jak na Riviera di Levante pieniądze. Dodatkowo wysokiej klasy żarełko, bardzo dobre cukiernie, świetna gelateria z doskonałą granitą migdałową i pysznymi lodami z limoncello. To wszystko też w cenach, które nie powodowały natychmiastowych wyrzutów sumienia. Hym... nawet pamiątki oferowane w sklepikach przy plażach były jakby mniej kiczowate, tandetka rodem z Chin starannie wyselekcjonowana, troszki miejscowych produktów. Sestri Levante przy tych wszystkich dobrociach nie miało dla mła tego kurortowego zadęcia, "lepszości miejsca". Są tam budki, w których sprzedaje się co łodzie z morza przywiozą, markowych butików wielkich domów mody mła nie przyuważyła. Nie wiem jak żyje się tam zimą ale nie sądzę żeby miasteczko całkowicie zamierało. Dla mła Sestri Levante jest najbardziej urokliwym miasteczkiem na całej Riviera di Levante. W Muzyczniku zapodaje Wam muzyczkę Manciniego bardzo paszącą do tego miasteczka - temat z filmu "A Summer Place".

16 komentarzy:

  1. Faaajne. Ale coś mi się zdaje że cztery piąte tej fajności miastko zawdzięcza morzu. Bardzo chciwie się wgapiałam w foty tegoż, bardzo. Ogólnie to wpis potrzebny, dzięki, tak ciemno i ponuro że FUJ, dobrze że przypomniałaś słońce i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jest morze z trzech stron miasteczka, pięknie niebiewskie. Mła ma stamtąd takie miłe wspomnienia, terapeutycznie obecnie stosowane - grypka jesienna mła dopadła. Nie dość że pogoda dodupna, to jeszcze mła zalega i kwiczy.

      Usuń
  2. Morze zawsze piekne , a szczegolnie w zachodzacym sloncu ... 😍Chyba wsadze kij w mrowisko, ale jestem totalnie rozczarowana Wlochami, Rzymem to raz , brudem wszechobecnym to dwa, fatalna kuchnia to trzy ( tam sie karni turystow zorganizowanych brejami makaronowymi , salat i warzyw nie uswiadczysz, pomidor na surowo we Wloszech nie jest spozywany , tylko zapychaja chlebem i makaronem , herbaty nie znaja , ponoc tylko chorym podaja, kawa byla ale w naparstku tylko , i jak na lekarstwo ), i ogolnym paskudnym widokiem miast ogarnietych brzydota industrialna , misz maszem , halasem i ogolnym upadkiem... Te ladne miasteczka i wioseczki nie zmienily mojego zdania, bo wywiozlam obraz " ogolny" , ktory mnie mocno odrzucil... Twoje Wlochy jawia sie slicznie, ale to jest wyrywkowe , a mnie jako calosc zniesmaczyly i co ja za to moge. Doszlo do tego, ze nieslynaca z higieny Anglia wydala mi sie po przylocie czysta , porzadna i europejska , az nie wierzylam...🤣 Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana bo ty nie byłaś we Włoszech tylko na imprezie we Włoszech a to jest różnica. Miasta upadające? W tej chwili to prawie wszystkie wielkie miasta w Europie są brudne i takie będą dopóki ktoś tego nie ogarnie i przede wszystkim społeczeństwu z lekka śruby nie dokręci, bo nie sposób jakoś tego uporządkować, kiedy masz tabuny śmiecących na ulicach. Nie tylko migrantów, generalnie ludziom się wydawa że ktoś im za tyłkiem powinien sprzątać. Industrializm, no w Europie się jeszcze produkuje - na szczęście. Fatalna kuchnia to sorry... osobisty wybór. Mła we Włoszech zawsze jada dobrze ale sama wybiera co i gdzie je. Żadnych wykupowanych przez operatora posiłków, czas na wyszukanie knajp odwiedzanych przez lokalsów, osobiste zakupy na targach - inne Włochy. Pomidor we Włoszech na surowo jak najbardziej, herbatki pijają ziołowe, kawę zamawiasz americano. Kitty wygląda na to że to nie był dobry pomysł z tą wycieczką, Włochy tak, ale nie tak wycieczkowo. To nie jest ten czas w którym Romi wycieczkowo zwiedzała, teraz biura na wszystkim oszczędzają. Skutek jest taki że ludziom wcale tanio nie wychodzi a dostają marne jedzenie a często i program zwiedzania taki se. Do Włoch pojedź sobie prywatnie, do jakiejś miłej nadmorskiej miejscowości w Apulii czy Ligurii, inna bajka.

      Usuń
    2. Wycieczkowe żarcie jest zawsze niejadalne, moje wtedy też było dramatycznie takie. Dramatycznie, bo upiorne w bezsmaku, gipsowe pieczywo, makaronowe rozgotowane breje z rozmiękłym plasterkiem cytryny. Wszystko przechłodzone i przetrzymane za długo w styropianowych pojemnikach, takie zleżałe, na granicy zepsucia. Za to wino w ilosciach hurtowych ( a wycieczkowicze w wiekszosci nastoletni). Dzień w dzień to samo. Ratowała dziorga, czyli gruchy i śliwki rewelacyjnej jakości podkradane z pobliskiego sadu, no i to że ze trzy razy było żarcie "na wychodnym", stąd wiem jak smakuje prawdziwy parmezan "u źródła", szynka bolońska wędzona w plastrach przejrzystych jak łososiowe szkło, że do tego najlepsze jest pofaldowane jak Alpy slonawe ciasto naleśnikowe lane na wrzący głęboki tłuszcz (okolice Bolonii, więc tluszczem smalec). Wymaga to nielichej wprawy, bo to nie są kluchy, tylko równomiernej grubości pofałdowany krągły płat jednoczesnie kruchy i miękki. Pychota jak się patrzy z boku to zwodniczo prosta w wykonie a przy własnych próbach totalna klęska za każdym razem. Bo potrzebny ten mocno wytrenowany gest chochlą by wylac warstwę, a nie lane kluski, wyczucie kiedy nią machnąć i kiedy i jak zdjąć gotowe. Podejrzewam że i samo ciasto też nie takie proste. Bolonia jest mięsna, ogólnie ceni smak dobrego jedzenia, co ma odbice w nazwach ulic, placu, kościoła, Madonny, no ale catering zbiorowy to do kitu. Jak za karę. Ale potem się okazało że wszędzie i zawsze jest do kitu. Z Francją włącznie. Podejrzewam że i w Anglii nie jest inaczej.

      Usuń
    3. No popacz, popacz a mła myślała że drzewiej było nieco lepiej, żarło znaczy na poziomie hotelu a tu takie info. Mła szczęśliwie nie była skazana na tzw. zbiorowe wyżywienie touroperatora, mła sama sobie sterem, okrętem i żeglarzem. Żywimy się w knajpkach dla lokalsów, sami gotujemy z tego co na targu się kupi. Włosi jak się jest uprzejmym i choć troszki usiłuje się mówić po włosku są nie tylko mili ale też nie wciskają byle czego, przykładem jest choćby zakup oliwy na Vucciri u Tonia. Wystarczy troszki pogadać o żarle ze sprzedawcami i można by się za przeproszeniem napchać do wypęku degustując. Włosi uwielbiają rozmówki o jedzeniu i popitce, no i wpychają w człowieka. Zdarzyło nam się już raz z Mamelonem wychodzić krokiem prawie że bolero z enoteki, zakupione w niej wino było pite znacznie później. Bolonia Romi jeszcze przed mła, dobrze że napisałaś o naleśniczkach - mła sobie odnotuje w kajeciku z kotkiem. :-D

      Usuń
  3. O to to Romana,dokladnie tak , z tym ze jeszcze i wna zalowali i trzeba bylo sobie wykupic karafke sikacza osobno:) Raz nam sie udalo zjesc w " normalnej" restauracji, gdzie nie chcieli nas wpuscic w dwie pary , pchajac nas tam gdzie klebil sie tlum turystow " na szybko". Owszem to bylo dobre jedzenie , ale trzeba naprawde wiedziec gdzie nie wchodzic , bo nakarmia jak pastucha :)) A w hotelach to wlasnie te breje dzien w dzien , az sie pochorowalam. Objezdzilismy spory kawal naokolo Rzymu az pod Neapol ( dobrze ze tm nie wjechalismy juz wiem co zacz) , no i wyrobilam sobie zdanie .... mimo ladnych widokow za miastem... A Rzym to juz w ogole , okropnosc :)) Antyczna architektura pomieszana z klockami z lat 70-tych/ 80 -tych , pozaslaniane, wcisniete potworki , ogolny brud i zaniedbanie straszne , jedynie obiekty sakralne bija przepychem ( co mnie zniesmaczylo jeszcze bardziej ) . To jest miasto postawione na chwale i czesc Papiezy , a nie Chrystusa .... Ech. ja sie tam bardzo zle czulam - z wyjatkiem jednego miejsca : przy grobie Sw. Piotra mialam takie uczucie piekna i spokoju, i takiej lagodnej swietosci , jak nigdzie indziej . Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, he, zdaje się że wjazd na Prenestinę Tobą Kittulek wcząsnął. ;-D To co dla Ciebie pomieszaniem, dla mła dowodem że to miasto żyje, to nie jest taki skansen jak w UK, tylko normalne duże miasto, zbudowane na ruinach. Tam strach kamień kopnąć, bo nie wiesz czy w artefakta nie przywaliłaś z kopa. Co do kościółkowatości wystawnej to jazda do Rzymu skutecznie leczy z opowiastek o Kościele ubogim i pomagającym. Za pieniędze od Mussoliniego KK nakupił swego czasu mnóstwo tzw. nieruchomości premium, nie tylko w Rzymie ale i w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. W Rzymie nie tylko świątynie wystawne, kościelne dobra są wszędzie w mieście. Mła lubi mieszkać w Prati, bo tam są fajne XIX wieczne kamienice ale ulubione rzymskie rejony ma gdzie indziej, nie w okolicach Watykanu. Ile dni Kittulku byłaś i jaki był program tej imprezki?

      Usuń
    2. Oj tam
      Taba, 10 dni bylam , a program bardzo bogaty byl , widzialam i przepych najwyzszy , i syfek oddolny, generalnie jak patrze na Twoje zdjecia to sie zachwycam, ale mialam tam ogolnie taki dziwny " vibe" , i wiem ze juz tam nie chce wracac ... A juz Pompeje to mnie dobily... Od wejscia uderzylo mnie strasznie w dusze, po chwili juz czulam sie jakbym byla w Auschwitz , czulam tam wiszaca nade mna smierc , jakbym poruszala sie w srodku wielkiego grobowca i go bezczescila..Tam nadal niewydobyto jeszcze ze 40% przysypanych ludzi.. A tam sie po nich chodzi...Oni tam do mnie zewszad krzyczeli . Chcialam stamtad wyjsc jak najszybciej, ale musialam przejsc przez calosc na druga strone 😱Ufff. To mnie chyba dobilo do konca. 😓 Ciekawe, ze nigdy nie mialam takiego dziwnego uczucia w antycznych ruinach Grecji czy Turcji ... Kitty

      Usuń
    3. A w Rzymie, właściwie to w Watykanie, w bazylice tej najważniejszej, to Pieta Michała Anioła Buonarottiego była moim grobem Sw. Piotra. Żadna fota, żaden film, osobisty kontakt konieczny i chocby wszystko bylo do bani (a u mnie niewiele bylo, drobne niedogodności tylko podkreślały wartosc reszty) to dla dwóch rzeźb (Dawid we Florencji, też Michal Anioł), warto. Innych zachwytów tez się trochę trafiło, te dwa najmocniejsze. Pompei współczuję, wcale się nie dziwię Twoim odczuciom, mozliwe ze tez bym tak miała. Kumulacja grozy.
      A Rzym.
      Widzisz Kitty, podróże pozwalają inaczej spojrzeć na własną miejscówkę. Czasem ona zyskuje, czasem traci. Własny kraj po Rosji wydał mi się bardzo ciasny i malutki, ale piękny, bogaty i nowoczesny, po Włoszech brudny, biedny i zacofany, ciemny po jasno oświetlonych italskich miastach. Rok dzieliły te podróże, czasy były fatalne, opresyjne i kryzysowe i ojczyzna ogólnie prezentowała się bardzo nie teges w czasie obu wypraw. Potem byly inne wyjazdy, ale te dwa są dla mnie kluczowe. W jakiś sposób mnie do dziś określają, coś we mnie zmieniły, dodały. I tak, wtedy Rzym też był ważny, wcale nie powalający urodą, uroda w jego wypadku nieoczywista i nie o nią tu chodzi. Zbyt wiele warstw by mówić o urodzie, są tam bardzo efektowne momenty, no ale sorry Tabs, kolor miasta ogólnie taki, jakby Tybr zalał całość, zaglonilo, wyszarzało, z lekka nadgnilo, po czym Tybr wrócił do koryta zostawiając te efekty. W wypadku Rzymu znaczenie ma co innego, to najżywsze z widzianych miast, uparte, rosnące na sobie. Potężne polityką, która głęboko pulsuje, zmieniło się wiele, kto inny rozdaje karty zamiast cesarzy ale puls wciąż jest. Może teraz słabiej wyczuwalny lecz przecież z niego Europa. Wpływ miał na wszystkie kraje, może mi się to nie podobać, podobac, nie w tym rzecz. rozpoznawałam to pramiasto jako "moje", "znajome". Co pewnie jest świadectwem że odbębniłam kilka lektur i lekcji historii, załapałam czym jest np. sądownictwo, administracja, szkola, itd.. Źródło zarówno czystej wody jak i szlamu.

      Usuń
    4. 10 dni kiepskiego żarła to można zwariować.Co do zgrania się z krajem to nie zawsze się udaje, czasem nie pasi i już, nie da się z tym nic zrobić. Mła Italię lubi, młowe ja jest w stanie współgrać z tamtą kulturą. Przykurzone południe, wielowarstwowość, czy wyłażąca spod farby antyczność mła nie przerażają. Ruiny Grecji czy Turcji to skansen, one słabo wrosły, z wyjątkiem tych w Stambule i Atenach, w miejskie przestrzenie z powodu oczywistego - najazdu na te tereny ludu z Azji, który tworzył inną przestrzeń urbanistyczną. Na Bałkanach jest to dość widoczna granica wchłaniania antyku, vide Split. Tam gdzie było Imperium Osmańskie antyk się tak nie wchłaniał. Dlatego jest bardziej czytelny. Włochy w sposób ciągły kontynuowały europejską cywilizację. Co do Pompei to miejsce utrwalone przez katastrofę, ludzie bardzo różnie je odbierają. Jedni koncentrują się na chwili utrwalenia, inni na tym co utrwalono. Nie mogę tu nic osobistego wyćwierkać, bo w Pompejach nie byłam. Mła się wydawa Kitty że wycieczki do Włoch to chyba nie jest najlepszy sposób na poznawanie tego kraju, dla mła jesteś bohaterką - 10 dni na rozgotowanych kluchach to męka, też by mła się nie podobało.

      Usuń
    5. Dla mła wow w Watykanie to było sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej i widok Piazza di San Pietro z kolumnadą i bazyliką. Jednakże wielkich wzruszeń religijnych mła tam nie przeżywała, bardziej metafizyczne były dla niej bazyliki Trastevere. Dla mła Rzym ma parę twarzy i przestał mieć jeden ogólny koloryt, pewnie dlatego że mła go zna wielodzielnicowo, że tak to określę. Dla mła Rzym tonie w zieleni, mła wie co pisze, bowiem mła stare dzielnice Rzymu przedeptała. Spędziłam prawie trzy tygodnie w tym mieście, przypuszczam że kiedy pojadę tam następnym razem będę jak zwykle zdziwiona tym jak bardzo jeszcze Rzymu nie znam. Nie wiem czy uroda Rzymu jest bezdyskusyjna, to chyba nie jest tylko kwestia estetyki, Romi ma rację - Rzym zapiera dech poprzez uświadomienie sobie tego że jest dla nas początkiem cywilizacji. Nie agora ateńska, czy resztki w Sparcie, to Rzym jest przyczyną, której jesteśmy skutkiem. Niewypreparowaną, że tak to określę, ale nadal żyjącą, przekształconą w duże europejskie miasto, ze wszystkimi jego pozytywami i negatywami. Z dwoma miastami w Italii mam tak że ich uroda jest dla mła kwestią istnienia tego miejsca, jednym z nich jest właśnie Rzym.

      Usuń
  4. Ciekawa rzecz : w latach 90-tych bylam dwa tygodnie w Triescie nad morzem i tamte Wlochy mnie zachwycily, otulily , byly cudowne na dusze i cialo, ktore plawilo sue w sloncu, w morzu , w oliwie i winie 👌🤗Bylo cudnie ... A teraz to jakbym byla w innym kraju, ktory mnie przytloczyl, zasmucil, obciazyl i kazal ni szybko wracac do domu ... No wiec chyba pchac sie tam nie bede, chyva ze gdzies gleboko na Poludnie ... Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dla Cię północ Italii to jest opcja. Poza Sycylią, która jest jakby nieco innymi Włochami, mła najdalej na południe była w Rzymie. Nęcą mła Apulia i Kalabria ale na przyszły rok mam inne gryplany, w tym krajowe o ile mła będzie stać, bo Polska droga co cud. Ten rok był bardzo włoski. ;-D Kitty mła myśli sobie że wycieczka objazdowa z kiepskim żarłem, bez takiego leniwego poznawania miejsca, w którym jesteś, może po prostu nie jest dla Ciebie. Męczysz się już samą imprezą, zwiedzanie nie daje radości i w sumie nie podoba się Tobie miejsce, które oglądałaś. Mła wie tyle o sobie że na żaden wyjazd zorganizowany przez touroperatora nie pojedzie. Co prawda ma pokuszenia związane z nowym muzeum egipskim ale jak sobie pomyślę o tym wojsku eskortującym, to mi zaraz przechodzi i nawet piaszczyste plaże kole Aleksandrii mła przestają nęcić. Poza tym koszty wycieczek są dla mła niebotycznie zawyżone w stosunku do tego co się otrzymuje, za pieniądze dla touroperatora to można codziennie w Rzymie steki jeść, w tym co drugi dzień z toskańskiej wołowiny.

      Usuń
    2. 100% racji Taba we wszystkim , pierwszy i ostatni raz! MM chcial wracac juz po drugim dniu, a w trzecim mial taki kryzys, ze myslalam, ze wezwie taksowke i pojedziemy z powrotem. Ale zaplacilismy potworne pieniadze, w stosunku do tego co zobaczylismy i trzeba bylo zagryzc zeby i dac sie poniesc z pradem :) Najlepsze dwa momenty to Grob Sw. Piotra i jego kaplica , i Monte Cassino... W obu miejscach czulam niesamowita lekkosc i swietosc , cos wspanialego emanowalo stamtad, cos czego nie potrafie opisac ... 😇 Kitty

      Usuń
    3. Podróże nosimy w sobie, mła napisze post o zdziwności, która mła spotkała. Mła sobie tłumaczy że te lubienia i dobre samopoczucie w niektórych miejsówkach, to kwestia nastawienia do odwiedzanego miejsca, ale to było jakby trochę poza zakres tego pozytywnego nastawienia.
      Co do wycieczek z touroperatorami - kiedyś to była właściwie jedyna możliwość, ale się pozmieniało. Przy wszystkich narzekaniach na masową turystykę, faktem jest że wynajem przez net i tzw. tanie linie lotnicze otworzyły ludziom świat. Niesie to różne problemy, niektóre prawdziwe, inne wyimaginowane bo kowal zawinił, Cygana wieszają. Jednakże podróże dostępne są dla znacznie większej ilości osób, które stać na nie, bo oszczędzają na wynagrodzeniu biur podróży.

      Usuń