Taa, to nie pieniądze czynią kobiety szczęśliwymi tylko zakupy - Marylin wiedziała co mówi! Wypuściwszy się z Mamelonem na rynek w Pabianicach z podpuszczenia cousin Pierre ( Piotruś wyczaił że nawieźli wysortów z zagramanicy i zadryndał ). Mamelon zastrzygła uszami, grzebnęła rapetką i przekazała radosne info dalej, znaczy zadryndała do mnie. Ja zastrzygłam uszami, grzebnęłam rapetką i w te pędy świńskim truchcikiem potruchtałam do Mamelona pod pozorem konsultacji społecznych na temat wyników badań Kristin, mamy Mamelona. No i oficjalnie udałyśmy się po wynik badań, z tym że okrężną drogą przez rynek w Pabianicach. Dla zatarcia wrażenia że pojechałyśmy "na śmieci" zrobiłyśmy nawet zakupy domowe pod tytułem warzywo i owoc, ale tak naprawdę rzuciłyśmy się jak dzikie na to co Zgniły Zachód wypluł z siebie. Zgniły Zachód jak wiadomo wypluwa różności, nie zawsze dobrze świadczące o tzw. guście zachodnim ale w morzu badziewia od czasu do czasu trafia się na dnie kartonu z różnościami ta perła skryta jak w muszli. Tera będo łupy! Łup nr 1 to talerz niewątpliwie brytyjski. Kupiłam go bo mie się podobie i ma sygnaturkę dzięki której znów mogę się czuć jak Hiacynta z "Co ludzie powiedzą?" z tymi swoimi podwójnie szkliwionymi Royal - Doultonami. Talerz wygląda tak:
Na talerzu i obok talerza rzecz jasna alibi czyli śliweczki ( mniam, mniam, yumi, yumi i w ogóle, ostatni Mohikanie po które trzeba było jechać do innego miasta ). Talerz byłby mi potrzebny absolutnie do niczego gdyby nie ta sygnaturka z tyłu - ona jest mi potrzebna do dopieszczenia ego. Windsor - rozumiecie? I ten numer! Nieważne że zrobiono tego mnóstwo, myliony być może, połechtanie jestestwa miało miejsce. Teraz podam Ciotce Elce śliweczki na prawdziwym Windsor Wreath china, z wzorkiem zaprojektowanym gdzieś tam w pomroce dziejów ( cóś jakby wiek XIX , Kwiatowa Dominika na pewno będzie wiedziała co i kiedy wypuściła manufaktura Wood and Brownfield ). Oczywiście moja china jest znacznie i to bardzo znacznie młodsza niż sam wzorek ale na tyle stara żeby mnie usatysfakcjonować i wywołać zielonookiego potworka zazdrości z Ciotki Elki ( to będzie moja msta za ostentacyjne wystawienie filiżanki po prababci w ciotkowej witrynce ).
Rzecz jasna na talerzyku nie poprzestawszy tylko gmyrawszy w wypluwkach Zgniłego Zachoda dalej. No i się dogmyrawszy. Z lekka zdezelowana żabia królewna z terakoty. Bardzo me gusta! Przyznaję że to Mamelon ją wypatrzyła i od razu wiedziała że to towarzystwo dla moich gnomów. Elsa jej dam, Heidi tak mi się warkoczykowato bardziej kojarzy. Za całe pięć złociszy dokupiwszy Elsie do towarzystwa taką zwyczajną glinianą Helgę. Helga ze względu na tworzywo z jakiego jest wykonana zimę będzie spędzać w domowych pieleszach. Mróz, woda i zwykła wypalana glina to nie jest dobre połączenie. Elsa z Helgą wyglądajo tak:
Helga to ta bez kuli, Elsa posiada podstawkę do zasiadania.Pomiędzy nimi alibi, pachnące i słodkie. Na talerzyku lisku sfociłam "załącznik" do herbatki który już zdążył zrobić dobrze zębom Ciotki Elki ( a ostrzegałam, a radziłam namocz ciasteczko ). Piszę o tym bo włoskie dwa razy pieczone ciasteczka, radość dla szczęki i żuchwy, to kolejny zakup poprawiający samopoczucie jesienną porą. Tak już mam że jesienią apetyt na słodkie wzrasta. Zakupiwszy też herbatę, bo październiki i listopady sprzyjają spożyciu tegoż napoju w moim domu, zazwyczaj kawą stojącym. Herbata natychmiast powędrowała do puszeczek i już odbyło się pierwsze "moczenie żaby". Kiedyś już pisałam że jesienią herbata smakuje całkiem inaczej niż w pozostałych porach roku, u mnie to typowy napój sezonowy. Apetyt na świeżo parzone listeczki przechodzi mi tak w połowie grudnia, czasem w połowie stycznia. Na wszelki wypadek kupiłam też dwie nowe foremki do wykrawania ciastek do tej herbaty - przecenione do groszowych wartości wykrawaczki pod tytułem gady. Znaczy jaszczura i dinozaur, herbatka będzie w stylu jurassik. Taka zwyczajna herbatka z ciasteczkami, pospolite szczęście w małym rozmiarze. Właściwie nic co warte byłoby słów pisanych a jednak jakoś tam istotne bo to celebrowanie zwyczajnych chwil nadaje im wartość.
Zakupiwszy też jakieś podejrzane, najprawdopodobniej chińskiego wyrobu owocki do jesiennych ozdóbstw. Sztucznidła zestawione z całkiem prawdziwymi dynkami, naturalnymi suszonymi kfiotami posłużyły do wyrobu dekoracji "na temat", które tradycyjnie upieprzam po całym domu ( no dobra, nie w całym - udało mi się ominąć kibelek ). Nie wszystkie dekoracje wyszły adekwatne do pory roku. Chyba tęsknica za przyszłą wiosną się już u mnie zaczęła, cóś wcześnie w tym roku. Z rzeczy nie całkiem zakupowych ale podarunkowych to Mamelon w ramach uszczęśliwiania przyjaciół nabył dla mnie ceratę, co nie było proste bo producenci gotowych, grubych cerat uważają że duże okrągłe stoły są be! Cerata brała oczywiście udział w sesji jako gwiazda kuchennego wystroju ( cerata najlepszym przyjacielem zakoconego domu ).
To by było na tyle tego niezwykłego szczęścia zakupowego do domowych pieleszy. Być może nie był to jakiś szał i orgia zakupowa ( wszak rachunki i podatki trza płacić ), ale wystarczyło żeby znieczulić mnie trochę na rzeczywistość, która w tym roku dobija mnie chorobami bliskich mi ludzi. Wyczytki na przyjaznych blogach, nie najweselsze, dają mi poczucie że u mnie jeszcze nie jest tak najgorzej. Pocieszające to wcale nie jest ale przeżywanie ciężkich chwil przez innych uzmysławia że człowieka nie spotyka nic niezwykłego, ot, zwyczajne życie. Wracając do remedium na smutki to oczywiście zakupy do domu to tylko połowa przyjemności i to tzw. "mniejsza połowa". Bez zakupów roślinnych nie byłoby prawdziwej przyjemności. Alcatraz dostał już co prawda Elsę i Helgę ale bez roślinków się nie liczy. Tak jak groziłam dokupiłam rozplenicę 'Hameln Gold'. Posadziłam trawsko w okolicy brzózek himalajek i oczekuję wdzięcznego przyrastania i przede wszystkim odpowiedniej złocistości źdźbeł. Stanowisko mają dobre, posadzone w pobliżu inne rozplenice rosną imponująco. Niestety dla porpony czyli portfela a na szczęście dla Podwórka i Alcatrazu przy okazji zakupu trawek tak mi się jakoś kupiło astra sercolistnego Aster cordifolius 'Ideal' i anemona mieszańcowego Anemone x hybrida 'Loreley'. Pierwszy z ww. zakupów ma zastąpić zaginionego astra 'Lovely', drugi ma zrobić "zadarnienie" czyli rozrastać się do granic swoich możliwości. Nie wiem czy to się uda, 'Loreley' jest piękna i wabi oko jak ta "ruszałka" siedząca na skale koło St. Goarshausen ale z mieszańcowymi anemonkami nie mam najlepszych doświadczeń. No cóż, pożyjemy zobaczymy. Alcatraz dostał w prezencie dżefko, małe co prawda i wolno rosnące ale za to urodne co cud. Acer girseum czyli klon strzępiastokory zostanie uroczyście posadzony w Alcatrazie jak tylko przestanie padać. Dżefko jest nadzwyczajnej urody i azjatyckiej proweniencji, ponieważ Alcatraz zamienia się ostatnio w Orientarium będzie pasiło do nasadzeń. Na sam koniec zakupów roślinkowych naszłam przecenione cebulki. Będzie trochę więcej krokusów, irysków i szafirków. Jesienny pocieszkowy sezon zakupowy uważam za zamknięty!
Mnie się podoba twoja aranżacja jesienna na stole. Nie wiem czy zamierzona czy przypadkowa ale super wyszła :D
OdpowiedzUsuńTa cała aranżacja to w ogóle nie jest aranżacja. To zapisek trzech dni "z życia stołu kuchennego". Pełna groza, zważywszy że widać na nim kocie tyłki i zakupy spożywcze. :-)
UsuńOczywiście,ze czytam Twoje posty. Jeden talerz a w życiu jakby piękniej. Fascynujące jest to,ze taki talerz z 18któregoś roku -tam jest powszechny,a spróbuj u nas znaleźć porcelanę z tego roku. Chyba, że w muzeum.
OdpowiedzUsuńno cusz, inaczej im wiały wiatry historii a Anglicy dodatkowo zabezpieczyli się lokując się na wyspie ;)
Usuńjak mawia Ludwik Stomma, Francuzi nigdy niczego nie wyrzucają (przetestowane na żywym organizmie czyli ja) dlatego w graciarni pod schodami można znaleźć ciągle jeszcze oryginalnego Delacroix albo zbroje Joanny d'Arc :)
U nas to z metalu cóś ciężko starego dorwać, a cała porcelana i fajans to kategoria cudów. I dlatego dobrze jest pogrzebać w śmieciach takich ludów co to mniej przejść miały. :-)
UsuńJak fajnie to Kwiatowa ujęła - "jeden talerz w życiu jakby piękniej" zdarza się u nas psim swędem, przypadkowym przypadkiem.;-)
na szczęście już się wyleczyłam z zakupów durnostojkowych, skorupowych i innych zbędnych innym śmieciom, przyjmuje tylko to co znajdę na śmietniku historii, czyli głównie porządki robione przez chłopa mego przed rozpoczęciem nowych prac renowacyjnych, ostatnio cynowe wiadra do węgla czy popiołu.
OdpowiedzUsuńjedynie zakupy roślinne pozostaną nieuleczalne.
zerknęłam w necie, rzeczony talerzyk ma chyba brata z numerkiem oczko wyżej, poszedł na albiońskim ebayu. jeśli prawda jest to co piszą to circa about 1845.
https://www.worthpoint.com/worthopedia/wood-brownfield-windsor-wreath-flow-246514824
żeby poznać cenę trzeba się zapisać na stronie czego robić nie będziemy, ale jest teraz na ww. ebayu talerzyk tej samej wytworni, z innej serii. nie wykluczone, ze właśnie zaoszczędziłaś 30 funtów ;)
http://www.ebay.co.uk/itm/Wood-Brownfield-Blue-Flow-Indian-Tree-Plate-Early-19th-C-10-Diameter-/152344846044?hash=item237875dedc:g:B3gAAOSwo4pYRXXP
Zakupy roślinne so najlepsze, talerz miły i w ogóle ale roślina istota żywa. Więź jakby się nawiązuje czy co. No bo mimo krasnali i żab mój ogród głównie tworzą rośliny.;-)
UsuńHe, he, he, 30 funtów do przoda, emocje jak na polowaniu z nagonką!
Talerz cudo! No powiem Ci, że to prawdziwy ŁUP!
OdpowiedzUsuńAle ten kubeczek ze słodkim wiewiórem też niczego :)
Kubek był kupiony w zeszłym roku, używany jest tylko do parzenia herbaty i wraz z kubeczkiem z okrutnymi kotami na pomarańczowym tle ( kawa ) należy do tzw. jesiennego zestawu.:-)
Usuń