Powoli zbliża się moment wyprowadzki z szopy składowej ( wreszcie! ) narządków ogrodniczych. Właściwie moment to radosny bo po wyprowadzeniu narządków zamierzam pozbyć się bynajmniej nie pięknego szopiska. Zamiast paskudnych dech będzie inszy widoczek. Że już ledwie napomknę o nowych terenach nasadzeniowych ( okrutna szopka ma według moich obliczeń coś ze trzydzieści metrów kwadratowych z hakiem ). Na miejscu poszopkowym od dawna planowany jest tzw. Żółty Magnolnik. Niestety żeby nie było za słodko i za przecudnie z wyprowadzką szopkową związane jest przyszykowanie miejsca przyszłego pobytu wyposażenia szopki. Trzeba je przygotować solidnie bo nie piszę się już na żadne wiecznie trwające prowizoryczne schowanko. Na narzędziownię ogrodową postanowiłam zaadaptować część mojej kotłowni. Budyneczek murowany, żadne tam dechy i papa. Przylepione to do mojej oficynki, gdzieś w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia ku zgrozie i ciężkiemu oburzeniu Stryja Mieczysława. Oburzeniu nie było się co dziwić bo swego czasu była to radosna samowola budowlana, a doprowadzenie tego ustrojstwa do stanu zgodnego z normami budowlanymi ( bo rozebranie nie było proste i tanie a toto budynkiem trzeba było nazwać ) i legalizacja spadła na właścicieli, którzy z powstaniem tej przybudówki nie mieli nic wspólnego. Ot, radości komuny!
Przed wprowadzeniem narzędzi ogrodowych kotłownia wymaga "opracowania". Czeka mnie więc malowanie ścian. Na szczęście podłoga z kafli wymaga jedynie umycia. Ze względu na rodzaj opału przeze mnie używanego nie martwi mnie żaden szybko osiadający kurz czy tam inne pyły, ale nie da się ukryć że od czasu do czasu umyć podłogę wypada ( nie za często, nie jestem fanką wychuchania ). Do kotłowni zamierzam wstawić przedpotopowy kredens po sąsiadce ( pomalowałam go na niemal jarzeniowo "jasno - niebiewski" kolor ), w którym zamierzam przechowywać wszelkie narządka z tych drobniejszych, a także "pierdółki ogrodowe" typu nasiona, labelki, mikstury na robale. Większe narządka będą miały swoje wieszadełko na ścianie, a konewki i kosiarka wydzielone "placyki" ( miejsce parkowania kosiarki jeszcze nie jest tak do końca ustalone ). Nawozy i ziemie "specjalnego przeznaczenia" - torfy i inne takie - będą schowane niedaleko pryzmy kompostowej ( może nawet to odgrodzę dechami z rozbiórki szopy ). Plan szopkowy w przeciwieństwie do ogrodowego jest dość ambitny, czasu za dużo nie mogę na jego realizację przeznaczyć. Zobaczymy co uda mi się zrobić w październiku. Są pozytywne sygnały ze strony Dżizaasa, dziś robiła przetwory z dyni - znaczy chyba się dźwiga z fotela boleści. Może uda mi się wykorzystać tę poprawę zdrówka młodszej sister i zaprząc ją do roboty. Tak sobie niecnie knuję!
Ech, zazdroszczę potencjału lokalowego na narzędziownię, zwłaszcza jak wywlekam moje 'narządy' z doniczki na tarasie. A te ilustracje, jak pewnie wiesz dobrze, dodatkowo wywołują pożądliwe drżenie mojego serca. Specjalnie wybrałaś te z konewkami, żeby mnie sprowokować do napisania komentarza? ;-)
OdpowiedzUsuńHe, he! Ilustracje z konewkami nie tylko dla Cię, Mamelon wspomina pewien zamknięty sklep na Słowacji. W sklepie rzecz jasna konewka marzeń! Mnie ten potencjał lokalowy z lekka przeraża, cholerne malowanie jest konieczne, nie ma zmiłuj - skaczę ten tego ...... ze szczęścia.
OdpowiedzUsuńSklepy z konewkami marzeń mają to do siebie, że są zazwyczaj akurat właśnie zamknięte (a jak są otwarte, to cena konewki zwala z nóg i wychodzi na to samo). Wiem coś o tym - po mojego antycznego Hawsa jeździłam trzy razy, za trzecim krążyłam po okolicy do otwarcia sklepu (pani się spóźniała i spóźniała) ale się zawzięłam i się udało, mam.
UsuńNa szczęście konewka za eurosy ( wszak to Słowacja) daaaalekoooo, daaaalekoooo od Odzi. Mamelon ma za to nową studzienkę z wodą ( niestety miejską ) i problem konewkowy nie będzie już spędzał Mamiemu snu z powiek ( studzienka pozna się z wężem ogrodowym o imieniu Szlauch ). Co nie znaczy że Mamelon gadżetowi łatwo odpuści, he, he.
Usuń