Dziś będzie o szpitalnictwie, ale spoko, wpis to nie lamenty tylko sprawozdanko z wycieczki do miejsca, które było niegdyś najważniejszą średniowieczną instytucją dla chorych, biednych i potrzebujących w Brugii. Szpital św. Jana czyli Sint Janshospitaal jak to się po flamandzku nazywa ( z flamandzką wymową mła ma kłopot - np. nazwa flamandzka Brugii - Brugge, wymawiana jest Bruhze, Bruhże a właściwie to jeszcze inaczej bo flamandzka wymowa głoski g zamienia się w akrobatykę mięśnia języka, mła do niedawna sądziła że bezpieczniej jest stosować frankofońską wymowę nazwy miasta czyli Briż ale potem usłyszała że była w Brua więc mła Wam jedynie opisuje flamandzkie wersje nazw, jak się to naprawdę wymawia mła nie pytajcie bo mła uparcie stosuje nazwę polską z której wymową nie ma problemu ) położony niemal naprzeciwko brugijskiej świątyni - Onze-Lieve-Vrouwekerk, która mimo tego że nie jest najważniejszą świątynią Brugii - tą jest katedra pod wezwaniem św. Salwatora - to jest świątynią najpiękniejszą, reprezentacyjną i wogle.
Turystów w niej od groma za sprawą rzeźby dłuta Michała Anioła, co drugi turysta zwiedzający kościół ogląda budynki szpitalne, co trzeci je zwiedza, da się spokojnie obejrzeć bo wycieczki jednodniowe z brukselskich biur podróży jak przyuważyła mła, oglądają Brugię z rzadka wchodząc do budynków. Np. zatrzymuje się przewodnik przed Groeningen Museum, wyjmuje album, pokazuje obabrazki jakie się w muzeumie znajdują i wycieczka rusza dalej. Podobnie jest z średniowieczną infirmerią przekształconą w muzeum w 1977 roku.
Dobra, przechodzimy do historii tego miejsca. Sint-Janshospitaal powstał
około 1150 roku lub nieco wcześniej, co czyni to miejsce
jedną z najstarszych instytucji opieki zdrowotnej na kontynencie
europejskim. Z roku 1188 pochodzi pierwszego dokument dotyczący
szpitala - regulamin dla sióstr i braci obsługujących szpital,
co pozwala nam mniemać że instytucja, która w średniowieczu dorobiła
się pisemnego regulaminu, działała przynajmniej już jakiś czas, zazwyczaj
dość długi. Istnienie budynków w początku XII wieku zostało
potwierdzone przez dowody
archeologiczne, znaleziono fragmenty
budowli.
Szpital znajdował się przy Mariastraat , ówczesnej drodze dojazdowej z
Gandawy i Kortrijk. Budynek tzw. dużego szpitala powstał około 1200
roku,
budulcem był głównie słynny kamienia z Tournai. Początkowo szpital dysponował około 250 "łóżkami" dla 500 chorych ( ma wyrko przypadało dwóch pacjentów ). Klasztor męski powstał
około 1220 roku, później
służył jako apteka. Od 1241 r. ziemia, którą zajmował szpital, była parafią, z
własnym proboszczem, kościołem parafialnym i cmentarzem parafialnym. W następnych stuleciach zabudowania były regularnie
rozbudowywane, przebudowywane i odnawiane. Kościół pod wezwaniem
świętego Korneliusza był połączony z dużym szpitalem, aby pacjenci mogli
uczestniczyć w
nabożeństwach z łóżek. Odnaleziono jedynie fundamenty i fragmenty ścian
pierwszego pierwotnego pomieszczenia, budynek kościoła się nie zachował
bowiem aby sprostać rosnącej potrzebie opieki nad chorymi, pielgrzymami i
podróżnikami, na początku XIII wieku rozpoczęto budowę trzech nowych
infirmerii. Ostała się tylko kaplica Sint-Cornelius, która dziś znów połączona jest z dużym szpitalem. Budowa nowych infirmerii trwała do około 1310 roku. W XIV wieku powstał
też budynek klasztoru męskiego. Nie był to ostatni budynek klasztorny,
bowiem w roku 1544 ukończono budowę kolejnego. Po zniknięciu wspólnoty
męskiej około 1635 roku, kiedy bracia opuścili klasztor, zarząd i administrację przejmują siostry augustianki .
Za to w pozostałościach po dawnych ogrodach wzniesiono
kolejne zabudowania, z jednej strony było to przedłużenie zabudowań
klasztornych ( w związku ze zwiększającą się liczbą zakonnic potrzebnej
do obsługi coraz większej liczby pacjentów ), z drugiej zaś były to
budynki szpitalne dla wzrastającej liczby oddziałów specjalistycznych. W
oczekiwaniu na przeprowadzkę do nowego szpitala, którego ukończenie
zajęło tyle lat że śmiało można mówić o brugijskim szkieletorze,
dobudowano kilka budynków z prefabrykatów. Kiedy w końcu przeprowadzono szpital XIX - wieczne budynki i
nowsze dodatki przez dłuższy czas pozostawały bez opieki i puste.
Stopniowo podupadały. Rada miejska, przede wszystkim burmistrz Frank Van
Acker, miał zamiar zburzyć wszystko i zrobić miejsce pod budowę dużego
hotelu, który miał zostać wzniesiony przez międzynarodową sieć hotelową.
Czujecie bluesa? Na szczęście takie durnowate pomysły jakoś się nie
przyjęły w konserwatywnej Brugii.
Brugijska wersja zburzmy te starocie i
postawmy nowego, pięknego klocka upadła kiedy się okazało że ichni
konserwator zabytków wpisał XIX-wieczną
zabudowę szpitalną do listy zabytków i potraktował budynki jako
kompleks. Należało znaczy ochronić całość jako dziedzictwo, nie tylko
średniowieczną zabudowę. Cała działka
z zabudową jak się okazuje została wciągnięta do ewidencyjni zabytków i objęta ochroną
już w 1943 roku, decyzją podjętą za czasów okupacji a ratyfikowaną
dekretem regenta w 1949 roku. Ponawiane prośby do kolejnych
właściwych ministrów o wycofanie spod ochrony budowli nowszych, w
tym XIX-wiecznych, kolidowały z nieprzychylną radą Królewskiej Komisji
ds. Zabytków, której postanowień ministrowie ci zawsze przestrzegali.
Szokujące, czyż nie? W 1981 roku miasto Brugia postanowiło wydzierżawić cały kompleks na 99
lat spółce akcyjnej utworzonej przez handlarza nieruchomości z Ostendy.
Zapowiedział, że po renowacji przyciągnie do szesnastu dostępnych sal
dziewiętnastowiecznej zabudowy jak najwięcej antykwariatów o
międzynarodowej renomie. Miało być cudnie tylko że nie było. Pomysł nie
wypalił i po pewnym czasie firma została odsprzedana, a długoterminową
dzierżawę przejął były burmistrz Michel Van Maele i grupa inwestorów.
Ze względu na różnice zdań wśród głównych akcjonariuszy, po śmierci Michela Van Maele, większość udziałów przeszła w ręce hiszpańskiej międzynarodowej grupy, która przejęła również Boudewijn Park. Pierwotny cel stworzenia tam centrum kulturalno-konferencyjnego nie został w pełni zrealizowany. Budynki były wykorzystywane głównie do celów handlowych, czasem tylko organizowane tam wystawy ( czasowe lub niby stałe ) głównie grafiki artystów hiszpańskich, takich jak Pablo Picasso czy Joan Miró. XX-wieczne budynki zajmowane były przez służby miejskie, np. dawny szpital położniczy zajmowały służby techniczne miasta. Ot, cóś takiego jak u mła w mieście Odzi, dużo zabytkowej zabudowy z którą właściwie nie bardzo wiadomo co robić. W końcu kolekcja historycznych obrazów, przyborów i archiwów, która pozostawała własnością OCMW do 2018 roku, została połączona z archiwum miejskim i działalnością muzeów w związku z działaniami władz miasta, które poczuły na czym można naprawdę zarobić i postanowiły umuzealnić już nie części a całość kompleksu. Działa w nim muzeum archeologicznym miasta, pracowniami konserwatorskimi oraz zbiorami dzieł sztuki różnych brugijskich muzeów. Tak, tak, na zabytkach nieźle się zarabia i warto w nie inwestować. Dobra, to już wiecie jak ze starego szpitala zrobić jedną z głównych atrakcji miasta. Taką must see. Jakie mła ma wrażenia z tego miejsca? Mocne, mła wiedziała że idzie do muzeuma bogatego w sztukę średniowieczną, jednakże samo muzeum szpitalne było interesujące.
Ponadto w dużym szpitalu razem ze sztuką średniowiecza eksponują nowości, mła trafiła na wystawę Otobong Nkangi, nigeryjskiej artystki mieszkającej obecnie w Antwerpii. Wystawa się nazywała "W cieniu leżymy uziemieni" co mła jakoś tak radośnie nie usposabiało do tej sztuki. Otobong Nkanga jest tzw. artystką zaangażowaną, przynajmniej wg. krytyków sztuki, którzy uwielbiają wciskać artystom historie o których artystom się nie śniło. Potem niestety artyści miewają pomysły podobne do snów które koniecznie chcą opowiedzieć wszystkim. Ot, współczesna sztuka nachalna, pseudoemocje w służbie idei. W swojej pracach Nkanga ponoć zgłębia tematy takie jak: neokolonializm, przemoc ekologiczna i ochrona środowiska. Część konserwatywna duszyczki mła obawiała się stuporu po zetknięciu z zaangażowanymi dziełami a tu miła zaskoczka - bardzo fajne instalacje i urodne tekstylia mocno inspirowane biologio i to tako dość tradycyjnie ujętą.Neokolonializm nie krzyczał, za to opowieść o kawie, eksponowana pod piękną średniowieczną więźbą dachową dużego szpitala, była z tych namacalnie zastanawiających. Mła doszła do wniosku że nie ma się czego bać, zaangażowanie artystki mła nie zaatakuje a krytycy sztuki czasem ondulują mgłę żeby było mundrzej i tak z "pełną wrażliwością". Bardziej niż do instalacji mła ciągnęło do tkanin, wicie rozumicie, robótkowe skrzywienie. Mła się przypatrywała z bliska tym wielkoformatowym żakardom, wykonanym przez maszyny, jak po ódzku podejrzewam, ale szczęśliwie nie tak perfekcyjnie do bólu. Tworzywa nienaturalne ale żywe, dzięki formom które im nadano. Mła tymi tkaninami nacieszyła oczy, choć bezczelnie przyznaje że nie odczuwałam w odpowiednim stopniu potrzeby ochrony środowiska bijącej z dzieł, pewnie dlatego że wyprodukowanie tej sztuki wymagało zostawienia jakiegoś tam śladu węglowego. No cóś za cóś, mła mogła podziwiać inspirowane przyrodą tkaniny, bo z syntetycznej przędzy wykonały je maszyny, napędzane energią niekoniecznie uzyskaną ze słońca, wiatru czy wody. Uzyskiwanie czystej energii wcale czyste nie jest, to jeden z mitów zielonej rewolucji. Piszę to mła, zakręcona na punkcie zielonego i na punkcie dzikiego.Mła znaczy cieszyła się formą, dyskretnie ignorując treść czyli zaangażowane przesłanie, które wręcz biło w oczy krytyków sztuki. Tak, te tkaniny są piękne, choć nieodkrywcze, faktury i kolory robią dobrze na duszę, tytuł wystawy zaczęłam odczytywać inaczej - cień w którym miałam być uziemiona wydawał mła się nieść ożywczy chłodek a uziemienie miało coś z radości przyglądania się życiu z bliska, wicie rozumicie, ten miły stan kiedy w letnie popołudnie byczycie się na trawce i przyglądacie owadom zlatującym się do kwitnących roślin. Mła zatem była mile usposobiona kiedy zetknęła się z muzealną wersją szpitalnictwa. Dobrze bo obabrazki wiszące w powierzchni wystawowej dużego szpitala miały w sobie dużo z uroku sali tortur. Nam współczesnym Europejczykom zapomniało się już że jeszcze nie całe dwa wieki temu za anestetyk robiło laudanum, alkohol albo cios cyrulika. Do dziś walczymy z bólem i wcale nie zawsze wygrywamy a tu zewsząd biło przypomnienie że drzewiej było gorzej.
Do mła dotarło że przeca łazi po sali do której przez wieki, bo od 1150 do końca XIX wieku, przychodziło się nie po to by się wyleczyć ale przeważnie po to by w spokoju umrzeć. Taką bowiem funkcję umieralni pełniły dawne szpitale. Dokonywał tu się rytuał przejścia do wieczności i obecność osób duchownych, miała uczynić owo przejście łatwiejszym, hym... opieką bowiem było objęte nie tylko życie doczesne, czysta biologia ale i to życie po życiu, dawne szpitale były transcendentalne, nie kończyło się na medycynie. W dawnym szpitalu był ksiądz ale lekarze bywali, na ogół nie byli na stałe związani ze szpitalem i odwiedzali
w nim własnych pacjentów. Znacznie częściej w szpitalu pojawiali się cyrulicy, zrzeszeni w cechu a jakże. Zawód cyrulika z polska zwanego balwierzem, to skrzyżowanie fryzjera, barbera, felczera i dentysty. Profesja nie wymagała akademickich nauk, najczęściej się ją dziedziczyło albo było się przyuczanym do zawodu przez mistrza. Zawód nie był jakoś szczególnie szanowany, może troszki bardziej niż zawód akuszerki. Wynikało to z tego że fizyczność, fizjologię postrzegano jako plugawą i to odium plugawości przechodziło na ludzi, których zawodem było utrzymywanie ciała w jako takiej formie. Lekarzy to nie dotyczyło bo byli ludźmi nauki a beginki, beginowie oraz zakonnice i zakonnicy poprzez służbę współcierpienia z chorymi i umierającymi dążyli do świętości.
Jak wyglądał dawny szpital możemy zobaczyć na obrazie Jana Beerblocka,
"Widok oddziałów szpitalnych", namalowanego około 1778 roku. To ten pod obrazem sekcji. Widzimy
ogromną salę szpitalną, a w lewym górnym rogu widać kaplicę - dopiero w 1820 kaplicę "higienicznie oddzielono od szpitala". Obraz przedstawia codzienność szpitala.
Pacjenci leżeli w rzędach w drewnianych wnękach, ze źródeł wiemy, że w XVIII wieku było tu około 150
łóżek, tzw. obłożenie od czasu średniowiecza się zmniejszyło - jeden rząd dla mężczyzn, jeden dla kobiet, jeden dla pacjentów chirurgicznych i
jeden dla śmiertelnie chorych, choć nie wiemy gdzie był ten ostatni.
Nad każdym rzędem czuwała jedna z sióstr
augustianek. Na obrazie widać podawanie posiłków, opiekę nad pacjentami, odwiedziny rodzin, przeprowadzanie operacji i sakrament udzielany
umierającemu. Uwiecznione zostały zakonnice, pacjenci, służący i służące, lekarz, chirurg, klerycy, goście… Pewien człowiek
przyprowadził psa, jest też kot. Jak to ładnie ujęto w przewodniku; "Standardy prywatności i jakości opieki
wyraźnie ewoluowały". Na obrazie z przełomu wieku XVII i XVIII ( którego fotkę zamieściłam po fotką z obrazem Beerblocka ), przedstawiającym szpital od strony zachodniej widzimy jakie zaplecze miała taka placówka. Znajdowała się na skraju
miasta, nad brzegiem kanału. Oprócz samego szpitala były tu
stodoły i stajnie, browar i piekarnia szpitalna oraz pralnia. Był też ogród
ziołowy i warzywnik. Każdy średniowieczny szpital miał ogród ziołowy, w
którym uprawiano rośliny lecznicze. Działka warzywna zapewniała stały
dopływ świeżych produktów.
Na
terenie szpitala można zobaczyć kilka zakonnic w czarno - białych
habitach, spacerujących, pracujących lub modlących się, a także wielu
pacjentów. Mają na sobie płaszcze w barwach miasta Brugii: czerwieni,
bieli i błękitu. Po lewej stronie cmentarz. Pod wysokimi drzewami stoją
krzyże i tu znów widzimy zakonnice modlące się za dusze zmarłych.
Słomianych chochołków, czyli trumien dla najuboższych z ubogich nie widać.
Cmentarz był używany do 1803 roku i ostatecznie zajął prawie jedną czwartą szpitalnego terenu. Dzisiejszy plac przed apteką to część terenu dawnego cmentarza. Cmentarz był ważną częścią kompleksu, miejscem spoczynku do czasu sądu ostatecznego, miejscem kontemplacji dla sióstr. W XX wieku a konkretnie to w 1997 roku odkryto jeszcze trzy nagrobki z XIV i XV wieku, na miejscu dawnych południowych infirmerii. Płyty nagrobne służyły hym... jako osłony rur kanalizacyjnych... Zmarli do których te nagrobki należały byli ludźmi pracującymi w szpitalu świętego Jana lub dobroczyńcami szpitala czyli ludźmi, którzy utrzymywali to miejsce sowitymi darowiznami i zyskali prawo do pochówku na jego terenie. Stan zachowania nagrobków jest różny, najlepiej zachował się ten należący do Elisabeth vel Lisbette Casembroot, która w młodym wieku owdowiała i przez ponad trzydzieści lat była świecką siostrą w szpitalu ( mła zamieszcza fotę inszego, hym... nie wszystkie zdjęcia mła są do łaskawego przyjęcia ). Pisząc świecka siostra mam na myśli osobę, która nie złożyła ślubów zakonnych ale nie była beginką. Siostry świeckie mieszkały w klasztorze przylegającym do szpitala, ale nie były jak to się określa "profeskami" i nie obowiązywała ich reguła augustiańska. Siostra Elżbiety, Agnes Casembroot, była z zakonnicą, została przełożoną wspólnoty klasztornej i była kimś, kto zaważył na tym czym dziś jest cały kompleks szpitalny. Casembrootowie byli jedną z patrycjuszowskich rodzin w Brugii, znaczy majętni do bólu. Kiedy Elżbieta zmarła w 1482 roku, wśród jej zapisów była spora suma pieniędzy na szpital i stosownie do wysokości datku uczczono jej ziemskie szczątki. Pochowano ją w chórze kościelnym, miejscu bardzo prestiżowym. Najprawdopodobniej z pieniędzy zostawionych przez Elżbietę, Agnes opłaciła zlecenie dla Hansa Memlinga, była jednym z zleceniodawców wspaniałego Ołtarza Świętego Jana i słynnej skrzyni na relikwie, zwanej Sanktuarium Świętej Urszuli. Jedna z figur namalowanych na skrzyni przedstawia świętą Elżbietę. Ponoć w ten sposób Agnes chciała uczcić pamięć siostry. Dzieła Memlinga należące do sióstr stały sie zaczątkiem kolekcji Muzeum Memlinga w Sint Janshospitaal.
W dużym szpitalu za sprawą połączenia sali szpitalnej i miejsca
sprawowania kultu Najwyższy i patron świątyni mieli oko na chorych i
umierających, w nowych infirmeriach kontakt z duchową zwierzchnością
zapewniano w inny sposób - ustawiono
ołtarzyki poświęcone jakiemuś świętemu "od boleści". Święty Rochubył
czczony był za ochronę przed zarazą, święta Łucja służyła
wstawiennictwem w sprawach wszelkiego rodzaju dolegliwości oczu,
a święty Korneliusz słynął jako taki u którego można było znaleźć
ochronę przed atakami epilepsji a także chorobami wieku
dziecięcego. Do świętej Urszuli zwracano się w sprawie istotnej, była patronką tzw. dobrej śmierci. Czym była dobra śmierć dla ludzi średniowiecza? Przede wszystkim była śmiercią oczekiwaną, taką do której człowiek zdążył się przygotować z pomocą przyjmowanych sakramentów. Oczywiście że chciano by była śmiercią jak najmniej bolesną i szybką, ale z perspektywy ludzi wierzących w bardzo konkretnie urządzone życie pozagrobowe, miała być godnie przeżyta. Spokojna śmierć, mało bolesna, była uważana za skutek prawidłowo prowadzonego życia, boleści mogły świadczyć że osoba ich doświadczająca przechodzi własną drogę krzyżową jako formę oczyszczenia z grzechu. Zadatek przed czyśćcem. Dlatego nie zawsze łagodzono cierpienie towarzyszące zejściu. Szpital starał się przede wszystkim ratować duszę, ciało leczono jako świątynię duszy. Sanktuarium świętej Urszuli znajdujące się w szpitalu było uważane za cudowne remedium za sprawą relikwii świętej, mających moc sprawczą. Prostacko rzecz ujmując było urządzeniem wspomagającym w prawidłowym przejściu na tamten świat. Mogło też w niektórych przypadkach wspomagać powrót do zdrowia, o ile święta wstawiła się u Zwierzchności. Dla nas dzisiejszych takie podejście na ogół kojarzy się z myśleniem magicznym, czasem do tego momentu w którym rzeczywistość nie skonfrontuje nas z bólem odchodzenia, bo człowiek wraca do starych sposobów radzenia sobie ze światem, kiedy to co racjonalne go zawodzi. Już około 1400 roku w szpitalu
znajdowały się relikwie świętej Urszuli i jej 11 000 dziewic. W 1489
roku te relikwie te zostały uroczyście przeniesione do
Sanktuarium świętej Urszuli, sponsorowanego między innymi przez Agnes i jeszcze jedną z sióstr zakonnych.
Ta skrzynia pozostała w kaplicy
Szpitala świętego Jana do 1839 roku, kiedy to została przeniesiona do
dużego szpitala pełniącego wówczas funkcje kapitularza w klasztorze sióstr, tworząc pierwsze Muzeum Memlinga wraz z
innymi obrazami, które Memling wykonał na zlecenie zakonu. Później bardzo oficjalnie utworzono tam stałe
muzeum Memlingów, zainaugurowane w 1939 roku przez króla Leopolda III. Miejsce to zostało w latach pięćdziesiątych zamienione na część dużych
sal średniowiecznych.
W 1984 roku prace Memlinga zostały ponownie przeniesione, tym razem do
kaplicy szpitalnej, która od 1984 roku nie pełni już funkcji sakralnej.
Prace Memlinga zostały połączone z innymi zbiorami sztuki z kolekcji Sint-Janshospitaal. Nową formę ekspozycji, łączenie ze sztuka nowoczesna, można oglądać od 2019 roku. Chociaż Hans Memling był bardzo cenionym twórcą w czasach, w których żył to po śmierci podzielił los wielu malarzy z północnej Europy, tworzących w XV wieku. Światło renesansu i wielka sztuka włoska zepchnęła w niepamięć zarówno "gotyckie" dzieła jak i nazwiska ich twórców. Owszem XV - wieczni malarze północnej Europy byli znani w ograniczonym kręgu znawców sztuki czy miłośników średniowiecznych klimatów, ale powszechnie ich prace były bardzo niedoceniane, twierdzono że są prymitywne i schematyczne. W XVIII wieku i na początku wieku XIX uznawano północnoeuropejskie malarstwo XV wieku za zdegenerowane, odległe od idei klasycznego piękna. Taka niespójność się zalęgła bo z jednej strony ci średniowieczni malarze to mieli być prymitywiści a z drugiej strony ich sztuka nosiła znamiona degeneracji. Taa... Wynikało to wszystko z niewiedzy czym właściwie była w Europie zaalpejskiej kultura końca średniowiecza, jakie miejsce zajmowały w niej sztuki wizualne i dlaczego rozwijały się inaczej niż sztuki wizualne Włoch. Czy powinno nas to dziś dziwić czy oburzać, ten brak zrozumienia dla przeszłości? A dzisiejsze myślenie ahistoryczne, przechodzące nie raz i nie dwa w głupi, bezrefleksyjny, hunwejbiński histeryczny wokeizm? Ciekawe ile dziś tracimy możliwości czerpania z naszej przeszłości przez podobną w gruncie rzeczy ślepotę. Dopiero pod koniec XIX wieku, pod wpływem kilku autorytatywnych krytyków, prymitywiści flamandzcy w ogólności, a Hans Memling w szczególności, ponownie zyskali duże uznanie.
W Sint Janshospitaal od zawsze trwało przekonanie o wysokiej wartości dzieł Memlinga, w końcu zakon niezłą kasę zabulił i już choćby to upewniało siostry o wartości, jaką należy przypisać nielicznym dziełom, które od czasu ich powstania pozostały własnością wspólnoty zakonnej lub szpitala. Dlatego zawsze pokazywano je koneserom sztuki, nawet kiedy jeszcze formalnie nie działało muzeum.
Zanim szczątki świętej spoczęły w skrzyni ozdobionej malowidłami Hansa Memlinga, przechowywane były w innej skrzyni. Powstał ten relikwiarzyk na przełomie XIV i XV wieku, rozpoznacie go na fotkach bezproblemowo bo na jego froncie widać świętą Urszulę, która ukrywa pod
swoim płaszczem niektóre ze swoich towarzyszek - dziewic. Po lewej
stronie przedstawiona Dziewica z Dzieciątkiem i Jan Chrzciciel. Po prawej stronie
św. Cecylia z małymi portatywami i św. Barbara trzymająca wieżę, w
której zamknął ją jej ojciec Mała skrzyneczka, zrobiona niecałe 100 lat przed skrzynią Memlinga uświadamia człowiekowi jak w tym czasie zmienił się sposób przedstawień, jak bardzo zmieniło się malarstwo, jaką techniczną biegłość wypracowano. Ten schyłek flamandzko - burgundzkiego średniowiecza tak naprawdę jest czasem narodzin nowej epoki, północnoeuropejskiego renesansu, który zamiast z antyku czerpał z nowego spojrzenia na Biblię, dzięki wynalazkowi Gutenberga coraz częściej trafiającej w ręce zwykłych świeckich ludzi. Zmiana jest świadectwem wysublimowania gustu, rosnących oczekiwań, nowej świadomości. To ponowne odczytywanie biblijnych przypowieści, powszechne poznawanie Ewangelii bez pośredników umożliwiło reformację, bez niego 95 tez przybitych na drzwiach Schlosskirche w Wittenberdze byłoby tylko kolejnym z wystąpień mnichów niezadowolonych ze swojej sytuacji życiowej i ogólnego bajzlu w Kościele. Zmiana w sztuce polegająca na postawieniu na realizm, odzwierciedlała odwrót od zideologizowanej przez religię nauki, na rzecz nauki w której spekulacja potwierdzana jest przez empirię. Narodziny nowego świata, zwanego nowożytnym, miały nie tylko włoską kołyskę. Patrząc na różnicę między dwoma relikwiarzami, mła myślała sobie o tym co pisał Johan Huizinga w "Jesieni Średniowiecza", która zdaniem mła powinna być lekturą łobowiązkową dla tych, którzy chcą zrozumieć fenomen XV - wiecznej Flandrii, kraju o malejącym znaczeniu politycznym i rosnącej kulturalnej soft power. Wielkiej soft power jeżeli pomyśleć o flandryjskiej gospodarce, której zawdzięczamy zręby kapitalizmu. Mła śmie twierdzić że renesans powstały w Europie Północnej były znacznie bardziej brzemienny w skutki niż ten zrodzony na Półwyspie Apenińskim.
Hans Memling namalował także dwa małe tryptyki zamówione przez szpitalnych braci Jana Floreinsa i Adriaana Reinsa. Tryptyk zakonnika pochodzącego z rodu de Silly, który dzięki sojuszowi z brabanckim rodem Van der Rijst był znani jako panowie Rijst, Jana Floreinsa jest o tyle ciekawy że w scenie narodzenia przedstawieni zostali władcy burgundzcy Karol Śmiały klęczący kole Madonny i Filip Dobry całujący stopy dzieciątka. Jest też sam Jan Floreins, ubrany w czarny habit klęczy za murkiem rozpadającej się betlejemskiej stajni i czyta książkę, najprawdopodobniej fragment o Mędrcach ze Wschodu z Ewangelii św. Mateusza. Motyw Trzech Króli, których wzywano między innymi w obawie przed śmiercią bez ostatnich sakramentów był jakby naturalnym motywem dla szpitala. Na zewnętrznej części ołtarzyka przedstawiono świętego Jana i świętą Weronikę z mandylionem. Święta Weronika tyż pasiła do szpitalnych klimatów, była opiekunką tych, którzy nagle umarli. Tryptyk datowany jest na rok 14797i jest mniejszą wersją tryptyku Memlinga znajdującego się obecnie w zbiorach Prado. Tryptyk zamówiony przez Adriaana Reinsa przedstawia scenę zdjęcia z krzyża. Powstał w 1480 roku, bowiem brat Adriaan czuł że skoro brat Jan zamówił ołtarz u Memlinga, to on nie może być gorszy. Oczywiście brat Adriaan też adoruje tak żeby wszyscy widzieli, jest pokazany na lewym skrzydle jak w towarzystwie swojego patrona świętego Adriana. W prawym skrzydle znajduje się postać św. Barbary, która miała chronić swoich wyznawców przed nagłą śmiercią bez sakramentów ostatecznych. Znaczy nie jedna święta zajmowała się strachem tych którzy bali się zejść bez pojednania z Najwyższym. Na zewnętrznej stronie skrzydeł przedstawiono świętą Wilgefortis bez brody i Marię Egipcjankę z nagim biustem.
Gdy nowa siostra wstąpiła do klasztoru, zabierała ze sobą skrzynię posagową,
wszak stawała się oblubienicą
Chrystusa i jakoś tak nie wypadało na goło wchodzić w ten związek. Skrzynie były różne, niektóre są bardzo okazałe, pełne rzeźbień, inne są całkiem proste, tzw. typ węglarki, he, he, he. Część z tych skrzyń posiada wyryte inicjały właścicielek oraz datę ich wstąpienia j do klasztoru.
Do dziś zachowało się też sporo mebli ze szpitala świętego Jana.
Oprócz skrzyń są też szafki, stoły i krzesła, szafy do przechowywania
żywności. Większość z nich ma zdecydowanie charakter użytkowy, to eksponaty nie z racji wartości artystycznych co z powodu wartości historycznej.
Wszystkie te sprzęty mają jedną cechę wspólną - są wykonane z dębu. Najstarsze egzemplarze pochodzą z XV wieku. Zakup
tych mebli był często odnotowywany w księgach gospodarskich pani vel matki
przełożonej i można spokojnie datować te artefakty. Są też sprzęty szczególne, związane z działalnością szpitalną, np. transporterek dla chorych z XVIII wieku. Chorego, który był zbyt słaby aby pójść do szpitala na własnych nogach transportowano takim lektykowym krzesełku. Są sprzęty związane z opieką nad chorym, choćby takie naczynie do picia z którego pacjent mógł się napić bez rozlewania płynu. Większość naczyń z rurką vel dziobkiem są wykonane z cyny, jednakże w 1714 roku wykonano takie naczynko ze srebra, dla przełożonej zakonu
Petronillii Maes. Skąd o tym wiemy? Nie, nie z zapisków. Z jednej strony naczynka znajduje się wizerunek św. Petronilli, z drugiej herb Sint Janshospitaal. Na dnie naczynka wygrawerowano inicjały S.P.M. i datę 1714, no i wszystko jasne. Tak wygląda atrybucja przedmiotów.
Najmniej przyjemnymi rzeczami oglądanymi przez mła był dawny sprzęt medyczny. Mła ma zbyt dużą wyobraźnię żeby takie eksponaty oglądać na spokojnie. Mamelon, Dżizaas i Jądrzej nie mają takiej psychicznej cofki, oglądali namiętnie i czytali co do czego. Mła wystarczył widok takiej nożo - piły do amputacji i uznała że dosyć tego patrzenia na to jak rozwijała się mendycyna. Najmniej paskudne wydawały mła się najlepsze przyjaciółki cyrulika czyli bańki. Bańki i nożyk do puszczania krwi to właściwie było podstawowe wyposażenie medyczne dla przedstawicieli tego zawodu. Wicie rozumicie, tzw. puszczanie krwi było lekiem na wszystko, to wywodziło się z tzw. teorii humoralnej organizmu ludzkiego. 2000 lat ludzie medyczne wykrwawiały innych ludzi "dla zdrowia", mła tego świadoma więc trudno sie dziwić że mła trudno w sobie wzbudzić zaufanie do dohtorów. Mła nie lubi na wakacjach zajmować się tematami niemiłym więc odpuściła przykre widoki narządków. Bardziej ją kręciły moździerze apteczne i misy do ucierania maści. Farmacja bardziej przemawia do mła a urok starych słoiczków, buteleczek, szafek z setką szufladek jest urokliwy. Wyposażenie apteki w większości pochodzi z XVIII wieku, no to nie dość że klimaty ziółkowe to jeszcze antyczne klimaty ziółkowe.
Z salką w której odbywały się posiedzenia rady i pani vel matki przełożonej związany jest tzw. Puchar Przyjaźni, wykonany w 1664 roku. " Eendracht maakt macht" czyli w "W jedności siła" - taki napis zdobi to szklano - srebrne cudeńko, którym kiedyś wznoszono toasty z okazji wyboru na urząd w jednym z brugijskich szpitali. Tak, szpitali bo w Brugii były cztery stare szpitale: szpital świętego Jana, Dom świętej Marii Magdaleny dla trędowatych, Szpital Matki Bożej Garncarskiej, który opiekował się osobami starszymi, oraz Szpital świętego Juliana dla chorych psychicznie. Te cztery instytucje ściśle ze sobą współpracowały, pomagały sobie zarówno finansowo, a gdy zaszła taka potrzeba, to i logistycznie. No i to tyle o Sint Janshospitaal, szpitalnym muzeum posiadającym całkiem niezłą kolekcję średniowiecznej sztuki i niezwykłych medycznych artefaktów. Miejsce niezwykłe, w którym najlepiej widać że w przeszłość opłaca się inwestować, to medyczne muzeum jest jednym z najchętniej odwiedzanych w Brugii. Droga do tego czym dzisiaj jest, wcale nie była prosta, co jasno wynika z młowego tekstu. A jednak było warto. U mła w mieście Odzi szalała do niedawna deweloperka, są dzielnice w których nadal szaleje. Ileż budynków rozebrano bo niby bezwartościowe, mła z przerażeniem ostatnio oglądała tę ruinę jaką stał się szpital imienia Heleny Wolff na Bałutach, modernistyczny budynek wzniesiony w latach 20 XX wieku ze składek Kasy Chorych. Ech... Nieszanowanie przeszłości jest kiepskim prognostykiem na przyszłość.
Przeczytam pewnie nie raz jeszcze, po lekturze niewiele mi się utrzymało. Z fot, to najlepiej mi podeszły konstrukcje sklepień, wyjątkowo fajne oraz tkanininowe rafy koralowe. Memlinga zazdroszczę bardzo. Za opisy i foty wdzięcznam, ale zazdroszczę oglądania, bo nie ma to jak zobaczyć samemu. Ci turyści oglądający tuż tuż za murami obrazeczki w przewodniczku to coś znacznie gorszego od tych w Luwrze, szalonym galopem lecących do Mona Lisy by strzelić sobie z nią focię i cały Luwr poza tym mający w dupie.
OdpowiedzUsuńŁyknąć na raz wydaje mi się męczące i skłaniajace do ogladactwa po łebkach. W pieleszach można dojsc do się i doczytać co też sie widziało😃
OdpowiedzUsuńDzięki za wycieczkę, bo ciekawa jak zawsze, chociaz przyswojenie wiedzy pozostanie w mej pamieci szczątkowe.
Romanko, za to dla zainteresowanych zwiedzaniem sa zbawieniem, zali za budynek z zewnatrz i nie zawracają gitary wewnątrz.
OdpowiedzUsuńMnie sie wszystko podoba, nawet te straszne obrazki ,,lekarskie".
Mamy w Kuksie(Czechy), taki obiekt do zwiedzenia, jestcl juz po remoncie, ale wlasnie jeszcze nie wchodzilismy do sal wewnątrz .
https://tymrazem.pl/szpital-kuks-miedzy-brzegami-zycia-i-smierci/
OdpowiedzUsuńMoże masz rację Doruś, skoro im to starczy to sam zysk. Na pewno uchronili się przed moją poluwrową dolegliwością, czyli bólem głowy od natłoku.
UsuńOooo jaki ciekawy wpis. Aż się zachciewa jakiegoś serialu o medycynie średniowiecznej 😁😁😁
OdpowiedzUsuńThe Knick polecam jak ktoś nie widział :D
OdpowiedzUsuńOna nie ma litości! Przeczytanie ze zrozumieniem zostawiałam na później, na razie 2 razy bez wgłębiania się, oraz oczywiście, oglądałam obrazki. "Jesień średniowiecza" do powtórnego czytania więc. Stoi se i czeka od lat wielu.
OdpowiedzUsuńA z natłoku widoków utkwiły mi w pamięci ławki z elementami żeliwnymi w formie smoków. Wspaniałe!
Taba!!! Kiedy Ty znikasz to ja się boję. Głupie to niezmiernie, wiem, ale co zrobić, taki charakter.
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, ale tym razem pociesza mnie ta wspomniana poprzednio wizja podróży. W wojażach nie ma miejsca na blogowanie, co ciut uspokaja.
UsuńWięc Agniecho, daj Sobie szansę na spokojne Święta. Niech takie będą, dla Taby też. Po za tym zdrowe!!!!
Wyluzowałam się na Twą komendę niezwłocznie. :-)
UsuńWszystkiego dobrego!