środa, 30 stycznia 2019
Przewlekły styczeń
Styczeń mija, wlókł się długo i nie był miesiącem podczas trwania którego optymizm z mła się wylewał uszami. Pogoda nie nastrajała jakoś mile, huśtając i tak już rozbujany organizm mła od nagłych ociepleń do podstępnych przymrożeń. Szczęśliwie było przez jakiś czas biało, prawdziwie zimowo ale z powodu ogólnego syfu zawieszonego w powietrzu ciężko było korzystać z uroków tzw. zabaw na świeżym powietrzu. Świeże powietrze w słoneczne, zimne dni mogło przydusić. Znaczy tradycyjne miastowe narzekanie. Na moim osiedlu na którym przeważa zabudowa jednorodzinna i stare kamieniczki, większość ludzi opala domy węglem ( jakby się polepszyło znaczy bo cóś mniej czuć palonego plastiku czy gumy ) i ten palony węgiel inaczej wonieje niż węgiel sprzed parunastu lat. Dym z tamtego starego węgla był paskudny ale to co czuć teraz to jakaś insza bajka, cóś jakby dymy wulkaniczne. W pogodne, styczniowe dni nawet koty nie chciały za długo bawić się poza domem. Z kolei kiedy robiło się nieco cieplej to albo dżdżyło albo wiało. Powietrze lepsze ale pogoda do spacerów niespecjalna. W związku ze związkiem i człowiek mało wychodził przyjemnościowo z domu, zima powoli zaczyna mła się kojarzyć z uwięzieniem w chałupie, przymusowym gawrowaniem. Wypadów po zakupy nie ma co zaliczać do wypraw przyjemnych bo nic z zielonego nie zostało w styczniu zakupione, śmieciowania nie odbyłam a kupowanie bombek za 20% ich pierwotnej ceny nie zdołało mnie tak do końca zakupowo uszczęśliwić. Ech... nawet zakupoholizmowi nie mogłam pofolgować! Snuję się niedotleniona, zła na całokształt, z poczuciem dodupności wszystkiego.
A przeca to tak nie jest że człowiek musi tonąć w brei paskudnej, zimowej, miejskiej zupy, czas na dosłonecznienie. Poczytawszy na Agnieszkowym blogu o wyprawie z przyjaciółką i postanowiwszy zrobić sobie parodniową odskocznię od wszystkiego. Mła sobie wyjedzie z Mamelonem w kierunku południowym i będzie miała w dudzie wszystko zimowe. Przez parę dni zdoła naładować akumulatory i jakoś przeżyje do wiosny. Chciałoby się wyjechać na nieco dłużej ale nie da się uciec od domowych i nie tylko domowych powinności. Co robić, dobre i parę dni w cieplejszym klimacie. Jedyne co mła teraz spędza sen z powiek to to co zwykle ją martwi kiedy wybywa z chałupy na nieco dłużej - zachowanie Felicjana wobec Cio Mary, która ma niańczyć koty podczas nieobecności stałej służby. Wicie rozumicie, Felicjan potrafi pokazać że jest niezadowolniony a Cio Mary jest w o wiele większym stopniu spolegliwa wobec jego głupawych życzeń niż mła ( wiem, wydaje się niemożliwe ale tak jednak jest ) a z roku na rok zarówno paskudność Felicjana jak i spolegliwość Cio Mary wzrasta. Może się dziać, mam nadzieję że po powrocie zastanę wszystkich w całości i nieobrażonych "na śmierć". W robocie jest kolejny wpis o roślinach występnych ale cóś ciężko mi idzie ( hym... chciałabym żeby merytorycznie był w porzo a to zawsze oznacza więcej siedzenia i sprawdzania, a mła się jakoś tak akurat nie chce siedzieć i sprawdzać - leniwieje ). Bezczelnie przyznaje że zamiast pilnego studiowania wszystkiego możliwego o roślinie występnej, mła sobie oglądała najnowsze irysy z Mid - America i tylko dlatego nie snuła przy tym zbożnym zajęciu planów zakupowych bo w tym roku czeka ją kolejna większa inwestycja kamieniczna ( co dla mła oznacza sporo roboty i co gorsza spore wydatki ). Irysy piękne, nawet Mamelon przy jednym takim się rozmarzyła ale wydatek kamieniczny jest konieczny i pieniążki w tym roku przeliczane są na metry miedzianego kabla. Jak dobrze pójdzie to mła najwyżej ze dwa, trzy iryski pozyska dla zaspokojenia kolekcjonerskiego głodu i na tym szlus. Mła nie powinna narzekać, roślin w ogrodzie u niej masa i choć mła ciągle by cóś tam jeszcze dosadzała to w porównaniu do inszych ogrodów u niej rośnie taka ilość taksonów że ze trzy parki by obdzieliła i jeszcze na skwerek by zostało.
Oblookałam sporo nowych filmów od dzieł wiekopomnych do obrazków skupiających wzrok. Jak to ze wszystkim - niektóre filmy naprawdę niezłe , insze nie zachwyciły mła mimo tego że pretendują do nagród i w ogóle hity ( taa...shity albo i gorzej bo poprawne do bólu ). Mła podobały się filmy takie jak odjazdowy dla mła ( klimatyczny bo smacznie wykorzystujący nie tyle nawiązania do inszych filmów co do historii społecznych zmian utrwalonych w pop kulturze ) "Bad Times at the El Royale", zrobiony zgodnie z najlepszą tradycją włoskiego kina "Dogman" czy pokrzepiające serce i niespecjalnie angażujące umysł oglądadło dla pań "Ella Schön". Filmy o rodzących się gwiazdach jak i o tych co już zaistniały mła sobie obejrzała ale już je wywaliła z pamięci bo to nie było coś co warte jest zachowania. Oblookany został też najnowszy film Larsa von Triera, manieryczny jak późna Violetta Villas i zaledwie cichym szeptem do mła przemawiający. "BlacKkKlansman" nie powalił, może mła spodziewała się zbyt dużo po tej historii a to tylko "kolejny Spike Lee". Trochę szkoda bo historia o mieszanym rasowo zespole agentów rozpracowujacym Ku Klux Klan miała potencjał. Tylko z tych możliwości wyszła taka sobie opowiastka mało kręcąca. Mła woli takie historyjki jak "The Sisters Brothers" czy "Bad Times at the El Royale", z klimatem. Hym... gdyby mła miała przyznawać nagrody i wyróżnienia to całkiem inaczej by to wyglądało niż przyznawanie Złotych Globów na ten przykład. Niestety nikt mła do żadnego jury nie prosi i dlatego nagradzane są jakieś nieprawdziwe i głupawe o Boskim Fredim opowiastki dla grzecznych dzieciów a nie dobry, krwisty kawałek kina. Teraz mła czeka na kolejne trzy oscarowe filmy które umyśliła sobie obejrzeć i stara się nie mieć zbyt wielkich oczekiwań coby się nie rozczarować. Oczekując ogląda sobie nasz polityczny serialik, obecnie na monitorze są "Dwie Wieże", potem pewnie będzie "Powrót Króla". Mła jednak to niezbyt bawi bo zna już tę historię. Wolałaby oblookać cóś nowego.
Dzisiejszy wpis ozdabiają takie małe dziełka sztuki z czasów kiedy kończyło sie już Art Noveau a nie zaczęło jeszcze na dobre Art Deco. Niektóre są wcześniejsze, inne są późniejsze ( jak te z dwóch ostatnich fotek ) ale mają jak to się określa "cechy stylu"bo przeca sztuce tak naprawdę twardych czasowych ram narzucić się nie da. Dwie z prac są anonimowe, ta tapetka na pierwszej fotce i chyba cóś włoskiego na drugiej, dwie pozostałe prace to ilustracje książkowe autorstwa Virginii Frances Sterrett ( niestety bardzo krótko tworzyła, zmarła w wieku 31 lat na gruźlicę ).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Na szarość zimową kilkudniowy wyjazd jest najlepszym pomysłem! Ja kocham narty, więc wyjazd zrobiłam sobie w rejony baaardzo białe (od 1,5 do 3 m śniegu) i baaardzo mroźne (codziennie minus kilkanaście stopni) za to mega słonecznie było i odpoczęłam cudownie :) Nawet do pracy ciut lepiej się teraz chodzi ;) Życzę Ci więc pięknej odmiany od dość ponurej codzienności i czekam na jakiś pościk ze zdjęciami.
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić że wypoczynek mnie się należy. Metry śniegu po tym naszym styczniu wpółzimowym jakoś mnie nie nęcą, wolę zapach rozpoczynających kwitnienie pomarańczowych drzew, szum morskich fal i takie milutkie 15 na plusie. W sam raz na spacerki nadwybrzeżne czy zaplątanie się w gąszczu uliczek południowego miasta. Mus napełnić bak bo jadę na oparach, jeszcze trochę takiego zimowego gawrowania i zacznę wrzeszczeć niby bez powodu ( no i wiadomo, Kochanówek czyli nasze łódzkie Tworki ).
UsuńJak zwykle obrazki cudne. Ja mam gust bardzo eklektyczny, lubię co lubię. Nawet fajny kicz mi pasuje, ale FAJNY :-)I ja dzisiaj, potrząsając skarbonką wyjazdową, myślałam o wyjeździe. Jakoś mnie rutyna obrzydła. I jakoś tak szaro, choć lubię zimę. Zmęczona. Rozumiem potrzebę. Ciepłe kraje dobry pomysł. Muszę tylko mężowski zadek odkleić od rzepa na fotelu. Podstępem czy jawnie? Zastanowię się. Bo to zawsze trudność. Miłego wyjazdu :-)Słoneczkuj :-)
OdpowiedzUsuńJeszcze mnie troszki do wyjazdu zostało ale już niedługo, szczerze pisząc zaczynam odliczać dni. Zawsze to lepiej wyjechać i się odrutynować niż jakieś prochy łykać, choćby to tylko witaminy były. Jak da się odkleić wiadomy zadek wszelkim sposobem, łącznie z przemocą mentalną, to można choć na momencik wyfrunąć i poczuć się podróżnikiem. My jedziemy za psie pieniędze, bo załapałyśmy się na okazję - tanie linie lotnicze tym razem są naprawdę tanie. Czy słoneczko będzie to nie wiem ale na pewno będzie inaczej a mnie tego inaczej jest teraz bardzo, bardzo potrzeba. :-)
OdpowiedzUsuń