Ten post właściwie powinien nosić tytuł "A wszystko przez Walentynę", bo to za jej sprawą poniosło mnie w róże historyczne, dzikuny i inne "prawdziwe róże". Kiedyś to poza 'New Dawn' sadziłam głównie mieszańce herbatnie, jak ta owieczka podążająca za stadem. Jak wiadomo mieszańce herbatnie najlepiej wyglądają w wazonach, w ogrodach wrażenia jednak nie robią. Pokrój krzewów zostawia sporo do życzenia, proste pędy z pojedyńczymi kwiatami ..... ouć, no nie ta bajka! Pół biedy jak rosną z bylinami ( maniacy różani zawsze czymś te braki ulubieńców przysłonią ) ale w tzw. klasycznych różankach widać że to róże wyhodowane głównie na kwiat cięty.
Jak ma być pięknie w ogrodzie to człowieka musi interesować nie tylko wygląd samego kwiatu ( ach, te szlachetne pąki mieszańców herbatnich ) ale i pokrój rośliny oraz to ile kwiatów ma na pędach ( nich żyją klastry ). Zaczęło się od ogrodowych wątków Walentyny, potem była pamiętna ekskursja do Albionu ( edukacja ogrodnicza w towarzystwie innych dam ) i jaśniejący jak słoneczko w lipcu punkt tej wyprawy - Rose Garden w Sissinghurst No a później to już całkiem z górki, znaczy Sołtysowo ( różani wiedzą a nieróżanym wyjaśniam że chodzi o stronę pana Mariana Sołtysa ), blog Ani DS, blog pani Małgorzaty Kralki i rosa.net - forum zakręconych różanie czyli rosomanes.
Mnie od razu przyuroczyły żywcem widziane mchówki czyli jak to mawiają Anglicy Moss Rose ( róże o omszonych pędach i przylistkach otaczających pąki ), pewnikiem dlatego że w Anglii widziałam je wprost szaleńczo kwitnące. Akurat jakoś mi się wzrok zawieszał na tych co nie powtarzają kwitnienia a prawie każde róże raz tylko kwitnące wczesnym latem są niesamowicie obsypane kwiatami! Teraz trochę o historii tej grupy róż. Róże zwane mchowymi to taki odłam grupy róż stulistnych Rosa centifolia, która to z kolei grupa wywodzi się z róż galijskich Rosa gallica. Pierwszą różę mchową znaleziono w Carcassonne koło 1696 roku. Była to mutacja starej poczciwiny Rosa centifolia L.. Potem pojawiały się kolejne mutacje, podobno było ich około siedemnastu w latach 1788 - 1832. W końcu znalazł się mutant o pojedyńczych, płodnych kwiatach. To on, często krzyżowany z różami pochodzącymi z Chin ( ich geny odpowiadają za powtórne kwitnienie ) stał się protoplastą hybrydowych róż mchowych, przeboju epoki wiktoriańskiej. Nie wszystkie hybrydowe róże mchowe odziedziczyły po chińskich przodkach zdolność do ponownego zakwitania, ale te hybrydki za to jak kwitną raz, to jak już wspomniałam kwitną tak że zostaje to w pamięci przez cały rok aż do następnego sezonu różanego.
Pierwszą mchówką przy której poczułam ślinotok była odmiana z 1855 roku, hodowli pana Laffay - 'William Lobb'. Nazwana na cześć angielskiego botanika i tzw. łowcy roślin ( bardzo szanowana profesja w epoce królowej Wiktorii ), który zasłynął wprowadzeniem do handlu ( znaczy szklarni i ogrodów położonych w cieplejszych strefach ) gatunku Araucaria araucana. Odmianę 'William Lobb' spotyka się też pod nazwami 'Old Velvet' i 'Duchesse d’Istrie'. Na mnie wrażenie zrobił przede wszystkim kolor tej róży - coś co określa się mianem magenta ( taki przełamany, bardzo ciemny, fuksjowy róż wpadający w fioletowe tony ). Spodnia strona płatków jest znacznie jaśniejsza przez co kwiatom tej róży zdarza się tworzyć wrażenie jakby miały świetlisty środek ( nie bez znaczenia jest tu też budowa kwiatu i sposób rozwijania płatków ). Kwiaty mają ok 8cm średnicy, pięknie pachną ( choć znam większe oszołomienia różanym zapachem ), kwitną w klastrach dochodzących do dwudziestu kwiatów. Naprawdę jest na czym zawiesić oko! Krzew jest z tych solidniejszych, w optymalnych warunkach spokojnie osiągnie 2,5 metra wzrostu. Pędy ma takie że lepiej unikać przycinania i w ogóle kontaktu ( groza i narzędzie tortur, to nie jest omszenie - to jest okolcowanie z turbo doładowaniem ). A przycinać trzeba od czasu do czasu bo odmiana co prawda kwitnie na starszych pędach ( znaczy tniemy różę zaraz po kwitnieniu ) ale nie tak starych jak Matuzalem. Przy przycinaniu tej róży najlepiej mieć zabezpieczone ręce rękawicami dla spawaczy ( ja przynajmniej tak robię ). No ale te kolczaste pędy wynagradzają swoją kolczastość dwiema zaletami - nie przemarzają, ich długość pozwala z tej odmiany zrobić różę pnącą ( trzeba podsadzać czymś maskującym podstawę róży bo nie jest ulistniona, choć dla miłośnikom horrorów i mocniejszych wrażeń widok nagich pędów może być jak najbardziej cool ). Achtung! 'William Lobb' nie powtarza kwitnienia. No ale za to bardzo łatwo się rozmnaża przez sadzonki zielne.
'Nuits De Young' , następna róża która została moim must have, też jest dziełem Jeana Laffaye. Wcześniejszym niż Williamek bo 'Nuits De Young' została wprowadzona do handlu w roku 1845. Znana jest też jako 'Black Moss' i 'Old Black'. Zupełnie inna bajka niż Williamek, 'Nuits De Young' jest stosunkowo niewysokim krzewem, dorasta do 120 centymetrów wysokości. Kwiaty też ma niewielkie, 3 do 5 centymetrów średnicy, otwierają się całkowicie ( tzw. kwiaty płaskie ) ukazując żółte pylniki. Barwa płatków urzekająca, w typie galijki 'Tuscany'. Kwiaty zebrane w małych klastrach. Pędy delikatne i ciemno omszone, taki meszek jest też na pąkach. Zapach powala! Odporna na mróz, choć spotkałam się też z zaleceniem opatulania ( ja nie opatulam ). Kwitnie raz, tak jak Williamek i podobnie jak Williamka trzeba ją przycinać tuż po kwitnieniu. Skąd wzięła się jej nazwa? Najprawdopodobniej imię tej róży nawiązuje do tzw. Young's Night's czy też Night-Thoughts autorstwa Edwarda Younga czyli poematu którego pełny tytuł brzmi "Night-Thoughts on Life, Death,& Immortality" . W pierwszej połowie XIX wieku ten preromantyczny utwór był bardzo popularny. Takie rozważania na temat śmierci i przemijania w sosie wczesnoromantycznym, dziewięć nocnych opowieści pełnych narzekań napisanych w latach czterdziestych XVIII wieku. Dziś utwór jest znany głównie z tego że ilustracje stworzył do niego jeden z najwybitniejszych artystów wszystkich epok, William Blake ( wydanie z 1797 roku ). Cóż, barwa płatków jest ciemna jak noc z której człowiek się już nie obudzi a "w zapachu" można się zapomnieć ( też pozwolę sobie na odrobinkę poezji, he, he ). Ta niewielka róża ma w sobie mnóstwo wdzięku, mimo tego ze staruszka z niej leciwa nadal jest chętnie sadzona w ogrodach. Ja wiedziałam że to jest dla mnie różana miłość od pierwszego wejrzenia.
Moje obydwie ciemne mchówki przyjechały z Serbii, ceny starych róż wraz z transportem były do przełknięcia. W zachodnioeuropejskich szkółkach za róże historyczne nie płaci się wcale mniej niż za róże nowoczesne i te z licencją. Na szczęście w kraju oferta róż historycznych robi się coraz większa. No i bardzo dobrze! Tzw. dzikuny czyli róże botaniczne ( ich odmiany ), wczesne historyczne jak i te nieco późniejsze są z niewielkimi wyjątkami ( takie np. Noisette czy chińskie ) różami odpornymi na zimowe załamki pogodowe. Z grzybami czy szkodnikami bywa różnie ale zawsze uda się w tych grupach róż znaleźć jakiegoś hardcora dla siebie. I w ogrodzie taki twardziel nie będzie się prezentował jak książe szklarni i udzielny władca kwiatowych straganów.
I zapach, i wdziek , jak tu sie nie skusc?;)
OdpowiedzUsuńPo prostu się skusić i już! Większość róż mchowych jest mało problematyczna a zapach ich kwiatów jest naprawdę piękny, choć przyznaję że nie aż tak silny jak niektórych róż z grupy Alba.
Usuń