Ogrody papieskie zostały otwarte dla publiczności ledwie parę lat temu, Franciszek cóś nie lubi wypoczynku w stylu poprzednich papieży. Teraz zamiast limuzyn wiozących monsignorów na widzenie z papieżem, w Castel Gandolfo jest więcej zwyczajnych turystów tupiących na własnych odnóżach. Dżizaas i mła dosłownie przechlupało z kolegiaty do wejścia do Pałacu Papieskiego z którego odjeżdża się do ogrodów. Tak, tak, odjeżdża bo po pierwsze primo maksymalna wysokość odnotowana na terenie zamku to 425 m n.p.m. a ogrody są nieco poniżej a tupanka góra - dół i dół - góra męcząca i po drugie secundo na terytorium watykańskim mają bzika na punkcie bezpieczeństwa i ogrody zwiedzacie jadąc ( co mła sprytnie przedstawiła Dżizaasowi jako niesamowite udogodnienie, Dżizaas była sceptyczna ale podczas ulewy cóś zmiękła i pocieszała się myślą o suchym samochodziku ). Mła nie wykupiła biletów na zwiedzanie pałacu bo szczerze pisząc zachowywała siły na Palazzo Barberini a rano tego samego dnia którego miała zwiedzać papieskie ogrody oglądała kolekcję obrazów w Gallerie Corsini i widziała genialnego Rembrandta, więc uznała że pałac nie jest jej potrzebny do szczęścia i nie będzie sobie po takim obrazie niczym psuć smaku. Dość szybko zorientowałyśmy się z Dżizaasem że ludzie z "naszej wycieczki" albo wykupują bilety coby przeczekać burzę w pałacu albo rezygnują. Dżizaas zaczęła patrzeć w kierunku pałacu wzrokiem żałościwym ale ją zabiłam spojrzeniem. W końcu pod podcieniami w oczekiwaniu na wycieczkę stałyśmy tylko my dwie i starsza niemiecka para. Ja mierzyłam ich spojrzeniem woja spod Cedyni oni Dżizaasa i mła mierzyli wzrokiem stalingradzkim. Jeżeli liczyli że odpuszczę i sami będą zwiedzać ogrody to się pomylili. Nie ma Nur für Deutsche!
Zrezygnowani przewodnicy ( kto chciałby się przy takiej pogodzie ruszać z suchego ) przygotowali dla naszej czwórki busik starannie owinięty w folię przez którą rzecz oczywista nie było nic widać. Wsiedliśmy do busu który miał nas zawieźć na poziom Villa Barberini i parowaliśmy. No i busik nas zawiózł, z tym że do ogrodu nie mógł wjechać bo jakieś superauto, maserati - srati, zaparkowało na wjeździe a kierowcy nie sposób było znaleźć. Zawsze można liczyć na to że w sytuacji podbramkowej Dżizaas dostanie głupawki i zacznie rechotać. Śmiech jest zaraźliwy, mła się udzieliło, potem kierowcy który nam oświadczył "Questa è l'italia" a w końcu zarechotali i Niemce i zrobiło się naprawdę sympatycznie. A potem stał się cud, otworzono bramę i nasza grupka dostała w prezencie od losu za wytrwałość to czego nie można kupić za pieniądze - zwiedzaliśmy ogrody na własnych nogach. Przewodnik nasz co prawda opanował po angielsku głównie zwrot "follow me" ( mła się czuła jak tłusty jumbojet wyprowadzany na płytę lotniska ) ale pięknie mówił po włosku że "Domiziano andava a cavallo, si, si... tuk tuk tuk" i podawał przepisy na pastę z kurkami które radośnie zbierał na trawnikach ( co bardzo dziwiło Niemiaszków bo na porządnym, echte trawniku rośnie przeca trawa ). Dobra, teraz troszki o historii tego miejsca.
Mła zacznie od willi bo one mają duży wpływ na wygląd ogrodów. Villa Publio Clodio Pulcro, czyli willa Publiusza ( u nas znanego raczej jako Klodiusz chyba z tej przyczyny że nazwisko to on miał po facecie któremu dał się adoptować a tak naprawdę pochodził z rodu Klaudiuszy - nazwisko Klaudiusz uprościł bo zbratał się z plebsem, więc trudno żeby nazywał się jak patrycjusze ) wspomnianego w poście o miasteczku Castel Gandolfo, szczwanego polityka z czasów Republiki Rzymskiej, przetrwała w ten sposób że jej resztki znajdują się wewnątrz obiektu Villa Santa Caterina. Tak do końca to nie jest pewne czy te resztki to jest willa należąca do Klodiusza. Willa ta bowiem, miała znajdować się na obszarze miasta Alba Longa, a z umiejscowieniem tego miasta to jak wiecie są spore kłopoty. Cyceron piszący o tym gdzie owa willa się znajdowała musiał być świetnie poinformowany bo przeca razem z Klodiuszem kręcili w polityce aż niemile miło dopóki się nie pożarli tak że nie było czego zbierać i składać. Taa... skąd my to znamy. Hym... szkoda że ta willa taka trochę niepewna ( bo wszak to nie jedyna willa z czasów republikańskich, która wyrosła kole jeziora Albano ) bo miejsce byłoby mocno historią nasiąknięte, bowiem w tejże willi a raczej w jej ogrodach w roku 54 p.n.e. Klodiusz został zabity przez zabójców nasłanym przez przeciwnika politycznego Tytusa Anniusza Milona. Z domniemanej Publiuszowo - Klodiuszowej willi zachowały się kamienne drzwi wejściowe, część ganku peperino i cała północno-zachodnia bryła, datowana na II wiek p.n.e. Cały budynek powstał z małych bloczków z tufu , to była typowa technika budowlana epoki republikańskiej.
Willa cesarza Domicjana znana w starożytności jako Albanum Domitiani lub Albanum Cesareis została zbudowana w latach 81 - 96. Skąd to to określenie Albanum? Starożytni Rzymianie byli zdrowo zakręceni na punkcie miasta Alba Longa. Toż ono było starsze od Rzymu więc sobie wymyślili że są spadkobiercami tej kultury. Alba Longa uległa zagładzie w VI wieku p.n.e. ale wiele nazw geograficznych nosiło w sobie cząstkę pamięci po półmitycznym mieście - Mons Albanus, lacus Albanus, ager Albanus. W czasach republiki wypadało mieć willę w tych starożytnych rejonach, patrycjusze chętnie budowali je wokół jeziora Albano zapewne sądząc że długa historia cywilizacji w tym miejscu uczyni ich rody jeszcze bardziej godnymi nobilitacji. Wicie rozumicie, my tu od niepamiętnych czasów. Te wszystkie wille patrycjuszowskie u zarania cesarstwa w różny sposób przeszły na własność państwa. Od czasów Oktawiana Augusta to już była własność cesarska, Albanum Cesareis. W pierwszych willach cesarskich ( znaczy najbardziej luksusowych post republikańskich ) pewno pomieszkiwali Tyberiusz, Kaligula, i Neron. Domicjan zdecydował się na budowę nowej willi, bardziej dogodnie położonej, znaczy takiej z której terenów można było podziwiać widoki zarówno w kierunku morza jak i jeziora, wyposażonej w nowe okazałe budowle, takie jak hipodrom czy teatr. Projekt powierzono prawdopodobnie Rabiriusowi, architektowi Pałacu Domicjana na Palatynie. Zagadnieniami dotyczącymi stosunków wodnych w okolicy i całą hydrauliką zajął się zarządzający wodami w Rzymie Alypus. Po śmierci osiadłego tu na stałe Domicjana, willa była rzadko ( lub wcale ) używana przez jego cesarskich następców. Po 197 roku rozpoczął się upadek willi, spowodowany zanikiem silnej władzy cesarskiej. Legioniści i ich rodziny osiedleni tu przez Septymiusza Sewera zaczęli plądrować budowle willi, aby wykorzystać materiał do nowych konstrukcji, tworząc osiedle z którego później wyrosło Albano Laziale . Drugie zamieszkane centrum rozwinęło się na północnym skraju majątku cesarskiego, w średniowieczu nosiło nazwę Cuccurutus i dało życie miasteczku Castel Gandolfo.
Wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego zniknęła wszelka nadzieja dla cesarskich budynków willi - cesarska willa Albanum obróciła się w ruinę. W średniowieczu willa stała się kamieniołomem marmuru i inszych materiałów budowlanych, spotkał ją los podobny do losu innych starożytnych budowli. Wiadomo na pewno że marmury z niej pozyskane w XIV wieku zostały użyte do budowy i pokrycia katedry w Orvieto ( Savelli się do tego przyczynili - pobożnisie! ) W tzw. wiekach średnich w ogóle różności się działy z resztkami willi - około X wieku poświęcono starożytne nimfeum willi, włączone w epoce seweriańskiej do kompleksu Castra Albana - narodziło się sanktuarium Santa Maria della Rotonda. Taa...charakter miejsca zachowano, przeca czczono boginki to teraz cóś jakby boginię się czci. Pozostałości willi Domicjana stały się częścią róznych willi renesansowych czy manierystyczntch, jakie pojawiły się w końcu XVI wieku nad jeziorem Albano.. W 1619 roku na terenie pałacu Domicjana powstał kościół Santa Maria Assunta z klasztorem Braci Mniejszych Reformowanych. Papież Urban VIII czyli Maffeo Barberini, był pierwszym papieżem, który spędzał wakacje w Castel Gandolfo, jego bratanek Taddeo Barberini w 1631 roku kupił willę należącą do prałata Scipione Viscontiego, która zawierała najbardziej godne uwagi pozostałości willi Domicjana, stanowią one dziś wraz z ogrodami największą atrację obecnej Villa Barberini. W 1929 roku Pakty Laterańskie uznały 55 hektarów papieskich willi w Castel Gandolfo za eksterytorialne obszary Stolicy Apostolskiej we Włoszech. Tym samym większość ruin willi stała się częścią Państwa Watykańskiego. Strefa eksterytorialna została r rozszerzona w 1948 roku przez nowe Włochy. Tzw. papieskie wille zostały poddane radykalnej przebudowie na polecenie papieża Piusa XI. Nawet pozostałości archeologiczne, takie jak cryptoporticus i aleja nimf, zostały oczyszczone i wkomponowane w nową całość.
Miejsc związanych z papieżami z Polski i Niemiec jest w tych ogrodach więcej, obaj lubili przyjeżdżać tu na wakacje. Benedykt XVI jak mu zdrowie pozwala spędza tu któryś z letnich miesięcy, klimat łagodniejszy niż w Rzymie, latem dobry dla staruszków. Aleje należycie zacienione, można podreptać do Madonny. No ale nie samym zielonym cieniem człowiek żyje, w ogrodzie są też miejsca gdzie słońce operuje na całego, dobrze że dużo wilgoci w powietrzu. Bardzo formalny i nawiązujący do włoskiej renesansowej tradycji ogrodowej jest Giardino del Belvedere, ogród który najpiękniej prezentuje się oglądany z wysokości ( i dlatego jest nad nim odpowiedni taras i balkoniki ). W dole ciągnie się szereg geometrycznych parterów, otoczonych wysokimi cyprysami, rozłożystymi koronami pinii i niebiesko-zielonymi cedrami. Całość sprawia wrażenie unoszenia się nad zamglonym krajobrazem poniżej. Kiedy przez deszczowe chmury zaczęło przebijać się światło słońca nawet przemoczona Dżizaas była zachwycona. To jest naprawdę wow! Także ze względu na skalę założenia. Jest z jednej strony mocno geometrycznie i to w wielkiej palecie mnóstwa odcieni zieleni a z drugiej strony powietrze przesycone wodą i łamiące światło, które czyni krajobraz poniżej pejzażem impresjonisty. Wiosną ogrodnicy sadzą w tym ogrodzie mnóstwo jednorocznych, wyhodowanych w miejscowych szklarniach ale mimo wielu barw jakoś to wszystko gra razem, mła nie odczuła "gryzawki".
Nieco z boku formalnego ogrodu znajduje się kryptoportyk willi Domicjana - taki długi tunel w którym cesarz i jego goście odbywali letnie spacery w miłym chłodku. Pozbawiona wszelkich dekoracji naga i postrzępiona cegła kryptoportyku kontrastuje z tymi wypielęgnowaniami zielonego do perfekcji. Graffiti i poczerniałe od ognia plamy rozpełzające się po ścianach przypominają o tysiącach ludzi, którzy schronili się tutaj przed nalotami aliantów podczas II Wojny Światowej. Ten przykryty sklepieniem chodnik pamięta nie tylko sielskie zabawy Domicjana, tak po prawdzie to te naloty mają wszystkie cechy zbrodni wojennej, alianci byli wielokrotnie zapewniani przez Watykan że w Castel Gandolfo nie ma umocnień niemieckich. Mła stwierdziła że nie lubi żadnych tunelowatych pomieszczeń, nawet kryptoportyków antycznych i spokojnie zajęła się kontemplacją rozkosznego skalniaczka z rozmarynami, które mimo chłodku i wilgoci rozsiewały wonie.
Wracając do formalnych ogrodów to mła szuka ich historii w czasie kiedy Camillo Cybo polecił architektowi Francesco Fontana zaprojektować dla się budynek, który miał stac w pięknym otoczeniu. Znaczy prawdziwa willa. Camillo dokupił do budynku działkę o powierzchni około trzech
hektarów, która graniczy na górze z miejscowością Castel Gandolfo, a na
dole, w kierunku morza, z drogą zwaną "Galleria di sotto" . Tę właśnie działkę zamieniono we wspaniały ogród, pełen marmurowych posągów
i fontann cudnie zaprojektowanych. Mła tak naprawdę nie wie czy to te ogrody natchnęły do renowacji Giardino del Belvedre ale lubi myśleć że tak właśnie się stało. Są tu takie atrakcje które Camillo na pewno by docenił - w trójpoziomowym Giardini del Belvedere
na drugim poziomie znajdują się baseny w których pływają koi i fontanna, w
której klasyczne bóstwa wodne wypełniają trzy nisze. Mła zauważyła wśród formalnych nasadzeń wybijające z gleby żółte sternbergie. Mój boszsz... jak one pięknie wyglądały z rozmarynami! Niestety żadne z robionych im zdjątek nie nadaje się do publikacji. U nas niestety nie można sternbergii spokojnie sadzić. Problem ten sam co z rozmarynami - wymarzną.
Ogrody ogrodami, ale gdzie ten przepis na pastę z kurkami ???
OdpowiedzUsuńA tak bardziej serio, to trochę żałuję, że nie zostałam papieżem- robota niezbyt forsowna, a wypocząć można w pięknych okolicznościach przyrody- tego rozmarynu to im zazdroszczę niemożebnie ! No i sam człowiek nie ryje w ziemi i kręgosłupa nie forsuje - zawsze mogą mu lektykę podstawić :-) Wspaniale, że udało Wam się zwiedzić ogrody per pedes, zbieg okoliczności taki, że trzeba było od razu ichniego totka kupić, może wygrana też na lektykę i willę na drugim terasso by wystarczyła ?
A Polak- Niemiec dwa bratanki, przynajmniej u nas na zachodnim zachodzie Polski to się sprawdza :-) Braci W. jakoś mi ostatnimi czasy Siła Przewodnia obrzydziła.
Nasz przewodnik tak radośnie na temat funghi trajkotał że to było molto presto i mła tylko tyle zrozumiała że makaron penne jest niezbędny i dobry szpinak. Co do bycia papieżem to ja odpuszczam bo mła w bieli cóś niedobrze, tak niewyględnie. Niemiaszki okazały się naprawdę sympatyczne, mła ma wrażenie że to jakieś kuzyny po orodniczeniu, znaczy że sami w ziemi grzebią bo całkiem rozsądnie o uprawie niektórych roślin na północ od Alp ćwierkali. Co do bratanków, u nich tak jak u nas, niektórych mocno pogięło a reszta paczy i nie za bardzo wie co z tym pogięciem robić. Pewnie tyż czekajo aż rozumu przez tyłek ichniemu suterenowi przybędzie. ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie mi się czytało tego posta. Umilił mi na podziw dzisiejszy powrót do domu. Ale ponieważ do domu dopiero co weszłam, na porządnie o parę rzeczy jutro zapytam. Teraz muszę przeprosić futerka.
OdpowiedzUsuńO rany! Te Twoje dyżury w hucie to jest dopiero pańszczyzna. I jeszcze dziś na dodatek zimno jak cholera. :-/
UsuńJesteś wytrawną zwiedzaczką, przyjemnie się oglada i czyta wszelkie ciekawostki. Tych bolesci mogl Ci los oszczędzić, źle sie wojażuje z bolokiem.
OdpowiedzUsuńChodzi za mną penne ze szpinakiem, popelnię, a nawet popije winkiem 😉
Mła tyż się marzą włoskie klimaty kulinarne, ale mła nie dysponuje właściwie przygotowanym boczkiem. Mła Małgoś - Sąsiadce i sobie zrobi spagetti alla carbonara, które będzie przypominało to włoskie. Małgoś jest wielką fanką tej potrawy. Mła lubi jeździć choć tak po prawdzie to ona jeździ do miejsc znanych i na ogół zatłumionych. Czasem spod tego zatłumienia wygląda kawałek urodziwości prawdziwej. Mła na swój sposób jest wdzięczna koronce za umożliwienie oblookania niektórych rzeczy w normalny sposób, bez asysty tłumu który sam nie za bardzo po co przyjechał.
OdpowiedzUsuńNo i zezarło mi pytania. Wina tego, że pociąg nie zawsze w zasięgu sieci. Ech. O drzewa pokręcone na smoczo chciałam dopytać (to te dęby? czy może oliwki?), o kuliste wazy czy one przypadkiem nie rzymskie pojemniki np. na fermentowaną rybkę lub oliwę, o to gdzie Maryjka.
OdpowiedzUsuńI zachwyty też muszą być powtórzone, bo tęczowo jakby, egzotyką wionie.
I jaki to luksus i fuks pieszyzna tam gdzie normalnie przez szybkę i z daleka - nawet przy przelaniu i póżniejszych kłopotach.
Ładniej napisałam, ale sens powtórzyłam. Kończę, bo zaraz kolejna smuga cienia, tj. brak zasięgu.
Zacznę od Maryjki, jest powyżej trzypoziomowego Giardino dell Belvedere, na końcu długiej alei. Co do waz to one są stare ale mła nie wie czy bardzo wiekowe. Co do drzew to mła usłyszała że te pokręcone to liczi, mła się zastanawia czy się nie przesłyszała bo Litchi chinensis to jej się tak bardziej tropikalnie kojarzy i nie po włosku. Nasz przewodnik botanicznie nie był zbyt mocny. Jedyne czego jest w miarę pewna to informacji o tym że drzewa mają około dwustu lat. Mła tyż uważa że jej się pofarciło, mimo tego cholernego bólu kręgosłupa.
UsuńByłam kiedyś w takim ogrodzie i cały czas wspominam...to było wspaniałe wydarzenie. W takich ogrodach wcale nie brakuje kwiatów, szczególnie róż. Najpiękniejsze są te jeśli chcecie u siebie zasadzić https://florexpol.eu/roze/1994-roza-wielkokwiatowa-chopin.html . Ja mam już 4 różne a myślę, że to dopiero początek.
OdpowiedzUsuń