Jesień pełną gębą! Nie tylko Dżizaas robi zapasy. W Alcatrazie wielkie jesienne bzyczenie - ostatnie kwiatowe żerowisko w pełni kwitnienia. Pszczółki i trzmiele kręcą się ostro koło marcinkowych i sedumkowych kwiatów. Konkurencję podżerającą robią im motyle, ja mam głównie ucztę dla oczu, choć Dżizaas coś tam bredziła o ostatnich listkach mięty ( spoko, zielsko ścięte przed kwitnieniem powinno wypuszczać nowe pędy z młodymi listkami ). Ciekawe czy sister będzie próbowała dosmaczyć miętą dynię, mam nadzieję że ten pomysł się nie zalęgnie pod dżizaasową czaszką, he, he. Prędzej będzie miało miejsce robienie likierku miętowego ( oby udało się mu nadać tym razem barwę zbliżoną do świeżej zieleni ) albo mrożenie listków w celach piernikowo - lukrowych. W każdym razie Dżizaas i pszczółki kombinują jak tu jeszcze korzystać z październikowych dobrutek w Alcatrazie. Zauważam między nimi więcej podobieństw - rano zarówno owady jak i Dżizaas są wyraźnie spowolnione i ospałe, rozkręcają się razem ze słoneczkiem by wieczorem wraz z nadejściem naprawdę "rześkiego" chłodku zamrzeć w ulu ( znaczy Dżizaas w swoim lokum ).
Mamelon i ja odbębniamy jesienną porę na swój własny sposób - mniej praktyki więcej teorii. Znaczy głównie przeglądamy przepisy i kombinujemy jakiego jedzonka w domu nie wykonywać żeby się nie skusić i nie żreć namiętnie. No i nie przejść z fazy muz Rubensa do fazy muz Botero. W końcu już teraz my nie przypominamy pszczółek tylko trzmiele, naprawdę czas najwyższy uważać żeby wałki nas nie zawaliły dokumentnie. Ostatnie zdjątka z Pragi ujawniły smętną prawdę - ani do mnie ani do Mamelona nie pasuje nazwa sylfida. Co prawda obiektyw ponoć dodaje dziesięć kilo ( w naszym przypadku dwadzieścia, he, he ) ale nawet wyminusowany o tę wartość obraz zostawia jeszcze spoooorooo do życzenia. W dodatku mają miejsce nieprzyjemne sytuacje przy mierzeniu ciuchów ( uwięzgnięcie nogawki na udku, czy tradycyjne niedopięcie lub dopięcie wymuszone ze strzelającym guzikiem ). Uwielbiane przez nas ciuchy "gumkowe" nie nadają się niestety na każdą okazję. Tak, tak, w naszym wypadku jednak zdecydowanie lepiej czytać przepisy niż je wykonywać.
Przyjemnie jest wynajdować jakieś słodkości i zachwycać się tzw. możliwościami. Można nawet układać gryplany. Potem jednak lepiej udać się do ogrodu i przystąpić do zabaw ze szpadelkiem i innymi narządkami. Jak te pszczółki wkopywać te cebulki hiacyntów zakupione w Lidlu. À Propos - strzeliłam byka rekordzistę z radością powiadamiając Ewandkę że oto tanizna w tym Lidlu taka że "normatywne" cebule hiacyntów dostanie poniżej złocisza. Bardzo zły głosik w telefonie powiedział "Ale u mnie nie ma Lidla" i teraz w ramach samokarania rozważam zwiększenie liczby godzin spędzonych ze szpadlem. Tak to jest jak człowiek nie myśli tylko kretyńsko się spodziewa że wiadoma sieciówka jest wszędzie.Widać niestety efekt zaatakowania szarej galaretki komórkami tłuszczowymi, zgroza! Jedno szczęście że u Ewandki inna sieciówka ma inne cebule, też niedrogie. Może faux pas z tymi cholernymi hiacyntami zostanie mi wybaczone. Tym bardziej że w ramach poszukiwań kulinarnych znalazłam przepis na nalewkę z owoców czarnego bzu. Nalewki nie są pożerane tylko podpijane i mają działanie lecznicze. W naszym programie antywałkowym nie ma mowy o usunięciu z naszego życia nalewek - zdrowie przede wszystkim, he,he!
Z czarnego bzu robię soki i dżemy,nalewka na pewno super,samo zdrowie z witaminką C,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jakie przyjemne w użyciu to zdrówko, he, he!
OdpowiedzUsuń