niedziela, 6 listopada 2022

Rozmówki okołośmiertne

Temat cóś stosowny w ten listopadowy czas. Małgoś i mła prowadzą rozmówki na temat Największej Niewiadomej, nie takie filozoficzne i głębokie jak studnia na posesji Małgosinego dziadka, tylko takie hym... życiowe ( bardziej właściwe wydaje się określenie zwykle śmiertelne ).  Małgoś doświadczona, właśnie się otarła o śmierć więc ma jako zaznajomiona z tematem swoje  przemyślenia, którymi ze mła się dzieli. Otóż zdaniem Małgoś najgorsze w umieraniu jest kończenie się życia. Raz  że świadomość końca egzystencji, jestestwa i wszystkiego znanego człowieczego, dwa strona fizyczna aż do momentu "umierania właściwego" często jest do doopy. Jak to Małgoś zapodała mła - "Nie dość  że stres bo czujesz że to chyba  już, to jeszcze ta kłuta ręka boli jak  diabli". Małgoś jednakże twierdzi że jest taki próg, granica umieranie kiedy "bólność" odpuszcza i to jest umieranie właściwe.  Wg. niej "bólność" psychiczna odpuszcza razem z cierpieniem fizycznym i człowiek przeżywa tą swoją śmierć w spokojności. Małgoś ze  swoich prawie wiekowych doświadczeń życiowych wyciągnęła wniosek że takie zjawisko dotyczy wszystkich zgonów z wyjątkiem tych bardzo gwałtownych. Nawet dawniej ludzie bardzo cierpiący, bez  zapodawanej miłosiernej głębokiej  sedacji,  nie czuli bólu i uspokajali się rozpoczynając umieranie. Po Małgosinemu wychodzi na to że wszystko czego się boimy jest raczej związane z życiem niż ze śmiercią. Hym... to by się zgadzało z tym co  na ten temat ględzą neurolodzy, o czym  mła Małgoś powiadomiła. Na co Małgoś zaćwierkała że do pozyskania takiej wiedzy  to niekoniecznie trzeba  być ciężko uczonym,  bo jej własna  niepiśmienna babcia była świadoma że umieranie to proces,  choć samo słowo proces jej się tylko z sądem kojarzyło,  i "ta chwilka" ma różny czas trwania. Małgoś patrzyła tymi swoimi  prawie niewidzącymi ślepkami na mła, kiwała głową, robiła minę starej sowy i skrzeczała - "Mądrość ludowa". No cóś w tym jest, mądrość ludowa  wszak opiera się na iluś tam latach obserwacji. O wiele dłuższej  niż stricte medyczne badania.


Mła tyż postanowiła być mundra  i zaćwierkała Małgoś o pięciu etapach umierania: zaprzeczeniu, gniewie, negocjacjach, depresji i akceptacji. Małgoś na to że to nie żadne etapy umierania tylko etapy kończącego się życia i to się powinno jakoś inaczej nazywać, np. pięć etapów godzenia się z uciekającym życiem. Oczywiście Małgoś ma rację, pojęcia wprowadzone do psychologii  odejścia przez Elisabeth Kübler-Ross odnoszą się do przygotowania do śmierci a nie do niej samej. Przeca samą śmierć i tak musimy przyjąć do wiadomości  i wziąć na klatę chcąc nie chcąc, bo podobnie jak nasze narodziny nie jest ona od nas zależna. Owszem jak się uprzemy możemy wybrać sobie moment odejścia ale tego że musimy odejść nie możemy zmienić  ( wydawa mię się że świadomość  braku sprawczości jest dla nas źródłem dodatkowej udręki ) . Mła wcale nie jest pewna czy nie bać się tego  co poniektórzy medyczni twierdzą, znaczy że  nie możemy zmienić "na razie". Owszem żywot nam się wydłuża ale w przeważającej liczbie wypadków ten bardzo mocno wydłużony to jest taka egzystencja na poziomie  nie wiadomo  na ile świadomej wegetacji. Mało jest rzeczy smutniejszych  niż sala w ZOLu pełna kończących życie  staruszków, którzy jeszcze nie umierają ale już nie żyją bez wspomagania.
 
Zapewniamy odżywianie, ciepło, wydobywamy z organizmu mocz, niby jest OK ale Małgoś, która widziała taką salę z bliska podczas swojego  pobytu na rehabie po rozwalonym bioderku,  miała do mła prośbę że jakby co to dyskretnie poduszka na twarz albo jeszcze dyskretniejsze zostawienie  na 72 godziny bez żadnej opieki. Strasznie mła tym wtedy zaskoczyła,  kiedy stwierdziła  że taka opieka podtrzymująca życie powinna być stosowana przy młodych osobach w śpiączce ale nie przy staruszkach kole dziewięćdziesiątki, bo to dla staruszków  nic dobrego. Ona nie chce tak skończyć. I mówiła to naprawdę poważnie, żadne tam deklaracje, które przestają obowiązywać kiedy człowiekowi zagląda śmierć w oczy. Zdaniem Małgoś procedury medyczne w przypadku bardzo starych i ewidentnie kończących życie ludzi często służą zarobkowi DPS czy ZOL a niekoniecznie dobru pacjenta.  Cóś w tym jest, bo mła zna  przypadki z takich instytucji podpadające pod terapię uporczywą. Cóż, nasze szpitalnictwo  staruszków wykańcza, DPSy i ZOLe za to tych prawie wykończonych hodują jak długo się da a człowiek kombinuje jakby tu w tryby medycznej maszynki nie wpaść i ze szpitala prosto do DPSu  czy innego ZOLu nie trafić, Choćby z tego powodu że członkowie  rodziny pracują i nie są w stanie zapewnić opieki takiej żeby nie skończyło się to odleżynami czy tam innym zachłystowym zapaleniem płuc.

Małgoś ma swoją ulubioną, domową wizję śmierci - "Przychodzisz do mnie raniutko a ja już sztywna, umarłam kiedy sobie  przyjemnie śniłam o przyjęciu z O.". Oczywiście są pewne zagwozdki ponieważ przy zesztywnieniu pośmiertnym może być problem z otwartą japą, niektórzy bowiem sypiają z otwartą paszczą i chrapią, chrapania zresztą się wypierają jak żaba  błota. Stanowczo odmówiłam opracowania systemu podwiązującego żuchwę śpiącej Małgoś, po moim trupie takie ustrojstwo sobie założy. Złośliwie na noc ściągam ten  bandaż elastyczny, który ma zawieszony nad łóżkiem na drążku do ćwiczeń ( pomocny jest bo Małgoś ma na nim czasem podwieszaną nogę, którą radośnie macha ). Ponieważ nie mam ochoty na wyłamywanie stawów wprowadziłam korektę do słodkich marzeń - Ja przychodzę a Ty tu jeszcze  prawie że ciepła. Szybko sprowadzam koty na ostatnie pożegnanie i zawiadamiam  gołębie. Dalej następuje ulubiona część Małgoś, znaczy po wizycie lekarskiej naszykowanie rzeczy i uzgadnianie szczegółów jej wyglądu z pogrzebnikiem. Oczywiście ukochane  klejnociki mła ma założyć na ostatnie pożegnanie z rodziną a potem dyskretnie zdjąć i rozdać zgodnie z rozpiską. Małgoś cóś nieufna w kwestii drogocenności i słusznie bo tu pogrzebników nie trzeba, Mamelonowa Ciotka Danka wróciła ze szpitala bez  medalika i łańcuszka, nikt nic nie wie czeski film.

Obecna najaktualniejsza kreacja pogrzebowa to popielata szarość i kremowa biel. Małgoś dopuszcza dyskretne położenie delikatnego różu na policzki i "naturalnej" szminki na wargi, poza tym żadnego malowania twarzy. Mła ma za to zlecić pomalowanie  paznokci u rąk na jasny róż, ponieważ biaława siność paznokci zdaniem Małgoś  będzie psuła ogólny efekt stylizacji. Po najbardziej interesującej części Małgoś  tradycyjnie gryplanuje kremację, pochówek i stypę. Z trumną do kremacji za wiele się nie wymyśli  ale za to urna elegancko ciemna, stroik z róż jasnych, nic krzykliwego. Preferowane są kwiaty w odcieniach złota lub kremu, różowość teraz jest dopuszczalna ale to opcja drugiego wyboru. Wieńców nie za dużo, bez ostentacji. Stypa to obecnie obiadek składający się z czerwonego barszczu z domowymi  uszkami i pieczeni w garniturze. Alkohol i owszem ale nie żeby lał się strumieniami. Po obiedzie kawa, herbata, ciasta i jakaś słodkość dla najmłodszych, najlepiej taka żeby  pogrzeb prababci mile im się kojarzył i zapadł w pamięć. Jest bicie się z myślami czy tort  to odpowiedni wypiek na pogrzeb. Taa... Małgoś wyraźnie i na całego delektuje się swoimi sprawami okołośmiertnymi, w zasadzie słusznie bo kiedy niby ma się nimi delektować?


Mła ma wrażenie że przez to planowanie "tego co potem" Małgoś jakimś cudem przeżyje własną śmierć. Pewnie że nie fizycznie ale będziemy grali wg. jej zasad.  No tak, brak sprawczości zdawa się nie będzie spędzał Małgoś  snu wiecznego z powiek. Zdziwnie  z nami jeszcze pobędzie przez to zarzundzanie okołośmiertnością. Jak to zapodała - "Mnie to już  będzie wszystko jedno ale przecież wy jakoś musicie żyć i mnie się wydaje że to co było na stypie teściowej J.  to nie jest dobry sposób na życie. Zupa z ersatzu po  pogrzebie, też coś! To już lepiej tylko jakiś bigos było podać, to pasuje. Jakby na  mojej stypie taki brak szacunku był dla żałobników to ja bym chyba ze wstydu drugi raz umarła".

Dzisiejszy wpis macie zapodany z dzisiejszymi fotkami ogrodowymi. Już jest poważnie listopadowo. W Muzyczniku jesienna piosenka.

6 komentarzy:

  1. Śmiech mi się rodzi w gardziołku, wbrew tematowi śmiertelnie poważnemu. Małgoś jest klejnotem i basta, ale swoją drogą to ma szczęście że jesteś i słuchasz. Nie każdy jest w stanie. Odpychamy od siebie jak się da świadomość że śmierci bliskich no i własnej nie da się ominąć, nawet przy uporczywej terapii. A uporczywe terapie, no szlag, Małgoś i tu ma rację. Nie chciałabym.
    Niech będzie tak jak sobie Małgoś życzy, z korektami przez Cię wprowadzonymi i zatwierdzonymi przez Małgoś. Ale niech się tak bardzo nie spieszy, co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś Małgoś była na spacerku, znaczy wózek, nowe ciuszki z polarku, czekolada w ustach , okulary w kieszonce jakby komu lub czemu trza było się przyjrzeć. Słonko świeciło, Małgoś stwierdziła po tym kiedy do bramy odprowadziły nas koty ze nawet żywot pędzony na wózku ma swoje jasne chwile. Na szczęście Małgoś wózkuje tylko na zewnątrz, w mieszkaniu wózek wg. niej jest passé. Znaczy Małgoś usiłuje chodzić, podpierając się chodzikiem albo przytrzymując mebli. No ale chodzi a przeca nie miała za wiele szans na egzystencje poza wyrem. Mła ma stosunek do śmierci nieco zdziwny, mła tyż uważa ze dobrze jest cóś zaplanować z tej okazji. ;-D Trza w końcu brać na klatę cóś czego zmienić nie można, może nawet jakieś pozytywy znaleźć. Teraz dla odmiany prowadzę rozmówki o stylu życia z kotami. ;-D

      Usuń
  2. Jak 20 lat temu odebrałam wynik histopatologiczny z diagnozą nowotworu, wpadłam w panikę, jednak po kilku dniach otrzepałam się, bo przyjęłam że przecież nie każdy nowotwór jest śmiertelny. Miałam 44 lata i absolutnie nie miałam ochoty umierać, a właściwie to panicznie bałam się śmierci, dlatego to zaparłam się w sobie i postanowiłam sobie że żyć będę. Nawet diagnoza o przerzutach, nie zachwiała tego postanowienia. No i żyję ;) Nie wiem czy gdybym jednak poległa w walce z chorobą i naszym systemem zdrowotnym, w Polsce nigdy nie było łatwo chorować, to potrafiłabym spokojnie rozmawiać o swoim odejściu.
    Moi rodzice także nie byli gotowi na śmierć. A ojciec przez całe dorosłe życie właśnie na takie a nie inne odejście konsekwentnie sobie zapracowywał. Mianowicie hodował sobie przepuklinę, operowali mu ją kilkakrotnie, a on po każdym zabiegu zakładał że teraz to on już jest jak nowy i w dalszym ciągu pracował fizycznie i to ciężko. Z pedanterią dbał o swój poziom cukru, a lekceważył przepuklinę, która była taka wielka, wszystkie jelita poza jamą brzuszną, że lekarze nie chcieli już jej operować. Zoperowali dopiero wtedy jak doszło do niewydolności jelit. Po operacji, pomimo zaleceń lekarzy kilka dni nie wstawał, jak w końcu wstał to urwał mu się skrzep w nodze i taki był jego koniec.
    Pogrzeb, bez żadnych instrukcji, załatwiałam z dwoma braćmi. Pewni byliśmy, że ojciec gorliwy katolik, nie chciałby kremacji. Odpadały więc cmentarze komunalne na których mieliśmy już mogiły krewnych, bo żadna mogiła nie miała więcej niż 20 lat. Pozostał niedawno powstały cmentarz komunalny, na granicy miasta, którego nie znaliśmy zupełnie. Po załatwieniu formalności w zakładzie pogrzebowym pojechaliśmy na wizję lokalną. Ponieważ nie mieliśmy jeszcze wybranego lokalu na stypę, to gdy zbliżając się już do cmentarza zauważyliśmy przydrożną restaurację, to zatrzymaliśmy się i obstalowaliśmy posiłek. Knajpa znajdowała się nieopodal Biedronki, przyjęliśmy ją za punkt orientacyjny i w dniu pogrzebu informując krewnych o miejscu spotkania po uroczystościach pogrzebowych, mówiliśmy że to opodal Biedronki. No i jadę ja na ten pogrzeb z jednym z moich braci z którym montowaliśmy całość i ze zdumieniem odkrywamy że kilkanaście metrów za "naszą" Biedronką po przeciwnej stronie ulicy, jest Biedronka druga, której żeśmy nie zauważyli. No i którą Biedronkę wybrali uczestnicy pogrzebu? Taaaaak właśnie tą której nie zauważyliśmy. W zamówionym lokalu początkowo nie zjawił się nikt z przewidywanych uczestników. Dobrze że rodzina zmotoryzowana, jeden z braci podjechał pod tą nadprogramową Biedronkę i doprowadził gości na miejsce spotkania. Gdy goście zaczęli się zjawiać, odetchnęłam, jednak za wcześnie, no bo zamówione na drugie danie ziemniaczki, zaserwowano nam w...mundurkach, to był początek lata, ziemniaczki młode hmmmm. Siedziałam przy jednym stole z moim wiejskim kuzynem tradycjonalistą, widząc jego minę na widok tego co ma na talerzu, zagaiłam, że to takie nowatorskie, a on na to że takie ziemniaki to on serwuje...świniom!!!
    He komedyje można by całkiem zgrabną nakręcić z tej naszej uroczystości pogrzebowej, tak to się dzieje, gdy brak instrukcji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He,he, he, stypa latająca i tradycjonaliści kulinarni. Mła się przypomniała najweselsza stypa na jakiej była, najpierw było grobowo ale tradycjonaliści postanowili opić tzw. skórkę i po jakimś czasie pito zdrowie nieboszczyka. Co siły witalnej to ona niekiedy się właśnie na zaprzeczeniu buduje, nie zawsze ale nader często. No i dobrze. :-D

      Usuń
  3. Bardzo wdzięczny temat;) Na filmach najbardziej podoba mi się moment otwierania testamentu i miny pominiętych w spadku.
    A mówiąc poważnie wstrząsnęła mną niedawna rozmowa z lekarzem o.dominikaninem,który w świetle etyki chrześcijańskiej obnaża cały ten biznes przeszczepowy. Były całkiem nierzadkie przypadki,że ludzi uznano za zmarłych, a oni wszystko słyszeli choć nie mogli się ruszyć, makabryczne sytuacje.
    Jeśli ktoś chciałby odsłuchać:
    https://www.youtube.com/watch?v=OTmi8bRQgas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła ma tu bardzo niejednoznaczne zdanie, z jednej strony wie że w większości wypadków dawcy są już tylko wentylowanymi zwłokami bo proces śmierci zaszedł zbyt daleko, z drugiej strony pojawiają się doniesienia, i to wcale nierzadkie, o nadużyciach. Zdawa się że przyszłość w hodowlach transgenicznych mniej obciążających sumienie.

      Usuń