No i przyszła! Nie to że niespodziewanie, pewne oznaki już widziałam pod koniec zeszłego tygodnia - Małgoś - Sąsiadka zaczęła domagać się kapusty kiszonej pod różnymi postaciami, Dżizaas wykończyła miodek pitny, Mamelon pożerał okrutne ilości cytrusów a Sławek i Wujek Jo uznali że dzień bez rosołu jest dniem straconym. Koty też miały apetyt jak rzadko i nawet leczenie "zemsty zza grobu" ( tak się kończy polowanie na miejskie gołębie ) nie miało wpływu na ilość pożeranego mięska. Mnie nosiło w dziwne rejony kulinarne tzn. przegryzałam chałwę korniszonkiem a ciotczyny Puszek zażądał wyprowadzania o ludzkiej porze czyli w okolicach dziewiątej rano. Takich oznak zbliżającej się zimy nie sposób przegapić.
Z jednej strony dobrze że już jest, w końcu styczeń, znaczy pora na nią najwłaściwsza. Z drugiej strony będę musiała dokupić paliwka żeby kocie tyłki nie pomarzły, a to mnie wcale nie cieszy ( znam lepsze sposoby upłynniania kasy ). Trudno jak już jest to postaram się znaleźć jakieś jej dobre strony. Pierwszą dobrą rzeczą jest przylatywanie sikorek na podokienny modrzewik. Ciotka Elka tradycyjnie wywiesiła słoninkę robiąc dobrze sikorkom i kotom ( oblężenie parapetów i czułe miauki przywabiające - sikorki za szybą się uwijają a kaloryfery zamontowane pod parapetami podgrzewają kocie doopki - pełnia szczęścia ). Drugą dobrą rzeczą jest śnieg - przyznam się że bardzo martwił mnie ten pierwszy marznący opad, lodowisko się robiło i rośliny nie wyglądały w tym lukrze na optymistycznie oczekujące wiosny. Rodki prezentowały się wręcz tragicznie, coś w stylu "Good bye, schodzę!". Na szczęście odtajało z lekka i poprószył normalny śnieg. Przykołderkowało należycie ale bez kretyńskich zasp, pierwsze tegoroczne odśnieżanie nie było ciężką orką tylko przyjemnym "ruchem na powietrzu", jak to mawiała moja Babcia Wiktoria. Mamy może mrozik ale nie było u nas śnieżycy co jest trzecią dobrą zimową rzeczą. Czwartym plusem jest otaczająca nas biel, jeszcze nie ubrudzona przez miastowe wyziewy.
Jest czysto i cicho, podczas wieczornego powrotu od Mamelona śnieg skrzypiał mi pod butami a w domach sąsiadów paliły się światełka małych lamp ( znak że ludziska w fotelach i na kanapach zimują w zaciszu domowych pieleszy, "duże światło" sufitowe zazwyczaj oznacza posiłek albo jakąś akcje - spokojne zimowanie albo pracka zazwyczaj obsługiwana jest przez lampki ). Taka zimowa przytulność z tych okien wyziera, nic nie ma w tym widoku z okrucieństwa zimy jakie zna przyroda i ludzie którym nie świeci się żadne światełko. Jest śnieżnie i zimno ale przytulnie. Znaczy zimowe wieczorne światełko małych lamp jest piątą dobrą rzeczą. Szóstą zaletą zimowego czasu jest to że wraz ze śniegiem na Małgoś - Sąsiadkę i Ciotkę Elkę spływa chęć robienia pączków, racuchów i faworków! To jedna z największych zalet domowej zimy. Już trwają narady i prowadzone są porównania - czy mąka szadkowska jest bardziej "nadająca się" czy też należy zostać przy szymanowskiej, czy do pączków jednak krupczatka czy królowa mąk. Rozważana jest optymalna ilość użytego masła, wyższość spirytusu nad octem, jakość domowej konfitury i powideł walczy z podejrzanym kolorem kupnej marmolady różanej ( "Farbują to świństwem, mówię Pani że farbują" ).
Zbliża się wraz z weekendem smażalniane szaleństwo ( "I te pączki to proszę Pani byle przeciąg zdmuchiwał, takie leciutkie ciasto było" ). Ja w końcówce tygodnia zamierzam pożerować na Małgosi i Ciotce Elce, poczytać co nieco ( siódma dobra rzecz - niektóre książki są po prostu "zimowe", czytanie ich w innej porze roku nie jest już tak przyjemne ), podjąć kolejne próby wychowania kotostwa ( Felicjan, nasz domowy socjopata, wykazał zachowanie społeczne - ruszył na ratunek Sztaflikowi, której zakrapiałam oczy - pogryzł mnie w jej obronie, znaczy mimo wszystko uznaję że było to zachowanie w jakiś tam sposób godne i przystojące kociemu dżentelmenowi i w ogóle empatyczne w stosunku do drącej się "ciężko doświadczonej" Sztafi ). Ponadto zasiądę sobie wieczorkiem i oblookam porządny film a nawet włączę się w serialowe życie ( mroczny 'True Detective' przed snem + lampeczka z promilami i kotostwo leżące przy mnie - ósma dobra zimowa rzecz ). Dziewiąta dobra zimowa sprawa to jest słonko, słonko zachęca do spacerów w okolice naszej jedynej godnej łódzkiej góry ( wzniesienia mamy liczne ale porządną górę jedną ) i którejś z naszych trzech okolicznych rzeczek ( tych mamy dostatek ), które to spacery są dziesiątą dobrą zimową rzeczą. No, zima wydaje mi się z lekka obłaskawiona i udomowiona, he, he.
To Twoje focie ? Bo piękradła tam masz (znaczy piękności nadrzeczne), A chałwa z kiszonymi to mi na co inne wygląda ... ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNiestety jak to w mieście ludziska usiłują wszystko zakopać w śmieciach! Spoko, spoko chałwa i korniszonki lub grzybek marnowany do śledzia solonego położonego na kanapeczce posmarowanej powidełkami to u mnie objawy ....zimy. He, he, he!
OdpowiedzUsuń"przegryzałam chałwę korniszonkiem" dla mnie także zupełnie zgoła na objawy odmiennego stanu sugeruje takie połączenie ;) ale nie wiedziałam, że to zima teraz zwą
OdpowiedzUsuńZima ma wspaniały urok. Uwielbiam las w zimie jak również góry zimą. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa już chciałabym widzieć wiosenne uroki, bardzo mi się tęskni za wiosną!
Usuń