Jak cudowną sprawą byłby lekki opad śnieżny gdyby nie to że lekki opad śnieżny pod wpływem temperatury ulega upłynnieniu! Wszyscy hurra, hurra bo tajenie śniegów kojarzy się z nadciągającą wiosną a ja wrrrr bo lodowate strumyczki w których brodzę to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. W dodatku wywalenie kotów na te roztopy nie wchodzi w rachubę, bestie siedzą na parapecie i ani myślą schodzić niżej i moczyć łapki albo i co więcej. Z moich dachów zsuwają się jakieś zwały śnieżno - lodowe, słyszę niepokojące grzechotanie w rurach spustowych nieprawidłowo zwanych przeze mnie rynnami. Mój interenet odpływa i przypływa, nie bardzo wiem co jest grane bo z ADSL wszystko w porzo ( może podmoczyło stację Tepsy? ), a wczoraj w ramach rozrywki niedzielnej wywaliło na "dzielni" prąd. Jakoś wszystko kojarzę z roztopami i penetrującą wodą roztopową - odwilż znaczy jest w moim odczuciu kolejną katastrofą jaką nas częstuje zima. Tym niemniej i we mnie jakieś ciepłe i miłe rzeczy kiełkują, co prawda niezbyt bujnie, kiedy widzę że zima zabiera manatki, przypięła skrzydełka i odtrąbiła na odwrót. Jakby odwilżowych sprawek było mało Dżizaas bezczelnie postanowiła mieć grypę. Obecnie "umiera" w swoim mieszkanku na górze otoczona troskliwością sąsiadów, nachłeptana ciepłymi naparkami i napchana straszliwą ilością żarcia ( chorego najlepiej zakarmić na śmierć, nie będzie się męczył grypowymi objawami tylko padnie z przejedzenia ) i usiłuje czytać właściwe książki ( te potrzebne do pracy są właściwe ) i notatki. Jedno co dobre we właściwych książkach to jest to że działają usypiajająco, tak że Dżizaas swoją grypę po prostu prześpi. Potem tylko czeka mnie walka z półozdrowiałym Dżizaasem przebierającym odnóżami żeby już i "na ten tychmiast" wyleźć na świeżo odwilżony świat. Grypa właściwie przeleżana nie jest aż tak groźna natomiast wylezienie z pieleszy w celu podłapania wszystkiego co tylko osłabiony grypą organizm może podłapać jest znacznie groźniejsze.
Nasz Tatuś włączył się do walki z grypą Dżizaasa tradycyjnym "zrobisz prześwietlenie płuc" , najprawdopodobniej nasz staruszek jest zwolennikiem teorii że radiacja załatwi wszystko. Tak podejrzewamy z Dżizaasem. We mnie lęgną się gorsze podejrzenia a mianowicie wyczuwam tu tzw. wielkie niespełnienie Tatusia. Tatuś z zapamiętałością godną politycznego przeciwnika tropi nasze choróbska i stawia diagnozy przy których te doktora House'a to piccolo. Po sławetnej zimnicy którą wmówił Macoszce, mieliśmy już rodzinną gruźlicę oraz napady padaczkowe zamiast omdleń. Tatulek uzbrojony w jakiś podejrzany "podręcznik" paramedyczny w tzw. okresach podwyższonej zachorowalności robi się z lekka niebezpieczny. Odwilż zwiastuje czas przełomów i trzeba się liczyć z tym że działalność Tatusia nie ograniczy się do prób zaciągnięcia Dżizaasa pod aparat rentgenowski tylko roziągnie się na "profilaktykę". Rodzina zatem musi zachować czujność, Tatuś z profilaktyką jest w powodzi roztopowej rafą którą należy sprytnie i z dużym wyczuciem omijać. Zawsze się boję że Ojciec znajdzie u mnie kiedyś objawy trądu i będzie usiłował je leczyć, he, he! Na wszelki wypadek i ja piję naparki, nawet je sobie promiluję w celach zdrowotnych. Jedno co miłe w ten roztopowy czas to fakt że słoneczko nam pięknie przygrzewa. Za oknem słoneczku śpiewają kosy i słychać radosne srocze skrzeki. Na jarząbku mącznym jest baza sikorek i z tej strony też dochodzą świergoty. Może i dobrze że woda z roztopów zatrzymuje się akurat w jarząbkowych okolicach, koty nie będą ryzykowały "nieprzyjemności". Mam nadzieję że do końca tygodnia sytuacja odwilżowa ulegnie normalizacji, w innym wypadku ja na coś zapadnę łażąc w stale lekko wilgotnym obuwiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz