No i za mną pierwszy dzień ciężkawego weekendu, pogoda na jutro zapowiada się radośnie czerwcowa - ciepełko i w ogóle - jutro znów czas ruszyć solidnie doopsko i zabrać w Alcatrazie się do porządków przez duże P . Wczoraj było tzw. gromadzenie materiału czyli szkółking. Jutro będzie odgruzowywanie kolejnego zakątka Alcatrazu i sadzenie nówek. Kupiłam trzy azalki, solidne - odcienie może nie straszliwie gorące ale cieplejsze niż wyprane bielo - różyki z Podskarpka i Zabukszpania ( no dobra, trochę ciemniejszych różowości i koralowych odcieni też tam jest ). Zaszczytu Alcatrazowania dostąpią 'Mayaro', 'Veiling', 'Jock Brydon'. Zapoczątkują nową azalkową grupę na byłym Ciepłym Monstrum. Wszystkie je łączy jedno, dość nietypowe dla azalii wybarwienie ( znamiona na płatkach górnych jak u niektórych rodków zimozielonych ). Azalia 'Jock Brydon' jest zdaje się największym papagajem z tej trójki, choć pozostałym dwóm odmianom niewiele brakuje do przypisania papuziego ubarwienia. Ona też zdaję się osiąga docelowo największy rozmiar, ale zanim go osiągnie to dużo wody w Nerze upłynie. Cała ta azalkowa trójka nie rośnie zbyt szybko, co powinno mnie cieszyć jak pomyślę o tym że za chwilę czeka mnie prześwietlanie i formowanie jaśminowców i żylistków po kwitnieniu.
Azalki nie były jedynymi roślinami na liście zakupowej, tradycyjnie dokupiłam trochę bylin. Oczywiście nie było wszystkich z tzw. listy chciejstw ale takie co nieco udało się skompletować. Przede wszystkim rzuciło mną w bodziszki. Mam wielką słabość do tych roślin, bodziszkolera mnie atakuje co roku. W tym sezonie bodziszkowym królem został 'Orion', wspaniały mieszańcowy bodziszek, o delikatnym rysunku liści i pięknym odcieniu fioletu na płatkach kwiatu. Subtelność, motyli wdzięk i ta urzekająca barwa kwiatów - mniam! Co prawda nie wiadomo czy nie zdetronizuje go najnowszy ciemnolistny bodziszkowy nabytek - 'Purple Ghost' ale jego poprzednik na stanowisku ciemnolistnego bodzicha o białych kwiatach wzbudził we mnie tzw. mieszane uczucia, więc jestem średnio optymistycznie nastawiona. Z roślin o ciemnych liściach to do Alcatrazu zawitała też kolejna rodgersja - 'Cherry Blush' się nazywa,w fazie młodych liści rzeczywiście zjawiskowa.
Tak przy okazji szkółkingu naszło mnie "myślenie ciężkie". Problem jest znany wielu "wyczynowo" ogrodującym ale do świadomości ogółu braci ogrodniczej ku mojemu zdumieniu się jeszcze nie przebił.
W szkółkach do których jeździmy z Mamelonem ( dalekie trasy to ze Sławencjuszem w roli kierowcy ) kupujemy rośliny rozmnażane, sadzonkowane w Polsce ( najlepiej takie, które nie są sadzone w torfie ), jednak w centrach ogrodniczych oglądamy wypasione rośliny z Holandii. Człowieka kusi bo sadzonki gigantyczne, czasem fajne, rzadziej spotykane odmiany się trafi - jednak doświadczenie nauczyło że te przepiękności holenderskie są na ogół jednosezonowe. Żadne tam z nich efekty szkółkowania , to wyrób przemysłowy z prawdziwej fabrycznej produkcji w halach oświetlanych 24 godziny na dobę. Dotyczy to niemal wszystkich roślin - od magnolii, poprzez rododendrony i róże, na bylinach skończywszy. Od lat przed zakupem rośliny z zagraniczną metką robię przesłuch sprzedającego na temat pochodzenia wybranych roślin. Jak słyszę Holandia to z bólem serca rezygnuję, bo wiem że nie od prawdziwych szkółkarzy z Holandii ( są jeszcze tacy ) roślina pochodzi. Rośliny z Niemiec są zdecydowanie lepszej jakości, na tyle że człowiek używa nazwy roślina a nie produkt, he, he. Najlepszej jakości rośliny dostaję jednak w polskich szkółkach. Może nie nie są to sadzonki wielkie jak te niemieckie i angielskie ( sezon zaczyna się u nas zdecydowanie później ) ale rośliny są zahartowane, spokojnie przetrwają zawirowania pogodowe.
Nie ma zmiłuj, jak człowiekowi się marzą"zagramaniczne" piękności to albo siada przed internetem i klepie zamówienia do szkółek , albo sam jedzie na szkółking "zagramaniczny" ( wersja ulubiona ), albo prosi znajomych, którzy się wybierają na takowy o przywiezienie jednej ( nie należy być bezczelnym ) wybranej rośliny ( i to nie powinien być krzew dwumetrowy ). W naszych centrach ogrodniczych zagraniczna oferta to na ogół zrzut z hurtowni i centrów ogrodniczych holenderskich. Masówka, że tak pogardliwie to nazwę. Produkt "rwący oczy" ale przeznaczony raczej dla aranżera vel dekoratora ogrodów a nie ogrodnika uprawiającego rośliny wieloletnie. I na dodatek wcale nie tani!
Trochę ta sytuacja przypomina mi tę z lat dziewięćdziesiątych XX wieku . W Polszcze pojawiły się wtedy pierwsze wielkie markety zachodnich firm, ludziska wyposzczeni po komunie rzucali się na wszystko, najgorsze śmieci których dziś się niemal nie kupuje, znikały wówczas w wózkach i koszykach. Może za dwadzieścia lat, jak nam się uda jeszcze pożyć we względnym dobrobycie a mnie to w ogóle uda się pożyć, doczekam tej chwili kiedy usłyszę w centrum ogrodniczym "No ładna, ładna ta sadzonka, ale ja szukam takiej dobrej jakości".
Dziś za ozdobniki wpisu robią widoczki z podwórka, a konkretnie z Suchej - Żwirowej (przyszłej, rzecz jasna )
Ach!!! Moje ukochane białe dzwoneczki jak ja je kocham :D
OdpowiedzUsuńJa mam dużą słabość do dzwonków brzoskwiniolistnych, sieją się u mnie na potęgę a mnie żal traktować jej jak chwasty. W związku z tym są niemal wszędzie.
UsuńSzczęściara... ja bym chciała aby się rozsiały... chociaż może to robią? Muszę się im przyjrzeć jak wyglądają, bo może ja je po prostu wyrywam wiosną. W tym roku nie miałam czasu na porządki w rabatach i jest wiele różnych, nieznanych mi piękności :D
UsuńZ tym wyrywaniem może być coś na rzeczy, dobrze przypatrz się liściom. A z tym pieleniem to pamiętaj - nadgorliwość gorsza niż faszyzm, he, he. Piszę to ja, Tabazella, trener lenistwa pierwszej klasy.
UsuńOj, tak! To wszystko prawda, co piszesz o zagranicznych sadzonkach. Wiele razy już się nacięłam na te pięknoty, kupowane w centrach handlowych. Jednorazówki!
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu. Nie mów że poległaś na różach.:-(
Usuń