Tak się jakoś porobiło że większości Polaków nazwa Łańcut kojarzy się z zamkiem. Resztka po ordynacji szczęśliwie się zachowała przez czas wojennych zawieruch i tzw. sprawiedliwości dziejowej w wykonaniu komuny. Nikt zamku nie rozszabrował ( bo to co wywiózł ostatni ordynat w żaden sposób pod szabrowanie nie podpada - wywoził swoje, nie cudze jak to wmawiano zwiedzającym zamek w ramach wycieczek szkolnych i pracowniczych odbywanych w czasach słusznie minionych ) a pracujący w nim ludzie usiłowali zachować substancję obiektu w jak najlepszym stanie. Niemieccy okupanci nie zadzierali za mocno z ustosunkowanym Alfredem Potockim, który w końcu był potomkiem tych którzy zasiadali w austro - węgierskiej Izbie Panów, a żołnierze radzieccy skutecznie zwiedzeni wywieszoną na drzwiach rezydencji nazwą "Muzeum Narodu Polskiego", którą nadał zamkowi zarządca ordynackich dóbr Juliusz Wierciński ( niech mu to Najwyższy Kustosz wynagrodzi jakim eksponowanym miejscem w anielskim chórku ), nie dopuścili się trofiejstwa. Dalej poszło tym tropem, bardzo wcześnie bo już w 1952 roku zaczęto na poważnie myśleć o utworzeniu muzeum. I tak nam pięknie łańcucki zamek jako muzeum dotrwał do XXI wieku.
A jak to z zamkiem w Łańcucie się zaczęło? Przy okazji wpisu dotyczącego łańcuckiej synagogi, mła troszki napisała o historii miasta. Wymieniła tam nazwiska Pileckich, Stadnickich czy Lubomirskich i Potockich, kolejnych właścicieli dóbr łańcuckich. Gdzie konkretnie stał zamek Pileckich herbu Topór nie wiadomo, wiadomo od roku 2017, kiedy przeprowadzono archeo wykopki. Siedziba tego rodu znajdowała się na północ od miejskiego rynku, na tzw. Łysej Górze, tam gdzie wznosiły się później budynki probostwa. Jak wyglądał za bardzo nie wiadomo bowiem nie zachowała się żadna ikonografia. Przypuszcza się że był to zameczek obronny, z murowaną wieżą w środku fortyfikacji, otoczony palisadą. Na pewno było to miejsce ważne, wszak tu w roku 1410 król Władysław Jagiełło spotkał się z wielkim księciem litewskim Witoldem coby się namówić w sprawie krzyżackiej. Było to jeszcze w czasach kiedy nikt nie myślał że królową Polski zostanie Elżbieta Granowska de domo Pilecka. W roku 1576 Krzysztof Pilecki zapisał dobra swej żonie, Annie Siemieńskiej, które zamieniła je na inny majątek ( musiała, długi kobiecina miała ) ze Stanisławem Stadnickim, herbu Szreniawa.
Stadnicki nie miał dobrej opinii, nazywano go Diabłem Łańcuckim, jak najbardziej słusznie. Charakter awanturniczy niebieskokartowy ( chyba po mamusi , z domu Zborowskiej ), wyrokami sądów mógłby płaszcz podbijać jak niejaki Łaszcz, uczestniczył w rokoszu Zebrzydowskiego, był sprawcą śmierci potomka Kacpra Karlińskiego, napadał, gwałcił, rabował a na końcu palił, prowadził dzikie wojny sąsiedzkie - największą, która kosztowała go życie, ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim ( ponoć za ubicie Stadnickiego Opaliński załatwił Tatarowi o imieniu Pers szlachectwo - odtąd to był Pers - Macedoński ) i generalnie był dopustem bożym nie tylko dla okolic Łańcuta. Bano się go tak że po śmierci na wszelki wypadek ucięto mu głowę, coby nie upiorzył. Stadnicki zostawił trzech synów, którzy dorobili się miana Diabląt, znaczy wdali się w tatusia. Najmłodszy Diabełek, Stanisław junior zasłynął tym że zamordował ponoć dwie z trzech swoich żon, a nadto własnoręcznie "pożegnał ze światem" w Rudawce ćwierć setki ludzi jednego dnia. Diabełek jaki nastolatek podczas konfliktu z starostą przemyskim Marcinem Krasickim, schronił się przed słusznym starościńskim gniewem u piszących się tym samym herbem Lubomirskich. To im sprzedał a częściowo przekazał za długi dobra łańcuckie.
Jak wyglądał zamek za czasów Stadnickich? Hym... niewątpliwie były w
nim lochy, sławne na całą Koronę! Jednakże to czy znajdowały się one w
starym zamku czy na miejscu wznoszonego nowego zamku to zagadka.Przypuszczalnie na terenie obecnego zamku istniała wówczas wieża strażnicza. Być może była to jedna z obecnych wież zamkowych, ta z zegarem, południowo - zachodnia. Tak się przypuszcza bowiem powstała na innym planie niż pozostałe wieże. Najprawdopodobniej to do niej dobudowano zamek. Z akt procesu z jednym z sąsiadów wynika że Diabeł Łańcucki kradł na potęgę kamień z kamieniołomów należących do owego sąsiada, którego zresztą uwięził i szlachectwa odmawiał ( tylko dlatego że sąsiad był synem przybysza z Krety, uszlachconego kupcem ). Z tego kamiennego budulca i cegły wypalanej w Łańcucie mógł wznieść zamiast drewnianej wieży strażniczej, jej murowaną wersję. Do tej wieży najpierw przytulił się drewniany dwór a na początku XVII wieku nowy zamek założony na planie podkowy, zwrócony frontem na południe, z murem kurtynowym zamykającym założenie i budynkiem centralnym po północnej stronie. Jak dokładnie wyglądał nie wiadomo, bowiem wchłonął go budynek który postawił ten, którego dziś uważamy za właściwego twórcę zamku. Po Stadnickich nie zostało nic oprócz ducha Diabła Łańcuckiego kręcącego się po zamku. W 1629 zamek nabył Stanisław Lubomirski, herbu Szreniawa bez Krzyża i zaczęło się poważne budowanie. Lubomirscy w XVI wieku należeli do średniozamożnej szlachty, w ich posiadaniu były cztery wsie i dwa działy na wioskach. Sebastian Lubomirski, stryjeczny dziadek Stanisława był znanym krętaczem i łapówkarzem na tyle jednak cwanym że zawsze pływającym po morzu prawa ( no chyba że łupił zagranicą, na Słowacji ).
Nie było to niczym wyjątkowym ani u nas, ani w inszych częściach Europy - tak toczy się światek i tak wzrastały ( hym... i nadal wzrastają ) olbrzymie fortuny. Dzięki zabiegom stryjecznego dziadka i kontynuującego jego dzieło tatusia ( wzbogacił asortyment dziań o lichwiarstwo ), Stanisław Lubomirski był już fortunatem, magnatem całą obfitą gębą! Był też człowiekiem wykształconym, ciekawym świata i zdecydowanym kontynuować dzieło ojca i pomnażać dobra i czynić swój ród jeszcze bardziej wpływowym. Od cesarza Fryderyka III przyjął tytuł księcia cesarstwa ( tatuś byłby dumny, on z rączek cesarskich otrzymał tylko tytuł hrabiowski ), z którym rozsądnie nie afiszował się wobec szlacheckiej braci. Wychowanek jezuitów który wraz z księciem Zbaraskim odważył się na wojenkę z zakonem u szczytu jego potęgi, to musiał być facet z głową na karku, znaczy tak rozsądnym coby się nie dać zatopić w politycznych odmętach. W 1642 roku do Lubomirskiego należało 293 wsie w województwach od krakowskiego do kijowskiego, roczne dochody wynosiły około 600 000 złotych polskich ( to było nieraz więcej niż dochody skarbu Korony ). Było z czego budować i budowanie uprawiał Stanisław namiętnie. Co prawda największą i ukochaną rezydencją Stanisława był zamek w Wiśniczu ale i na łańcucki zamek nie pożałował grosza. Do dziś z jego czasów zachował się barokowy kartusz nad boniowanym portalem zamkniętym łukiem z inskrypcją, tarczą herbową i należycie utoczonym puttciakiem. Z inskrypcji dowiadujemy się że zamek miał służyć nie tylko chwale rodu ale też obronności Rzeczypospolitej - " Ażeby zaś pożytkowi wspólnemu mógł służyć, twierdze dołączył w Roku Chrystusowego 1641". Lubomirski wzniósł na dotychczasowych założeniach czteroskrzydłowy zamek z dziedzińcem pośrodku i flankującymi go czterema wieżami typu puntone. Wchodziło się doń poprzez sień umieszczoną w głównej fasadzie na której zachował się ów wspomniany portal.
Z sieni głównej można było dopiero przejść do korytarza i klatką schodową dostać się na piano noblie - piętro reprezentacyjne. Do dziś w zasadzie zachował się układ barokowy, którego nie zmieniły w sposób jakoś bardzo znaczący późniejsze przebudowy. Jednak same wnętrza uległ znacznym zmianom, właściwie tylko pokój "pod stropem" widoczny na fotkach powyżej ( w malaturze modrzewiowego stropu umieszczono datę 1642 ) i komnata w wieży północno - zachodniej z zachowanym stropem autorstwa znakomitego sztukatora Falconiego to jedyne zachowane we wnętrzu zamku widoczne ślady po czasach pierwszych Lubomirskich na łańcuckim zamku. Reszta śladów barokowego budowania, np. olbrzymi komin dawnej kuchni ( pomieszczenia gospodarcze w zamkach dawnej Polski umieszczano na parterze budynków ), takiej w której całego wołu można było upiec, jest niewidoczna dla oka, schowana pod warstwami kolejnych przebudowań. Niegdyś Sala Pod Stropem wraz z częścią korytarza zachodniego i dzisiejszą Jadalnią Nad Bramą były jednym pomieszczeniem - zamkową sienią zwaną Wielkim Przedpokojem. Dziś barokowe są w niej oprócz stropu wiszący drewniany puttciak z lichtarzami oświetlającymi wnętrze i cud szafa z pierwszej ćwierci XVII wieku, fornirowana orzechem kaukaskim. Troszki niby mało ale jak dla mła to w sam raz. Barok lepiej widoczny jest z zewnątrz, te hełmy wież, ziemne fortyfikacje widoczne jeszcze w części północno wschodniej założenia, pięcioboczna forma przykryta dziś przez dwustusetletnie aleje lipowe z czasów Księżnej Marszałkowej. Za całą to obronną architekturę, palazzo in fortezza, odpowiadał Krzysztof Mieroszewski, ten od szańców Jasnej Góry. W roku 1642 doszło podziału dóbr między synów dokonanego przez Stanisława Lubomirskiego. Panem na Łańcucie został Jerzy Sebastian Lubomirski, późniejszy marszałek wielki koronny. Szczęśliwie się złożyło że za jego panowania na nic się to ufortyfikowanie łańcuckiego zamkowi nie przydało. Szwedzi Karola Gustawa z głównymi siłami nie dotarli a Jerzy II Rakoczy zadowolił się spaleniem Łańcuta, zamek odstąpił ( całkiem słusznie bo Lubomirski wybrał się z rewizytą do Siedmiogrodu ), za to zostawił w ramach wykonania zobowiązań odszkodowawczych wobec Korony dwóch szlachciców o których pisał Pasek - "...zrazu wino pijali i na srebrze jadali w Łańcucie; jak nie widać było okupu, pijali wodę, potem drwa do kuchni rąbali i nosili, i w tej nędzy żywot skończyli".
Po numerach w wykonaniu siedmiogrodzkiego księcia postanowiono zamek dodatkowo wzmocnić. Ulepszenie fortyfikacji przypadło w udziale synowi Jerzego Sebastiana, Stanisławowi Herakliuszowi, który sprawił że sam Tylman van Gameren, jeden z najwybitniejszych architektów polskiego baroku, zajął się obronnością zamku. Stanisław Herakliusz był kolejnym w rodzie marszałkiem koronnym, lecz znany był nie tylko z racji pełnienia urzędu. Dzięki swej erudycji ( zaliczył członkostwo pierwszego stowarzyszenia geograficznego - włoskiej Accademia Cosmografica degli Argonauti), często nazywany Salomonem Polskim, Stanisław Herakliusz był postacią nietuzinkową. "Pan poeta, Pan poeta" ale budować to lubił jak Bob Budowniczy. Co prawda najbardziej znany jest ze zbudowanie daleko leżących od Łańcuta warszawskich Łazienek i z budowy letniej rezydencji w Puławach ale ponoć nie zaniedbywał przy tym wcale łańcuckich dóbr. Po pożarze który zniszczył łańcucką twierdzę w roku 1688 odbudował zamek. Syn Stanisława Herakliusza był troszki dziwny bo jakoś słabo wybitny, ledwie generałem został. W dodatku melancholik, zginął śmiercią samobójczą i to bezpotomnie, rzecz słabo wybaczalna u arystokracji która chciała mieć dziedzica choćby po lokaju. Następcą na stanowisku pana na Łańcucie został jego brat, Teodor. No cóż Teodor okazał się jeszcze bardziej dziwny, a przede wszystkim potwornie ambitny ( tak na granicy ostrej megalomanii ). Stanowił prawo dla siebie, ożenił się ponoć z miłości z krakowską mieszczką, byłą żoną kupca o nazwisku Kristicz, z którą przedtem żył w konkubinacie. Skandal był potworny bo choć powszechnie się szlajano to ożenku właściwego dobre rody pilnowały. Ponieważ Teodor walczył najpierw z Augustem II Sasem a potem z Augustem III Sasem ( o koronę polską bo mu się roiła ) w nagrodę w 1733 roku oddziały wojskowe odwiedziły Łańcut i nawet wypróbowały fortyfikacje zamku ( przy okazji okazało się ze 50 lat to cała epoka w sztuce wojennej, zamek został zdobyty ). Dla Polski ten Lubomirski się nie przysłużył, taka marszałkini W. to przy nim prycho, Teodor nie takie ustawy uwalał. Dochrapał się stanowiska marszałka polnego, po czym popadł w dewocję i zszedł z tego łez padołu, podobno ku uldze wielu ludzi zarówno w Austrii ( nabył tam dobra ) jak i w Polsce.
Po Teodorze Łańcut i zamek odziedziczył jego bratanek, Stanisław, jak najbardziej prawidłowo ożeniony z Elżbietą, która wolała nazywać się Izabelą, z Czartoryskich ( co prawda o małżonce Stanisława, kolejnego marszałka wielkiego koronnego w rodzie, krążyły ploty - na temat związku miłosnego onej z własnym ojcem ale takiego skandalu jak mezalians to na pewno nie było - Czartoryscy to była jedna z tych naprawdę porządnych XVIII wiecznych polskich familii, he, he, he, za narząd nikt nie złapał, ploty za to chodziły ). Stanisław, związany interesami rodowymi ( był bratem stryjecznym matki Izabeli, którego ponoć dama ta darzyła swego czasu szczerym afektem ) jak i politycznymi ( to się zazębiało ) z tzw. Familią czyli stronnictwem Czartoryskich był jednym z wybitniejszych polityków XVIII Polski. W przeciwieństwie do teścia był znacznie bardziej trzeźwy w ocenie działań zaborców, August Czartoryski jak na polityka był cóś zbyt kwaśny albo słodki, duże problemy z utrzymaniem smaku, klarowności i bukietu. Mam wrażenie że gdyby marszałek pożył troszki dłużej ( zmarło mu się w 1783 roku ) polska polityka w latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku mogłaby być bardziej wyważona. Jak to ładnie ujął Charles Maurice de Talleyrand, naszą tragedią nie było to że mieliśmy więcej niż inne narody polityków przekupnych, tylko to że mieliśmy więcej polityków głupich. Stanisław Lubomirski zbytnio dobrami łańcuckimi i samym zamkiem się nie zajmował, miał insze sprawy na głowie, za to wdowa po nim wybrała Łańcut na swoją siedzibę ( członkowie Familii zdecydowanie ciążyli ku Austrii, jako ich zdaniem bardziej cywilizowanemu zaborcy niż Rosja i związali swoje losy z ziemiami które z czasem znalazły się pod austriackim zaborem - no, ale to było później ).
Księżna Marszałkowa po śmierci męża wyjechała do Paryża, ówczesnej stolicy świata. Tak po prawdzie to musiała. Poplotkujmy jeszcze o księznej. Niepilnowana przez niegłupiego męża, zacietrzewiona tocząc prywatną wojnę ze Stanisławem Augustem ( od miłości do nienawiści blisko ) wdała się w rozróbę z niejaką Dogrumową, niezłym numerem, w roli głównej. Intryga trucicielska była tak zawiła że ci od pospolicie oszukańczej naszyjnikowej afery we Francji mogą się schować. W naszej aferze wszyscy pozywali przed sądy wszystkich, kto wie, może to wówczas po raz pierwszy księciu Talleyrand zaświtało że z Polakami to można organizować jedynie chaos. La Princesse Maréchale nie dopiekła znienawidzonemu "Ciołkowi" ( znaczy królowi, któren pieczętował się herbem Ciołek ), za to spowodowała spadek znaczenia Familii i mnóstwo plot. Przezornie ewakuowała się zagramanicę. Bajecznie bogata korzystała na całego z wszystkiego co Paryż i Wersal mogły zapewnić takim jak ona. Dopiero Wielka Rewolucja, kiedy skończył się czas buduarów a zaczął czas gilotyny, przygnała księżnę z powrotem w rodzinne, nieco spokojniejsze strony ( hym... rok 1791 cóś był mało spokojny w różnych częściach Europy ). Nie wróciła do Łańcuta sama, wraz z nią zjechała masa arystokratycznych emigrantów, którym przebogata księżna chciała pomóc ( był wśród mich brat Ludwika XVI, hrabia Prowansji czyli późniejszy Ludwik XVIII, książęta de Burbon, spowiednik Marii Antoniny - Ludwik de Sabran i słynna Madame de Staël ).
No a po Wersalu to łańcucki zamek wydał się damie trochę nie tego... ten... Trza było kurnik jakoś ogarnąć by pożyć na poziomie i Księżna Marszałkowa rzuciła się w wir pracy, zmieniając rezydencję w duchu klasycyzującego rokoka francuskiego, a z czasem klasycyzmu i romantycznej nowatorszczyzny w stylu Rousseau, tak miłej jej sercu ( ukochaną córkę nazwała imieniem bohaterki ulubionej swej powieści tegoż autora "Julia czyli Nowa Heloiza" ). Księżna Marszałkowa zwiozła ze sobą arystokratyczne fumy i kaprysy w stylu ancien régime a także francuski dobytek, obrazy, rzeźby, meble, a nawet wyposażenia gabinetów z panelami boazerii. Wszystko to trzeba było gdzieś ustawić, powiesić, zamontować i tak zaczęła się wielka przebudowa zamku. I nie tylko zamku. Zniwelowano wówczas stare wały forteczne, splantowano je a na tych miejscach posadzono aleje lipowe, skomponowane tak aby na zakończeniu każdej perspektywy rosło drzewo. Do przebudowy zamku Księżna Marszałkowa ściągnęła najlepszych architektów w kraju. Szymon Bogumił Zug, oprócz Sali Kolumnowej w której ustawiono posąg Henryka Lubomirskiego ( dziecięcia które księżna porwała i to ponoć dosłownie i obwoziła po całej Europie, bo takie urodne było ) dłuta Antonio Canovy, pracował przy kompozycji niektórych wnętrz piano nobile, między innymi sypialni Księżnej Marszałkowej. Jan Chryzostom Kamsetzer, Jan Geiesmeyer i przede wszystkim Piotr Aigner, to architekci którzy pracowali przy przebudowie rezydencji. Sama śmietanka architektów polskiego klasycyzmu. Aigner zaprojektował Oranżerię i tzw. Zameczek Romantyczny ( naprawdę romantyczny, ma wszystkie cechy tego stylu ) na miejscu dawnego arsenału. Jest też autorem wystroju najpiękniejszej zdaniem mła Sali Balowej w polskich rezydencjach, oraz Wielkiej Jadalni i teatrzyku dworskiego ( z lekka prowizoryczny wystrój teatrzyku odtworzono w trwalszych materiałach na przełomie wieków XIX i XX ). Stiuki Fryderyka Baumana czynią z tych komnat obiekty wysokiej klasy, to jest naprawdę najwyższa półka.
Mła przyznawa że pokoje które powstały za czasów Księżnej Marszałkowej to jej ulubione pomieszczenia w tym zamku. Po pierwsze są pełne eleganckiego umiaru, czuć w nich to co mła nazywa duchem Francji. To jest takie wyważenie proporcji, które nawet w czasach francuskiej Regencji, w dobie szalonego roccoco, odróżniało francuską sztukę dekoracji wnętrz od tego co uprawiano np. w księstwach niemieckich czy w Italii. Po roku 1755, wraz z modą na coraz bardziej nawiązujące do antyku formy, styl francuskiego rokoka uzyskał zdaniem mła swoją najdoskonalszą formę. Przełom panowania Ludwika XV i XVI to złote lata ebenistów, sztukatorów, producentów jedwabnych tapiserii, no i przede wszystkim projektantów wnętrz. Wielka sztuka stworzyć wnętrza reprezentacyjne które by nie przytłaczały, Francuzom to się udało. Sala Balowa łańcuckiego zamku została zaprojektowana około roku 1800, mła ja nazywa ostatnim tchnieniem epoki Dyrektoriatu - wielka ale nie przesadnie monumentalna. Mnóstwo światła ( sala ma dwie kondygnacje wysokości ), "marmurowe" czyli z polerowanego stiuku w kolorze złotym ściany poprzecinane białymi fryzami i panelami z wzorami nawiązującymi do antyku, sufit na bogato wypełniony stiukami à la grecque, z centralną częścią z iluzjonistycznie malowanym "wiosennym" niebem. Do tego dwa popiersia kominkowe: Melpomena z końca XVIII wieku, wykonana w Italii i biskwitowa podobizna przyjaciółki Księżnej Marszałkowej, Marie Antoinette wykonana w 1783 roku w manufakturze w Sevres. Z czasem dostawiono do nich angielskie figurki parianowe ( z glinki porcelanowej wypalanej w jeszcze wyższej niż biskwit temperaturze, tzw. porcelana samoszkliwna ) z drugiej połowy XIX wieku - Ariadnę na panterze i bliżej nieznana kobitę na lwie. Po połowie XIX wieku pojawił się też nowe żyrandole. Beau, magnifique, superbe! Nie mniej piękna jest Wielka Jadalnia, też dzieło duetu Aigner - Bauman, powstałe w latach 1802 - 1805, w specjalnie dobudowanym do bryły zamku od strony południowej pawilonie.
W tym pomieszczeniu kolor stuków to biel i delikatny, ciepły róż. Zachowały się tak jak i w Sali Balowej, oryginalne kominki z początku XIX wieku. Na nich stoją cenne zegary z pozłacanego brązu i kandelabry, wykonane wykonane w tym samym czasie. Na konsolach ustawiono wazy z porcelany z japońskiej manufaktury Arita, której wyroby cieszyły się wielką estymą na przełomie wieków XVIII i XIX. Na ścianach zawieszono misy i talerz z tejże manufaktury. Obraz nad kominkiem to kopia wykonana w drugiej połowie XIX wieku portretu Zofii z Czartoryskich ( hym... tego... raczej z Branickich tak po prawdzie, wszyscy wiedzieli że Izabela z Flemingów Czartoryska prowadziła się jak ferrari, znaczy lekko ) Zamoyskiej, tej pięknej Zosi której wnuczek tak czcił pamięć "matki Rodu Zamojskich" w Kozłówce. Konsolowy stół przyjechał pod koniec XIX wieku z Wiednia, podobnie jak myśliwska figura ceramiczna firmy Samson. Nieco wcześniejsza, bo z roku 1861, jest figura tańczących Flory i Zefira, dłuta włoskiego rzeźbiarza Benzoniego, hym... pamiątka z Rzymu ( nie mieli lodówek ani magnesów biedacy ). Z Sali Balowej można zajrzeć do pomieszczenia dworskiego teatrzyku, szumnie nazywanego Teatrem Zamkowym. Wnętrze powstało tuż po powrocie Księżnej Marszałkowej z Francji ( spragniona była kobita rozrywek na prowincji ). W 1792 roku zaprojektował je Jean-François Thomas de Thomon, ale na początku XIX wieku przeprojektował Aigner. Jego dzisiejszy wystrój pochodzi z 1911 roku, miał być przywróceniem pierwotnych projektów z XVIII i początku XIX wieku a jest dziełem wiedeńskich architektów, Fellnera i Hellmera.
Galeria Rzeźb to było cóś najmodniejszego pod koniec XVIII wieku w budownictwie rezydencjonalnym. Pieniężne a eleganckie ludzie czuły że mieć muszą bo nie dość że podnosiło prestiż rezydencji to jeszcze świadczyło o "naukowych" aspiracjach właścicieli. Wszak jest to czas gromadzenia wielkich zbiorów sztuki, które stały się zalążkiem współczesnych muzeów. Księżna Marszałkowa oczywiście stanęła na wysokości zadania, do stworzenia tego uroczego miejsca użyto projektu autorstwa Thomas de Thomon, powstałego w latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku. Miała to być wizja ruin antycznych zamienionych w altanę. Wyszło bosko! Zdaniem mła motyw winorośli i malw autorstwa Vincenzo Brenny jest bajeczny ( mła o wiele bardziej podobają się te roślinki niż zimne motywy pompejańskie które kiedyś tam oglądała w pokojach na II piętrze ). W ściany wprawiono obrazki wykonane w technice pietra dura i siedemnastowieczne majoliki włoskie. Zawartość Galerii Rzeźb to zarówno rzeźby antyczne jak i ich nowożytne, XVIII i XIX wieczne kopie. Niekiedy księżna straszliwie przepłacała i kupowała bzdety. Jednakże trafiła na parę niezłych sztuk. Chyba najciekawszy jest Bachus na panterze. To zw. składak - pantera powstała w II wieku n.e., korpus Bachusa jest jeszcze wcześniejszy, wykonano go w I wieku n.e. , głowa posągu to hym... głowa satyra, powstałą w I wieku n.e. rzeźba jak najbardziej antyczna ale przekomponowana w XVIII wieku, co było praktyka nader częstą. Kolekcjonerzy chętnie nabywali składaki, święcie przekonani ze mają do czynienie z oryginalnymi koncepcjami rzeźbiarskimi antyku. No mieli do czynienia z koncepcjami, z tym że one były późniejsze. Czasem zdarzało się tak jak w wypadku Amora na lwie, różnica w wieku rzeźb to cóś kole 1500 lat, lew powstał w II wieku n.e. a podszywający się pod antyk rzymski Amor został wyrzeźbiony w wieku XVIII. Merkury na baranie to antyk nastojaszczi, powstał na przełomie wieku i i II n.e. , tak jak i niewielki posąg Jupitera pochodzący z tego samego okresu. Jednakże większość rzeźb powstała wiekach XVIII i XIX. Mła zauważyła że te najpóźniejsze, stworzone pod koniec XIX wieku są trochę mało klasyczne, np. Diana ma diadem z księżycem założony na fryzurę rodem z XIX wiecznego żurnala. Oprócz antyku i XVIII oraz XIX wiecznych nawiązań do niego, mła odnalazła też ślad renesansu - płytę z herbem papieża Juliusza II della Rovere, tego wykłócającego się z Michałem Aniołem.
Z Galerii Rzeźb przechodzi się do Sali Kolumnowej, która powstała w latach 1783-1785, znaczy w czasie kiedy Księżna Marszałkowa podróżowała, według projektu Szymona Bogumiła Zuga w
miejscu dawnego pokoju bilardowego. To sala nawiązująca do stylu angielskiej wersji klasycyzmu, z czterema parami
stiukowych kolumn w centralnej części. Za kolumnami niby apsyda z otworem okiennym umieszczonym centralnie. Normalnie Adam's Brothers Style ( Brytole to nazywali Adelphi ), taki projekt mógł by spoko zaistnieć w Kenwood albo jakim innym manor czy palace. Naszym rodzimym wtrętem jest tu wykorzystanie tkaniny, Polacy kochali kilimy, makaty, gobeliny, arrasy, tapiserie czy dywany. Od czasu naszych ściślejszych kontaktów ze wschodem, które tak naprawdę zaczęły się wraz z pojawieniem się na tronie polskim Jagiellonów, ta skłonność do zawieszania tkanin na ścianach, obecnych zarówno w siedzibach możnowładców jak i w skromnych dworkach była cóś większa niż w innych częściach Europy. Nam nie wystarczyły jedwabne obicia w modne wzorki - trza to było jeszcze doprawić inszymi tkaninami. Mła tym tłumaczy pojawienie się w tym pięknym klasycystycznym wnętrzu chińskiej jedwabnej tkaniny z przełomu wieku XVII i XVIII na której wszystkie ptaki składają hołd ptakowi Feng. Na tle ostrej czerwieni jedwabiu Henryk Lubomirski présenté dans son état naturel przez Antonio Canovę w roku 1786 ( kolejna pamiątka z Rzymu ), należycie doświetlony światłem padający z okna za posągiem, wygląda zjawiskowo. Gdyby nie to że mła posiada tę wiedzę że rzeźba jest późniejsza niż projekt sali, to mła by sobie dała rękę uciąć ( i zostałaby inwalidką ) że sala powstała pod posąg a nie odwrotnie. Henio błyszczy białym karraryjskim marmurem przedstawiony jako Amor z łukiem, z przyrodzeniem odkrytym jakby nie był pomny że on kasztelanic kijowski. To dopiero było wstydliwe wspomnienie z dziecięctwa, fotografię własną z gołym tyłkiem w wieku lat trzech człowiekowi zrobioną można podrzeć, marmur dłuta Canovy czyni sprawę bardziej skomplikowaną. Tę nagość młodego Henia zresztą radośnie wyszydzano na warszawskich ( i nie tylko ) salonach. Jońskie kapitele kolumn mła się ścięło ale mła pamięta że Agatek koncentruje się na podłogach, he, he, he.
Obok tzw. Apartamentów Reprezentacyjnych z czasów Księżnej Marszałkowej zachował się też Apartament Chiński. Tak jak Sala Kolumnowa powstał jeszcze w latach osiemdziesiątych XVIII wieku. Apartament składa się z salonu i z sypialni urządzonych w przedziwnej manierze chińsko - pompejańskiej. Tak, tak, pompejańskiej - nie przewidzieliście się. Salon został ozdobiony dekoracją opartą na motywach znanych z wykopalisk z zasypanych popiołami Wezuwiusza miast. Zawieszone na ścianach salonu gwasze ( pochodzące z 1800 roku ) nawiązują wprost do malowideł odkrytych w Herkulanum. Jakby było mało to a akwaforty autorstwa Giovanniego Volpato z 1780 roku przedstawiają widoki rzymskich ruin. No bardzo, bardzo chińsko, he, he, he. W sypialni wzorowanej na brytyjskich "apartamentach chińskich" sztuki orientalnej jest znacznie więcej. Orientalnej bo mamy tu do czynienia z wyrobami z Chin jak i Japonii. Część mebelków nie ma nic wspólnego z Dalekim Wschodem, przyjechały w XVIII wieku z Wysp Brytyjskich, w których wiele wytwórni produkowało kopie mebli orientalnych lub opracowało wzory mające nawiązywać do modnego stylu chinoisierie. Autentycznie chiński jest na pewno fotel z XVIII wieku. W tym apartamencie widuje się Białą Damę, Julię Potocką o której mła napisze więcej poniżej. Z czasów Księżnej Marszałkowej ostał się też Apartament Turecki i tzw. pokoje Brenny ale niestety ta wycieczka była koronawirusowa, znaczy trasa zwiedzania zamku została okrojona. Na szczęście wejścia do Apartamentów Damskich okroić nie było jak i dzięki temu mła pokaże Wam co się z XVIII wieku w zamku zachowało. Przede wszystkim Gabinet Lustrzany który nazywany był również Gabinetem Rokokowym, zaliczany jest ten pokój do najcenniejszych wnętrz zamkowych. Ściany oraz wnęki okienne i drzwiowe pokryte są białą snycerską boazerią ze złoconymi ornamentami. Boazeria została wykonana najprawdopodobniej w Paryżu, gdzieś tak około 1740 roku. Do zamku zjechał gabinecik wraz z Księżną Marszałkową pod koniec wieku XVIII. Był już wówczas troszki démodé ale Księżna Marszałkowa lubiła błękity ( ponoć jako Błękitna Markiza ukazuje się od czasu do czasu spragnionym wrażeń duchowych ludziom kręcącym się po zamku ).
Od tego pomieszczenia rozpoczyna się ciąg intarsjowanych podłóg o wzorze dywanowym, zaprojektowanych przez Karola Chodzińskiego,które zostały wykonane w latach 1830-1835. No ale w roko0kowym najważniejsze jest rokoko. Znaczy szezlong jak najbardziej XVIII, któremu zdecydowanie bliżej do stylu Ludwika XV niż Ludwika XVI, cud biureczko w typie bonher - du - jour, z warsztatu Charlesa Topino, scena pasterska w porcelanie z Wiednia datowanej na lata 1770 - 17780, miśnieńska waza z cyklu "Cztery Żywioły" ( nie jestem pewna czy to trzecia część XVIII wieku czy jednak XIX wieczna jej wersja ), chiński parawan z przełomu wieku XVII i XVIII. Elementy XIX wieczne nawiązują do stylu rokoka, np. francuski żyrandol z pasterką. W Polsce to właściwie jedyny chyba w zborach muzealnych gabinecik rokokowy z autentycznymi panelami ściennymi z epoki, cacuszek! Mła jest sobie w stanie wyobrazić Księżnę Marszałkową w porannym dezabilu w kolorze jasnego błękitu chowającą dyskretne liściki ( donosy piśmiennej służby, he, he, he, choć naprawdę to raczej listy od kochanków ) w szufladach uroczego biureczka albo malowniczo upozowaną na szezlongu i obsługiwaną prze lokaja Ambrożego, prawdziwą atrakcję zamkową o której plotkowali sąsiedzi ( z racji czarnego koloru skóry ów lokaj budził podziw i zazdrość majętnych z aspiracjami - takie to były czasy ). Mła widziała troszkę autentycznych apartamentów w stylu rokoka, głównie zagranicą bo u nas jak wiecie z autentykami cienkawo, Salon Lustrzany uważam za jeden z piękniejszych przykładów stylu. Bardzo kameralny i nieprzeładowany, snycerka paneli na najwyższym poziomie i jak na rokoko oszczędne gospodarowanie ornamentyką. No jest na czym zawiesić oko. Ta późniejsza posadzka nie razi, jakoś to się wszystko ładnie razem ułożyło.
Wspomniana wcześniej sypialnia Księżnej Marszałkowej zaprojektowana przez Zuga i Kamsetzera to również nadzwyczaj urodne pomieszczenie. Wystrój ma cechy bardzo wczesnego klasycyzmu, ściany pokrywa biała boazeria o bogatej dekoracji snycerskiej. Pierwotnie płyciny boazerii wypełniała tkanina chińska, jednak ze względu na jej zużycie została zastąpiona pod koniec XIX wieku nową, wykonaną we Francji. W 1944 roku to obicie ścian zostało wywiezione przez ostatniego właściciela Łańcuta Alfreda III Potockiego. Obecnie na ścianach znajduje się jej kopia wykonana gdzie? - w mieście Łodzi pod koniec XX wieku zrobiono te miłe wzorki! W sypialni mebelki angielskie z ostatniej ćwierci XVIII wieku i udrapowane łoże. Ten konkretny baldachim wykonano koło 1800 roku. U nas takie łóżka nazywało się z niebem lub podniebiem, niekiedy mówiono o pawilonach. Taa... łóżko lidżans, tak u nas przerobiono nazwę lit d'ange, mamy te zdolności przyswajania sobie obcych wyrażeń. łoże Księżnej Marszałkowej wygląda mi jednak raczej na konstrukcję zwaną à la Dauphine. Przed łóżkiem położono turecki dywanik modlitewny. Sama nie wiem czy to sarmackie zamiłowanie czy moda na przedmioty tureckie. Na początku lat osiemdziesiątych XVIII Europa szalała za urządzaniem wnętrz à la turque.
Zresztą nie tylko wnętrz, tzw. suknie tureckie namiętnie nosiła Marie
Antoinette i wszystkie jej przyjaciółki takoż. Były bardziej swobodne
te ciuszki niż formalne suknie z bawetem. Niestety mła się nie udało dywanika
porządnie zdjąć, tak jak i słynnego zegara "Bańki mydlane" który został
zmajstrowany przez Pierra Thomire w 1800 roku. Za to ampla z końca
XVIII wieku widoczna. Kiedy mła oglądała łańcucką rezydencję jakieś trzydzieści lat temu z hakiem ( sporym ) na ścianach tej sypialni królowały beżowo kremowe paseczki. Pokój był miły ale mdły. Kiedy wróciły właściwe kolory zrobił się radosny i uroczy, zupełnie niemuzealny. Nagromadzenie antyków nie przytłacza jak to w muzeach , pewnie dlatego że to antyki z wysokiej półki - Księżna Marszałkowa nie kupowała byle czego! Na tle tej barwnej ściennej tkaniny alabastrowe posążki wreszcie wyglądają należycie, są tam "od zawsze" ale jakoś zlewały się z tłem, tymi kremo - beżami i mła nie zapamiętała ich z czasów pierwszej wizyty. A to piękne okazy, najładniejsze "pamiątki" z włoskich wypraw i zakupy "dla uzupełnienia wystroju". Na ścianach powieszono portrety dam z rodziny, tak mła się przynajmniej wydaje. Pewna jest tego że wisi tam portret Julii z Lubomirskich Potockiej pędzla Lampiego, namalowany najprawdopodobniej w 1789 roku. Giulietta la bella jak zwano ją na salonach, ukochana córka Księżnej Marszałkowej. Być ukochaną córką takiej damy jak Elżbieta vel Izabela Lubomirska było bardzo ciężko, po prawdzie to Księżna Marszałkowa miała charakter od jasnej cholery. Opiekunka włościan kształcąca chłopów, postępowa dama która w swoich pałacach usiłowała naśladować praktyki z Wersalu rodem - szał etykiety, zwolenniczka mesmeryzmu w którym upatrywała "krynicy zdrowia i urody", masonka któregoś tam stopnia a w domu potwór. Ten jej patriotyzm to też był taki typowy dla XVIII wiecznej arystokracji, Księżna Marszałkowa protegowała swego zięcia, zdrajcę Seweryna Rzewuskiego. Ojczyzna ojczyzną ale Stanisławowi Augustowi trza było dowalić. Cóż, ponoć furia wzgardzonej kobiety gorsza od piekła. Nieślubny syn księżnej i króla, Antoni Klewański, zmarł w młodości i księżnej nic nie hamowało.
Julia nie odziedziczyła po mateczce zajadłości, słodka istota z niej była wg. jej współczesnych. Miłośniczka teatru i utalentowana tancerka, ponoć mazura tańczyła niezrównanie. Miała trzy siostry ale to z nią z jakichś dziwnych powodów Księżna Marszałkowa wiązała największe nadzieje. Może to kwestia urody ( "naturalnie" zaróżowione policzki, które okazały się być zwiastunem choroby odziedziczonej po ojcu ), może charakteru, kto wie? Julia uchodziła za bezkompromisową jedynie w kwestii ocen polityki ( w przeciwieństwie do księżnej zdecydowanie skłaniającej się do konserwatywnego podejścia do monarchii, Julia była hop do przodu ), poza tym była pod pantoflem matki, jak i reszta córek ( maman kochała pozostałe córki na pograniczu nienawiści z tego powodu że nie były synami, no i trzymała kasę rodową - szokowała albo wielką rozrzutnością, albo nieuzasadnionym skąpstwem. ). Wydana za Jana Potockiego ( a juści! ), bodajże najlepszą oprócz króla i księcia Pepi partię w kraju, w małżeństwie nie była szczęśliwa. Podobno dlatego że jej maman mąciła na całego. Pewnie złośliwe plotki he, he, he, maman narobiła sobie mnóstwo wrogów a Jan Potocki miał swoje za uszami. Mimo tego że Jan Potocki uchodził za ekscentryka i generalnie osobę niezbyt nadającą się do małżeńskiego pożycia, początkowo Julia okazywała jakieś tam przywiązanie do męża i na pewno podzielała jego poglądy polityczne. Do szczęścia małżeńskiego to nie wystarczyło, z francuskich wojaży małżonkowie wrócili osobno - Potocki pozostał w Niemczech a Julia przyjechała do Krakowa. Julia nie byłaby prawdziwą XVIII wieczną damą gdyby z jej osobą nie wiązał się skandaliczny romans. Wybrankiem serca pani Potockiej został książę Eustachy Sanguszko, facet od ratowania życia wodzom w bitwach. Najpierw ocalił księcia Pepi a później Tadeusza Kościuszkę. Romans nawet jak na stanisławowskie czasy był szokujący bo absolutnie jawny. Biedna Julia zmarła z dala od rodziny w sierpniu 1794 roku, zabrała ją gruźlica. Miała ledwie dwadzieścia siedem lat. Na wieść o jej śmierci, książę Sanguszko w przebraniu mieszczanina przedarł się przez linie nieprzyjaciela i dotarł do grobowca ukochanej. Taka to była miłość. Jeden z synów Julii, Alfred, w przyszłości zostanie dziedzicem dóbr łańcuckich, jemu przypadnie w udziale tworzenie nowej dynastii właścicieli. A Księżna Marszałkowa w przeciwieństwie do ukochanej córki cieszyła się wprost końskim zdrowiem, zmarła w wieku lat osiemdziesięciu, co w jej czasach uchodziło za niebywałe. Nawiasem pisząc księżna miała trzech zięciów o nazwisku Potocki - Stanisława Kostkę ( tego od Wilanowa ), jego brata Ignacego i Jana. No dobra, dość tych plotek o Białej Damie, wracamy do zamku.
Salon Bouchera dawniej zwany Pokojem Paradnym to kolejne pomieszczenie którego wystrój jest dziełem Zuga i Kamsetzera. Dzisiejsza nazwa pochodzi od wiszących dawniej w tym pomieszczeniu obrazów, które uważane był za dzieła jednego z najbardziej znanych malarzy francuskiego rokoka - François Bouchera. Ściany zdobi biała boazeria w stylu Ludwika XVI, a płyciny tym razem wypełnia tzw. mora ( tkanina jedwabna lub bawełniana w której wątek i osnowa są tak splatane że tworzą efekt prążków moiré przypominający nieco słoje drzewa albo fale wodne stąd nazwa jedwabiu wodnego ) w kolorze jasnej zieleni, w bogatym snycerskim obramowaniu. W salonie jest na czym zawiesić oko, kominek projektu Zuga i piec z początku XIX wieku, obrazy Gottlieba Schiffnera, mebelki i instrumenty muzyczne z epoki. Harfa zdobiona laką i motywami chińskimi jest dziełem Georges'a Cousineau, który był nadwornym lutnikiem królowej Francji ( powstanie instrumentu datuje się na rok 1789 ), instrument klawiszowy to tzw. fortepian buduarowy ( pochodzi z Niemiec, powstał około roku 1810 ). W gablocie umieszczono zbiór szkła polskiego i saskiego, a także angielskiego z wieku XVIII i XIX, są tu eksponaty z Naliboków i Urzecza. Na kominku stoi waza porcelanowa z monogramem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z manufaktury w Korcu ( cache-pôt? ), z końca XVIII wieku. Fotele w stylu Ludwika XVI z oryginalnym obiciem gobelinowym, wyprodukowane we Francja gdzieś około 1780 roku. Na sztalugach umieszczono portret Julii z Potockich księżnej Lichtenstein, pędzla Anny Rajeckiej de Gault de Saint-Germain ( dziełko powstało w I XIX wieku ). Hym... cennie i uroczo.
To by na razie było tyle, zamek z czasów facetów z rodu Stadnickich i Lubomirskich oraz chère et belle princesse Lubomirska macie przybliżony. To miejsce stworzone dla fête galante w których tak lubowała się Księżna Marszałkowa. Tę salkę teatralną, gdzie bawiono się w tzw. théâtre de société ( wystawiono tam "Parady" a właściwie to "Recueil des Parades représentées sur le théâtre de Łańcut dans l’année 1792" Jana Potockiego, dedykowane Annie Potockiej ale napisane ku uciesze teściowej ), kapela zamkowa z opłacanym kapelmistrzem i nadwornym kompozytorem, którym był Marcella Bernardiniego de Capua, zbiory muzyczne i biblioteczne, kolekcje antyków i obrazów - wszystko to zawdzięcza łańcucki zamek pani nie najmilszego charakteru. Jak to mało uprzejmie ujął król Staś "kąkol potworny niezgody" siała ta kobieta ale kolekcje obrazów miała niewiele mniejszą niż on sam. Stworzyła nie tylko budowlę, stworzyła ognisko kultury, które w jakimś stopniu oświecało i tych mniej uprzywilejowanych niż księżna. Była osobą która odcisnęła największe piętno na zamku w Łańcucie. Szczęśliwie w wielu miejscach niezatarte przez czas. Hym... cud że większość z jej wnuków nie odziedziczyła charakteru babuni, Alfred i Artur na jej tle wypadali blado. Właściwie tylko Wacław Emir Rzewuski miał to coś po babce. Zamkiem łańcuckim za czasów Potockich mła zajmie się w kolejnym wpisie.
Jeżusiu, ślicznosci!
OdpowiedzUsuńMła tyż się podobie. :-)
UsuńLitości nie masz, kobieto.
OdpowiedzUsuńNa pewno szybciej to napisałaś, niż ja przeczytam dokładnie i ze zrozumieniem. Na podstawie wpisu dochodzę do wniosku, że w Łańcucie jednak nie byliśmy w zamku. Nic nie pamiętam oprócz dębowego bruku, a on był w bramie. Tak więc domniemywam, że zwiedziliśmy park i powozownię. Reszta w przyszłości.
Cuda na kiju, a i opowieści ciekawe.
Posmyraj trójnogę.
Dziś się złamaliśmy i wpuściliśmy kotę do domu na chwilę, chwilusię jedną.
He, he, he, he, he, pierwszy myk został uczyniony, znaczy łapa stanęła w domu. Teraz będzie twórcze rozwinięcie repertuaru ( źle się czuję i muszę wejść natentychmiast, już jestem po to by ci pomóc, nie będę siedzieć razem z końmi bo rżeć zacznę, myszy wygryzły mnie ze spanka, widziałam straszliwego szczura i mam wapory, znaczy muszę bęcnąć na jaki fotel ). Trójnoga wysmyrana, dziś z Małgoś złożyłyśmy Szpagetce cóś na kształt hołdu pruskiego. Przyjmowała z miną feldmarszałka.
UsuńŁańcut w ogóle wart zwiedzania, zamek szczególnie, byle nie trafić na jaką szkolną wycieczkę.:-)
Piękne te wnętrza. Jak to dobrze że ocalało tyle! Temu kustoszowi co uchronił tabliczką zamek to pomnik bym postawiła, szkoły jego imieniem nazywała.
OdpowiedzUsuńJak współcześnie i delikatnie prezentują się podmalowane ściany w galerii rzeźb. Małpa, cholera domowa i kąkol, ale gust kobita miała, no i zostawiła po sobie piękny ślad. Coś w tym jest, że to z reguły ludzie o twardym charakterze łączonym z innymi cechami, pozytywnymi lub nie, zostawiają po sobie ślad. Ciapaje i gamonie bardzo rzadko.
Powinni zrobić choć tablicę upamiętniającą bo ocalił co jeszcze było do ocalenia. Mła uważa że galeryjne malarstwo Brenny to jest jakieś dwa stopnie wzwyż od tych nud pompejańskich z drugiego piętra. Co do Księżnej Marszałkowej to chyba bym jej nie polubiła ale gustu nie odmawiam. Co do ciap - właściwie takiej osobowości jak Księżna Marszałkowa już w zamku nie było. Czasy inne i ludzie jakby stłamszeni, pozbawieni przez epokę witalności. Arystokracja po prostu schodziła ze sceny, dłuuugo, ale nie była już tą żywotną siłą napędzającą kulturę. Ot, skończyło się. Księżna Marszałkowa to w połowie XIX wieku mogła już za dinozaura robić, arystokracja nam zmieszczaniała. Nie w tym sensie że skandali nie było czy awantur, nic z tych rzeczy. Była tylko rozwijana straszliwa hipokryzja i powoli przeżerane majątki. W drugiej połowie XIX wieku to już był taki stan w tej śmietance jak w "Lalce" Prusa - bezmyślne przeżuwanie i brak perspektyw. Takie dreptanie w kółko - np. Potoccy na dworze austro - węgierskim i ich polityczne przygody w Izbie Panów. Taa... niby był premierem Austrii II ordynat łańcucki ale cóż to było za imperium te Austro - Węgry? Powoli zdychający twór, zupełnie politycznie nie paszący do świata wokół. Właściwie nie powinno dziwić że to tam uznano za sztukę narodową operetkę.
UsuńŁadnie tam i pięknie zachowany duch czasu czy epoki. Dziękuję za fotki podłóg :))) Bardzo ładnie :)
OdpowiedzUsuńPodłogi łańcuckie są naprawdę zjawiskowe!
UsuńJak tam Czarna mamba?
OdpowiedzUsuńPotworek dziś razem z Mrutim usiłowali się dobrać do suchego. Wydzieliłam a resztę schowałam w blaszance, której nie potrafią otwierać. W związku z tym jest obraza, zostało mła powiedziane że nie ma dziś czego szukać we własnym wyrku - wyrko zajmuje Jej Paskudność a Carewicz karton paczkowy! I mam się nie zbliżać i nawet nie patrzyć! Jakby było mało jeszcze Sztaflik na mnie napadła, bo ona musi na kogoś napadać a jak wszyscy ważni śpią to ja jestem najlepsza do napadania, no bo ja się ruszam. Taa...
UsuńJak napisała Agniecha, Kobieto, Ty litości nie masz! Ale przedrę się przez tekst gdzieś między kociętami. Zapewne na raty. A swoją drogą Ty powinnaś pisać przewodniki i cinżkie piniędze za nie brać!
OdpowiedzUsuńPrzewodników chyba dziś nikt nie czyta, wszyscy tylko na foty ślepią. Co prawda nie wiedzą co oglądają ale to mało komu sen z powiek spędza. Zaliczone! A jak się jeszcze selficzka na tle czaśnie to już wogle pełna kurtula. ;-)
UsuńTo rychtyg jak z adopcją kotów. "rezerwuje 2 rude, skond odbiur" "To by były koty dla koleżanki na prezent zawsze marzyła o dwóch Rudy chyba korkach"
UsuńA ja tu piszę, jaki charakter, jakie potrzeby i że procedura adopcyjna, ale kto by to czytał...
O rany, KOMSUMEMT się Tobie trafił! Ciekawe czy odpór zrozumie.
UsuńŻeby to jeden. Te przykłady, to nie wyjątek tylko standard; odbyłam już masę rozmów z tzw. Januszami biznesu typu: Jolka daj telefon, ja to załatwię. I wtedy ja słodkim głosikiem roztaczam wizję procedury adopcyjnej, wizyt, umów, osiatkowanych okien, drzwi, komina i zlewu :))))))))))))) Zawsze działa! :))))))))))))))
UsuńHe, he, he, wychodzi na to że Mruti jest Janusz biznesa, Mruti ma alergię na słowo osiatkowanie. Szpagetka co prawda twierdzi że najgorszym słowem jest zamknięcie ale Mruti się upiera że osiatkowanie. Hym... różnica zdań wynika chyba z tego że podczas ostatniego zachorzenia Szpagetki ( wirus złodziejskiego przeżarcia ) Mruciu cóś tam miauczał że on jest nie następcą tronu a zastępcą tronu i Szpagetka mu od tej pory nie przytakuje. Nasz Carewicz w związku z tym z lekka obrażony ( no bo on tu po swoją porcję lizania i całunków a tu ząb i bezczelne wylizywania futra Pasiaka! ). Metoda przez Cię obrana słuszna, niestety odsiew cza robić bo się różne rzeczy słyszy. Czasem mam wrażenie że na posiadanie zwierząt i dzieci to licencje powinni wydawać.
UsuńNo racja.
OdpowiedzUsuńJa bym piniążki to chętnie przygarniała ale kto by to czytał? Was za darmoszkę pisaniną katuję, dobrze że dopłacać nie muszę, he, he, he. ;-D
Usuń