Taa... pańcizm wielokotny obarczony ryzykiem jak wyprawa zimowa w Himalaje. Nie wiem czy to huśtawka pogodowa czy ze mnie spływa na zwierzyniec jakaś zła aura, jednak wiem że moje koty właśnie pokonały piąty stopień upierdliwości i pędzą dalej. Na początek Felicjan obnoszący się z dziąślakiem i wyłudzający na niego co się da ( jak się nie da to sobie sam bierze ). Zgodnie z wetowym zaleceniem rozrabiam paszteciki kotowe wodą coby Felicjanowe szczęki oszczędzić.
Wątróbki niewiele podziabanej, wołowina surowa zmielona, żółteczko z indyczym miąskiem roztarte pod sznupę podsuwam a on tymczasem dobutki ma gdzieś a najbardziej jest zainteresowany tym co jest u mła na talerzu. Nie żeby oficjalnie ale talerza pełnego lepiej przy nim nie zostawiać. Na jedzeniu problemy kocurowe się nie kończą. Postanowiłam oswoić go z nożyczkami, dwa miesiące trwało zanim pozwolił sobie skrócić pazurki. Ostatnie obcinanie to jakby sukces był, znaczy Felicjan zachowywał się poprawnie do momentu obcięcia ostatniego haczącego pazurka. Potem obejrzał sobie dokładnie efekty moich działań i wtedy dopiero mnie pochlał! Do juchy! Nie wiem czy cóś nie halo zrobiłam bo poruszał się normalnie, łapek nie wylizywał jakoś szczególnie, pazurki wyciągał bez problemów. Może po prostu tylko godność uraziłam na co wskazuje jego wyjście z domu po ukaraniu mła w kierunku niewiadomym i powrót "z pretensjami" ( no micha pełna nie czekała na progu a ja wystąpiłam solo, bez nagrzanego kocyka w rękach ).
Felicjan zawsze jak czuje urażenie to "wyprowadza się" z domu. Cóż, jego choroba sprawia że zamiast przyłożyć mu w tyłek za różne takie brzydkości wobec mła, zachowuje się jak rasowa żona agresywnego alkoholika. Pogryzł? Eee... to nic, jak pogryzł mła parę lat temu to dopiero była jazda! Teraz biedaczek nie ma kompletnego uzębienia, dziąsełko może go boleć to co on tam człowieka ukrzywdzi? No ogólnie charakter dobry ma tylko pewnie koledzy ( Epuzer i Nowy Łaciaty, który chyba jest którą ) zły wpływ mają. A w ogóle to pewnie moja wina była bo źle usłużyłam, grzebałam się zamiast zwijać jak fryga albo cóś. Bestia jedzie na moim współczuciu aż niemiło i szkodzi całemu kociemu rodowi przez zszarganie opinii. Sławencjusz twierdzi że mieszkanie z Felicjanem jest wysoce ryzykowne ponieważ jego zdaniem Felicjan zbiera siły do ostatecznej rozprawy z "mamusią". No tak, osąd Sławencjusza jest jednak skażony poprzez pierwszy bliższy kontakt z kocurem - niejaki Bronek na oczach przerażonego jego działaniami Sławencjusza demolował mieszkanie swojej pańci starannie je odtapetowując ( może wzorek mu się nie podobał? ). Od tego czasu Sławencjusz podejrzewa kocie samczyki o to że rządzą nimi najgorsze instynkta.
Dziewczynki na polu ciężkiej upierdliwości usiłują dorównać Felkowi, znaczy wypróbowują na mła róże metody terroru. W tym wypadku nie ma jednak dziąślakowego usprawiedliwienia i ekscesy kończą się tym że po prostu leję koteczkowe trzy tyłki ( nabity Sztaflika, opasły Okularii i szczuple kosteczkowy Szpagetki ). Nieposłuszeństwo wielkie związane jest z gołębiami, muszę mocno pilnować żeby moje koło łowieckie nie urządzało polowań z nagonką ( jedna rozgania gołębie , dwie czekają przyczajone za lub pod parkującymi samochodami na te ptoszki które są mocno skoncentrowane na głównej rozganiającej ). Ostatnio na oczach Cio Mary odbyła się próba mordu dokonywanego przez Okularię na trochę głupawym członku gołębiego stadka ( głupawym bo kto to spaceruje w okolicach domu ). Na szczęście upasionej ofierze udało się wyrwać bez większego dla niej szwanku, ledwie parę piór z okolic gardzioła ptoszek stracił. Odleciał bo Okularia nie ogarnęła transportu zwierzyny i skok na parapet z miotającym się otyłym gołębiem w pysku ją przerósł. Na jedno szczęście! Cio Mary patrzyła z pół minuty wzrokiem potępiającym na Okularię, która wyglądała jak jedno wielkie rozczarowanie. Potem się trochę ogarnęła i słała w naszym kierunku spojrzenia pod tytułem "Cóś się stało temu ptaku i ja go usiłowałam reanimować". Taa... usiłowała!
Teraz trochę o ozdóbstwach dzisiejszego wpisu. To stara ale wcale niezapomniana sztuka - ludowa grafika rosyjska zwany łubok. Pochodzenie nazwy jest przedmiotem dociekań i sporów, przeważa pogląd, że u źródeł nazwy mamy klocki drzeworytnicze przypominające strugane gonty dachowe. Najstarsze łubki rosyjskie datowane są na drugą połowę XVII wieku. Pierwsze grafiki były wykonywane techniką drzeworytu. Autorami grafik byli artyści ze wsi rosyjskiego interioru. To od zarania była sztuka ludowa. Grafiki zawierały często teksty, mające objaśnić obraz, cóś jak nasze makatki kuchenne z haftowanymi sentencjami. W układzie łuboków odnajdziemy wpływ malarstwa ikonowego, szczególnie w przypadku kiedy mamy do czynienia z kompozycjami złożonymi z wielu obrazków na jednym dużym arkuszu. Prawie wszystkie łuboki były kolorowane farbami wodnymi, kolorowanie powierzano przeważnie kobietom i dzieciom. Drukiem łuboków zajmowały się niekiedy całe wsie. W połowie XVIII wieku łubok zaczął być wykonywany techniką miedziorytu, która pozwoliła na uzyskanie obrazów bardziej bogatych w szczegóły. Rzadko w tego typu grafice natrafiamy na obrazy wykonane techniką litografii. Chwała łuboku trwała od końca wieku XVII do połowy XIX wieku, rozwój techniki drukarskiej przyczynił się do zaniku sztuki. łubok dla wielkiej sztuki odkryto na początku XX wieku. Namiętnie kolekcjonowano stare grafiki, z odnalezionych starych klocków robiono nowe odbitki, artyści z lat dwudziestych XX wieku często odwoływali się do konwencji łuboka, w ilustracjach czy w plakatach politycznych. W dzisiejszej Rosji są do dziś są artyści kontynuujący tradycje tej sztuki ( ilustracja autorstwa Mariny Rosanowej na obabrazku powyżej najlepszym przykładem ).
Pierwsze trzy obabrazki pochodzą z końca wieku XVIII i z początku wieku XIX. Ten obok kocurek z twarzą kaisera Wilhelma i pikielhaubą na łebku pochodzi z początku XX wieku. Wszystkie przedstawiają kota z Kazania, odpowiednik kota z centralnej Polski, he, he, he. Caryca Jekaterina Wtaraja, kiedy ciężko zbieranym dziełom sztuki w Ermitażu bezczelne zaczęły zagrażać wpieprzające je myszy, wydała ukaz by z Kazania sprowadzić jej 30
najbardziej sprytnych kotów, cieszących się zasłużoną łowiecką sławą i zapuścić je najsampierw w Pałacu Zimowym. Koty potwierdziły że ich sława to nie bajki dla ciemnego luda i w pałacowym Petersburgu będącym do tej pory rajem dla gryzoni zrobiło się jakby mniej gryzoniowato. Ponoć Imperatorowa w uznaniu zasług nadała kazańskim kotom tytuł "Obrońców Galerii Obrazów". Przykład idzie z góry, kazańskiego kota w mieście cara Piotra chciał mieć każdy i na handlu kazańskimi kotami niejeden się wzbogacił. Kot z Kazania stał się z czasem symbolem bogactwa i szczęścia. Dziś ma swój pomnik w Kazaniu, turyści kolejkują coby sobie z nim selfie ustrzelić. Ja bym tam wolała starą grafikę z takim kotem nabyć. A wracając do łuboku to treścią grafik bardzo często były bajki, opowieści o władcach i legendarnych bohaterach, o dalekich krajach i cudownych zwierzętach. rzadziej trafiało się na grafiki o satyryczne, bajkowość była chyba bardziej pokupna. Osobną kategorię stanowiły grafiki religijne o charakterze kultowo-dewocyjnym. Hym... też często mają bajkowa aurę, szczególnie te opowiadające o cudach czynionych przez świętych. Troszki takich bajecznych łuboków umieszczam poniżej.
Kiedyś były u nas koty podwórzowe, które, kiedy miały okazję, to właziły do domu, a w nim na tapczany lub do sypialni rodziców i przeważnie zostawiały cuchnące, nie do usunięcia, ślady po sobie. Od tego czasu jest we mnie twarde postanowienie- w moim domu kota nie ma i nie będzie. Jako zwierzaki bardzo mi się pobają.Kot jest dla mnie tajemnicą i niech nadal nią pozostanie.
OdpowiedzUsuńRosyjska sztuka ludowa jest bardzo bogata. Ja w ogóle lubię wszystko, co związane ze sztuką rosyjską. A te łuboki mogą być inspiracją np. do haftu:)
Niewykastrowane kocie samczyki potrafią nawonić cały dom. A takie co to się z podwórka na salony wdarły to pewnie musowo czuły ze trza obecność zaznaczyć. Stąd woniejące tapczany czy kanapy.;-)
OdpowiedzUsuńTyż mła się podobie rosyjska sztuka, nawet niekoniecznie ta ludowa. Uważam że rosyjska wrażliwość jest specyficzna, wiadomo efekt wymieszania kultur stojący za rosyjską tradycją. Nawet kiedy artystyczna awangarda zrywała z ową tradycją i tworzyła w kontrze do niej to gdzieś tam na dnie zawsze tej rosyjskiej wrażliwości będącej jej wynikiem można było się doszukać.
I ja lubię sztukę rosyjską. Oni to w ogóle specyficzny naród. Tyleż w nich dzikiej brutalności, co i głębokiej wrażliwości. Lubię ich pieśni na głosy. Mocne są :-)
OdpowiedzUsuńKot jaki jest, każdy widzi :-) Ma się koty, konsekwencje są. Nie ma totamto :-)
Wybaczam mojej bandzie ekscesy bo potrafi sobie to niezacne grono wybaczenie wymruczeć. Słodko jest obudzić się z przytulonymi mruczalskimi. To ocieranie łebków, rozkoszne zaglądanie mła w oczy, zadowolone chrumkania, gadulstwo rozmiauczane - człowiek zapomina o karygódkach w ich wykonaniu.
UsuńCo do rosyjskiej kultury mła lubi bo ona jest dla mła jednocześnie i swojska i bardzo egzotyczna. Mentalność sprawa nieogarniona, nie do końca jestem przekonana że narody mają mentalność, po mojemu to można raczej mówić o mentalności poszczególnych grup społecznych które z jakichś tam powodów przypisuje się tzw. narodowi ( i to czasem wcale nie w ujęciu etnos, przedziwne to ). Genialne kompozycje na ludzkie głosy to efekt braku potrzeby rozwijania muzyki instrumentalnej, cóś co trwało niemal do XVIII wieku. Dopiero XIX wieku muzyka rosyjska na dobre się westernizowała a raczej przyjęła zachodnie formy wypełniając je czymś jedynym w swoim rodzaju. :-)